Saga Nici 1: Pojednani. |boys...

By LincolnWilliamss

28.8K 2.9K 1.6K

On, duże dziecko Dostał od życia huśtawkę Nastrojów Lubił się bujać W nim Chociaż wolał W obłokach Łatwiej mu... More

2. Jak zmusić chochlika do wysiłku
3. Jak wkurzać większych od siebie
4. Jak traktować o nagości
5. Jak razem spać
6. Jak razem żyć
7. Jak pomagać
8. Jak pić
9. Jak się godzić
10. Jak podróżować
11. Jak nie spłonąć
12. Jak nie dotykać chochlika
13. Jak się gubić
14. Jak się odnajdywać
15. Jak robić ludzi w konia
16. Jak uwierzyć
17. Jak zostać razem za wszelką cenę
18. Jak się nie kochać
19. Jak kłamać
20. Jak nie utopić przeznaczenia
21. Jak się rozstawać
22. Jak zatoczyć koło
Fanarty od czytelnika❣️

1. Jak trzcinową rurką zmienić losy wielu

4.1K 179 135
By LincolnWilliamss

      Gorg był wysokim, barczystym i umięśnionym mężczyzną o gabarytach zbliżonych do małego niedźwiedzia, choć nie był niedźwiedziem, a wilkiem.
      Wilkołakiem, dokładniej ujmując.
      Z jego brąz czupryny wystawały spore, tego samego koloru uszyska. Porośnięte jasnobrązowymi włosami ręce kończyły się wysuwanymi pazurami, a w uśmiechu najbardziej wyróżniały ostre kły. Głęboko zielone oczy o pionowych źrenicach świeciły jasno w mroku i nadawały mu drapieżności, tak samo jak kłujący zarost. Wizerunku dopełniał brązowy, wilczy ogon.

      Tak wyglądał przez większość czasu, ale teraz, gdy wyszedł na samotne polowanie, zmienił się w swoją "przejściową" formę. Liczne włosy na jego ciele zmieniły się w futro i porosły go całego. Ręce wydłużyły się razem z pazurami, a usta zmieniły w pysk, odsłaniający teraz już wszystkie tak samo ostre jak kły zęby w głuchym warczeniu.
      Jego sylwetka nie zmieniła się jednak tak bardzo i nie powiększył swych gabarytów na tyle, by luźna, czerwona koszula w kratę oraz jeansowe, znoszone i wytarte szorty rozdarły się na nim. Tylne łapy wygięły się w dodatkowym stawie tuż za miejscem, gdzie kończyły się krótkie spodnie, nie uszkadzając ich.

      Taka postać do złowienia czegoś zupełnie wystarczała, a mimo że nagość po wtórnej przemianie była dla jego rasy czymś naturalnym i niewstydliwym, to nie chciał za każdym razem niszczyć swoich ubrań, nie miał ich aż tyle. Z tego powodu większość z nich zadowalała się tą pośrednią formą i nie świeciła później gołą dupą po lesie.
      Mieli jeszcze formę ostateczną, przy której ich ciała rosły i zmieniały się tak bardzo, że żadne ubrania by tego nie przetrwały, ale korzystali z niej tylko w ostateczności, głównie w niepohamowanym gniewie, bądź gdy była na nich wymuszana przy pełni księżyca. A to drugie, odkąd wataha przeniosła się do boru tak gęstego, że nawet księżycowe światło doń nie docierało, już się nie zdarzało.

      Ów ciemny bór, oświetlany przez błędne ogniki i niebieskie, świetliste grzyby, stanowił dom dla wielu magicznych stworzeń. Wataha Gorga dawno wybudowała w nim swoje nory i wolna od mąk wymuszonych przemian, zajmowała się spokojnym odchowem młodych, zabawą czy polowaniem właśnie, tak jak nasz młody wilkołak w tej chwili.
      Miał dwadzieścia lat i jako wchodzący w dorosłość szczeniak, myślał już o odejściu, znalezieniu samicy i założeniu własnej watahy.

      Ale żadnych wielkich planów nie zaczyna się realizować z pustym żołądkiem, prawda?

      Tak więc teraz wilkor zakradał się do swojego jeszcze-nie-obiadu-z-sarny i już miał skoczyć, czyniąc łanię obiadem faktycznym, gdy coś świsnęło i uderzyło w jej zad, płosząc. Skoczył mimo to, próbując ją jeszcze złapać, lecz jego wystraszony nieomal-obiad od razu włączył najwyższe obroty. W efekcie złapał jedynie kurz, który zakręcił mu w czarnym nosie, aż kichnął głośno. Przecierając kinola łapą, usłyszał nieznośny, wredny chichot.
      Po jego lewej, na gałęzi pobliskiego drzewa pokładał się ze śmiechu złośliwy chochlik, trzymając w ręku cienką rurkę trzcinową, z której wystrzelił pocisk.

      Mały psotnik miał jasnoniebieską skórę i kędzierzawe, żyjące własnym życiem, granatowe włosy, z których wystawały dwa zakręcone, żółte czułki. Białka jego oczu były czarne, a zamiast tęczówek miał na nich całych dwa różnokolorowe – wyglądające trochę jak brokatowa, zakręcona droga mleczna – wiry, zakończone pośrodku grubszą kropką, która była źrenicą. Prawy był jasnożółty, a lewy ciemnoróżowy, i w obu dało się dostrzec gwiazdki złośliwego rozbawienia, zaś samo spojrzenie istoty o takich oczach było doprawdy szalone.
      Wizerunku dopełniały spiczaste, elfie uszy. Brak jednego górnego zęba po prawej stronie w wiecznie ukazywanym szczerbatym uśmiechu, który wraz z oczami tylko dodawał rozrabiace figlarności. A także wystające z pleców przezroczyste, ale jakby obsypane pyłkiem – żółtym prawe i różowym lewe – skrzydła. Były cienkie niczym kartka papieru, ale unosiły liczącego sobie jakieś marne... sto czterdzieści? centymetrów wzrostu (typowego dla jego rasy) chochlika.
      Stwór ubrany był w krótką tunikę w kolorze liści z postrzępionym kołnierzykiem i rękawkami, wyszywaną złotymi nićmi brązową kamizelkę ze złotymi guzikami, oraz krótkie, również brązowe, postrzępione na nogawkach spodnie.

      Nazywał się Pilipix i był najgorszym wrzodem na ogonie, najbardziej dokuczliwą pchłą w sierści i najuciążliwszym małym gnojkiem jakiego widział ten las, a może i świat, a na pewno zielone ślepia Gorga.

      Nienawidził chochlików, wszystkie te leśne duszki były nie do wytrzymania, taka ich natura, że tylko psoty im w głowie, ale ten to już tak wybitnie działał mu na nerwy, zwłaszcza że wyjątkowo uwziął się na dokuczanie właśnie jemu.

      Zmienił się z powrotem w swoją pierwotną formę.
      – I z czego ryjesz, ty elfi zadku?! Idź marnuj tlen gdzie indziej!  ryknął na niego, ale spowodował tym tylko jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu. A raczej okropnego, złośliwego i niestety bardzo dobrze znanego wilczym uszom chichotu. Nic tylko "ihihihi" i "ihihihi".
      Tak, Pilipix nigdy się nie śmiał, on chichotał, a to doprowadzało wrażliwego na dźwięki psowatego do szewskiej pasji. 
      – Nie masz niczego lepszego do roboty? Przez ciebie straciłem obiad! 

      – Ojoooj  Diablik udał przejętego, kładąc się brzuchem na gałęzi i łapiąc dłońmi za pyzate policzki tak, że jego usta przyjęły kształt rybki. Popatrzył na mężczyznę z góry wielkimi oczami i zaseplenił jak do małego dziecka: – i cio biedny wilcek będzie tejaz jadł? 

      – Już wypatrzyłem kandydata  odpowiedział "wilcek" z groźnie wbitym w nowy potencjalny posiłek wzrokiem, znowu się przemieniając i przykucając na tylnych łapach do skoku.
      – Oj.  Jego cel w mig się podniósł i zatrzepotał skrzydłami, podrywając z gałęzi chwilę przed tym, jak ta złamała się pod wilkołaczym ciężarem.
      Zaraz po tym wilkołak zawarczał i rzucił się za duszkiem, który zaczął uciekać. Jednak nie tak na poważnie, a lecąc dość nisko i lawirując między drzewami, prowokując napastnika do pogoni i cały czas przy tym chichocząc.

      Cienkie skrzydła trzepotały prędko jak koliberki, mieniąc się różowo-złotym pyłem i pozwalając na bardzo szybki i jednocześnie cichy lot, ale czterołapne stworzenie i tak było tylko kilka kroków za nimi.
      Pilipix co chwila musiał wzlatywać trochę wyżej, by uniknąć kłapnięcia zębów, kiedy ich zajadły właściciel do niego wyskakiwał, lecz zaraz z powrotem zniżał lot, wywołując kolejne i mając jak zawsze niezły ubaw z faktu, że to (według niego) głupie zwierzę daje się tak łatwo podpuszczać.

      Nie patrzył zbytnio, gdzie leci, uważając bardziej, by czyjeś szczęki nie zacisnęły się na jego stopie, i w pewnym momencie wyleciał spośród gęsto rozstawionych, kilkudziesięciometrowych drzew na małą polankę – zakrytą tylko ich koronami wysoko w górze – pośrodku której stał fioletowy namiot w złote gwiazdy.
      Nad wejściem do niego widniała złota tabliczka z napisem "Althea".

      Uśmiechnął się złośliwie, gdy w jego umyśle małego rozrabiaki pojawiła się nowa intryga, po czym wleciał prosto w materiał, zrywając go i zrzucając na goniącego za nim wilka. Odkrył tym samym to, co skrywał pod sobą, a więc: wielki kocioł, łóżko, fotel, kilka półek z książkami i kolorowymi fiolkami, oraz pełno koszyków z kwiatami, grzybami i różnymi ziołami. Nad tym wszystkim magicznie zawieszony był duży, kryształowy żyrandol.  
       Wściekły Gorg miotał się chwilę pod płatami tkaniny, ku wielkiej uciesze niebieskiego gałgana nie mogąc się spod niej wydostać. Aż wreszcie podarł materiał w strzępy i rzucił się, depcząc po oderwanej tabliczce, aby zmyć ten uśmieszek ze szczerbatej twarzyczki.

      Zaczęli ganiać się po tym co pozostało z namiotu, jeszcze bardziej wszystko rozwalając, przewracając i niszcząc. Właśnie wychodząca z lasu, nucąca pod nosem niziutka czarownica aż przystanęła – momentalnie zaprzestając czynności i upuszczając koszyczek z niebieskimi grzybami – jak to zobaczyła.

      – Co tu się na Merlina dzieje?! Przestańcie w tej chwili niszczyć mój kram!  krzyknęła, ale oni byli zbyt zajęci sobą – jeden łapaniem, drugi uciekaniem – by zwrócić na nią uwagę.
      Pilipix przysiadł właśnie na wysokim oparciu fotela, żeby odlecieć zaraz przed tym, jak Gorg na mebel skoczył i go przewrócił. Przelecieć nad łóżkiem, przez które wilk przebiegł, rozorując pazurami pierzynę. Przebiec przez półkę, strącając po drodze wszystkie książki oraz eliksiry, które zmieszały się i powybuchały kolorowymi eksplozjami. A na koniec przysiąść tym razem na krawędzi kotła, na który wilkor także skoczył, wylewając zieloną ciecz.

      Właścicielka tych wszystkich rzeczy krzyczała na nich i próbowała powstrzymać za każdym razem, gdy chochlik przysiadał na kolejnym przedmiocie, który wilkołak niszczył, usiłując go dopaść. Lecz miarka przebrała się dopiero, kiedy mały gagatek wzleciał do jej cennego, wykonanego ze splecionych razem trudno dostępnych kryształów, żyrandola.
      Gorg już skakał w jego stronę, już zahaczał pazurem o najniższy kryształ, żyrandol zaczynał spadać, a Pilipix odlatywał, gdy wściekła czarownica rozdarła się:
      – DOOOŚĆ!  i wszystko zamarzło.

      Do tej pory szybko trzepoczące skrzydła Pilipixa zamarły, ale on nie spadał, podtrzymywany w górze przez złotą poświatę, jaka otaczała także żyrandol, Gorga – który wisiał w powietrzu z wyciągniętymi łapami i pazurami – oraz wszystko wokół. Nawet fruwające pierze i przelatujący nieopodal motyl stanęły w bezruchu.
      Ruszać mogła się tylko czarownica, która teraz stała z wyciągniętymi w ich stronę rękami, cała czerwona na twarzy ze złości. Prawie tak czerwona, jak jej wystające spod podobnego do peleryny fioletowego, spiczastego kapelusza w złote gwiazdki włosy; tak grube, że ledwo trzymały się w dwóch zaplecionych warkoczach, wystając z nich na wszystkie strony. A złote oczy, podkreślone przez tego samego koloru biżuterię – półksiężyc w prawym uchu i gwiazdkę w lewym – rzucały gromy w stronę złapanych rzezimieszków.

      Obaj dopiero teraz zauważyli, z kim mają do czynienia.
      Narazili się wiedźmie.
      A narażać się wiedźmom jest bardzo niemądrze.

      Zła wróżka za pomocą mocy delikatnie umieściła żyrandol na swoim miejscu i przysunęła chłopców w swoją stronę.
      – A więc? Kto zniszczył mój dom i co ma na swoją obronę?!  zapytała wściekle i – pstrykając palcami – oddała im zdolność mowy. Jak i ruchu, choć dalej wisieli w powietrzu, zaczynając się tylko miotać w żywym gestykulowaniu i przekrzykiwać siebie nawzajem.
      Jeden oskarżał drugiego, wyzywając się od wrednych krasnali i głupich kundli, acz z tej plątaniny krzykliwych wyjaśnień nie dało się wiele zrozumieć. 

      – CISZA!  przerwała to wiedźma, a oni umilkli, nie mając innego wyboru, gdyż znowu zaszyła im usta. 
      – Co by tu z wami... – mruknęła pod nosem, uciekając gdzieś wzrokiem, i natrafiła na leżące na ziemi dwa srebrne kółka. 
      – Aha!  Jedną rękę pozostawiła wyciągniętą w stronę chłopców, trzymając ich nad ziemią, a drugą skinęła w kierunku obręczy, przyzywając je. Gdy wisiały już nad jej dłonią, poruszyła palcami, a one zrobiły się giętkie i zawirowały wokół siebie.

Tłumaczenia ich niejasne, 
Kłócić się tu ktoś uwielbia, 
Niechaj kłótnia ta nieszczęsna
Zgody tajemnice zgłębia! 
Niech te oto amulety, 
Dusz łączące bransolety,
Zwiążą losy nicią złotą,
Niech wracają doń z ochotą.
Niech te kłótnie się zakończą,
Niech je przerwie nić zaradna, 
A ich serca się połączą,
Może to ich, wtem, pojedna!

      Bransolety zabłysły złotym światłem, a wiedźma zerknęła na przerażonych chłopaków. Żeby rzucić klątwę, musiała najpierw wypuścić ich spod pierwszego czaru, i gdy tylko opuściła rękę, uwalniając ich, od razu zaczęli uciekać – chochlik poleciał po skosie w górę, do koron po lewej, a wilkołak pobiegł w przeciwną stronę, między pnie drzew.
      Czarownica się zamachnęła, ciskając bransolety w ich strony, a złote obręcze szybko dogoniły swe cele, zaciskając się na nadgarstkach. W tej samej chwili obaj poczuli okropny ból w sercu i jakaś nieprzejednana siła ich zawróciła, ściągając do siebie nawzajem. Zderzyli się w połowie drogi, opadając na ziemię w jakiejś dziwnej karykaturze przytulenia. Bransolety zetknęły się ze sobą niczym dwa magnesy, ostatni raz zaświeciły jasno, po czym przyblakły.

      – No dobra, tyle grzybów powinno wystarczyć, czas wracać...  mruknęła pod nosem wiedźma i zakreśliła ręką kilka szybkich okręgów. Namiot, meble, eliksiry, książki i koszyki zaczęły wirować, spotykając się w jednym punkcie i znikając razem z czarownicą.
      Na polanie nie pozostało nic świadczącego o tym całym magicznym zajściu, oczywiście oprócz Pilipixa wciśniętego w pierś Gorga.

      Chłopcy spojrzeli po sobie... i zaraz odsunęli się z jękami obrzydzenia. Wstali, zerknęli na miejsce, gdzie zniknął kram wiedźmy, a potem jeszcze raz na siebie, po czym – chcąc wrócić do domów i o tym wszystkim zapomnieć – odwrócili się i poszli każdy w swoją stronę.
      Szli przed siebie, z każdym jednak krokiem bransolety zaczynały migotać, po czym świecić im na dłoniach, czuli coraz większy ucisk w głowie, a serce zdaje się chciało pęknąć na myśl o każdym kolejnym kroku poczynionym bez tego drugiego obok...

      Odwrócili się.

      A gdy na siebie spojrzeli, nie mogli zrobić już nic innego, niż pobiec z powrotem w swoje ramiona.

      Przytulili się jakby byli co najmniej niewidzącymi się przez lata przyjaciółmi i dyszeli ciężko, czując, jak ucisk powoli maleje, a bransolety gasną. Stojąc tak w dramatycznym objęciu, wyglądali jak para kochanków. Wrażenie to zepsuły słowa wyższego:
      – Zamorduję cię...

Continue Reading

You'll Also Like

135K 2K 22
𝚜𝚎𝚚𝚞𝚎𝚕 𝚝𝚘 𝚖𝚊𝚏𝚒𝚊 𝚕𝚎𝚊𝚍𝚎𝚛 𝚎𝚗𝚓𝚘𝚢 𝚑𝚘𝚎𝚜💕
94.7K 7.4K 39
A story about a prince who is eventually left alone by his loved ones -his friends, his family and his love . Don't worry , it'll be a Happy ending...
586K 14.5K 44
Psycho brothers and a little angel sister sounds not so good together right? so what happens when an sweet angel comes live with her lovesick pyscho...
23.4K 1K 80
This is the second installment in the 'Pokémon Red' series. Red, a 10-year-old Pokémon Trainer, after rejecting the oppurtunity to become the Viridia...