we could live like legends

By nawrocenie

211 14 6

ꜱɪᴇᴅᴇᴍ ɢʀᴢᴇᴄʜÓᴡ ɢŁÓᴡɴʏᴄʜ: ᴋɪᴍ ᴛᴀᴇʜʏᴜɴɢ ᴊᴜɴɢ ʜᴏꜱᴇᴏᴋ ᴍɪɴ ʏᴏᴏɴɢɪ ᴋɪᴍ ꜱᴇᴏᴋᴊɪɴ ᴋɪᴍ ɴᴀᴍᴊᴏᴏɴ ᴘᴀʀᴋ ᴊɪᴍɪɴ ᴊᴇᴏɴ ᴊᴇᴏɴɢɢᴜᴋ More

legends

211 14 6
By nawrocenie

Mogliśmy być bohaterami. Herosami z mitów, rycerzami z legend, wybawcami ze współczesnych opowieści. Mogliśmy ratować i tworzyć. Mogliśmy budzić poczucie bezpieczeństwa, wspierać i kochać. Mogliśmy wszystko, ale nie dla ludzi, nie dla świata czy prawa. Dla siebie. Mogliśmy uratować siebie nawzajem. Mogliśmy wyciągnąć nas samych z ciemnej otchłani, podnieść z kolan czy wypchnąć na powierzchnię z głębin. Mogliśmy zrobić tyle dla nas samych... Właśnie... Mogliśmy, ale nie zrobiliśmy.

Dni są pełne światła, słońce zawsze dopilnuje żeby oświetlić nam drogę. W dzień jesteśmy bezpieczni. Spędzamy czas z tymi, których kochamy. Nasze demony czekają. W dzień odchodzą, knują co mogą zrobić gdy już zajdzie słońce. W dzień przez te kilkanaście godzin wszystko jest dobrze. Uśmiech, ciepłe ramiona, dźwięczny śmiech, mocny uścisk palców wokół tych drugich z obietnicą, że nas nie opuszczą. W dzień wszystko jest dobrze.

Noc. To w niej tkwi wszystko. To co kryło się w świetle dnia wypełza z każdego zakamarka i oblepia cię całego. Pochłania każdą cząstkę, zamienia w marionetkę. Czy to my? Czy to ci sami ludzie, którymi byliśmy za dnia? Czy to ktoś inny wtargnął do naszego umysłu? Czy to naprawdę my? Te potwory?

Najgorsze w tym wszystkim było to, że to rzeczywiście byliśmy my. Te upiory, które pełzały po każdych zakamarkach. Te demony, które paliły wszystko na swojej drodze. Te potwory, które z nas wychodziły by pustoszyć i niszczyć wszystko co stanie im na przeszkodzie. To byliśmy my.

Grzechy. To one prowadzą do zagłady. Jest ich wiele, chyba nie moglibyśmy ich zliczyć, ale dla nas największym grzechem było odtrącenie nas samych. Rozdzieliliśmy się. Odchodziliśmy od siebie, jeden po drugim. Wtedy gdy najbardziej się potrzebowaliśmy zostaliśmy sami. Nie potrafię powiedzieć dlaczego to zrobiliśmy. Bo mieliśmy być na zawsze. Mieliśmy trwać przy sobie do końca, pomagać i wspierać. Gdyby teraz na to spojrzeć, moglibyśmy to zrzucić na świat. Na jego jad i zło, ale to śmieszne. Bo złem byliśmy my. Było w nas tyle cierpienia, zła i ciemności. Nie bylibyśmy w stanie się uratować. Utonęlibyśmy, ale utonęlibyśmy razem. W czarnym morzu lepkiej smoły i łez. Ale przynajmniej razem bylibyśmy na dnie. A teraz? Teraz osobno kroczymy w ciemności z której nie możemy znaleźć wyjścia. Każdy wybrał inną ścieżkę. Jeden gorszą od drugiej, ale inną. Bez nikogo obok. Rozpadliśmy się jak kawałki zbitej porcelany. Rozpadliśmy się i zniknęliśmy ze swojego życia.

Ale może od początku. Była nas siódemka. Przyjaciele. Grupka chłopaków, która spotkała się w szkole średniej i zawarła "pakt". Zgraja nastolatków, która liczyła na wieczną braterską miłość. Może by się nam udało. Może by się udało gdybyśmy nie zaczęli zamykać oczu, krok po kroku. Gdybyśmy nie spadli w czarną otchłań. W pewnym momencie przestaliśmy się pilnować. Jeden nie mówił drugiemu, że jest o krok za daleko. Zamiast tego odwracał wzrok i udawał, że jest ślepy. W pewnym momencie to wszystko chyba zaczęło nas przerastać. Mieliśmy pilnować się nawzajem, ale zapomnieliśmy o pilnowaniu siebie samych. Zapomnieliśmy o pilnowaniu naszych demonów. W pewnym momencie wyrwały się, a my głupi nawet tego nie zauważyliśmy, a powinniśmy. Powinniśmy gdy zaczynało się sypać. Powinniśmy otworzyć oczy gdy jeden zaczął się oddalać, ale byliśmy zaślepieni nadzieją, resztką nadziei. Myśleliśmy, że wszystko wróci na swoje miejsce, że zostaniemy razem tak jak to było zawsze. Że jeden się opamięta i ponownie chwyci nasze dłonie, ale wcale tak nie było. I chyba to zapaliło iskrę. Gdy jeden z nas oddalał się z każdym mrugnięciem wpatrywaliśmy się w niego nie zauważając, że sami odchodzimy. Gdy się rozejrzeliśmy było za późno.

Grzech pierwszy

Naszym pierwszym grzechem było zostawienie go, pozwoliliśmy mu odejść. Nie staraliśmy się wystarczająco, a on pewnie stawiał każdy krok, coraz dalej od nas. A my, rozbici, zranieni, rozdarci mogliśmy patrzeć. W głębi starać się pogodzić z tym, że nas zostawił. Taehyung. Nasz Taehyung, nasz płomyk, nasze światło. Tamtego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem wokół zapalonej świeczki i każdy z nas miał w głowie ten sam obraz. Roześmianego chłopaka, który mówił nam jak nas kocha, że jesteśmy jego braćmi, rodziną, że jesteśmy jego całym światem. Trzymaliśmy się mocno za ręce, jeszcze wtedy nie rozluźniliśmy uścisku. Był słabszy bez jednego z nas, ale nadal na tyle silny byśmy nie upadli. Nie wiedzieliśmy gdzie podział się Taehyung. Szukaliśmy go, chcieliśmy żeby do nas wrócił, ale było za późno. Nasz grzech ciążył nad nami od momentu gdy pozwoliliśmy mu odwrócić się do nas plecami i odejść w ciemną noc. Potem słyszeliśmy jedynie różne pogłoski i wiadomości o zaginionych. Mimo to nie zrobiliśmy nic więcej. Poddaliśmy się, a to uruchomiło domino, którym byliśmy my sami. Ale nadal, nadal jak głupie dzieci wmawialiśmy sobie, że wszystko będzie dobrze, że będziemy razem. Pozwoliliśmy by demony Taehyunga do końca nim zawładnęły, tak po prostu. Tak po prostu zgrzeszyliśmy.

Grzech drugi 

Po tym co się stało z Tae, postanowiliśmy, że będziemy bohaterami. Ale nie będziemy zbawiać świata czy ścigać przestępców. Chcieliśmy być bohaterami dla nas. Cały czas chodziło nam o nas. Bo tylko sobą się przejmowaliśmy. Naszą małą paczką, naszym małym światem. Nie obchodziło nas to, że ktoś gdzieś ginął, nie obchodziły nas krzywdy innych ludzi czy cierpienie całego świata. Dla nas liczyliśmy się tylko my, tylko nasza szóstka. Myślę, że udałoby się nam. Gdybyśmy rzeczywiście patrzyli na siebie z tą samą troską i miłością co kiedyś, wygralibyśmy. Ale jednak gdzieś komuś potknęła się noga. Znowu coś powoli zaczynało się sypać, ale udawaliśmy, znowu udawaliśmy, że wszystko samo wróci na miejsce. Kiedy staliśmy się tacy bezmyślni? Kiedy zaczęliśmy się bać? Nie wiem. Nie mam pojęcia i sądzę, że ciężko byłoby znaleźć ten moment. Prawda była taka, że Taehyung był iskrą, a cała nasza reszta była lądem, który podpalił. I spalaliśmy się, jeden po drugim. Jako swoi bohaterowie, obrońcy mieliśmy zwracać uwagę na każde szczegóły, ale jak się okazało nie byliśmy dobrymi obserwatorami. 

Siedzieliśmy wszyscy w salonie Yoongiego gdy nagle Hoseok oznajmił nam, że musi po coś pójść do mieszkania. Obiecał, że nie zajmie mu to długo, więc czekaliśmy. Czekaliśmy godzinę, dwie, trzy, cztery... Czekaliśmy też całą noc i ranek, ale Hobiego nadal nie było. Oczywiście, jako swoi "obrońcy", zaczęliśmy się martwić. Dzwoniliśmy, ale zamiast głosu przyjaciela słyszeliśmy jedynie głos automatycznej sekretarki. Hobi, nasz Hobi, nasze słońce. Jak mieliśmy sobie poradzić bez naszego promyczka? Już zawsze miał ogarniać nas chłód? Już zawsze mieliśmy iść w ciemności? Bez naszego słońca i płomyka? Czy naprawdę zasłużyliśmy na to wszystko? Gdy teraz o tym myślę to tak, zasłużyliśmy i to bardzo. Hobi był jak promyk słońca, a każdy w jego obecności nie mógł być przygnębiony. Ale nasze słońce w głębi skrywało wiele tajemnic i jednym pstryknięciem palca było w stanie wywołać huragan, który zmiótłby wszystko na swojej drodze. Piękny i ciepły, ale też chłodny i zabójczy. Historia zatoczyła koła. Ponownie szukaliśmy, próbowaliśmy, ale kolejny grzech opadł na nasze ramiona, zaczęliśmy odczuwać większy ciężar. I ponownie się poddaliśmy. Jak zagubione dzieci błądzące w ciemności przemierzaliśmy pustki i nieznane drogi. Ale w końcu znowu upadliśmy. Może myśleliśmy, że tym razem nam się uda? Że tym razem chwycimy uciekający cień w samą porę? Tak, chyba tak myśleliśmy. Po jakimś czasie słyszeliśmy jedynie w wiadomościach informacje o kolejnych podpaleniach, sprawca był nieznany. Tak, przecież to było nasze słońce. A słońce niekiedy paliło.

Grzech trzeci 

Tracąc dwóch przyjaciół tak nagle zaczynasz się zastanawiać ile jeszcze minie czasu zanim zostawi cie reszta. I wydaje mi się, że każdy z nas się nad tym zastanawiał. Bo przecież Taehyung i Hoseok odwrócili się od nas. Wybrali własne, samotne ścieżki zostawiając nas daleko w tyle. Szczerze mówiąc bałem się. Cholernie się bałem, że moi przyjaciele też pozwolą swoim demonom wygrać. W końcu byłem ich obrońcą, a oni moimi, prawda? Na tym to miało polegać, że miałem ich chronić. Więc chciałem ich uchronić przed nimi samymi. 

Gdyby ktoś wtedy spojrzał na naszą piątkę, zdecydowanie stwierdziłby, że to Yoongi najgłębiej tkwi w ciemności. I miałby on całkowitą racje. Nigdy się z tym nie ukrywał. Jeśli mam być szczery to niekiedy wydawało mi się, że z chęcią pozwalał swojej czarnej stronie przejąć kontrolę. Yoongi był jedną z najbardziej kochanych istot na tym świecie co było wręcz cholernie ironiczne. Bo mimo, iż  uwielbiał się o nas troszczyć innych kochał ranić. W sposób psychiczny i fizyczny. Nie zabić, nie zgnieść, zranić. Cholernie głęboko, mocno zranić. Nasza siódemka dostawała od niego jedynie miłość i ciepło, ale inni zyskiwali chłód, strach i ból. Gdy Hobi i Tae odeszli Yoongi coraz częściej pozwalał swojej ciemnej stronie wyjść na światło dzienne. Już nie tylko w noc, ale też w dzień. Co przerażało nas najbardziej to to, że nie hamował jej nawet w stosunku do nas. Na początku staraliśmy się go jakoś uspokoić, przekonać, chcieliśmy żeby nasz Yoongi wrócił. Sądzę, że pewnego dnia starałem się aż za bardzo bo wdaliśmy się w bójkę w której ucierpiało jego lustro i salon. Czy to była moja wina? Nie mam pojęcia. Przecież nie chciałem źle, chciałem tylko ochronić kogoś kogo kochałem. A przynajmniej starałem się ochronić. Czy to była wina nas wszystkich? Tego też nie wiem. Bo przecież próbowaliśmy. Za każdy razem gdy tracił przy nas kontrolę od razu interweniowaliśmy. Trzymaliśmy go tak mocno jak siebie nawzajem by się nie rozpaść. By on nie rozpadł się przed nami. Ale znowu zawiedliśmy, dlaczego? Dlaczego, cholera, dlaczego?! Jedyne co nam pozostało po Yoongim to kartka. Jebana kartka zmiętego papieru, którą zostawił na stoliku. Gorsze od samej kartki były słowa, które były na niej napisane. "Przepraszam. Koniec.". Już wtedy wiedzieliśmy, że jego też straciliśmy. Wiedzieliśmy, że go nie odzyskamy bo naszego Yoongiego już nie było. Co było gorsze? Nie ruszyliśmy się z jego salonu. Wpatrywaliśmy się jedynie w tą przeklętą kartkę z jego koślawym pismem. Nie zerwaliśmy się z miejsc i nie biegliśmy za nim jak szaleńcy. Co jednak było w tym wszystkim najgorsze? Umarła w nas nadzieja. Wiadomości znowu huczały. Znajdowano ludzi, którzy wyglądali jakby przeszli najgorsze tortury świata, byli wyrzucani w różne miejsca na schyłku śmierci. Nie widzieli twarzy sprawcy, zawsze miał maskę, nie słyszeli jego głosu bo zawsze nie odzywał się nawet słowem. Nie staraliśmy się, zostawiliśmy go.

Grzech czwarty 

Seokjin był dla nas wzrocem. Najstarszy, rozsądny, opiekuńczy, utalentowany. Był dla nas jak rodzic. W jego ramionach zawsze znaleźliśmy schronienie, pocieszenie, ciepło i miłość. Gdy był z nami wiedzieliśmy, że nic nam się nie stanie. Miał wiele wspaniałych cech, ale posiadał też te gorsze. Najgorsza z nich? Niekiedy nie panował nad swoją pychą. Nastawały momenty gdy miał nas za nic. Były chwile gdy nie liczyło się dla niego nic poza samym sobą. Wtedy jego ramiona nie były już takie ciepłe, a my nie biegliśmy w nie szukając swojej bezpiecznej przystani. Później był dla siebie bardzo surowy za to co się stało, za to, że pozwolił temu wziąć górę. Nigdy nie mieliśmy mu tego za złe bo wiedzieliśmy jak bardzo się dla nas starał i ile dla nas robił. Nie śmieliśmy chować do niego urazy za coś takiego. 

Jednak wszystko ma swój punkt kulminacyjny. Gdy straciliśmy trójkę naszych braci coś w nim pękło. To właśnie był jego szczyt, jego maksimum. Wydaje mi się, że za bardzo się za to wszystko obwiniał, zawsze uważał, że jako najstarszy to on jest za nas odpowiedzialny. W głębi mówił sobie, że to wszystko jego wina i, że to nigdy nie powinno się wydarzyć, że zawiódł. Ale przecież to nie była prawda. Zawiedliśmy siebie nawzajem, to nie była wina jednej osoby, a całej siódemki. Patrząc na to z tego miejsca jestem prawie pewien, że miałem rację. Jin obwiniał się do tego stopnia, że w końcu postanowił to wszystko obrócić. To my staliśmy się tymi najgorszymi, to była nasza wina, a on był idealny, czysty jak łza, nie popełnił żadnego błędu. Podobno są różne mechanizmy obrony, inni mówili, że to jest właśnie jego mur, który buduje. Jak mało wiedzieli. To nie był mur, którym chciał się chronić. To był Jin. To było to, co siedziało w środku Jina. Chyba nie chcieliśmy w to wierzyć dlatego próbowaliśmy to jakoś usprawiedliwić. Bo jak to możliwe, że nasz ukochany hyung, nasza ostoja i bezpieczna przystań może nagle stać się kimś takim? Wiedzieliśmy, wiedzieliśmy bardzo dobrze, że to ciągle tam było, ale nie przypuszczaliśmy, że do tego stopnia. To śmieszne, ale najbardziej bolało chyba to, że nawet nie byliśmy zaskoczeni. Jakbyśmy na to czekali. Było dużo łez, było dużo ostrych słów. Jeśli dobrze pamiętam to było też dużo rzeczy latających w powietrzu, huk rozbijanego szkła i wywracanych mebli. Nikt z nas nie wiedział kiedy nas aż tak poniosło. Kolejnym do kolekcji gwoździem w sercu były jego ostatnie słowa do nas. "Yoongi miał rację. Koniec, tylko to zostało. Ale ja nie będę przepraszał, nawet nie jest mi, kurwa, przykro.". Później było jedynie słychać trzask drzwi i nastała cisza. Głucha cisza w której siedzieliśmy aż do rana. W takiej samej atmosferze sprzątaliśmy później rozwalone mieszkanie. Łzy nastały dopiero następnego wieczora. Gdy przytuleni leżeliśmy we trójkę na łóżku, miażdżąc się nawzajem w uścisku. Została nas tylko trójka. Jak to było możliwe? Czy naprawdę tak miało być? Nie mogliśmy temu zapobiec? Kolejny grzech doszedł do naszej listy. Nie mieliśmy już nadziei, jej żar prawie wygasł. Nie staraliśmy się zatrzymać cienia, który oddalał się kolejny raz. Puściliśmy kolejną dłoń, którą mieliśmy trzymać na zawsze. Nie było dla nas zaskoczeniem gdy przeczytaliśmy w porannej gazecie o podpaleniu firmy jego ojca. "Nigdy mnie nie słuchał, nie liczył się ze mną", a przecież Jin był najważniejszy...

Grzech piąty 

Szczerze? Nie mam pojęcia co nas jeszcze wtedy trzymało ze sobą. Przecież nie mieliśmy nic, kompletnie nic. Nasi przyjaciele odeszli od nas, byli teraz ludźmi, których nie znaliśmy. Zatracili się w ciemności, to były demony. Nie było już Taehyunga, Hobiego, Yoongiego czy Jina. Były upiory, diabły, ale nie oni. Może to był strach? Może głupota? Może zobowiązanie by dotrzymać obietnicy, którą złożyliśmy kilka lat temu? Nie wiem. Z perspektywy czasu to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Nie byliśmy tak silni jak całą grupą. Brakowało nam części samych siebie. Bez nich nie byliśmy pełni, to już nie mogło się udać. To dziwne bo ta myśl docierała do mnie coraz bardziej, ale ciągle spychałem ją w głąb. Nie pozwalałem jej wyjść na światło dzienne. Patrząc na to teraz, mogę powiedzieć, że to było głupie. Porażka zbliżała się do nas wielkimi krokami, a my, nieważne jak długo byśmy biegli, nie mogliśmy przed nią uciec. 

Każdy z nas, cała siódemka, trzymała głęboko pod kluczem coś strasznego. Coś, czego chcieliśmy się wyrzec, próbowaliśmy, ale nie udało nam się. Namjoon zawsze miał wiarę. Nieważne co by się działo, on zawsze w nas wierzył. Nie pozwolił by któryś z nas w siebie zwątpił. Był naszą podporą bez której każdy z nas runąłby żałośnie na ziemię i nie potrafił się podnieść. On też walczył ze swoimi demonami. Ale zawsze robił to samotnie. Nie chciał byśmy widzieli jego zmagania. Nie chciał byśmy patrzyli na to jak cierpi. Rozumieliśmy go. Oczywiście, że go rozumieliśmy. To nigdy nie była przyjemność dla żadnego z nas gdy obserwowaliśmy jak jeden przeżywa katusze. Dlatego Namjoon zawsze w takich sytuacjach się od nas odsuwał. Wracał później i wyglądał tak jak zawsze. Uśmiechnięty, ze swoimi cudownymi dołeczkami w policzkach i oczami wypełnionymi ciepłem. Z jednej strony cieszyliśmy się, że nie musimy oglądać cierpienia przyjaciela, z drugiej czuliśmy się źle z tym, że nie ma nas przy nim, a z jeszcze innej baliśmy się. Baliśmy się bo nie wiedzieliśmy kiedy Namjoon straci kontrolę. Nie znaliśmy objawów, nie mieliśmy pojęcia co się wtedy może stać. To nas przerażało, ale nigdy żaden z nas nie wypowiedział tego na głos. To było ciche czekanie, wypatrywanie znaków, ciągła zagadka. Dlatego nie przyszło nam do głowy, że to mogłoby się stać tak szybko. Nie pomyślelibyśmy, że Namjoon obudzi się pewnego ranka, a jego ciepłe oczy będą martwe, chłodne, po prostu puste. Nie docierało do nas, że może traktować nas jak wrogów, jak zagrożenie. Jak coś co trzeba wyeliminować. Potrafiliśmy jedynie zrozumieć strach, który trząsł naszymi ciałami i dudnienie serca, które zachowywało się jakby miało się zaraz zatrzymać. Tym razem nie było wrzasków ani tłuczone szkła. Nie było też żadnego przewracania mebli. Była cisza. O wiele gorsza niż ta, która panowała po tym jak Jin opuścił nas trzaskając drzwiami. Baliśmy się nawet głośniej oddychać. Patrzyliśmy tylko jak zabiera swoje rzeczy i nie uraczy nas chociażby jednym spojrzeniem. Gdy przerzucał przez ramie swoją sportową torbę i otwierał drzwi wyszeptał jedynie "żałosne". Trzask. Kolejny trzask drzwi był jedynym dźwiękiem, który przerwał tą ciszę. Chwilę później był to nasz płacz. Płakaliśmy żałośnie, ściskając swoje dłonie i prawie łamiąc sobie przy tym palce. Płakaliśmy dopóki niebo nie przybrało czarnej barwy, a następnie odcieni szarości. Płakaliśmy z bezsilności, ze strachu, przez złamane serca i obietnice. Prawie nie mogliśmy wstać z kolan. Nasze grzechy nam na to nie pozwalały. Nie mieliśmy pojęcia co mieliśmy robić. Znowu, znowu, znowu nie zrobiliśmy nic. Nie biegliśmy, nie staraliśmy się, nie próbowaliśmy. Zostawiliśmy. Więc płakaliśmy, bo tylko to nam zostało. Tylko my zostaliśmy. Wiadomości nie wybuchły od nowych przestępstw. Była cisza. Tylko ta przeraźliwa cisza.

Grzech szósty 

Dwójka. Została nas tylko dwójka. Nie mieliśmy pojęcia co mieliśmy ze sobą zrobić. Widzieliśmy jedynie szarość. Nie wiedzieliśmy jak, ale wszelkie barwy zniknęły. Byliśmy cieniami samych siebie. Nie odzywaliśmy się do siebie we dnie tylko po to by nocą płakać w swoich objęciach. Byliśmy zmęczeni, tak bardzo zmęczeni. Nie zostało nam nic. Nadzieja odeszła, tak samo jak przyjaciele. Nie mieliśmy żadnej chęci walki. Nie mieliśmy żadnej motywacji by wstać rano z łóżka w którym przepłakaliśmy całą noc. Nie widzieliśmy sensu we wmuszaniu w siebie jakiegokolwiek jedzenia. Nie mieliśmy siły by rozmawiać. Dlaczego? To proste. Nie zostało nam nic.

Gdy płakaliśmy przytuleni do siebie kolejną noc z rzędu Jimin mocno chwycił moją dłoń. Wiedzieliśmy co to oznacza. Wiedzieliśmy od dawna, ale nadal po tym wszystkim baliśmy się tego powiedzieć. Więc objęliśmy się mocniej kładąc nasze splecione dłonie między naszymi głowami i wylewaliśmy łzy aż do następnego ranka. Gdy słońce zaczęło prześwitywać przez zasłony wytarliśmy mokre twarze i stanęliśmy naprzeciw siebie. Po minutach, może godzinach stania w miejscu i wpatrywaniu się w siebie wiedzieliśmy co w końcu nastąpi. Więc zrobiliśmy to. Szepnęliśmy ciche i żałosne "Koniec". Wtedy moje serce pękło. Nie zostało już nic. Ponownie nie było wrzasków, nie było tłuczonego szkła i przewracania mebli. Znowu była cisza. I nie zakłócił jej trzask drzwi, nie. To było coś jeszcze gorszego. To było ich ciche skrzypnięcie i delikatne kliknięcie zamka gdy zostały zamknięte. Nie było łez, nie biegłem, nie starałem się, nie próbowałem. Bo nie było już niczego. Nasze grzechy zniszczyły nas doszczętnie, zniszczyliśmy siebie nawzajem.

Grzech siódmy 

To ja jestem siódmym grzechem. Dlaczego? Bo tak było od zawsze. Każdy z nas jest tym pieprzonym grzechem, który nas zniszczył. Przez nas samych padliśmy na kolana i nie możemy wstać. To wszystko było takie głupie. Te wszystkie obietnice, plany i postanowienia. Wszystkie słowa były teraz nic niewarte. Każda obietnica została złamana i zdeptana. To wszystko było na nic. Wszystkie lata, miesiące, dni. Po co nam było to wszystko? Nie wiem. Nie mam pojęcia i zapewne nigdy się tego nie dowiem, ale tak naprawdę nie ma czego się dowiadywać. Bo przecież już niczego nie ma. 

Mogliśmy być bohaterami. Herosami z mitów, rycerzami z legend, wybawcami ze współczesnych opowieści. Mogliśmy ratować i tworzyć. Mogliśmy budzić poczucie bezpieczeństwa, wspierać i kochać. Mogliśmy wszystko, ale nie dla ludzi, nie dla świata czy prawa. Dla siebie. Mogliśmy uratować siebie nawzajem. Mogliśmy wyciągnąć nas samych z ciemnej otchłani, podnieść z kolan czy wypchnąć na powierzchnię z głębin. Mogliśmy zrobić tyle dla nas samych... Właśnie... Mogliśmy, ale nie zrobiliśmy. I już niczego nie zrobimy... Bo nie zostało już nic...


Siedem grzechów głównych:

Kim Taehyung

Jung Hoseok

Min Yoongi

Kim Seokjin

Kim Namjoon

Park Jimin

Jeon Jeongguk



Mogliśmy wiele, mogliśmy żyć jak legendy, 

ale zamiast tego pogrzebaliśmy samych siebie.

Jeon Jeongguk

17.05.2019r.

Continue Reading

You'll Also Like

64.3K 2.3K 40
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
857K 23.9K 41
Nazywam się Amanda. Mam 19 lat, mieszkałam w Newcastle, jednak z niewiadomych mi powodów, przeprowadziłam się razem z moim bratem do Luton. Nie wie...
95.2K 5.6K 23
Hongbin to płatny zabójca, który ma jedną zasadę: nie zabija niewinnych. Nim zdecyduje się wykonać zlecenie, obserwuje ofiarę i dokładnie sprawdza je...
489K 48.2K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...