Wojna Trzech Ras

By Nihgtingale

6.5K 675 714

Świat, jaki wszyscy znamy, przestał istnieć za sprawą rasy, która dotąd żyła w ukryciu. W trwającej od lat wo... More

Od Autora
Podrozdział I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Podrozdział II
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Podrozdział III
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Podrozdział IV
Rozdział 14

Rozdział 15

155 21 34
By Nihgtingale


Organizm Rodolfa, zmęczony całonocną jazdą oraz rozluźniony mocnym alkoholem, domagał się odpoczynku, więc po kilku bełkotliwych zdaniach chłopak zasnął na wysłużonym krześle. Oparł głowę o ramię Miśka, który siedział w bezruchu zgarbiony i nienaturalnie wygięty, tylko od czasu do czasu unosząc rękę ze szklanką do ust.

Niefrasobliwie rzucone przez chłopaka deklaracje uciszyły pozostałych i Słowik próbowała odnaleźć w wygładzonej snem twarzy ślady po nienawiści, która wcześniej aż kipiała z każdej komórki jego ciała. Gdy spał, jego rysy traciły to ciężkie napięcie i wzgardę wobec świata. Gdyby nienawiść była częścią Rodolfa, stanowiła o jego naturze, jej piętno byłoby wypalone na zawsze, prawda? Ani ona, ani ten młody żołnierz nie urodzili się tacy... zdeformowani. Pytaniem pozostawała kwestia, czy ten stan był odwracalny?

By ukryć zmieszanie pociągnęła kolejny łyk. Alkohol powoli rozluźniał i ogrzewał. Policzki zaczynały parzyć. Spoglądała na butelkę rozdarta - nie zamierza przesadzić, obawiając się tego, co może z niej wypełznąć pod wpływem procentów, ale jednocześnie pragnęła wyciszyć w głowie ten wiercący głos, który nie dawał jej spokoju od powrotu z sanatorium.

Sumienie, mruknęła rozbawiona pod nosem, poprawiając się na krześle i zastanawiając, dlaczego jej wewnętrzny krytyk wybrał akurat głos Onura, by ją osądzać. Wypita żytniówka przyspieszyła tętno i jeszcze bardziej rozogniła myśli. Kilka tygodni temu wszystko wydawało się proste — dobre albo złe, czarne albo białe. Teraz wyobrażona obecność Onura zmuszała do wątpienia i podważania wszystkiego, co do tej pory rozumiała. Choć od wczoraj próbowała wyrzucić go z myśli i z serca, sens jego słów pojawiał się we wszystkim, co ją otaczało, zaburzając wcześniejszą normalność.

— Dość tego! — powiedziała na głos, przywołując się do porządku.

— Dość czego? — zapytał Baron.

— Wódki... — odparła.

Mężczyźni spojrzeli na nią zmieszani.

— Dopiero zaczęliśmy! — wyjąkał błagalnie Misiek.

— Za dużo mamy do zrobienia, by skończyć jak on. — Wskazała ręką Rodolfa.

— Niech śpi. Coś czuję, że w najbliższym czasie nie będziemy mieli ku temu zbyt wielu okazji — mruknął Baron. Zapalił papierosa i zwrócił się do dowódcy: — Nie powiedziałaś nam jeszcze, co o tym wszystkim sądzisz?

— O tej Bohynce? — upewniła się, próbując zebrać swoje odczucia w jakąś sensowną opinię.

— O niej, o jej nagłym nawróceniu, o ewentualnych rozkazach jajogłowych, o kolejnej atomówce i o tym, czy Tadek po wszystkim zetnie tej cholernej Czarnoksiężnej głowę?

Słowik westchnęła, słysząc tę litanię kwestii nurtujących także ją samą. Nie chciała dać się sprowokować do popełnienia kolejnych błędów i chlapnięcia czegoś, co ci zaalarmuje. Przyszło jej do głowy, że być może Baron ją testował i już zaczął się domyślać, że z sanatorium wróciła pokiereszowana na duszy. A może w zwykłej barowej pogawędce doszukiwała się drugiego dna? Zdawała sobie sprawę, że wcześniej się nie popisała i czuła z tego powodu zażenowanie, co wywołało rozdrażnienie i nerwowość. Może dlatego była wyczulona na każde słowo i gest dawnych towarzyszy, choć określenie "dawny" nabrało dla niej nowego, gorzkiego posmaku. Jakby jej życie podzieliło się na kolejne ery - oprócz dzieciństwa z ojcem, na życie przed Onurem i po Onurze. Pobyt w szpitalu i sanatorium był początkowo nieustannym oczekiwaniem na powrót do służby, na ucieczkę przed tym, co — w cichym, bezpiecznym miejscu — mogło ją dogonić. W koszarach nie znalazła swojej "normalności", a mimo pozornej swojskości starych kątów, wszystko było obce, wypaczone przez perspektywę Onura. Dlatego w pytaniu Barona dostrzegła ukrytą groźbę, jakby Wywiadowca chciał przyłapać ją na zachowywaniu się niewłaściwie, inaczej.

— Powiem ci, jak wreszcie ją poznam. A co do rozkazów... To tylko West tak naprawdę się nimi przejmuje. A jakie będą, zależy od tego, czego się dowiemy. Wiem jedno, od niej naprawdę dużo zależy i choć nie ufam jej tak jak Jason, jestem skłonna przyznać, że może nam pomóc i może dzięki niej nie będziemy musieli wyjeżdżać.

— Chcecie ją wykorzystać do zakwestionowania rozkazu o wyruszeniu za morze? — zdziwił się. — Nie przyszło mi do głowy, że nadal nam to grozi.

— Nie chciałbym stąd wyjeżdżać — odezwał się milczący dotąd Bizon. — Niby cały czas wyjeżdżamy, ale jakoś łatwiej, gdy masz coś za plecami. Własny kąt. A tam? Cholera wie, co tam jest...

— Nie jesteśmy tutaj dla wygody. Mamy znaleźć Alfę i choć nie wierzę, byśmy znaleźli za morzem więcej wskazówek niż tutaj, to musimy myśleć głównie o zrealizowaniu zadania. Pamiętacie ten oddział, który nas zaatakował? Kiedy zostałam ranna? — Zapytała nagle.

— Trochę... — odpowiedział z wahaniem Baron.

— Co widzieliście?

— To ważne? — Bizon znów pociągnął łyk z butelki, a gdy Słowik kiwnęła głową, zaczął opowiadać: — Pamiętam, że wracaliśmy z patrolu. Poza pograniczem, na ziemi niczyjej. Dzień wcześniej załatwiliśmy dwóch wałęsających się Czarnoksiężnych.

— Tak, myśleliśmy, że to jacyś maruderzy albo zwiad. Chciałaś to sprawdzić — uzupełnił Baron. — Robiliśmy krótkie wypady od miejsca, w którym ich spotkaliśmy w różne strony, licząc, że dowiemy się, czy byli częścią większej grupy.

— West się niecierpliwił... — przypomniało się dziewczynie.

— Tak, zgodziłaś się wracać, bo już długo byliśmy w terenie. Gdy ruszyliśmy z powrotem, trafiliśmy na dużą grupę, dokładnie w miejscu, gdzie zabiliśmy tamtych dwóch. Nie pamiętam, ilu ich było. Kazałaś Bizonowi i Tadkowi przebijać się przez nich do przodu. Potem szedłem ja z Zapyolą, osłanialiśmy Rodolfa i luzaki. Ty na końcu z majorem.

— Zabiłem albo raniłem chyba z czterech. Tych, którzy stali mi na drodze — przerwał przyjacielowi Bizon. — Jak wpadliśmy do lasu i na drogę na zachód, widziałem Rodolfa z końmi, a za nim resztę. Baron wyprztykał się z bełtów, ale nikt na nich nie nacierał. Zapoyla krwawił na twarzy i ciężko dyszał, ale się przebiliśmy. Major nas popędził. Widziałem, jak co rusz obracasz się w siodle i wypuszczasz strzałę. Potem wyciągnęliście miecze.

Urywki wspomnień powoli układały się w ciąg wydarzeń.

— West krzyknął, że następny Czarnoksiężny jest jego — dodała, porządkując fragmenty, których nie zatarło późniejsze omdlenie. — Odwrócił się i zaatakował. Pędziliśmy dalej. Spojrzałam za siebie. Jason był tuż za mną... i wtedy...

— I wtedy z nieba zleciało to skrzydlate ohydztwo z jakąś dziwną bronią, ni to miecz, ni to topór. I wbiło ci to cholerstwo w bark. Rąbnęłaś o ziemię, aż zachrupotały kości. — Baron zaciął się na chwilę, spojrzał na swoje dłonie i matowym głosem opowiadał dalej: — Markiza pobiegła przed siebie, ale Rodolfo ją złapał. Ja, Zapoyla... zamarliśmy, gdy ten latający wylądował przy tobie, by cię dobić, a my, do diabła, byliśmy za daleko. Przepraszam, szefowo, że nas tam nie było.

Bizon zamrugał i sięgnął po butelkę, by ukryć wzruszenie, które wywołała w nim opowieść Barona. Słowik bezwiednie potarła skórę szyi, której poszarpana, ostra faktura była czymś, co potwierdzało każde wypowiedziane teraz słowo. Jak podpis pod zeznaniem, świadczyło o tym, że jej przeżycia były prawdziwe i zostawiły na niej trwały ślad. Niestety, to starcie zapoczątkowało dziwny okres w jej życiu, zakończony niedoszłym spotkaniem z Onurem. Dziewczyna zacisnęła pięści. Nie mogła pozwolić, by blizny, zniecierpliwienie, mętlik w głowie — cały ten ból — poszły na marne. Musiała wyłowić z tej historii coś pożytecznego, nadać przeżyciom jakąś pozytywną wartość, zrobić cokolwiek, co choć w części usprawiedliwi to, jak opuściła Onura, z czego on jeszcze przez kilka godzin nie będzie zdawał sobie sprawy.

— To nie wasza wina. Nie spodziewaliśmy się kolejnego wynaturzenia i ataku z nieba. Przyjrzeliście się jej?

— Ja wtedy nic nie widziałem. Dopiero zwłoki na ziemi — odrzekł ponuro Bizon, Baron zastanawiał się przez chwilę, zanim się odezwał.

— Masz rację, to była kobieta, w sensie Czarnoksiężny płci żeńskiej. Taka humanoidalna. Tylko miała skrzydła i ostre rysy. Drapieżne. Ale długo się jej nie przyglądałem. Kiedy pochylała się nad tobą, żeby cię dobić, West grzmotnął ją w plecy. Zwaliła się obok ciebie, rycząc, a potem zastygła. Tyle. Kurde... ile tam było krwi. Twojej, jej... aż chlupotało. Piasek wokół was tak nasiąkł, że był brunatny. Podnieśliśmy cię z Westem, Zapoyla przywiązał ci ramię do tułowia, by nie latało w trakcie jazdy. West wsiadł na konia i posadziliśmy cię przed nim, obwiązałem was liną i ruszyliśmy. Nie mieliśmy już na nic czasu. Galopem ruszyliśmy do Azylu, minimalnie klucząc, by zmylić ewentualny pościg. Na szczęście Czarnoksiężni, chyba zrozumieli łupnia, jakiego dostali, bo zatrzymali się przy trupie tej latającej i nie gonili nas. Resztę już wiesz od Hawrankowej.

Słowik przystawiła butelkę do ust, dając sobie czas do namysłu. Cała ta historia wydawała się z jakiegoś powodu istotna.

— Jak myślicie, dlaczego wcześniej nie natknęliśmy się na latających?

— Nie mam pojęcia. Myślisz, że oni w jakiś sposób ewoluują?

— Nie sądzę. Sam powiedziałeś, że wyglądała jak człowiek. Jeśli tak samo długo się rozwija, to musiała powstać, narodzić się, czy co tam, już dawno temu. A jednak spotkaliśmy ją dopiero teraz. I było ich kilkoro, różnej płci — starała się uchwycić sens, czuła go. — Pamiętasz tych Czarnoksiężnych wydających rozkazy grupom, z którymi mieliśmy do tej pory do czynienia?

— Tak samo brzydcy jak reszta — zaśmiał się Bizon.

— Czy czymś się wyróżniali? — drążyła.

Baron podrapał się po brodzie. Do tej pory rzadko dyskutowali o istocie Czarnoksiężnych, co najwyżej pomstując na ich nagłe pojawienie się na Ziemi i długą, bolesną wojnę. Ludzie skupiali się na likwidowaniu wrogów, Wywiadowcy starali się ustalić szczegóły niezbędne do zakończenia wojny, ale konfrontacja z Bohynka była pierwszym razem, gdy mieli ich w jakiś sposób "poznać".

— Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że ci, co wydawali rozkazy — zaczął nieco pompatycznie — bardziej przypominali ludzi. Mniej mieli łusek, rogów, dodatkowych rąk, normalniejsze kolory skóry, brak ogonów, chuj wie, czego jeszcze. Coś tam zawsze było z nimi nie tak, ale jakby mniej niż z tą szeregową masą, którą wyżynamy zazwyczaj.

Słowik skrzywiła się, słysząc z jego ust "wyżynanie". W jej obecnym stanie ducha każde takie stwierdzenie wywoływało nową falę wątpliwości.

— Jesteśmy żołnierzami, nie wyżynamy — powiedziała gwałtownie i urwała, zdając sobie sprawę, że nie powinna wybuchać na oczach podwładnych.

Baron obdarzył ją przeciągłym spojrzeniem, nim skomentował jej impulsywną reakcję.

— To prawda. Ktoś mógłby nawet nazwać wybijanie oddziałów Czarnoksiężnych do nogi rzezią, ale wszyscy wychodzimy z założenia, że to konieczność i wojenna rzeczywistość. I jej nie kwestionujemy. Wcześniej jakoś ci to nie przeszkadzało.

— Ale teraz przeszkadza. Nie chcę, by ktoś myślał o nas jak o mordercach. — Specjalnie użyła sformułowania "nas" i "ktoś", choć wiedziała, że chodziło jej o to, by Onur nie myślał tak o niej.

Dlaczego wciąż tak ją obchodziło jego zdanie? Przecież mieli się już nigdy więcej nie spotkać. Onur stanie na polanie i zrozumie, że uciekła, stchórzyła. Zresztą gdyby nawet została i powiedziała mu o sobie prawdę, chciałby mieć do czynienia z kimś takim jak ona? Pogardzanym Wywiadowcą? Ten rozdział był już zamknięty, choć wciąż dawał o sobie znać, jak ćmiący ból zęba, a ona nie mogła się powstrzymać, by od czasu do czasu nie wzruszyć go językiem i pozwolić fali bólu przetoczyć się przez myśli.

— Butelka jest pusta... — wtrącił Baron, spoglądając to na przyjaciela, to na dowódcę. — Zamawiamy dalej? — Gdy nikt mu nie odpowiedział, dodał: — ja tam nie czuję się mordercą. Gdybym to wszystko rozpamiętywał, nie spałbym po nocach. Niech się martwią ci, którzy wydali mi rozkaz.

Słowik przełknęła głośno ślinę, a Baron wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Powoli zaczynał rozumieć, co działo się z ich kapitanem, choć nie wiedział, czym ta zmiana była spowodowana. Domyślał się, że zaczęła wychodzić ze skorupy, w której bezpiecznie siedziała od wstąpienia do Wywiadowców, skorupy, która chroniła ją przed zbliżeniem się do kogokolwiek i poczuciem czegokolwiek. Starała się zachowywać normalnie, na chłodno analizować ich sytuacje i przewidzieć wszelkie konsekwencje, lecz on widział, że to opanowanie było tylko pozorne. Zdradził ją rumieniec, który wykwitł na jej policzkach, gdy ostatnie zdanie Bizona zawisło w powietrzu. Dotarło do niego, że nie byli w stanie jej pomóc. Musiała się sama uporać ze swoim strachem, sumieniem i przeszłością.

Gdy razem z Bizonem dźwignęli nieprzytomnego Rodolfa, pomyślał przez chwilę, czy nie porozmawiać z majorem Westem. Dawna Słowik nie ,dlaczego wtrąca się w nie swoje sprawy. A ta nowa? Wolał nie ryzykować.

Słowik, wypełniona jakąś niezdrową ekscytacją wywołującą nerwowość, weszła gwałtownie do gabinetu w siedzibie Wywiadowców i zbyt mocno zamknęła za sobą drzwi. Miała wrażenie, że cokolwiek nie robiła, tkwiła w tym jakaś przesada albo sztuczność. Nie poczekała, by zobaczyć, jak żołnierze zebrali się, by ocucić Rodolfa, coś ją gnało z miejsca na miejsce, aż w końcu postanowiła podzielić się swoimi spostrzeżeniami z majorem.

West siedział pochylony nad stertą pogniecionych papierów. Mruknął tylko z dezaprobatą na jej wtargnięcie, więc ostrożnie usiadła obok biurka. Płomień świecy ustawionej tuż przy jego skroni, zakołysał się, a Łowca podniósł wzrok. Wyglądał na zmęczonego.

— Jak ci idzie? — zapytała, gdy odłożył ołówek. Wzruszył ramionami i przetarł zaczerwienione oczy. Słowik wzięła pierwszą lepszą kartkę i przeczytała na głos — "korzystny układ sił". Przebiegła wzrokiem tekst. W oczy rzuciły jej się takie wyrażenia jak: lokalizacja, zaskoczenie, ofensywa, mobilizacja i kampania, fakty i środki.

— Jesteś w tym dobry, wiesz? W tej służbowej mowie. Ja bym nie skleciła takiego zdania.

West uśmiechnął się krzywo.

— Tak. Ty piszesz tylko krwią. W morderczym stylu. — Mrugnął do niej i znów pochylił się nad jakąś listą.

Spojrzała na niego zdumiona. Znowu to słowo. Jakby ją prześladowało. A może wcześniej je ignorowała?

— To chyba nie jest dobre porównanie.

— Przepraszam. — Odrzucił ołówek, który poturlał się po papierach i zatrzymał kilka centymetrów od krawędzi biurka. Oderwał od niego wzrok i wskazał ręką raporty, nad którymi pracował. — To wszystko... To dla mnie za dużo.

Wstał i nalał bursztynowy płyn do dwóch blaszanych kubków. Jeden podsunął jej.

— Cieszyłem się, że wracasz. Miałaś chwycić wszystko za mordę, żebym mógł trochę odpuścić. Sobie, twoim ludziom i tej cholernej biurokracji. — Pociągnął spory łyk i głośno przełknął. — Ale nie... Tobie się musiało coś tam stać. Powiedz mi, Słowik, co oni ci tam zrobili?

— Przesadzasz. — spróbowała go zbyć i zbliżyła brzeg kubka do ust, udając że kosztuje zawartość. — O mało nie umarłam. Nie było mnie kilka tygodni. Wyszłam z wprawy. To naturalne, że czuję się nieswojo — tłumaczyła..

— Słowik, którą znam, nieswojo czuła się w sanatorium, bez konia, szabli i kilku gardeł do poderżnięcia. Ta, która nie chciała wracać, ta, która ma oczy pełne skruchy i rozterek, to nie moja Słowik. Lepiej mi ją oddaj.

Zadrżała. Chciała mu powiedzieć, że stara się ze wszystkich sił, ale to by oznaczało, że otwarcie przyznaje, że coś się zmieniło. Zauważył tak wiele, czy mógł sie domyślić, co wydarzyło się w sanatorium? Oceniłby ją, wyśmiał i pewnie nie zrozumiał. Dlatego milczała.

— Jesteś najlepszym oficerem bojowym, jakiego znam. — Pochylił się nad nią, tak blisko, że poczuła jabłkowy zapach brandy. — Podejmujesz decyzje błyskawicznie, nigdy się nie cofasz. Trwasz bez względu na konsekwencje, rozkwitasz w ogniu. Nie pozwól, by to, co znalazłaś w tym sanatorium, zmusiło cię do kroku wstecz.

Spuściła głowę, choć w jej sercu na chwilę zagościło coś innego, niż palący wstyd. Próbowała przywołać uczucia, jakie towarzyszyły jej przez te wszystkie lata podczas walk. Znaleźć w sobie ten "ogień", o którym mówił West. Jednak cały czas wracała do nieśmiałego, ciepłego płomienia, który drżał w jej duszy przed każdym spotkaniem z Onurem. Jak podczas spacerów, treningów i przejażdżek, powoli topniał lód zalegający jej w sercu i jak zmniejszał się przygniatający ją ciężar, z którego obecności do niedawna nie zdawała sobie sprawy. West łączył jej "żywotność" z walką, ale prawdziwie "żywa" czuła się podczas tych kilku dni z Onurem, z dala od świata, konfliktów i Czarnoksiężnych.

— Stworzyłaś ten oddział. Zbudowałaś razem ze mną struktury Wywiadowców. Jesteś niezastąpiona, skuteczna... .

— Jestem mordercą...? — wyrwało się jej.

West nie odpowiedział. Był wściekły, odkąd wrócili z sanatorium. Najpierw na nią, potem na siebie. Tak dumny z działań oddziału i swojej roli, która do tej pory ograniczała się jedynie do organizowania zapasów, występowania w roli rzecznika i sporadycznych akcji zbrojnych, łaknął jej aprobaty. Porównywał się do niej i oczekiwał... Czego? Podziękowania, ulgi i wdzięczności? Był tak pewny jej reakcji, że zupełnie się pogubił. Własne ego przysłoniło mu niepewność kapitan. Zwykle po prostu się podporządkowywał, rozkazom, potrzebom oddziału, a nawet samej Słowik. Zapomniał, że może ona też potrzebuje dowódcy — kogoś, kto wskaże jej kierunek, gdy tylko go zgubi.

— Wiesz, co to kontratyp?

Pokręciła głową.

— To okoliczność wyłączająca bezprawność czynu. To znaczy, że w normalnej sytuacji byłoby przestępstwem, ale w danym układzie jest dozwolone. A wiesz, jaki kontratyp zachodzi w twojej sytuacji? Rozkaz. Trwa wojna, a ty wykonujesz rozkazy. Ich konsekwencje nie obciążają twojego sumienia.

Słowik wpatrywała się w swoją szklankę. To, co próbował jej przekazać West, miało sens, ale to samobiczowanie sprawiało jej pewną prymitywną satysfakcję. Jakby wreszcie do czegoś w swoim życiu doszła. Przestraszona swoim odczuciami opróżniła szklankę. Nie chciała i chciała się tak czuć. Wyszukiwanie usprawiedliwień wydawało się tchórzostwem, tak, jak zamknięcie się na powrót w swojej skorupie. Czy nie do tego chiał namówić ją West?

— Nie jest przestępstwem ratowanie siebie i swojego świata! Nie jest przestępstwem likwidowanie tych, którzy mordują niewinnych ludzi! Naszym zadaniem jest ocalenie świata, wszystkie czyny, które do tego doprowadzą są zgodne z moimi zasadami i sumieniem, więc nie mam, czego się wstydzić! Ty też nie.

West widział, że jej nie przekonał. Postarał się przemówić do niej inaczej.

— Nie potrzebujesz amnestii ani rozgrzeszenia. Jeśli czujesz, że masz się, z czego tłumaczyć, zmaż to. Pomóż mi zakończyć tę wojnę. Zacznijmy od przekonania tej Czarnoksiężnej, że warto być po naszej stronie.

— Myślisz, że można to jeszcze zmienić? — zapytała, próbując uporządkować to, co właśnie powiedział.

— Każdy zasługuje na drugą szansę. Dowód siedzi w piwnicy.

— A skąd wiesz o tych kontratypach? — Zaśmiała się, powoli odzyskując spokój.

— Jak wybuchła wojna byłem w akademii wojskowej. Nigdy jej nie ukończyłem, ale coś tam pamiętam. Marzyłem o karierze wojskowej i proszę, moje życzenie się spełniło. Chyba nikt w historii wojskowości nie pokonał wszystkich szczebli hierarchii tak szybko jak ja. Jak zostałem majorem, to aż pękałem z dumy! Więc jeśli ktoś powinien mieć wyrzuty sumienia, to ja. Cieszyłem się, że tyle osób przede mną zginęło i znalazł się wakat, dla takiego szczyla. I choć miałem małą refleksję, że nie powinienem się radować, to wiedziałem, że mam doświadczenie bojowe, większe niż niejeden przedwojenny generał. A dyplom akademii wyrobiłem sobie na froncie, wystrzeliwując ostatnie naboje. Dlatego nikogo nie będę przepraszał za to, że żyję i jak żyję.

Ich rozmowę przerwało pukanie do drzwi.

— Proszę! — zawołał West, z powrotem siadając za biurkiem.

W szparze w drzwiach pojawiła się wąsata twarz Zapoyli.

— Przepraszam, że przeszkadzam szanownemu dowództwu, ale nasz jeniec nie wygląda za dobrze. Słabnie.

— Chyba nie ma sensu czekać dłużej. Gotowa?

Słowik kiwnęła głową. Zaprzątnięta dyskusją z Westem zapomniała, że miała dla niego wieści.

W piwnicy było chłodno. Skóra Słowik pokryła się gęsią skórką. Nie wiedziała tylko, czy z ekscytacji, czy z zimna. Schodziła powoli po schodach, czując przyjemny niepokój i oczekiwanie. Tam na dole czekał postęp, krok naprzód. West miał rację, nie mogła go zmarnować dziecinnymi wątpliwościami. To była misja, a cel szczytny. Z jego dobrodziejstw miała korzystać cała ludzkość. Coś, co miało mieć same dobre konsekwencje, nie mogło być złe.

Piwnica była niewielkim ciemnym, wilgotnym pomieszczeniem. W kącie stał piec węglowy i któryś z chłopaków porządnie w nim napalił, co ucieszyło Słowik, bo inaczej ich jeniec zamarzłaby, nim czegokolwiek by się dowiedzieli.

— Wody... — dobiegł z pod ściany szept.

West spojrzał z wyrzutem na Tadka, to on trzymał wartę przy więźniu.

— Cały czas ją poję! — odpowiedział żołnierz obronnym tonem.

— Przynieś na zapas — poleciła spokojnie Słowik.

— Nawet całe wiadro, bylebym nie musiał się do niej więcej zbliżać —mruknął, wspinając się po schodach.

Bohynka siedziała na niskiej pryczy składającej się z pogiętego szkieletu metalowych rurek, obciągniętego zielonym brezentem. Plecy okryte podartym kocem opierała o ścianę. Nad jej głową wystawał wbity w ścianę hak, na którym zawieszone było jedno z oczek cienkiego łańcucha, prowadzącego wprost do rąk jeńca. Słowik wpatrywała się w nią zaintrygowana widokiem pierwszego Czarnoksiężnego, który złożył przed człowiekiem broń. Pomimo znaczenia, jakie według Wywiadowców miała mieć dla ich misji, prezentowała się nędznie. Twarz okalały tłuste, pozlepiane w strąki mysie włosy. Skórę miała bardzo bladą, o niezdrowym zielonkawym odcieniu, zroszoną kropelkami potu.

Kapitan nie miała oczekiwań, ale nie spodziewała się tej szczupłej, zapadniętej w sobie istoty, która — tak przykuta do ściany — wzbudziła w niej... litość. Bohynka musiała dostrzec w jej spojrzeniu współczucie, bo parsknęła i odezwała się schrypniętym głosem:

— Na co dzień wyglądam dużo lepiej. — Strzepnęła kurz ze skórzanych wiązanych na troki spodni. Szare drobinki zawirowały w powietrzu sporym obłoczkiem. Miała na sobie też sznurowane buty z wysoką cholewką, ciemną bluzę i futrzaną kamizelkę spiętą grubym pasem. Spróbowała usiąść prosto, by poczuć się pewniej, pokazać, że choć skuta, była im równa. Słowik doceniała jej wysiłek. Ta istota nie przypominała żadnego z potworów, do których przyzwyczaiły ją oddziały Czarnoksiężnych. Może dlatego że zaczęła jej przypisywać jakieś uczucia i odruchy.

— Wyglądasz prawie jak człowiek — wyrwało się jej.

Jeniec zaśmiała się ochryple, odsłaniając białe wilcze zęby, dużo dłuższe i ostrzejsze niż ludzkie.

— Gorszej obelgi dla Czarnoksiężnego nie mogłaś wymyślić. Słowik, prawda?

West drgnął, słysząc pseudonim przyjaciółki. Chciał coś powiedzieć, ale kapitan go uciszyła.

— Poddałaś się i moi ludzie cię oszczędzili w zamian za informacje. Powiedziałaś też, że jesteś szeregowym żołnierzem. Jakie cenne informacje może mieć zwykły szeregowiec?

— Takie, na których wam zależy. Chcecie wygrać, mogę wam pomóc.

— Powoli... — odezwał się West. Usiadł na pustej skrzynce i westchnąwszy, jakby miał lepsze rzeczy do robienia niż przebywanie w tej piwnicy, kontynuował nonszalancko: — jak nazywa się twój bezpośredni dowódca?

Bohynka wpatrywała się w niego przez chwilę, zgrzytnęła zębami, podejmując decyzje.

— Sawara.

— Jaki ma stopień?

Czarnoksiężna parsknęła.

— Wystarczająco wysoki, by wszyscy musieli go słuchać. Nazwalibyście go generałem. Ale w armii Czarnoksiężnych jest ich tylko dwóch. Cała władza wojskowa jest w ich rękach. Mają swoich doradców, ale decyzje zależą od nich i od naszego władcy.

— Ciekawe, twoim bezpośrednim przełożonym jest generał, masz informacje o znaczeniu polityczno-militarnym i do tego jesteś zwykłym szeregowcem? — zapytał major.

— I wygląda jak człowiek — powtórzyła Słowik.

— Przeszkadza ci to? — zirytowała się Bohynka.

— Nie... Ale mam pewną teorię. Niby bycie ludzkim jest dla was obelgą, ale im bardziej przypominasz człowieka, tym wyżej jesteś w hierarchii, prawda? — West i jeniec wpatrywali się w dziewczynę zaskoczeni. — A ty jesteś bardzo ludzka. Od biedy mogłabyś uchodzić za bardzo chorowitą kobietę, no, może poza uśmiechem. Mam rację? — zawiesiła głos, oczekując odpowiedzi.

Jeśli Bohynka potwierdziłaby jej przypuszczenia, to potwierdziłaby też, że kłamie co do swojej pozycji w armii. Jeśli jednak by zaprzeczyła, a Słowik była prawie pewna, że ma rację, mieliby dowód, że chce ich oszukać.

Bohynka też chyba zdawała sobie sprawę z wagi odpowiedzi i pułapki, w którą wpadła. Major postanowił pomóc jej podjąć decyzję.

— Od tego, co powiedz, zależy twój dalszy los. Mamy przepisy dotyczące postępowania z jeńcami wojennymi oparte o poszanowanie praw człowieka. Nie jesteś człowiekiem, więc nie mam obowiązku ich stosowania wobec ciebie. Gdybyś nam jednak pomogła, moglibyśmy uznać, że stoisz po ludzkiej stronie i... tak też byłabyś traktowana.

Słowik, choć bardzo chciała poznać odpowiedź, poczuła się niezręcznie, gdy usłyszała o podwójnych standardach majora.

Nie wszyscy na pewno są źli! Tak samo, jak nie wszyscy ludzie są dobrzy! — przypomniała sobie wykrzyczane przez Onura słowa. Czyżby zwykły wiejski strażnik rozumiał świat i ludzką naturę lepiej niż ona?

— Im bardziej jesteśmy podobni do ludzi, tym łatwiej nam się wśród nich ukryć. Jeszcze przed wojną ci, którzy żyli pomiędzy ludźmi lub swobodnie mogli się przemieszczać w ludzkim świecie mieli większe poważanie i wyższą pozycję. Nie to, co reszta, która musiał żyć pod ziemią w obawie, że ściągną na siebie uwagę ludzi. A to nie było dobrze widziane. Zajmowałam, kiedyś miejsce u boku samego Sawary i często oglądałam oblicze naszego władcy, ale utraciłam jego zaufanie i poparcie. Przydzielono mnie do walki na froncie, licząc na to, że łatwo się mnie pozbędą. Ale ja nie mam zamiaru być tylko kolejną pozycją na liście strat.

— Dlaczego cię zdegradowali?

— To moja prywatna sprawa.

— Jak nazywa się wasz władca? — pytał dalej West, mając nadzieję, że wyciągnie z rozgoryczonej Czarnoksiężnej jak najwięcej.

— Velevitka — odrzekła zrezygnowana.

— Dlaczego nam to mówisz? Gdzie go znajdziemy? — Pytania Słowik i Westa padły równocześnie, jasno określając ich priorytety.

— Dam wam głowę tego, kto dawno zapomniał o swoim ludzie, o dobru Czarnoksiężnych. Widzi tylko swój cel, swoją władzę, swoją politykę. Nie obchodzi go nasza śmierć, bylebyśmy wykonywali rozkazy. Mamy być ślepo posłuszni temu, co uważa za słuszne, nawet jeśli prowadzi to do śmierci kolejnych Czarnoksiężnych. Nie słucha nikogo, a jego dowódcy nigdy nie kwestionują jego decyzji. Mam tego dość, ale sama niczego nie osiągnę. Wiem, kim jesteście. Rozpoznałam wasze naramienniki i czarne mundury. Jesteście Wywiadowcami i jeśli ktoś może zmienić losy wojny, to wy.

— Czego od nas chcesz? — przerwała jej kapitan.

— Jeśli zabijecie naszego władcę, reszta pójdzie w rozsypkę i się wycofa.

— I zrobisz to tak po prostu?

— Jeśli obiecacie, że mnie wypuścicie i że nikt nigdy się nie dowie, że dorwaliście go dzięki mnie.

— Zgoda — szybko odpowiedział West, nie dając przyjaciółce wyrazić wątpliwości. — Musisz jednak wiedzieć, że ciągle trudno nam ci uwierzyć, więc każde twoje słowo będziemy musieli jakoś potwierdzić — dodał pod wpływem karcącego spojrzenia Słowik. — Nim zwrócimy ci wolność, zobaczymy zwłoki Velevitki.

— Bohynka usiadła gwałtownie na pryczy, która zatrzeszczała.

— Nie. Powiem wam jak do niego dotrzeć. Wybiorę najlepszy czas i wskażę tajne wejście. Podam ilość, rozstawienie i zwyczaje straży, ale nie będę czekać, by zobaczyć jego śmierć. Nie przyłożę do tego ręki. Sami musicie strzelić. Może i jestem zdrajcą, ale mam swoje granice. Takie są moje warunki. Bierzcie je albo mnie zabijcie.

Słowik czuła emanujące z Westa podniecenie i zrozumiała, że uwierzył Bohynce. Nie powstrzyma go. Major pragnął zwycięstwa za wszelką cenę, tak jak ona kiedyś, Czy gdyby wpadli na Bohynkę, zanim poznała Onura, też chwyciłaby się tej szansy, nie bacząc na zagrożenie? Naraziłaby siebie i swoich ludzi?

"Nie" — usłyszała w głowie cierpki głos Onura — "zabiłabyś ją, zanim zdążyłaby się poddać". Coś zakuło ją w sercu. Jego też nie chciała wysłuchać, wyjechała zanim cokolwiek powiedział. Spojrzała w maleńkie piwniczne okienko, w którego ciemnej szybie odbijały się płomienie świec, jedynych źródeł światła w pomieszczeniu. Czy on jeszcze tam siedział? Czy już zrozumiał, że ona nie przyjdzie? Jak to przyjął? Jedna część niej chciała, by wzruszył ramionami i wrócił do swojego życia sprzed ich pierwszego spotkania, a druga część, ta samolubna, pragnęła, by cierpiał i rozpaczał, Czułaby, że nadal coś ich łączy, nawet jeśli nie kiełkujące uczucie, to chociaż rozczarowanie, niespełnienie, tęsknota i ból. Czy dzięki zbieżności tych odczuć, miałaby złudzenie, że byli w tym samym miejscu, razem?

Continue Reading

You'll Also Like

4.3K 503 21
Powieść jest w trakcie tworzenia, publikowana jest na brudno. Kiedy napisze całość do końca, każdy rozdział będzie poprawiony i z pewnością poszerzon...
758K 50.2K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
63K 3.5K 63
Pierwszy tom. Lily myślała, że jej dotychczasowe życie na Ziemi jest trudne... Lecz gdy zostaje porwana do Krainy Gniewu rządzonej przez okrutnego Am...
18.9K 1.9K 11
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...