DRUGS, SUCKS & SAUSAGES

By berrylewis27

15.5K 1.7K 670

Pomiędzy młodością a powagą, nigdy nie powinien stać znak równości. Tę zasadę wyznają uczniowie licealnej kl... More

1. PONIEDZIAŁEK
2. WTOREK
3. ŚRODA
4. CZWARTEK
5. PIĄTEK
6. SOBOTA
7. NIEDZIELA
8. PONIEDZIAŁEK
9. WTOREK
10. ŚRODA
11. CZWARTEK
12. PIĄTEK
13. SOBOTA
14. NIEDZIELA
16. WTOREK
17. ŚRODA
18. CZWARTEK
19. PIĄTEK
20. SOBOTA
21. NIEDZIELA
22. PONIEDZIAŁEK
23. WTOREK
24. ŚRODA
25. CZWARTEK
26. PIĄTEK
27. SOBOTA
28. NIEDZIELA
MAJ
KWIECIEŃ
LIPIEC
POSŁOWIE

15. PONIEDZIAŁEK

495 54 23
By berrylewis27


Chociaż nie brałem narkotyków, oprócz niewinnego palenia trawki na imprezach, w drodze do szkoły czułem się tak, jakbym znalazł się pod wpływem. Świat wydawał mi się tak piękny, tak płynny i bez skazy. Jednocześnie, nie potrafiłem skupić się niczym. Nie ogarnąłem się nawet wtedy, gdy spotkałem Garana na korytarzu.

— Ale to był szalony weekend, co nie? — zagadał, gdy czekaliśmy przed salą.

Z trudem zrozumiałem jego słowa. Chciałem zobaczyć się z tylko z Sho, nic więcej. Żebyśmy uśmiechali się do siebie. Żeby znów iskrzyło. Żebyśmy znów udawali obojętność. Zdumiałem się, tak łatwo o tym myślałem. Garan też się zdumiał, ale nie moimi rozterkami.

— A to co? Ari w konspirze z Bombą?

Nasz przyjaciel pojawił się na korytarzu w towarzystwie Sho. Rozmawiali ze sobą swobodnie. Zamurowało mnie. Od kiery Ari z nim rozmawiał? Po tym, co wydarzyło się w weekend, wszystko wydawało mi się podejrzane. Nie ukrywaliśmy swojego zaskoczenia. Gapiliśmy się z Garanem tak długo, dopóki Sho i Ari nie podeszli pod salę.

— Hej — rzekł nasz przyjaciel.

Posłałem mu wymowne spojrzenie, potem zerknąłem na Sho. Starał się zachować powagę, choć widziałem, z jak wielkim trudem. Ogarnęły mnie dreszcze.

— No hej — odpowiedział Garan. Skrzyżował ręce na piersi, jakby oczekiwał wyjaśnienia tego potajemnego spotkania. Ari jedynie uśmiechnął się.

— Chcecie wejść do klasy? Trzeba ją przewietrzyć, a mamy z dziesięć minut do lekcji, jak widzę — zaproponował Sho.

Pokiwałem głową energicznie. Zostawiłem chłopaków, idąc za Sho. Stoczył małą potyczkę z kluczami przy zamku. Zaśmiał się nieco, a wcale nie ukrywał, że problem nie istniał.

— O, jest — rzekł z ulgą. Posłał mi przepraszający uśmiech i otworzył drzwi.

W sali rzeczywiście powietrze stało, dlatego ruszyłem na ratunek. Nucąc pod nosem, zająłem się otwarciem. okien. Ari i Garan zajęli swoje miejsce i zaczęli pożerać śniadanie. Garan sięgnął jeszcze po telefon, zaczytał się we wiadomościach. Do momentu, gdy zrobił taką minę, jakby trzasnął go piorun.

— Garan? — zapytałem ze zdumieniem, Ari unosił wzrok. Sho spojrzał w naszą stronę. A Garan, jak siedział, tak prawie zjechał z wrażenia pod ławkę.

— Stary, co jest?

— To! — rzucił rozpaczliwie i pchnął telefon na stół. Pochyliliśmy się nad nim, chcąc wiedzieć, co takiego się stało. Ujrzałem na ekranie wielki nagłówek, który przeczytałem z zapartym tchem.

— Niespodziewany koncert d'Advocats. Przyszły piątek, Stara Hala w Yeeds, Ja pierdolę... — przeczytałem, łapiąc się za serce.

Jeżeli ktokolwiek mógł nazywać się głosem mojego pokolenia, to tylko d'Advocats. Zespół pochodził z naszego miasta, znał więc nasze problemy. Ich piosenki zdobywały wszystkie listy przebojów, a każdy, ale to absolutnie każdy, znał chociaż jedną z nich. Nagły koncert był wydarzeniem elektryzującym wszystkich.

— Sprzedaż biletów rusza jutro... Bogowie! — jęknąłem. — Dlaczego ten wtorek? Dlaczego wtedy, gdy mamy matmę? Ten pieprzony sprawdzian!

— Chłopaki, co się dzieje? — zapytał Sho i podszedł blisko. Z rozpaczą pokazałem mu telefon.

— Nasz zespół gra...

— No... okej. Ale to chyba fajnie?

— Tak, ale sprzedaż biletów rusza o tej samej godzinie, co matma!

— Rozumiem. A potem ich nie kupicie?

— Serio? — zakpiłem. — Sho, przecież bilety rozejdą się w minutę!

— Poważnie?

— Tak — odrzekłem. — Mówisz tak, jakbyś nigdy nie był na koncercie.

— Jakby ktoś mnie zaprosił, to może bym w końcu poszedł — odciął się.

Posłał mi wymowne spojrzenie, na co odpowiedziałem chytrym uśmieszkiem. Zachowywaliśmy się tak, jakby Garan, Ari i problem koncertu nie istniał.

— Już. Przestań.

— Wzajemnie.

— To ty zacząłeś.

Zreflektowałem się w odpowiednim momencie. Odchrząknąłem, Sho poprawił okulary na nosie. Aby przywrócić sytuację do stałego porządku, szturchnąłem Garana. Ten kaszlnął, pogłębiając się jeszcze bardziej w rozpaczy.

— Gdybym mógł, spróbowałbym przełożyć ten sprawdzian. Ale tak, to kicha. Wasza babka od matmy nie potrafi mówić w normalnym języku — powiedział po chwili Sho. Nie mogliśmy zaprzeczyć, matematyczka pochodziła z innego świata, niekoniecznie współmierny z naszym.

— Dupa, a nie kicha, tak naprawdę — stwierdził Ari. Sho posłał mu pełne współczucia spojrzenie, po czym westchnął.

— Szkoda. Oby zagrali innym razem, w większej trasie koncertowej i... — Nie dokończył, gdyż spotkał się z moim spojrzeniem. Pokazał mi wtedy język, tak dyskretnie, aczkolwiek sugestywnie, abym nie skupił się już na niczym, nawet na rozpaczy kumpli, którzy weszli do sali w następnych minutach.

***

Na przerwie, gdy moja klasa przeżywała sprzedaż biletów w godzinie sprawdzianu, wziąłem Ari na krótki spacer. Pogoda dopisywała, ani nie wiało, ani nie padało. Wiosna wisiała się w powietrzu, dlatego Ari przycupnął na ławce. Posłał mi wymowne spojrzenie. Obaj wiedzieliśmy, że mamy sobie wiele do powiedzenia.

— No więc...

— Ty zacznij. Po co byłeś rano u Sho? — zapytałem. Ari wzruszył ramionami.

— Powiedzieć mu, że jutro po matmie zwalniam się ze szkoły, bo jadę z mamą do szpitala. Ojciec ma jutro operację.

No tak. Szlag trafił moją pamięć. Dla Ari najważniejsze było przecież zdrowie taty. Skinąłem głową.

— Rozumiem. Kurde.

— Co?

— Wiem, że słowa niewiele dają, ale trzymam kciuk za twojego tatę — wyznałem. Ari uśmiechnął się nieco.

— Musi być dobrze. Lekarze powiedzieli nam wszystko, tata jest spokojny. Uznał, że skoro przez pół roku jeździł na wózku, do końca życia też da radę.

— Twój ojciec jest nie do zdarcia — stwierdziłem. Ari przyznał mi rację. Na takich, jak on i jego tata, nie było mocnych. Skrzyżował wtedy ręce na piersi, patrząc na mnie.

— Teraz ty. Przyznaj się.

— Do czego? — zapytałem z niepokojem.

Przecież Ari nie mógł okazać się aż tak genialny. A może jednak? Może Sho wygadał się rano? Ale właściwie z czym? Nie powiedziałem wprost, co czułem, bo on nic nie mówił. Być może nic takiego nie istniało, a tylko sobie ubzdurałem, że jest inaczej? Może nie oczekiwał niczego więcej, niż przyjaźni? Znaliśmy się tak krótko, on miał dziewczynę, ja byłem gówniarzem, ale... Jego dłoń na mojej. Mocno ciągnęło nas do siebie, temu nic nie mogło zaprzeczyć.

— Leight. Przyznaj się.

— Ari. Do czego?

— Do czego? Ćpasz.

— Co? — zdumiałem się nagle. — Co ty za bzdury gadasz?

— Ja? — oburzył się Ari. — To ty zachowujesz się, jakbyś był na ciągłym głodzie! Nie myślisz o innych, głowę masz zaprzątniętą jakimś syfem. Wdajesz się w bójki, nasyłasz pakerów na innych, bo choć zasłużyli, to... Nie zachowujesz się, jak mój przyjaciel. Coś musiało zlasować ci mózg. Narkotyki. Ćpasz!

— Nie, Ari! To absurd!

— Tak? To skąd ta nagła zmiana?

— Skąd? — powtórzyłem i zaśmiałem się z niedowierzaniem. — Ari, w życiu nie ćpałem. Po prostu... Ach. Po prostu zakochałem się w kimś.

***

Od dwóch tygodni nie odwiedzałem toalety na drugim piętrze. Potrzeba zapalenia okazała się silniejsza, niż zdrowy rozsądek. Zakradłem się tam pod koniec długiej przerwy. Musiałem przemyśleć, o czym rozmawiałem z Ari. Był zdumiony. Odkąd przyjaźniliśmy się, tylko raz powiedziałem mu, że ktoś mi się podobał. Nie zdradziłem wtedy imienia, teraz też nie zamierzałem. Obiecałem, że będzie pierwszy, który dowie się o wszelkich zmianach. Zapytał mnie jeszcze, czy to ktoś, kogo znamy. Odparłem mu:

— Cały czas się poznajemy.

Myśląc o tym, zapaliłem papierosa w kabinie, wcześniej otwierając okno. Ten sam rytuał, ta sama przyjemność, to samo ryzyko. Ale nikt nie przychodził. Niemal do końca przerwy panował spokój. Zgasiłem więc peta, wziąłem gumę do żucia i umyłem ręce przy umywalkach. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Nie wyglądałem tragicznie, chociaż wolałem siebie bez mundurka. Cicho westchnąłem i wysuszyłem dłonie, a wtedy, jakbym ściągał ludzi myślami, ktoś wtargnął do środka. Krzyknąłem, bo wejście było tak mocne, że nie spodziewałem się, że w ten sposób można gdziekolwiek wejść. Sprawca szybko się ujawnił.

— W końcu cię złapałem, ha! — zawołał, zamknął drzwi i zaczął się śmiać. Wyglądał wtedy, jak chytry niedźwiadek, który obudził innych przedwcześnie z zimowego snu. Posłałem mu zdumione spojrzenie.

— Nic tu nie robiłem.

— Jasne, jasne — zakpił Sho i podszedł do mnie. — A nowa kostka do kibla ma zapach tytoniu.

— Może i tak — odrzekłem, uśmiechając się niepewnie. Bo to, że go lubiłem, to jedno. Był jednak nauczycielem i złapał mnie na czymś, czego absolutnie w szkole nie powinienem robić.

— I co? Wpiszesz mi teraz uwagę?

— Zadzwonię po rodziców.

— Z wielką chęcią przyszliby, ale może być ciężko.

Sho posłał mi uśmieszek tak szyderczy, że zapiekły mnie uszy z wrażenia. Wiedziałem, że wpadłem po uszy, tak bez żadnego ratunku, zdany na jego łaskę. Lepiej nie mogło być.

— Do palenia to pierwszy, ale żeby okno zamknąć, to nawet nie pomyślisz — wtrącił.

— Bo wbijasz tutaj, jak do stodoły! — próbowałem się bronić, choć doskonale wiedziałem, że nie przyniesie to żadnych skutków.

— Bo jestem ze wsi — mruknął z rozbawieniem. Wszedł do kabiny i sam zamknął okno. Przewróciłem oczami na ten widok.

— Sho!

— Co ja? To ty jesteś tu winien, palaczu jeden wredny — wtrącił. Znów zaśmiałem się na jego słowa.

— No wiem. Mogę przestać, jeśli chcesz.

— Chcę.

— To przestanę.

Wyszedł z kabiny i posłał mi uważane spojrzenie, jakby sprawdzał wiarygodność moich słów.

— Przestaniesz?

— Obiecuję, ale... Za jakiś czas o tym pogadamy — odrzekłem.

W jego oczach pojawił się błysk. Wstrzymałem chichot. Sho schował ręce za siebie. Nie okazał zbyt wiele, sprytnie obmyślił całą taktykę. To jego oczy zdradzały wiele. Odniosłem wrażenie, że obaj chcemy wzajemnie się pożreć. Uśmiechnąłem się, on też. Zrobiłem krok w jego stronę, on w moją. Nigdy nie miałem takich ciarek, jak przy nim.

Nagle, bez zwiastunów na niebie i ziemi, do toalety wszedł ktoś — uczeń z pierwszej klasy, wyraźnie stargany przez początek nowego semestru. Odsunąłem się pośpiesznie od Sho i niepozornie umyłem ręce. On sprawdził coś w swoim telefonie. Dzieciak popatrzył po nas, zarumienił się nieco i wszedł do pierwszej kabiny. Gdy zamykał drzwi, nas już nie było. Wypadliśmy z toalety w głębokim zakłopotaniu, jakby przyłapano nas na jednoznacznym zbliżeniu. Nieustannie gapiłem się w podłogę, a Sho chyba przewiercał spojrzeniem sufit. Ruszyliśmy korytarzem, tam, gdzie było jak najmniej ludzi.

— Dlatego przez podobne sytuacje, nie załatwia się takich rzeczy w szkole. — Sho odezwał się dopiero po chwili.

— Takich, to znaczy jakich? — zapytałem zaczepnie.

Szedł blisko, dlatego odważyłem się go dotknąć. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Nie uważałem go za nauczyciela, on mnie za ucznia. Wyłamaliśmy się z podziału, z zasad, właściwie ze wszystkiego, co do tej pory znałem. Postawa Sho sugerowała, że miał podobne odczucia.

— Dobrze wiesz, jakich. Po szkole, młody.

— Dzisiaj?

— Nie dam rady.

— To na obiecanej czekoladzie.

— W piątek?

— Idealnie.

Sho ujął wtedy moją dłoń. Pogładził ją delikatnie. Zbladłem z wrażenia. Sho przygryzł wargi. Jego oczy wyraźnie mówiły, że nie zamierzał się wycofać.

— Przerwa ci się zaraz kończy — zauważył nagle. — Możesz iść, bo ja... będę myślał, co właśnie robię z moim i twoim życiem.

W odpowiedzi, doczekał się śmiechu tak szczerego, jakiego nie słyszał ode mnie. Posłał mi wymowne spojrzenie. Chciałem, aby patrzył tak bez końca.

— Zmykaj.

— Wiem, wiem, po prostu nie wierzę, że...

— Ej. Idź już.

— Idę, idę. Ej.

Nasze dłonie rozdzieliły się niechętnie. Sho miał swoje obowiązki, ja też do końca tygodnia. Pożegnałem się z nim kolejnym uśmiechem. Cieszyliśmy się niezmiernie. Wspólnie zasadziliśmy pierwsze ziarnko naszej tajemnicy.

***

Wieczorem nastąpiła kontynuacja stanu z dzisiejszego poranka. Leżałem twarzą w poduszkę, przypominając sobie, że czasem. powinienem oddychać. Wciąż czułem jego spojrzenie na sobie, a nawet dotyk na skórze. Całą dłoń. Wszystkie pięć palców i nieco nadgarstka. Bogowie. Nie myślałem, że jedna ręka może sprawiać tyle radości. Westchnąłem, tłumiąc w sobie okrzyk radości.

Przed dwudziestą zapukała do mnie mama. Weszła po chwili, niosąc pucharek z budyniem. Rozejrzała się nieco po pokoju, jakby sprawdzała, czy nic złego się nie działo.

— Żeby nie było, że ciebie też nie rozpieszczam — rzekła i położyła budyń na szafce. Pozbierałem się z łóżka i mocno ją przytuliłem.

— Dziękuję — wyszeptałem. Mama zdziwiła się, jednak odpowiedziała ochoczo na ten uścisk.

— Nawet nie spróbowałeś.

— I tak wiem, że będzie dobry — odparłem. Zaśmiała się cicho i ucałowała mnie w policzek.

— Zjedz i idź spać. Rano wstajesz.

Posłuchałem się w kwestii spania, chyba po raz pierwszy od wielu lat. Choć głowa krzyczała, aby jeszcze podziałać, serce wołało o odpoczynek. Pochłonąłem z apetytem budyń, odłożyłem pucharek na szafkę i wyciągnąłem się, jak długi. Miałem przy sobie telefon, dlatego zrobiłem dwie rzeczy. Nastawiłem budzik i napisałem smsa.

L: Dobranoc :)

S: Już?

L: Jestem zmęczony.

S: Za dużo wrażeń?

L: Chyba tak.

S: Denerwujesz się tatą Ari? Bo ja trochę tak, pomimo, że go nie znam. Mój tata też miał kiedyś trudną operację.

L: Udało się?

S: Tak. Dzisiaj rusza normalnie ręką. Oby z tatą Ari też tak było.

L: Liczę na to bardzo :)

S: Ja także. Nie denerwuj się.

L: Postaram się.

S: Śpij dobrze, Ej :)

L: Dziękuję. Dobranoc!

S: DOBRANOC! :)

Continue Reading

You'll Also Like

11.3K 200 23
historia opowiada o grupie przyjaciół nagrywających materiały na YouTube, może będzie więcej związków w tej grupie? Zapewniam was że będzie ciekawie...
80.9K 3K 30
„Gdzie byłeś sześć lat temu?" Gdzie Blake Remington był kiedy Charlotte Wilson go potrzebowała? Tego nikt nie wie. Przepadł z dnia na dzień, a nikt n...
17.1K 688 67
Czternastoletnia Hailie Monet straciła dwie najukochańsze osoby w swoim życiu. Dziewczyna musiała zamieszkać z braćmi, ale niespodziewane wydarzenie...
27.6K 949 29
Elizabeth była tylko dzieckiem, była dzieckiem które musiało za szybko dorosnąć No bo jak ma zachować się osoba która jako dziecko przeżyła piekło st...