Ciężkie od deszczu chmury o ciemnym odcieniu szarości przepływały leniwie nad całym krajem, jakoby zapowiedź ogromnej ulewy, która jednak dotychczas nie nastąpiła.
Kolejny wariant szarego, tym razem dużo jaśniejszy, opuścił usta od niedawna osiemnastoletniego chłopaka w postaci chmury papierosowego dymu. Chłopak jednak, który aktualnie stał na balkonie, plecami wsparty o barierkę, nie był kolejnym odcieniem owej barwy, choć niezwykle by mu to pasowało.
Posturę miał dość drobną, pierś chudą lecz nie chorobliwie. Skóra jego nie nosiła już na sobie ani śladu opalenizny, bowiem od czerwca zdążyła już ona w całości zniknąć, zostawiając go, bladego, z jedynie czterema drobnymi, niknącymi już jednak, piegami na wąskim nosie.
Twarz miał chudą, dość mocno pociągłą, o rysach delikatnych i jedynie lekko zaznaczonych kościach policzkowych. Duże, czarne oczy, z zamyślonym wyrazem w niebo wpatrzone, pasowały idealnie do burzy średniej długości ciemnobrązowych, w świetle zimniejszym czarnymi się zdających, loków, niedbale porozrzucanych przez wiatr wokół głowy.
W drobnych ustach, o wręcz malinowym kolorze, trzymał papierosa, po którego sięgał co rusz lewą ręką, na co z jego gardła wylatywała coraz to nowa chmura dymu.
Dymem owym pachniała już na pewno ponad połowa jego ubrań, jednakże nie przeszkadzało mu to. Teraz, ubrany w swoją ulubioną bluzę i jeansy, jedne z nielicznych nie pachnących tytoniem, przesiąkał tym zapachem na wskroś, z niekrytym zadowoleniem. Kilkukrotnie zarzekał się rzucić palenie, jednak za każdym razem znikomym skutkiem.
Szybko strzepał popiół, w obawie że ucierpi odeń jego jasnoniebieska bluza z kapturem, lekko zbyt nań duża, która była prezentem od jego najlepszego przyjaciela, a dawniej owego własnością. Czarnooki żałował, że psuje jej zapach smrodem dymu lecz po dłuższym zastanowieniu doszedł do wniosku, że nie mógłby się powstrzymać.
Ot, kolejny powód by rzucić.
Czarne oczy przeniosły się na trzymany w prawej dłoni telefon, a z ust, wraz z dymem, wydobyło się westchnienie. Mimo upłynięcia kolejnej minuty, odpowiedź nie nadchodziła, co było lekko niepokojące. Przymknął oczy, by lepiej się nad tym zastanowić i zaciągnął się lecz w tym samym momencie ktoś wyrwał mu z ust papierosa. Zakrztusił się dymem i zakaszlał kilkukrotnie, na co owa osoba zakryła nos dłonią.
- Miałeś przestać truć siebie i wszystkich wokoło - mruknął doń wyższy i starszy od niego chłopak, wyrzucając spalonego do niecałej połowy papierosa z balkonu. - Jutro robię małą imprezę i mam szczerą nadzieje, że nie będzie tu śmierdzieć spalanym tytoniem.
- Wiem, że miałem - warknął chłopak, wciskając szybkim ruchem telefon do kieszeni bluzy, z której po chwili wyciągnął kolejną sztuke swojego uzależniacza. - Ale to nie uzależnienie, gdy palę raz na miesiąc.
- Nie, ale jest to uzależnienie, jeśli ten raz w miesiącu wypalasz trzy paczki w ciągu godziny - westchnął starszy z rezygnacją. Ciemnowłosy miał zamiar wtrącić, iż nie trzy a dwie, jednak powstrzymał się od owego komentarza. Odpalił papierosa od zapalniczki i o mało się nie udławił, gdy dotarła do niego kolejna część słów drugiego chłopaka.
- Czekaj - zakaszlał, po czym kontynuował poważnym tonem - Jaką imprezę?
Na ustach wyższego pojawił się niewinny uśmiech, za to młodszy zacisnął mocno zęby, prawie przegryzając papierosa. Zmierzył go wzrokiem od stóp do głów, obrzucając groźnym spojrzeniem.
Był to dość wysoki chłopak, o bardzo dobrze zbudowanym ciele, szerokich barkach, cerze opalonej i naprawdę ładnych, jasnoniebieskich oczach, w których widać było widoczne zadowolenie spowodowane reakcją młodszego. Spięte obecnie w malutki kucyk, sięgające mu do połowy karku włosy, miały kolor tak ciemnego blondu, że niektórzy spierali się, czy nie jest to po prostu jasny brąz. Jego nos, chodź dość drobny, był niezwykle zadarty, a usta o cienkich wargach rozciągały się właśnie w szerokim, niezwykle typowym dla niego uśmiechu. Ekstrawertyk i optymista, czego w żadnym wypadku nie można było powiedzieć o czarnookim.
Stały tak naprzeciw siebie dwa praktyczne przeciwieństwa, mierząc się wzajemnie wzrokiem, aż w końcu młodszy odwrócił głowę.
- Kogo zapraszasz? - spytał cicho, maskując mieszankę smutku i paniki zrezygnowaniem, na tyle skutecznie, by można było się na to nabrać. - I na ile mogę się zmyć z domu, by się z nikim nie spotkać?
- Musiałbyś wcale nie wracać na noc - odparł niebieskooki, opierając się o barierkę tuż obok niego i wyciągając mu z ust dopiero napoczętego papierosa. - Chcesz wiedzieć kto będzie... Więc myślałem nad zaproszeniem Juliana, Adama, Fryderyka, Cypriana, Emilii. Nie chcę tu zbyt dużej ilości osób, w sumie podobnie jak ty - ciemny blondyn obrócił przedmiot w palcach, po czym zrzucił go z balkonu, podobnie jak poprzedniego. - Nie pal dziecko.
- Jakiego Adama? - syknął jedynie młodszy, mrużąc czarne oczy. To jedno imię w takim stopniu wytrąciło go z równowagi, że nieważnym dlań stało się nawet tak okrutne potraktowanie jego własności.
- Dokładnie tego, o którym właśnie myślisz - odparł gładko starszy, odwracając twarz w stronę swego współlokatora, który w owym momencie niezwykle zbladł. - I cokolwiek masz zamiar powiedzieć, nie przesadzaj.
- Jeśli będzie tu Mickiewicz, to nie macie co mnie tu szukać - wykrztusił po krótkiej chwili milczenia osiemnastolatek. - Doskonale o tym wiesz, Tadeuszu.
- No i tak się mnie ludzie słuchają - Kościuszko przejechał dłonią po oczach, po czym ostentacyjnie, męczeńsko westchnął, mimo wszystko lekko się uśmiechając. - Mówię takiemu Słowackiemu, żeby nie przesadzał, a ten robi coś kompletnie odwrotnego.
- Idź stąd, nie zamierzam się z tobą kłócić o rzeczy tak banalnie oczywiste, jak to, że ja nigdy nie przesadzam - odparł Juliusz ze złością, odwracając się doń plecami, po czym wsparł się łokciami na barierce. Usłyszał tylko ciche, pełne zrezygnowania westchnienie, a następnie ciemny blondyn wszedł z powrotem do mieszkania.
Czarnooki włożył rękę do kieszeni lecz już po chwili, pełen zawodu i jeszcze większej niechęci do świata go otaczającego, wyjął z niej jedynie telefon i warknął pod nosem, uświadamiając sobie, że właśnie w okropnie głupi sposób stracił dwa ostatnie papierosy.
Odblokował telefon usiadłszy na płytkach balkonowych i po chwili zastanowienia odpalił Messenger’a, po czym zadzwonił na kamerce do swojego przyjaciela.
W przeciwieństwie do tego, co uroił sobie jego współlokator, Juliusz Słowacki był pewien, że, bez kszty przesady, nie wytrzyma długo, dzieląc z Adamem Mickiewiczem to samo powietrze gdzie indziej niż w szkole.
- Ludwik, pomocy - jęknął boleśnie, gdy tylko zobaczył w ekranie telefonu twarz chłopaka o pięknych, złotych włosach.
***
- Mógłbyś wyjaśnić, co ty właściwie robisz? - padło pytanie od strony kanapy. Czarnowłosy siedemnastolatek, ubrany w równie czarne ubrania, uśmiechnął się szerzej, unosząc stolik kawowy, na którym jeszcze przed chwilą znajdowały się nogi jednego z jego współlokatorów oraz głowa drugiego.
- Zabieram sobie do martwej natury - odparł niewinnie, z zadowoleniem w ciemnobrązowych oczach, po czym opuścił salon wraz z meblem.
- Niedługo, jeśli przez ciebie przegram, to będziesz jak ta twoja natura - stwierdził za nim głośno jeden z chłopaków, który aktualnie trzymał nogi na oparciu kanapy, półleżąc na owym meblu, z głową, okalaną przez intensywnie brązowe włosy, w dół. Szaroniebieskie, wręcz hipnotyzujące w niektórych sytuacjach, oczy, wpatrywały się uważnie w telewizor, a dokładnie w miniaturowe wersje piłkarzy, biegające w te i z powrotem w kierunkach, w których chciał. Był on, w ogólnej opinii, dość przystojny i mało kto dostrzegał jego nieco garbaty nos, aktualnie zatkany przez katar, w skutek czego oddychał przez lekko uchylone usta.
Siedzący obok niego, znacznie drobniejszej postury, chłopak, prychnął zażenowany, zakładając za ucho opadające mu na twarz, jasnobrązowe kosmyki włosów. Przygryzł od środka policzek i podkulił chude nogi, starając się w całości skupić na grze, co jednak średnio mu się udawało. Przymrużył oczy, zasłaniając w znacznej mierze błękitne tęczówki i zacisnął dłonie na padzie.
- Nawet mnie nie rozśmieszaj - mruknął zdenerwowany. - Jak zawsze wygrywasz. O czymś takim jak cheaty do Fify, to jeszcze nie słyszałem, ale pewnym jest, że je masz.
- Cóż, drogi kolego Fryderyku - brunet uśmiechnął się odrobinę wrednie, strzelając kolejnego gola. - Jeśli już chcesz się ze mną zakładać o cokolwiek, to graj na konsoli tyle, co na fortepianie.
- Spieprzaj Adam - pianista przewrócił oczami z zażenowaniem, na co poeta się roześmiał. W tym samym momencie do pomieszczenia ponownie wparował prawie dwa lata młodszy odeń brązowooki, po czym rozsiadł się w fotelu.
- Usłyszałem wybuch pozytywnej energii, więc przybyłem zrujnować wam humor - oświadczył śmiertelnie poważnie, jednak z ironicznym uśmieszkiem na twarzy. - Przypominam, że jest dziesiąty.
- No i? - szaroniebieskie oczy skierowały się w stronę Cypriana. Mickiewicz o mało nie spadł z kanapy, gdy poczuł jak jego pad zaczyna mu drżeć w dłoniach. Spojrzał w gniewie na Chopina, który tylko wzruszył ramionami, po czym przeniósł wzrok na ekran, a wynik, jak się ku jego zdziwieniu okazało, wskazywał dwa do trzech, na szczęście z przewagą dla niego. - Wy jesteście w jakiejś zmowie?
- Mi nic o tym nie wiadomo - Norwid uniósł ręce w obronnym geście. - Ja jedynie przypominam, że jutro idziemy do Kościa.
- Co ty masz z tym dawaniem dziwnych ksywek... - Adam prychnął, po czym, już tym razem nie hipotetycznie, spadł z kanapy, uderzając głową, z na szczęście niewielkiej wysokości, w podłogę. - Fryderyk, co do cholery? - wrzasnął, na co pianista wybuchnął śmiechem.
- Norwid, aniele porażki Adasiowej, siedź przy nas częściej jak gramy - rzucił, odkładając kontroler na kanapę, wstając. - Remis, zamawiasz pizzę.
- Dobra, walić - warknął niespełna dziewiętnastolatek, podnosząc się z ziemi. - No i co z tego, że jutro idziemy do Kościuszki?
- To z tego, że zapewne już nie możesz doczekać się spotkania z Juliuszem, nie mylę się? - brązowooki poruszył dwuznacznie brwiami, na co Adam i Fryderyk spojrzeli po sobie zdezorientowani.
- Mylisz - odparł chłodno Mickiewicz. - Przebywanie z nim dłużej niż konieczne to tortura iście piekielna.
- Idę o stówę, że się kiedyś pogodzicie - mruknął czarnowłosy, na co Adam jedynie prychnął śmiechem.
- Kocham z wami wygrywać, idioci - prychnął i poszedł w ślady Fryderyka, wychodząc z salonu.
***
Prolog poprawiony, yeah! Jestem z tego dumna ok. Co myślicie?
Z dedykacją dla panny _Scusate_, która ma dzisiaj imieninki! ^^