Opowiadania uczniów klasy IIId

By BibliotekaPG4

35 3 0

Opowiadania uczniów PG4 w Siedlcach z klasy IIId. More

Akaltaya - Jowita Deniszewska

35 3 0
By BibliotekaPG4

- Jak śmiesz?! A ty jej jeszcze bronisz?! - wrzeszczał mój ojciec. - Idź do swojej komnaty!

- Nie. Mary nic nie zrobiła! Potknęła się tylko. To był wypadek - próbowałam go przekonać.

- Nie będzie mnie pouczać moja własna córka! - powiedział i zrobił coś, czego się kompletnie nie spodziewałam.

Uderzył mnie. Po raz pierwszy. Jeszcze nigdy tego nie zrobił, a już na pewno nie w obecności tylu gości. Pobiegłam na górę, mijając moją jedyną przyjaciółkę ze łzami w oczach. Miarka się przebrała, ojciec przesadził. Smutek w sekundę przerodził się w gniew. Uciekam z domu.

Chwyciłam torbę i szybko spakowałam tam najpotrzebniejsze rzeczy. Wychodząc, zauważyłam Mary, całą zapłakaną.

- Nic ci się nie stało? - spytałam.

- Nie, ale zagroził, że jeśli to się jeszcze raz powtórzy, stracę pracę.

- To chodź ze mną.

- Nie mogę, ja mam tu rodzinę.

- Dobrze, ale obiecaj mi, że się kiedyś stąd wyrwiesz - wiedziałam, że inne namowy na nic się zdadzą.

- To akurat chyba mogę obiecać.

- Żegnaj!

- Żegnaj!

Wyszłam drzwiami dla służby i udałam się w stronę bramy miasta. Pora nie była zbyt późna, więc przez ulice przeciskało się wiele ludzi, dlatego moje wyjście nie wzbudziło więc niczyich podejrzeń.

Poszłam do lasu, w którym zawsze lubiłam ćwiczyć łucznictwo, nawet dobrze mi szło. Miałam nadzieję, że na tyle, by przetrwać. Wędrowałam, póki słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi. Wtedy zaczęłam myśleć o miejscu do spania. Znalazłam się na małej polance, a stwierdziwszy, że nadaje się na noc, zaczęłam budować szałas z gałęzi i mchu. Wszystko, co wiedziałam o lesie, zawdzięczałam ludziom z nim obeznanym, którzy opowiadali mi, co zrobić, aby przeżyć. Nie rozpalałam ogniska, byłam zbyt blisko miasta.

Następnego ranka powędrowałam dalej, w głąb puszczy. Po drodze udało mi się upolować jakiegoś ptaka. Gdy uznałam, że jestem wystarczająco daleko od miasta, rozpaliłam ognisko i upiekłam zdobycz. Następnie wzięłam się za ponowne budowanie szałasu.

Rano zauważyłam, że ktoś siedział naprzeciwko mnie.

- O, wreszcie się obudziłaś - powiedział nieznajomy.

- Kim jesteś? - spytałam.

- To chyba ja powinienem zadać to pytanie, ale dobrze. Jestem tutejszym zielarzem. Teraz twoja kolej.

- Ja... właściwie nie wiem kim jestem.

- W takim razie chodź ze mną.

- Dokąd?

- Do mojej chatki - uśmiechnął się przyjaźnie i podał mi rękę.

Uśmiechnęłam się nieśmiało, wstałam i poszłam za nim. Gdy doszliśmy do niewielkiej polany zauważyłam mały domek, w pobliżu małego strumyka. Kiedy przepuszczał mnie w drzwiach, mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Był to starszy pan z wesołymi, błękitnymi niczym niebo oczami. Miał on drewniany dom, jak na zielarza przystało, obwieszony różnymi ziołami. Siadł na krześle i wskazał, abym siadła naprzeciwko niego.

- Więc, jaka jest twoja historia? - zapytał.

- Nie jest zbyt długa - uśmiechnęłam się. - Od dziecka mieszkałam w niewielkim szlacheckim dworze, mój ojciec jest szlachcicem. Moja matka zmarła, kiedy miałam sześć lat. Ojciec od zawsze pił i się ze mną wykłócał, nawet o szczegóły, uciekłam z domu, kiedy mnie uderzył, i to w trakcie balu, na oczach wszystkich ważnych ludzi w stolicy. Drugiego dnia mojej tułaczki pan mnie znalazł. To tyle.

- Hm, nie chciałabyś może zostać moją uczennicą?

- Yyy, tak.

- Świetnie, zaczynamy od jutra. Ale... jak ci na imię?

- Akaltaya, a panu?

- Lazarus, a skąd to elfickie imię?

- Moja matka twierdziła, że dokonam wielkich czynów.

Jak powiedział, tak zrobił, uczył mnie jak odróżnić rośliny trujące od leczniczych, następnie przeszliśmy do nauki robienia różnorakich maści, leków i medykamentów, nie zapominając o ćwiczeniach w strzelaniu z łuku. I w ten sposób upłynął rok. Przez następny rok pomagałam Lazarusowi w robieniu leków dla wieśniaków z pobliskiej wsi, ale tylko, gdy był pewien, że się nie pomyliłam. Pewnego dnia, kiedy skończyliśmy wszystkie swoje obowiązki i siedliśmy przed chatą, powiedział:

- Ludzie mówią, że będzie wojna, są zaniepokojeni.

- To pewnie tylko takie gadanie, żeby czymś się zająć, poplotkować. Wojna, z kim? Ludem wielkich stepów?

- Może i masz rację, ale nie ignoruj tej możliwości. Coś może się rzeczywiście szykować.

W tydzień po naszej rozmowie napadli na nas ludzie, jakich chyba nikt w naszym kraju nie widział. Cali zarośnięci, z długimi brodami, na koniach. Kiedy pojawili się w zasięgu wzroku, wyglądałam przez okno.

- Nadciągają jeźdźcy. - powiedziałam. - Spójrz.

Gdy tylko podszedł do okna powiedział:

- Uciekaj!

- Czemu? Co się dzieje?

- To nie są nasi! A teraz idź! Już!

- Nie mogę cię tu zostawiać!

- Nie nadążę za tobą, idź! - jego radosne oczy stały się smutne.

Czyli wieśniacy mieli rację. Wybiegłam tylnymi drzwiami i schroniłam się w pobliskich krzakach. Zauważyłam, że Lazarus wychodzi jeźdźcom na spotkanie. Chwilę porozmawiali, a później rozmówca wyjął miecz i jakby nigdy nic zabił mojego nauczyciela. Odwróciłam się i ze łzami w oczach pobiegłam w las, byle dalej. Niestety, nie zdążyłam dobiec daleko, kiedy usłyszałam za sobą tętent kopyt. Zauważyli mnie! Zaczęłam biec szybciej, ale i tak na nic się to zdało, oni mają konie, a ja tylko swoje nogi. Dogonili mnie, a ja zdyszana stanęłam. Złapał mnie jeden jeźdźców. Starałam się wyrywać, kopać, gryźć, cokolwiek, byleby nie dać się złapać, niestety nie udało się. Chwycili mnie dwaj mężczyźni, a ja byłam tylko dziewczyną, i to niezbyt silną. Związali mi ręce i wsadzili na konia jednego z ludzi stepu. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać: dlaczego doszło do wojny? Przecież od wieków nie wchodziliśmy sobie w drogę. Tego nie wiedziałam. Dojechaliśmy w końcu do reszty oddziału.

- Wiek? - zapytał się jeden z nich potwornie przy tym kalecząc mój ojczysty język.

- 14 - powiedziałam.

Zaczęli coś między sobą mówić, niestety niczego nie zrozumiałam. W końcu coś ustalili i ruszyli ze mną na południe. Po mniej więcej dwóch-trzech godzinach dojechaliśmy do ich obozowiska. Wsadzili mnie do klatki razem z innymi ocalałymi.

- Wiesz, co się dzieje? - zapytałam dziewczynę siedzącą obok mnie.

- Z tego, co zrozumiałam, wcielą nas do armii. Ale jesteśmy jeszcze za młodzi, więc będą nas szkolić.

- Dziękuję za pocieszenie. Jak ci na imię?

- Rebeka. A tobie?

- Akaltaya. Jak udało się im cię złapać?

- Wybrałam się z rodziną na jagody. Gdy wracaliśmy napadli nas jeźdźcy. Mój ojciec kazał nam uciekać, a sam chciał ich zatrzymać. Gdy, uciekając, spojrzałam za siebie, zobaczyłam tylko goniących mnie jeźdźców, ojciec leżał na ziemi, chyba martwy. Niestety dogonili nas. Gdy zostaliśmy złapani, moją matkę zabili, a brata związali i wsadzili na konia, a później już nic nie pamiętam. Straciłam przytomność, a obudziłam się tutaj, gdy zapytali o wiek.

Następnego dnia zaczęły się ćwiczenia. Gdy miałam w ręku miecz o mało się nie zabiłam, a gdy miałam łuk, byłam zabójcza, w końcu trenowałam. Rebece też się udało dostać do oddziału łuczniczek. Zostałyśmy przyjaciółkami. Życie tutaj nie było łatwe, dowódcy nami pomiatali, z racji tego, że jesteśmy ,,tutejsze", czyli uważane za słabsze. Niemniej jednak wolałam szorowanie garów niż walkę przeciwko swoim. Rebeka znała różne legendy i wieczorami mi je opowiadała. Najbardziej spodobała mi się legenda o smoku, który przyrzekł około dwieście lat temu , że gdy będzie potrzebny jakiemukolwiek królowi Harnakasu, przybędzie. No, cóż może zaspał? Albo nie istnieje? Niemniej jednak legendy dawały chociaż cień nadziei. W ten sposób minęły trzy lata. Spokojnie, na ćwiczeniach. Sielanka się skończyła, kiedy ktoś zadecydował, że mamy iść podbijać własny kraj. Rebeka tego dnia nie wytrzymała, zaczęła protestować, więc pobito ją, bardzo dotkliwie, do utraty przytomności, nikt jej nie mógł pomóc, zginęła. Postanowiłam uciec. Ponownie. Tej nocy wzięłam z magazynu łuk, uważając, żeby nikt mnie nie zauważył i ogłuszyłam strażników. To musieli być rekruci, łatwo poszło. Udałam się w stronę pobliskiej kniei. Swoją drogą, dlaczego trzymają nas po naszej stronie gór? Narażają się na ataki. Ale może nasz król nie ma tyle wojska, żeby z nimi walczyć... zapewne tak. Szybko zagłębiłam się w las i zaczęłam biec, niedługo pewnie usłyszę alarm, nie ja jedna wpadłam na pomysł z ucieczką, ale niewielu osobom się udało. Udałam się na północ, w stronę gór. Niestety byłam zmuszona przeczekać nadchodzącą bitwę. Drugiego dnia wędrówki znalazłam olbrzymią jaskinię, a pomyślawszy, że może być dobrym schronieniem, weszłam do środka, uważając, czy nie spotkam przypadkiem jakiegoś dzikiego zwierzęcia, więc z pochodnią w ręku. Po przejściu kilkudziesięciu kroków usłyszałam:

- Kto śmie zakłócać mój spokój?!? - zagrzmiała, wydawać by się mogło cała jaskinia.

- Kim jesteś?

- Tym, na kogo wyglądam - odpowiedział.

- Więc pokaż się!

Usłyszałam szelest jakby... monet? Nie, to było coś cichszego, choć podobnie brzmiącego, a po chwili moim oczom ukazało się wielkie stalowoszare oko. Następnie zauważyłam wielki łeb właściciela donośnego głosu. To był szary, choć w świetle pochodni błyszczący niczym srebro smok.

- Tu jestem! - powiedział.

Zaniemówiłam. Czyli smok, który przysiągł strzec naszych królów istnieje?

- To ty jesteś smokiem, który przysięgał ratunek w trudnej chwili dwieście lat temu? - spytałam.

- Tak.

- Więc dlaczego nas nie bronisz? Wojska ludzi ze stepów zaatakowały już stolicę, zapewne trwa oblężenie.

- Naprawdę? Musiałem zaspać - ziewnął, pokazując przy tym rząd ostrych jak brzytwa zębów. - A ty kim jesteś, że masz prawo mnie budzić?

- Ja jestem nikim. Teraz to ty jesteś ważny, jak się nazywasz? W żadnej legendzie nie ma twojego imienia - odważyłam się stwierdzić.

- Islingr, a tobie, pisklaku?

- Akaltaya -powiedziałam niezrażona.

- I ty twierdzisz, że jesteś nikim? - wydawało mi się, że zaczął się śmiać. - To elfickie imię oznaczające zwycięstwo, krąży więc o tobie przepowiednia, lub krążyła, gdy zasypiałem, czyli około sto lat temu, z tego, co słyszę. Nikt ci o niej nie opowiadał? Imion starożytnych elfów nie nadaje się byle komu.

- Nie.

- To my przepędzimy najeźdźców.

- Jak?

- Jesteś mi przeznaczona, na jeźdźca, ostatniego w dziejach, to razem będziemy niepokonani wśród nawet czarodziejów - powiedział i uroczyście dotknął mojego czoła czubkiem nosa.

- To tego dotyczy przepowiednia? - spytałam. - Czarodziejów już nie ma.

- Tak, a teraz chodź.

Wyszłam z jaskini, a smok za mną. Teraz zobaczyłam go w całej okazałości. Był większy od chaty zielarza i nie wiem, czy zmieściłby się w moim pierwszym miejscu zamieszkania. W świetle słońca mienił się srebrzystym blaskiem. Rozprostował skrzydła i powiedział:

- Ruszajmy do stolicy, muszę dotrzymać przyrzeczenia, a ty musisz ocalić swój kraj.

Położył się na ziemi, bym mogła go dosiąść. Wspięłam się po potężnej łapie i usiadłam w miarę możliwości wygodnie, i wystartował. Lecieliśmy nawet nie pół dnia, gdy naszym oczom ukazały się mury miasta, w którym dorastałam. Trwało oblężenie. Islingr zaczął palić naszych przeciwników, niestety po dłuższej chwili był zbyt mocno ranny i musiał wylądować. Strzały przeciwników okazały się zaskakująco celne. Niedaleki zagajnik wydał się dobrym wyborem na lądowisko, jednak nie znając się na magii, nie mogłam go uleczyć. Jazda wroga była coraz bliżej, szarżowali na mojego przyjaciela, a ja nie umiałam nic zrobić oprócz strzelania z łuku. Tak, Isling, choć znaliśmy się od niecałego dnia, był moim przyjacielem. Broniliśmy się dzielnie, ale smok był ranny, opadał z sił, a wznieść się w przestworza nie miał jak. Musiałam patrzeć, jak kolejna droga mi istota zostaje śmiertelnie ranna. Wtedy nie wytrzymałam, coś we mnie pękło. Byłam zrozpaczona, mówiłam coś, nie wiedząc, co. A gdy skończyłam, wszyscy otaczający mnie wrogowie zniknęli, padli martwi? Nie wiem. Od razu spojrzałam na Islingra, leżał, ledwo oddychając.

- Co się stało? - spytałam.

- To magia - powiedział, usiłując się uśmiechnąć. - Zostałaś teraz czarodziejką.

- W takim razie, jak cię uleczyć? - spytałam starając się nie rozpłakać.

- Mój czas już nadszedł, pomimo że znamy się dopiero od połowy dnia, a ty jesteś jeźdźcem, nie da się mnie uleczyć.

- Nie, nie wierzę! - powiedziałam ze łzami w oczach i tuląc się do jego długiej szyi. - Nie możesz teraz umrzeć! - szlochałam.

Czuwałam przy nim, dopóki nie przestał oddychać. Następnie zauważyłam zbliżających się jeźdźców. Wyciągnęłam łuk i odczekałam do czasu, kiedy znajdą się w zasięgu słuchu.

- Nie zbliżać się!

- Spokojnie, nie zrobimy ci krzywdy! - powiedział jeden z jeźdźców.

- Kim jesteście?

- Nadjeżdża król Harnakasu i chce poznać naszego wybawcę - krzyknęła ta sama osoba.

Opuściłam łuk i pozwoliłam dojechać orszakowi króla. Zadawali pytania, na które nie pamiętam, czy odpowiadałam, a później zemdlałam z wyczerpania. Bitwa była długa i wyczerpująca.

Następnego ranka obudziłam się przed świtem i nie zdążyłam nawet zwiedzić zamku nim pomyślałam, żeby wrócić do chatki zielarza, tam, gdzie to wszystko się zaczęło. Więc ,,wypożyczyłam" królewskiego konia i, nim ktokolwiek się spostrzegł, pogalopowałam do lasu, nie chcąc patrzeć na pozostałości bitwy. Trochę kluczyłam po puszczy, ale kiedy zauważyłam mały domek na środku polany, zrobiło mi się cieplej na sercu, pomimo że będzie mi brakowało kilku drogich mi osób.

Continue Reading

You'll Also Like

495K 13.8K 33
Zostawiłam, zepsułam, zniszczyłam, ale mimo wszystko wróciłeś. Żyłam tęsknotą, powoli zapominając, o tym wszystkim co było kiedyś. Moje życie nabrał...
419K 12.8K 37
Treść książki może być nieodpowiednia dla niektórych użytkowników. Cała fabuła opowiada o chorym związku między nastolatką a gościem po trzydziestce...
6.7K 713 16
Gdy Bakugo zostaje zaatakowany przez wielką, królewską syrenę wpada wraz z nią do morza pewien już swojej śmierci, lecz ku jego zdziwieniu zostaję on...