DRUGS, SUCKS & SAUSAGES

By berrylewis27

15.5K 1.7K 670

Pomiędzy młodością a powagą, nigdy nie powinien stać znak równości. Tę zasadę wyznają uczniowie licealnej kl... More

1. PONIEDZIAŁEK
2. WTOREK
3. ŚRODA
4. CZWARTEK
6. SOBOTA
7. NIEDZIELA
8. PONIEDZIAŁEK
9. WTOREK
10. ŚRODA
11. CZWARTEK
12. PIĄTEK
13. SOBOTA
14. NIEDZIELA
15. PONIEDZIAŁEK
16. WTOREK
17. ŚRODA
18. CZWARTEK
19. PIĄTEK
20. SOBOTA
21. NIEDZIELA
22. PONIEDZIAŁEK
23. WTOREK
24. ŚRODA
25. CZWARTEK
26. PIĄTEK
27. SOBOTA
28. NIEDZIELA
MAJ
KWIECIEŃ
LIPIEC
POSŁOWIE

5. PIĄTEK

615 70 47
By berrylewis27

Niecierpliwe oczekiwanie na koniec szkoły zdawało czuć od jej progu. Wszyscy chcieli wrócić do domu. Nie to, co ja. Mogłem pozostać w szkole najdłużej, jak najdalej od nadchodzącego wieczoru. Cały dzień spędziliśmy na zajęciach zawodowych. Wszyscy głowili się nad programowaniem. Wszyscy, tylko nie ja.

Nikomu nie powiedziałem, że Springsteen zaproponował wyjście do muzeum. Gdyby ktoś się dowiedział, zapadłbym się pod ziemię ze wstydu. A on, gdy minął mnie na korytarzu, posłał szeroki uśmiech. Nie odezwał się jednak, zajęty rozmową. Od Papayi widziałem, że jej znajome szukały sposoby, jak zagadać młodego nauczyciela. Ten zachwyt zażenował chłopaków. Papaya spędziła z nami przerwę, dzieląc się tymi rewelacjami.

— Chciałbym, aby ta jego laska kiedyś tu przyszła — odparł Ari, a Papaya prychnęła.

— Jasne. I co byś zrobił, co?

— Popatrzył sobie, a co?

— A na innych nie możesz?

— Mogę. Albo i nie.

Wymieniłem z Garanem zaskoczone spojrzenia. Słuchałem i nie miałem wątpliwości, że otaczający nas ludzie wpisywali się w osobną kategorię dziwności.

***

Wracając do domu autobusem, myślałem nad napisaniem wiadomości. Mogłem skłamać, że zmagałem się z bólem głowy, że ktoś znów mnie zaatakował, że źle oddychałem, że mi matka zakazała. Że mi wstyd, że nie będę czuł się w towarzystwie dziewczyny psora. Że nie chodzę do muzeum, bo jestem gówniarzem, który traci czas przy komputerze.

— Pierdolę to — mruknąłem pod nosem. Garan i Ari posłali mi zdumione spojrzenie, śmiejąc się naraz.

— Gdybyś jeszcze miał co — wtrącił Garan. Zmarszczyłem brwi.

— No tak. Bo ty masz lasek na pęczki.

— A nie ma? — zarechotał Ari. — Jego babcia, siostra babci, sąsiadka babci, sąsiadka sąsiadki...

— Morda! — zawołał Garan głośno, że nawet kierowca spojrzał na nas. Wstrzymaliśmy rechot, zachowując się już przykładnie. Potem wypalił:

— Wpadamy dzisiaj do Ari? Pogramy, wypijemy piwo, pogadamy. Leight, idziemy, nie?

— Co? Nie — odparłem pośpiesznie. — Matka panikuje, pogadam z nią dzisiaj.

— Jasne. To jutro?

— Zobaczymy, czy będę w stanie — powiedziałem, zerkając na godzinę. Miałem czas aby wrócić do domu, zjeść coś i wymyślić tysiąc kłamstw, dlaczego nie przyszedłbym na wystawę.

***

Zapaliłem papierosa, tak publicznie i bez krępacji, skupiając się, aby nie uciec spod muzeum w Yeeds. Remoterno słynęło ze swoich zbiorów — gromadziło najwspanialsze dzieła sztuki, prawdziwe perły dziedzictwa narodowego. Wszystkiego dowiedziałem się, czytając wiadomości z internetu. Zabezpieczyłem się na wypadek, gdyby Springsteen spytał mnie o coś. Nie chciałem wyjść na zwykłego oszołoma. Stałem tak przed czasem, czy jeszcze mogłem uciec. A może było już za późno?

Rozglądałem się po ulicy, a także po gmachu muzeum. Dostrzegłem plakaty informujące o wystawach, w tym o jednej, szczególnie ciekawej. Prezentowano na niej szkice mistrzów animacji ze studia filmowego Yazzo. Każdy z moich kumpli oglądał kreskówki z tego studia, a ostatnio dodali nowe odcinki starej serii, dlatego zaczęliśmy się nią fascynować. Postacie z ich bajek pojawiały się też w komiksach, w każdej księgarni, gdzie spędzałem długie godziny, planując zakup nowego tomu.

— Hej! — usłyszałem wesołe przywitanie. Ujrzałem Springsteena. Samego. Bez dziewczyny. Na bogów.

— Hej — odparłem. Springsteen podszedł bliżej, chowając dłonie w kieszeni. Mróz doskwierał nieprzerwanie, dlatego wcale nie zdziwiłem się, że przemarzł.

— Długo czekasz? — zapytał. Spojrzałem na jego twarz. Nos mu poczerwieniał, przez co wyglądał zaskakująco niepoważnie.

— Nie, dopiero co tu przyszedłem...

— No to świetnie! Mieszkam niedaleko i zawsze mam problem z oceną, ile zajmie mi dotarcie do centrum — rozgadał się i zadrżał od zimna. Pokiwałem jedynie głową i rozejrzałem się.

— A dziewczyna psora?

— Co z nią? — zapytał ze zdziwieniem.

— Czekamy na nią, tak?

— Co? Eee... Nie! Petria dojdzie później, coś jej wypadło — odparł pośpiesznie. — Dobra, chodź. Już wyjątkowo zmarzłem, ty pewnie też.

— Trochę — powiedziałem ze ściśniętym gardłem. Najbliższy czas mieliśmy spędzić w swoim towarzystwie. Nic nie mogłem zrobić. Właściwie, to nawet nie zamierzałem niczego zmieniać.

Weszliśmy do muzeum, do wnętrza eleganckiego, ale przede wszystkim, ciepłego. Wzdrygnąłem się, jemu zaś zaparowały okulary. Poczekał, aż sprawa się unormowała, w międzyczasie zdejmując płaszcz. Poszedłem w jego ślady, zastanawiając się, jak bardzo moja twarz zrobiła się czerwona.

— Potrzymałbyś? — Podał mi swój płaszcz. — Pójdę nam kupić bilety.

Wziąłem jego płaszcz i przytrzymałem mocno, abym przypadkiem nie upuścił na posadzkę. Wcześniej nie miałem okazji, lecz teraz poczułem zapach jego perfum. Chłopaki mieli rację. Nasz wychowawca z zastępstwa musiał mieć mnóstwo pieniędzy, bo takie perfumy nie mogły należeć do tanich. Pojęcia o tym nie miałem żadnego, ale spodobał mi się, jak na męski zapach. Kiedy zachwycałem się po cichu, Springsteen udał się do kasy. Pogawędził z panią w okienku, a gdy wrócił, wyglądał na przeszczęśliwego.

— Myśleli, że zapomniałem czegoś — wyjaśnił.

— To znaczy? — zapytałem z prawdziwą niewiedzą.

— Czasami jestem tu trzy razy w tygodniu, dlatego i pani Hirtley, czyli ta przy kasie, jak i wiele osób, znają mnie — wyjaśnił, podając mi bilet. Spojrzałem na dwa papierki pomiędzy jego palcami. Westchnąłem zdecydowanie za głośno.

— Co? Nie pasuje? — zdumiał się. Pokręciłem głową, uśmiechając się.

— Nie, nie... Po prostu... Gdy czekałem, patrzałem na plakaty i pomyślałem, że fajnie byłoby iść właśnie na to — wyjaśniłem. Ogarnęła mnie prawdziwa radość na myśl, że za moment zobaczę szkice ze studia Yazzo. Springsteen uśmiechnął się z wyraźną ulgą.

— Wspaniale. Decydowałem w ciemno. Dobra, dosyć gadania. Nie ma słów, które opisałyby, jak bardzo chcę zobaczyć wystawę studia Yazzo!

***

Podejście do muzealnictwa zmieniło się od czasów mojej ostatniej wizyty. Ze strachem przyznałem, że należałem do kulturowych prymitywów. Wystawa pochłonęła mnie całkowicie już od progu. Aby wejść, należało przesunąć wielki regał z książkami. Poczułem się, jakbym rzeczywiście wszedł do świata istniejącego w moich wspomnieniach.

Po drugiej stronie znajdował się korytarz, który wyglądał jak z filmu studia Yazzo, Błękitnych bystrzyków. Ja, kulturowy dzikus, zachwyciłem się jak dziecko. Springsteen także nie zachowywał się, jak na poważnego nauczyciela historii przystało. Z ekscytacją wymieniał kolejne tytuły, gdy na ścianach zobaczyliśmy projekcie znanych postaci. Gdy przeszliśmy do następnej sali, złapał się za głowę.

W gablotach na środku sali znajdowały się najcenniejsze eksponaty: pojedyncze szkice, jak i pełne notesy pełne rysunków autorstwa mistrzów animacji. Projekty, pomysły koncepcyjne, finałowe wersje bohaterów. Każdy z nich sprawił, że poczułem dreszcze. Gapiłbym się na nie długo, gdyby nie jeden rysunek, na widok którego niemal straciłem dech. Znajdował się na nim białowłosy chłopiec, o rozmarzonych, fioletowych oczach. Wokół niego rozlała się gwiezdna konstelacja. Nazywał się Hajime i był towarzyszem Kapitana Dolano. Dla dwóch takich, jak my, ujrzenie dzieła stworzonego ręką boga komiksów, oznaczało chwilową nieobecność w rzeczywistości.

Springsteen zawisł nad gablotą. Podziwiał z nieukrywanym zachwytem Hajime. Mnie urzekły barwy na jego szacie oraz precyzja w narysowanych włosach. Kiedy byłem mały, próbowałem narysować Hajime, ale nigdy nie wyglądał wystarczająco dobrze, jak oryginalne. Stanąłem obok Springsteena, pochylony równie tak samo, co on, tworząc z nim duet strażników tak cennego eksponatu.

— Jak dla mnie, to kosmos.

— Dosłownie — wyszeptałem. Mężczyzna zachichotał.

— Mogę zabrać go do domu?

— Pewno nie wpuściliby psora nigdy więcej do muzeum.

— Wysłałbym ciebie po niego. Istnieje szansa, że szybko się tu nie pojawisz, dlatego zawsze możemy zaryzykować.

Parsknąłem śmiechem i spojrzałem mu w oczy. Zadrżałem, stał tak blisko. On nie zdawał się przejmować tym faktem. Patrzył na mnie przez cienkie szkła okularów, zastanawiając się pewnie, czy wysłanie ucznia po kradzież cennego rysunku, może zakończyć się sukcesem. A może nie o tym myślał? Pośpiesznie uciekłem wzrokiem, czując niepokojące ciepło. Springsteen także wrócił do podziwiania Hajime. Jego oczy nie zdradzały niczego, w przeciwieństwie do mnie. Cofnąłem się nieco, prosząc w duchu, aby jasne światło z gabloty nie zdradziło moich rumieńców. Springsteen wyprostował się wtedy i skinął na drzwi trzeciej sali.

— Chodź, tam czekają inne cuda.

***

Wyszliśmy z muzeum przed ósmą. Gdy opuściliśmy budynek, przywitał nas zimny, mocny wiatr. Spojrzałem na ciemne niebo. Wciąż trwałem w stanie zachwytu, który wywołała obejrzana wystawa. Springsteen w tym czasie sprawdził telefon, który przeleżał całą wystawę w jego kieszeni.

— Śpieszno ci do domu, czy masz ochotę na szybką kawę? — spytał nagle. Poczułem się, jakby dostał od niego opasłym tomiskiem w łeb.

— Eee... To znaczy... Nie wiem.

— Jest zimno — uznał. — Chyba możemy wypić coś ciepłego.

Zacisnąłem pięści z wrażenia. Nie miałem żadnych argumentów przeciwko temu. Byłem nieumiejętny w asertywności. Tym sposobem, Springsteen mógł mnie albo pogrążyć, albo otworzyć pogrążony w ciemnocie umysł.

Podobny półmrok, co w moich wyobrażeniach, zastaliśmy w kawiarni. W środku pachniało kawą, mocnym grzańcem, a na ścianach ustawiono chyba każdy rodzaj storczyków. Przy stołach siedziało wiele osób, większość wyglądała jak studenci po męczącym dniu. Springsteen skinął, abym gdzieś usiadł, sam udał się lady po zamówienie. Zająłem stolik blisko kwiatów. Patrzyłem na nie z zachwytem, opornie ściągając kurtkę. Czułem nieustanne ciepło, tak dziwne, że odkryłem, jak mokre miałem plecy. Spróbowałem wziąć się w garść, skupiając na kwiatach. Długo nie wytrzymałem. Springsteen wrócił z dwoma gorącymi czekoladami i pachnącą szarlotką. Wywinąłem oczami, a on położył zamówienie na stole. Posłałem mu wymowne spojrzenie.

— Psorze...

— Psorze to, psorze tamto. Profesorze, jak już. A jeśli ultra poprawnie, to doktorze nauk historyczno-specjalistycznych o profilu archiwistyczno-konserwatorskim — odparł z lekkością i usiadł naprzeciwko. — Teraz nie gadaj, tylko wypij coś ciepłego.

Prawdziwie naburmuszyłem się, co rozbawiło go. Napił się czekolady, a potem zdjął na moment okulary. Dał odpocząć oczom, niekoniecznie moim, Gapiłem się na niego, sięgając po ciepłą czekoladę. Upiłem nieco tej płynnej cudowności, skupiony, aby się nie oblać. Springsteen odetchnął cicho.

— Fajnie tu, prawda? — zapytał w pewnym momencie. Skinąłem głową.

— Buda Podniebienia to to nie jest, ale może być — odparłem. On zachichotał.

— Usłyszałem od drugoklasistek, że chodzicie tam po lekcjach. Musiałem sprawdzić.

— I jak? — spytałem z ciekawością. Zastanowił się przez chwilę.

— Zacne. Ciasto podobne w smaku do takiego, co można zjeść w moim mieście — porównał. Wzruszyłem ramionami.

— Nie wiem, jak smakuje ciasto z pańskim mieście. Nie wiem w ogóle, czy cokolwiek można porównać do smaku tych placków.

— Można, wiele rzeczy! — obudził się nagle i odstawił kubek. — Ale nie w tym mieście. W stolicy albo choćby na Południu. Jest tam takie miasto, nad samym oceanem. Nazywa się Dolano.

— Poważnie?

— Poważnie! I tam, właśnie w Dolano, produkują ser z owczego mleka. Ser wędzą w bukowym dymie. Podobno smak tego sera nie ma sobie równych. No, może przesadzam, ale tak czytałem w przewodnikach. Myślę, że chciałbym spróbować tego sera, aby przekonać się, czy jest rzeczywiście tak dobry. Może latem tam pojadę, kto wie. Nie wiem, czy się uda.

— Dlaczego?

— Hmm... — zastanowił się i wbił łyżeczkę w szarlotkę. — Bo właśnie na to wpadłem, a ty jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię? Zobaczę, jak wyjdzie ze sprawami na uniwersytecie. Jak z Petrią. Czy będzie chciała, albo czy pomyślę o tym, żeby ją zabrać. Wszystko się okaże.

Słuchałem go, jak zaklęty. Dziad miał w sobie coś, co sprawiło, że nie potrafiłem skupić uwagi na niczym innym. Kiedy wspomniał o swojej dziewczynie, coś we mnie drgnęło. Przypomniałem sobie, że istniała.

— Chyba jej dzisiaj nie zobaczę, co nie?

— Twoi kumple oszaleliby ze szczęścia, prawda? — odrzekł z uśmieszkiem i zjadł kawałek szarlotki. Wzruszyłem ramionami, zachowując pozory obojętności.

— Pewnie tak. Wiele im do szczęścia nie potrzeba.

— Może właśnie w tym tkwi prawdziwy sekret bycia szczęśliwym? Przepraszam, czytam ostatnio za dużo zbyt mądrych książek, po których nie wiem, co mam ze sobą począć, nie mówiąc już o tym, co mam myśleć. — Poprawił się, wziął okulary i ubrał je na nos.

— Mnie do szczęścia wystarczy czwarty tom Kapitana Dolano — odpowiedziałem, a on, jak siedział przede mną i zajadał się szarlotką, tak wybuchnął szczerym, perlistym śmiechem. Przyciągnął wzrok kilku osób, ale nie przywiązywałem większej uwagi do tego. Tak długo, jak siedzieliśmy przy czekoladzie i ciastku, nie patrzałem na nikogo innego, jak tylko na niego.

Continue Reading

You'll Also Like

134K 7.4K 32
Melissa Johnson pochodzi z dobrej rodziny, ma kochających rodziców i prowadzi kancelarię prawniczą ze swoją przyjaciółką. Od kilku miesięcy interesuj...
640K 17.3K 56
,,𝐏𝐫𝐚𝐰𝐝𝐚̨ 𝐛𝐲ł𝐨 𝐭𝐨, 𝐳̇𝐞 𝐛𝐲𝐥𝐢𝐬́𝐦𝐲 𝐣𝐚𝐤 𝐝𝐰𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐠𝐮𝐛𝐢𝐨𝐧𝐞 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐞. 𝐃𝐰𝐢𝐞 𝐳𝐚𝐠𝐮𝐛𝐢𝐨𝐧𝐞 𝐝𝐮𝐬𝐳𝐞 𝐬𝐳𝐮𝐤𝐚�...
11.7K 366 15
Co gdyby Hailie straciła mamę i babcie w wieku 5 lat? Jak potoczyłyby się jej losy? I jakie miałaby relacje z braćmi Monet? Kto byłby jej ulubionym...
116K 1.5K 20
Madison James to poukładana dziewczyna z na pierwszy rzut oka "dobrego domu", jednak kiedy zostaje sama, zamknięta w czterech ścianach z dwójką rodzi...