The very first sight

Від po0rlywritten

346 23 11

Kto by pomyślał, że kariera sportowca ma takie konsekwencje? I nie chodzi tu o kontuzje, brak czasu i zmęczen... Більше

1. Pacanie, nie znasz jej nawet.

2. No tak, zajebiście śmieszne

90 12 6
Від po0rlywritten


Daj mi Boże siłę, bo mi jej z każdą sekundą ubywa.

Gdy tylko dojechaliśmy na halę następnego dnia po meczu z kozami Iranem w wyśmienitych humorach, wszystko zaczęło sypać się cegiełka po cegiełce. I już nam wcale nie było do śmiechu.

Do meczu zostało parę dobrych godzin, kiedy siedzieliśmy już w szatni katowickiego Spodka. Dawno nie mieliśmy tak dobrych przeczuć przed meczem, zatkanie tych irańskich trąbek dało nam tyle pewności siebie, że nie było mowy o przegranej. Przecież nie postrzeli nas byle jaki kowboj.

Karol podłączał swój telefon do śmiesznego, średniowiecznego radyjka Kurczaka, które strach było dotknąć, żeby nie rozpadło się na części. Bartek był tak dumny, że jego sprzęt jednak zadziałał, że aż zaczął sam sobie bić brawo. Kłos odłożył telefon na ławce obok radia i zaczął podrygiwać po środku szatni, w jednej ręce trzymając torbę, z której próbował wydobyć swoją meczową koszulkę. Śliwka błądził z kąta w kąt, nie mogąc znaleźć nakolannika. Kątem oka zauważyłem, jak Zator ostatkiem sił powstrzymuje śmiech i macha za plecami nakolannikiem Olka. Fabian jak zwykle odciął się od rzeczywistości i siedział w rogu ze słuchawkami na uszach, kompletnie nas ignorując.

Chwalmy niebiosa, że Fefe chciał dziś postawić na Gregora.

No właśnie, Gregor.

Łomacz z początku gadał jak najęty; już nawet miałem mu mówić, żeby się zamknął, bo mu śliny nie starczy i język odfrunie, ale w pewnym momencie sam jakoś umilkł. Siedzi cicho to niech siedzi, Fabian też się ani słowem nie odezwał i nikt z tego afery nie robił, a tym bardziej nie miał zamiaru się tym przejmować. Jednak coś mi w pewnym momencie podpowiedziało, że może lepiej oderwać się na chwilę od rozmowy z Arturem i zerknąć w bok, żeby zobaczyć co go tak zajęło, że nagle się przestał odzywać. No i okazało się, że wcale nie postanowił nagle zebrać myśli przed meczem.

Łomacz kucał przy ścianie na przeciwko z twarzą ukrytą w dłoniach i widać było, że ledwie utrzymuje się na własnych nogach.

- Gregor, wszystko gra? - zapytałem, powoli podnosząc się z ławki.

- Tak, trochę mi słabo, ale to zaraz przejdzie - odparł. Nie brzmiało to zachęcająco. Gdybym nie miał sylwetki rozgrywającego przed oczami, to stwierdziłbym, że zostało mu jakieś pięć minut życia. Nagle wszyscy zaprzestali swoich czynności - nawet Paweł oddał Olkowi ten nieszczęsny nakolannik, bo by się jeszcze popłakał.

Olek, nie nakolannik.

Wszyscy wpatrywali się pobladłego Łomacza, którego twarz zlewała się w tej chwili z białym kolorem ściany. Parę włosów przykleiło się mu do wilgotnego od potu czoła.

- Woda - odezwał się cicho.

- Co? - Szalpuk podszedł krok bliżej.

- Dajcie wody! - jęknął Grzegorz, ale nikt nie zdążył nawet sięgnąć po butelkę, bo rozgrywający zerwał się z miejsca i dwoma szybkimi krokami przemieścił się do łazienki, skąd dochodziły nas już tylko... Nie do końca smaczne i przyjemne odgłosy.

- Idę po Sokala - westchnął Konarski i zniknął za drzwiami.

Wrócił jakieś dziesięć minut później, gdy Gregor zdążył już zwrócić wszystko co zjadł w ciągu ostatnich dwunastu godzin. Sokal wszedł do środka, pogadał chwilę z ledwie żywym Grzegorzem, po czym wyszedł prowadząc go pod ramię. Łomacz słaniał się na nogach, które wyglądały i trzęsły się jak wypchane watą.

- Fabian, wygląda na to, że ty dzisiaj zaczniesz - mruknął doktor, powoli kierując się ku wyjściu. Jednak Fabian nawet nie zorientował się, że jego kolega z drużyny w ciągu łącznie może piętnastu minut zrzucił dobre parę kilo balastu i zmienił kolor skóry na zielony. Stał tyłem do wszystkich, wciąż zakorkowany słuchawkami i wiązał buty. Sokal machnął tylko ręką, bo już nawet on nie wiedział jak to skomentować. Odwrócił się, dalej prowadząc Łomacza do wyjścia. Zatrzymał się jednak tuż przy drzwiach i wcisnąwszy mi w ręce pozieleniałego rozgrywającego, wrócił do łazienki.

Ze środka coś walnęło, łupnęło i rozległ się szum wody.

- Doktorze, wszystko w porządku? - zapytał Artur, przerywając ciszę.

- Tak, tylko to może mi się przydać - odparł z wiadrem na mop powieszonym na zgięciu ręki. Przejął ode mnie Grzegorza Groszka i wyszedł jak gdyby nigdy nic się nie stało.

I to rozpoczęło lawinę.

Po zatruciu Grześka, nieszczęścia wlokły się za nami przez kolejne godziny aż do rozpoczęcia meczu.

A jednym z nich była ona.

***

Co się właśnie wydarzyło?

Gregor podczas swojej niezbyt długiej wizyty u doktora Sokala na krzesełku przy wejściu na halę, zdążył zapełnić jeszcze trochę wiaderka. Oskar, dowiedziawszy się co się tu odbywa, podjął się zadania odprowadzenia pozieleniałego Łomacza do hotelu. Kierownik, widząc, że asystent trenera, nie zamierza dziś wcale trenerowi asystować, uznał to za karygodne i stwierdził, że to on się tym zajmie i koniec, kropka. A zdania kierownika się nie neguje.

Tak więc Grzesiek, nie dość, że z zatruciem pokarmowym, to jeszcze utknął na najbliższe parę godzin z kochanym kierownikiem Andrzejem.

Mam nadzieję, że wzięli chociaż to wiadro.

Gdy obaj panowie tylko zniknęli nam z pola widzenia, stwierdziliśmy, nienauczeni sytuacjami z filmów dawnymi błędami, że chyba gorzej już być nie może. Ale wiadomo, że to właśnie wtedy runęła kolejna cegiełka.

Oczywiście po Fabianie to spłynęło jak po kaczce. Chociaż jak wyjął jedną słuchawkę z ucha, to myśleliśmy, że coś mu zaczęło świtać, ale wyczyścił ją tylko i zatkał się znowu. I niby taki Kurczak też przez jakiś czas nie wiedział, że wykruszyło nam się jedno ogniwo, ale to Kurczak, a kurczaki zwykle dużych rozumów nie mają, więc się chłopak zwyczajnie nie zorientował. Dało mu się to wybaczyć, bo Bartek stale był nie w temacie i trudno go było nawrócić potem na właściwy tor. Nikt się już nim nawet nie przejmował. Tym bardziej, że nie powinniśmy się na niego wściekać bardziej, niż on na nas po tym, gdy raz zostawiliśmy go niechcący w hotelu.

Jakoś wszystkim umknęła nieobecność jego skromnej osoby i w drodze powrotnej przyjęliśmy dwie wersje - numer jeden - myśleliśmy, że śpi na tylnych siedzeniach - numer dwa - robiliśmy próbną jazdę przed rzeczywistym odjazdem z budynku.

Zator zaproponował, żebyśmy mu wmówili, że obudził się w odwrotnej rzeczywistości, ale ku jego niezadowoleniu, szybko i brutalnie odrzuciliśmy ten pomysł.

Chociaż może i nie potrzebnie? Bo równie dobrze mogliśmy nic nie wymyślać - ten pusty łeb ze skrzydłami po obu stronach, nawet się nie zorientował w całej sytuacji.

Potem Olek mu wygadał, to się trochę wkurzył, ale nie mieliśmy mu tego za złe.

Bartkowi nie, Olkowi tak.

No więc Kura żyła sobie w swoim własnym, kurzym świecie, na farmie i nikt jej tego nie wypominał. Fabiana to po prostu nie obchodziło. On od początku był pewien, że nikt go nie może zastąpić i nawet jeśli był świadomy nieobecności Grześka, to w ogóle go to nie ruszyło. Na tyle był zapatrzony w siebie i przekonany o swojej idealności.

I nie zrozumcie mnie źle, cenię pewność siebie.

Ale nie egoizm.

I nie tylko ja, ale też reszta chłopaków, którzy mieli tę przyjemność współpracować z panem Drzyzgą. I reszcie chłopaków też się to nie spodobało.

Tak więc tą kolejną, kruszącą się cegiełką stała się więź wszystkich zawodników (oprócz dwóch libero, wybaczcie) z jedynym pozostałym rozgrywającym.

I wbrew pozorom to wcale nie jest nic takiego.

***

- Dobra, panowie, do piłek! - Oskar klasnął w ręce, nagle pojawiwszy się na hali, wraz z głównym trenerem. Piotrek Gruszka nachylił się nad wózkiem z piłkami i po kolei wyrzucał je na parkiet, nawet się za siebie nie oglądając.

W tym samym czasie kilku z chłopaków, postanowiło dać popis przed powoli pojawiającymi się na trybunach kibicach. Tak więc Artur wraz z Olkiem Śliwką, postanowili, że zrobią sobie markowanie ataku. Trzy rundki, bo czemu nie - niech Polska zobaczy jak wysoko skacze Artur Szalpuk.

Bo w kwadracie nie może tak skakać.

No i te piłki toczyły się tak sobie po boisku, muzyczka przygrywała, Olek z Arturem skakali sobie przy siatce. Ptaszki śpiewało, słonko świeciło. I nikt z nas nie przewidział tak oczywistej sytuacji, jaką było poturlanie się jednej z piłek tuż pod nogi Artura, który właśnie wisiał w powietrzu.

Za to wszyscy wiemy jak to się skończyło.

Szalpuk opadł z powrotem na ziemię - znaczy się, najpierw na piłkę, potem na ziemię - i już się tak szybko nie podniósł. Siedział ze łzami w oczach, które odbijały sztuczne światło hali i tylko nadawały tej sytuacji większego napięcia. Artur przyciągnął kolano prawej nogi do siebie, obiema dłońmi chwytając za okolice kostki, która zdążyła już powiększyć się przynajmniej ze dwa razy. Miałem wrażenie, że gdyby Gruszka natychmiast się przy nim nie pojawił, to rozsadziłoby mu skarpetkę razem z butem i zbieralibyśmy tylko resztki sznurówek z boiska. Z pomocą fizjoterapeutów i Piotrka, Arturowi jakoś udało doczłapać się do bocznej linii boiska. Tam rzucili go na krzesełko, po czym przewiązali spuchniętą kostkę jakimś sznurkiem. W tym samym czasie Zator szukał lodu, a Sokal grzebał w swojej gigantycznej apteczce, próbując odnaleźć sprej chłodzący i bandaż elastyczny.

Odpadł kolejny.

- Co tu się, kurwa, odpierdala? - Kurek stanąwszy niedaleko i oparłszy ręce na biodrach, pokręcił tylko głową, przyglądając się całej scenie. I jak nikt się z nim zgadzałem.

Szkoda nam było Artura okropnie, bo on też miał dziś dostać swoją szansę, a tak to całą Ligę Światową poukładał se w pasjansa w kwadracie.

A teraz będzie go układał na izbie przyjęć w Katowickim szpitalu.

- Michał - usłyszałem swoje imię, wypowiadane ze śmiesznym akcentem.

Niestety nie był to jej akcent.

- Tak? - obróciłem się gwałtownie i o mały włos nie przyłożyłem stojącemu za mną trenerowi w zęby.

- Skład nam się sypie, sam widzisz co tu się dzieje. - odwrócił głowę, żeby spojrzeć na Artura, który kicał na jednej nodze ku wyjściu z hali, wśród milczenia kibiców - Jesteś w formie?

Jeszcze pytasz.

- Jasne, że jestem, trenerze. - odparłem, prostując się mimowolnie - Zagramy co trzeba i jak trzeba, o to proszę być spokojnym.

- To dobrze. - widziałem jak przez twarz DeGeorgiego przemyka wyraz ulgi - Grzejcie się dalej, zaraz przyjdą sędziowie. I błagam, oszczędźcie już sobie popisów - tu na chwilę zerknął na kręcącego się obok nas Śliwkę - szczególnie przed tą młodą sędziną.

Aż mną wstrząsnęło na moment i głos mi zabrało.

- Przepraszam, przed kim? - odezwałem się dopiero, gdy trener już się odwracał.

- No ta młoda sędzina. Sędziowała już wczoraj na meczu przed naszym, podobno połowa zawodników się do niej ślini.

Zaśmiał się i usiadł sobie na krzesełko.

Kurwa jego mać.

I jak mam teraz grać? Jak już się dowiedziałem i wbiło mi się do tego kretyńskiego łba, że ta siksa tu będzie i to do tego na takie wyciągnięcie ręki, to się nie uspokoję, dopóki mi nie zejdzie z pola widzenia. A ciężko żeby sędzina wyszła z hali na czas meczu. Jeszcze jej tu nie było, a już czułem jak mi się dłonie pocą i wilgotnieje czoło, i to wcale nie od rozgrzewki.

A jak już weszła na halę w tym swoim śmiesznym, sędziowskim, białym polo, to myślałem, że mi serce z piersi wyskoczy i pobiegnie ją wyściskać.

Michał, debilu niemyty.

No ale musiałem się ogarnąć, bo mecz sam się przecież nie wygra. Ale weź graj, jak nagle zachowujesz się, jakbyś miał zaawansowane stadium Parkinsona.

Bieniek za to jakby dostał olśnienia. Naparzał w tę piłkę jakby miał rękę na motorek. Postanowiłem jednak nie narzekać, bo jedyne czego potrzebowaliśmy na pokonanie Amerykanów, to uruchomienie środka.

To, co było nam zbędne, to moje motyle w brzuchu, próbujące zaleźć sobie z niego wyjście różnymi sposobami. W pewnym momencie zauważyłem, że nie dam rady prosto odbić piłki.

Michał, czy ty jesteś w gimnazjum?

Poodbijaliśmy z chłopakami jeszcze chwilę, powoli zaczynałem się uspokajać, a motyle z żołądka chyba w końcu znalazły sobie wyjście. Kiedy schodziłem z boiska, żeby wziąć łyka wody, zupełnie już opanowany usłyszałem: "kapitan do sędziego."

No ja pierdolę.

Obróciłem się powoli i spojrzałem w stronę słupka od siatki. Stała tam i zakładała kosmyk włosów, czekając jeszcze tylko na mnie, bo Smith już stał po drugiej stronie.

- No idź, nie opóźniaj! - Konar popchnął mnie jedną ręką w plecy i mimowolnie zrobiłem dobre trzy duże kroki do przodu tak, że stałem już niemalże obok niej. Podszedłem jeszcze troszkę, a kiedy już stwierdziłem, że stoję nieco za blisko, cofnąłem się na samych czubkach palców o jeden kroczek, żeby przypadkiem nie poczuła jak mi serce wyskakuje z piersi.

Ale mówię wam, nigdy nie zachowałem takiej pokerowej twarzy jak wtedy, duma aż mnie rozpierała od środka.

- Orzeł - zwróciła się do Smitha. - Reszka - obróciła się w moją stronę i uśmiechnęła się delikatnie. Podaliśmy sobie z Davidem ręce i podążyliśmy wzrokiem za frunącą monetą, która szybko wylądowała znów na delikatnej dłoni sędziny. Nawet mi nie było przykro,  że wypadł orzeł.

***

Przykro mi za to było kiedy patrzyłem na naszą grę.  No co byśmy nie zrobili, to zaraz taki Holt się zakręci pod siatką i wbije nam takiego gwoździa w trzeci metr, że płakać to za mało. 
A ona patrzyła.
Siedziała na tym zasranym słupku i patrzyła, a ja jak ten debil nie mogłem oderwać wzroku.

Dam sobie rękę uciąć, że jak skakałem do ataku w drugim secie, to  mnie tak Fabian przerzucił do antenki, że aż poczułem jej zapach.
A pachniała bardzo ładnie, co będę sam przed sobą kłamać.
I tak jednocześnie od środka zżerała mnie sportowa złość i motyle w brzuchu. Razem to stanowiło na tyle wybuchową mieszankę, że zdążyłem w ciągu jednego seta potknąć się trzy razy i dwa razy poślizgnąć się przy naskoku do ataku, przy czym myślałem, że wkurwiony do tej pory Kurek zadławi się ze śmiechu wodą.

- No tak, zajebiście śmieszne - mruknąłem, uderzywszy go w plecy, gdy zeszliśmy z boiska po pierwszym secie. Umordowani, ale szczęśliwi. Umordowani bo set z wynikiem trzydzieści jeden do dwudziestu dziewięciu nigdy nie będzie łatwy, szczęśliwi, bo to nam udało się go ugrać.

- Od kiedy nie umiesz chodzić, Michał? - Zati położył mi rękę na ramieniu. Też ledwo powstrzymywał się od śmiechu, ale jemu przynajmniej żyłka nie wyszła na czole.

Nie to co Kurakowi.

- Chwilowa niedyspozycja - odparłem. - Martwcie się lepiej o Bienia, bo tu już chyba Sokal nie pomoże - wskazałem palcem wskazującym na środkowego najbardziej skrycie jak tylko potrafiłem.
Mateusz siedział na krzesełku parę miejsc od nas z przedramionami opartymi na udach i ruszał ustami, mamrocząc coś pod nosem. Czy on się modlił, czy przeklinał, czy  prosił siły nieczyste, żeby Holt upadł i sobie ten głupi ryj rozwalił nagle wypadł z formy - tego nie wiem, ale zdecydowanie wyglądał jakby potrzebował wizyty u psychiatry. W każdym razie, coś dobrego chyba tam wygadał, bo wróciliśmy jak nowonarodzeni.

A potem znów stał się Kurek.

Nie wiem co mu się znowu w tym pustym łbie uwaliło, ale takich samolotów po autach to on dawno nie słał. Blokowali go jak chcieli - z prawej, z lewej, Smith trafiał przyjęciem jak chciał. 
Fefe tylko stał i rwał sobie resztki włosów z głowy, bo już nie wiedział co ma robić.

Ale wtedy to ja doznałem olśnienia. Bo stwierdziłem, że takiej maniany to ten zespół dawno nie odpierdolił, a ogląda to właśnie prawdopodobnie najpiękniejsza kobieta stąpająca po tej ziemi (a chwilowo po słupku sędziego) i się taką hańbą przed nią nie mogę okryć. 

No i nie chciałem, że kibice rzucali w nas butelkami przed halą.

Więc się zebrałem w sobie i poczułem się przez chwilę jakbym miał siłę Hulka, przysięgam, że mi chyba nawet bicek urósł. Atak za atakiem, zagrywka za zagrywką, jakoś te punkty udało mi się nadrabiać. Może gdyby reszta też zaczęła grać, to nie przegralibyśmy do siedemnastu, ale co tam, przecież mówi się trudno, nie? Jeszcze dwa sety do wygrania i wejście smoka do final six.

No chyba jednak nie.
Ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Bo kolejny set to w sumie układał się dobrze. Nawet bardzo. Szliśmy łeb w łeb i punkt za punkt. Kurczak po swoim popisie w poprzednim secie został natychmiastowo wyautowany na ławkę rezerwowych i resztę meczu mógł sobie oglądać popijając herbatkę z Szalpukiem, gdyby Artur się wcześniej malowniczo nie wypierdolił na piłce. 
Do tego do gry włączył się Konar, który od sezonu plusligowego miał taką formę, jakiej nie mieliśmy w tej drużynie wszyscy razem wzięci. 

No ale jak już Król Fabian I zorientował się, że Dawid coś tam lepiej pogrywa, to już reszta mogła pożegnać się z rozegraniami. Każda kolejna piłka, choćby i piętnasta z rzędu szła na prawy. I wiedziałem, że Konar już obmyśla plan jak szybko i skutecznie zlikwidować Drzyzgę z boiska, nie zostawiając przy tym żadnych śladów.

- Fabian, kurwa, masz jeszcze trzy inne rozwiązania, przestań do mnie wszystko grać - wysapał mu do ucha. Ten tylko wzruszył ramionami i cofnął się do drugiej linii, bo akurat zagrywał Smith. I zagrywał tak, że ugrał kowbojom dwudziesty siódmy punkt, a my zaczynaliśmy być w nieciekawej sytuacji.
Nie dość, że musieliśmy doprowadzić do tiebreaka, to jeszcze w przerwie widziałem jak sędzina poprawia kucyk i przysięgam, że prawie się popłakałem.

I w kościach czułem, że chociaż tak bardzo zależy nam na wygranej, żeby pokazać, że jednak nie takie z nas ciecie, to mimo wszystko ciężko nam będzie tych całych Amerykanów pokonać.

I miałem rację - dostaliśmy do dziewiętnastu, a Fefe, połowa kibiców, PZPS i my sami oficjalnie nas znienawidzili.

Z hali wychodziliśmy trochę jak na ścięcie, na wszystkie pytania odpowiadaliśmy zdawkowo. W pewnym momencie nie wytrzymałem i znów na kogoś warknąłem, ale obchodziło mnie to w tym momencie jeszcze mniej niż zwykle. Miałem ochotę uderzyć wszystko i wszystkich stojących na mojej drodze.

- Przepraszam, panie Kubiak... - usłyszałem kobiecy głos tuż za plecami.

- Nie daję autografów, przepraszam - warknąłem, przyspieszając kroku.

- Ale panie Kubiak, ja potrzebuję podpisu!

- Nie, znaczy nie, chyba jasno się wyrażam.

I wtedy poczułem drobną dłoń na swoim ramieniu.

I wtedy się obróciłem.

I wtedy zdałem sobie sprawę jakim okrutnym debilem jestem.

***

Żyję jeszcze i co prawda publikuję po jakoś mniej więcej pół roku.
Ale w końcu publikuję, nie?
Zapraszam też na just-instance.blogspot.com/ (rozdział w dwóch częściach)
(może kiedyś zrobię okładkę)



Продовжити читання

Вам також сподобається

The Bad Boy and The Tomboy Від nicole nwosu

Підліткова література

110M 3.4M 115
The Bad Boy and The Tomboy is now published as a Wattpad Book! As a Wattpad reader, you can access both the Original Edition and Books Edition upon p...