Czekolada

De Zosiczka_Ruda

1.5K 73 11

Wszyscy kochają czekoladę. A kto nie kocha Huncwotów? *zawiera teksty i pomysły z tumblra/pinteresta* Mai multe

Gryffindor
Każdy wie, że rudzi są wredni
Lily się rozkręca

Kwiaty

198 10 3
De Zosiczka_Ruda

Wydawałoby się, że po zgarnięciu szlabanu za spóźnienie, czwórka Gryfonów zaczęłaby przejmować się punktualnością, przynajmniej na lekcjach u profesor McGonagall. Ale nie, owo zdarzenie miało zupełnie inne konsekwencje. 

Chłopcy popadli w lekką paranoję. Każdy, kto popatrzył na nich krzywo albo uśmiechnął się w ich stronę złośliwie, mógł być sprawcą ostatniego ataku na ich pokrzywdzone osoby. Mike Whasman nie chciał powiedzieć nic więcej o swoim zleceniodawcy, a wszystkie ich pytania kwitował krótkim "odmawiam". Jednak rzeczywiście miał jakiś dziwny uraz do Lily Evans, która mimo wszystko nie figurowała na ich liście podejrzanych. Była za grzeczna, za nudna. Jej jedyną rozrywką były książki, a nawet wśród koleżanek z dormitorium miała miano sztywnej.

Ale Lily wcale nie była grzeczna, ani tym bardziej nudna. Po prostu starała się schodzić z drogi swoim ofiarom, przynajmniej do czasu kolejnego psikusa. Starała się zachowywać wobec nich neutralnie, bo uznała, że bycie za wredną byłoby podejrzanie. Bycie za miłą - jeszcze bardziej. Więc była po prostu uprzejma. Odpowiadała na pytanie ,,co jest zadane?" po raz dziesiąty tego dnia i śmiała się kiedy reszta się śmiała. 

Chociaż ciągle pozostawała anonimowa jako autor tego małego ataku na Pottera i jego bandę, nie spoczywała na laurach. Ciągle zastanawiała się, co następnego wywinąć chłopcom. Z bólem  uświadomiła sobie, że jest bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnątrz, co sprawiało, że drastycznie malała ilość pomysłów. 

Z drugiej strony, chociaż zła, ciągle nie czuła się najlepiej odstawiając takie rzeczy. To było bardziej w stylu Severusa, nie jej. Ale nie chciała po prostu dać Potterowi i bandzie tej bezkarności, immunitetu. 

Mimo swoich rozterek postanowiła poszukać informacji o tajnych sztuczkach Hogwartu. Może uda jej się w ten sposób wykorzystać jego potencjał i znowu zrobić kawał Syriuszowi, Jamesowi, Peterowi i Remusowi. W tym celu przesiedziała w bibliotece całą noc. Nie znalazła nic ciekawego w "Zuchwałych sztuczkach poskramiających sprytnych zuchwalców", ani w "Zwariowanych zaklęciach dla lekko stukniętych magów". W końcu wróciła zniechęcona do swojego dormitorium, gdzie jej współlokatorki już pewnie od dawna spały. 

Rano Lily obudziła się spóźniona. Poderwała się i rozejrzała po pokoju. Była w nim całkiem sama. Spojrzała na zegarek: ósma czterdzieści cztery. Matko Święta! Ale jeśli się pospieszy uda jej się jeszcze zdążyć na lekcję. Zaczęła w pośpiechu się ubierać. Zabrała swoją torbę z książkami i dopiero przy portrecie Grubej Damy przypomniało jej się, że dzisiaj pierwszą lekcją ma być zielarstwo, a przy tych temperaturach trzeba było zabierać ze sobą do szklarni kurtkę, a najlepiej do tego jeszcze rękawiczki. Lily pędem zawróciła i zaczęła szukać swoich rzeczy. Potknęła się o zasłony swojego łóżka i wywróciła się, bo jakimś cudem nie mogła wyjąć nogi.Te zasłony się na nią rzuciły!  Spojrzała na zegarek: ósma pięćdziesiąt osiem. Nie ma szans dojść do szklarni numer 3. I jeszcze nie mogła znaleźć tych głupich rękawiczek! 

Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy usłyszała dzwon obwieszczający początek lekcji. Poleciała na lekcję najszybciej jak mogła, używając wszystkich znanych sobie skrótów, ryzykując, że te najbardziej złośliwe klatki schodowe się przesuną i wyląduje gdzieś zupełnie indziej, co oczywiście się stało, więc spędziła dziesięć minut szukając wyjścia z piątego piętra, które nie prowadzi prosto do lochów. 

Wpadła do klasy w połowie zdania profesor Sprout. 

- Przepraszamzaspóźnieniezaspałam! - wypaliła.

Profesor Sprout zbyła ją szybkim ,,Minus pięć punktów dla Gryffindoru. Proszę usiąść, panno Evans, i zacząć pracować". Jednak przez całe zajęcia miała wrażenie, że Remus, który pracował w parze z Peterem, podejrzliwie się na nią gapi. Kiedy zadzwonił dzwonek, ciągle nie spuszczając z niej wzroku, podbiegł do Syriusza i szepnął mu coś na ucho. Ten spojrzał się na Remusa sceptycznie, potem na Lily, a następnie szturchnął Jamesa w żebra i wskazał na nią. Czy to możliwe, żeby zaczęli ją podejrzewać? Ale jak? Co ją zdradziło?

Przez cały dzień starała się unikać tej czwórki jak ognia, co okazało się bardzo stresującym zajęciem. Jednak Potter dopadł ją, gdy uczyła się w bibliotece chwilę przed zamknięciem.

- Hej. Możemy pogadać? - James przysiadł się do jej stolika bez pytania

- Nie bardzo, uczę się - spojrzała się na niego przepraszająco.

- Jest siódma czterdzieści wieczorem. I tak zaraz zamykają.

- Zamykają dopiero za dwadzieścia minut. Mogę się w tym czasie pouczyć - przypomniała mu Lily.

James wzruszył ramionami. 

- Poczekam. 

Lily przewróciła oczami i wróciła do pisania eseju dla profesora Binnsa.  Potter siedział przez moment cicho, a potem zaczął walić palcami w stół. Boże, co za dzieciak ten James.

- Skończyłaś?

- A jak myślisz? 

- Myślę, że tak.

- To źle myślisz. 

James już nic nie powiedział, ale po chwili wyjął z kieszeni gumę w bardzo szeleszczącym papierku i zaczął ją żuć. A dokładniej, zaczął puszczać bardzo głośne balony. To nie mogła być zwykła guma. To musiała być jedna z tych magicznych, Głośno Strzelających albo Nigdy Nie Kończących Się Gum Bernardette Jones. Czytała o nich we Wprowadzeniu do Magicznego Świata dla Magicznych Dzieci Niemagicznych Rodziców.

Lily wciągnęła głośno powietrze przez nos i powiedziała:

- Ty naprawdę nie potrafisz siedzieć cicho. Współczuję twoim rodzicom.

- A ja twoim - opowiedział szybko. - Idziemy?

Lily spojrzała na niego spode łba. 

- Możemy iść. 

Przez chwilę szli w milczeniu, a potem James ni z tego, ni z owego zapytał:
- Czemu byłaś dzisiaj spóźniona?

Lily zrobiła zdziwioną minę, ale w duchu naprawdę, naprawdę jej ulżyło.

- Czemu cię to interesuje?

James chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. 

- Bo i ja i ty raz spóźniliśmy się na lekcje i może z tego samego powodu.

Lily uśmiechnęła się pod nosem i powiedziała:

- Nie sądzę. 

- Niby skąd ta pewność? - powątpiewał James.

- Bo ja po prostu zaspałam, a z tego co wtedy mówiła profesor McGonagall, wam ktoś wyłączył budziki.

- A skąd wiesz, że po prostu zaspałaś,  a nie że ktoś wyłączył ci budzik?

Lily wzruszyła ramionami.

- Uczyłam się wczoraj do późna.

Dalej szli w niezręcznym milczeniu. Miała wrażenie, że James oczekiwał, żeby coś powiedziała, ale ona postanowiła siedzieć cicho. Kiedy doszli do pokoju wspólnego, James odwrócił się i poszedł w swoją stronę, jakby nigdy nic. Lily westchnęła i poszła do swojego dormitorium, w którym zastała  Mary i Jane. 

- Gdzie Alice i Marlene? - zapytała.

- Podobno Potter właśnie się objawił w pokoju wspólnym, a Alice ma jakąś bardzo ważną sprawę do niego - Jane wzruszyła ramionami. 

Przystosowanie się do Hogwartu chyba tylko dla Jane było trudniejsze niż dla Lily. Jane nie była zbyt przebojowa. Nie mówiła dużo, szczególnie przy kimś innym niż Lily i Mary, ale miała bardzo cięty język. Raz, kiedy Marlene i Alice myślały, że reszta już śpi, Lily usłyszała, jak Alice rozmawia z Marlene o tym, jak Jane w ogóle trafiła do Gryffindoru. Lily przewróciła oczami i uśmiechnęła się pod nosem. Alice i Marlene były takie płytkie, a ona z dnia na dzień coraz bardziej była przekonana, że Jane jest lojalna i naprawdę odważna, jeśli chodziło o jej przyjaciół, chociaż trochę boczyła się na nią za całą akcję z Mikiem. 

Lily bardzo chciała przerwać milczenie, które narastało między nimi od tego czasu, więc powiedziała:

- No jasne. Jak myślicie, kto kogo pierwszy zaprosi na randkę?  - uśmiechnęła się.

Mary uniosła brwi z rozbawieniem.

- Czy my na pewno wszyscy mamy po jedenaście lat?

- Nie wiem... Chryste Panie, nie ma nic bardziej denerwującego niż te kurtyny! - mruknęła Lily. - Już drugi raz dzisiaj się w nie zaplątałam!

- Spróbuj zaklęcia stałości. Powinno utrzymać je w miejscu - powiedziała Jane. - Poza tym, to są zasłony.

- Nieważne, mogą być i zasłony. 

I wtedy Lily olśniło. Zasłony. Rzucające się na swoich właścicieli. To. Jest. To. Ale jak ona ma się dostać do ich dormitorium? I jak odróżnić łóżko Mike'a, żeby jego nie zaczarować? Może Jane będzie coś wiedziała? Lily spojrzała na koleżankę. Czuła, że może w końcu zaczynały się rozumieć. Nie chciała tego niszczyć. 

Lily była już zmęczona. Nie miała siły myśleć już o zemstach ani intrygach, chciała po prostu porozmawiać z koleżankami i poczytać przed kominkiem. Chciała też zająć się swoimi kwiatami, chciała znaleźć miejsce, gdzie będzie mogła je hodować. Kwiaty, które wyrastały za pomocą jej magii wymagały pielęgnacji, inaczej po chwili więdły. 

Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze około godziny, zanim prefekci zaczną patrolować korytarze. Może uda się jej jeszcze złapać Severusa, żeby razem poszukali miejsca na jej kwiaty. Miała wrażenie, że Sev poznał tą szkołę dużo szybciej i dużo lepiej niż ona. Przeczesała włosy palcami i zeszła na dół. Wychodząc, wpadła na Jamesa. Znowu. 

- Gdzie idziesz? - zapytał.

- Do Severusa - odpowiedziała, nie zatrzymując się. James szedł z nią.

- Po co?

- Bo musimy czegoś poszukać - wzruszyła ramionami.

- Czego? 

- Miejsca.

James ożywił się na te słowa. 

- Jeśli chodzi o miejsca, to mogę wam pomóc. Znam już mnóstwo dobrych kryjówek w całej szkole.

Lily popatrzyła na niego sceptycznie.

- Nie, dzięki. Chyba sobie poradzimy. 

James skinął głową.

- Jakbyś jednak nie znalazła, to daj znać - powiedział, a po chwili skręcił w boczny korytarz, znowu odchodząc bez słowa.

Oboje  z Severusem już dawno pokazali sobie, jak dojść do ich pokojów wspólnych, więc Lily nie miała problemów z odnalezieniem się w lochach. Jednak dalej nie wymyślili sposobu, jak się nawzajem wywoływać z pokojów bez wchodzenia tam. Więc Lily po prostu czekała aż ktoś wejdzie albo wyjdzie przez ciężkie, metalowe drzwi prowadzące do pokoju wspólnego Slytherinu. Raz na jakiś czas próbowała wymyślać przypadkowe hasła, które brzmiałyby wystarczająco ślizgońsko, żeby mogła wejść do środka ("śliskość", "obślizgłość", "duma" "duma i uprzedzenie", "rozważna i romantyczna"). Może pod koniec odrobinę się zagalopowała. W końcu usłyszała za sobą kroki i zza zakrętu wyłoniły się dwie ślizgonki.

- Co ona tu robi? - Zmarszczyła brwi pierwsza.

- Możemy ci w czymś pomóc? - Niecierpliwie rzuciła druga, nie oczekując odpowiedzi. Ale Lily tego nie zauważyła.

- Mogłybyście zawołać ze środka Severusa Snape'a?

- Już lecę - prychnęła któraś.

- A teraz idź stąd, bo muszę powiedzieć hasło. 

Jednak gdy już właściwie wyszła z lochów, zniechęcona i zirytowana, usłyszała za sobą kroki i sapanie Severusa.

- Zaczekaj, Lily!

Lily przystanęła i uśmiechnęła się w stronę przyjaciela. 

- Coś się stało? - Zapytał.

- Tak. W sensie, nie, ale potrzebuję pomocy. Poszukasz ze mną miejsca, w którym mogłyby rosnąć moje kwiaty, tak jak w domu?

- Jasne - Severusa nawet nie zdziwiła ta prośba. Znali się ponad rok i przywykli do swoich dziwactw.

- To... jak myślisz, gdzie powinniśmy zacząć? - Zapytała po chwili dziewczynka. - Poza tym, mam ci coś do powiedzenia. Mam plan. 

Uśmiechnęła się do Severusa porozumiewawczo. 

- Mów! 

- No przecież nie tutaj, ktoś mógłby usłyszeć - westchnęła. - Chodź, najpierw musisz mi pomóc.

- Okej, masz rację. No to... co  powiesz na którąś ze szklarń?

Lily zmarszczyła nos.

- Nie wiem, każdy mógłby tam wejść.

- I co z tego? - Zdziwił się Severus.

- No... - Lily się zawahała. - Nie chcę, żeby je zniszczyli. I żeby o nich wiedzieli.

Chłopiec popatrzył się na nią z rozbawieniem, ale skinął głową.

- To może gdzieś na dworze?

- Ale gdzie? Myślisz, że moglibyśmy dosadzić moje kwiaty do grządek Hagrida?

- Myślałem, że nie chcesz, żeby ludzie je widzieli. Poza tym widziałem jego psa sikającego na te grządki - powiedział Severus. 

- Fu... 

- No, dokładnie... Jeszcze kiedyś obsikałby ciebie - rzucił Sev.

- Wtedy poszłabym się wytrzeć o ciebie! - Odcięła się Lily.

- A nie lepiej do Pottera albo Blacka?

- Fuj, nie chcę ich dotykać! Poza tym mówiłam ci, że już mam jakiś pomysł. Ale powiem ci dopiero, jak się stąd ruszymy. 

- No dobra. Chodź, może poszukajmy czegoś na dworze? - Zaproponował Severus, więc przeszli przez hall i wyszli na świeże powietrze. 

Na błoniach było już ciemno, a na dodatek zimno. Zdecydowali jednak, że  się nie będą wracać po ciepłe ubrania. Jeszcze by nie zdążyli wrócić do dormitoriów, zanim prefekci zaczną patrolować korytarze, więc zwykłe szaty będą musiały im wystarczyć. Owinęli się nimi szczelnie i wcisnęli ręce w kieszenie, a następnie ruszyli przed siebie. 

- No to... Mówiłaś, że masz jakiś pomysł. Na co?

- A, tak. Więc ogólnie ostatnio ciągle zaplątuję się w swoje zasłony przy łóżku. I tak się zastanawiałam, myślisz, że dałabym radę zaczarować ich zasłony tak, żeby się na nich rzucały?

Severus nawet nie musiał pytać o jakich ,,ich" chodziło.

- Myślę... Że to niezły pomysł. Tylko jak ogarniesz zaklęcie? Bo jak pójdziesz do nauczyciela, to się domyślą.

- To pójdę do biblioteki - Lily wzruszyła ramionami.

- No tak.

Niestety, tego wieczora nie znaleźli nic. To znaczy żadnego  miejsca, które odpowiadałoby standardom Lily i Severusa. Bo pies Hagrida rzeczywiście sikał na grządki, a każdy chwast wokół pola do quidditcha więdł tak szybko jak wyrósł, dzięki zaklęciu, które utrzymywało trawę na boisku w przyzwoitym stanie. Jednak nie tylko tego wieczora ich poszukiwania przyniosły marne skutki. Szukali przez następne kilka tygodni, a nie znaleźli nic choćby zadowalającego. A naprawdę nie byli wybredni. W międzyczasie Lily zaczarowała zasłony w dormitorium chłopców.

To była swoją drogą dość brawurowa akcja. Kiedy już znalazła zaklęcie, długo zbierała się na odwagę, żeby to zrobić. Już prawie zrezygnowała z całego pomysłu, a potem zobaczyła, jak Syriusz Black, James Potter i Remus Lupin spisują pracę domową od jakiegoś biednego dzieciaka, który był gotowy oddać im to wypracowanie i zrobić nowe, żeby tylko jak najszybciej się stamtąd wydostać. Lily myślała, że im coś zrobi. Jak można kogoś tak wykorzystywać, i to jeszcze swojego rówieśnika i kolegę z domu... Podeszła do nich i zapytała, co tu się wyprawia i co oni sobie myślą. Powiedziała, że mają natychmiast przestać i że zaraz pójdzie do profesor McGonagall. A oni na to, że ich to w ogóle nie obchodzi, że proszę bardzo i że tata Jamesa przekupi McGonagall, żeby im nie dawała kary. Bo, jak Lily się dowiedziała, tata Jamesa est bardzo bogaty i to według nich oznacza, że James Potter jest ponad wszystko i wszystkich. Więc następnego dnia zamiast pójść na obiad, poszła do dormitorium chłopców. Zaklęcie nie wyszło zbyt silne, ale może to dobrze. Może się nawet nie zorientują. 

Poza tym później  Lily sprawiła, że w pewną środę jedzenie Jamesa, Petera (który okazał się być welkim fanem, a nawet członkiem, tej bandy), Remusa i Syriusza wybuchało im na talerzach a raz oblała ich podręczniki zaczarowanym atramentem, który znikał po paru godzinach. Przy wszystkim pomagał jej Severus i w pewnym momencie przekształciło się to w zwykłą zabawę. To były w końcu tylko niewinne żarty, a ci chłopcy i tak niezmiennie pozostawali ulubieńcami wszystkich. W którymś momencie zorientowali się nawet, że z każdym kolejnym psikusem, którego byli ofiarami, mówiło się o nich coraz więcej. A to zupełnie im nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, dlatego Lily i Severus nie czuli zbyt wielkich wyrzutów sumienia. 

Z każdym kolejnym dniem, każdym kolejnym psikusem i każdym kolejnym uśmiechem wymienionym między Lily a jej koleżankami z dormitorium, Hogwart wydawał się przyjaźniejszy i weselszy. Dziewczynka czuła się tu dużo lepiej niż we wrześniu, przyzwyczaiła się do szkolnej rutyny, swojej nowej klasy i nawet powoli przestawał ją dziwić widok magii. Mimo wszystko dalej troszkę tęskniła za domem. Wiedziała, że pewnie nigdy całkiem nie przestanie, ale może już czas skupić się na lekcjach i swoim życiu towarzyskim, znaleźć wreszcie miejsce na sadzenie tych głupich kwiatów i przyzwyczaić się do swojego życia. 

Lily zdecydowała się trzymać swoich postanowień i realizować je jedno po drugim. Wiedziała, że żeby rzeczywiście przestać stresować się domem, musiała najpierw zająć się kwiatami. Z Severusem przeszukali już naprawdę całe błonia i dalej nic nie znaleźli. Może czas poprosić o pomoc kogoś innego? 

- Mary? - Lily podeszła do koleżanki siedzącej w pokoju wspólnym. Dosunęła sobie fotel i usiadła obok. 

- Znasz może jakieś miejsca, gdzie możnaby zasadzić kwiaty?

Mary spojrzała się na nią zdziwiona znad swojego eseju. 

- Hm, chyba nie - powiedziała po chwili zastanowienia. 

- Ale może spytaj Jane? Ona chodzi swoimi drogami, może będzie coś wiedzieć - uśmiechnęła się.

- Dzięki, tak zrobię. 

Ale Jane również nic nie wiedziała. Zrezygnowana Lily usiadła przed kominkiem i gapiła się w niego smętnie. Nie miała co robić, odrobiła już wszystkie zadane prace domowe,  było za późno na spacery po zamku, a Mary i Jane obie pisały eseje. Rozsiadła się więc z książką i postanowiła spędzić w ten sposób wieczór. 

- Słyszałem, że dalej szukasz tego miejsca, którego szukałaś dobre parę tygodni temu - Lily usłyszała obok siebie głos Jamesa Pottera i poczuła jak siada obok. 

- Dobrze słyszałeś - oderwała wzrok znad książki i spojrzała na niego.

- Mogę ci pomóc szukać.

Lily przypomniało się, że James przecież składał jej kiedyś tą propozycję. Wtedy odmówiła i teraz też tak chyba  zrobi, bo nie czułaby się dobrze jednocześnie żartując sobie z kogoś za jego plecami i przyjmując od niego pomoc. 

- Nie, dzięki, chyba sobie poradzę - mruknęła. Uśmiechnęła się, bo nie chciała być nieuprzejma. W końcu James jak raz robił coś miłego. 

Niedługo po tym Lily położyła się do łóżka, ale długo nie mogła zasnąć. Męczyła ją cała sytuacja z kwiatami i jej relacja z chłopakami. Szczególnie z Jamesem, bo reszta zachowywała się tak samo, ale on nie był do końca dupkiem. Może już pora skończyć z tymi psikusami? Było fajnie, kiedy chłopcy byli nieznośni i aroganccy, ale teraz? Nieszczególnie. I może powinna przyjąć pomoc Jamesa. 

Następnego dnia od samego rana próbowała porozmawiać z Jamesem. To było trudne, bo zastanie Jamesa samego właściwie graniczyło z cudem. Teoretycznie mogłaby podejść do niego przy wszystkich, ale coś mówiło jej że to nie jest dobry pomysł. 

Udało jej się porozmawiać z Jamesem dopiero podczas lekcji u profesora Slughorna, kiedy on radził sobie naprawdę beznadziejnie ze swoim eliksirem. Gdy Lily zgłosiła się na ochotnika, żeby mu pomóc, Severus uniósł brwi, a Lily spłonęła rumieńcem. 

- No co, staram się być miła.

On w odpowiedzi uniósł brwi jeszcze wyżej. 

- Hej - powiedziała, dosiadając się Pottera. 

- Hej - mruknął. Zapadła niezręczna cisza, więc Lily pochyliła się nad jego kociołkiem. 

- Na jakim etapie jesteś?

- Dodałem już sproszkowany róg jednorożca.

Lily zmarszczyła nos i przyjrzała się miksturze.

- A dodałeś wcześniej korę z drzewa figowego?

James pokręcił głową.

- Zapomniałem. 

- No dobra, to da się łatwo naprawić. 

Kiedy profesor Slughorn zebrał próbki ich eliksirów, Lily zagadnęła Jamesa.

- Tak w ogóle... czy twoja propozycja z wczoraj jest dalej aktualna?

- Ta z wczoraj i sprzed kilku tygodni? - James uśmiechnął się ironicznie. - Tak.

- Czyli pomożesz mi szukać?

-  A czego właściwie szukamy? 

- Miejsca. Takiego do sadzenia kwiatów. 

- No... okej. To spotkajmy się przy portrecie o ósmej?

- Okej - Lily uśmiechnęła się, zebrała swoje rzeczy i wyszła z klasy. 

Wieczorem, idąc na spotkanie z Jamesem, Lily nie była pewna czego się spodziewać. James zdawał się być ostatnio całkiem fajny, ale co jeśli nie będą mieli o czym rozmawiać? A co, jeśli jednak jest okropny i tylko przyszedł się z niej ponabijać? Kiedy jednak przeszła przez przejście za portretem Grubej Damy i ujrzała Jamesa stojącego pod ścianą z rękami w kieszeniach i nieułożonymi włosami, uśmiechnęła się. On chyba miał w sobie coś takiego, co sprawia, że ludzie z miejsca go lubili.

- Hej, James - powiedziała Lily. - Dzięki, że mi pomagasz.

Chłopiec wzruszył ramionami. 

- To nic wielkiego. Mama uczyła mnie szacunku do pięknych kobiet. 

Lily zarumieniła się. Nie, spłonęła rumieńcem. Czy on ją podrywa?

- To cytat - powiedział James, gdy Lily nic nie odpowiedziała. 

- Um, no tak, a... z czego?

Boże, to potencjalnie mogła być najbardziej niezręczna rzecz w jej życiu. Nic, ale to nic, nigdy by tego nie przebiło. Było tak blisko. Dobrze, że nic nie powiedziała, bo chyba zapadłaby się potem pod ziemię. 

- No... Clarissa Clarka - powiedział James Jakby to było coś oczywistego.

- Kto to? - Lily zmarszczyła brwi. 

- Jak możesz nie wiedzieć kto to Clariss Clark?! - James przystanął i wytrzeszczył na nią oczy.

- Jak widać można - Lily przewróciła oczami. 

- Merlinie, gdzie ty się wychowałaś? W takim razie jakiej muzyki słuchasz, skoro nie znasz największego mistrza czarodziejskiej muzyki? A Jęczące Jędze chociaż znasz?

- Wychowałam się pod Londynem, skoro cię to interesuje. I raczej nie słucham muzyki.

James uniósł brwi i spojrzał się na nią sceptycznie. 

- No dobra, znam trochę Elvisa, Led Zeppelin i Jimiego Hendrixa. I znam na pamięć Beatelsów, bo moja siostra ma na ich punkcie obsesję. - Lily czuła się zadowolona z siebie, bo to była w końcu naprawdę dobra muzyka. Mniejsza o to, że słuchała jej bardziej rodzina Lily niż ona sama.

- Czy ty i twoja rodzina jesteście jakimiś hipsterskimi fanami małych kapel, których nikt nie zna?

- ''Małych kapel których nikt nie zna''?!  - Teraz to Lily wytrzeszczyła oczy.  - Przecież to najlepsze zespoły naszych czasów!

- Eem, nie wiem kto ci to naopowiadał, ale najlepsza muzyka naszych czasów, nie, w ogóle całego czarodziejskiego świata to oczywiście Clariss Clark i...

- Moment - przerwała mu Lily. Spojrzała się na niego jak na kogoś przygłupiego. - James, przecież ja jestem mugolaczką. 

James uśmiechnął się i zrobił minę, jakby cała jego egzystencja nabrała właśnie większego sensu.

- Ahaaa, to dlatego o niczym nie słyszałaś. Chociaż to cię wcale nie usprawiedliwia! - Dodał po chwili. 

- Musimy cię doedukować. 

- Pff, ciebie tak samo - powiedziała Lily, ale uśmiechnęła się. 

Potem szli jeszcze przez chwilę wymieniając się ulubionymi piosenkami:

- ,,Mama uczyła mnie szacunku

Do pięknych kobiet

Więc zaopiekuję się tobą

I zaprowadzę tam

Gdzie nasza miłość będzie kwitła'' - śpiewał cicho James.

- Ładnie śpiewasz - powiedziała Lily. James tylko wzruszył ramionami, ale dziewczynce wydawało się, że uczy mu poróżowiały.

W końcu doszli do małych, drewnianych drzwi. Przechodząc tędy, Lily nigdy nie zwróciłaby na nie uwagi, a już na pewno nie otwierałaby ich. Przez okna obok widać było jedynie jak wysoko ponad ziemią się znajdowali. James otworzył drzwi, a jego towarzyszka zamarła, kiedy po prostu przez nie wyszedł. Lily złapała go gorączkowo za szatę i krzyknęła, wciągając go z powrotem do budynku. 

- Nic ci nie jest? Co to miało być? Mogłeś zginąć!

James tylko uśmiechnął się zawadiacko i powiedział:

- Nie martw się, nic mi się nie stanie. Patrz. 

Ponownie otworzył drzwi i ponownie postawił nogę w powietrzu jakby chodził po podłodze. 

- Jezu - mruknęła Lily. - Co to ma być?

- Nie wiem - chłopiec wzruszył ramionami. - Pokazała mi to niedawno moja przyjaciółka. Wiem, że można po tym chodzić.

- Czyli po czym właściwie? - Lily uniosła brwi. Ona dalej stała w zamku i raczej nie zamierzała się stamtąd ruszać. 

James ponownie wzruszył ramionami. 

- Chodź - wyciągnął do niej rękę.

Lily zawachała się.

- Wiesz, ja doceniam twoją pomoc, ale to chyba nie jest dobre miejsce na sadzenie kwiatów. Jest trochę... niebezpiecznie. 

- Oj no chodź, jesteś Gryffindorem czy nie?

James uderzył w czuły punkt i doskonale o tym wiedział. Lily zrobiła gniewną minę, ale złapała się framugi i niepewnie stanęła w powietrzu.

- Tu jest strasznie - wyjąkała. 

- Myślę, że tylko naprawdę odważny Gryfon poradziłby tu sobie. Ktoś taki jak sam stary Godryk - westchnął James. - Nikt nie będzie cię oceniać.

I Lily, doskonale wiedząc, że wpada w jego pułapkę, spojrzała się na niego spode łba i powiedziała:

- Wytrzymam. 

- Jak daleko w przód tu można iść? - zapytała. Ku jej przerażeniu, James powiedział, że nie ma pojęcia. 

Lily wzięła kilka głębokich oddechów i powiedziała: 

- W takim razie się przekonajmy. 

Niepewnie postawiła kroczek w przód. James zrobił trochę większy, więc ona też. I tak szli przez chwilę, aż usłyszeli kroki w korytarzu za sobą. Lily przestraszyła się i w tym momencie powietrze przestało dawać jej oparcie. Zaczęła spadać. 

Była przerażona i chciała krzyczeć, ale jej wrzask urwał się, kiedy prędkość, z którą spadała, zaparła jej dech w piersiach.

- Arresto Momentum! 

Lily przestała spadać. 

- Wingardium Leviosa!

Lily zaczęła się unosić. Po chwili została postawiona na ziemi - prawdziwe ziemi - widzialnej i nieunoszącej się w powietrzu. Poczuła, że uginają się pod nią kolana i łzy spływają po policzkach.

- O Merlinie. Przepraszam, ja nie chciałem, nie wiedziałem... - jąkał się James.

- Czego nie wiedziałeś? - odezwał się profesor Flitwick stojący przed nimi. Już teraz był od nich wyższy tylko o kilka centymetrów. 

- Idziemy do profesor McGonagall! - Pisnął. Lily i James bez słowa podążyli za nim.

- Wszystko okej? - Zapytał cicho chłopiec, a ona tylko pokiwała głową w odpowiedzi. 

Tego dnia zgarnęli szlaban pozbawiający ich przywileju bycia na uczcie z okazji Święta Duchów. James nie był zadowolony, ale nic nie powiedział. Czuł się naprawdę źle z powodu tego, co się właśnie stało. Z drugiej strony jak miał powiedzieć chłopakom, że nici z ich kostiumu grupowego, bo on cały wieczór spędzi w polerując srebra z Lily Evans? Ugh, ona ma u niego dług. 

Continuă lectura

O să-ți placă și

262K 7.7K 87
Daphne Bridgerton might have been the 1813 debutant diamond, but she wasn't the only miss to stand out that season. Behind her was a close second, he...
920K 21.2K 49
In wich a one night stand turns out to be a lot more than that.
1.1M 29.9K 37
After the passing of Abigail Bentley's mother, she is now the only one responsible for her family's well-being. Her father, often too drunk to stand...
1.3M 57.1K 104
Maddison Sloan starts her residency at Seattle Grace Hospital and runs into old faces and new friends. "Ugh, men are idiots." OC x OC