Play my game

By xkiyomi

90 12 7

Historia jednego zlecenia i dwóch przypadkowych osób, które spotkają się w złym czasie. W rolach głównych: Ab... More

Znajdź i porwij, Vivienne
Zabij, Renji
Patrz

Play with me, boy

20 2 2
By xkiyomi


Dzisiejszy dzień nie był dla niej tak udany, jak zakładała, że będzie. Składał się na to ciąg wydarzeń, które zaczęły nawarstwiać się w momencie, kiedy przekroczyła próg gabinetu Isshina, nie sądząc, że wydarzy się coś, co zburzy całą harmonię jej codzienności. Od czasu, kiedy wysunął ku niej ową horrendalną propozycję, a później, gdy ją odrzuciła, uczynił z niej przymus, straciła ochotę na cokolwiek. Od południa nie mogła odpędzić się od nieustannie wracających do niej myśli. Świadomości faktu, w jak złym położeniu się znalazła i jak niewiele mogła zrobić, by to zmienić.

Vivienne wiedziała, że popełnia duży błąd, na powrót zgłębiając się w ten temat, ale liczyła, że gdy wszystko sobie przemyśli i wysunie zupełnie obiektywne wnioski, w jakiś sposób uwolni się od krępujących kajdan, w które zakuł ją Isshin. Bo to od kilku godzin nieustannie absorbowało jej umysł; jedno zdarzenie, jeden podpis związały jej dłonie ciasnym sznurem, z którego nie mogła się uwolnić. W tej chwili czuła się jak dzikie zwierzę w metalowej pułapce – jakkolwiek by się nie szarpała, jej losy i tak z góry były przesądzone.

Isshin nie był głupi i tylko dlatego do końca liczyła, że to, co jej przekazał było niczym innym jak kiepskim żartem. Niestety. Zlecenie, które podpisał było równie prawdziwe jak czekające na nią zadanie, i to właśnie ono stanowiło największy powód jej obaw; że tym jednym podpisem przypieczętował całą ich przyszłość, nawet nie pytając jej o zdanie. Wiedziała przecież, że obok Kurosakiego, była jedną z najlepszych. Perfekcjonistką w każdym calu, która zanim odważyła się na skok, musiała upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Pojęcie porażki nie istniało w jej prywatnym słowniku, o czym Isshin doskonale wiedział. Czemu więc teraz tak lekkomyślnie pokładał w niej nadzieję, dokładając na barki dodatkowy ciężar...? Przecież była złodziejką. Kradzież przedmiotu różniła się od uprowadzenia człowieka, powinien zdawać sobie z tego sprawę. Czy pieniądze zaślepiły go do tego stopnia, by zapomniał o wszystkich kłamstwach, okrywających ich istnienie? Wystarczył bowiem jeden zły ruch, by z ich skrupulatnie budowanego muru obsunęła się cegła. A tuż po tym cała konstrukcja z hukiem mogła uderzyć o twarde podłoże, pogrążając ich w obłokach duszącego dymu.

Dzisiejsza sytuacja pochłaniała ją do tego stopnia, że nie mogła skupić się na zwykłych czynnościach, zbyt pogrążona w swych chorych rozmyślaniach. W pewnym sensie czuła się winna. Dobrnęła już na koniec swej ścieżki, posiadła wszystkie umiejętności niezbędne do osiągania sukcesów w tym fachu. Może więc to było poniekąd powodem decyzji Isshina? Chciał pomóc rozwinąć jej skrzydła w nieco innej branży? Nie. Nie widziała siebie nigdzie indziej. To stare, najbardziej strzeżone muzea świata były jej drugim domem, to ich plany leżały na dnie jej szuflady, pieczołowicie ukryte pod stosem kolorowych magazynów i to ona znała ich rozmieszczenie lepiej od jakiegokolwiek kustosza. Nie chciała tego zmieniać. Dlatego właśnie samodzielna i pewna siebie Vivienne Slight pierwszy raz w życiu nie wiedziała, jak ma rozegrać kolejną partię, by wyjść z niej zwycięsko.

Zamrugała kilkakrotnie, wyrywając się z otchłani tych czarnych myśli, gdy poczuła lekkie szturchnięcie w bok. Nieco oszołomiona rozejrzała się wokół, mierząc okolicę niezbyt trzeźwym spojrzeniem. Pierwsze, co rzuciło jej się wówczas w oczy, to gładka lada baru i sunące po niej kolorowe światła. Zaraz potem wyostrzył się drugi plan, na którym dojrzała ciągnący się po ścianie rząd półek, a na nich niekończącą się liczbę butelek o przeróżnych kształtach. W nich również odbijały się reflektory, nadając im tajemniczego blasku. Szafki po drugiej stronie baru skąpane były w ciemności, ale wyraźnie rysowały się na nich stosy małych szklaneczek, kieliszków i kufli oraz kilka dystrybutorów ze znanymi piwami. Drobne, iskrzące lampki, którymi ozdobiono ścianę, migotały w rytm dudniącej muzyki jak gwiazdy na tle ciemnego nieba.

Podłoga zadrżała, gdy kolejna fala decybeli zalała obszerną salę.

Znowu poczuła delikatnego kuksańca.

– Przestań – mruknęła pod nosem, unosząc głowę. – Zamyśliłam się.

Siedząca po jej prawicy rudowłosa kobieta zmarszczyła się nieco, zerkając na nią kątem oka.

– Pytałam tylko, czy zamówić ci drinka – Rose machnęła dłonią w kierunku opróżnionej już szklanki.

– To samo. A najlepiej razy dwa.

– Źle z tobą, Viv – stwierdziła drobna blondynka, gdy Rose skinęła na barmana. – Coś cię gryzie.

Slight odgarnęła kosmyk długich włosów, który uporczywie łaskotał ją w szyję i zmarszczyła nieco brwi. Prawdę powiedziawszy nie miała najmniejszej ochoty na ponowne roztrząsanie tego wszystkiego i rozkładanie całej sprawy na czynniki pierwsze, zresztą... i tak nie mogła tego zrobić.

– Mam zły dzień – wyjaśniła szybko, nim Jess zdążyła dodać coś jeszcze. Rzuciła przy tym przyjaciółce uspokajające spojrzenie, jednak to nie wystarczyło. Mina Black jednoznacznie mówiła, że to kiepska wymówka.

– Masz zły dzień, ponieważ... – zaczęła blondynka, a jej brązowe oczy w momencie straciły swój zwykły, nonszalancki blask. Obecnie malował się w nich niezwykły upór.

– Jeśli myślisz, że poprawisz mi humor, gromiąc mnie spojrzeniem, to się bardzo mylisz, Jess – sarknęła, obserwując wdzięczne uśmiechy, którymi Rose obdarowywała młodego barmana.

Jessica upiła ze swego drinka i odchrząknęła znacząco.

– Nie muszę gromić cię spojrzeniem, by widzieć, że masz jakiś problem.

Vivienne pokręciła głową, unosząc brwi. Miała problem, ba, miała cholernie duży problem, ale musiała poradzić sobie z nim zupełnie sama. To nie był czas i miejsce na roztrząsanie wydarzeń i burzenie kruchej zasłony milczenia, którą się okryła. Wiedziała, że robi źle, jej sumienie krzyczało to za każdym razem, gdy tuszowała prawdę słodkimi kłamstwami, ale to było jedyne wyjście. Nie mogła pozwolić, by brudna przeszłość, która wiązała ją z zupełnie odmiennym światem w jakikolwiek znaczący sposób wpłynęła na losy tych dwóch siedzących obok kobiet. Czuła się wewnętrznie odpowiedzialna za nie już od momentu, gdy ich zwykła znajomość zaczęła przeradzać się w coś silniejszego. Miała okazję się wycofać, ale tego nie zrobiła. Dlaczego? Bo tylko przy nich zaznała, czym naprawdę jest przyjaźń i jak zbawienny wpływ ma na człowieka. Co znaczy być dla kogoś ważną, dawać i otrzymywać w zamian dwa razy tyle, płakać tymi samymi łzami i spoglądać w jedną stronę zamkniętymi oczami.

Ale mimo wszystko nie zasługiwała na to. Bo jak ktoś, kto okrywa tajemnicą całe swe istnienie, może budować tak trwałe relacje? Ciążyło jej to, czuła się podle, jak zdrajca, który korzystając z osłony mroku wdziera się na teren wroga, by obwieścić kolejne wieści.

Nie miała jednak wyjścia. Sama wybrała sobie taki los i musiała się z tym pogodzić.

– Drobne problemy w pracy – mruknęła wymijająco Vivienne, obserwując, jak Rose posyła kokieteryjne spojrzenia w stronę młodego barmana.

– Aha, czyli nie tylko ja mam zatargi z szefem – Rosalie odwróciła wzrok na przyjaciółkę, a ta w efekcie uroczo wydęła usta.

– Koniec flirtów na dziś? – zapytała z lekką ironią Jess. Rose w odpowiedzi odgarnęła z twarzy pasmo rudych włosów, które wysunęło się z jej schludnego koka i odchyliła głowę w tył, mówiąc:

– To dopiero początek, skarbie.

Vivienne przez chwilę miała wrażenie, że jej głos do złudzenia przypomina pomruk dzikiego kota drażniącego się ze swą ofiarą, co wzbudziło jej uśmiech. Rose zawsze zostanie taka sama, zero zobowiązań, maksimum zabawy. Ta domena już na stałe wpisała się do jej życiorysu.

– Pomijając kolejny, krótkotrwały romans panny Rey i wracając do tematu – Jess nachyliła się nad blatem, chcąc zwrócić na siebie uwagę Viv. – Co tym razem wymyślił Kurosaki?

Slight skrzywiła się lekko. Przez moment sądziła, że uda jej się uniknąć tego tematu. Tak byłoby lepiej zarówno dla nich, jak i dla niej. Obecny nastrój nie skłaniał do tworzenia nowych, wiarygodnych kłamstw, a poza tym atmosfera w klubie nie sprzyjała rozmowom na ten temat.

Jessica uważała zupełnie inaczej.

– Kazał ci przejąć plany prototypu najnowszej bomby dla Iraku? – żachnęła się, a Vivienne po raz kolejny doszła do wniosku, że ciekawość, zakrawająca o wścibstwo wcale nie jest pozytywną cechą.

Rose parsknęła śmiechem.

– Może od razu poprosił o sesję panów w mundurach?

Brunetka pokręciła głową z dezaprobatą, unosząc brew w geście rozbawienia.

– Więc?

Barman postawił przed nimi zamówione przez Rosalie drinki, dyskretnie wsuwając w dłoń samej zainteresowanej jakąś drobną karteczkę. Vivienne sięgnęła po swoje Malibu, ignorując usatysfakcjonowane spojrzenie rudej.

– Isshin twierdzi, że się skończyłam – skłamała lekko, wbijając wzrok w szklankę. – Wezwał mnie dzisiaj na rozmowę i godzinę wypominał, że nie robię kompletnie nic, by wspomóc rozwój gazety.

– Słucham? – Jess wydawała się być tym wyraźnie poruszona. – A od czego on niby tam jest? Siedzi w fotelu, grzeje dupę i ma czelność mówić ci coś takiego?

Viv bez większego zainteresowania zamieszała w swoim drinku słomką. W zasadzie... wiele nie wymyśliła. Podczas rozmowy z Isshinem boleśnie odczuła jego nastawienie względem zaistniałej sprawy. Nie wierzył w nią, a jednak podpisał zlecenie. Wywarł na nią presję, której sam nie wytrzymał. To właśnie miała mu za złe, że postawił ją przed faktem dokonanym, nie pytając o zdanie.

– Mam miesiąc by obudzić się z letargu i wymyślić jakąś strategię, bo w przeciwnym razie to koniec. Jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale nie dam mu tej satysfakcji.

Rose zastukała pomalowanymi na krwistą czerwień paznokciami o blat, wbijając wzrok gdzieś w przestrzeń.

– Oczywiście, że nie. Zbyt długo starasz się spełnić jego chore ambicje – rzuciła twardo.

– Na dodatek przetrząsasz świat w poszukiwaniu odpowiednich materiałów, by potem usłyszeć, że się nie starasz. W porządku, rozumiem, proponuję zatem zaaranżować jakiś atak terrorystyczny, chociaż uważam, że może to być artykuł zbyt małego kalibru, by zainteresować Kurosakiego – Jessica machnęła ręką lekceważąco, mrużąc swoje brązowe oczy, w których błysnęły teraz kolorowe światła.

– Nie mam zamiaru ściągać sobie na głowę pół Rządu, by go zadowolić – odparła chłodno Viv, jednak wiedziała, że jej słowa były niezwykle sprzeczne z rzeczywistością. W chwili obecnej miała szczerą ochotę rzucić tym wszystkim, skończyć z całym dotychczasowym życiem i zamknąć się gdzieś daleko, z dala od zgiełku świata, od przytłaczającej rzeczywistości, od świadomości beznadziejnego położenia i Isshina, który wykopał dla niej grób, choć być może nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy. Nienawidziła takich sytuacji. Czuła się wybitnie rozbita wewnętrznie i niespokojna, gdyż powierzone jej zadanie wykraczało poza ludzkie możliwości. Wiedziała jednak, że nie może zawieść. Nie chodziło tu już o pieniądze czy komentarze Kurosakiego, ale o dumę i ambicję, która w kluczowych momentach dawała jej się we znaki, przejmując stery nad zachowaniem. Była perfekcjonistką w każdym calu i choć przypadłość ta często utrudniała jej życie, nie chciała z niej rezygnować. Właśnie dzięki temu swoistemu samodoskonaleniu była dziś tym, kim była. Nieuchwytna Reila dzierżyła w dłoni klucze do najsłynniejszych obiektów świata, śmiejąc się z żałosnych prób ochrony bezcennych eksponatów. Upiła łyk swojego drinka i uśmiechnęła się lekko, czując jak mocny trunek delikatnie łaskocze jej przełyk. Każde drzwi stały przed nią otworem, czemu więc czuła tak paniczny, irracjonalny wręcz lęk przed kolejnym zadaniem?

Skrzywiła się odrobinę, próbując odsunąć to uczucie na dalszy plan. Przyznawanie się do słabości nie było czymś, co ją satysfakcjonowało, a już na pewno w chwili obecnej. W duchu przeklinała alkohol, który z wolna zaczynał wrzeć w jej żyłach. Czasem zupełnie zmieniał tok jej rozumowania.

– Słuchaj, skarbie – Jess urwała jej przemyślenia, unosząc brwi w znaczący sposób. – Nie wiem, w którym kierunku trzeba szukać, gdzie znajduje się klucz, ale jednego jestem pewna. Nie należysz do osób, które ot tak się poddają i z nadzieją wyczekują kolejnego dnia. Zawsze wolałaś wziąć los w swoje ręce, a potem z podniesioną głową wyjść naprzeciw problemom. Nigdy nie przegrałaś, bo nigdy nie uległaś presji otoczenia. Może i miewałaś gorsze okresy w swoim życiu, ale chmury mają to do siebie, że nawet jeśli zasłaniają widoczność, prędzej czy później odsłaniają słońce. Kurosaki chce sensacji? Będzie ją miał.

Sama nie wiedząc czemu, uwierzyła w to. Zawsze podziwiała Jess za zdolność ubierania nawet najtrudniejszych kwestii w tak proste słowa. Mówiąc, trafiała do człowieka, przebijała się przez ciężką atmosferę, forsowała barierę, którą ludzie często się otaczali i trafiała tam, gdzie trafić chciała. Właśnie w takich sytuacjach Vivienne czuła się winna. Że mimo wszystko nie potrafiła wyznać całej prawdy.

Rosalie uśmiechnęła się, jak na poparcie słów przyjaciółki.

– Będziemy czekać i przebierać między stertami kłamstw, serwowanymi nam przez media, aż znajdziemy ziarenko, które uda się wypielęgnować w coś pięknego. Ten kwiat, który się rozwinie, będzie należał do ciebie, Viv. Zerwiesz go, podasz Kurosakiemu, a potem będziesz obserwować jego żałosne miotanie się i gorzkie słowa przeprosin.

Brunetka spojrzała na przyjaciółkę kątem oka.

– Myślisz, że będzie w stanie się na to zdobyć?

Rose westchnęła teatralnie.

– To tylko facet. Nauczy się.

– Zastanawia mnie jedno – Jessica zmrużyła oczy, wbijając wzrok w tańczące po blacie smugi światła. – Czemu nie wziął do tego... jak jej tam? Inoue? Podobno to tak ambitna dziewczyna.

– Twierdzi, że moja w tym głowa. Wychodzi więc na to, że czeka mnie wyjątkowo obfity w napięcia miesiąc, a jakby tego było mało, muszę zaklepać miejsce w dziale dodatków, bo najnowsza kolekcja Winstona jest naprawdę imponująca – powiedziała przekornie, nadgryzając słomkę. – Warto poświęcić jej chwilę.

– Każda kobieta chciałaby świecidełko właśnie stamtąd... – rozmarzyła się Rose. – Podobno sama Jennifer Lopez uzupełniała tam swoje zapasy diamentów.

Jess wywróciła oczami.

– Gdzieś czytałam, że zabezpieczenia u Winstona nie są tak dobre, jak myśli co najmniej połowa świata. Jeśli więc masz na tyle odwagi, drzwi są otwarte.

Vivienne uniosła wzrok na przyjaciółkę. Faktycznie, gdy ostatnio tam była, wystarczyły ledwo dwie godziny, by udało jej się zabrać to, co zażyczył sobie klient. To ją rozczarowało. Tak znany budynek powinien reprezentować niezwykle pokaźny system zabezpieczeń.

– Po ostatnim włamaniu nieco się poprawili. Wprowadzono czujniki ruchu przy każdym wejściu, zainstalowano kilka kamer więcej, dodatkowo wymieniono cały alarm w oknach, sądząc, że kradzież dokonała się właśnie przez jedną, wybitą szybę – rzuciła Slight, ściągając na siebie wzrok dwóch kobiet. – Idioci, tylko żółtodzioby używają okna, by wślizgnąć się do muzeum.

– Skąd to wiesz? – Jess zmarszczyła brwi w geście lekkiego zdziwienia. Jej wzrok stał się niezwykle poważny, ale to nie było ważne. Kobieta dostrzegła w nim autentyczne zainteresowanie pomieszane z pewnym zdziwieniem. Nie mogła patrzeć w te oczy, zbyt bardzo ją znały, zbyt wiele rozumiały. Odwróciła się, choć zachowała pozorny spokój. Przez chwilę miała wrażenie, że Jessica w tym jednym momencie dostrzegła to, co Vivienne tyle lat skrywała na dnie swego serca. Że dostrzegła tę perfekcyjną, osłoniętą szczelnym kamuflażem grę, wszystkie kłamstwa i obłudy, nieczyste zagrania i brak zaufania, którym się przecież wykazała.

– Obiło mi się o uszy. Zresztą to przecież sensowne, co? – dodała szybko, uśmiechając się lekko. Zdecydowanie musiała panować nad słowami.

Rosalie wzruszyła ramionami, zbywając całą rozmowę.

– Ja uważam, że wystarczy znaleźć sobie odpowiedniego faceta – oświadczyła żartobliwie. – Jeśli pokierujesz jego działaniami w odpowiedni sposób, dostaniesz nie tylko wymarzoną biżuterię.

– Sugerujesz coś? – Vivienne posłała przyjaciółce niewinne spojrzenie. – Czyżby Kevin był już przeszłością?

– Uważasz, że Kevin byłby odpowiednią partią na tak długi okres czasu? – mruknęła z ironią Jess, unosząc brwi w sugestywny sposób. Rose z kolei przez chwilę wyglądała, jakby miała ochotę rzucić się przyjaciółce do gardła, ale ostatecznie przybrała niezwykle słodki wyraz twarzy.

– To podobnie do Axela – odwdzięczyła się niemal natychmiast. – Tyle, że niestety on nie dobrnął nawet tygodnia.

– Po kilku dniach pewne rzeczy stają się nudne, Rose – Vivienne udała, że nie zauważa gromiącego spojrzenia rudowłosej. Sięgnęła po drinka, by ukryć uśmiech przed wzrokiem urażonej przyjaciółki. Jessica dumnie odrzuciła głowę w tył.

– Zawsze wiedziałam, że mnie rozumiesz, Viv.

– Swoją drogą, czy ten twój barman nie jest za młody? – zainteresowała się brunetka.

Kobieta rzuciła przelotne spojrzenie w stronę krzątającego się za ladą wysokiego blondyna.

– A czy to w jakiś sposób przeszkadza? – zapytała ruda, a w jej oczach zalśniły szelmowskie ogniki. – Starsi są zbyt zaborczy.

– Który facet nie jest zaborczy, mając u boku piękną kobietę?

– Ten, który wie, że w każdej chwili może ją stracić.

Viv uśmiechnęła się pod nosem. Mężczyźni może i byli w jakiś paradoksalny sposób potrzebni na tej ziemi, ale jak dotąd żadnemu z nich nie udało się przerwać tej niezależności, którą budowały wokół siebie. Każda z nich równie silnie ceniła swoją wolność, nie dając się przy tym usidlić żadnym przewlekłym więzom uczuciowym. Faceci przewijali się przez ich życie, przywołując te mniej lub bardziej radosne wspomnienia, jednak żaden z nich nie wydawał się na tyle silny, by pozostać w ich myślach na dłużej. Ten temat ciągnął się zresztą jak rzeka, przepływał gdzieś ponad skałami jej umysłu, ale ona skrzętnie go odrzucała. Dzisiejszy wieczór nie miał skłaniać do przemyśleń, dlatego delikatny szum wody nie robił na niej żadnego wrażenia. W chwili obecnej zamknęła się na wszystkie problemy, które targały nią jeszcze niedawno. Zrozumiała, że pomimo beznadziejnego położenia, cholernego zlecenia i upartego Kurosakiego świat ma jej do zaoferowania coś jeszcze, chwilę zapomnienia, której tak potrzebowały skołatane nerwy. Uparcie wmawiała sobie, iż spożyty do tej pory alkohol to jedynie tło, warunkujące całe to twierdzenie, jednak wiedziała, że to brednie. Piątkowy wieczór był doskonałym czasem na zabawę u boku przyjaciółek. A kto jak kto, ale ona nie mogła pozwolić, by czarne myśli zaprzątały jej głowę do tak ogromnego stopnia, by nie dostrzegać atmosfery tej nocy. Naraz wydało jej się, że przyszłość, to tak odległe słowo, które lawiruje gdzieś w przestrzeni, jak zbłąkany ptak na ciemnym nieboskłonie, niedostępne, wręcz absurdalnie odległe.

W końcu przyszłością można zająć się dopiero jutro, prawda?

– A tak na zupełnym marginesie... – mruknęła Rose, a na jej twarz wstąpił kokieteryjny uśmieszek. – Widzę niezłą partię.

Vivienne nie musiała pytać, co miała na myśli poprzez to stwierdzenie, znała to zachowanie zbyt dobrze. Mimochodem zerknęła jednak w bok, w stronę loży, w którą wpatrywała się rudowłosa. Wtedy doskonale zrozumiała, co Rey miała na myśli, spoglądając właśnie tam.

Nie widziała go nigdy wcześniej, choć w Passion bywała stosunkowo często. Czy to możliwe, by do tej pory skrył się przed jej wzrokiem? Nie. Sposób, w jaki się uśmiechał był tak niezwykle intrygujący, jak cała jego sylwetka. Siedział na sofie, rozparty, w dłoni trzymał papierosa i zdawał się nie zwracać uwagi na cały świat zewnętrzny. Nie interesował się kuso odzianą blondynką, szepczącą do jego ucha zapewne wyjątkowo bezpruderyjne słowa, ani przelotnymi spojrzeniami rzucanymi przez inne kobiety. Wydawał się przy tym tak pewny w swym działaniu, że mimochodem odczuła przyjemną ekscytację. Wzrok, który w nią wbijał był drapieżny, chwilami wydawało jej się, że wręcz wulgarny. Przenikał ją na wskroś, jakby nie była dla niego żadną tajemnicą, jakby była ofiarą, na którą już ostrzył swe pazury.

– Celny strzał, Rose – mruknęła, nie odwracając od niego wzroku. Poczuła nagłą, niewypowiedzianą ochotę poznania tego chłodnego mężczyzny, który już od pierwszego momentu wydawał się jej być tak zajmujący. Po sposobie zachowania wiedziała, z kim ma do czynienia. Niepoprawny playboy, do którego niczym posłuszna owieczka lgnęła każda, zgadzając się na wszystko, na co tylko miał ochotę. Zalotnie wydęła usta. Rozumiała to doskonale. Niedbały wyraz twarzy, czarna, dopasowana koszulka na ramiączkach uwypuklająca ciekawą sylwetkę, nieśmiertelniki swobodnie zwisające z szyi, tatuaże dodające zadziorności jego postaci i aura, którą emanował. Władza, pieniądze i dzikie pożądanie czyniły z niego doskonałego kandydata na jedną noc. Nie dłużej. Ale w chwili obecnej było to jedyne, czego potrzebowała.

– Popatrz na tego czarnego – mruknęła Jess z jawnym uwielbieniem.

Ale Vivienne nie obchodził ani ten brunet, ani żaden inny. Przesunęła koniuszkiem języka po wargach, a następnie odrzuciła w tył długie włosy, uśmiechając się prowokująco.

– Rób jak uważasz. On jest mój.

Continue Reading

You'll Also Like

320K 7K 35
"That better not be a sticky fingers poster." "And if it is ." "I think I'm the luckiest bloke at Hartley." Heartbreak High season 1-2 Spider x oc
283K 9.2K 56
When he denied his own baby calling her a cheater. "This baby is not mine." But why god planned them to meet again? "I would like you to transfer in...
355K 17.3K 78
Kang y/n was always been the black sheep of the family. Overshadow by her extremely talented, gorgeous sister Roseanne . Who has the world revolve a...
1M 55.8K 36
It's the 2nd season of " My Heaven's Flower " The most thrilling love triangle story in which Mohammad Abdullah ( Jeon Junghoon's ) daughter Mishel...