Wojna Trzech Ras

By Nihgtingale

6.5K 675 714

Świat, jaki wszyscy znamy, przestał istnieć za sprawą rasy, która dotąd żyła w ukryciu. W trwającej od lat wo... More

Od Autora
Podrozdział I
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Podrozdział II
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Podrozdział III
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Podrozdział IV
Rozdział 14
Rozdział 15

Rozdział 4

309 44 42
By Nihgtingale

       Onur odczekał, aż dziewczyna odjedzie na wystarczającą odległość, by nie móc ich słyszeć. Złość na brata kotłowała się w nim od dłuższego czasu i tylko siła woli pozwoliła mu tak długo utrzymać spokój. W końcu wybuchnął:

        — Zwariowałeś!? Co za farsa z tą gałęzią! Mogłeś mnie uprzedzić! Poza tym, co to za jawne kpiny! Nie zapominaj, kim jestem. Jesteś moim bratem, ale jesteś mi winien szacunek. Zawsze byłeś lekkoduchem, ale teraz zachowujesz się jak kompletny idiota. Nie poznaję cię.

       — To ja cię nie poznaje, bracie. Gdzie się podziała twoja wnikliwa znajomość ludzkiej natury? Przecież jesteśmy tacy podobni — zadrwił Vincent. — Gdybym nie spuścił ci tej gałęzi na głowę, w życiu byś się do niej nie odezwał. Ile z siebie wydusiłeś przez te pół godziny, pięć zdań?

       — Mylisz się, szło mi świetnie, zanim nie wróciłeś i nie wtrąciłeś się! Poza tym nie widzę powodu, dla którego miałbym się starać dla tej ludzkiej dziewczyny. Gdybym chciał... — nie dokończył, czując coraz większe zażenowanie tematem tej rozmowy. Odwrócił się i zajął się sprawdzaniem popręgów. Naciągnął rzemień, którym miał przypasany do pasa sztylet, a który poluzował się od gwałtownego upadku i broń obijała mu się o biodro.

       — Sam twierdziłeś, że tak nam blisko do ludzi. Tylko tak naprawdę w ogóle ich nie znasz. A już szczególnie kobiet — zażartował bard.

        Onur poczuł się dotknięty drwinami brata.

       — Kobiety zawsze mnie uwielbiały! Gdy ja szalałem z nimi, ty jeszcze uczyłeś się nie sikać pod wiatr.

       — A gdzie ty spotkałeś ludzką kobietę? W twojej skalistej pustelni? W Harze oprócz ciebie mieszkają sami Strażnicy i ich żony! Co ty wiesz o kobietach! — Vincent machnął lekceważąco ręką. Dosiadł konia i pochylił się ku Onurowi, by ten go dobrze słyszał. — Dobrze, że się wtrąciłem, bo nic byś o niej nie wiedział, tylko dalej opowiadał o mnie. Zresztą u naszych miałeś zawsze fory, bo wszystkie babki wzdychały do twojej sukcesji. I co z tego wynikło? Nic. Od lat żyjesz jak pustelnik.

        — Chcesz powiedzieć, że gdyby nie wiedziały, kim jestem, nie byłyby zainteresowane? — Vincent w odpowiedzi ochoczo pokiwał głową. — Nonsens! Mogę uwieść każdą kobietę na Ziemi.

       Młodszy z mężczyzn parsknął z niedowierzaniem i dalej prowokował brata:

       — Nie kazałbym ci uwodzić nikogo od nas, wszyscy cię znają. Od Velevitki też nie, ich kobiety są bardzo nienachalnej urody. Nie jestem aż tak okrutny. Ale chciałbym zobaczyć jak rozkochujesz w sobie ludzką kobietę! I to bez żadnych sztuczek! Gdyby ci się to udało, gotów jestem przyznać ci rację, że jesteśmy bardziej ludzcy niż mi się wydawało i żadna Bohynka mnie więcej nie przekona. — Vincent zerknął na Onura, oceniając jego nastrój, ponieważ w jego głowie kiełkował ryzykowny pomysł. — A może mały zakładzik?

        — Co ty znowu pleciesz?

       — No wiesz, udowodnisz mi, że nasze gatunki mogą żyć w symbiozie. Skoro Czarnoksiężni z Velevitką na czele żyli zawsze w ukryciu tak jak my, a ludzie twoim zdaniem niczym się od nas nie różnią, to może przyznam ci rację, że nie powinniśmy dawać przewagi ani jednym, ani drugim.

        — I mam ci to udowodnić... nią? — zapytał Onur, wskazując ręką ścieżkę, na której zniknęła Martha.

       Vincent kiwał ochoczo głową, delektując się zakłopotaniem brata, które walczyło z jego urażoną ambicją i potrzebą rywalizacji. Próba wykorzystania słabości Onura do wygrywania, chyba się udała, bo po chwili spytał:

        — Jak chcesz to załatwić?

        — Nie słuchałeś? Ma przyjeżdżać tu codziennie. Wystarczy, że się na nią zaczaisz w krzakach, a potem uruchomisz ten sam urok osobisty, którym próbowałeś ją oczarować dzisiaj. Chyba się nie boisz? — podjudzał go dalej.

        — To głupota, ale jeśli tylko w ten sposób zmuszę cię do zamknięcia jadaczki, niech będzie. Uwiodę ją, a ty przysięgniesz, że nigdy więcej nie będziesz się wtrącał w moją politykę. — Onur nie do końca wiedział, dlaczego zgodził się na tę szaloną propozycję. Nie lubił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał lub próbował wywrzeć na nim presję, a już szczególnie gdy robiło to któreś z jego rodzeństwa. Zawsze mu się wydawało, że doskonale daje sobie radę z podejmowaniem decyzji, a słuszność stoi po jego stronie. Zdziwił się, gdy Vincent postanowił go odwiedzić, ale przystał nawet na prośbę, by Onur osobiście przywitał go na granicy lasów, które otaczały jego siedzibę. Najwyraźniej dał się podejść i bard od początku planował rozmowę. Duma Onura nie pozwalała mu przyznać się, że wyczekiwał tej wizyty i że z przyjemnością opuścił zamek. Vincent miał go za stetryczałego odludka, więc trochę z przekory nie sprzeciwił się zakładkowi.

       — Och... Jestem zupełnie spokojny o wygraną. Masz dwa tygodnie na wzbudzenie jej uczucia, ale chyba rok byłoby za mało.

       Onur zły na siebie i na brata wskoczył na konia. Obaj byli tak pogrążeni we własnych myślach, że nie zauważyli, jak jezioro za ich plecami zgęstniało i zafalowało. Jednak zgodnie poczuli chłód.

        — Jedźmy dalej. Za bardzo zmarudziliśmy już w drodze —  Vincent wzdrygnął się. — Daleko jeszcze do tej twojej Doliny? Jestem skonany. Furia ukryła się na dalekiej północy, a ty musisz mieszkać akurat w tych posępnych górach?  Rzadko cię odwiedzałem, bo na samą myśl robiło mi się zimno. Dlatego jesteś taki blady, za dużo siedzisz otoczony kamieniami. Same skały. Nie to, co Nemeton, ah, tęsknię za zapachem pól lawendy.

       — A kiedy ostatnio byłeś w Nemetonie?

       — Chyba przed tą śmieszną wojną! Nikt nas nie szukał i łatwo było się ukryć. Teraz gdy ludzi i ich siedzib jest mniej, zdecydowanie łatwiej by się żyło. Może ta wojna ma swoje plusy.

       — Oprócz milionów ofiar.

       — Ale przecież w końcu się skończy, poza tym ludzie sami są sobie winni. Jak zaczęli w panice odpalać te swoje ładunki, jeden po drugim, to sami się wykończyli, a Velevitka wykorzystał okazję. Dlatego powinniśmy się z nim dogadać...

        — Skąd masz pewność, że chce z nami rozmawiać?

        — Bohynka mówiła, że powinniśmy się ruszyć, zanim stracimy prawo do podziału świata, kiedy oni wygrają. — Vincent zerknął niewinnie na brata, ciekaw jak zareaguje na imię szpiega.

        — Bzdury. Bohynka próbuje wmówić ci głupoty. Nadal nie widzę możliwości, by wygrali. I tak powinno zostać... R ó w n o w a g a. A teraz daj mi spokój. Zgodziłem się na zakład z tobą, by uniknąć tych dysput. Powiedz mi lepiej, jak długo pragniesz zostać?

        — Przynajmniej do końca zakładu. Muszę zobaczyć, jak się męczysz i przegrywasz. A jak już przegrasz, to zrobimy naradę wojenną. — Vincent zatarł ręce z zadowoleniem. — Wezwiemy całe rodzeństwo i wspólnie podejmiemy decyzję. Tobie ojciec pozostawił władzę, ale my też mamy coś do powiedzenia.

        — Dobrze, już dobrze — zgodził się Onur — opowiedz mi, co słychać u naszych sióstr.

        — Elatha cieszy się z odrodzenia natury i spokoju, jaki mają, po tym jak z puszcz praktycznie zniknęli ludzie. Przebywa teraz u Furii. Pomaga w leczeniu jej córki, ale zdaje się, że nie widzą sposobu na ratunek. Elatha boi się, że to nieodwracalne obrażenia. Furia gryzie z wściekłości. Gdyby nie szacunek do ciebie i jej święta żołnierska dyscyplina, wyrżnęłaby połowę pozostałej ludzkiej populacji w odwecie za to, co przytrafiło się Peri. Zresztą gdyby ktoś sto lat temu powiedział mi, że to ona z naszej czwórki pierwsza zostanie rodzicem, umarłbym ze śmiechu. Obstawiałem ciebie, Onurze, ty i twoja słabość do kobiet. — Vincent mrugnął do brata. — Nie dąsaj się proszę dłużej. Obie siostry przesyłają ci pozdrowienia i życzą sobie zobaczyć cię jak najszybciej.

        — Nie widzieliśmy się od początku wojny — powiedział neutralnym tonem Onur, ale poczuł, że coś ściska go za gardło. Miał nadzieję, że ta zdradziecka reakcja umknęła Vincentowi, ale ten chyba wyczuł zmianę w bracie, bo uspokoił się i zmienił temat.

        — Porozmawiajmy o czymś zdecydowanie weselszym. Opowiedz mi, jak urządziłeś się w zamku.

        — Zobaczysz, jak zajedziemy — mruknął Onur.

       — To opowiedz mi o swoim planie — zaproponował Vincent.

       — Planie? — zdziwił się.

       — Jaki masz plan, aby wygrać zakład.

       — Nie muszę mieć planu. Wystarczy, że będę robił to, co zawsze — zaperzył się.

       Vincent parsknął śmiechem.

       — To będzie najweselszy tydzień od lat.

        Onur zamyślił się, pozwalając bratu paplać do woli. Dawno nie wychodził i nie zawierał znajomości. Nie spotykał się nawet ze swoją rodziną. Mieszkańcy jego zamku wiedzieli, że był samotnikiem i najbardziej lubił swoje towarzystwo. Poza tym jego ponura mina i wybuchy gniewu skutecznie odstraszały. Vincent miał rację, Onur uciekał przed światem, ale przecież o to prosił go ojciec, o utrzymanie pokoju i równowagi pomiędzy światami. Święcie wierzył, że ojciec miał rację, dlatego za każdym razem, gdy ktoś kwestionował to zadanie, wpadał w gniew. Brakowało mu ojca, wiedział, że wszystkim jego współplemieńcom też, dlatego chciał go zastąpić. Nigdy jednak nie zastanawiał się, czy robi to dobrze. Zawsze wiedział, że zostanie przywódcą, więc nie myślał o tym, czy jest do tego przygotowany. Izolacja sprawdzała się póki ludzie nie zagrozili planecie, na której wszyscy mieszkali. Ich działania sprawiły, że Velevitka się zbuntował. Wtedy był czas na podejmowanie decyzji, ale wbrew temu, co mówił jego brat, Onur widział rosnącą potęgę ludzi. Uznał, że sami poradzą sobie z wrogiem. A jego zadaniem było nie opowiadanie się po żadnej ze stron i opieka nad własnym ludem. Wybrał bierność. Gdy armia Velevitki zaczęła zbliżać się do stolicy jego ukrytego świata, wybrał ustępstwo, opuścił ją i założył nową siedzibę z dala od frontu, w skalistej dolinie, w starym zamku, w którym spędzał dużo czasu jako dziecko. Mógł się zdecydować na bardziej odludne miejsce, ale coś mu mówiło, że nie może opuścić starego kontynentu, na którym żyło tylu jego poddanych. Skrywali się przed ludźmi od wieków i choć ci czasem zauważali ich obecność, to nigdy nie byli świadomi, że cały obcy gatunek żył obok. Tak było bezpieczniej dla obu światów. A teraz, gdy ludzie praktycznie zniszczyli sami siebie, zagrożeni przez nieprzyjaciela, czy powinien im pomóc? A może powinien wybrać Velevitkę, który nie atakował poddanych Onura? Ojciec mówił, że Velevitka nie potrafi dać niczego oprócz śmierci i zniszczenia, że to zdradziecki i okrutny władca. Może więc lepiej poczekać na rezultat? Gdy nawiedzały go chwile zwątpienia, powtarzał sobie, że to nie jego wojna, nie Czarowni ją wywołali. Nie byli odpowiedzialni za zniszczenie świata i wzrost potęgi Velevitki.  

         Onur otrząsnął się z ponurych myśli i zastanowił się nad tym, co mówił Vincent o zakładzie. Czy miał jakiś plan? Czy był mu potrzebny?

       Wszyscy zawsze go podziwiali, wielbili, przecież był najstarszym synem swojego ojca, przywódcą. Tylko ta dziewczyna o tym nie wiedziała i miała się nie dowiedzieć. Zasępił się jeszcze bardziej. Przecież to tylko dziewczyna, jak trudne może być uwiedzenie zwykłego człowieka?

        Im bardziej Onur próbował przypomnieć sobie tę dziewczynę, tym bardziej dochodził do przekonania, że coś było nie tak. Sposób w jaki zwróciła się do nich na drodze, wskazywał, że nawykła do wydawania rozkazów. To jak trzymała się w siodle pokazywało, że w życiu nie tylko mieszała w garnku. Onur wiedział, że im więcej się o niej dowie, tym łatwiej zdobędzie jej serce.

      — Nad czym tak dumasz, Onurze? Może nad pięknymi oczami swej wybranki?

      — A ma piękne oczy?

      — Nie przyjrzałeś się? Ja za to tak. Mogę ci powiedzieć, że mogłeś trafić gorzej. Ma piękne oczy i ładne włosy. Można pomyśleć, że blizny na policzku i szyi będą ją szpecić, ale moim zdaniem dodają jej drapieżności.

      — Piękne oczy to nie wszystko.

      — Ale gdyby była brzydka byłoby trudniej? A może raczej mniej przyjemnie.

      Obaj zamilkli, gdyż wjeżdżali na krętą kamienistą ścieżkę otoczoną z obu stron pionowymi skałami, które kilka metrów przed nimi łączyły się, tworząc sklepienie. Bracia pojedynczo wjechali do tunelu, a na jego końcu ukazała się niezbyt szeroka kotlina, na zboczach której rozsiadł się, podobny do kruka, czarny zamek. Smukła wieża pośrodku, z ostrą iglicą na czubku spoglądała na widoczne w oddali masywne łańcuchy górskie niczym głowa ptaka. Mury opasały płytką nieckę jak rozpostarte, lśniące skrzydła, które przylegały do stromych zboczy, wtapiając się w otoczenie.

       Słońce schowało się za krawędzią góry, a całą kotlinę okrył cień. Zimno, chłód i cisza potęgowały jeszcze posępną, wręcz grobową atmosferę tego miejsca. Twierdza nie zachęcała do odwiedzin, wydawała się wręcz nie do zdobycia. Wpijała się zachłannie w otaczającą nieckę kamienną koronę z poszarpanych grani. Do środka prowadziła jedna droga przez szarą bramę, na co dzień zawartą, teraz oczekującą na powrót właściciela.

       — Cóż za radosne miejsce! — zakpił Vincent. — Musisz się tu czuć przeszczęśliwy.

       — Daj spokój! Wiosną i latem jest tu przepięknie! Jak spadnie śnieg nie poznasz tego miejsca. Poza tym taki był zamysł, zamek ma odstraszyć niechcianych gości, ale gdy mu się przyjrzysz docenisz jego piękno.

       Vincent bardzo starał się dostrzec piękno, o którym wspominał brat, ale widział tylko nagie skały i zimne mury. Jakże się zdziwił, gdy po przejechaniu przez bramę ujrzał dziedziniec pełen soczystozielonych jałowców, srebrnych świerków i strzelistych sosen. Pomiędzy drzewami prześwitywała plątanina ścieżek i białych, żwirowych alejek. Park wygląd na naturalny i pozbawiony jakiejkolwiek ingerencji. Od środka zamek wyłożony był drewnem, które łagodziło surowość czarnego kamienia i czyniło go przytulniejszym. Na ścianach i kolumnach wisiały pochodnie, które rozświetlały wnętrze, a przestronne korytarze i komnaty nadawały mu lekkości. Gdy wchodziło się przez pięknie rzeźbione drzwi miało się uczucie, że budowla oddycha.

       — No bracie, to naprawdę wyjątkowa siedziba — przyznał szczerze bard.

       — Pomogli mi twoi przyjaciele z Nemetonu, a druidzi zajęli się ogrodem i zielenią. Zamek jest tak naprawdę furtką do reszty doliny. Mury stanową granicę pomiędzy niedostępnym, szarym pasmem gór, a tym prawdziwym, czarownym ogrodem, rozpoczynającym się po drugiej stronie zamku. Zjedzmy coś, a potem cię oprowadzę.

       Po posiłku i krótkim odpoczynku Onur nie bez dumy pokazał Vincentowi resztę włości. Dolina wydawała się cała zielona. Pomiędzy wytyczonymi ścieżkami biegły wiecznozielone żywopłoty, wyznaczając naturalne miejsca dla kwitnących wiosną i latem roślin. Nagie skały pokryte były splątanymi pędami bluszczu i winorośli, o tej porze roku zdrewniałymi i pozbawionymi liści. W oddali widać było wodospad skrzący się pomiędzy skałami. Rzeka kaskadami spływała i tworzyła małe jeziorka, by w końcu zniknąć we wnętrzu góry i pewnie znów wypłynąć gdzieś w dolnych partiach gór. Widok, pomimo że był styczeń, urzekał.

       — To faktycznie piękne miejsce. A jak żyje się tu twoim strażnikom? Chyba nie mają za dużo do roboty?

       — Nie... Zajmowaliśmy się przebudową zamku, poniżej ogrodów jest droga do miasteczka i pól uprawnych. Nad rzeką postawiliśmy młyn i stawidła. Wydaje się jakbyśmy żyli w odosobnieniu, odkąd się wycofaliśmy, ale nadal pilnujemy granic Haru, Northrumi i Alfheim. Harpie patrolują wejścia do naszych krain i śledzą ruchy ludzi i Czarnoksiężnych. Przykro mi, że Nemeton od wieków jest tak gęsto zaludniony przez ludzi, ale wiesz, że ojciec nie miał nic przeciwko takiej symbiozie. Poza tym wam, filidom, o wiele łatwiej jest żyć pomiędzy nimi.

       — Ukrywając nasze talenty, owszem, ale to chyba nie symbioza — żachnął się Vincent. — Ciągle żyjesz złudzeniami. Widzisz to, co chcesz zobaczyć. A twoi strażnicy to tylko garstka żołnierzy, która dawno zapomniała, jak się walczy. Reszta zamieniła się w gnuśnych mędrców studiujących księgi, uprawiających ogródek i łowiących ryby. Martwi mnie twoje zaślepienie — dodał spokojniej i jakby smutno.

       Ta nagła zmiana tonacji wyprowadziła Onura z równowagi. Nie mógł zdzierżyć, że brat śmiał obwiniać go za diasporę jego plemienia. Filidzi ulegli rozproszeniu na długo przed tym, jak sam objął władzę. Nie mógł, nie chciał czuć się odpowiedzialny za jeszcze jedną porażkę.

       — Zaślepienie? Czy to określenie też podpowiedziała ci Bohynka?

       — Nie, to moja własna obserwacja!

       — A od kiedy jesteś taki przenikliwy? Wracaj do swoich piosenek. Nie na twoją głowę polityka! — Onur rozzłoszczony trzasnął drzwiami, pozostawiając Vincenta samego na tarasie.

       — Jak do ciebie dotrzeć, byś nie zgubił nas wszystkich.

Continue Reading

You'll Also Like

137K 7.1K 101
Została dodatkowym członkiem rodziny Blackmak, która oczerniła cesarza i zmieniła go w tyrana. Zaciemniony tyran ma obsesję na punkcie głównej bohate...
447K 18.7K 199
Nazwa dzieła, o której nie wiedziałam bo jest na razie chińskim znaczkiem na początkach rozdziału którego nikt nie przetłumaczył, to " A tender heart...
49.6K 3.7K 57
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
31.8K 1.7K 131
Moja młodsza siostra, która mnie nękała, zmieniła się! "Ja? Związałam cię? Moją siostrę?" Dlaczego, dlaczego nagle mówisz formalnie? Nie pamięta na...