Wybraniec

By Wierszczu

220 19 51

Myśląc nad tą powieścią, zastanawiałam się równocześnie jak nisko musiałam upaść, skoro sięgnęłam po kotlet t... More

2.

1.

173 14 43
By Wierszczu

The time is out of joint: O cursed spite,

That ever I was born to set it right!

Hamlet, William Shakespeare

**************************************


Oślepiający błysk. Huk. Głośny, diabelski chichot.

– I jak ci się podoba, co? Jak ci się podoba?!

Mir skrzywił się, zasłaniając oczy przed rażącym światłem, równocześnie starając się nie zamykać oczu, żeby ciągle móc widzieć złodzieja, którego przyszło mu dorwać. Nie mógł sobie pozwolić na ani jedną chwilę nieuwagi; Hien był szaleńcem bez żadnych zahamowań, jeden niewłaściwy ruch, a szanse na pokonanie go mogły zmaleć do zera. Już i tak wydawały się nikłe, zważywszy na to, że był w posiadaniu Artefaktu ze Świątyni. Artefaktu, który miał wielką moc, zdolną budować, a także i niszczyć.

Złodziej wybrał ten drugi wariant wykorzystania mocy i właśnie wtedy go zaprezentował, burząc największy, najbardziej bogato zdobiony ołtarz w Świątyni.

Wokół unosił się pył, a Mir czuł pod stopami lekkie drżenie. Siła była olbrzymia, z wielkiego, bogatego monumentu stojącego wcześniej pośrodku sali pozostały ledwie gruzy; jego marne szczątki walały się po kremowej, marmurowej podłodze. Kość słoniowa w drobnych kawałeczkach otaczała go, a szary proch lśnił od drobinek złota. Na podeście stała statua z kobietą trzymającą węża. Nic z niego nie zostało.

Nie miał pojęcia, jak walczyć z czymś takim. Był najbardziej doświadczonym i najpotężniejszym Kapłanem, jednak jego moc była niczym w porównaniu do mistycznej potęgi Artefaktu. Musiał jednak coś z tym zrobić, jeśli Hien wydostanie się z budynku, mógł zniszczyć całe miasto. Zabić tysiące ludzi. Dokonać zamachu stanu i sterroryzować całe społeczeństwo.

Wszystkie te opcje wydawały się prawdopodobne.

Mir nie mógł do tego dopuścić.

– Oddaj Artefakt po dobroci, masz na to ostatnią szansę! – zawołał, prostując się i zaciskając mocniej palce na dębowej lasce; jego atrybucie władzy i jedynej broni, jaką miał przy sobie. Widział jednak, że niewiele może zdziałać swoją własną mocą. Musiał wymyślić coś innego...

– Tia... już widzę, jak mi coś możecie zrobić! – odkrzyknął Hien radośnie, wymachując przezroczystym, fioletowawym kamykiem wielkości pięści. Takie maleństwo, a tyle z tym kłopotów... – Jeeej! Zniszczenie i zagłada! – zaśpiewał wesoło, robiąc wdzięczny piruet; długa, srebrnawa szata złodzieja zaszeleściła i wydęła się lekko, wprawiona w ruch, a jego długie, białe włosy powiewały za nim niczym peleryna. Kapłan spróbował wykorzystać tę chwilę nieuwagi, laską posyłając w jego stronę wiązkę czystej energii, jednak jego rywal zgrabnie i wręcz z drwiną uchylił się od lśniącej strugi. Mir zacisnął zęby ze złości. – ... Wiesz, chyba sobie pójdę rozwalić jakieś spore miasto i dla frajdy wymordować trochę ludzi. – Hien z namysłem popatrzył na kamyk, trzymając go samymi opuszkami palców. – Co ty na to? Dobry pomysł, co nie?

– Nie możesz – wycedził Kapłan z gniewem, skupiając się na magazynowaniu kolejnej dawki mocy, żeby móc zadziałać z odpowiednią siłą. Nie mógł jej jednak marnotrawić, tak jak przed chwilą, musiał coś wymyślić... Rozpaczliwie potrzebował jakiegoś pomysłu... – Nie możesz i nie pójdziesz. Po moim trupie...

Hien zerknął na niego z lekko przekrzywioną głową, po czym podrzucił lekko kamyk i zgrabnie chwycił go w locie.

– To da się załatwić... bardzo lubię dywaniki. Te z ludzi są najlepsze. – Mężczyzna odsłonił zęby w pozbawionym humoru uśmiechu, a w jego czarnych oczach pojawił się niepokojący błysk. Mir doskonale wiedział, z kim ma do czynienia, więc nie wątpił, że jego przeciwnik nie zawaha się przed zabiciem go. Jednak dopiero wtedy poczuł zimny dreszcz na plecach. Z całą mocą dotarło do niego, że to naprawdę może być jego ostatnia walka.

Bo przecież szanse miał niemal zerowe. A nawet, jeśli mu się uda, na pewno będzie go to kosztowało wiele energii. Może nawet zbyt wiele...

Być może po raz ostatni widział żonę i dzieci...

Nie chciał ich zostawiać, nie chciał umierać...

– ...To będziesz mnie atakował, czy sam mam sobie jakąś krzywdę zrobić?

Pełne kpiny słowa wytrąciły go z ponurych myśli. Zacisnął mocniej palce na lasce, uświadamiając sobie, że nie miał wyjścia. Musiał go pokonać, tu i teraz.

Bo jeśli nie, będzie żył ze świadomością, że Hien może zagrozić jego rodzinie. A patrzenie na śmierć jego kochanych dziewczynek to coś, czego sam nie byłby w stanie przeżyć.

A jednak niepokoiło go, że jedyne wyjście, jakie przychodziło mu do głowy, to zabicie złodzieja. Nie chciał tego. Być może gdyby jedyną opcją dla przestępcy było powieszenie, tak jak bywało to niegdyś, nawet by się nie wahał. Ale tamte czasy minęły. Obecnie nawet tacy jak on mieli szansę na resocjalizację. Mir poznał wielu ludzi, którzy niegdyś zostali jej poddani w ramach kary, spora część z nich była jego dobrymi znajomymi. A ten chłopak wyglądał naprawdę młodo, miał całe życie przed sobą...

Zabić jest łatwo. Nie miał jednak wątpliwości, że istniało lepsze wyjście. Należało to rozegrać mądrze i z głową.

Zacisnął zęby, po czym ruszył biegiem w jego stronę. Skumulowana energia pulsowała pod jego opuszkami, musiał teraz wykorzystać ją jak najlepiej. Zbliżyć się, żeby zmniejszyć szansę na ucieczkę rywala...

– No i to rozumiem! – zawołał wesoło złodziej Artefaktu, po czym posłał w stronę Kapłana lśniącą fioletem smugę. Mir uchylił się przed nią, padając na kolana; śliski materiał, z jakiego wykonana była jego szata, sprawił, że przesunął się po zakurzonej podłodze jeszcze o kilka metrów, zostawiając na niej długi ślad. Nie czekał jednak na to, aż zbliży się całkiem do rywala, już podczas ślizgu wysłał w jego stronę nową porcję energii. Nie przejął się jednak zbytnio, gdy Hien zatrzymał ją, tworząc barierę. Spodziewał się tego, atak nie był zbytnio zaskakujący. Ale wiedział, że tego typu bariery mają mały defekt.

Działają na energię. Ale nie na przedmioty i ludzi.

Gdy tylko więc się zbliżył, zamachnął się silnie laską, celując w nogi mężczyzny. Udało się, kij podciął zaskoczonego tym ruchem Hiena. Runął na podłogę, jednak nie był do końca tak bezbronny, jak mężczyzna się spodziewał; błyskawicznie oparł się rękami, chroniąc się przed całkowitym upadkiem i posłał kopnięcie w stronę przeciwnika, które Mir odruchowo zablokował laską.

– Fajny taki kijek! – stwierdził złodziej wesoło. – Też muszę taki sobie spraw... – urwał, gdy Kapłan błyskawicznie wycelował w niego koniec laski, ostrożnie się przy tym podnosząc. Uśmiechnął się drwiąco. – No dalej, przetestuj mnie. Zdążę utworzyć barierę, czy nie? Sam jestem ciekaw.

– Oddaj Artefakt – powtórzył mężczyzna chłodno, zaciskając mocniej palce na dębowym drewnie; moc mrowiła silnie pod jego opuszkami, był całkowicie gotów na atak. – Wcale nie chcę cię zabijać. O wiele lepiej będzie, jeśli się poddasz po dobroci.

– Widzę, że nie chcesz... i wiem, że tego nie zrobisz – zauważył młodzieniec chytrze, ostentacyjnie turlając kamyk między swoimi palcami. Jego mina była tak irytująca, że Mir tylko marzył, żeby oskalpować go z tych białych kudłów. – To twój błąd. Choć, prawdę mówiąc, też jakoś nie mam ochoty cię zabijać, jesteś – czarne oczy Hiena zalśniły – bardzo interesujący.

– Możemy rozejść się bez szwanku...

– ...Dobrze wiem, co mi grozi. Włamanie do największej świątyni w kraju nikomu nie ujdzie płazem. Nie próbuj mi nawet wmówić, że zwykłe oddanie artefaktu wszystko naprawi.

– Posłuchaj, ty jeszcze masz szanse na normalne życie...

– ...Po tym, jak siłą zmusicie mnie do światopoglądu, który uważacie za słuszny? Po serii przemyślnych tortur, które według waszego przekonania już będą sprawiedliwe, bo przecież na nie zasłużyłem? 

– Dopilnuję, żeby nikt cię nie skrzywdził, jeśli się poddasz...

– ...Nie. Nie mam zamiaru. – Młodzieniec uśmiechnął się kpiąco. – Nie będę żył w tym kłamstwie. Już wolę umrzeć.

Przez dłuższą chwili patrzyli na siebie w milczeniu. Mir zrozumiał, że nie ma wyjścia. Musiał zaatakować. Niewykluczone, że chłopaka przy tym skrzywdzi. Szkoda...

Jedyną szansą było wyprzedzenie rywala. Trzeba wyczuć moment. A ciężko było mu się skupić, gdy widział, z jaką uwagą Hien obserwował jego ruchy. On też nie był bezbronny. Mógł wypróbować na Kapłanie moc kamienia tak, jak na tej potężnej, kilkutonowej bryle...

Jednak żeby użyć kamienia, młodzieniec musiał go unieść i wycelować. Nie zdążyłby go zaatakować, może jedynie się bronić. Problem powstałby wtedy, kiedy udałoby mu się stworzyć barierę na czas, Mir nie byłby w stanie tak prędko zebrać mocy i nie mógłby się obronić. Był za blisko, żeby nie dało się go trafić.

Miał tylko jedną szansę.

I zdecydował się. Zrobi to teraz.

Pozwolił mocy przepłynąć z dłoni do laski. Czuł wibrujące ciepło w opuszkach, kiedy skumulowana energia, uwolniona, wypełniała drewniany kij, formując się przy tym w długą strugę energii. Tylko jego długość, grubość i wytrzymałość materiału, z jakiego został wykonany, pozwalały na tak potężne ataki na dystans.

Czubek laski zalśnił. Niczym w zwolnionym tempie widział, jak kremowa smuga mknie w kierunku złodzieja... Wydawało mu się to niemożliwe, w końcu magia poruszała się w tak błyskawicznym tempie, że ciężko było zarejestrować pełen jej lot gołym okiem. On jednak widział. Czas jakby spowolnił, wręcz miał wrażenie, że ta chwila trwa w nieskończoność... Energia sunęła leniwie w powietrzu, nieznośnie wolno dążąc do celu. Dostrzegł, że nawet Hien przez ten ułamek sekundy stracił nieco ze swojej kamiennej twarzy; skrzywił się lekko, mrużąc oczy, a głowę delikatnie odchylił w bok. Widać nawet on w obliczu śmierci nie był w stanie zachować spokoju...

Rozbłysło nowe światło. Fioletowe, malutkie wiązki zaczęły tworzyć barierę... Ale smuga była tuż tuż. Osłona dopiero zaczęła się pojawiać. Prawdopodobnie nie wytrzyma.

Było już za późno.

Mimo tego czekał. Musiał to zobaczyć na własne oczy. Musiał mieć pewność.

Z zapartym tchem patrzył więc, jak energia dociera do osłony. Rozbłysło charakterystyczne światło, kiedy dwie, obce dla siebie siły starły się ze sobą. Na barierze zaczęły tworzyć się pierwsze pęknięcia...

...Udało się. Lada chwila się przełamie. Jeszcze kilka sekund i...

...I blask przygasł.

A kremowa smuga odbiła się od fioletowej zasłony i umknęła gdzieś w bok.

Odruchowo podążył za nią wzrokiem, czując niedowierzanie i powoli ogarniający go niepokój... Jak to możliwe? Przecież już prawie...

W ostatniej chwili zorientował się, że nie powinien spuszczać przeciwnika z oczu. Szybko więc zwrócił spojrzenie w jego stronę.

W samą porę, żeby zobaczyć lśniący od magii kamień wymierzony prosto w niego.

Olbrzymia siła zmiotła go z nóg i z całym impetem pchnęła na ścianę, tak że stracił dech, a wzrok zasnuła mu czerń. Nie zemdlał jednak; nie pozwolił mu na to silny, rwący ból w prawej nodze, na którą chwilę później niefortunnie upadł całym swoim ciałem. Chyba złamana...

Usłyszał kroki, więc uniósł ostrożnie głowę, starając się dojrzeć przez mroczki własnego przeciwnika. Uświadomił sobie, że atak mocą z Artefaktu powinien zabić go od razu. Zniszczył marmurowy ołtarz z dziecinną łatwością, z nim bez problemu mógłby zrobić to samo. Ta myśl sprawiła, że niepokój, jaki odczuwał, zmienił się w strach.

Hien się nim bawił.

Ciemność przed oczami przeszył blask, a jego uszkodzoną nogę przeszyła kolejna dawka cierpienia, tym razem tak silna, że wydała się wręcz nie do zniesienia. Nie był nawet w stanie powstrzymać głośnego wrzasku, który wyrwał mu się z gardła. Czuł coraz większe przerażenie, nie umiał już zachować spokoju.

Nie wiedział, co robić. Jak ma się obronić. Gdzie uciec.

Blask powtórzył się, a ból w nodze spotęgował się jeszcze bardziej. Zawył, rzucając się bezładnie po podłodze, starając się uciec od oprawcy. W jego głowie zaczęły formować się pierwsze błagania o litość. Chciał je wykrzyczeć na całe gardło.

Czuł zapach spalenizny.

Pomocy...

Niech ktoś mu pomoże...

– Mam dla ciebie dobrą wiadomość: nie będziesz musiał czekać, aż zrosną ci się kości w nodze! – Usłyszał radosny głos. Błysk nie powtórzył się. Wszystko się uspokoiło, jednak piszczel nadal palił go żywym ogniem. Uniósł nieco powieki; dopiero wtedy zorientował się, że cały drżał, a z jego ust niekontrolowanie wydobywał się szloch. Wyprostował się z trudem, żeby móc spojrzeć na własną kończynę... nawet pomimo tego, że nie wiedział, czy chce na nią patrzeć.

Kiedy w końcu się na to odważył, niemal zachłysnął się powietrzem i własnymi łzami.

Nie miał na co patrzeć. Została tylko podłużna górka popiołu. I przypalony kikut...

Bogowie...

– Nie musisz mi dziękować, to dowód wdzięczności za zostawienie mnie przy życiu. Zresztą od zawsze byłem cudotwórcą w dziedzinie medycyny, zrobiłem to z czystą przyjemnością – oznajmił Hien z zadowoleniem, przeciągając się leniwie. Mir uniósł się lekko na ramieniu, oddychając ciężko i chrapliwie, prawą dłonią szukając laski, którą wypuścił przy zderzeniu się ze ścianą. Przerażał go brak możliwości obrony i myśl, że ten koszmar może się za chwilę powtórzyć... Może noga to dla niego za mało...

...Szybko wypatrzył swój kostur. Leżał niecałe pół metra dalej.

Przełamany na dwie, idealnie równe części.

Rzucił się w jego kierunku rozpaczliwie, jednak nawet pomimo paniki do jego głowy przedarła się ponura, chłodna myśl, że z tego kija już niczego nie będzie. Nie zdoła się obronić zniszczoną laską, nie zapewni mu odpowiedniej stabilności przy użyciu magii. Mimo tego chwycił jeden z jej kawałków, w irracjonalnej nadziei, że jakoś mu pomoże.

W końcu musi coś zrobić, nie może wypuścić tego szaleńca z budynku...

– Aha, no i przez przypadek ci połamałem kijek. Przeproszonko, tego nie było w planie, co złego to nie ja. – Hien uniósł dłonie, wycofując się. – Sklej go sobie żywicą, czy coś... Zabiję cię innym razem, teraz to nie ma sensu. Wolę jak śmierć staje się łaską, a nie jawną niesprawiedliwością losu, więc jak będziesz miał dość, to zgłoś się do mnie, a z przyjemnością ci wtedy pomogę. Oprócz zdolności medycznych mam też talenty do pomagania przy myślach samobójczych! Znikają w mgnieniu oka – oświadczył, szczerząc się radośnie, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył beztrosko w kierunku wyjścia.

Szybko jednak zatrzymał się, gdy usłyszał donośny stukot.

– Jeszcze... z tobą... nie skończyłem – wycharczał Kapłan, próbując się podnieść przy pomocy kawałka laski. Jego rywal odwrócił się wolno, unosząc brew. – Wracaj... i walcz!... Ty tleniony... gnoju...

– Yeeee... mam taką zasadę, że z inwalidami nie walczę – oznajmił Hien, obserwując Mira z kwaśną miną. Okaleczony mężczyzna z trudem wstał i, drżąc cały, starał się wyprostować, podpierając się zbyt krótkim kosturem. – Za kogo ty mnie masz, za potwora bez honoru? Prędzej sam sobie krzywdę zrobisz, nim ja zdążę skinąć palcem. Z kalekami to tak zawsze, zero frajd... – urwał nagle, gdy kawałek kija przeleciał mu tuż obok głowy. Zaskoczony, powiódł spojrzeniem za laską, po czym zmierzył Kapłana rozbawionym spojrzeniem. – ...I co, to wszystko? – parsknął. Mir, pozbawiony oparcia, zachwiał się i znów znalazł się na podłodze, dysząc ciężko z wysiłku. – No dobra, proszę bardzo. Zaatakowałeś mnie, zadowolony? – Hien wzniósł ręce. – To co, mogę już sobie iś... – Urwał nagle, gdy za jego plecami rozległ się huk. Obejrzał się z niedowierzaniem, patrząc na ścianę kilka metrów za jego plecami. W piaskową bryłę wbity był niemal w trzech czwartych fragment laski, który lśnił kremową łuną. Od miejsca jego wbicia ciągnęły się głębokie pęknięcia, rozprzestrzeniające się z każdą kolejną sekundą. Nie rozciągały się jednak promieniście, jak można by się było tego spodziewać; wszystkie kolejne rysy nienaturalnie pięły się ku sufitowi. Ze szram zaczął usypywać się piasek.

– ... Teraz, tak – usłyszał. Odwrócił się z lekkim niedowierzaniem w stronę Kapłana. Mężczyzna leżał nadal na ziemi, jednak jego prawa ręka, przyciśnięta do posadzki, błyszczała takim samym światłem, jak kij, a od jej palców, po błyszczącej, marmurowej powierzchni ciągnął się długi, kremowy pas energii, kończący się na stopach złodzieja. Tknięty nieprzyjemnym uczuciem, Hien spróbował zrobić krok w tył. Nic z tego, jego nogi nawet nie drgnęły, niczym przytwierdzone do podłogi. Po raz kolejny uniósł wzrok na Mira; mężczyzna dyszał przez zaciśnięte zęby, a kręcone włosy jego grzywki były mokre od potu. Pomimo tego nieszczęsnego widoku uosabiającego ból i zmęczenie, ciężko było przeoczyć szmaragdowe oczy Kapłana, lśniące od czystej satysfakcji. – ... Teraz jestem... bardzo zadowolony.

Hien zamarł bez słowa. Widać było, że jest całkowicie zaskoczony całą sytuacją. Niestety, nie trwało to długo; po chwili mężczyzna opanował się, a na jego twarz znów powrócił ten chłodny, nieco drwiący grymas.

– Urocze. Ale równie dobrze mogę cię zabić i zwiać stąd bez problemu...

– ... Zapieczętowałem... to zaklęcie. Nawet... po mojej śmierci... ono cię tu zatrzyma. – Kapłan wyszczerzył zęby w pogardliwym uśmiechu. – ...I jak to obejdziesz?...

– Blefujesz – parsknął Hien, patrząc na niego z wyższością; tuż za jego plecami posypała się sporawa warstwa tynku, po czym duży, biały płat sufitu runął z łoskotem na podłogę. Złodziejowi jednak nie drgnęła nawet powieka. – Zresztą i tak nie będę miał nic do stracenia, skoro grozi mi śmierć...

– ...Jeśli oddasz mi Artefakt... to nie będzie ci groziła. – Mir z trudem wysunął wolną, lewą rękę w jego stronę. Z sufitu spłynęła kolejna chmura pyłu. – Ja dostaję Artefakt... ty dostajesz wolność...

– ...A ty giniesz pod gruzami, razem z tym Artefaktem i mamy szczęśliwy koniec... Nie, coś mi nie pasuje w tym zakończeniu. – Hien ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się fioletowemu kamykowi. Na posadzkę znów spadł kolejny fragment sklepienia. – Jestem w nim jakiś taki... bezartefaktowy.

– Więc wolisz zginąć?

– Nie... po prostu wolę zaryzykować. – Złodziej wyprostował ramię z Artefaktem, mierząc nim w kierunku Kapłana. Ten odruchowo zmrużył powieki. – Szkoda. Naprawdę nie miałem ochoty cię zabijać, byłeś dobrym przeciwnikiem. Aż mi przykro, że mnie do tego zmuszasz.

Mir nie wytrzymał. Odwrócił wzrok. Nie miał wystarczająco odwagi, żeby patrzeć w oczy swojego przyszłego zabójcy... Bo bał się. Nawet pomimo tego, że próbował to maskować, był niesamowicie przerażony.

Nie chciał umierać.

Ale wiedział, że nie ma wyboru.

Był świadom, że Hien może się zdecydować na takie wyjście. Gdyby oddał mu artefakt i uciekł, Mir miałby szansę na ratunek. Moc artefaktu pozwoliłaby mu na natychmiastową naprawę szkód, wiedział jak w tym celu wykorzystać tę moc. 

Ale nie. A jednak będzie musiał umrzeć...

Ale... zrobił to, co do niego należy. Nie opuścił posterunku. Zrobił co w jego mocy, żeby ochronić Artefakt. Zatrzymał złodzieja na dobre, obaj zginą pod gruzami.

I wszyscy, których kochał... wszyscy będą bezpieczni...

Więc... Chyba może odejść w spokoju, bogowie na pewno mu to wynagrodzą...

– Nie!

Mężczyzna drgnął. Głośny, przenikliwy krzyk wibrował mu w uszach. Doskonale znał ten głos... początkowo nawet nie wierzył, że go słyszy. Wydawało mu się niemożliwe, że rozbrzmiał właśnie tutaj i właśnie teraz...

– Puszczaj, mała wiedźmo! Łapy precz! – Usłyszał także Hiena. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że wcale nie ma omamów słuchowych.

Gdy spłynęło na niego zrozumienie, zalał go zimny pot, a przerażenie znów chwyciło go swoimi lodowatymi łapskami za serce.

Nie, tylko nie to...

Wszystko, tylko nie to...

– ...Lia – wymamrotał cicho, unosząc głowę. Zobaczył to, czego tak strasznie się obawiał. Hien stał wyprostowany, tym razem jednak rękę z Artefaktem miał zwróconą w kierunku leżącej na podłodze, małej dziewczynki o długich, czarnych włosach. – Lia, nie!... Uciekaj! – zawołał, nim zdążył się przed tym powstrzymać. Dziecko uniosło się na ramionach, po czym popatrzyło na niego z wyraźnym strachem.

– Tato, co on ci zrobił?!

– Och... "tato"! – powtórzył złodziej z rozczuleniem, mierząc wzrokiem to dziewczynkę, to Kapłana. – Co za przeuroczy zbieg okoliczności – stwierdził radośnie, a kamień w jego dłoni zalśnił lekko. Mir zamarł z przerażenia.

– N-nie rób... jej krzywdy... błagam...

– Nie zrobię. Ale nie za darmo, dobrze wiesz, czego chcę w zamian. – Spojrzenie czarnych oczu Hiena znów przeniosło się na mężczyznę; ciemne tęczówki lśniły złowrogo, przyprawiając Kapłana o dreszcze. – Oto nasze szczęśliwe zakończenie: ty wypuszczasz mnie, a ja nie zamieniam twojej słodkiej córeczki w garstkę popiołu. Co ty na to?

Ręka mężczyzny, przyciśnięta do podłoża, drgnęła lekko. Nie wyobrażał sobie, że mógłby pozwolić skrzywdzić własne dziecko. Ale ciążyły na nim żelazne zasady. Musiał bronić tego miejsca, bez względu na wszystko...

Co miał zrobić?

– Tato, zrób coś... – chlipnęła dziewczynka z przerażeniem, patrząc to na ojca, to na złodzieja. Nawet jeśli pojawienie się tu mogło świadczyć o jej odwadze, wtedy była jedynie wystraszona i zagubiona. Wyraźnie nie rozumiała tego, co się wokół działo. – ...Dlaczego nic mu nie zrobisz? Tato!?

– Nie mam czasu na wasze smutne jęczenie – zauważył Hien, unosząc brew. – Liczę do trzech. Jeden...

W sercu mężczyzny wezbrało się jeszcze więcej przerażenia. Desperacko starał się wymyślić coś, co mogłoby pogodzić uratowanie Lii i odebranie złodziejowi Artefaktu. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy...

– Dwa...

... Nigdy w życiu nie wybaczyłby sobie, jeśli pozwoli na zabicie Lii. Nie będzie umiał spojrzeć w oczy żonie, pozostałym córkom, samemu sobie... Ale jeśli pozwoli na kradzież, może zginąć dużo ludzi...

Uniósł wzrok na dziewczynkę. Spojrzał w te piękne, niebieskie tęczówki, odziedziczone po jego matce... Zobaczył w nich to, co spodziewał się zobaczyć: strach, ale i równocześnie wielką ufność. Wierzyła, że tata zaraz się podniesie i widowiskowo pokona tego złego pana, który im groził. W końcu był potężnym, słynnym magiem, którym mogła chwalić się przed koleżankami: że to właśnie jej tatuś jest najsilniejszy w całym kraju i to właśnie on ocali cały świat...

Jak bardzo się rozczaruje, gdy zawiedzie wszystkie jej oczekiwania. Kiedy przekona się, że jej bohaterski tata wcale nie jest taki silny... że jest zbyt słaby, żeby zrobić cokolwiek...

Gdyby tylko nie był tak głupi i zabił tego szaleńca, gdy miał na to okazję... Zachciało mu się honoru...

– Trz...

– ...Nie! – zawołał drżącym głosem, błyskawicznie odrywając rękę od podłogi. Świetlista ścieżka między nim a Hienem natychmiast zniknęła, a złodziej z zadowoleniem zrobił kilka kroków w miejscu. – Nie, zostaw ją... ona nie ma z tym nic wspólnego... proszę...

– No dobra – odparł, wzruszając ramionami, po czym odwrócił się na pięcie. Dziewczynka natychmiast dostrzegła w tym swoją szansę; podniosła się i podbiegła do Mira. – Mam to, czego chciałem, chyba też jestem zadowolony.

– Tato! Tatusiu, co on ci zrobił? – Przerażona Lia uklękła przy nim i znieruchomiała. – Twoja noga... Tatusiu... ty nie masz nogi!

– Lia, posłuchaj... musisz... musisz stąd wyjść, natychmiast – polecił, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zruganiem jej za to, że dostała się na teren świątyni, choć sam jeszcze niecałą godzinę temu kazał jej i jej siostrom zostać w domu. Nie było teraz czasu na karcenie, liczyła się każda chwila... – Proszę cię... tu nie jest bezpiecznie...

– Ale tatusiu, ja chcę pomóc! – Niebieskie oczy dziewczynki zalśniły specyficznie, a dolna warga zadrżała. – Czy lekarz ci ją wyleczy? Pójdziesz do lekarza... i wszystko będzie jak dawniej, prawda?

– Oczywiście, że będzie – odparł Mir z trudem, tym razem wynikającym już nie tylko z bólu i zmęczenia; czuł, jak dojmujący smutek ściska go za gardło, bo dobrze wiedział, że wcale tak nie będzie. Nie chciał jednak w tej chwili zaprzątać tym głowy biednego dziecka... jest jeszcze taka mała, ma zaledwie sześć lat... – Idź już, błagam...

– Przyprowadzę lekarza... on cię wyleczy, prawda? – Lia podniosła się ze łzami w oczach. – Zostaniesz tu i poczekasz? Ja go znajdę...

– Poczekam – wykrztusił, czując coraz silniejszy żal. Nie wierzył, że wyjdzie z tego żywy. Nie był nawet w stanie oczekiwać, że jakikolwiek lekarz mu pomoże. Był niemal pewien, że zginie pod tymi gruzami, a swoją córeczkę widzi po raz ostatni... – Uciekaj, słoneczko, proszę cię...

– A nie, jednak nie jestem... Bo coś ten sufit za wolno się kruszy!

Ten radosny głos sprawił, że zrobiło mu się zimno. Zwłaszcza że po chwili kątem oka dostrzegł fioletowawy błysk i wszystko zrozumiał.

– BIEGNIJ, NATYCHMIAST! – Krzyk mężczyzny zmieszał się z głośnym hukiem, który wstrząsnął całym budynkiem. Silny błysk spod sklepienia został niemal natychmiast stłumiony przez olbrzymią chmurę tynku, która wypełniła pomieszczenie. Ciężko było przez nią cokolwiek dostrzec, widział jednak sylwetkę córki biegnącej stronę wyjścia...

Słyszał jej krzyk...

Pył wdzierał się mu do nosa i oczu, utrudniając oddychanie i widzenie...

Rozległ się rumor tak głośny, że był wręcz nie do wytrzymania.

Coś ciężkiego i dużego zwaliło się na niego, przygważdżając go do posadzki.

I nagle nastał mrok. I absolutna cisza.

***

– ...Hej, tutaj jest! Znalazłem! Wasza ekscelencjo?

Gdzieś nad jego głową rozległ się chrobot. Ocucił się powoli, lecz z wielką niechęcią; natychmiast zaatakowała go silna dawka bólu. Czuł go w głowie, w żebrach... lewa noga paliła go wręcz nieznośnie.

Spróbował wziąć wdech, jednak do jego nosa natychmiast dostała się olbrzymia ilość pyłu. Zakrztusił się, starając się równocześnie walczyć z kaszlem; niemal dwukrotnie potęgował męczarnie, które czuł w klatce piersiowej.

Ciężko walczyć z czymś, z czym nie można wygrać...

– ...Wasza ekscelencjo! On żyje! Pośpieszcie się, szybko! Wasza ekscelencjo, wszystko w porządku, coś pana boli? – Gdzieś nad jego głową znów rozbrzmiał ten głos. Brzmiał zaskakująco młodo, lecz mimo tego też bardzo poważnie i rzeczowo. Ciężar nad nim znacząco się zmniejszył.

– Lepiej byłoby dla niego, gdyby nie żył – oznajmił szorstko ktoś w oddali, jednak wystarczająco wyraźnie, żeby zrozumiał każde słowo. A ten głos znał, w dodatku aż nazbyt dobrze. Wolałby nie mieć z nim nic wspólnego...

Uniósł ostrożnie głowę, próbując spojrzeć na tego młodego chłopaka, który go znalazł. Początkowo widział wszystko jak przez mgłę, jednak powoli odzyskiwał ostrość. To faktycznie był nastolatek mógł mieć nie więcej niż szesnaście lat...

– ...Ale proszę leżeć, nie unosić się... trzeba pana zbadać, mógł pan sobie coś złamać, nie chcemy tego pogorszyć. – Nieznajomy łagodnie pochylił jego głowę z powrotem na dół. Kapłan nie próbował protestować; słowa jego wybawcy brzmiały rozsądnie. Była jednak rzecz, której musiał się dowiedzieć natychmiast. W tej chwili.

– M-moja córka... czy ją... t-też znaleźliście?

Chłopak popatrzył na niego ze zdumieniem.

– Bogowie, to była pańska córka?

Nie podobał mu się ten ton. Zdecydowanie. Zwłaszcza że w ciemnobrązowych oczach nastolatka widział wyraźnie współczucie, a nawet i żal.

– Znaleźliśmy ją jakiś kwadrans wcześniej... już nic nie mogliśmy wtedy dla niej zrobić, przygniótł ją wał... nie żyła już, gdy się tu dostaliśmy. Naprawdę, bardzo mi przykr... panie? Wasza ekscelencjo!

Obraz nagle stał się zamglony, twarz chłopaka rozmyła się. Głosy i chrobotanie zamieniły się w przytłumione, niezrozumiałe pomruki. Miał poczucie, że się oddala...

I nagle wszystko zniknęło. A wokół niego nastała cisza.

Continue Reading

You'll Also Like

434K 19.9K 198
To jest opowieść o. pewnej dziewczynie z białymi włosami i fioletowe oczy to Leslie Sperado. I mieszka z rodziną Sperado,którzy mają posiadającą taje...
Mate By GS

Fantasy

247K 10.4K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
40.3K 3K 61
Od dwudziestu lat wampiry muszą żyć w ukryciu, ponieważ moc czarowników się rozwinęła i stała na tyle potężna, że zdołała pokonać krwiopijców. Króles...
31.8K 1.7K 131
Moja młodsza siostra, która mnie nękała, zmieniła się! "Ja? Związałam cię? Moją siostrę?" Dlaczego, dlaczego nagle mówisz formalnie? Nie pamięta na...