Rozwydrzony wiatr
Porozrzucał płótna po polach
Z figlarnym uśmiechem
Na ustach.
Biegałam strudzona
Do samego wieczora
Aż opadła mi
Z ramion chusta.
Prosiłam błagałam:
Zatrzymaj się wietrze
Na chwilę.
Bądź dobry bądź miły –
Aż śmiały się ze mnie motyle
Które frunęły opodal.
Lecz uciekł okrutny
Zostawił płaczącą
Wśród skłóceń
Bo mi było żal
Jego pieszczot
A nie lnianych płócień.