◦ Someone loves me ◦ [taekook...

By -kingfisher-

5K 824 813

❞ Gdzie Jungkook zawsze wyśmiewa głupi przesąd, o wielkiej miłości w przecinającym niebo samolocie, a zimne s... More

• ‧ ✈ ‧ •
• prologue •
• one: someone will be happy •
• two: someone is afraid •
• three: someone has fears •
• four: someone will be angry •
• five: someone will get a chance •
• six: someone understood something •
• seven: someone is in trouble •
• eight: someone will tell the truth •

• nine: someone has tried very hard •

653 79 62
By -kingfisher-

• ‧ ✈ ‧ •


Kim Taehyung wziął sobie szczerze do serca słowa Jeona Jungkooka.

Chciał, by mu się udało. Chciał, by naprawdę wyszło cacy, dlatego przez pół cholernej nocy zastanawiał się, co takiego mógłby przygotować do jedzenia, by każdemu choć trochę smakowało. Najpierw przejrzał kilka książek kucharskich, które spoczywały na półce w korytarzu, ale szybko się zniechęcił przez to, jak nieprawdopodobne wydawały mu się te dania przy jego umiejętnościach. Potem szperał już tylko w bezkresnym Internecie w poszukiwaniu przepisu na coś szybkiego, prostego i wyglądającego na pyszne. Nim się zorientował, jego oczy śledziły już tekst zapisany po angielsku, na zagranicznych stronach.

— Eh? — Skrzywił się lekko, kiedy jego wzrok przykuło coś interesującego.

Ciekawe, pomyślał. Słodkie, lekkie — w sam raz!

— Tato?

Mężczyzna oderwał się od biurka z niemęskim krzykiem, kiedy syn wyrwał go z drzemki. Pojawił się w progu jego biura po czwartej nad ranem, roztrzepany i ledwo przytomny.

— Synu, co ty... Czemu ty nie śpisz?

— Racuchy — mruknął, patrząc w ekran komórki. — Jadłeś kiedyś racuchy?

Shiwoo zamrugał dwukrotnie i przetarł oczy. Przez chwilę był pewny, że wciąż znajdował się na granicy jawy i snu, a jedyną czynnością, jaką powinien wtedy wykonać, było przejście do łóżka i kontynuowanie drzemania, jednakże głos Taehyunga brzmiał jak najbardziej realnie.

— Dziecko, czemu ty nie śpisz? — powtórzył pytanie i przechylił głowę. — Nie jadłem... Co to jest racuchy?

— Co to racuchy! — Chłopak wyglądał, jakby go co najmniej urażono. — To polskie... Naleśniki... Placki... Takie małe, na słodko, z kawałkami jabłek. Myślisz, że są dobre?

Policjant uniósł brew, jeszcze przez ułamek sekundy rozważając opcję, że jednak śni, skoro jego syn przyszedł do niego w środku nocy i pytał, czy jego ojciec jadł jakieś środkowoeuropejskie, kosmiczne danie.

Potrząsnął głową i się za nią złapał.

— Won do spania, szczylu, a nie mi tu w środku nocy o żarciu fantazjujesz!

— Ale tato!

— Won, powiedziałem! — krzyknął, wypychając go z gabinetu. — Podjadanie w nocy prowadzi do bezsenności, otyłości i Bóg jeden wie jeszcze czego! Jak za pięć minut nie będziesz spał jak zabity, to ci skutecznie pomogę!

O siódmej rano (po całkowicie nieprzespanej przez wrażenia nadchodzącego dnia, nocy) Tae opuścił swój dom, będąc pełnym determinacji. Słońce raziło w oczy i tylko delikatny wiatr ratował skórę chłopaka przed całkowitym zwęgleniem. Miasteczko powoli budziło się do życia, a z jego centrum niosło się już żywiołowe echo poranka.

Wybrał się na targowisko, na którym w soboty znajdowało się niewiele stoisk. Jego ulubiona babuleńka, która zawsze nosiła na głowie chusty w odcieniach czerwieni, nie opuszczała jednak swojej warty. Przywitała go szerokim uśmiechem, zdobiącym krótką anegdotkę o porannym wypadku — jedna z owieczek czmychnęła na polanę, chcąc poczuć wiatr w wełnie, ale mąż babuleńki szybko zaciągnął ją z powrotem na ich pastwisko. To u niej Taehyung zaopatrzył się w wielką torbę jabłek, a następnie ruszył do marketu po jajka, mąkę, mleko i proszek do pieczenia.

Po powrocie do domu, już nie wychodził z kuchni. Po kilku nieudanych próbach i doszczętnym przypaleniu pierwszych placuszków, naprawdę miał ochotę się poddać. Dostał jednak zbawiennego sms-a od Namjoona, który przypomniał mu o spotkaniu i godzinie, a także o tym, że za nie pojawienie się, grozić mu będzie kara cielesna. Kim miał jeszcze dużo czasu do siedemnastej, więc kiedy z nowymi siłami i lepszym nastawieniem zabrał się do roboty, a ów robota zaczęła mu wychodzić, rozpoczął masową produkcję polskich racuszków, nie wiedząc nawet, gdzie dokładnie Polska znajdowała się na mapie.

Najpierw spróbował sam. Był wniebowzięty ale bał się, że to może efekt smakowy, wywołany przez narcystyczne podejście do własnej roboty. Poszedł więc do sąsiadki z całym talerzem, który szybko opustoszał i został naprawdę soczyście pochwalony. Potem jeszcze wcisnął porcję swojemu tacie, który dopiero w trakcie jedzenia przypomniał sobie o nocnych wydarzeniach i zaczął pouczać Taehyunga, że noc jest od spania i regenerowania sił, a nie tracenia tego cennego czasu na wpatrywaniu się w ekran szatańskich komórek.

— ...nawet jeżeli cel był słuszny, a efekt wyszedł ci niebiańsko pyszny — mówił Shiwoo z pełną buzią — nie możesz zapominać, jak bardzo jest to szkodliwe.

Tae chciał po raz setny przyznać, że doskonale o tym wiedział, ale jego telefon zaczął informować go o przychodzącym połączeniu, dosyć głośną melodią. Chłopak odkopał go spod sterty pustych opakowań i ujrzał wspólne zdjęcie z Namjoonem, które zrobili sobie w USA.

— Tak? — mruknął, gimnastykując się z przyłożeniem komórki do ucha, ponieważ wciąż miał brudne ręce.

No, stary, gdzie ty jesteś?

Odwrócił błyskawicznie głowę w stronę naściennego zegara i zamarł, widząc siedemnastą pięć.

— Ajaj! — wrzasnął i zacisnął powieki. — Niedługo będę!

Z prędkością światła rzucił fartuch na krzesło i zaczął pakować racuszki do pojemników. W międzyczasie ojciec powiedział mu, żeby na siebie uważał i nie przejmował się sprzątaniem, bo widząc, jak jego syn stara się w końcu nieco uspołecznić, postanowił mu troszkę pomóc i posprzątać po nim cały ten burdel (wtedy nie wiedział jeszcze, że nawet sufit nosił ślady ciężkiej pracy Taehyunga).

Tae po pięciu minutach był już w drodze. Pedałował najmocniej jak potrafił, jadąc jeszcze równą drogą doliny, w której znajdowała się ich mieścina, ale w końcu przyszedł czas walki z podjazdem pod górę, na której znajdowali się jego nowi towarzysze. Początkowo dawał radę, ale kiedy zrobiło się stromiej, a piach przejmował panowanie nad rowerem, Tae zrezygnował z jazdy i zaczął prowadzić swój jednoślad.

Dyszał i prychał ciężko, ocierając pot z czoła. Generalnie zawsze szybko się męczył i nie był najlepszy w sportach, ale tego dnia było dużo gorzej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przyczyną tak szybkiej utraty sił była nieprzespana noc i walka z jedzeniem, a panujący ukrop na pewno tego nie poprawiał. Nawet kiedy dostrzegł już ścieżkę, prowadzącą wzdłuż nasypu torów i wiedział, że stamtąd trafi prosto do chłopaków, nie potrafił przywrócić wcześniejszego entuzjazmu. Za bardzo kręciło mu się w głowie.

Do tego stopnia, że ugięły się pod nim kolana.

— Jezu, wyglądasz, jakbyś miał umrzeć!

Zanim zarejestrował te słowa, poczuł, jak rower przestaje stawiać opór. Po chwili nie miał go już w rękach, a jego ciało doznało cudownego uczucia odciążenia. Odwrócił lekko głowę i ujrzał roześmianą, opaloną twarz Jungkooka, który przejął jego ciężar. Wiatr rozwiewał delikatnie jego ciemne włosy, wilgotna twarz odbijała słoneczne refleksy, za to orzechowe oczy wchłaniały je bez reszty, wytwarzając drobne iskry.

Wyglądał nierealnie. Jak wyrwany z kart baśni, młody książę o nienagannym wyglądzie.

— Jungkook.... — wydusił z siebie, lekko oniemiały.

— Może zróbmy przerwę? — zapytał Jeon, przystając. — Naprawdę wyglądasz, jakbyś miał wyzionąć ducha.

Tae automatycznie się zatrzymał, wciąż wpatrując się w chłopaka. Tak jak do tej pory wzbudzał w nim wielkie obawy (momentami o własne życie), tak w tamtej chwili Tae miał ochotę spędzić z nim resztę tego życia. Coś zatykało go od środka, uniemożliwiało głębszy oddech i bynajmniej nie było to zmęczenie.

To był on. Jeon Jungkook.

Ten sam Jungkook, który wyciągnął w jego stronę rękę i zaczął energicznie mierzwić jego włosy.

— Co ty robiłeś? Masz jakiś biały pył we włosach... I na szyi też jesteś czymś ufajdany, flejo. — Chłopak się zaśmiał. Poślinił kciuka i przejechał nim po delikatnej, wrażliwej skórze Taehyunga, na co ten się skulił. — Jeny, Kurczak, to mąka?

Jego wzrok powędrował na koszyk, umocowany na kierownicy roweru. Dostrzegł plecak i przysunął do niego twarz, wciągając energicznie powietrze.

— O ja, jak to pięknie pachnie! Co to jest?!

— Ra-racuchy... — wystękał Tae, wciąż onieśmielony.

— Ra-co? — Jeon lekko się skrzywił.

— Racuchy!

— A co to jest racuchy? — zapytał, sięgając do suwaka.

— SĄ! TO SĄ ONE! I NIE DOTYKAJ TEGO!

— Jaaaa, kiedy to tak dobrze pachnie... Daj mi trochę!

— Dostaniesz na miejscu!

— Chcę teraz!

— Jungkook!

— Taehyung!

— SPÓŹNIALSCY ŚMIERDZIELE! — Zaskoczeni odwrócili wzrok i spostrzegli Seokjina, stojącego na szczycie z ramionami założonymi na klatce piersiowej. — Słychać was już z daleka! Pośpieszcie się!

Hyungowie działali na nich jak dopalacz, bo już po chwili byli na samej górze i dreptali za najstarszym, który w międzyczasie robił im wykład o braku szacunku do jego osoby, wynikającej ze spóźnienia. Jungkook go przedrzeźniał, co mocno bawiło Taehyunga, mimo tego, że jeszcze niespełna trzy minuty temu chciał go okraść z kulinarnych wyrobów.

— Wow, co to jest? — zapytał Hoseok, od razu sięgając po placuszka.

— Mmm, ale słodko pachnie! — Jimin niemalże jęknął, obracając jedzenie w ręku.

— To danie popularne w Polsce... Takie naleśniczki z kawałkami jabłek. — Taehyung plątał palce ze stresu. — Nie wiedziałem, co mógłbym zrobić, by wszystkim smakowało. Mam więc nadzieję, że udało mi sie trafić.

— Zjedzcie to pierwsi — wyszeptał Yoongi, obserwując pudełko. — Muszę sprawdzić, jak zareaguje na to wasz organizm.

Jin sięgnął po część dla siebie i natychmiast wepchnął ją do buzi. Podobnie postąpili Namjoon i Jungkook, a Min, widząc jak pałaszowali to ze łzami szczęścia w oczach, postanowił dłużej nie czekać i samemu wziąć się za jedzenie. Tylko Soorin siedziała z plastikowym talerzykiem na kolanach, z przerażeniem obserwując jak chłopcy rzucili się na pudełko, niczym wygłodniała zwierzyna.

— Ech... — mruknął Tae, wyciągając z plecaka jeszcze jedno pudełko. Obszedł żer i kucnął obok przyjaciółki, otwierając przed nią pojemnik. — Dobrze zrobiłaś, nie wyciągając tam ręki. Jeszcze by ci ją odgryźli.

— Dziękuję — odpowiedziała, kładąc na udach talerzyk. — Musi być dobre, skoro się tak dorwali.

Tae się uśmiechnął. Przez cały czas miał taką nadzieję. A zachowanie chłopców w pewien sposób to potwierdziło.

— Ooooaaa! — wrzasnął Jungkook, opadając na pośladki. — Już nie mogę! Zapchały mnie! Ale są takie dobre! Masz jeszcze?!

Chłopcy spojrzeli na Tae i Soorin, która zacisnęła właśnie zęby na swojej porcji.

— Zostawmy coś na później — wyszeptał Jimin, ocierając chusteczką usta.

— Rzuciłeś się na nie jako pierwszy! — wrzasnął Yoongi, skonfundowany nagłą zmianą w Parku.

Chwilę mu zajęło zrozumienie tego, że Chim zdążył się zawstydzić, przypominając sobie o obecności Song.

— Boże, a co jak nie zmieszczę piwa? — wyszeptał Seokjin, masując się po brzuchu.

Na ten temat pojawiło się wiele komentarzy. Zresztą — nie tylko na ten. Nim Taehyung się zorientował, rozmowy trwały w najlepsze. Przeplatały je śmiechy i krzyki, a także poważne stwierdzenia, padające co jakiś czas z ust Namjoona.

Tae siedział na trawie, czując jak ta kuła go w tyłek i sączył to gorzkie świństwo, które wcale a wcale mu nie smakowało, ale skoro wszyscy je pili, nie chciał odstawać. Do tego spodobał mu się ten zabawny stan, ta nieco cięższa głowa, zmiękczony głos wydobywający się z przełyku i niekontrolowany śmiech, spływający zewsząd przy każdej możliwej sytuacji. Obserwował, jak Jin i Joonie ganiali się po nasypie, jak Yoongi leżał ze skrzyżowanymi pod głową ramionami, trzymając w zębach źdźbło trawy, jak Jungkook i Jimin ciągle rozśmieszali Soorin, a Hoseok zbierał kamienie do kieszeni plażowych spodenek w palmy, by mieli czym puszczać kaczki.

Jeszcze kilka dni temu Taehyung w życiu nie pomyślałby, że będzie tak spędzać dzień. Że jego buzia nie będzie się zamykać, że będzie inwestował swój czas w relacje, które dosłownie z minuty na minutę rozkwitały coraz gęściej niczym kwiaty w wiosennych ogrodach.

Nie spodziewał się także tego, że nie będzie potrafił oderwać wzroku od oblicza chłopaka, który początkowo chciał go do siebie zrazić. Chłopaka, który za tym pięknym uśmiechem krył ciężki, mroczny sekret, o którym wiedzieli jego przyjaciele i tata Taehyunga. Kim musiał być ojciec Jeona, skoro rozsiewał tak przerażającą aurę?

— Oooooo! — Ryknięcie Hoseoka rozdarło ciszę, panującą w okolicy. Wskazał ręką na niebo i zacisnął mocno oczy. — KTOŚ MNIE KOCHA!

Tae zaczął się nerwowo rozglądać, zupełnie nie rozumiejąc, co tak właściwie miało miejsce, zwłaszcza, że Jimin poderwał się na nogi jak poparzony, a Jin zepchnął Namjoona z nasypu, nie zważając na to, że mógł go zabić.

— Ktoś mnie lubi! — wrzasnął Park.

W tle rozeszła się soczysta kurwa, wykrzyczana przez Seokjina i jakieś dopowiedzenie o tym, że znowu nie zdążył.

— Jezu, musicie znowu to zaczynać? — warknął Jungkook, wstając i otrzepując spodnie. — Było kilka dni spokoju.

Zszedł niżej, nad brzeg rzeki, skąd wyłącznie za pomocą swojej aury, przegonił Hoseoka.

— O co chodzi? — zapytała Soorin, uprzedzając Taehyunga, który już otwierał usta. — Czemu tak krzyczeliście?

— I czemu Jungkook się tak zirytował? — dodał cicho Tae.

— Mamy taką zabawę... A może przesąd? Sam nie wiem — zaczął Jimin, rysując patykiem nieregularne kształty w piasku. — Kiedy widzimy samolot, tak wiecie, w oddali, kiedy tworzy na niebie białą smugę, wierzymy, że jest w nim osoba, która nas kiedyś tak szczerze pokocha. Taka bratnia dusza.

— Albo chociaż polubi. — Hoseok dołączył, układając przed sobą kamyki.

— Albo znienawidzi i pośle w diabły — warknął Jin, opadając przy ognisku na starego pustaka.

— Gguka zawsze to strasznie irytuje. — Namjoon sięgnął po nowe piwo. — Nie wiemy w sumie dlaczego. Może po prostu, a może ma jakiś powód. Sam nie wiem.

Jimin westchnął a po chwili jęknął cicho, kiedy niewielka piąstka uderzyła w jego ramię. Podniósł zaskoczony wzrok i zainstalował go w zarumienionej twarzy Soorin, która zabawnie mrużyła oczy.

— Szukacie miłości w samolocie, oddalonym od was setki kilometrów? W ludziach, którzy najprawdopodobniej nie wiedzą o tym że istniejecie? Ach, głupie! — wypowiedziała, na jednym wdechu.

— Mówiłem im! — Usłyszeli znad rzeczki, gdzie Jungkook stał już po kolana w wodzie.

— A-ale — wymamrotał Jimin, odwracając zawstydzoną twarz.

— Wokół was jest pełno osób, które mogą was szczerze pokochać... — powiedziała, nieco spokojniej, nakładając sobie jeszcze jednego racuszka. — Wystarczy szeroko otworzyć oczy, a nie szukać ich na drugim końcu świata.

— Też tak uważam — dodał Taehyung, odchylając się nieco i patrząc na niebo. Samolot do którego krzyczeli chłopcy właśnie chował się za białym obłoczkiem. — Czasem nie trzeba szukać jakoś specjalnie daleko. Ale pomysł sam w sobie jest przyjemny i uroczy.

— A co jeżeli w tym samolocie znajduje się osoba, którą całkiem dobrze znacie? Ha? Przypadki chodzą po ludziach! — Hoseok wyglądał na nieco oburzonego.

Ciszę przerwał śmiech Namjoona.

— Pamiętasz, Taehyung? Zakuło cię coś w klatce piersiowej, przed lądowaniem, kiedy wracaliśmy ze stanów. Może ktoś wtedy wykrzyczał te znamienne słowa?

Tae ozdobił twarz swoim kwadratowym uśmiechem, a potem pokręcił głową, lekko rechocząc.

— To niemożliwe.

— W końcu ktoś się ze mną zgadza. — Jungkook stanął za Taehyungiem i dotknął kolanem jego barku. — Kurczak, my to się jednak polubimy.

Tae ponownie odchylił głowę i popatrzył na twarz Jeona, a nawet w same jego oczy. Jeszcze nie rozumiał, że ten wspomniany przez Namjoona ucisk w klatce, był dokładnie tym samym uciskiem, który powodował widok Jungkooka. Tylko ten w samolocie był jakoś tysiąc razy lżejszy niż ten aktualny, kiedy Jungkook znajdował się tak blisko.


• ‧ ✈ ‧ •


— Hej, dokąd ty się wybierasz, hyung? — Hoseok zainstalował wzrok w twarzy Yoongiego, który dźwignął się na nogi i zaczął zbierać swoje rzeczy do plecaka.

Słońce ukryło się już za horyzontem, lecz niebo w tamtych rejonach nadal emanowało soczystą pomarańczą (w przeciwieństwie do tego, co działo się na wschodniej części nieboskłonu). Cykady zbliżyły się do nich, wciąż jednak pozostając ukrytymi przed poświatą wypalającego się ogniska. Rzęziły głośno, przypominając o swojej obecności i o tym, że klimat lata byłby bez nich jakiś taki wybrakowany.

— Sorry chłopaki... I Soorin. — Założył bluzę i nałożył na głowę czarną czapkę z daszkiem. — Mam jeszcze coś do załatwienia. Ale było naprawdę fajnie. Z chęcią to powtórzę.

Jungkookowi nie umknęły porozumiewawcze spojrzenia Seokjina i Namjoona, a także ich przebiegłe uśmieszki. Postanowił jednak to olać i skończyć partię pokera, którą rozgrywał z Jiminem i Hoseokiem, starymi kartami Junga.

— Nie siedźcie zbyt długo. Zapowiada się na burzę.

Chwilę później Min zniknął w mroku. Jeon ponownie się rozejrzał. Namjoon i Seokjin rozmawiali o czymś z Taehyungiem, który odpowiadał im zdawkowo, wyraźnie wymęczony ich wywiadem. Hoseok patrzył już tylko na jedno oko, co Jimin wykorzystywał do oszustw w grze.

— Zmarzłaś — powiedział, spoglądając na Soorin, która obserwowała ich rozgrywki. — Dygoczesz...

— Nie, wszystko jest w porzą...

Jej ramiona okryła czarna bluza Jimina, który udawał, że wciąż całą swoją uwagę poświęcał kartom.

— Zapnij się — powiedział, naciągając jej wolną ręką kaptur na głowę. — Zaraz będzie ci cieplej, jest dość gruba.

Jungkook musiał przyznać, że wyglądali dosyć słodko, udając, że są sobie obojętni.

— Dobra, małolaty, kończcie ten swój hazard i zwijamy się do domu — nakazał Seokjin. — Rzeczywiście zaczyna się chmurzyć i chyba nawet się błysnęło, o ile nie byli to paparazzi, którzy chcieli uchwycić moją piękną twarz w naturalnym środowisku, muahaha!

Namjoon przyłożył dłonie do twarzy, kiedy Jin wydobył z siebie głośny rechot. A Jeona rozbawiło to, jak Taehyung silił się na śmiech, by najstarszemu nie było przykro. Od tamtej pory nieustannie przyglądał się Kimowi, aż ten w końcu się podniósł i ruszył nad rzekę, zabierając ze sobą dwie butelki po piwach.

Jungkook zauważył, że kiedy Kim tylko się odwrócił, jego twarz mocno spochmurniała.

— Pass — mruknął, rzucając karty na koc i ruszył za chłopakiem.

Tae kucnął ostrożnie nad brzegiem. Mokry piach wsysał lekko jego buty, kiedy stękał, chcąc dosięgnąć wody. W końcu przechylił się niebezpiecznie do przodu i gdyby nie refleks obserwującego go Jeona, zmoczyłby się doszczętnie.

— Aleś ty niezdarny — skwitował, ustawiając go do pionu. — Daj mi jedną butelkę.

Po chwili kucali już razem, wzajemnie się asekurując i napełniając szkło lodowatą wodą.

— Czemu śmiejesz się z żartów Jina? — zapytał Gguk, zerkając na chłopaka ukradkiem.

— Bo są śmieszne — odparł cicho, trzymając w kąciku ust czubek języka.

— Proszę cię! To co teraz powiedziałeś jest śmieszniejsze niż wszystkie jego żarty razem wzięte!

— N-nie krzycz, proszę...

Jeon ściągnął brwi. Wychylił się jeszcze nieco do przodu i przyjrzał twarzy chłopaka, która była strasznie blada. Nie wyglądał najlepiej.

— Taehyung... — mruknął zaniepokojony. — Wszystko w porządku?

Kim pokręcił głową. Chwilę później siedział już nieco dalej od brzegu i czekał aż Jeon zaniesie wodę chłopakom, by zalali nią ognisko i przyniesie mu trochę picia.

— Co się dzieje? — zapytał, podając mu plastikową butelkę.

— Wiesz, ja nigdy nie piłem alkoholu... Dopiero z wami spróbowałem.

— Och... Ale chyba nie wypiłeś dużo. Może dwie butelki? Nie powinno być tak źle... Zresztą, już wcześniej nie wyglądałeś najlepiej.

Tae wziął łyka wody i zwiesił głowę w dół, między kolanami.

— Nie spałem całą noc... Może to dlatego. Wiesz, skumulowało się. Zmęczenie, alkohol, świetna zabawa... Za dużo wrażeń.

— Rozumiem... — Jeon skinął głową. — Nie przejmuj się. Odprowadzę cię do domu. Pójdę tylko powiedzieć reszcie, żeby nie czekali, okay?

Jungkook poderwał się na nogi, zaraz ledwo dając radę uchronić się przed upadkiem na tyłek, kiedy Taehyung chwycił go za nadgarstek.

— Nie! — syknął Kim, kręcąc nerwowo głową. — Nie chcę, żeby się śmiali...

— Śmiali? — Jeon zamrugał dwukrotnie, zbity z pantałyku. — Co ty pleciesz? Twój mózg traci odpowiednie funkcje z tego zmęczenia.

— Nie, Jungkook... Nie chcę wyjść na tego słabszego, nie rozumiesz? — wyszeptał, patrząc prosto w jego oczy. — No wiesz, jeszcze pomyślą, że się tak łatwo upiłem, czy coś...

— Ach — warknął Gguk, wyrywając rękę. — Głupi jesteś.

Nie zważając na protesty chłopaka, ruszył ku reszcie.

— Lećcie. My pozbieramy resztę i dopilnujemy, by ognisko na pewno wygasło — powiedział, zbierając swoje rzeczy.

— Hmm? Jesteś pewny? — Namjoon zmrużył powieki.

Jeon przełknął ślinę. Czas schować tę swoją głupią dumę do kieszeni.

— Tak. Zresztą, poprosiłem Taehyunga, by został nieco dłużej. Chciałbym go przeprosić za to, jak się zachowałem na początku...

— Ggukie, Ggukie... — Hoseok złapał go za policzki. — Nasz mały Ggukie dorasta. Ach, jestem taki dumny!

Jeon przewrócił oczyma, na koniec dostrzegając, że Jimin uważnie mu się przygląda. Szlag, przecież on zaraz go rozpracuje.

Park rzeczywiście wspiął się na place i zaczął rozglądać za Taehyungiem, a Jungkook miał ochotę przywalić mu w nos. Szybko jednak zrezygnował, kiedy dostrzegł, jak Jimin zawiesił wzrok na Tae, samotnie siedzącym nad rzeką. Wziął wdech i chwycił Hoseoka za ramię, by oderwać go od najmłodszego.

— Idziemy — mruknął, popychając Junga i Soorin w stronę ścieżki. — Nie siedźcie zbyt długo, okay?

Jungkook się uśmiechnął. Przebiegły drań był po jego stronie.

— Napiszcie sms-a, jak dotrzecie do domów — nakazał Namjoon. — Tylko nie zapomnijcie!

— Jasne, jasne!

Minutę później Jeon widział już, jak powoli znikali za lekkim wzniesieniem, by finalnie zostawić ich tam zupełnie samych. Szum lądującego samolotu zagłuszył szelest poruszanej wiatrem trawy. Jungkook dogasił ognisko i ułożył plecaki przy rowerze Taehyunga, po czym ruszył po przyjaciela.

— Masz ci los — mruknął. — Kurczak.... Kurczak!

Kim nie reagował. Oparty o niewielki kamień, drzemał z otwartą buzią, mamrocząc coś przez sen. Jeon chwycił go za barki i zbliżył swoją twarz na tyle blisko, że ich nosy prawie się o siebie otarły.

Taehyung z bliska wydawał się taki delikatny. Jego powieki znaczyły cienkie żyłki, usta spierzchły delikatnie od ciągłego oblizywania, a na nosie miał tak słodkiego pieprzyka, że Jungkook nie potrafił oderwać od niego wzroku. Co gorsza, dzisiejszego wieczora zrozumiał, że ponad połowę czasu uważnie obserwował ich nowego towarzysza. Reagował na wszystko. Na jego śmiech, głos. Nawet na to, jak ktoś wywoływał imię Tae. Obserwował go, nawet kiedy nie robił niczego innego poza oddychaniem.

Było w nim coś, co Jungkooka zaczęło przyciągać. Coś, co sprawiało, że im dłużej obserwował oblicze Kima, tym dziwniejsze skurcze miał w brzuchu. Nie rozumiał jednak, co to było. Jak miał to odbierać. Albo jak z tym walczyć?

— Kim Taehyung! — wrzasnął nagle, kiedy zrozumiał, że wpatruje się w chłopaka jak wariat. Tae wybudził się niczym porażony prądem i wbił przerażony wzrok w twarz pochylającego się nad nim Jeona.

— Co s-się dzieje?!

— Nic. Zasnąłeś.

Jeon się wyprostował. Oparł dłonie na biodrach i patrzył w stronę rozświetlonego lotniska, zastanawiając się, czy Tae zdążył dostrzec, jak piekła go twarz.

Taehyung przetarł zaspane oczy i poinformował Jeona, że wciąż nie czuł się zbyt dobrze. Brunet pomógł mu wstać i ostrożnie ruszyli w stronę ich rzeczy.

— Niby moglibyśmy poczekać, aż zrobi ci się lepiej — zaczął Jeon, zabierając Tae rower — ale nie wiemy, ile to potrwa. A lepiej nie spędzać tu całej nocy. Spójrz. Coraz mocniej się błyska.

Kim odwrócił głowę we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, niebo rozświetlało się coraz bardziej i czuł, że kiedy tylko znajdą się już na dole, powietrze zrobi się cięższe a pierwsze grzmoty wstrząsną okolicą.

— Dajesz radę? — zapytał Jungkook, kiedy powoli zsuwali się już w dół.

— Tak, jest okay!

Gguk umyślnie szedł przed chłopakiem, w razie gdyby ten stracił równowagę czy siły i runął w dół. W najlepszym przypadku zatrzyma się wtedy na Jeonie. W najgorszym — oboje stoczą się stamtąd niczym lawina.

Od kiedy zobaczył, jak Jackson i spółka szarpią tym szczupłym ciałem, nie mógł pozbyć się uczucia zbliżonego do potrzeby zaopiekowania się kimś. Ostatnio czuł to, kiedy kilka lat wstecz otrzymał na urodziny Riven. Tylko że Taehyung nie był słodkim szczeniaczkiem.

Taehyung był słodkim człowieczkiem. Wydawałoby się, że nieco niezdarnym, wycofanym i płochliwym, ale wywoływał w sercu dojmujące uczucie sympatii, nawet jeśli początkowo chciało się pluć w niego jadem, bez większej przyczyny...

Szlag, pomyślał Jungkook, zaciskając lekko zęby. Co prawda, to co powiedział wcześniej do chłopaków, miało być wyłącznie głupią wymówką, ratującą skórę Tae przed wścibskimi pytaniami. Ale gdy tak chwilę o tym pomyślał, to przecież do tej pory go nie przeprosił.

— Zaczekaj — mruknął, spoglądając na Kima, który ciężko dysząc, właśnie opierał się o jedno z drzew. — Zestawię rower na drogę i wrócę po ciebie.

Jeon sprawnie zeskoczył z murku i zdjął rower, który oparł o latarnię. Upewnił się, że w okolicy nie kręcił się nikt obcy, mogący być potencjalnym złodziejem i wskoczył z powrotem na przeszkodę. Tae zsunął się o dobre dwa metry, a kiedy dostrzegł towarzysza, wyprostował się i starał oddychać równomiernie.

— Słaba kondycha, co? — bąknął brunet, zabierając od niego plecak z pudełkami po racuchach. — Idź bardziej w prawo, tam wygodniej się schodzi.

— Zawsze dosyć szybko się męczyłem... — powiedział Kim, kucając na murku. Potem spuścił nogi i zsunął się na chodnik. — Ale ta dzisiejsza, bezsenna noc i alkohol... No wiesz.

— No wiem. — Jungkook złapał z powrotem rower, wcześniej podając Tae z powrotem jego plecak. Potem wskoczył na jednoślad, ku zdziwieniu Taehyunga, i skinął lekko głową. — Wsiadaj na bagażnik. Tak będzie szybciej.

— A-ale...

— Kurczak, ja nie chcę zmoknąć!

Tae posłusznie obszedł rower i usadowił się wygodnie na bagażniku, po czym chwycił rurkę siodełka i westchnął ciężko. Ostatni raz, kiedy jechał z tyłu, miał miejsce przed śmiercią jego mamy. Zawsze rano wybiegał za nią z domu i prosił, by zabrała go ze sobą na targ. Uwielbiał czuć wiatr we włosach i utrzymywać zamknięte powieki. Czuł się wtedy tak, jakby mógł latać, dotykać nieba i brodzić w białych obłokach, z daleka od wszelkich trosk.

W tamtej chwili też się tak czuł. Jungkook jechał spokojnie, nucąc pod nosem jakąś melodię. Jednakże ten spokój zniknął bardzo rychło, kiedy zaczęli się staczać w stronę przedmieścia.

— Jezus Maria, zwolnij! — wrzasnął Kim, ale Jeon śmiał się głośno, rozstawiając nogi na boki. — Ggukie!

— Złap się mnie! — krzyknął kierowca, zerkając na niego przez ramię. — Tylko mocno!

Taehyunga nie trzeba było dwa razy prosić. Objął ramionami pas bruneta i przywarł do jego pleców, niczym najsilniejszy magnes. I choć z jednej strony miał ochotę wrzeszczeć, wyobrażając sobie, jak rozbijają się na którymś płocie, to z drugiej — bliskość Jeona mocno to niwelowała.

— Zabijesz nas! — pisnął, zaciskając powieki i zęby. — Ggukie, błagam!

Jungkoook poczuł, jak Kim naparł na niego całym swoim ciałem, kiedy w końcu go posłuchał i nacisnął ten hamulec. Znajdowali się już na jednej z głównych ulic, skąd Tae prowadził go krótkimi komunikatami.

— Jak się czujesz? — zapytał, orientując się, że Kim Taehyung wciąż mocno do niego przylegał. — Przeszło ci trochę?

— Żartujesz? — mruknął z dozą wyrzutu. — Jest mi jeszcze bardziej niedobrze od twojej głupoty!

— No już, już, nie unoś się tak... — Jeon sięgnął w tył ręką i poklepał pasażera po ramieniu. — Dzięki temu szybciej będziemy u ciebie w domu i szybciej położysz się spać.

— Aktualnie pragnę nie żyć.

— Nie gadaj głupot.

— Jestem poważny.

— Bo chce ci się rzygać?

— Tak.

Jeon parsknął.

— Potrafisz być zabawny — powiedział i westchnął ciężko. — Wiesz...

— Nie wiem. Ale pewnie zaraz się dowiem.

— Och, daj mi skończyć! — Jeon nacisnął delikatnie hamulec, co lekko nimi wstrząsnęło. — Chciałem cię... Przeprosić.

Poczuł, jak głowa Taehyunga odkleiła się od jego pleców. Próbował sobie wyobrazić tę zabawną, skonfundowaną minę, lekko rozwarte usta i przechyloną głowę. Cisza jednak go ponaglała.

— Za to na początku... — wykrztusił w końcu, spoglądając na niebo. Ciężkie, stalowe chmury spłynęły już nad dolinę i odbijały pomarańczową łunę miasteczka. — Za te krzyki. Za to nastawienie. Za to wszystko. Nikt mnie nie uprzedził i...

— Rozumiem. — Stłumiony głos Tae przerwał ciszę, która nastała chwilę po słowach chłopaka. — Też bym się wystraszył, gdyby ktoś próbował mi ukraść kumpli. Ale ja nigdy nie miałem takiego zamiaru. Bałem się was.

— Dlaczego? — Jungkook pragnął patrzeć na swojego rozmówcę.

— Uchodzicie za łobuzów. I niby poznałem Namjoona i niby dało mi to do myślenia, że nie taki diabeł straszny... Ale jak myślałem o was, o całej ekipie, miałem dreszcze. — Wziął głęboki wdech i ostrożnie oparł policzek o plecy Jungkooka. Był taki ciepły... — Do tego nigdy nie potrafiłem się z nikim dogadać. Nie potrafiłem wyjść z inicjatywą. Ludzie szybko się mną nudzili. Tylko Soorin ze mnie nie zrezygnowała. Zawsze była gdzieś obok, wspierała mnie. A potem Namjoon... I kiedy próbował mnie do was przyprowadzić, naprawdę miałem opory.

— Nadal je masz?

— Nie. Od kiedy ty mnie zaakceptowałeś, już się nie boję. Skręć w lewo!

Jungkook przełknął gęstą ślinę, wykonując polecenie.

Nie czuł się dobrze z tymi słowami. Oczywiście nie winił za nie Taehyunga, przecież sam zapracował na początkowy dystans tego chłopaka. Ale zrozumiał, że zraził go do siebie na starcie. Zastraszył. Zachował się jak dupek. Jak jego ojciec. Tae reagował na niego tak samo, jak Jungkook reagował na ojca — strachem. I choć były to dwa, nierówne sobie odczucia przerażenia, bo Jungkook nigdy nie sprawił Taehyungowi fizycznej krzywdy, to wciąż... Wciąż czuł się winny.

— Skąd wiesz, że cię zaakceptowałem? — zapytał cicho, zaraz po tym licząc, że Kim tego nie wyłapał przez szumiący wiatr.

— Gdyby było inaczej... Robiłbyś to, co teraz robisz?

Do chwili, kiedy zajechali pod furtkę podwórka Taehyunga, nie zamienili już ze sobą słowa. Kim zsunął się z bagażnika i popatrzył na niebo. Kilka pierwszych kropel rozbiło się o jego zmęczoną twarz, a grzmoty wykurzyły wszystkich w bezpieczne miejsca. W ich okolicy burze potrafiły być dosyć silne.

— Dlaczego trzymasz się za serce?

Jungkook ściągał brwi, dostrzegając, jak Tae zaciskał palce na koszulce. Chłopak popatrzył na niego z kwaśną miną i pokręcił delikatnie głową.

— Sam nie wiem... — wyszeptał i skulił się, kiedy piorun rozdarł niebo. — Nie wolisz tego przeczekać? — dodał, patrząc na Jeona z przestrachem.

— Mama będzie się martwić, a nie wziąłem komórki — odparł, wciąż obserwując dłoń chłopaka.

— To chociaż weź mój rower. — Tae zdjął plecak z ramion. — I bluzę.

— Taehyung...

— Weź! I uciekaj, może zdążysz przed najgorszą ulewą. I daj znać, kiedy dojedziesz, proszę.

Przez chwilę stał nieruchomo, ale kiedy wiatr prawie ich przewrócił, ubrał się i skinął do chłopaka głową.

— Dzięki... — powiedział i uśmiechnął się. — Jutro wszystko ci zwrócę!

— Jedź!

Jeon wskoczył na rower i naprawdę pedałował ile sił w nogach. Miał wrażenie, że deszcz go dogania, podmuchy co chwilę kołysały nim na boki, a pioruny rozświetlały okolicę, jakby mieli środek dnia. Nie to jednak dręczyło jego myśli. Gdzieś w głowie wciąż widniał obraz Taehyunga trzymającego się za pierś.


• ‧ ✈ ‧ •


— Na miłość boską, dzieciaku, gdzieś ty był?! — Wrzask matki przywitał go szybciej, niż włączone w garażu światło.

Oparł rower Tae o ścianę i zdjął z głowy kaptur, czując, jak woda sączyła się z ciuchów. Przerażone, zaczerwienione oczy pani Jeon sprawiły, że poczuł się naprawdę źle.

— Mamo, przepraszam... Wszystko ci wyjaśnię!

— No ja mam taką nadzieję i lepiej, żebyś miał dobrą wymówkę! — Wyrzuciła w górę ramiona. — Mało sobie żył ze strachu nie wyprułam! Na cholerę ci ten telefon, skoro gdzieś wychodzisz i go ze sobą nie zabierasz?! Ty mały, nieodpowiedzialny...

— Przepraszam no! Musiałem odprowadzić Taehyunga pod sam dom, bo bardzo źle się poczuł!

Brunetka cofnęła lekko głowę, a wyraz jej twarzy nieco zelżał.

— Taehyunga? Syna tego policjanta?

Chłopak skinął głową. Jeszcze chwilę się w niego wpatrywała, aż w końcu wciągnęła go do domu.

— Zmiataj na górę. Rozwieś te mokre ubrania i weź gorący prysznic, dopóki jest jeszcze prąd. Zrobię ci coś do jedzenia i...

— Nie trzeba. Zrobiliśmy ognisko, sporo zjadłem. Pójdę prosto do łóżka...

— Na pewno?

— Na pewno, mamo — mruknął, ściągając przemoczone buty. — I jeszcze raz przepraszam. Już zawsze będę brać ze sobą telefon. Obiecuję.

Matka westchnęła cicho i ucałowała go w czoło, po czym klepnęła lekko w plecy. Jeon pognał do swojego pokoju, ale zamiast ściągnąć z siebie ubrania, sięgnął po komórkę. Prócz kilkunastu nieodebranych połączeń od matki i jej sms-ów z groźbami, znalazła się tam także wiadomość od Namjoona. Jungkook mu nie odpisał, za bardzo drżały mu ręce.

— Joonie-hyung — mruknął, słysząc, jak chłopak odbiera.

No nareszcie! Dzwoniłem do Tae, ale też nie odbierał. Co z wami?

— Wszystko okay — odpowiedział, rozsuwając zamek bluzy, którą dostał od Taehyunga. — Odprowadziłem go pod sam dom i właśnie wszedłem do siebie.

W porządku, czyli mogę iść spokojnie spać.

— Tak, ale mógłbyś zrobić dla mnie jeszcze jedną, drobną rzecz?

Mianowicie?

— Dasz mi numer Tae? — zapytał nieśmiało, a kiedy usłyszał cichy śmiech Namjoona, zacisnął usta. — Obiecałem mu, że napiszę, kiedy dojadę, a nie mam przecież jego numeru!

Zaraz wyślę ci sms-em. Narka.

Nim Jungkook ściągnął z siebie mokrą bluzę i koszulkę, telefon ponownie zawibrował. Nie kwapił się nawet, by dodać Tae do kontaktów; pragnął jak najszybciej do niego napisać i dać mu znać.


Dojechałem. Gdyby nie rower i bluza, mógłbym być martwy.

Zawdzięczam Ci życie, Taehyungie! (╭☞> ³>)╭☞


Nie czekając na odpowiedź, ruszył prędko pod prysznic. Zlał ciało gorącą wodą, czując, jak chłód odpuszcza i zastępuje go lekki ból mięśni od napinania ich z zimna i energicznego pedałowania. Dziesięć minut później był już w łóżku, mając na sobie dresowe spodnie i bluzę, a także kołdrę i koc. Czuł w kościach, że choroba go nie ominie.

Czuł też, że Taehyung już musiał spać, skoro nie dostał żadnej odpowiedzi.

Ale to był dobry dzień. I ciekawy wieczór.


• ‧ ✈ ‧ •


Stał pod tą płaczącą wierzbą i obserwował kołyszące się gałęzie. Ludzie pośpiesznie gnali przez park, chcąc jak najszybciej dostać się do swoich domów i mieszkań, bo nadchodząca burza naprawdę zaczynała siać panikę.

Spojrzał na zegar, wbudowany w wieżyczkę stojącego na wysepce zameczku. Dwudziesta czterdzieści jeden.

— Nie przyjdzie... — szepnął, zapinając bluzę pod samą szyję.

Pierwsze, ciężkie krople zaczęły walić o żwir w alejkach, jeszcze nie będąc w stanie przedrzeć się przez liście drzew. Ale Yoongi wiedział, że lada moment i tak zmoknie niczym kurczak.

Naiwny kurczak, wierzący, że Lee Bomin naprawdę przyszłaby na to spotkanie. Na pewno miała masę ważniejszych rzeczy do zrobienia niż schadzki z uczniami. Na dobrą sprawę zdążył już zapomnieć, co miało być powodem tego spotkania. Po prostu chciał ją zobaczyć. Popatrzeć jej w spokoju przez moment w oczy, pooddychać jednym powietrzem. Cokolwiek.

Dlatego czekał na nią o czterdzieści jeden cholernych minut dłużej. Ale nie miał już siły. A deszcz padał coraz mocniej.

Naciągnął czapkę i ruszył w kierunku dworca. Nigdzie nie było już żywej duszy, deszcz bębnił o dachy, a kiedy Min wdrapał się na kładkę, by przedostać się przez tory, wiatr prawie go zdmuchnął. Z głową schowaną między barkami, przyspieszył, zastanawiając się nad tym, jaki film odpalić sobie na kinie domowym.


Jak tam spotkanie?


Wiadomość od Jina była jak gwóźdź do trumny. Wrzucił telefon do kieszeni i zaklął pod nosem, czując pod stopami, jak zadrżała ziemia. Ostatni kilometr przebiegł, prawie wpadając pod auto na jednej z uliczek. Zatrzasnął za sobą drzwi i zrzucił mokre obuwie. Plecak położył w kuchni i przeszedł do swojego pokoju, gdzie przebrał się w suchy dres i koszulkę. W domu było znacznie cieplej, choć wiedział, że był w nim zupełnie sam.

Zakluczył drzwi i udał się do kuchni. Wstawił wodę na herbatę i zanurkował w lodówce. Na ognisku zjadł w sumie tylko te magiczne racuszki Taehyunga; bał się wsunąć kiełbasę, by podczas rozmowy z Bomin nie chuchać jej w twarz z niesmacznym, kiełbasianym odorem.

— Eeee... Dobry wieczór? — bąknął w komórkę, wolną ręką przełączając kanały w telewizorze. — Wiem, że jest słaba pogoda, ale nie mielibyście jakiegoś odważnego kierowcy, który przywiózłby mi pizze farmerską z podwójnym serem? Dopłacę coś ekstra za fatygę.

Pizzeria zadeklarowała dowóz i Yoongi dzięki temu minimalnie poprawił sobie humor. Siedział na kanapie, czując, jak ślina zbiera mu się w ustach na samą myśl o tym, że zaraz pochłonie w całości gorącego placuszka. Kiedy tylko dzwonek domofonu zaczął wariować, biegiem ruszył do drzwi. Włożył za duże klapki swojego ojca, zgarnął portfel do kieszeni i chwycił parasolkę, po czym pognał do bramy.

— Reszty nie trzeba! — Próbował przekrzyczeć szum deszczu, kiedy niewiele starszy od niego chłopak dygotał z zimna. — Dzięki!

Wrócił więc do kuchni. Nie dane mu było jednak nacieszyć się posiłkiem, bo kiedy tylko otworzył karton i zaciągnął się tą przepyszną wonią, dzwonek ponownie zaczął wariować.

— Jezu, w łeb się tak ponapierdalaj — warknął, ponownie otwierając przed domem parasol.

Złapał za klamkę furtki i pociągnął ją gwałtownie do siebie.

— O co... — Parasolka dosłownie wysunęła mu się z dłoni. — Bomin... Co się pani stało?!

— M-mogę wejść? — zapytała, drżąc z zimna.

Nawet jej nie odpowiedział. Chwycił mocno jej rękę i pociągnął za sobą w stronę domu, wcześniej zatrzaskując furtkę i rozglądając się przezornie ponad ogrodzeniem. Lee weszła ostrożnie do środka, a on w pośpiechu pomógł jej zdjąć skórzaną kurtkę, którą przewiesił przez balustradę schodów.

— Co się stało? — powtórzył, kładąc dłonie na jej barkach.

Ciemne strąki mokrych włosów lepiły się do jej twarzy. Na ustach widniał świeży strup, tak samo jak na kości jarzmowej.

— Przepraszam... — jęknęła, otulając się ramionami. — Przepraszam, że nie przyszłam na czas. J-ja naprawdę chciałam...

— Proszę przestać — warknął, wyraźnie rozeźlony. — Przyniosę coś suchego na przebranie, nie może pani w tym zostać.

Wygrzebał z szafy jakieś ciuchy i posłał kobietę do łazienki, a sam wrócił do kuchni. Podgrzał jeszcze raz wodę i wyjął ze zmywarki dwa talerzyki, chcąc zachować pozory kultury przy jedzeniu. Nauczycielka po dwóch minutach pojawiła się w progu pomieszczenia. Woda wciąż sączyła się z jej włosów, zostawiając na szarym materiale koszulki niewielkie plamy. Yoongi nie mógł jednak oderwać spojrzenia od zadrapań.

— Teraz mi pani powie? — zapytał szeptem, podając jej kubek, gdy usiadła na wysokim stołku przy kuchennej wyspie. Podsunął jej także talerzyk i karton z pizzą. — Kto, do jasnej cholery, zrobił pani coś takiego?

— Czekał na mnie przed blokiem... — Objęła dłońmi kubek i pociągnęła nosem. — Nie zdążyłam mu zwiać, wciągnął mnie do klatki i kazał zaprowadzić do mieszkania. Zaczęłam się stawiać więc zrobił mi to. — Wskazała na twarz. Wzięła łyka gorącego napoju i odstawiła naczynie na blat. — Wtedy jakoś dałam nogę. Chciałam pobiec do parku, ale domyśliłam się, że już cię tam nie będzie. Poszłam więc do szkoły i, i...

— Bomin-sunsengnim... — Złapał ją za nadgarstki, kiedy zaczęła energicznie gestykulować. — Uspokój się.

Wstrzymała oddech patrząc na twarz stojącego przed nią chłopaka i dopiero po chwili ciężko odetchnęła. Pozwoliła, by ułożył ich ręce na jej udach, obserwując je.

— Było jeszcze otwarte. Damska drużyna siatkówki kończyła trening. Poszłam do nauczycielskiego, wmawiając ochroniarzom, że zapomniałam zupełnie o kluczach od mieszkania, kiedy wychodziłam stamtąd po południu, po dodatkowych zajęciach. Tam... Boże, głupio mi. Nie powinnam tego robić, Yoongi.

Podniosła wzrok. Czekoladowe, załzawione oczy ponownie wpatrywały się w spokojne oblicze słuchającego jej nastolatka.

— Robić czego? — zapytał, wciąż nie do końca wierząc, że Lee znajdowała się w jego domu. Ba, wciąż delikatnie trzymał jej nadgarstki w swoich palcach i czuł słodki szampon do włosów, którego zapach wydobył się przez deszcz.

— Wzięłam dziennik twojej klasy i spisałam stamtąd twój adres...

Nie dał po sobie tego poznać, ale poczuł się tak, jakby coś strzeliło go w serce. Przerażona Lee Bomin poszła prosto do niego. To znaczy, że czuła...

— Wiedziałam, że... Czułam... Po prostu czułam, że tu będę bezpieczna. Że mi pomożesz... — szeptała, kręcąc głową. Pojedyncze łzy przetoczyły się po zaróżowionych policzkach. — Yoongi, przepraszam. Ale po, tym jak ostatnio mnie przed nim ochroniłeś, byłeś moją pierwszą myślą.

— Za co mnie przepraszasz, Bomin-sunsengnim? Za to, że szukałaś bezpiecznego miejsca? Bardzo się cieszę, że przyszłaś właśnie do mnie. I zapewniam, że nic ci tu nie grozi.

— Yoongi, nie rozumiesz. To jest nieodpowiednie. Bardzo nieodpowiednie. Nie powinno mnie tu być, przecież jak ktoś się dowie, jak ludzie zaczną gadać...

— Nikt się nie dowie — uciął, zaciskając mocniej palce. Uznając, że zbyt długo trzymał jej ręce, sięgnął po swój kubek i wziął łyka herbaty, opierając się bokiem o blat. — W tej okolicy nie mieszka nikt z naszej szkoły. Same staruszki, które ledwo widzą coś w odległości metra.

Lee chwilę milczała. Nagle jej oczy otworzyły się szerzej i zeskoczyła z krzesełka. Zaczęła nerwowo się rozglądać.

— Jezu, twoi rodzice! — wyszeptała, łapiąc się za głowę. — Co sobie pomyślą?! Muszę iść!

Yoongi przez chwilę nie wierzył w to, że ta kobieta naprawdę pognała do wyjścia. Złapał ją w przedpokoju i wepchnął z powrotem do kuchni.

— Uspokój się! W domu jesteśmy tylko my! — Posadził ją z powrotem na krzesełku i oparł dłonie o blat, po obu stronach ciała kobiety. — Moi rodzicie często wyjeżdżają w podróże biznesowe. Wczoraj udali się do Rosji. Nie ma tu nikogo.

— Chyba j-jesteś za blisko... — odparła, nie mając się już gdzie wycofać.

— Odsunę się, jeżeli obiecasz mi, że się uspokoisz.

— Dlaczego jak jesteś zdenerwowany, to zapominasz zwracać się do mnie formalnie?

— Bo inaczej nie słuchasz, noona.

Poruszyła ustami niczym akwariowa rybka, a Yoongi odbił się od blatu i sięgnął po upragniony kawałek pizzy, czując, że jego żołądek zaraz sam o niego zawoła, a to byłoby co najmniej zawstydzające.

— Tak będę do ciebie mówić — mruknął, po przełknięciu. — Noona. Zawsze chciałem mieć starszą koleżankę. Spełniłaś moje marzenia.

— Nie możesz! Nie wyraziłam na to zgody!

Min wbił zęby w pizzę i zerknął na nią kątem oka, dosyć znacząco, kiedy piorun akurat rozdarł niebo i mocno oświetlił wnętrze pomieszczenia. W tym samym momencie światło okapu, jak i telewizor, wyłączyły się.

— Szlag.

Odłożył jedzenie i ruszył do wyjścia z pomieszczenia. Przy schodach zorientował się, że Bomin podążała za nim krok w krok.

— Przecież zaraz bym wrócił — powiedział, człapiąc na górę. Nie mógł powstrzymać uśmieszku, kiedy kobieta kurczowo trzymała skrawek jego koszulki, jakby nie chcąc się zgubić.

— Wolę nie zostawać sama w obcym domu, do tego po ciemku.

— Boisz się?

— Nie, po prostu... Dobra, trochę się boję, okay? Niech to pozostanie między nami.

— Dobrze, noona.

Nie skomentowała tego. Więc Yoongi traktował to już jako zgodę.

Weszli do pokoju chłopaka. Zgarnął z półki latarkę i włączył ją, po czym podał kobiecie.

— Zaraz zmienię ci pościel. Zdrzemniesz się tutaj, dobrze? Wystarczy ci kołdra i koc?

— Yoongi, ja nie mogę zostać tutaj na noc...

— Bo?

Wiedział, jaką miał minę. Wyglądał na wkurzonego i taki właśnie był, od kiedy tylko Bomin powiedziała mu, co się właściwie stało.

Bo nie wypada — wymamrotał ironicznie, modulując ton głosu na wyższy. — Słuchaj, noona, nie chce mi się nigdzie wychodzić w taką ulewę. Tobie też to raczej nie będzie służyć, już raz przemokłaś. A chyba nie jesteś na tyle niemądra, żeby tam teraz wracać, skoro cię dorwał?

— Myślałam o hotelu...

— I co, myślisz, że tam nie będzie cię szukał, jeżeli nie znajdzie cię u przyjaciółki? — Pokręcił głową. — Zresztą, nie ma co gdybać. I tak nie wypuszczę cię stąd samej. Jutro odprowadzę cię do mieszkania. A rano ustalimy co z tym zrobić. Nie możesz tak żyć.

— Yoongi...

— Bomin, proszę cię. Przyszłaś tu, więc gramy na moich zasadach. A teraz wrócimy na dół i w końcu coś zjesz, dobrze?

Skinęła głową. Kiedy światło pioruna wdarło się do pokoju, a Yoongi miał szansę przez chwilę dojrzeć jej twarz, był pewny, że w jej oczach coś się zmieniło. Jakby w końcu doznała spokoju.


• ‧ ✈ ‧ •


— Czyli ten frajer jest po prostu damskim bokserem, który nie wylewa za kołnierz, tak? — zapytał, siedząc przy łóżku, kiedy Bomin imitowała już smutne burito, zawinięta w jego kołdrę. — Dlaczego nigdy tego nigdzie nie zgłosiłaś?

— Zgłaszałam, Yoongi. Ale jego ojciec ma takie układy, że gdyby ten dupek nawet mnie zabił, to by się pewnie jakoś z tego wywinął.

— Nie mów takich okropnych rzeczy...

Burza powoli traciła na sile, grzmoty oddalały się na północ. Jedynie deszcz nieustannie bębnił o szyby i blaszane parapety, czego Yoongi uwielbiał słuchać. Nic go tak dobrze nie usypiało.

— Kiedy to sama prawda. — Przewróciła się na bok i przyjrzała chłopakowi. — Uciekłam tutaj z  Busan, marząc o spokoju i nowym życiu. Nigdy nie ciągnęło mnie do wielkich, betonowych lasów. Tu jest idealnie. Miasteczko położone w cudownej dolinie, przedmieścia pełne ciepłych i przyjaznych ludzi. Sielanka. A jednak mnie tu znalazł.

— Ktoś musiał mu powiedzieć...

— Ktoś na pewno...

Cisza wczepiła się w powietrze, kurczowo się go trzymając przez dobrą, dłużącą się w nieskończoność minutę. Yoongi w końcu ciężko westchnął i oparł potylicę o materac łóżka.

— Wiesz, na takich też są sposoby.

— Co masz na myśli?

Min się uśmiechnął. Wstał energicznie na nogi i przeciągnął ciało, niczym kocur. Zabrał zza głowy nauczycielki swoją poduszkę, na której i tak nie leżała, po czym podszedł do drzwi.

— Dobrej nocy, noona — powiedział, łapiąc za klamkę. — Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w pokoju naprzeciwko. Pewnie wstaniesz wcześniej niż ja, więc nie krępuj się i mnie obudź, okay?

— Dobrze... — szepnęła, owijając się szczelniej kołdrą. — Jeszcze raz, bardzo ci dziękuję, Yoongi. Nie wiem, jak ci to wynagrodzę.

Jego twarz znowu ozdobił uśmiech. Nie musiała mu się odwdzięczać. Sam fakt, że mógł spędzać z nią czas, był dla niego wystarczającą nagrodą. Choć sytuacja nie należała do przyjemnych, czuł ekscytację.

Wszedł do sypialni rodziców i rzucił poduszkę na materac. Podszedł do okna, chcąc zasłonić roletą szybę; wiedział, że z rana słońce go wypali. Po drugiej stronie ulicy stał jakiś samochód, którego Yoongi nie znał. Ale jakoś nie miało to dla niego większego znaczenia i kiedy rzucił się na łóżko, szybko o tym zapomniał.


• ‧ ✈ ‧ •


a/n: aaaa, jaki długi

ale to naprawdę w ramach zadośćuczynienia za nieobecność. tęskniliście? choć troszkę? troszeńkę? przepraszam. mam straszne problemy ze zdrowiem i ludźmi. mam nadzieję, że niedługo mi to minie

biere się za panic room

Continue Reading

You'll Also Like

10.1K 277 13
A co gdyby Hailie Monet, była wychowana przez ojca? Co gdyby Camden, dał radę porwać córkę? czy poradził by se z nią? Jak zareagowali by na sekret Ca...
25.4K 1.9K 101
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?
10.5K 804 25
Pomimo, że Vees byli dla ciebie jak rodzina (niektórzy) jako bliska przyjaciółka samej księżniczki piekła postanawiasz pomóc jej w prowadzeniu hotelu...
6.4K 1.1K 8
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...