YOUTH

Per sugarcodin

49.4K 3.5K 1.2K

#4 Fanfiction [17.05.2018] Najwyższe notowania: Nr.1 w #sterek na 65 ff Nr.1 w #mystery na 100 ff Nr.1 w #bea... Més

《 13 GŁÓWNYCH POSTACI 》
Party at Derek's loft
Fragrance of his clothes
Our girls
Little cousin
Carlo rossi
Truth or Dare
Not so pretty little kisses
I was busy thinkin' bout boys
When girls became sluts its gettin' hot
Lovelocked down
Four minutes for sterek
Unresolvet sexual tension
I've got you on my mind
Lydia
Do not call the wolf out of the woods
Snapchat, the place of memories
Malia's shipping sterek
Don't be jealous darling
Hard to say
Thiam, Lydia and Peter
Group chat
Tumblr attention
Nice try, Scottie
Phone
Kind of sweety vulgar way
Make out for fun
I knew he'd hurt me first
Norte 36
These girls and their texts
We are just pawns in this sterek game
king on my chess board
Little redhead
Never better
Sleepy heads
Ocean day: You attract my eyes
Ocean day: Siren
Ocean day: Concealment words we can sence
Ocean day: Bonfire
Ocean day: He makes me crazy
Ocean night: Feeling youth
I could keep dying forever if your arms would holding me like this all that time
Scott, I adore him
Protect trans kids
Pack's loyality
The act of loving you is enough for me
Am I special to you?
The night we have wasted, the moment we have used, the kiss we finally got
Original pack reunion
Demonic children kidnapper
Bitches broken hearts
Scarlet witch
All about sickness
Will of influence sent by certain Blond Angel right from licentious hell
Dark days of Pompeii
Epilogue: That's not your storm, sweetheart
So much, so well
/// THANKSGIVING ///
/// NEEDS ///
/// NOMINATION ///
Next step

Follow the wisps with timousan thymaton and you'll find the harpy holocaust

661 35 21
Per sugarcodin

Rozdział 51. 

Nie umiał sam określić, ile czasu przeleżał na swoim łóżku skulony w tej żałosnej pozycji obronnej, ale trochę musiało minąć, ponieważ słońce zdążyło odsunąć się ze swojego miejsca za jego oknem i nie wpuszczało już tamtędy światła.

Poza tym, wszystkie emocje które w nim od rana buzowały zdążyły się uspokoić. Ale Stiles nie był pewny, czy to znaczyło, że czuł się teraz lepiej. Owszem, zapewne powinien, ale chyba łatwiej mu było udźwignąć wcześniejszą wściekłość niż aktualny ból i niesmak egzystencjalny. Nie pamiętał już, dlaczego i na kogo się gniewał, ale wiążące się z tym wrażenie pustki i bezsensu nadal w nim siedziało, na samym dnie, wywierając kilkunastotonowy nacisk, od którego Stiles zaczynał już mieć nudności. 

Skrzywił się, myśląc o tym. Jak na zawołanie zebrało mu się w gardlę. Jego ciało poderwało się z łóżka szybciej, niż był w stanie sam o tym pomyśleć. Z nikąd poraził go dreszcz, krew odpłynęła mu z twarzy w przerażający, dziwny i zbyt szybki sposób, pozostawiając ją lodowatą. Uklęknął przed sedesem, płynnym ruchem podniósł deskę i poszło. 

To znowu bolało tak mocno. Znowu poryczał się w połowie, znowu poczuł to koszmarne wrażenie omdlenia, z którego wiedział, że już by się nie obudził. Kiedy skończył, wytarł się papierem i spuścił wodę, po czym usiadł pod chłodną, obłożoną kafelkami ścianą i pozwolił sobie na chwilę słabości. Nie musiał się nawet wisilać żeby płakać, płakało mu się tak łatwo, jakby długo trzymał łzy pod ciśnieniem. I może faktycznie tak było, tylko że w metaforycznym sensie, lecz cały stres pomieszany z przykrością po jakimś czasie stał się już zbyt ciężki i podświadomość potrzebowała na niego jakiegoś szybkiego sposobu zniszczenia, więc przekształciła je łzy. A wtedy metafora przestała być metaforą. 

Dyskomfort żołądka się utrzymywał, ale odrętwienie powoli ustępowało i mógł spokojnie oddychać. 

Gdzieś w tamtym momencie zaczął rozumieć, że może być chory. 

Nie miał mocy, żeby się zacząć tym martwić. Rozebrał się do naga i wszedł pod gorący prysznic. Ciepła woda kompletnie go uspała, ale jakoś przedostał się do swojego pokoju, chociaż ledwo kontrolował myślami, że to robi. Głuchą ciszę w jego sypialni przerwał dzwonek jego komórki. Wzdychając ciężko, podszedł do łóżka i zabrał go z szafki nocnej. Dzwonił Mason. Przy okazji zobaczył, że jest pierwsza po południu. 

- Halo? - mruknął, odbierając. 

- Hej, posłuchaj, pomyślałem sobie, że może spotkamy się dzisiaj. Mam ci wiele do pokazania, myślę, że to cię zainteresuje. Że to zainteresuje wszystkich. Znalazłem...

- Tak, dobra, wpadaj. 

- Oh... okej - odrzekł, trochę zdeprymowany szybką, zlewającą odpowiedzią Stilesa. - Mogę być zaraz?

- Możesz być zaraz. 

- Dobra, to czekaj. 

Rozłączył się. Stiles odjął komórkę od ucha i z pewnym mglistym rozbawieniem spojrzał na imię Masona, wyobrażając sobie jak pełen chęci, energii i zapału wybiega z domu, wsiada do tego swojego auta, które zapewne wielbi bardziej niż ktokolwiek wielbił kiedyś boga, wciska gaz i po prostu jedzie. 

Nagle przyszło mu do głowy, że kiedyś też taki był. Kiedyś. Bardzo dawno temu. Tamte radosne, bestroskie czasy liceum, czasy jego zauroczenia nieosiągalną królewną Lydią Martin, czasy życia razem ze Scottem, jedyną bliską osobą, na kompletnym marginiesie...

Niechętnie wrócił myślami do chwili obecnej. Wakacje, studia za pasem, Mason w drodzę, Derek w sercu i on sam, stojący na środku pokoju, zupełnie nagi. 

- O kurde. 

Rzucił spojrzenie na, rzecz jasna, odsłonięte okno i poleciał lekkim truchtem do łazienki. 

*

Mason pojawił się u niego kilka minut później, szeroko uśmiechnięty na przywitanie oraz nieźle zasapany. Stiles zaprowadził go do swojego pokoju, gdzie gestem zachęcił go by usiadł na łóżku, a sam zajął swój obracany fotel i podjechał do niego. 

- Więc - podjął Mason, kładąc swój niebieski plecak obok na łóżku i wyciągając z niego swojego laptopa. - Kiedy Scott powiedział mi o Baker opustoszałej z powodu rekinów, od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. - Otworzył laptopa na swoich kolanach, światło rozjaśniło mu twarz i ugryzione, estetyczne jabłuszko na wierzchu komputera. - Zaraz ci coś pokażę, ale najpierw ci wyjaśnię - oznajmił, a starszy chłopak po prostu skinął głową. - Rekiny nie pojawiają się na wybrzeżach od tak, nie w liczbie mnogiej, bo one nie żyją stadami, Stiles, ale nawet jeżeli pojawi się gdzieś ich jakichś nawał, to to musi mieć powód. Wiesz, pożywienie, dogodne warunki, a tutaj? Ciepła woda i słabe połowy. 

- Może jednak było tu tutaj coś dla nich znaczącego? - spróbował Stiles, wiedząc, że kontrargumentacja toruje najlepszą drogę logicznego myślenia. 

- Nie, słuchaj, bo nawet jeśli... jeżeli by tutaj coś takiego było, to zawsze rejestruje się ich przyrost na bieżąco. Rozumiesz, ci ludzie gdzieś tam... - machnął rękami w stronę szafy Stilesa, która zapewne w jego myślach reprezentowała departament do spraw oceanu - zauważyli by w porę, że tutaj nad wybrzeżem Kalifornii gromadzą się rekiny. Wiesz, żeby móc ostrzec wszystkich w wiadomościach. Ale żadnego przyrostu nie odnotowano. Rekiny przybyły nocą. Zauważono je dopiero rano i natychmiast rozgłośniono sprawę. Dlatego to wywołało w San Francisco taki hałas. 

Mason chwycił swój laptop i obrócił go ekranem w kierunku Stilesa. Chłopak patrzył teraz na interentową wersję San Francisco Chronicle, gdzie uwagę przyciągał wielki nagłówego napisany impactem i pogrubioną czcionką: REKINY WIDMO - SĄ I JUŻ ICH NIE MA. Autor tego nagłówka wykazał się doprawdy kreatywnością. 

- Jeszcz raz, Stiles - rzekł Mason, chcąc teraz reasumować. - Rekiny przypłynęły pewnego dnia rano i odpłynęły tego samego dnia wieczorem - wyciągnął dłonie tak, jakby trzymał w nich niewielkie, niewidzialne pudło - grupą - uniósł palec - ale one przecież nie żyją w stadzie. Już ustalono, że nie kierował nimi głód - machnął ręką w geście kategorycznego 'Nie' - Ale może kierowało nimi coś innego? - Ponowne uniesienie palca. - Może po co innego się zebrały i przypłynęły wspólnie nad plaże Baker? 

Stiles rozproszył się, zafascynowany całą tą jego gestykulacją, która przypominała mu o pewnym magu z gry komputerowej, w którą razem z Heather grał w czwartej klasie podstawówki. 

- Um... Co sugerujesz? - zapytał wreszcie. 

Mason przesunął sobie laptop na kolanach, by móc sięgnąć do panelu dotykowego i przejść na drugą kartę w przeglądarce. Tym razem był to tumblr. Post Chase'a ze zdjęciem profilowym Facebooka Stilesa. 

- Jeszcze raz przeczytaj opis, Stiles - powiedział Mason intrygująco martwym tonem, w którym Stiles dosłyszał po prostu ostateczność. 

Stilinski spłynął wzrokiem tam, gdzie wskazywał mu palec jego rozmówcy. "Rekiny wychodzą na ląd". Po pierwszym przeczytaniu, to zdanie brzmiało mu jak każde inne, zupełnie niezwykłe, ot jedno z tysięcy zdań napisanych przez Danielle Steel. Ale niespodziewanie przy drugim podejściu coś zaskoczyło, ciarki przeszły mu po plecach i aż się wyprostował, poruszony i jednocześnie kompletnie oniemiały tym, że te dwie rzeczy, stalker i pusta plaża, mogą być ze sobą powiązane. 

- A to jeszcze nie wszystko - dodał podekscytowany Mason, znowu wracając do gazety San Francisco. - To nie były po prostu rekiny. To były rekiny polarne. Z cholernego Oceanu Arktycznego. Przypłynęły z samego bieguna. 

***

Podczas jazdy autem Argenta do Eichen, milczeli. Na miejscu mówił Chris, Peter został w aucie, ponieważ nie chciał wracać do swojej celi, a miał nieprzyjemne wrażenie, że po jego uciecze to by mu właśnie zaproponowali. W drodzę powrotnej, ku skrytemu zaskoczeniu Argenta, to Hale próbował pierwszy nawiązać rozmowę. Był przy tym rzecz jasna szatańsko złośliwy, ale to już dla nikogo z watahy i okolic nie było nowością. Chris odpowiadał mu lakonicznie. Peter uznał to za ignorancję. Wkrótce przestał się odzywać. 

Lecz gdy dotarli tam, gdzie poprowadziły ich wskazówki ordynatora Eichen, czyli na skraj Starego Lasu (puszczy rozrastającej się od zewnątrznych granic zachodniego Beacon Hills po Occidental), Chris, który cały czas szedł zdecydowanie przodem, nie przejmując się Peterem, który prawie za nim po prostu spacerował, nagle przystanął i odwrócił się.

Znajdowali się właśnie w miejscu z zatrważającą scenerią - tuż przed ścianą Starego Lasu. Mimo że był środek słonecznego, upalnego dnia, puszcza zdawała się być mroczna, głęboka i chłodna. Nietypowo proste i wyprężone ku niebu świerki rosły w równych, bardzo niewielkich odległościach od siebie, tworząc coś na wzór żywego muru obronnego dla tego, co znajdowało się na końcu tej nieprzeniknionej głębi. Czyli sekretów nie z tego świata, które łowca i wilkołak mieli odkryć już dzisiaj. 

- Fenris powiedział, że harpia może mieć gdzieś tam swoje siedlisko. 

- Świetnie. Może dorwiemy ją jak będzie spała w swoim leżu z kosteczek ofiar i żadne z nas nie będzie musiało nawet się pobrudzić. Bo moje buty są ogólnie nowe...

- Harpie nie mają siedlisk, Peter - wciął mu się Chris. Hale podniósł wzrok i obaj mierzyli się przez chwilę wzrokiem, co skutecznie zbudowało napięcie, które Argent podsycił następnym zdaniem. - One mają żertwy. 

Nawet jeżeli wywarło to na Peterze wrażenie, nawet jeżeli wywołało lęk i teraz znowu miał ochotę uciec, póki jeszcze może uratować swój tyłek, nie okazał tego. 

- Szczerze, nie sądzę, żeby była gotowa do palenia. Harpia jest w mieście od niedługiego czasu, może jej nawet jeszcze nie założyła. 

- Słyszałeś, co powiedział Stilinski. Autobus, który zaginął, ten wycieczi do Lakeport został znaleziony po drodze w wąwozie razem z martwym kierowcą, przewodnikiem i wychowawcą... ale czternaściorga dzieci tam nie było. Myślisz, że co? Same sobie wstały i podekscytowane skautowaniem stwierdziły, że pójdą sobie pieszo, nawet jeżeli ich opiekunkowie leżeli połamani obok? Nie, porwała je harpia. To jest to, co robią. Porywają dzieci. I jeżeli w Eichen House się nie mylą, to tam je właśnie znajdziemy - podniósł rękę w stronę drzew, mając na myśli to, co jest dalej. Peter spojrzał w tę dal. - Tylko tym razem nikogo nie uratujemy. 

Najprawdopodbniej oboje w tamtym momencie wyobrażali sobie, jak mogły wyglądać takie małe, zmasakrowane dziecięce zwłoki złożone na harpiej żertwie. Rzucone na siebie jak szmaciane lale, w głębokim dole wyłożonym chrustem i gałązkami iglastych drzew, które stanowiły podpałkę, tak jak zakrwawione ciała maleństw stanowiły drewno. Okryte gęstwiną krzewów dla niepoznaki, ale wystarczyłoby, że przypadkowy człowiek, ktoś ciekawski, po prostu odsunął sobie gałęzie i spojrzał w dół. To by mogło tak wiele zmienić. Ale te krzewy zawsze mają ciernie. 

- Pewne dzieciaki uratujemy - odpowiedział na to Peter, ruszając do przodu. - Chodźmy już, zanim zajdzie słońce. 

Chris poszedł za nim i po chwili już szli zrównani. 

- Wiesz, że jeżeli zajdzie potrzeba, bardzo chętnie użyję cię żeby odwrócić uwagę tego potwora? - poinformował go Argent tak, jakby załatwiał jakąś nudną formalność. 

- Alfa Scott będzie niezadowolony z twej niesubordynacji, mieliśmy współpracować. 

- Oh, to będzie współpraca - zapewnił Chris. - Po prostu na moich warunkach. A Scott nie jest moim alfą, ja jestem jego ojczymem. 

- To niewiele zmienia, przy Prawdziwym Alfie żadne pokrewieństwa nie mają znaczenia. Hierarchia watahy staje się silniejsza. 

- Słyszałem - wtrącił, wbijając wzrok w ziemię, pewnie nad tym się teraz zastanawiając.  

- Możliwe, że wywrze w tobie posłuszeństwo przez przypadek. Tak zrobił z praktycznie całym swoim stadem. - Argent zerknął na niego, zainteresowany. - Dunbar został jedyny stworzony, ale poza tym... Lydia oddała mu się podświadomie. Zdaje się, że ona uwielbia tę część przywódczą w Scotcie, ma do niego wielki szacunek, a w jej lojalności i posłuszeństwie jest jakaś niespotykana wcześniej pasja. Gdyby nie Stiles, ta dziewczyna mogła by być jego primbetą. Wiem, co teraz myślisz. Na to miejsce bardziej pasuje Isaac, wilkołak, właściwie pierwszy beta Scotta, albo Liam pierwszy stworzony, lub chociażby Derek. Jednak Stiles był od zawsze i to w nim Scott, jako alfa, widzi swój stały punkt, swoją stałą podporę. 

- Myślałem, że Isaaca ugryzł Derek - wtrącił Chris, licząc na wyjaśnienia. 

- Owszem, to był on. Ale wkrótce Derek stracił swoją moc, a poza tym ta szlachetność, moralność, czystość i caly ten urok osobisty McCalla zaczęły przyciągać osamotnionego Isaaca. Taki Prawdziwy Alfa jest jak alfa w rodzinie, Scott dla Isaaca był tym, kim Talia była dla Dereka. Ten syf jest niesprawiedliwy - rzucił z wredną zawiścią. 

Chris mógłby teraz uszczypnąć go za to, jak potwornym alfą był on sam, ale wolał sobie darować, ponieważ chciał usłyszeć o reszcie. 

- Theo Raeken sam mu się oddał, obiecując lojalność - kontynuował Hale, wzdychając ciężko. - Z Ericą było podobnie jak z Isaaciem, chociaż dziewczyna ma wyraźnie słabszą więź ze Scottem. Pewnie do Isaaca i Erici dołączyłby również ten cały Boyd. 

- A jak było z Malią? 

- Oh, obie nasze córki plus Yukimura oparły swoją lojalność na więzi przyjaźni i, rzecz jasna, co jest zajebiscie śmieszne, miłości. Wszystkie trzy. Oczywiście, Allison nie ma tego supernaturalnego połączenia ze Scottem, jak zmiennokształtni, ale zapewne istnieje między nimi coś, co wyczuwają podświadomie. I może to jest to całe zakochanie. Zwykła mentalna lina między alfą i jego betą. I to nie ma nic wspólnego z miłością. 

- To możliwe? - zawołał, a Peter wygiął usta pokazując mu swoje niezainteresowanie i tylko skinął głową. - Brzmi strasznie smutno. W takim razie, skąd wilkołak afla wie, że naprawdę kocha? 

- Prawdziwy wilkołak alfa nie przejmuje się miłością tylko znalezieniem parterki do rozrodu, która... - urwał, bo Chris słysząc to, aż przystanął i spojrzał na niego spod byka. - Aczkolwiek odpowiadając na twoje pytanie... Scott może być pewny tylko jednej swojej miłości, tej, która się pojawiła zanim stał się alfą. - Spojrzał na Chrisa wymownie. - Więc twoja córeczka jest bezpieczna. 

- Nie przykro ci z tego powodu? 

- Jasne, ubolewam z powodu, że dzieciak, który zniszczył moje plany o zostaniu alfą nad alfami nie będzie potencjalnym ojciem moich wnuków. - Chris już automatycznie, z powodu stałej pogardy do Petera Hale wywrócił oczami i potrząsnął przecząco głową, ale nie mógł się nie uśmiechnąć i udawać, że nie jest rozbawiony. - I Malia jeszcze o tym nie wie, ale po ich zerwaniu podniósł jej się stan konta. 

- Jesteś okropnym ojcem. 

- Jestem zajebistym ojcem. 

Rozmawiali jeszcze długo, zmierzając dalej do celu, aż czas przyjemny się skończył urwany odległym wrzaskiem. 

***

Popołudniowe słońce zalewało parter budynku loftu złotym światłem, prześwietlając roztocza wirujące przy betonowej podłodze, która bezpośrednio łączyła się z przejściem na chodnik. Żelazne ściany i ciężko zwisające z sufitu folijne płachty rzucały długie, czarne cienie na pięć osób stojących przy sobie w tle całej scenerii. Malia w szortach moro, Derek w niebieskiej koszulce, Isaac z niepewną miną, zaniepokojona czymś Erica i zgarbiony Liam; obserwowali Scotta, który stał w pełnym mocno złotym świetle słońca na chodniku i patrzył jak niebieska toyota opuszcza miasto.

Wszystko to wyglądało cholernie melodramatycznie, ale wszystko dotyczyło tylko Scotta, ponieważ tylko on stał na chodniku i żałował, że pozwolił Allison Argent odjechać, zanim odezwał się do niej chociaż słowem. Ale dziewczyny nie miały czasu, musiały szybko zabrać Lydię do Skórozmiennych, żeby szybciej rozwiązać ich problemy, bo tak im się spieszyło do powrotu do tej słodkiej sielanki, która trwała już prawie rok ale niestety skończyła się przed miesiącem. 

- Już odjechały, Scott - powiedział Derek, którego głos odbił się jednym płytkim echem. 

Scott zacisnął ręce w pięści i schował je głęboko w kieszeniach swoich szortów. Uniósł wzrok na niebo, którego jasność zmrużyła mu powieki, po czym spuścił wzrok na betonową ziemię przed sobą i ruszył w kierunku cienia. Podłapał wzrok Malii, która uśmiechała się do niego wyrozumiale. 

Wtem znikąd doszedł ich szum zbliżającego się auta i nim się zorientowali, czarne audi należące do Theo wjechało pod dach parteru. Takt był cnotą obcą wsród stada McCalla, a Scott przekonał się o tym po raz pierwszy na własne oczy, kiedy widział jak każda z jego bet wymienia między sobą spojrzenia i wkrótce zatrzymuje je na Liamie, a wszystko to bez najmniejszego wkładu dyskrecji. 

- Ej - odezwał się, zwracając na siebie uwagę. 

Zdusił trochę ton i zrobił niepozorną minę, znaczące spojrzenia rzucając tylko Malii, Isaacowi, Erice i Derekowi, bo tylko ich chciał przywrócić do porządku. Liam i Theo, chociaż bez najmniejszego kontaktu wzrokowego, i tak byli zbyt zainteresowani sobą nazwajem, by zwrócić na to uwagę. 

Jak tylko Theo wyszedł z auta i wszyscy zobaczyli jego wyraz twarzy, mogli po tym z łatwością stwierdzić, że jedyne czego chce, to porozmawiać z Liamem. Patrzył tylko i wyłącznie na niego, a poza tym żal i desperacja biły od jego twarzy wszystkimi kolorami tęczy. Aż Erica poczuła się za niego źle. Reyes już zdążyła zapomnieć wszystko, co kiedyś ich łączyło. Jakby relacje z nią zerowały się po kilku dniach bez telefonów, lub jakby relacje w ogóle nie miały dla niej znaczenia. Dobrze. Taki beta to dobry beta. Lojalny ale odległy, po prostu posłuszny wojownik. 

- Liam. 

Raeken zdążył powiedzieć tylko jego imię, a on już podniósł głowę, zapewne spodziewając się nadejścia tej konfrontacji i skrzywił się do niego z taką ekspresją na twarzy, jakby chciał powiedzieć ze złością "Nie widzisz, jak zmęczony już dziś jestem?". 

- Słuchaj - podjął Theo. 

- Theo, zamknij się. Nie chcę z tobą teraz rozmawiać. 

- Ale ja muszę wyjaśnić...

- Nie przy nich - Liam kiwnął głową na prawo, wskazując grupkę czterech osób. 

- Niech oni też to właśnie usłyszą, wszyscy powinni wiedzieć. Wcale cię nie zdradziłem ze Stilinskim - powiedział głośno i z intonacją, która sprawiła, że Scott zmrużył na niego oczy, a Derek zmarszczył brwi. Malia również nie była zadowolna. Theo powiedział jego imię z odrazą, ale tak niekulturalnie wyraźną. Żadne jednak się nie odezwało. - Nie byliśmy razem, kiedy to się stało. To było w czasie przerwy, już to mówiłem, kiedy rozmawialiśmy o Alli i reszcie, pamiętasz? Kiedy go pocałowałem, nie byliśmy znowu razem. To zdjęcie nie jest nowe. 

- Dlaczego w ogóle go pocałowałeś? 

Scott zwrócił wzrok na Ericę i nagle się uśmiechnął, bo przez ułamek sekundy myślał, że to Derek o to zapytał. To by było strasznie słodkie, ale też zbyt przełomowe. Nie potrzebowali w tamtych dniach więcej dram i przełomów. 

Theo był wyraźnie skrępowany tym pytaniem. 

- Jeżeli już chcecie wiedzieć, to... chciałem - urwał znów, zastanawiając się czy to nie będzie zbyt odważne, jeżeli przyzna, że był ciekawy czy Stiles faktycznie może mieć ewentualne odczucia do Dereka - ...zaliczyć.

Scott i Derek obrócili głowy do siebie dokładnie w tym samym momencie; Derek uniósł wysoko brwi i zamknął oczy, biorąc do płuc głęboki wdech, a Scott najpierw zacisnął zęby i rozchylił nozdrza, potem oblizał wargi, wszystko to po to, żeby się nie roześmiać. 

Liam przechylił głowę na bok, mrużąc na niego oczy, ale Theo znów rozwalił jego defensywę swoim uśmiechem. Podszedł do niego leniwym krokiem, wzdychając cicho i nagle Liam znowu pozwalał mu się pocałować. Krótko i bez fajerwerków, ale uśmiechy jakie między sobą wymienili świadczyły o tym, że wszystko jest już dobrze.

Isaac patrzył na nich z szerokim, martwym uśmiechem i uniesionymi brwiami. Gdyby Malia była tak samo wredna jak Erica, to by się zaśmiała, zaś Erica by się zaśmiała, gdyby nie była w tamtej chwili rozproszona inną sprawą. 

- No dobra - Scott klasnął w dłonie i rozłożył ręcę. Od bardzo dawna nic tak Dereka nie rozbawiło jak Scott McCall próbujący się nie śmiać po usłyszeniu, że Theo Raeken chciał, jak to uroczo ujął, "zaliczyć" jego kumpla, Stilesa Stilinskiego. - Skoro już jesteśmy wszyscy, a Allison i Lydia są już w drodze, przejdźmy do rzeczy. 

Scott podszedł bliżej a jego wataha zgromadziła się obok niego w jako takim kręgu. 

- Patrząc na mapę miasta, której niestety tutaj ze sobą nie mam, jeżeli pójdziemy tą droga - wskazał na ulicę za siebie - wjedziemy do lasu od północnego zachodu. Malia i Isaac pójdą razem kierując się na wschód, Theo... i Liam pójdą prosto na południe-Derek nie patrz się na mnie...

- Przecież nic nie robię - bronił się Derek, ściągając usta żeby zamaskować uśmiech. 

- Cicho siedź. Derek z Ericą pójdą na zachód, a ja pójdę w stronę północy. 

- Sam? - spytała Erica. 

- Tak. 

- Nie - sprzeciwił się Isaac. 

- Tak, idę sam - rzekł kładąc półtonowy nacisk na każdą głoskę. - Wy pójdziecie parami. 

Kiedy podniósł głos, gwałtownie powiało chłodem, który przegnał gdzieś całą wesołość. Derek miał ochotę skomentować jego brawurową pewność siebie, ale ograniczył się do dyskretnego wywrócenia oczami. 

- Isaac ma rację - poparła go Malia. - Nie możesz pójść tropić sam. Ja powinnam. Znam ten las bardziej niż którekolwiek z was zdąży go poznać przez następne kilka lat. I poza tym, ja znam zapach butów. 

- Derek też. Dlatego idziecie w przeciwnych kierunkach - odparł Scott. 

- Ale to pozostawia północ i południe wolne. Co, jeżeli tam jest nasz trop? - oponował Derek. 

Zapadło dziwne milczenie. Scott patrzył ze skrywanym oburzeniem na Dereka, podczas gdy on mrużył na niego oczy, zastanawiając się, jakie dramaty przeżywa tym razem, skoro ma taki nie najlepszy humor. 

- To nie ma znaczenia, po prostu róbcie, co mówię! - zawołał Scott głośniej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. 

Nastolatkowie nie byli tym zachwyceni, ale nieopisana, prawie mistyczna moc tłumiła i niwelowała w nich wszelkie niezadowolenie kierowane w stronę Scotta. Derek zdobył się tylko na niemrawe "w porządku", po czym całą grupą wyszli na ulicę. Dopiero gdy wstąpili na łąkę uprzedzającą las, zaczęli rozchodzić się w wyznaczone im kierunki świata. 

Malia patrzyła na oddalające się na północ plecy Scotta, po czym podłapała wzrokiem kuzyna i podbiegła w jego kierunku. Klepnęła go w ramię, a on spojrzał nań unosząc brwi pytająco. 

- Ostatniej nocy doszło do czegoś między Scottem i Isaaciem - mówiła bardzo zduszonym szeptem. - Żadne z nich nie jest zadowolone z rezultatów. Powinieneń z nim porozmawiać. 

- Z Isaaciem? - odszepnął.

Malia zerknęła przed siebie na Ericę, ale dziewczyna stąpała ostrożnie po kępach traw, zainteresowana tylko tym, żeby nie przybrudzić sobie ulubionych butów. 

- Nie, ze Scottem. Ja przecież idę z Isaaciem. Scott idzie sam, więc znajdź go w którymś momencie. 

- Nie jestem pewny, czy chcę to robić. Czy chcę prowadzić z nim tę rozmowę.

- Derek, jeżeli oni się ze sobą przespali a teraz jest im z tym źle, to... Lydia mówiła, że wszystko, co z tym związane jest bardzo poważne na poziomie nie tylko uczuciowym ale i mentalnym. I powiedziała mi, że jeżeli będę miała z tego powodu jakiekolwiek problemy lub nieprzyjemne myśli, to mam z nią o tym porozmawiać. Jesteś Lydią Scotta, Derek. On ciebie słucha. Ufa tobie jak starszemu bratu. Z nas wszystkich, jesteś jedyną osobą, z którą odważy się o tym rozmawiać. 

Derek odwracał wzrok w ten sposób, że świadczyło to nie tylko o zwykłym zawstydzeniu ale i o czymś jeszcze, czego Malii nie chciał wyjawić. Długo zastanawiał się nad logiczną możliwością wydostania się z tej sytuacji bez popełniania moralnych błędów, czyli ignorowania problemów własnego przyjaciela, ale nie podołał, więc użył ataku jako obrony. 

- Nadal słuchasz Lydii? Po tym jak zmanipulowała twoje emocje? Zapomniałaś już, że dzięki jej cudownym radom byłaś nieszczęśliwa przez te wszystkie miesiące, a przez twoje nieszczęście przykro było również Scottowi i wszystkim innym dookoła? 

Dochczas szli, ale słysząc to, Malia aż przystanęła. 

- Wszystkim innym dookoła? Komu? Żadne z was nie wydawało się takie smutne, kiedy... Nie Theo, który jest wierny ale na wszystko ma wyjebane, nie Liam, który jest w nim ślepo zakochany, nie Scott, kiedy pieprzył się ze mną w aucie przy każdej okazji, nie Stiles, kiedy na ciebie patrzył! - Derek otworzył usta, żeby się sprzeciwić ale, do cholery, jakich słów miałby do tego użyć. Poza tym, Malia była szybsza i bardzo chciała dokończyć to, co miała mu do powiedzenia. - Nie Erica, obojętna do granic możliwości, nie Allison zabawiająca się z Theo i Isaaciem... I nie Isaac, od którego daje depresją mocniej niż kiedykolwiek i nikt, nikt, kurwa, się tym nie przejmuje. I nie Lydia, która jak zwykle udaje twardą i radosną, a tak naprawdę w środku nadal przeżywa to, co powiedziała do niej jej matka. 

- Nadal to przeżywa? - zapytał cicho Derek. 

- Tak - odrzekła Malia, kiwając energicznie głową. Uśmiechnęła się szeroko, a kiedy uniosła do tego policzki, dwie łzy balansujące na krawędzi jej powiek popłynęły wolne w dół jej twarzy. Derek nie wiedział, czy bolał go bardziej widok, który miał przed sobą, czy świadomość, że Lydia i Isaac chodzili rozbici i nikt tego nie zauważył albo się nie przejął. - Nie mam za złe Lydii tego, że chciała pomóc, ale zawiodła. Nigdy przecież nie miała doczynienia z nastolatką wyciągniętą z ciała kojota po ośmiu latach. Zanim jej to wszystko powiedziałam, nie miała pojęcia, że tak bardzo byłam zapatrzona we wszystko, co mówi i nie wiedziała, że miała na mnie taki wpływ. Najważniejsze, że mam wreszcie normalną, czystą, nietoksyczną relację ze Scottem i teraz mogę pomóc mojej przyjaciółce. Rzecz w tym, że każdy popełnia czasami błędy, ale każdy też czasami ma rację. Lydia teraz ma rację. Więc idź i obiecaj mi, że znajdziesz Scotta i z nim porozmawiasz. Nie wiem, czemu się teraz wahasz, ale zrób to - dodała, kiwając dobitnie głową. 

Derek wolałby móc odpowiedzień "nie", ale pewna część jego kochała Scotta jak brata i robiła się bardzo niespokojna, gdy ten miał problemy. Jakiekolwiek problemy, od kryzysów miłosnych po uprowadzenia. Nieszczęśliwie dla niego samego, nie było w nim żadnej części, która nie obawiałaby się zmierzenia z prawdą dotyczącą Stilesa, a Derek doskonale wiedział, że w czasie rozmowy ze Scottem temat może spłynąć nieoczekiwanie właśnie na niego. Ostatecznie, przełamując w sobie nieznane bariery, Derek obiecał zrobić najlepiej jak potrafi. 

*

Allison i Lydia zbliżały się do granicy stanu. W ich aucie brzmiały muzyka i śmiech. Wspominały ich pierwsze wspólnie nocowanie, kiedy próbowały palić papierosy i Allison o mało nie zakaszlała się na śmierć, a Lydia, jak wszyscy wtedy jeszcze kompletnie nieświadoma rzeczy nie z tego świata, przekonywała Allison, że Derek Hale jest zbyt piękny na ten świat i po prostu musi być wampirem. Obie nadal pamiętały jak Lydia z pasją opowiadała o tym, co by mu zrobiła, gdyby go spotkała samego w jakiejś ciemnej alejce, a Allison leżała na łóżku i śmiała się do łez. Teraz, po czterech pełnych latach, wszystko, co miało miejsce zanim dowiedziały się o nadprzyrodzonej części wrzechświata, wydaje się dziwne i niemal groteskowe, jak rzecz, której istnienie wywołuje niepokój, bo wszyscy wiedzą, że nie powinno jej być. 

Bardzo podobnie, chociaż odwrotnie, czuła się pani dyrektor Martin, kiedy pochylała się nad ladą recepcji w bibliotece szkolnej, żeby szeptem nakazać ich bibliotekarce sprawdzić ostatnią aktywność na tumblr.com. W dłoni ściskała komórkę. Przez cały czas czekała na telefon lub esemes zawiadający o kolejnym spotkaniu, ponieważ z ostatniego zrozumiała tylko tyle, że coś tajemniczego prześladuje ich dzieci i ona musi sprawdzić, czy nikt z uczniów nie korzysta ostatnio za często z tumblra, ponieważ to na tej platformie odgrywa się cały dramat. 

Biblioterka obiecała, że sprawdzi wszystkie serwery, więc Natalie pozostawiła ją z dziękującym uśmiechem i opuściła bibliotekę. Idąc korytarzem do swojego gabinetu, minęła Wren Labropoulos, osiemnastoletnią bulimiczkę i, jak się ostatnio od Lydii dowiedziała, stymfalidę.

Grecki zmiennokształtny, coś na wzór ptakołaka. Stymfalidy, przeciwnie do harpii, nie miały określonego zwierzęcia, ale podobnie do harpii, były to z gatunku ptaki. Wren Labropoulos przyglądała się smętnie drzwiom gabinetu pani pedagog. "Wizyty dostępne od poniedziałku", głosiła brutalnie karteczka do nich przyklejona. Zwiedziona stukotem obcasów pani dyrektor, czwartoklasistka podniosła nań wzrok. Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki na nią patrzyła. Natalie nie wiedziała, skąd to się może brać, aż przypomniała sobie, że Wren zna prawdę o ich pani pedagog. Nie znała jednak prawdy o dyrektor Martin. Ona miała pozstać incognito. Puszczając błagalny wzrok uczennicy, Natalie spojrzała do przodu i przyspieszyła kroku. 

Jest piątek, twoja pomoc przyjdzie za dwa dni, pomyślała pani Martin dla uspokojenia własnego sumienia. O ile pani pedagog wydostanie się z płomieni harpiej żertwy... Lecz o tym szczególe nie mogła przecież wiedzieć. 

Continua llegint

You'll Also Like

21.7K 1.2K 43
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
104K 8.2K 82
sezon 1, 2 oraz novela u mnie. opis pojawi się później(:
13.1K 612 24
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
49.3K 5.4K 47
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...