Saga Nici 1: Pojednani. |boys...

By LincolnWilliamss

28.7K 2.9K 1.6K

On, duże dziecko Dostał od życia huśtawkę Nastrojów Lubił się bujać W nim Chociaż wolał W obłokach Łatwiej mu... More

1. Jak trzcinową rurką zmienić losy wielu
2. Jak zmusić chochlika do wysiłku
3. Jak wkurzać większych od siebie
4. Jak traktować o nagości
5. Jak razem spać
6. Jak razem żyć
7. Jak pomagać
8. Jak pić
9. Jak się godzić
10. Jak podróżować
11. Jak nie spłonąć
12. Jak nie dotykać chochlika
13. Jak się gubić
14. Jak się odnajdywać
15. Jak robić ludzi w konia
16. Jak uwierzyć
17. Jak zostać razem za wszelką cenę
18. Jak się nie kochać
20. Jak nie utopić przeznaczenia
21. Jak się rozstawać
22. Jak zatoczyć koło
Fanarty od czytelnika❣️

19. Jak kłamać

1K 120 85
By LincolnWilliamss

      Kozioł zgrabnie przeskakiwał z jednej półki na drugą, wybierając te najstabilniejsze, a chłopcy schodzili ze stromej góry jego śladem. W końcu sprowadził ich bezpiecznie na sam dół, dopiero tam kończąc szalenie długi i szalenie nudny puszkowy raport.
      Nastawał wieczór.

      – No i ju jestemy na mijscu, jak ten czos zaiwania przy dobrej zabawie!  stwierdził, skacząc z ostatniej skalnej wyniosłości na płaską już ziemię. Za nim Gorg tyłem opuszczał się ze skały, puszczając, gdy od gruntu dzielił go jakiś metr, a kiedy jego stopy pewnie na nim stanęły, wyciągnął ręce po Pixiego, który zjechał w dół jak po zjeżdżalni.
      Dopiero wtedy wilk obrócił się w kierunku podróży.

      – Bagna! Naareszcie! – westchnął z ulgą, gdyż już kilka metrów od nich zaczynała się bagienna woda. – Teraz zostało tylko znaleźć Altheę i jesteśmy w domu!
      – Altheę?  Kozioł poderwał głowę, wlepiając w szatyna zdziwiony wzrok, a chochlik wstrzymał oddech. – Ale że jak to Altheę? 
      – No tę czarownicę. Dla niej tu przyszliśmy...
      – Tak, i lepiej już pójdziemy, paa... – wtrącił się spanikowany Pilipix, podbiegając do Gorga i ciągnąc go za rękę w stronę bagien.

      – Tutaj?  kontynuował zaskoczony Fagoo. – Przeca to ni te bagna.
      – Jak to nie te? – Wilkor zatrzymał się nagle, ignorując desperackie próby ruszenia go z miejsca przez topika.

      – Te, te, stary cap nie wie co mówi, chodźmy jej poszuka...
      – Może i jestem stary, ale ni głupi! Cy ja wyglądam, jakbym mioł jakikolwik kontakt z wilko mistrzynio czarodzijstwa? A miszkam tutaj przez nimal coołe życie! Mówi ja wam, to ni tu! 
      – Jesteś absolutnie pewien? Pilipix mówił, że przelatywali nad tymi bagnami i widział tu jej na...
      – Przelatywali? Chochliki?! Toż ja chochlika pirszy raz na łoczy widze! Wiatr w górach by ich zdmuchnął! Idzieta w zupełnie ni te strone, bagna Althei so haj! – Wskazał odpowiedni kierunek, a chociaż był trochę zwariowany, wydawał się też bardzo pewny siebie i przekonujący. Szczególnie, że nie miał żadnego powodu, aby kłamać.

      – Pilipiiiiix...  przedłużył groźnie Gorg, powoli obracając głowę ku diablikowi, a jego żądający wyjaśnień wzrok był doprawdy przerażający.
      Tak przerażający, że właściciel imienia się cofnął, a Fagoo – uświadomiwszy sobie, że wpakował małego w niezłe kłopoty – poczuł nagle przemożną chęć uwolnienia się z tej niezręcznej, gęstej niczym zupa atmosfery.

      – Oj, że-żelazko żem chiba ostawił łączone... To ja...  mówił, wycofując się. – To ja ju bynde lecioł! – I już go nie było.
      Kilkoma susami wskoczył  z powrotem na skały i zniknął za jedną z nich, wspinając się na górę.
      Pilipix został sam z rozsierdzonym wilkołakiem i jego zielonymi, wwiercającymi mu się w duszę ślepiami.

      – A to... A to zwariowany kozioł, co?  zaczął, wyłamując palce i wodząc nerwowym wzrokiem wszędzie, tylko nie w kierunku Gorga. – Już mu się zupełnie w głowie poprzewracało... 
      – Pilipix  powtórzył wilk twardo, na co chochlik się wzdrygnął, ale kontynuował:
      – Sam pewnie nie rozpoznałby czarownicy, choćby miał ją przed nosem...
      – Pilipix!
      Niebieskie ramiona się skuliły. 
      – Mów prawdę! 
      – Prawdę? No przecież mówię ci...  mamrotał jeszcze duszek, próbując kręcić, lecz podniósł przy tym wzrok i pierwszy raz spojrzał na szatyna, a jego mina sprawiła, że urwał. 

      – ...No bo... No bo ten kompas musiał być jakiś lewy! Rozmagnesował się pewnie... czy coś... – Znowu uciekł wzrokiem.
      – Pokaż.
      – C-co...?
      – Kompas. Pokaż. 
      – Aaa... No bo, jeśli chodzi o to, to ten...  Spojrzał na wyciągniętą wilczą rękę, a także dalej tak samo nieprzejednany wyraz twarzy, i ponownie sobie darował.

      Własna mina całkiem mu zrzedła, kiedy sięgnął do kieszonki, by położyć na nadstawionej poń dłoni zepsuty kompas.

      – Co to jest – padło grobowym tonem.
      – Kompas – odpowiedź była na tyle zaskakująco butna, co zrezygnowana.
      – Widzę, że kompas. Czemu w dwóch kawałkach?!
      – No bo... igła... się zepsuła... 
      – "Się zepsuła"? Sama tak "się"? Wyskoczyła sobie z miejsca, tak? 
      – Noo... może... sprężynka jakaś pękła... czy coś...
      – Już nie wnikam gdzie ty tu widzisz sprężynkę, ale na początku mówiłeś, że się rozmagnesowała! – Wilkołaka poważnie opuszczała cierpliwość. – Na ilu jeszcze kłamstwach mam cię złapać, żebyś powiedział mi o co tu, do cholery, chodzi?! 

      – No bo... może najpierw się rozmagnesowała, a... 
      – A zresztą, mniejsza o kompas! Mówiłeś, że przelatywaliście nad tymi górami! Co, jak słusznie stwierdził ten "szalony" kozioł, nie jest możliwe przez wiejący tam wiatr! 
      – Eee... No bo to trzeba trafić na te... dobre prądy...

      Gorg przez chwilę wpatrywał się w krętacza w pełnym pogardy milczeniu.

      – No dobra, zgubiłem się, okej?! – wybuchł ten. – Chciałem doprowadzić nas na miejsce, tak jak obiecałem, ale coś nie wyszło mi z tym wyznaczaniem kierunku na kompasie. Nie chciałem się przyznać, że znowu nas zgubiłem, więc szedłem w zaparte. Przepraszam. Nie wiem, co sobie myślałem... – "wyjaśnił" wreszcie, jednak wilk zwrócił uwagę głównie na to, że cały czas przy tym na niego nie patrzył, uciekając wzrokiem w lewo.

      Jeszcze o chwilę przedłużył swoje wymowne milczenie, usilnie wpatrując w wijącego się pod tym spojrzeniem diablika.

      – Specjalnie wypuściłeś tamtego konia. Nawet nie próbowałeś go zatrzymać  stwierdził w końcu.

      – C-co? Nie, ja...
      – A tamten wypadek z wozem? To też twoja sprawka? Majstrowałeś przy tamtym kole, tak? Po to ci była igła z kompasu?! 
      – No mówię ci przecież, że...
      – PILIPIX!  ryknął na niego tak, że topik teraz już całkiem skulił się w sobie. – Przestań kłamać, do kurwy nędzy! Dlaczego, cholera jasna, dlaczego sabotowałeś naszą wyprawę?!

      Irytek – ze wzrokiem wbitym w ziemię i bawiąc się nerwowo dłońmi – zaczął mruczeć pod nosem przeróżniste wymówki i zaprzeczenia.
      Gorg schylił się na wysokość jego twarzy.
      – Pilipix  powiedział spokojnie, na co duszek drgnął i umilkł. – Spójrz na mnie i odpowiedz szczerze. Specjalnie wskazałeś zły kierunek?

      Diablik podniósł głowę, jednak kolorowe oczy wciąż były skierowane w bok.
      – N-nie, ja... 
      – Na mnie, Pilipix.

      Powoli, z oporem, brokatowe wiry przeniosły się na wilczą twarz.
      – J-ja...  zająknął się ich posiadacz, patrząc wprost w zielone ślepia. 
      – ...Tak.  Opuścił wzrok, a Gorg głowę, wzdychając.

      – Dlaczego...  zapytał cicho, a topik cały się zarumienił, zmieszał i znowu zaczął rozglądać na wszystkie strony, dukając jakieś niesłyszalne wyjaśnienia. 
      – DLACZEGO?!  ryknął, tracąc cierpliwość i za cholerę nie potrafiąc zrozumieć, czemu chochlik kazał im nadrobić tyle kilometrów. – Masz trzy sekundy, żeby wyjaśnić mi co strzeliło ci do tego niebieskiego łba albo nie ręczę za siebie! 
      – No bo... No bo ja... 
      – Raz...
      – No czekaj chwilę, zaraz ci to... 
      – DWAA...
      – Ee, aaa...
      – Trz...
      – Zrobiłemtobociękocham!  wystrzelił na jednym wdechu Pilipix, a Gorg zamarł.

      – ...Co? 
      – Zakochałem się w tobie.

      Zapadła cisza.
      Zszokowane zielone oczy wpatrywały się w te żółto-różowe...

~~*~~

      – Aa-a-a, Gorg, co robisz, poczekaj, st-stój!... 
      Głuchy na wołania Pilipixa Gorg ciągnął go za fraki, brodząc już po łydki w wodzie i idąc dalej.
      Krzyki urwały się dopiero, kiedy uklęknął i chochlika w tej wodzie całego zanurzył, trzymając mocno za przód kamizelki przed sobą. Potrzymał tak chwilę, po czym pociągnął materiał gwałtownie znów w górę, a diablik się rozkaszlał.

      – Co, ekhe-ekhe, co robisz?  zapytał, wypluwając wodę z ust.
      – Otrzeźwiam cię. Wcale mnie nie kochasz. 
      – Co? Właśnie, że ko-brrgh...  Nie dokończył, gdyż Gorg znowu go zanurzył, zaraz jednak z powrotem wyciągając.
      – Nie, nie kochasz. 
      – Lepiej chyba wiem co...  Kolejne podtopienie, po którym wydyszał przez kaszel: – Prze-kstań! 
      – Przestanę, gdy przyznasz, że wcale mnie nie kochasz!
      – Ale gdy ja cię naprawdę kocham!  wykrzyczał, pozostając nieugiętym, podczas gdy woda skapywała mu po twarzy.

      – Nie, właśnie że nie! Tylko ci się tak wydaje, że kochasz! Wiem, bo... Bo mnie też się tak wydaje, ale to nieprawda!  
      – Czekaj, co? Czyli... Czyli że ty też mnie kochasz? 
      – Nie, właśnie nie! Posłuchaj...
      – Ale to czujesz?! 
      – Czuję, oczywiście że czuję, sęk w tym, że to nie są prawdziwe uczucia! Myślałem, że zdajesz sobie z tego sprawę, tak jak ja, ale zapomniałem, jakie wy chochliki jesteście głupiutkie...

      Chochlik zmarszczył brwi i już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz wilk podniósł rękę, powstrzymując go. 
      – Czekaj, nie kłóć się ze mną przez chwilę i posłuchaj, albo znowu cię podtopię.

      Topik posłusznie zamknął buzię.

      – Być może to i moja wina. Powinienem z tobą o tym wcześniej porozmawiać i... nie powinienem bez słowa tak się wobec ciebie zachowywać, robić tych wszystkich... gestów i tak dalej...  Obaj się zarumienili. 
      – Ale do tego właśnie zmierzam! Musisz zrozumieć, że wszystko co czuliśmy, przeżyliśmy, czego pragnęliśmy... To nie było prawdziwe. To wszystko przez te bransolety, a raczej zawartą w nich magię. Najpierw była słaba, ale stopniowa kazała nam być coraz to bliżej i bliżej siebie, działając na nas nie tylko fizycznie, ale i mentalnie, powoli sprawiając, że nasze własne uczucia mieszały się z tymi wymuszonymi przez zaklęcie. O to w nim chodziło. To właśnie sprawia, że teraz czujesz – że WYDAJE CI SIĘ – że rozstanie ze mną to najgorsze co mogłoby cię w tej chwili spotkać, ale zrozum, że nie możesz ufać sobie i swoim odczuciom, dopóki nosisz tę bransoletę. Zobaczysz, że kiedy czar zostanie zdjęty, to wszystko zniknie razem z nim, a ty magicznie się "odkochasz". Dlatego właśnie musimy czym prędzej dostać się do Althei i to zakończyć, zanim zajdzie za daleko. O ile już nie zaszło...  zakończył.

      Mimo to Pilipix milczał jeszcze kolejny moment, usilnie nad czymś myśląc i marszcząc brwi.

      – A-ale... skąd wiesz, czy naprawdę cię nie kocham? – zapytał wreszcie. – No bo... to się wydaje takie prawdziwe... Ja naprawdę myślę, że serio cię kocham!
      – Tak? No to się zastanów: czy kiedykolwiek czułeś się tak jak teraz? – Wilk w odpowiedzi zaczął serię zaginania go własnymi pytaniami.

      – ...Nie. Chyba nie, ale...
      – Czy w ogóle współgra to z twoją naturą, by kochać kogoś tak mocno?
      – Chyba nie bardzo, ale...
      – A czy kiedykolwiek wcześniej pomyślałeś, że w ogóle mógłbyś poczuć coś więcej niż wstręt do kogoś takiego jak ja? Że mógłbyś z kimś takim być? A wreszcie: czy ty mnie w ogóle lubisz? – tu zagiął diablika doszczętnie.

      – No... Emm...
      – Nie, nie lubisz. Nigdy nie lubiłeś. A mimo to teraz twierdzisz, że mnie kochasz, a wiesz dlaczego? Po prostu jesteś pod wpływem bardzo silnej magii. Zachowujesz i czujesz się inaczej niż zawsze, postępujesz nielogicznie i niewytłumaczalnie nawet dla samego siebie, ale istnieje jedno proste wytłumaczenie: magia. To wszystko nie-jest-naprawdę. Pomyśl nad wszystkim co się zdarzyło od kiedy dostałeś bransoletę, a co było wcześniej i odpowiedz mi raz jeszcze: czy naprawdę mnie kochasz?

      I Pilipix pomyślał. Pomyślał o tym, jak kiedyś był przykładnym chochlikiem i wiązał się tylko z innymi chochlikami, nawet ich nie traktując poważnie, tak jak to ich rasa ma w zwyczaju. O tym, jak nie znosił wilkołaków, a zwłaszcza tego konkretnego, z którym okropnie do siebie nie pasują i wcześniej nie chciał nawet myśleć o jakimś... zbliżeniu... z nim, a jak stopniowo bransolety tę niechęć niwelowały, wręcz zastępując ją nieprzejednaną potrzebą bliskości, całkowicie odbierając zdrowy rozsądek. A wreszcie o tym, jak pierwszy raz w życiu płakał, martwił się, zazdrościł...
      I doszedł do wniosku, że to faktycznie nie był prawdziwy on. Nigdy się tak nie zachowywał. Nawet nie chciał. Porzucić ciągłą zabawę i beztroskę, skakanie z kwiatka na kwiatek i wolne związki z różnymi ciekawymi diablikami, by zamiast tego marzyć o spędzeniu życia z jednym, gburowatym wilkołakiem? Magia faktycznie uderzyła mu do głowy, innego wyjścia nie było.

      – ...Nie... Nie, masz rację. Wcale cię nie kocham. To magia... To musi być magia. Poplątała mi w głowie. Przepraszam...

      Gorg odetchnął i puścił go, sam opadając do wody, tak że teraz obydwaj siedzieli na wpół w niej zanurzeni i cali mokrzy, podpierając się z tyłu rękami.
      – No, to jeden kryzys zażegnany. Teraz trzeba pomyśleć, jak rozwiązać ten drugi i jak najkrótszą drogą dostać się stąd  tam. Jeden Merlin wie, jaki już jestem wykończony...  Odchylił głowę, zamykając oczy, a Pixie przeklinał w duchu samego siebie za głupotę, rumieniąc się ze wstydu.

      – Zaprowadzę... Zaprowadzę nas na te bagna. Tym razem na dobre. Naprawdę wiem gdzie to jest. Tylko będziemy musieli się wrócić, bo tu wszędzie jest woda, im dalej tym głębsza.  
      – Mhmm...  mruknął wilk w odpowiedzi, ale nie drgnął z miejsca, na razie będąc zbyt zmęczonym, by dalej iść. Potrzebował chwili.
      Pilipix to rozumiał i sam również się ze swojego nie ruszył, krzyżując tylko nogi w kostkach, obejmując je ramionami i odwracając wzrok. Wbił go w jakiś punkt na wodzie, pogrążając się w myślach.

      Obok wielkiego poczucia winy za tę sytuację, zmęczenia, lekkiego smutku i wstydu... czuł też wielką, ogromną ulgę, jakby ciężki kamień spadł mu z serca.
      Tak jak wcześniej nie chciał nigdy więcej spotkać Althei, tak teraz nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie do niej dotrą i czar zostanie zdjęty, a on będzie mógł odetchnąć i wrócić do swojego dawnego stylu bycia i życia dużo łatwiejszego od tego.
      Co za ulga, że stary, nieprzejmujący się niczym on jeszcze gdzieś tam jest i wróci, gdy tylko te piekielne bransolety znikną. Jaki był głupi, by choć przez chwilę pomyśleć, że tak wiele czujący, smucący się i przejmujący wszystkim jak wariat on może być prawdziwy. Coś takiego potrafi zdziałać jedynie silna magia.

      Od nieba ciemniejsza była już tylko woda, w którą usilnie się wpatrywał, wcale jej jednak nie widząc. Zmieniło to dopiero światełko, które pojawiło się gdzieś dalej, pod nią, wyrywając go z zadumy.
      Z założenia coś takiego powinno topika wystraszyć i normalnie ten już by się chował za Gorgiem, ale dziwnym trafem tajemnicze światło tylko go zaciekawiło.
      Wgapiając się nieprzerwanie w jasny punkt, jak zaczarowany się podniósł i zaczął iść w głąb jeziora.

      Gorg uniósł głowę na dźwięki pluskania.
      – Pixie? Co robisz?
      Pix go jednak nie słyszał i będąc już zanurzonym do ramion, szedł dalej, usilnie wpatrując się w światełko, które również zaczęło się do niego przybliżać.
      Było takie piękne...

      – Pixie, stój!  Wilk się poderwał i ruszył za nim, brodząc w wodzie, pod której powierzchnią tajemnicza rzecz była już tuż-tuż, przed Pilipixem.
      Chochlik już wyciągał do niej ręce, a szatyn sięgał swoją do niebieskiego ramienia, gdy światło wyskoczyło nagle z wody, a za nim jakaś maszkara z bielmem na oczach i długimi, ostrymi, cienkimi jak wykałaczki zębiskami zasyczała wprost w chochliczą twarz:
      – Kszzz...!

      Pilipix krzyknął i odskoczył, podtapiając się przy tym i zachłystając wodą, z której wyciągnął go będący za nim Gorg, również odskakując przestraszony.

      Maszkara zaczęła się śmiać
      – Ahahahahaha, ale macie minyyy...  chowając zęby i ocierając łzę z kącika oka.

      Był to mieszkający na samym dnie bagiennych wód, głębokowodny syren. Zdjął ze swoich czarnych, wpadających w ciemną zieleń włosów długie wodorosty, które wplątał w nie, aby wyglądać straszniej. Wystająca z czoła antenka kończyła się białą, świecącą żaróweczką, która tak zwiodła Pilipixa. Oczy były całe białe i tylko trochę ciemniejsze w środku, jak u niewidomego. Łuski na długim ogonie mieniły się kolorami morskiej toni: czernią głębin, ciemną zielenią glonów i gdzieniegdzie błyskały granatem. Ogon kończył się poszarpaną płetwą u dołu, a u góry łuski przechodziły w zwykłą, no może trochę zielonkawą skórę, na której też się czasami pojawiały. Obsypane nimi były ramiona i policzki, a na bokach trzy rzędy łusek tworzyły linie żeber. Łuski z policzków przechodziły w duże, rozczapierzone niczym palce u dłoni, połączone błoną uszy. Błona łączyła też palce u tych faktycznych dłoni. Kryjące straszne zębiska usta były w trochę ciemniejszej barwie niż ciało, a szyja po obu stronach wyglądała jak trzy razy przecięta nożem. Dwie niewielkie płetwy wyrastały jeszcze spod łopatek, dwie pokrywały łokcie, a wzdłuż kręgosłupa biegła jedna grubsza, sięgająca ogona i mocno poszarpana.

      Z początku, gdy istota tak ich nastraszyła, wyglądała jak prawdziwy koszmar senny. Acz teraz, kiedy się śmiała, to wrażenie minęło, choć wciąż była dosyć pokraczna.

      – Zwariowałeś?! To nie było śmieszne!  obruszył się Gorg, odstawiając kaszlącego jeszcze Pilipixa za siebie, tam, gdzie woda była nieco płytsza.
      – Pfff, wilkołak jesteś, nie znasz się. Za to twój towarzysz na pewno docenia mój żart, prawda? 
      – Co?  Chochlik przecierał właśnie oczy i teraz otworzył je – wciąż szczypiące od wody – aby spojrzeć ze zdezorientowaniem na uśmiechającego się doń wyczekująco trytona. 
      – Aaa, no... Fakt, to ci się udało.  Oddał uśmiech trochę wymuszenie, dopiero się orientując, iż syren pił do jego rasy i tego, że jako chochlika – słynącego z robienia podobnych poziomem psikusów – powinno go to bawić.
      I kiedyś by pewnie bawiło, ale teraz był zmęczony, ochrypły, przemoknięty do suchej nitki i przygnębiony.

      Przybysz najwidoczniej nie zwrócił na to jednak uwagi, gdyż plasnął ogonem w wodę i roześmiał się, mówiąc:
      – No, wiedziałem!  po czym zaczął pływać wesoło naokoło niego.

      Pix po chwili również zaczął się coraz to szczerzej podśmiewać, obiecując sobie, że musi wrócić do dawnego, wesołego, beztroskiego siebie.
      Osłonił się rękami przed wodą, którą rozchlapywał ogonem tryton, i również go ochlapał, śmiejąc się już całkiem autentycznie.

      – Właściwie co dwa nieprzepadające za wodą stworzenia robią tutaj, na moczarach? Nie żebym był wścibski, ale to naprawdę rzadki widok.  
      – Szukamy Althei  odpowiedział Gorg.
      – Althei? Przecież to...
      – Nie te bagna, wiemy. I dlatego sory, ale kawał drogi przed nami i musimy już iść, bo przypominam ci, drogi Pilipixie, że nie mamy czasu na wygłupy.  Spojrzał z ukosa na bawiącego się w wodzie chochlika.
      – Tak tak, no przecież wiem. Miło było cię poznać... 
      – Monk – dokończył za Pilipixa syren, przedstawiając się. – I może mógłbym wam trochę pomóc.

      Wilkor, który już odchodził, teraz się obrócił.
      – Niby jak? 
      – No, tak lądem to faktycznie spory kawał drogi, trzeba iść przez góry i trochę naokoło, ale wodą porusza się o wiele szybciej. Wprawdzie drogi wodne nie prowadzą wprost z tych bagien na tamte, ale można wpłynąć do małego jeziorka na łące przy lesie, za którym już są bagna. Tu niedaleko jest ludzki port, a w nim kilka łódek, na których mogę pomóc wam się tam dostać. Z moją pomocą w mig będziecie prawie na miejscu.

      Szatyn przyjrzał się istocie wnikliwie.

      – No dobra... A co za to chcesz?
      Monk się wyszczerzył, mrużąc przy tym oczy.
      – Nic wielkiego, taki jeden ludzki przysmak. Ja nie mogę wyjść na ląd, ale gdybyście wy wkradli się do ich nadwodnego kurortu i zakosili dla mnie stamtąd czekoladę z solą morską "Lind seasalt"... Cóż, za nią zrobię wszystko  zaśmiał się i zamachał ogonem, a Gorg spojrzał na Pilipixa. Ten wzruszył ramionami.
      – Już raz wykiwaliśmy ludzi. Możemy i drugi.

Continue Reading

You'll Also Like

9.4K 583 10
"Boy you got me hooked onto something.. who could say they saw us comming ... tell me , Do you feel the love ?" ................. Completed ( 20.09...
4K 140 24
What if the person you love the most cheats you with your bestie... Read to know more..
45.7K 1.9K 56
there is beauty and disappointment in betrayal - shane walsh x fem! oc
767K 28.5K 54
{SEQUEL TO SENSELESS} "It's simple." // "Nothing ever is."