Stracone znajdź

By margarethelstone

7.2K 595 117

Opowieść o dwojgu młodych ludzi, których życie niewiele zdaje się mieć z bajki. Ludzi, którym nie dane było... More

Prolog
I Samemu.
II Zmieniło się wszystko.
III Znaliśmy ją dłużej.
IV Rozumiem.
V To tylko imię.
VI Z miłością, Szpadka. Z miłością.
VII Przed oczyma miał Heather
VIII Więc co się stało, Czkawka?
IX Nie ufam jej
X Kiedyś
XI To był jej dzień
XII "I tak wszyscy trzej zaraz stracicie dla niej głowę"
XIII Więc mówisz, że Heather ma do tego oko
XIV Coś w nich pękło
XV Nie jest jedną z nas
XVI Naprawdę i zupełnie, całkowicie sam
XVIII Nie mogłam po prostu odejść
XIX Nie zostawiaj mnie

XVII Prawdziwe, bezsprzeczne błogosławieństwo

160 20 5
By margarethelstone

Jeżeli była jedna rzecz której Czkawka nienawidził w sobie w sposób szczególny, to była to jego pamięć.

Ta sama pamięć, z której zawsze był dumny, która tak bardzo podnosiła go w oczach tych, z którymi miał do czynienia, zdumionych umiejętnościami chłopaka, zdolnego zapamiętać – a w odpowiedniej chwili także przywołać – najdrobniejsze szczegóły, na które nikt inny nie myślał nawet zwracać uwagi. Uspokajało to jego sprzymierzeńców, doprowadzało do wściekłości jego wrogów, służąc Czkawce za narzędzie równie przydatne co jego legendarna już niemal pomysłowość i umiejętność podejmowania decyzji.

Ta niezwykle wyczulona pamięć przydawała mu się nie tylko w sytuacjach tak skrajnych jak obrona ich domu przed atakami nieprzyjaciół czy prowadzenie międzyplemiennych negocjacji – równie dobrze sprawdzała się tu, w granicach Berk, podczas rozsądzania skłóconych o kawałek ziemi sąsiadów czy nawet słownych, dowcipnych pojedynków z najbliższymi przyjaciółmi.

Przez lata była to jedyna z jego cech, którą uważał za swe prawdziwe, bezsprzeczne błogosławieństwo.

A jednak w tych miesiącach mroku nawet ona stała się dla niego problemem, z którym coraz gorzej dawał sobie radę. Z każdym upływającym dniem młody wódz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że gdyby jego zdolność przyzywania przeszłości choć trochę bliższa była temu, co ogólnie uznawane było za normę, łatwiej byłoby mu zaakceptować zmiany wynikłe z wydarzeń sprzed półtora roku. Zapomniałby, uspokoił się i skupił na tym, co dane było mu w chwili obecnej.

Nie mógł jednak tego zrobić. Wszystko co spotykał na swojej drodze natychmiast znajdowało odniesienie do tego czy innego wydarzenia, wyrytego na zawsze w jego wspomnieniach, nie tylko podsuwając mu ogólny zarys sytuacji, ale wszystkie szczegóły, które nieodzownie się z nimi wiązały. Nie było to już nawet to, co kilka tygodni wcześniej żartobliwie nazwał "patologiczną pamięcią do cytatów", bo też nie tylko słowa był w stanie odtworzyć. Pamiętał i światło, i scenerię, i temperaturę, i zapach. Potrafił przypomnieć sobie tembr i ton głosu osób, z którymi rozmawiał, mimikę i gesty, które towarzyszyły ich wypowiedziom. Za każdym razem oczyma wyobraźni widział całe sceny, jak gdyby odgrywane przed nim specjalnie z tej okazji – mógł i musiał je widzieć.

Może właśnie dlatego czas nigdy nie był dla niego pomocą.

Nie pomagał też fakt, że – ku zaskoczeniu absolutnie nikogo – najchętniej i najczęściej drogę do jego umysłu znajdowały te wspomnienia, których w ogóle nie miał ochoty oglądać, przypominając osoby, o których najtrudniej było mu myśleć. Jeżeli miał szczęście, wybór padał na jego ojca i wtedy jedynym co Czkawka musiał znieść był naturalny w tym momencie przypływ smutku, połączony z nie tak bardzo już palącym poczuciem winy. Śmierci Stoika można było uniknąć. Jego strata była dotkliwa i niechciana, ale jego następca rozumiał, że rzeczywiście wpisywała się w swego rodzaju kolej rzeczy i, choć Czkawka wciąż nie był w stanie w pełni jej zaakceptować, rozumiał również, że bunt wobec niej byłby jeszcze bardziej nieuzasadniony.

Niestety, tych "szczęśliwych" dni było znacznie mniej, niż Czkawka mógłby obie życzyć. W większości przypadków jego umysł nic nie robił sobie z błagań i postanowień swego posiadacza, bezlitośnie podsuwając mu obrazy związane z nikim innym, jak jego ukochaną, utęsknioną narzeczoną. Ktoś w jego otoczeniu wspominał Marazmora – on natychmiast przypominał sobie Astrid, przyciskającą Sączysmarka do muru w odpowiedzi na jego komentarze odnośnie Finna Hoffersona. O kimś innym mówiono, że zranił się w nogę – jemu natychmiast przychodziła na myśl operacja, w której dziewczyna dobrowolnie przyjęła na siebie strzałę przeznaczoną dla jej wiernej smoczycy.

A no właśnie. Widok Wichury też raczej nie poprawiał mu humoru.

- Przeklęta pamięć – wymamrotał, odgarniając mokre od deszczu włosy, które uparcie opadały mu na oczy, dodatkowo zmniejszając i tak już osłabioną przez ulewę widoczność – Jakby bez niej nie dość było problemów. I nie, Astrid, ty też z całą pewnością mi nie pomagasz.

Było to prawie tak, jakby Astrid jakimś sposobem dostała się do jego wnętrza, przeniknęła do krwiobiegu i została tam, niemożliwa do wyparcia inaczej niż przez śmierć jego samego. Czkawka i Astrid, zawsze razem. Może to tak naprawdę oznaczała złożona przezeń obietnica, a jego obecne zmagania nie były niczym innym jak wypełnieniem zaciągniętego przed laty zobowiązania?

Bogowie, a przecież nie byli nawet małżeństwem.

"Przestań," rozkazał sam sobie, czując w sercu nowy ból, jak gdyby ktoś złapał za ten umęczony mięsień i zacisnął go w pięści zupełnie dosłownie, do tego stopnia, że Czkawce z trudem przyszło wzięcie kolejnego oddechu.

Co działoby się się z nim teraz, gdyby zdążyli z ceremonią? Jak radziłby sobie ze stratą nie narzeczonej, lecz żony? Czy jeszcze trudniej byłoby żegnać mu się z nią po tym, jak zakosztowaliby małżeńskiego, rodzinnego szczęścia czy przeciwnie, pozwoliłoby mu to przyjąć okrucieństwo losu z większą wyrozumiałością?

"Powiedziałem, przestań!"

Bądź co bądź, oboje jego rodziców przeżyło podobną tragedię. Lata temu Stoik błędnie uznał za straconą swą piękną, młodą żonę – w dwie dekady później Valka na własne oczy oglądała jego śmierć. A jednak mimo całego smutku, całej pozornej beznadziejności ich sytuacji, żadne z nich nie poddało się rozpaczy, wychowując i kochając jedynego syna tak, jak każde z nich umiało.

- Dość!

On sam przekonany był, że nie jest w stanie pokochać już nikogo.

- Dlaczego mi to robisz? - jęknął z irytacją, opierając czoło o mokry słup drewutni, którą próbował doprowadzić do stanu używalność, wbrew zdrowemu rozsądkowi upierając się kontynuować swą pracę mimo coraz potężniejszej ulewy.

A przecież nie była to nawet jego drewutnia. Ot, jakaś wdowa-staruszka napomknęła niedawno, że ostatnia wichura dość poważnie uszkodziła prostą konstrukcję, a nie mając własnych dzieci, nie była w stanie nic z tym zrobić. Młody wódz mógł oddelegować do tej roboty kogokolwiek, choćby starszych rekrutów Smoczej Akademii – ale miał przynajmniej dwa powody, by zaniechać podobnych wysiłków i zająć się sprawą osobiście.

Po pierwsze, nawet powierzenie zadania dzieciakom z Akademii wymagałoby od niego wyznaczenia co najmniej jednego starszego opiekuna, a więc spotkania z którymś z jego towarzyszy, których po wydarzeniach dnia poprzedniego wcale nie miał ochoty oglądać.

Po drugie, poskładanie tych kilku desek było jedynym pretekstem dla opuszczenia jego własnej chaty, w której w innym razie zmuszony byłby pozostać, zajmując się papierkową robotą, porzuconą w połowie ubiegłej nocy.

A on po prostu musiał się stamtąd wyrwać.

Czkawka ponownie przeczesał dłonią mokre kosmyki i nachylił się po gwoździe, gotowy przybijać kolejny drewniany element. Jego uszu dobiegło niezadowolone mruczenie wciąż boczącego się nań Szczerbatka. Chłopak uśmiechnął się blado – najwyraźniej smok nadal nie wybaczył mu, że zamiast grzać się przy palenisku w przytulnym, choć przestronnym, a przede wszystkim suchym pokoju ich wspólnego domu, kazano mu moknąć, dotrzymując towarzystwa młodemu wodzowi przy tej jakże absurdalnej czynności.

- Nie patrz tak na mnie, to nie moja wina, że postanowiłeś tu ze mną siedzieć – skomentował to niewerbalne narzekanie Czkawka, powracając do przerwanej na moment pracy – Powiedziałem ci, że możesz zostać, i tak nie ma tu z ciebie żadnego pożytku.

Szczerbatek zmrużył oczy, urażony, i bez większego zastanowienia uderzył ogonem w głowę swego Jeźdźca.

"Sam jesteś bez pożytku."

Czkawka roześmiał się cicho; rzadko kiedy zdarzało się, by Szczerbatkowi nie udało się poprawić mu nastroju, szczególnie kiedy ten ostatni przyjmował postawę obrażonej znakomitości. Rzucił przyjacielowi czułe spojrzenie i westchnął.

- Nie martw się, wciąż umiem docenić dobre towarzystwo. Przy czym obawiam się, niestety, że twoje będzie jedynym na jakie mogę w najbliższym czasie liczyć. Wszyscy inni mają mnie już serdecznie dość.

Nocna Furia prychnęła ponownie, jakby dając mężczyźnie do zrozumienia, że w gruncie rzeczy podziela opinię tych "wszystkich innych", o których Czkawka mówił. Gdyby wiking znał swego towarzysza choć trochę mniej, może sprawiłoby mu to niejaką przykrość – zbyt wiele jednak razem przeszli by nie widział, że za tym pozornym marudzeniem nie kryje się żadne poważne oskarżenie. Jeżeli był na tej wyspie ktoś, na czyje wsparcie zawsze mógł liczyć, to był to Szczerbatek właśnie – Czkawka nie miał pojęcia co zrobiłby, gdyby i tę ostoję przyszło mu utracić.

Choć od południa nie dzieliło ich wiele więcej niż godzina, a oni znajdowali się niemal w samym centrum osady, Czkawka wciąż nie miał okazji porozmawiać z nikim poza wiernym wierzchowcem i staruszką, która zleciła im to mało wdzięczne zadanie. Wyglądało na to, że obfite opady były wystarczającym powodem, by zatrzymać wikingów w ich własnych chatach – zjawisko o tyle ciekawe, że na Berk raczej rzadko spotykane. Zazwyczaj trzeba było więcej niż drobnego deszczyku, by oderwać jego poddanych od ich zwykłej, codziennej rutyny.

Ale może tak było lepiej. Jakby nie patrzeć, Czkawka wciąż nie do końca panował nad swymi emocjami, a nie chciał zrażać do siebie kolejnych osób, które zupełnie niechcący mogłyby pociągnąć w rozmowie za niewłaściwą strunę. Niezależnie od tego jak bardzo samotny się czuł, bynajmniej nie miał ochoty nikomu się z tego zwierzać.

Tuż przed tym jak sięgnął po opartą o ścianę, ostatnią już deskę, Czkawka postanowił raz jeszcze upewnić się, że założone jeszcze rano bandaże na jego dłoni wciąż spełniają swoje zadanie. Naturalnie, pracując przy takiej pogodzie przemoczył je doszczętnie, z zadowoleniem jednak zauważył, że niewielka plama czerwieni nie powiększa się, nawet przy tak intensywnym wykorzystaniu całej ręki.

- Mówiłem ci, że szybko się zagoi – rzucił z satysfakcją w stronę Szczerbatka, a widząc jego sceptyczne spojrzenie, dodał pojednawczo – Daj spokój. Przecież ja nawet nie jestem praworęczny.

Nie widząc powodów do podtrzymywania dyskusji, Czkawka bezzwłocznie podjął przerwaną czynność, niemal żałując, że zbliża się ku jej końcowi. Doskonale rozumiał, że kiedy tylko doprowadzi swe zadanie do końca, będzie musiał poświęcić się tej pracy, której od samego świtu unikał.

Nie chciał wracać do domu, w którym jak nigdzie indziej wystawiony był na pastwę prześladujących go wspomnień – a już szczególnie nie po tym, co działo się tam poprzedniej nocy.

Nie zdając sobie sprawy z tego, że daje się zwabić do pułapki tej samej pamięci, na której okrucieństwo pomstował jeszcze kilka chwil wcześniej, młody wódz skierował swe myśli nie tyle na swe nocne przeżycia, co na wydarzenia, które je poprzedziły, a do pewnego stopnia wręcz spowodowały. Doba była czasem zbyt krótkim, by mógł zapomnieć oburzone miny swych przyjaciół, a ich wyrzuty wciąż równie głośno rozbrzmiewały w jego uszach – a teraz on, głupiec, sam zaczął te wydarzenia przywoływać.

Ale cóż, teraz i tak było za późno, by myśli te skutecznie od siebie odepchnąć. Lepiej już było pozwolić im wybrzmieć w pełni, wysłuchać ich, przytaknąć im – tylko po to, by w następnej chwili zepchnąć je na bok i z czystym sumieniem wyrzucić je poza krąg rzeczywistego zainteresowania.

Na nieszczęście dla niego, to właśnie wspomniane sumienie najbardziej dawało mu się we znaki.

"Niepokoisz się? O Szeptanę?"

"Jesteś do niej uprzedzony i obwiniasz ją o każdą głupotę!"

"Faktycznie lepiej, żeby Czkawka w ogóle się tu nie pojawił."

Bogowie. Oni naprawdę myśleli, że jej nienawidził.

Z drugiej strony, czy mógł ich winić? Co więcej, czy on sam mógłby z pełnym przekonaniem odrzucić te oskarżenia jako fałszywe? Od momentu, w którym Szeptana wylądowała na wybrzeżu ich rodzinnej wyspy, ani razu nie dał im powodu sądzić, że kierują nim dobre, pełne życzliwości intencje. Wyjątek być może stanowiły początkowe chwile ich pierwszego spotkania – ale i ono przecież zakończyło się fiaskiem, kiedy zirytowany niepowodzeniem młody wódz wykrzyczał swe wyrzuty prosto w twarz nieznajomej.

Zawahał się. Nigdy nie zakładał, że jego stosunek do niej przerodzi się w niechęć tak silną, że sam w myślach zacznie nazywać ją nienawiścią. Prawda, że ich relacje od początku były bardziej niż oziębłe, że Szeptana irytowała go swoim zachowaniem, że równie mało podobały mu się jej próby włączenia się w życie Berk jak i dystans jaki utrzymywała wobec niektórych z jej spraw. A jednak to wciąż nie wydawało się znaczyć wiele – tak jak kilkanaście dni wcześniej stwierdził w rozmowie z Heather, po prostu nie lubił tej dziewczyny; ot i cały problem.

Tak miały się ich sprawy do tej pory, kiedy to nagle zachowanie dziewczyny nabrało w jego oczach rozmiarów sabotażu, ale znów, nie to było w całej tj sytuacji najważniejsze. Tym, co bolało go najbardziej, była nielojalność jego przyjaciół, działających za jego plecami i już teraz postrzegających go jak potwora, którym za wszelką cenę próbował się nie stać. Ich pouczenia, które w innych okolicznościach może nawet uznałby za roztropne, teraz mogły spowodować jedynie zniecierpliwienie i gniew.

"Jej obecność jest najlepszym, co przydarzyło nam się od czasu śmierci Astrid!"

Próbowali wstawiać się za Szeptaną, a nie potrafili zrozumieć, że takie porównania mogą jej tylko i wyłącznie zaszkodzić.

Odetchnął ciężko, przymierzając ostatni z gwoździ. Wiedział, że cały ból, jaki nieustannie przeżywał, wciąż nie dawał mu prawa do sprawiania bólu, choćby najmniejszego, innym. Jego zarzuty były potężne i rzeczywiście nie do końca uzasadnione – nie miał wątpliwości, że najlepszym co mógłby teraz zrobić było schowanie dumy do kieszeni i przeproszenie towarzyszy za ten niekontrolowany wybuch.

Coś jednak powstrzymywało go przed podjęciem podobnego kroku i nie było to nawet poczucie godności własnej, które mogłoby wydawać się największą przeszkodą. Czkawka zawinił wobec swych przyjaciół, podobnie jak oni zawinili wcześniej wobec niego, i jako przyjaciele powinni zakończyć tę sprawę wzajemnym przebaczeniem.

Na nieszczęście ich wszystkich nie była to jedyna z łączących ich relacji. Od przeszło półtora roku Czkawka był również ich wodzem, podobnie jak był nim dla dziesiątek mieszkańców Berk, z którymi przecież nie łączyły i nie mogły łączyć go stosunki tak zażyłe. Gdyby uległ w tej kwestii swym rówieśnikom i puścił płazem ich tak jawne nieposłuszeństwo, czy mógłby później wymagać karności od pozostałych ze swych podwładnych?

Nie, tak być nie mogło. Nawet jeżeli miały na tym ucierpieć jego osobiste relacje (które i tak zresztą były już w opłakanym stanie), nie mógł poświęcić dla nich dobra ich osady, które jak wierzył, wciąż jeszcze wiązało się z jego słabnącą od dawna pozycją. Chciał służyć Berk – ale mógł to robić tylko tak długo, jak długo jego ludzie widzieli w nim przywódcę, którym starał się być. I dlatego właśnie musiał być konsekwentny.

Poza tym, jak już wcześniej zauważył, jego przyjaciele również nie pozostawali bez winy i przepraszać ich mógł co najwyżej za swą zbyt gwałtowną reakcję na zastany przez siebie stan rzeczy. Jedyną osobą, którą rzeczywiście powinien prosić o wybaczenie była sama Szeptana – ale znów, takie przeprosiny miałyby sens tylko gdyby dziewczyna świadoma była tych wszystkich oskarżeń, jakie ubiegłego popołudnia wypowiedział pod jej adresem, gdy on tymczasem przekonany był, że opuściła miejsce wydarzeń na długo przed tym jak on sam się tam pojawił – bliźniaki wyglądały na tak pewne jej nieobecności, że bez trudu przekonały o tym i jego.

Z całą pewnością zaś żadne z wikingów nie zamierzało relacjonować jej jego wizyty.

Poczuł na plecach kolejne uderzenie wiatru i zadrżał w odpowiedzi na ten lodowaty podmuch. Choć od pewnego czasu znajdował się pod sporządzonym przez siebie wcześniej dachem, nie na wiele się to zdało – jego ubranie nasiąkło wodą na długo przed tym, jak drewutnia choćby zaczęła sprawiać wrażenie schronienia. Teraz, przy końcu pracy, był zmęczony, zmarznięty, ale mimo wszystko zadowolony, że choć z jednego zadania wywiązał się jak należy.

Powiedziałby wręcz, że nawet mimo tych fizycznych niedogodności czuje się świetnie – gdyby nie ten przeklęty kaszel, który od kilku dni coraz bardziej dawał mu się we znaki, a który teraz ponownie wstrząsnął jego sylwetką i to z taką siłą, że Czkawka musiał oprzeć się o ścianę dla utrzymania równowagi.

Szczerbatek znalazł się przy nim w następnej chwili, ale chłopak pokręcił tylko głową, wskazując na przytroczony do siodła bukłak. Smok zrozumiał polecenie i przesunął się, umożliwiają mu sięgnięcie po drogocenny płyn; Czkawka odkorkował butelkę, pociągnął z niej kilka łyków i, z wyrazem ulgi malującym się na twarzy, w końcu odstawił ją od ust.

- Nic... mi... nie jest – wysapał, starając się nadać swemu głosowi niefrasobliwy ton, a w głębi duszy modląc się, by atak się nie powtórzył – Mam zupełnie... zupełnie wysuszone gardło i tak to się potem kończy.

Szczerbatek nie zdążył nawet wydać z siebie zwykłego, sceptycznego prychnięcia, kiedy coś z hukiem uderzyło o cienki dach nad ich głowami, łamiąc pod swym ciężarem jedną z desek. Obaj odskoczyli jak oparzeni, choć na szczęście siła upadku niewiadomego obiektu nie była wystarczająco duża, by miał się on przebić do środka drewutni.

Ochłonąwszy nieco, Czkawka podszedł do miejsca, w którym sklepienie się zapadło i uważniej przyjrzał się szkodzie.

- Czegoś takiego nie zrobiła byle gałąź – podsumował po chwili – Lepiej wejdę na górę i zrzucę to na ziemię, zanim samo spadnie komuś na głowę. Później oderwiemy tę połamaną dechę, wstawimy nową i będziemy mogli wracać do domu. Chodź, pomożesz mi się tam dostać.

W kilku krokach znalazł się poza obrębem szopy, ponownie wystawiając się na pastwę deszczu i wichury. Szczerbatek nie od razu zrozumiał, co jego towarzysz ma zamierza zrobić – kiedy jednak dotarło do niego na czym dokładnie polega plan Czkawki, otworzył szeroko oczy w przestrachu i rzucił się w jego stronę, łapiąc za rękaw mokrego kaftana i ze wszystkich sił starając się zaciągnąć lekkomyślnego wodza z powrotem do wnętrza ich tymczasowego schronienia.

- Szczerbatek, co ty wyprawiasz? Przecież ja nic szczególnego nie robię. Wejdę tam, zrzucę to coś, co leży na dachu i za dwie minuty będę na dole – wytłumaczył mu ze zniecierpliwieniem Czkawka i, ignorując go, oparł dłonie na krawędzi niskiego dachu – Nie chcesz mi pomagać, to trudno, ale przynajmniej nie utrudniaj mi pracy. No weź, naprawdę myślisz, że mogę zrobić sobie krzywdę na takiej wysokości?

Nie czekając na odpowiedź, odbił się od podłoża i zręcznym ruchem podciągnął ciało na odpowiednią wysokość.

W następnej chwili był już na górze.

***

Gdyby zależało to od niej samej, Szeptana najpewniej w ogóle nie wychodziłaby tego dnia z domu.

Do licha, gdyby mogła, za nic w świecie nie wystawiłaby nosa spod koca.

Nie spała źle – podobne stwierdzenie sugerowałoby, że mimo pewnych trudności jej organizm zdołał jednak odpocząć choć odrobinę, podczas gdy w rzeczywistości dziewczyna nie zmrużyła tej nocy oka. Leżąc, słyszała powściągliwe szepty Mieczyka i Szpadki, jak zwykle kładących się spać później niż ona; przewrócona na bok, wpatrywała się w dogasające płomienie paleniska; na końcu zaś z wbiła wzrok w okno, z utęsknieniem wpatrując się w świat za nim, nie wiedząc już czy bardziej pragnie nadejścia świtu, czy też może się go obawia.

Przez cały ten czas w głowie rozbrzmiewało jej tylko jedno pytanie.

Co ja mu takiego zrobiłam?"

Sprzeciwiła mu się, ot co. Może i to nie ona wpadła na pomysł przebudowy tamtej chaty, ale to ona go zaakceptowała, a potem dołożyła wszelkich starań, by plan ten wszedł w życie – i teraz musiała przyjąć konsekwencje swej niezależności. Popełniła błąd – a za błędy trzeba umieć zapłacić.

Poza tym, jej przyjaciele najwyraźniej przekonani byli, że dziewczyna wie o całym zajściu tylko dzięki ich nader oszczędnym wyjaśnieniom, a więc, że nie ma pojęcia o obelgach, jakie padły pod jej adresem z ust rozwścieczonego wodza. Szeptana nie wyprowadzała ich z błędu. Jeżeli wikingowie woleli udawać, że nic wielkiego się nie stało, to ona gotowa była im w tym pomóc.

Zachowywanie pozorów wymagało jednak pewnych poświęceń – w jej wypadku oznaczało to rezygnację z możliwości zamknięcia się w odosobnieniu i użalania się nad własnym losem. Może zresztą lepiej, że takie rozwiązanie zostało jej odebrane, bo kto wie, do jakiego doprowadziłoby ją ono stanu.

Tak więc wstała, ubrała się i z uśmiechem na ustach jednocześnie powitała i pożegnała bliźniaki, tłumacząc swój pośpiech koniecznością omówienia pewnych spraw z Gustawem. Nie potrafiła stwierdzić czy jej gospodarze rzeczywiście uwierzyli w jej wymówkę, nie skomentowali jej jednak ani słowem, podsumowując ją pojedynczym skinieniem jasnowłosych głów. Oni też nie mieli ochoty poruszać tematu wczorajszych wydarzeń.

Nie czekając aż jej przyjaciele zmienią zdanie, opuściła domostwo i żwawym krokiem udała się w stronę warsztatu, zdecydowana nie ulegać lękom i smutkowi, które od poprzedniego popołudnia nieustannie ją prześladowały. Kuźnia zaś była miejscem idealnym dla podtrzymania jej zapału – nie mogła wyobrazić sobie terenu, na którym czułaby się bezpieczniej, w dodatku istniała spora szansa, że jako osoby niezwiązane bezpośrednio z ich nieudanym przedsięwzięciem, kowale wciąż nie zdawali sobie sprawy z tego, co zaszło na odległej polanie.

Kiedy przybyła na miejsce, włosy i koszulę miała wilgotne od zaczynającego właśnie kropić deszczu. Przyszła gotowa śmiać się i rozmawiać, przekonana jednak, że wszystko to pozostanie tylko i wyłącznie grą z jej strony... i szybko zrozumiała, że nieświadomi jej przykrego nastroju towarzysze są w stanie skutecznie go poprawić, zupełnie nie zdając sobie sprawy z własnego dokonania. Posadzili ją przy piecu, zapewnili okrycie i przez resztę czasu zabawiali ją własnym krasomówstwem, drocząc się i sprzeczając dokładnie w ten sam sposób, co za każdym innym razem.

Jakby nic zupełnie się nie stało.

Nie stało się," uświadomiła sobie Szeptana, w duszy czując jakąś smutną, choć niezrozumiałą rezygnację. Ale taka była prawda: nawet jeżeli dla niej samej zdarzenia sprzed kilkunastu godzin były sprawą ważną i bolesną, czy mogła zakładać, by podobne wrażenie zrobiły na zwykłych mieszkańcach Berk? Nie. Jej problemy dotyczyły jej samej i tych z jej znajomych, którzy uparli się nimi przejmować. Mogłaby usunąć się z wyspy na dobre i poza tą garstką przyjaciół nikt nie zauważyłby jej zniknięcia.

I tak właśnie powinno pozostać," dodała w duchu po chwili. „Nie mogą przecież przywiązywać się do kogoś, kto każdego dnia zastanawia się kiedy odzyska możliwość powrotu we własne strony."

Gdyby tylko wiedziała dokąd ma wracać.

Nigdy wcześniej tak bardzo nie pragnęła odzyskać wspomnień, które być może pozwoliłyby jej odnaleźć drogę do domu – do prawdziwego domu. Nigdy w pełni nie zaakceptowała swej amnezji, ani przez moment nie nie przestając marzyć o chwili, kiedy zwrócona zostanie jej odebrana jej tak gwałtownie pamięć, ale do tej pory mimo wszystko gotowa była czekać, układając sobie tymczasem życie tak jak umiała. Teraz jedynym czego pragnęła była ucieczka, która jednak nie mogła dojść do skutku tak długo, jak dziewczyna nie wiedziała kim i czym właściwie jest.

Spędziła w kuźni niemal całe przedpołudnie, zdumiona faktem, że nawet pomimo podobnych rozmyślań jej nastawienie tak bardzo różniło się od tego, co czuła, żegnając się rano z Mieczykiem i Szpadką. Nadal się bała, ale teraz przynajmniej strach ten nie wydawał się tak bardzo obezwładniający.

Chętnie przesiedziałaby tam i drugą połowę dnia, jednak los okazał się mieć inne plany. Gdy tylko ulewa zaczęła przybierać na sile, Gustaw przerwał pracę i oznajmił zaskoczonemu Pyskaczowi, że dach jego domu jest w opłakanym stanie i dlatego też musi pędzić do niego i wesprzeć rodziców, którzy sami mogą nie poradzić sobie z tym problemem. Stary kowal uniósł brwi z niedowierzaniem, ale nie sprzeciwiał się – rozumiał, że przy podobnej pogodzie i tak trudno im będzie pracować i uznał, że równie dobrze może od razu odesłać czeladnika do domu.

Kiedy chłopak opuścił warsztat, Pyskacz pozbierał narzędzia, uprzątnął nieco ich stanowisko pracy, po czym zwrócił się do Szeptany:

- Wiesz co, dzieciaku, ty też chyba powinnaś spróbować wrócić do domu. Ja muszę zająć się kilkoma sprawami w wiosce, a tu potrafi się zrobić naprawdę przewiewnie. Jak zostaniesz, to się przeziębisz, a to ostatnie, czego nam teraz brakuje.

- Nie jestem taka delikatna, jak się wam wydaje – zaśmiała się ona w odpowiedzi – Ale racja, nie ma co kusić losu – zresztą, siedzenie tutaj samej to też żadna przyjemność. Poczekam na jakąś przerwę w deszczu i wtedy pobiegnę, może uda mi się nie zmoknąć tak zupełnie.

- Jak uważasz. Weź którąś z tych płacht, może jak się nią zasłonisz, to rzeczywiście dotrzesz do domu trochę bardziej sucha. No, to trzymaj się, smarkulo. Do zobaczenia przy lepszej pogodzie.

I odszedł, znikając za ścianą wody, coraz silniej uderzającej o wcale nie tak bardzo spragnioną jej ziemię. Szeptana stanęła przy wejściu do kuźni, trzymając w dłoniach niegruby zwój materiału, cierpliwie wyczekując chwili, w której dane jej będzie opuścić ten wielce szacowny przybytek.

Upragniona przerwa nadeszła i dziewczyna wykorzystała ją jak mogła najlepiej. Rozpostarła nad głową przygotowaną w tym celu płachtę i puściła się pędem w wyznaczonym przez siebie kierunku, z trudem omijając kałuże, które coraz szerzej rozlewały się po wąskich uliczkach Berk. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymała się, znajdując schronienie w postaci niskiego, lecz rozłożystego drzewa. Po nieprzespanej nocy nawet tak krótki dystans okazał się dla niej zbyt dużym wyzwaniem i, chcąc nie chcąc, Szeptana musiała przyznać, że potrzebuje tych kilku chwil odpoczynku, które pozwoliłyby jej przynajmniej na uspokojenie nierównego oddechu.

Podczas gdy jej organizm odzyskiwał utracone siły, Szeptana skupiła się na swym ulubionym zajęciu i rozpoczęła uważną obserwację otoczenia. Deszcz rzeczywiście zelżał, znacznie poprawiając widoczność i umożliwiając jej dostrzeżenie czegoś więcej niż niewyraźne zarysy chat i stajni, choć prawdę powiedziawszy, niewiele więcej było tam do oglądania.

Jej uwagę przykuł ruch przy jednym z domostw, oddalonym od niej o dobrych kilkadziesiąt stóp. Ukryty to tej pory we wnętrzu niewielkiej szopy, jej oczom ukazał się nikt inny, jak młody wódz Berk, powodując swym pojawieniem się dobrze znane jej uczucie nieprzyjemnego zaskoczenia, z którym tym razem nie miała nawet ochoty walczyć. Dostrzegła, jak Szczerbatek ciągnie swego jeźdźca za rękaw i jak Czkawka odgania go od siebie – nie to jednak było najważniejsze. Dla niej liczyło się tylko to, by dwaj przywódcy zajęli się sobą na tyle uważnie, by udało się jej wymknąć ze swej kryjówki bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi.

Odwróciła wzrok, skupiając się na czekającej ją jeszcze drodze i niemal przez przypadek, kąte okaz zauważyła jak Czkawka wspina się na delikatną konstrukcję i, powodowana ciekawością, postanowiła skierować w jego stronie jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie.

Zobaczyła jak mężczyzna wyprostowuje się i nieuważnie postępuje naprzód, by już po chwili złapać się za głowę, chwiejąc się niebezpiecznie. Poślizgnął się w następnej sekundzie.

Szczerbatek nie zdążył złapać go na czas.

***

Nota autora: No i jestem, znowu nie na czas, znowu poza terminarzem - ani to weekend, ani po czterech tygodniach, ani w ogóle nic tak jak powinno być. A już się zdawało, że dobrze idzie.

Nie będę udawać - lato, a wakacje szczególnie to nie jest dla najluźniejszy czas w roku, a przynajmniej nie tym razem. Jeśli dodać do tego problemy natury emocjonalnej i wziąć pod uwagę fakt jak trudne i depresyjne są rozdziały, nad któymi powinnam teraz pracować... Cóż, taki jest właśnie skutek.

Mam nadzieję, że jesteście gotowi to zrozumieć.

Bardzo nie chcę porzucać tej historii, ale naprawdę, naprawdę trudno jest mi do niej teraz powrócić, już nawet nie przez brak czasu czy jakieś osobiste problemy, a raczej długą przerwę i - co tu kryć - rozleniwienie. Dlatego bardziej niż kiedykolwiek czekam na Wasze komentarze, opinie i reakcję, niezależnie od tego jakie by nie były - byle były szczere ;) Ze swojej storny obiecuję, że postaram się zabrać do pracy jak najszybciej i kto wie? Może nawet coś z tego będzie.

No, koniec wywodu. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia wkrótce (mam nadzieję!) :)
Margaret

Continue Reading

You'll Also Like

41.7K 1.6K 40
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
174K 10.1K 128
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵) ZASTRZEŻENIA • Proponuje czytać wszystko po kolei aby zrozumieć niektóre wątki, rozdziały tworzą his...
138K 6.9K 82
Min Yoongi ( 27 lat ) - Niczym nie przejmujący się chłopak o zimnym sercu. Lee [Y/N] ( 24 lata) - Z pozoru zawsze uśmiechnięta dziewczyna, potrafią...
11.6K 537 23
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...