Królestwo tajemnic.

By story_fan75

4 0 0

W Sardynii u boku króla Gotrika włada Deborah, która wyrwała się z biedy dzięki swojej nietuzinkowej urodzie... More

DEBORAH

4 0 0
By story_fan75


- Czy mogę już odejść, pani? – zapytał cichym, niepewnym głosem. Wiedział, że jak zawsze zakończy się to krzykiem i ciągłymi pretensjami. – Przyniosłem już wszystko.

- Odejdź, nie mam ochoty już na ciebie patrzeć staruchu. Powinnam cię zastąpić kimś innym, roznosisz tylko cuchnący zapach po murach mojego zamku. – spojrzała na niego z pogardą, na jaką nie zasługiwała nawet najgorsza kreatura.

- Jak sobie życzysz, pani. – odszedł w ciszy, nie wydał z siebie żadnego szelestu, poruszał się zupełnie bezgłośnie, nawet najznakomitszy skrytobójca nie robił tego lepiej.

Deborah podeszła do wielkiego okna, które przysłaniała delikatna zasłona. Na ramionach poczuła przyjemny powiew ciepłego, wilgotnego wiatru, który wiał znad przystani. Słońce leniwie chyliło się ku zachodowi okrywając świat pomarańczową i złotą poświatą. Lato było w pełni, po dziedzińcu biegały rozanielone dziewczynki i patrzyły z zachwytem na pojedynkujących się tępymi mieczami młodzieńców. Do portu właśnie przybił statek, zapewne ze słodkimi owocami z Kaliopendu. Królowa poczuła w ustach smak dojrzałych fig, winogron, brzoskwiń i innych przysmaków z wiecznie słonecznego wybrzeża Kaliopendu. Chciałabym kiedyś zobaczyć słońce, które topi się w bezkresnych wodach tego pięknego wybrzeża. Może gdybym mogła poprosić mojego pana męża, żeby kiedyś mnie tam zabrał? To by było warte więcej niż wszystkie kosztowności, które od niego dostaję. Powiodła delikatnie palcem po nierównej strukturze parapetu i odeszła.

Pałac Wodny vanposhe był jak zawsze pełny w taki upalny dzień. Matki z dziećmi, rycerze uwodzący piękne, młode panny, starsze kobiety plotkujące o najgorętszych sensacjach w królestwie, młodzieńcy odpoczywający od ciężkich ćwiczeń, duchowni, wszyscy zebrali się tu by odpocząć od skwaru, który panował na zewnątrz. Tutaj każdy wydawał się lśnić, wyglądał jak najlepsza wersja siebie, ten Pałac czynił cuda, tutaj znikały wszystkie zmartwienia.

Królowa przechadzała się spokojnie po grodach, za nią kroczyło trzech strażników, zawsze gotowych stanąć do walki za swoją królową. Poddani kłaniali się na jej widok, a niektórzy wręcz padali na twarz. Deborah uwielbiała to, widok płaszczących się przed nią ludzi napełniał ją pewnego rodzaju radością, której nie potrafiła nazwać. Szła z głową uniesioną wysoko, obciągniętymi ramionami i piersią do przodu.

Władczyni mimo swojego już nie najmłodszego wieku prezentowała się nadal okazale jak i dwadzieścia lat temu. Jej długie, czarne włosy nie były pokryte żadną siwizną, świeciły się i delikatnie falowały. Jej zielone, zimne oczy nadal były pełne blasku i tak samo przenikliwe. Usta miała pełne i delikatne, a sylwetki mogła zazdrościć jej każda kobieta, w całym królestwie nie było damy, która dorównywała by jej chociaż trochę. Nogi miała długie i smukłe, brzuch pozostał jędrny, płaski i wcięty nawet po czterech ciążach. Piersi miała pełne i kształtne, ręce długie i smukłe, a jej skóra była oliwkowa. Uwielbiała chodzić w sukniach podkreślających jej kolor oczu, dlatego wybierała zazwyczaj zielone lub błękitne. Równie niesamowicie prezentowała się w beżowych strojach.

Spokojnie usiadła na ławie która stała naprzeciwko wielkiej fontanny, z ramion zrzuciła chustę, którą założyła by słońce nie spiekło za bardzo jej skóry. Uwielbiała czuć na swojej skórze delikatne kropelki wody, które leciały na nią wraz z podmuchami wiatru.

Zawsze gdy przychodziła tutaj do jej głowy wracały wspomnienia, których chyba nie chciała pamiętać. Właściwie po co tu przychodzę, skoro tak mnie to męczy? Za każdym razem przypominała sobie swoją młodość, tak bardzo chciała o tym zapomnieć, ale nie potrafiła i coś ją ciągnęło do tego miejsca, w którym mogła o tym wszystkim pomyśleć.

Deborah bowiem nie pochodziła z żadnego rodu królewskiego, nie była też córką żadnego mniejszego lorda, nie była nawet córką rycerza. Urodziła się ona w ubogiej rodzinie, gdzie ojciec był nędznym marynarzem a matka zajmowała się dziećmi. Miała trzech braci, w domu nigdy nie panował dostatek, a zawsze czegoś brakowało. Deborah jednak była szczęściarą, która mogła pochwalić się nadzwyczajną urodą. Ojciec, który pochodził z gorącego Honai przekazał jej oliwkową cerę i ciemne włosy, a od matki, która była z zimnej północy otrzymała równie zimne jak jej kraina oczy i pełne usta.

Kiedy skończyła czternaście lat zabrała się w rejs z ojcem i zatrzymała się w pewnej karczmie by tam zarobić trochę pieniędzy, a później przywieźć ich trochę rodzinie. Jednak kiedy w oberży zatrzymał się książę Syrenii wszystko się zmieniło. Następca tronu zakochał się w pięknej karczmiarce i zabrał ją ze sobą na dwór. Wszyscy byli przeciwni temu związkowi, lecz książę zagroził, że jeśli nie pozwolą pojąć mu za żonę Deborah to odbierze sobie życie. Nikt nie miał wyboru i prostaczka w końcu stała się księżną, a później królową. Od samego początku nie była lubiana, lecz później lud ją znienawidził, stała się wyniosła i zaborcza, ale książę Gotrik był w nią ślepo zapatrzony, a ona to za każdym razem wykorzystywała. Zastanawiała się czy jej rodzice jeszcze żyją, czy braciom się powodzi, jednak nigdy nie próbowała ich odnaleźć. Chciała odciąć się od swojej przeszłości.

- Pani? Powinniśmy już wracać, kolacja pewnie już czeka na stole. – z rozmyślań wyrwał ją ser Carlos. – Dzisiaj podają świeże owoce, prosto z Koliopendu, żal byłoby się spóźnić na gruszki w miodzie.

- Tak, tak, tak... Przepraszam, już idziemy. – Deborah zerwała się i ponownie narzuciła chustę na ramiona.

- Pani, jeśli mogę zapytać, chodzą pogłoski że lord Luckuberry wybiera się w nasze strony, czy to prawda? – zapytał ser Carlos.

- Niestety prawda, ten stary gbur pewnie znowu będzie nadużywał naszej gościnności, będzie żarł i chlał aż wszystko zwróci, a później będzie robił znów to samo. – wzdrygnęła się na myśl o lordzie Starego Schyłku – Chciałabym, żeby umarł w drodze do nas. – uśmiechnęła się złowieszczo a rycerze u jej boku zachichotali. – Obawiam się, że przyjedzie tu wraz ze swoim równie grubym co głupim synalkiem i będzie prosił o rękę mojej Ardentys dla swojego następcy, a ja wtedy będę musiała mu odmówić, a to może pogorszyć nasz handel ze Schyłkiem. Módlmy się, o to by vanposhe zesłała na niego jakieś choroby, które chociaż trochę przeszkodziły by mu w drodze do nas. – królowa poprawiła swoje czarne włosy i przyspieszyła kroku.

Stół jak zawsze był suto zastawiony. Zasiadali przy nim już prawie wszyscy, Ardentys jak zawsze marudziła nad jedzeniem.

- Jedz, jeśli chcesz kiedyś zostać taką silną i piękną królową jak twoja pani matka! – krzyczała jej niania. – No jedz, jedz, te żeberka w sosie malinowym są przecież przepyszne!

Jednak mała księżniczka pozostawała obojętna na prośby i błagania starej niani Jedy. Kręciła nosem na prawo i lewo, a jedyne co chciała jeść to figi polane gorącą czekoladą.

Po drugiej stronie stołu siedział ser Edyn, najmłodszy brat Gotrika, zajadał się pasztecikami z przepiórek i ziemniaków. Opowiadał wszystkim o wczorajszym polowaniu, na którym to upolował dwa piękne lisy. Podobno ich maść była niesamowita, nie były one rude, a krwawo czerwone. Że tez musiały wpaść w twoje ręce, gdyby to Gotrik je upolował mogły by posłużyć do wykonania nowego futra dla mnie albo Ardentys. Młody głupcze, zawsze masz szczęście. Jego niebieskie oczy wydawały się diamentami, które widniały na herbie rodu Hundenów i jasno błyskały w świetle świec stojących na stole. Najwyraźniej był z siebie bardzo dumny, bo ostatnio nie spisywał się najlepiej na polowaniach, król tylko narzekał na niego.

Deborah usiadła na swoim miejscu, które znajdowało się na lekkim podwyższeniu, z tego miejsca mogła widzieć wszystkich dokładnie i obserwować ich zachowanie. Od razu spostrzegła, że męża ponownie nie ma u jej boku. Pewnie znowu ślęczy nad mapami z Mayderem i rozmyśla nad umocnieniami granic królestwa. Dzikie plemiona zza Kolorowego Morza nadal nie dawały spokoju wschodniemu wybrzeżu Syrenii. Plądrowali oni doszczętnie wszystkie uprawy żyjących tam ludzi, a to czego nie zdołali zabrać palili i uciekali. Mieszkańcy osady Guton nie mieli już sił, przenosili się w głąb Syrenii by tam wieść spokojne życie. To jednak przynosiło same niekorzyści dla królestwa. Na wschodnim brzegu uprawiano trzcinę oraz buraki, towar sprowadzany stamtąd stanowił prawie całość zasobów tych roślin. Król musiał reagować na to, bo z każdym rokiem do zamku przywożono coraz mniej buraków i trzciny, a to przecież z nich pozyskiwano cukier, z którego robiono wszystkie słodkości.

Królowa zauważyła, że do stołu usiadł najstarszy jej syn, przyszły dziedzic tronu – Clyder. Młodzieniec miał już szesnaście lat, kruczo czarne włosy sięgały mu połowy policzka. Był wysoki i dobrze zbudowany, oczy miał po matce co czyniło go równie unikatowym. Chodził zawsze uśmiechnięty i poruszał się z wyjątkową gracją. Urodzony król i władca, będzie dobrym następcą tronu. – pomyślała. Zapewne każda księżniczka mogłaby o nim marzyć, ale jego interesowały sprawy królestwa a nie miłość. Wiedział, że niedługo będzie musiał się zaręczyć, jeśli kiedykolwiek chciałby zostać królem Syrenii. On zrobiłby to nawet bez miłości, tylko po to by królestwu przyniosło to jak największe korzyści. Nie należał do kochliwych i wrażliwych jak jego ojciec, chociaż uśmiech nie schodził mu z twarz był zacięty i twardo stąpał po ziemi, nie bujał w obłokach. Tak bardzo przypomina mnie, kiedy byłam w jego wieku, jeszcze niewinny, ale wie czego chce, to mój syn, silny i piękny tak samo jak ja. Myśli o najstarszym synu zawsze przyprawiały ją o uśmiech na twarzy. Kochała swoje dzieci i byłaby w stanie poświęcić za nie swoje życie.

- Lady Deborah, czy mamy podać już ciasto serowe z bakaliami? – zapytała służka.

- Wstrzymajmy się jeszcze chwilę, wszyscy są zapewne pełni po sytych mięsach. – powiedziała nie spuszczając wzroku z syna i pociągając łyk czerwonego wina. – Podajcie je za dziesięć minut, będzie zjedzone z większą ochotą.

- Tak zrobimy, pani. – ukłoniła się i pobiegła w stronę kuchni.

Gruby ser Horan wzniósł właśnie toast za swoją córkę, która miała wyjść za zamożnego lorda Reden. Jak ta szkaradna dziewucha mogła zdobyć serce lorda Vondeya? Gdzie on miał oczy kiedy prosił o jej rękę? Królowa jednak uniosła kieliszek do góry z aprobatą i odkryła zęby w zabójczym uśmiechu spoglądając na lorda gmachu Reden. Ten najwidoczniej speszył się jej spojrzeniem i zaczerwienił się.

Drzwi do komnaty jadalnej otworzyły się a przez nie wkroczył Gotrik, wszyscy pokłonili się królowi i wrócili do picia. Władca podszedł do żony i ucałował ją soczyście w usta, trzymając ją silnie w pasie. Może i był marzycielem, ale nie można było mu zarzucić braku siły i witalności. Prezentował się wspaniale a Deborah kochała go na zabój. Poprawiła jego ciemne włosy i oddała pocałunek.

- Ominęło mnie coś szczególnego? – zapytał żony.

- Ominął cię toast wzniesiony na cześć lady Sophie, wiedziałeś że wychodzi za lorda Vondeya?

Król najwyraźniej się zdziwił bo zmarszczył czoło. Przełknął podane mu mięso i powiedział:

- Lorda Vondeya? Cóż to za nowina, nasz ser Horan się wreszcie wzbogaci! Może nie będzie już żądał wyższych zapłat za służbę. Kiedy wesele?

- Nie mam pojęcia, też się o tym dopiero dowiedziałam, podejrzewam że dziewczyna jest w ciąży, bo wątpię, żeby Vondey chciał mieć taką żonę. Poza tym nie ma żadnych korzyści z tego małżeństwa a wszyscy go znamy, jednakże jest honorowym mężczyzną i jeśli Sophie jest z nim w ciąży to na pewno ją poślubi i wychowa dziecko. Takie jest moje zdanie. – królowa wzruszyła ramionami.

- Może i masz rację, córka Horana nie należy do piękności, a i najmądrzejsza nie jest. Pewnie Vondey był pijany i zabawił się z córką naszego starego przyjaciela, a teraz musi za to płacić. – Gotrik prychnął pod nosem. – Luckuberry będzie tu za kilka dni, podobno jest już dwa tygodnie w drodze, więc niedługo powinien przybyć. Powinniśmy przygotować jakąś ucztę. Podobno przyjeżdża z całą rodziną, myślisz że może chodzić o Ardentys?

- Tego się obawiam. – królowa westchnęła – Nie oddam ręki córki jego przygłupiemu synkowi. Zastanawiam się tylko co wymyśleć by odrzucić tę propozycję delikatnie, lord Schyłku jest strasznie dumny i nie lubi kiedy mu się odmawia.

- Może powiemy, że Ardentys jest jeszcze za młoda by coś planować? – zaproponował.

- Za młoda? Ma już dziesięć lat, twoja siostra była obiecana Rundy'iemu kiedy miała pięć lat. Nie pamiętasz? – Deborah popatrzyła na męża.

- Jedynym wyjściem byłoby obiecanie ręki Ardenys komuś innemu, zanim lord Boggs przybędzie tu ze swoją rodziną.

- Gdyby tak umówić to z którymś z rycerzy lub jakimś lordem? Wystąpił by jako przyszły małżonek naszej córki, później powiedzielibyśmy, że to jednak nie był dobry wybór, a Ardentys wyszła by za kogoś godnego swojej pozycji. – powiedziała królowa.

- Luckuberry nie jest aż takim głupcem, nie uwierzyłby w to, że córka władcy Syrenii wychodzi za rycerza lub marnego lorda. – pokiwał głową.

- A może ona zakochała się w nim tak samo, jak ty kiedyś we mnie? Też nie pochodziłam z rodu królewskiego. – rzekła.

- Ona ma dopiero dziesięć lat Deb... Ardentys myśli o zabawie lalkami a nie o małżeństwie. Musimy wpaść na inny pomysł, inaczej lord Schyłku nie pozwoli nam na handel z nimi. – król podparł głowę rękoma w zatroskaniu.

- Wiem jedno, moja córka nie zostanie nigdy królową Schyłku, po moim trupie. – Deborah zacisnęła zęby i zmrużyła oczy.

Wszyscy byli podekscytowani przygotowaniami do ślubu Sophie i Vondeya i każdy mówił tylko o tym. Dzięki temu Deborah mogła w spokoju myśleć o przygotowaniach do przyjazdu Luckuberry'iego. Przygotowano trzy wygodne komnaty. Jedną dla lorda Boggsa i jego małżonki Donny, drugą dla ich syna Pite'a i trzecią dla córki Fionny. Wszystko było przygotowane dokładnie, świeże posłania dla gości, służba przydzielona, posiłki omówione, rozrywki również. Pozostał tylko jeden fakt, który nie pozwalał królowej Syrenii spać. Nadal nie miała pomysłu jak odmówić Luckuberry'iemu, a dokładniej Pite'yowi. Nie mogła pozwolić by Ardentys została żoną przyszłego lorda Schyłku. Nie wyobrażała sobie siedzącej jej na tronie u boku wiecznie pijanego Pite'a, który nie potrafi zarządzać królestwem, a służba podciera mu tyłek. Ardentys zasługuje na mężczyznę, który będzie ją kochał, służył mocnym ramieniem, opiekował się nią i bronił jej dobrego imienia. Potrzebowała kogoś takiego jak jej ojciec, albo kogoś takiego jak jej brat. Deborah szczerze wątpiła, że znajdzie się kiedykolwiek ktoś odpowiedni dla jej małej, niewinnej córeczki.

Ranek był ciepły, ale z nieba padał drobny deszcz. Niebo płacze nad moją słodką córką. Vanposhe zlituj się nad nią, ześlij mi moc i wiedzę, abym zdołała uchronić moją córkę przed złym losem. Za sobą słyszała kroki straży, czuła się bezpiecznie mając u swojego boku ser Carlosa Kopflera, ser Muranda Ditcha i ser Gotarda Fishera. Zamierzała odwiedzić swojego męża, który od wschodu słońca siedział i wysłuchiwał skarg poddanych, nogi jednak poniosły ją na dziedziniec.

Clyder walczył z chłopakiem większym i lepiej zbudowanym od siebie, jednakże był dużo szybszy i unikał ciosów przeciwnika. Sprawniej wyprowadzał atak, ale przeciwnik bronił się równie dobrze. Widać było, że to któryś z giermków, wyglądał na starszego od Clydera co zdziwiło Deborah. Podeszła bliżej i rozpoznała w nim syna Reyna Collinsa, nie znała go, ale był tak do niego podobny, że było to prawie pewne.

- Chłopcze! – krzyknęła – Podejdź tu.

Chłopak spojrzał się na królową i podszedł do niej.

- Jak ci na imię? – zapytała z miłym wyrazem twarzy.

- Zwą mnie Josue, pani. – nie spojrzał na nią ani razu.

- A więc Josue, czy jesteś może synem Reyna Collinsa? – przyglądała mu się uważnie. – Spójrz na mnie chłopcze.

Młodzieniec miał oczy błękitne z brązowymi obwódkami po zewnętrznej stronie, zupełnie jak Reyn. Jego włosy były jasne i długie, sięgały mu ramion. Deborah przypomniała sobie, że żona Collinsa była piękną, blondynką. Ramiona miał szerokie i umięśnione nogi, mógł budzić zainteresowanie młodych dam.

- Tak pani, jestem synem Reyna Collinsa, najmłodszym z trójki jego dzieci. – odpowiedział patrząc teraz już zupełnie pewnie w jej oczy.

- Ile masz lat? – zapytała zaciekawiona.

- W tym roku kończę siedemnaście lat, pani.

- Jesteś jeszcze giermkiem? To raczej rzadko spotykane.

- Wiem pani, zacząłem późno naukę, bo mojego pana ojca nie było na to stać.

Deborah słyszała, że Reynowi się nie powodziło, był już stary, nie mógł walczyć więc pomagał przy prowadzeniu kronik. Trzeba było jednak przyznać, że ten młody chłopak miał zadatki na rycerza, był silny dobrze zbudowany a w jego oczach było widać determinację.

Clyder zaczął się niepokoić w oczekiwaniu na swojego przeciwnika. Zaczął nerwowo chodzić w kółko, aż wreszcie podszedł do rozmawiających matki i Josue.

- Matko, cóż jest takiego ważnego, że odrywasz mojego przeciwnika od walki? – zapytał ze swoim cudownym białym uśmiechem.

- Chciałam go poznać, synu. Od razu rozpoznałam w nim potomka Collinsa, jest bardzo podobny do ojca, mam nadzieję, że będzie równie dobrym rycerzem.

- Zapewniam cię matko, że Josue jest obiecującym rycerzem i moim przyjacielem, zapewnie nie raz stanie u mojego boku na polu bitwy. – powiedział dumnie unosząc głowę i spoglądając na chłopaka.

- Szczerze w to wierzę synu, jednak mam nadzieję, że nie będzie musiał stawać przy twoim boku zbyt często. Na razie czasy są spokojne i dziękujmy za to vanposhe.

- Módlmy się o to, a teraz pozwól, że wrócimy do ćwiczeń. – skłonił się delikatnie i odszedł wraz z Josuem.

Deborah jeszcze przez chwilę obserwowała walczących chłopców, szala zwycięstwa przechylała się raz na stronę Clydera, raz na stronę młodego Collinsa. Gdyby ten chłopak był synem wielkiego lorda bez wahania oddałabym mu rękę Ardentys. Jest tylko synem niewiele znaczącego Collinsa, co prawda zasłużonego dla królestwa. A gdyby tak...Królowa ruszyła jak poparzona, gnała przed siebie ile miała sił w nogach jej burgundowa suknia, z dużym rozcięciem na nogę odsłaniała jej prawie pół pośladka kiedy tak szła. Klejnoty na rękach i szyi przyjemnie szeleściły a wiatr szarpał jej włosy. Deszcz przestał padać, a ona biegła do swojego męża.

Gotrik siedział znudzony na tronie, widocznie był już bardzo zmęczony narzekaniami wieśniaków, którzy skarżyli się na łupieżców, nocne hieny, które rozszarpują bydło, mało znaczący lordowie narzekali na swoją służbę. Dochodziły niepokojące plotki o pladze chorób panującej na północy, mieszkańcy Syrenii obawiali się ropnicy ocznej, która z czasem prowadziła do utraty wzroku, bali się nazywanego potocznie linienia, który polegał na tym, że skóra zaczynała gnić i z czasem odpadać, mówiono też o chorobie, która opanowywała ludzkie umysły i zmieniała ich w coś co umysłem nie przypominało człowieka, takich ludzi nazywano nocarzami. Chory ukrywa się z ciemnych zakamarkach i siedział tam aż do zmroku, kiedy on nadchodzi, wychodzi z kryjówki i szuka padiny, którą się żywi. Na szczęście nie zagrażali oni innym ludziom, jedynym zagrożeniem była niewiedza na temat tej choroby, nikt nie wiedział skąd ona się bierze.

Król nie ukrywał swojego zaniepokojenia, nie wyobrażał sobie krainy po której chodzą ślepcy, wpół zgnici ludzie i coś, co ludzi w ogóle nie przypominało. Wydał rozporządzenie dziesięciu gwardzistom, aby każdego napotkanego nocarza zabić.

Gotrik z trudem wstał z tronu i rozprostował zastojałe kości. Spędził tu ponad pięć godzin, z napływu tak dużej ilości informacji rozbolała go głowa. Dostrzegł swoją żonę spoglądającą na niego zza filarów, zszedł do niej.

- Mam już dość tego całego panowania. – powiedział przekornie. – Czasami chciałbym być rycerzem, kronikarzem, karczmarzem, chłopem, marynarzem, chciałbym chociaż trochę odpocząć od tych wszystkich problemów. Na północy panuje plaga chorób, a ja siedzę sobie na tyłku, każąc moim gwardzistom wycinać biednych ludzi jak drzewa. Nawet nie wiesz jak ciężko czasami jest wydać dobry wyrok. Połowa północy mnie za to znienawidzi, połowa pokocha. Ach moja droga, czasami chciałbym być tobą. – Powiedział całując Deborah w czoło.

- Nie chciałbyś rodzić dzieci, mój kochany, po jednym chciałbyś już wrócić do swojej królewskie skóry. – zażartowała królowa.

- Może i masz rację. Czemu do mnie przyszłaś? Nigdy nie odwiedzałaś mnie w sali tronowej.

- Powiedzmy, że wpadłam na pewien pomysł. – odpowiedziała tajemniczo.

- A cóż to za pomysł? Związany z przybyciem lorda Luckuberry'iego? – zapytał Gotrik.

- Tak, mam pewien pomysł jak uchronić naszą córkę przed Pite'em. Znasz najmłodszego syna Reyna Collinsa?

- To ten chłopak, który ćwiczy z Clyderem, prawda? – zmarszczył czoło w podejrzliwości.

- Tak, tak, ma na imię Josue, świetnie walczy, wygląda na wysoko urodzonego, jest skromny i przystojny, widać, że ma w sobie jakąś szlachetną krew. Reyn Collins świetnie przysłużył się królestwu, a sam teraz skrobie biedę, nie uważasz, że to trochę niesprawiedliwe? – zapytała.

- Do czego zmierzasz? – Gotrik najwyraźniej nie wiedział o co chodzi Deborah.

- Afken stoi puste od 2 lat, żaden lord nie chciał tam zostać z powodu wyspiarzy, ale teraz ten problem już znikł, już nie rabują zachodniego wybrzeża. Wystarczyło by je trochę poprawić, to duży zamek, dostojny, mieszkali w nim kiedyś najważniejsi ludzie, szkoda, że teraz stoi zapomniane. – mówiła. – Mógłbyś dać Collinsowi ten zamek, nadać mu lordowski tytuł w zamian za zasłużone lata pracy w gwardii. Jako kolejne dowody twojej wdzięczności oddałbyś mu ziemie leżące wokoło zamku wraz z ich mieszkańcami, trochę armii, służących, ludzi, którzy by mu doradzali i jako ten najważniejszy oddałbyś rękę swojej córki jego najmłodszemu synowi.

- Deborah, to się nie uda... Po pierwsze mamy za mało czasu, Luckuberry będzie tu lada dzień, Afken jest starą, mokrą i cuchnącą dziurą, która prawie się wali. Masz racje, można byłoby je odbudować, ale zajęłoby to długie miesiące zanim nadawałby się do użytku. Po drugie, skoro Collins miałby zostać lordem Afken, to po jego śmierci dziedziczy najstarszy syn, dobrze o tym wiesz. Josue jest skazany na bycie rycerzem tak czy siak. Jego starsi bracia, fakt są już rycerzami, ale jeden jest żonaty z młynarką, co nie wypada synowi wielkiego lorda.

- Nie wypada synowi wielkiego lorda? – zapytała Deborah. – przypomnieć Ci kim byłam? – królowa sięgnęła niechętnie do tych słów, ale chodziło o jej córkę.

- Ehhh, wiesz, że nie o to mi chodzi Deb, Bogss nie nabierze się na taką szopkę.

- Gotrik, musimy spróbować, i tak nie oddasz ręki swojej córki Luckuberry'iemu, a tak może sytuacja się załagodzi, chociaż trochę, przecież nie mogłeś wiedzieć, że Boggs jedzie tu po żonę dla swojego synalka, a sprawę dziedziczenia można rozwiązać...

- Jak? – zapytał król.

- Collins ma trzech synów, dwaj są starsi i dwaj są rycerzami, wyślij ich jeszcze dziś na jakąś służbę, na której, hmm, powiedzmy, że przypadkiem zginą. Napadną ich wieśniacy, przerażeni przybyciem wyspiarzy, którymi będą rzekomo oni. A wieczorem za służbę dla królestwa i utratę synów, którzy pojechali dla króla, dostanie Afken.

- Chyba żartujesz! Miałbym zabić niewinnych chłopaków tylko po to? – król się oburzył.

- Tylko po to? Córka znaczy dla Ciebie mniej niż Ci dwaj młodzieńcy?

I tak kiedyś zginą w walce. Ardentys będzie szczęśliwa z Josue.

- Nie wiem co robić, wiem, że chcesz dobrze dla naszej córki, ale postaw się na miejscu Reyna, który traci dwóch synów. To są jego dzieci i kocha je ta jak ty Ardentys.

- Zrozum mnie, ona nigdy nie będzie szczęśliwa z Luckuberry'm, może i Schyłek jest bogaty, może i jest to potężny ród, ale Pite nie będzie dobrym kandydatem na męża. Wiem, że Josue stanie się świetnym lordem i za kilka lat ród Collinsów będzie jednym z najpotężniejszych, mam takie przeczucie, a chłopak będzie szanował Ardentys.

- Wiesz jakie to dla mnie trudne? – zapytał zakłopotany.

- Wiem. – odpowiedziała królowa. – Ale zrób to dla mnie i dla swojej jedynej córki.

- Dobrze, zgadzam się. – powiedział niechętnie. – Jeszcze dziś synowie Collinsa umrą.

Deborah głęboko odetchnęła i pocałowała męża na znak podziękowania. Razem wrócili na dziedziniec by popatrzeć na młodego Collinsa. Gotrik wydał jeszcze rozkaz swoim najbardziej zaufanym ludziom, który dotyczył Firleya i Osleya Collinsów.

Clyder pojedynkował się z Josue, obaj walczyli znakomicie, król patrzył na nich z podziwem. Deborah wydawało się, że Gotrik zaczyna być coraz bardziej przekonany do jej planu. Z aprobatą kiwał głową, kiedy syn Reyna wyprowadzał ciosy.

- Miałaś rację, to urodzony wojownik. – powiedział zachwycony. – Aż dziwne, że nie jest synem wielkiego lorda.

- Mówiłam Ci, zawsze mam rację co do ludzi. Josue jest idealnym kandydatem na męża dla Ardentys. Zobaczysz jak pięknie będą razem wyglądać.

- Mam nadzieję, że to dobre posunięcie Deb. Nie chciałbym, żeby okazało się ono złym wyborem.

Słońce leniwie wychylało się z nad horyzontu, godzina była wczesna, ale Deborah nigdy nie spała długo. Gotrik jak zwykle jeszcze spał, królowa wzięła kąpiel i ubrała się w błękitną, zwiewną suknię ze złotą broszką w kształcie diamentu. Zeszła na śniadanie, przy stole siedziała już Oktopis, małżonka ser Richarda. Wyglądała niezbyt dobrze, była blada, jej oczy były podkrążone, jakby się nie wyspała. Królowa usiadła przy niej.

- Dobrze się czujesz? – zapytała miło, choć nie przepadała za żoną Richrda.

- Nie pani, od wczoraj męczą mnie nudności i bóle brzucha. – odpowiedziała zmęczonym głosem.

Deborah popatrzyła w jej brązowe oczy i odgarnęła kosmyk jej brązowych włosów z policzka. Posłała do niej biały uśmiech.

- Wydaje mi się, że będziemy mieli kolejnego Hundena, prośmy vanposhe tym razem o piękną dziewczynkę. – powiedziała królowa.

- Tak myślisz pani? – Oktopis najwyraźniej poprawił się humor.

- Tak mi się wydaje, poza tym brzuch troszeczkę Ci urósł, nie sądzisz?

- Ostatnio moje suknie ledwo się dopinają, już zaczynałam się bać, że z wiekiem zaczynam tyć. – złapała się za brzuch.

- Moja droga, jesteś jeszcze młoda, to jeszcze nie ta pora, to ja mogę się obawiać o swoją sylwetkę, ale nie ty. – zażartowała Deborah.

- Pani, ty zawsze wyglądasz wspaniale, nie masz o co się martwić, żadna kobieta w królestwie niema takiej sylwetki jak ty. – odpowiedziała sromnie Oktopis.

- Dziękuję, myślę, że powinnaś odwiedzić sprawdzonego medyka, powiem swojemu, aby udał się do ciebie. – królowa posłała ciepły uśmiech i pociągnęła lyk słodkiego wina.

Oktopis pokiwała głową i z większą chęcią zabrała się do jedzenia. W sali zaczynało robić się tłoczno, pojawił się też Edyn, wszedł do Sali ze swoim uśmieszkiem, którego Deborah tak nienawidziła. Wydaje mu się, że jest panem życia, ten głąb w ogóle nie lęka się śmierci. Przyjdzie jednak na niego czas, jest zbyt pewny siebie, może i być wyśmienitym rycerzem, stal w ręku nie pomoże jednak głupcowi.

Edyn zajął miejsce obok Warnera Hoopsa, zastępcy dowódcy gwardii. Widać, że obydwaj się lubili. Mieli dużo wspólnych tematów, czyli głownie takich, które dotyczyły polowania, walki, ślicznych panienek i picia wina. Młody Hunden był niezwykle charyzmatyczny i miał łatwość do zjednywania sobie przyjaciół.

Warner był niedużo starszy od Edyna, ale już wysoko zaszedł, był waleczny i rozważny, jednak nie brakowało mu odwagi. Na dwór przywiózł go Termet Nekkhi, który po stłumieniu buntu w Kaliopendzie zabrał chłopaka ze sobą, bo był synem tamtejszego lorda, Ohiela Hoopsa. Chłopak był młody i silny, a właśnie takich wychowanków szukała Diamentowa Gwardia. Na słonecznej wyspie nie miał już rodziny, a jedynie wrogów, dlatego z własnej woli zdecydował się przybyć do Syrenii, by tu służyć królowi i jednocześnie odkupić winy swojego ojca poprzez wierną służbę. Znalazł tu wszystko czego potrzebował, stal, strawę, wino, żonę, honor i chwałę, niedługo miał zyskać też potomka, gdyż lady Gebby była w ciąży.

Na poranne śniadanie zaczęło się schodzić coraz więcej ludzi, Deborah nie lubiła tej tradycji jadania ze wszystkimi ważnymi osobami z królestwa. Najchętniej zjadłaby śniadanie sama w komnacie z mężem lub z rodziną. Patrzenie na niektóre twarze odbierało jej apetyt, jednak można było dowiedzieć się ciekawych rzeczy.

Jedną z nich było to, że synowie Collinsa zginęli, usłyszała to od samego Tylera Rwarda, zaufanego rycerza swojego męża. Oczywiście po królestwie chodziła oficjalna opowieść o tym jak to biedni przestraszeni chłopi zabili ich w strachu. Królowa ucieszyła się w duchu, że jej plan powoli zaczyna się realizować.

Kolejną ciekawą wiadomością okazał się powrót Neetisa Gusha, który wyjechał do Kaliopendu w celach naukowych. Na wyspie spędził trzy lata, miał tam pomagać staremu medykowi i jednocześnie dokształcać się by w przyszłości zająć jego miejsce. Ludzie plotkowali, że staruszek wygonił go ze swojej pracowni i wyspy bo zaczął robić niebezpieczne krzyżówki. Gush podobno miał pracować nad stworzeniem nowego gatunku zwierząt, co medykowi wydawało się niedorzeczne. Młodzieniec powrócił więc tu, gdzie się wychował, wiedział, że tutaj nikt nie będzie mu przeszkadzał, znaczył tutaj tyle samo co inni, czyli nie więcej od szczura, który kręci się po zamku.

Deborah jednak czuła się już znudzona przebywaniem z wszystkimi ważniakami królestwa. Chciała poczuć trochę świeżego powietrza, ujrzeć jeszcze zaspane słońce i leniwie przetaczające się chmury, które dziś wyjątkowo piętrzyły się nad Syrenią. Energicznie wstała od stołu i machnęła ręką na straż, aby za nią podążała. Chciała odwiedzić ser Collinsa, aby z nim porozmawiać o Afken, po drodze chciała oczywiście zabrać ze sobą męża, który prawdopodobnie leżał jeszcze w łóżku.

Gotrik nie lubił bowiem wcześnie wstawać, kiedy tylko miał okazję odpoczywał od uciążliwej pracy i wylegiwał się w swoim łożu, czasami aż do południa. Nigdy jednak nie był w pełni wolny od swoich problemów, nawet wypoczywając rozmyślał nad decyzjami, które powinien podjąć. Król słynął ze swojej rozwagi, pomimo tego, że był wielkim marzycielem.

Z biegiem wydarzeń król słabł, coraz ciężej było mu podejmować decyzje, a i zdrowie mu nie dopisywało. Coś zaczęło mu doskwierać, głowa bolała go coraz częściej a w klatce piersiowej czuł ucisk. Bywały dni, w których miał wrażenie jakby coś w nim żyło, jakby zaraz miało z niego wyjść drugie oblicze, rozpierający ból z piersi był przerażająco silny, tak że Gotrik czasami kurczył się. Nikt jednak o tym nie wiedział, w tym momencie nie mógł pozwolić sobie na okazanie słabości. Królestwo potrzebowało teraz silnej ręki władcy, kogoś kto obroni je przed wyspiarzami i panoszącymi się chorobami.

Królowa wyszła na zewnątrz, chciała poczuć promienie słońca na twarzy, nic tak nie dodawało jej sił jak poranny wiatr i świeże powietrze. Odetchnęła głęboko i poprawiła suknię, która nie bez powodu była bardzo dostojna. Deborah wiedziała, że musi wyglądać wiarygodnie przed Reynem, chciała też pomóc Gotrikowi w wyborze odpowiedniego stroju.

Dziedziniec już tętnił życiem, na plac wyszli młodzieńcy, którzy pojedynkowali się pod okiem doświadczonych rycerzy. Wśród nich dostrzegła swojego syna – Loirika, walczył z chłopakiem troszeczkę mniejszym od siebie. Loirik poruszał się zgrabnie i szybko, wyglądał na starszego niż był naprawdę. Jego kasztanowe, kręcone włosy były już sklejone od potu. Królowa jednak postanowiła jednak iść dalej, były ważniejsze sprawy od potyczek jej syna.

Gotrik, zgodnie z przewidywaniami Deborah leżał jeszcze w łóżku spokojnie popijając ciemne, czerwone wino. Spojrzał leniwym wzrokiem na żonę i powiedział:

- Moja słodka żona, równie słodka co wino, którym raczę się od samego rana, a może nawet słodsza? Czymże zasłużyłem sobie na twoją wizytę?

- Chyba jako twoja żona mam prawo wejść do twoich komnat, które należą również i do mnie, kochany. Przyszłam po ciebie, słyszałam że synowie Collinsa nie żyją, musimy szybko z nim porozmawiać, dopóki Luckuberry jeszcze nie zasadził swojego grubego tyłka przy naszym stole.

- Tak, tak, masz rację. Czy wszyscy uwierzyli w tę historię? – zapytał zaciekawiony. – Mam nadzieję, że nic się nie wydało.

- Spokojnie, wszystko jest tak jak być powinno, nie musisz się martwić, a teraz zbieraj się, musisz wyglądać godnie idąc z taką propozycją do Reyna. – zainicjowała królowa.

- Myślisz, że ten granatowy strój się nada? – zapytał.

- Uważam, że powinieneś włożyć coś, co wyrazi twój smutek z powodu utraty dwóch wyśmienitych rycerzy. Załóż coś żałobnego, będziesz bardziej przekonujący. – doradziła Deborah. – Collins musi widzieć, że to co chcesz mu oferować płynie z twojej dobroci i współczucia.

- Jak uważasz, w tych sprawach oddaję się tobie. – Gotrik uśmiechnął się i wstał z łóżka tak jak vanposhe go stworzyła.

Król wdział czarną koszulę z wyszytym diamentem, czarne spodnie, założył złoty pas i wziął ze sobą Czarny Kryształ – miecz, który dostał od ojca, broń która w rodzie Hundenów znajdowała się od wieków i pozostawał nadal tak samo ostry, pomimo tysięcy bitew.

Gotrik ujął żonę pod rękę i ruszył do Collinsa, który mieszał niedaleko zamku w małym, skromnym domku. Otaczała ich spora część gwardzistów, w tym sam Quind Loots, dowódca Diamentowej Gwardii. Ludność Syrenii rzadko miała okazję widzieć parę królewską w obecności gwardi, marsz wyglądał bardzo dostojnie i poważnie. Wszyscy padali na kolana i pozdrawiali króla i królową. Gotrika zapewne szczerze, Deb już niekoniecznie.

Dom Collinsa pozostawiał wiele do życzenia, z pewnością nie był on godny dla byłego gwardzisty Diamentowej Gwardii, Reyn jednak nie żądał niczego więcej. Quind zapukał energicznie do drzwi i ogłosił kto stoi u progu. Drzwi pospiesznie otworzyła mała, starsza już kobieta, lady Collins. Widok gwardzistów najwyraźniej ją przeraził, gdyż na jej twarz zrobiła się biała jak mleko. Z ręki wypadła jej szmatka, widocznie wizyta króla i królowej oderwała ją od sprzątania.

Kiri Collins miała na sobie skromną, czarną suknię, nie miała żadnych nachalnych zdobień, ale była bardzo ładna. Włosy miała już delikatnie siwawe, lecz nadal długie i zadbane, oczy przypominały rozżarzone węgielki, ale były to oczy zmęczone i pełne żalu.

- Taaaaak? O co chodzi? – zapytała przerażona kobieta.

- Lady Collins, do twojego domu przybywa król Gotrik Hunden, król Sardynii, ojciec uciśnionych, syn i sługa vanposhe. – wymawiając imię bóstwa Loots złapał się za serce i delikatnie się pokłonił, to samo uczyniła reszta gwardzistów. – Władca przybywa w towarzystwie swojej pięknej i miłościwej małżonki Deborah. Król prosi o gościnę i chwilę rozmowy.

Żona Reyna najwidoczniej zaniemówiła, kiedyś byłby to dla niej widok normalny, lecz teraz było to coś nadzwyczajnego, co najmniej jakby sama vanposhe nawiedziła ich dom. Nieporadnie się pokłoniła i delikatnym gestem zaprosiła gości w swoje skromne progi.

Do chatki wszedł król, królowa, Quind i Carlos Kopfler. Collins jak poparzony wstał z krzesła i odrzucił gazetę na bok. Na widok pary królewskiej padł na twarz.

- Wstań Reynie Collinsie. – powiedział ciepłym tonem król. – Nie zasługuję na takie pokłony z twojej strony.

- Panie... - przerwał mu oszołomiony Reyn.

- Nic nie mów, przez wiele lat służyłeś dzielnie mojemu ojcu jak i mi, nie jednokrotnie walczyłeś za jego i moje życie, to ja powinienem kłaniać się tobie. – król dobitnie uzupełnił swoją wypowiedź.

- Wasza Wysokość, bardzo miło mi to słyszeć z twoich ust, lecz uważam, że mnie przeceniasz. – powiedział zawstydzony.

- Może król i królowa usiądą? – zaproponowała Kiri. – Wiem, że nasze siedzenia nie są najwygodniejsze, ale przybyliście tu na pieszo, więc musicie być zmęczeni.

- Dziękujemy lady Collins, fakt, dzisiejszy dzień jest strasznie upalny, łatwo o zmęczenie. – odpowiedział Gotrik i zajął miejsce przy stole. Deborah usiadła zaraz przy nim.

- Panie, jeśli mogę zapytać, co cię tu sprowadza? – Reyn ani razu nie spojrzał w oblicze króla.

- Drogi przyjacielu, doszły mnie smutne wieści o twoich synach, znakomitych rycerzach, którzy mogli nawet liczyć na dostanie się do Diamentowej Gwardii. Królestwo ubolewa nad stratą tak wyśmienitych mężów. – Hunden wydawał się niesamowicie poważny w swoich słowach.

- Tak to prawda panie, moi synowie nie żyją, zamordowali ich chłopi, biedacy myśleli, że to wyspiarze. Będzie brakowało mi synów, na szczęście mam jeszcze jednego. Jak się spisuje mój Josue? Wydałem na niego wszystkie oszczędności aby mógł się uczyć od najlepszych. Słyszałem, że przyjaźni się z twoim synem, panie. – zapytał Reyn.

- Josue jest najlepszym przyjacielem Clydera, syn niejednokrotnie zapewniał, że twój potomek stanie u jego boku na polu walki. Chłopak naprawdę dobrze walczy, odziedziczył to po tobie, jest równy Clyderowi, a mój syn jest naprawdę szybki, zwinny i agresywny w walce. I to właśnie on mnie tu sprowadza, znaczy się, w pewnym sensie on, a w pewnym ty. – powiedział tajemniczo król.

- Czy coś nabroił? Powiedz jedno słowo skargi a tak go spiorę, że przez tydzień nie będzie mógł usiąść. – zapytał nerwowo Collins.

- Nie, nie, nie o to chodzi. Reyn, słuchaj, przez wiele lat rzetelnie służyłeś Diamentowej Gwardii, a teraz mieszkasz tu, straciłeś dwóch synów, to naprawdę nie godzi się komuś takiemu jak ty. Twój syn jest znakomity, dla Clydera jest jak starszy brat i nie pozwolę na to by nadal mieszkał w tej dziurze. Bez urazy dla lady Kiri, która z tak obleśnej dziury wyczarowała w miarę przyzwoite miejsce. – powiedział Gotrik, a lady Collins się zarumieniła. – Mam dla ciebie propozycję, decyzji nie musisz podejmować zaraz, ale byłoby miło gdybyś zrobił to szybko.

- Mów panie, postaram się nie zwlekać zbyt długo. – powiedział bardzo zaciekawiony Reyn. Kiri z niecierpliwością ugniatała w ręku szmatkę.

- Otóż, chciałbym jakoś ci to wszystko wynagrodzić. Jak pewnie się orientujesz zamek w Afken stoi pusty już od wielu lat. Wyspiarze nie nękają już zachodniej części królestwa, a szkoda urodzajnych ziem, które rozciągają się wokół gmachu. Prawdą jest to, że Afken się wali, ale ja bym je odbudował, dla ciebie Collins. – powiedział bardzo niepewnie król.

- Panie, ja, ja nie mogę przyjąć takiego daru. To zbyt wiele. – odpowiedział.

- Królowi bardzo na tym zależy, jest ci bardzo wdzięczny za te lata, a teraz jeszcze utraciłeś synów, którzy pojechali na rozkaz mojego męża. Dostaniesz zamek z ziemiami i ludźmi, armią, służbą i doradcami. Jednak jako ten prawdziwy dowód wdzięczności król chce oddać coś jeszcze. – mówiła Deborah. Collins słuchał z rozchylonymi wargami.

- Tak Reyn, to nie wszystko, chciałbym aby Ardentys poślubiła twojego syna. Josue jest usposobieniem wszystkich cnót męskich. Brakuje mu tylko tytułu. Przyjacielu, zgódź się, to dla mnie bardzo ważne. – król mówił wręcz błagalnym tonem.

Collins złapał się za głowę i głośno oddychał, najwidoczniej to było dla niego za wiele. Deborah mocno ścisnęła dłoń męża, obawiała się, że Reyn odmówi i Ardentys będzie musiała poślubić Pite'a. W pokoju zapadła cisza, słychać było tylko nerwowy oddech byłego gwardzisty. Lady Collins stała w rogu i wydawać by się mogło, że do końca nie wiedziała co się właśnie stało.

- Nie wiem co mam powiedzieć, Wasza Wysokość. Odebrało mi rozsądek razem z mową. – powiedział nagle Reyn.

- Zgódź się, a wszyscy będą szczęśliwi. – odpowiedział mu król.

- Do cholery, zgadzam się, zgadzam! Dla Josue zrobię wszystko, obiecuję panie, że cię nie zawiodę. – zapewnił Collins.

Deborah wydała z ust jęknięcie, które oznajmiało ulgę, król wyprostował się na niewygodnym krześle i również głośno wypuścił powietrze z płuc, lady Kiri usiadła z wrażenia.

Continue Reading

You'll Also Like

67.1K 4.2K 20
Till yesterday she was marring her brother's friend but suddenly ended up marring his college owner and a cold hearted person
47.6K 2.8K 22
𝐁𝐨𝐨𝐤 # 𝟏 𝐨𝐟 𝐓𝐡𝐞 𝐑𝐚𝐚𝐳 𝐬𝐞𝐫𝐢𝐞𝐬. Love or betrayal? Consumption of betrayals. Internal betrayal? Yes! Will they be overcome? Or W...
179K 10.9K 50
Elizabeth has been ruling her kingdom for 3 years now. She's gone through countless advisors in those 3 years. When she's finally ready to give up on...
146K 4.1K 27
Warning: 18+ ABO worldကို အခြေခံရေးသားထားပါသည်။ စိတ်ကူးယဉ် ficလေးမို့ အပြင်လောကနှင့် များစွာ ကွာခြားနိုင်ပါသည်။