Maska Diabła

By agitag

342K 24.4K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... More

Prolog
1. Nowy dom
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

32. Coś mojego, za coś twojego

6K 453 268
By agitag

Głośne wdychanie powietrza, okrzyki zdumienia i mój głos odbijający się echem w głowie i po sali. Szloch Candidy i dumne spojrzenie Lucyfera, którego oczy nadal są jak za szkłem, przemoczonym porządnym deszczem. Również nie mogę się powstrzymać, wypuszczając długo wstrzymywany ryk. Padam na kolana i chowam głowę w swojej balowej, pięknej sukni, gdzie łzy skapują mizernie powoli, by opaść na materiał. Nie wiem, ile to trwa, ale zdaję mi się, że wieczność. Wieczność, przed którą stoję otworem. Ile mi zostanie? Godzina? Dwie? A może tydzień? Staram się zapanować nad wszystkimi emocjami, ale nie daję rady. Nie chcę patrzeć na te istoty, które myślą, że jestem skończoną idiotką, oddając swoją duszę za Candidę, ale tak właśnie robią dobre matki. Oddają wszystko swoim dzieciom, które kochają, a ja kocham tą małą i chcę dla niej, jak najlepiej.

Nawet nie czuję, kiedy ktoś podnosi mnie z podłogi i mocno przytula. Któż mógłby to być, jak nie Lucyfer. Otwieram niepewnie oczy, by móc znów spojrzeć na jego smutny wyraz twarzy, przez co mój ból potraja się, a wszelkie mięśnie kurczą.

– W następnym życiu od razu zabiorę ci prawo do mówienia – odzywa się cicho, tak bym tylko ja mogła usłyszeć, a jego słowa powodują na mojej twarzy wielki, głupkowaty uśmiech.

– Gdybyś był człowiekiem, powiedziałabym ci, żebyś się bał zasypiać, bo będę robiła ci paranormal activity, ale nie sypiasz, więc nie masz problemu – odpowiadam, odsuwając się na kilka metrów od mojego własnego, cudownego boga. Posyła mi swój nieśmiały uśmiech, a gdy tylko obracam się w stronę Candidy, jestem przez nią zaatakowana. Zarzuca mi swoje szczupłe, blade ręce na szyje i mocno wtula się w moje ciało, które również uchodzi z sił przez to wszystko.

– Coś ty zrobiła, idiotko! – woła, a w jej głosie słychać cień złości i większy cień smutku. Przejeżdżam delikatnie po jej plecach w geście uspokojenia, ale sama jestem kłębkiem nerwów, więc do naszego wspólnego uścisku dołącza Lucyfer, starając się mieć rękę na pulsie.

– Zrobiłabym to jeszcze raz, Candido, i nawet chwilę bym się nie wahała. Zasługujesz na ludzkie życie, o jakim marzyłaś.

– Nie zasługuję, kiedy stawką jest twoja dusza! Przecież umrzesz... Choroba się rozwinie.

– Nie obchodzi mnie to. Spełniłam największe marzenia, Can. Poznałam cię, zamieszkałam tutaj, odnalazłam miłość i radość z życia. Potrzebowałam tego jak tlenu. Kocham cię, Candido. Jak przyjaciółkę i jak córkę, której nigdy nie miałam.

– Przeżyjesz. Obiecuję ci to. Nie zostawię cię na pastwę losu i będziesz mogła spełniać resztę swoich marzeń. Słyszysz? Słyszysz mnie, Auroro? Nie żegnaj się, bo nie pozwolę ci za mnie umrzeć.

– Oddam ci wszystko, bylebyś wreszcie była w pełni szczęśliwa – mówię, ścierając jej łzy z policzków.

– Jestem szczęśliwa! Jestem w cholerę szczęśliwa, bo wreszcie mam rodzinę. Prawdziwą! Byłaś jak najlepsza mama. I kocham cię jak przyjaciółkę i jak mamę, Auroro, więc błagam, odwołaj to.

– Nigdy. Teodonie? – zwracam się do Najwyższego, który nadal siedzi na swoim fotelu z miną zbitego kota. Zagryza wargi i posyła mi szczery uśmiech. Podaje mi dłoń, którą chwytam i kroczę razem z nim na scenę, gdzie dokona swego.

– Co to było, kochana? – pyta cicho, spoglądając w moje oczy.

– Poświęcenie, Teodonie. Poświęcenie... dla miłości.

– Za to kocham swoje dzieci. Za miłość do drugiej osoby, którą w sobie macie. Jestem dumny z ciebie, Auroro, ale wiesz, co oznacza twoja decyzja?

– Doskonale wiem.

– Więc sama musisz podjąć decyzję, kim zostaniesz, jednak jest pewne ryzyko. Jesteś od urodzenia człowiekiem z człowieka. Choroba Candidy może na ciebie spaść niczym grom z jasnego nieba i nic z tym nie zrobimy. Nawet jeśli będziesz istotą nadludzką.

– Rób swoje, Teodonie. Ciemna strona świata czeka na mnie otworem przez czas, który pozwoli mi nacieszyć się Candidą i jej nowym życiem.

– Jesteś pewna? – pyta, a ja potwierdzam, spoglądając na tulących się Lucyfera i Candidę. Nic nie sprawi, że będę bardziej szczęśliwa niż teraz.

Przełykam ślinę, kiedy Teodon wyciąga z kieszeni niewielki naszyjnik z kamieniem na środku. "Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec"*. W głowie huczy mi stary cytat, który przyniósł do domu Mariano, wmawiając, że to z Polskiego wiersza, który powiedział mu kolega. Ten cytat idealnie wpasowuje się w moją sytuację.

Teodon mówi coś w ciszy, a po chwili całą salę wypełnia oślepiające światło w kolorze krwistej czerwieni. Nie widzę kompletnie nic, ale czuję. Czuję, i to jak cholera, piekący ból wewnątrz mego ciała. Przeraźliwy krzyk roznosi się po sali, a ja mam wrażenie, że spadam, po raz kolejny doświadczając potwornego bólu.  Oddech więźnie mi w gardle, przez co nie mogę krzyknąć. Nogi odmawiają posłuszeństwa, a ma dusza ucieka, kopiąc mnie w dupę.

Żegnaj, człowiecza Auroro.

                                                                               ***

Ktoś mocno mną potrząsa, więc otwieram jedno oko, starając się przyzwyczaić do ostrego światła, które panuje w pokoju. Jest to cichy zaułek Lucyfera, i on sam siedzi obok mnie, ściskając moją dłoń.

– Auroro? – pyta z chrypką. Zauważam w kącie na fotelu siedzącą Candidę. Spogląda w okno z nostalgią, a kiedy zauważa, że wybudziłam się, również podchodzi do mnie, lustrując moją osobę.

– Co się ze mną stało? – pytam cicho. Czuję się jak nowo narodzona, a zarazem tak bardzo obolała, że cudem jest ruszenie ręką, w geście uspokojenia tej dwójki.

– Przemieniłaś się. Witaj wśród demonów – mówi Lucyfer, posyłając mi złośliwy uśmiech, a Candida trzepie go w ramię.

– Tato! Ona miała być...

– Cicho. Daj jej przyzwyczaić się do tego wszystkiego.

– Ale to nie ma sensu. Choroba! – woła zdesperowana Candida, rzucając się w moje ramiona. – Kocham cię tak szalenie, ale kurde, jesteś idiotką, matko kwoko.

– Can, daruj sobie i ciesz się życiem. Jeśli nie będziesz szczęśliwa, moje życie pójdzie na marne, a tego właśnie chcesz? – pytam, ganiąc ją wzrokiem. Niech okaże trochę radości, chociażby dla mojego poczucia wartości. Chcę wiedzieć, że na coś się przydałam.

– Wiesz, że spełniłaś moje marzenie, ale jak mam się cieszyć, wiedząc, że choroba może cię wykończyć, a my nie wiemy, jak ci pomóc.

– Nie chcę pomocy. Chcę umrzeć. Umrzeć za ciebie w pełni.

– Jesteś głupia.

– Nie obrażaj matki, bo pierwsze co zrobię, to ochrzanię cię i dam szlaban na wychodzenie do klubów. Chociaż... masz zakaz imprezowania do skończenia osiemnastego roku życia, Candido – mówię groźnie, a ona wraz z Lucyferem wybuchają głośnym śmiechem. Przewracam oczami, i grożę im palcem. – Będę was obserwować!

– Dobrze, dobrze. Wychowam ją na ludzi, ale... Mam pewną propozycję. Co powiesz na to, że zostaniesz z nami?

– Jak?

– Poproszę... Teodona – szepcze Lucyfer, a ja otwieram szeroko oczy. On będzie prosił o coś swego Ojca? Tego, którego tak bardzo nienawidzi, bo wygonił go z Nieba i nie miał prawa powrotu? I to wszystko tylko dlatego, że grozi mi śmierć? Ja się jej nie boję, a nawet jestem gotowa. Spełniłam wszystko to, co chciałam, mogę odejść spokojnie, z radością, że dałam Candidzie życie, o jakim marzyła. Wzdycham i kręcę głową.

– Dajcie spokój. Ile zostało mi czasu? – pytam, pomijając tę propozycję.

– Kilka dni, Auroro. Błagam... – zaczyna Candida, ale zbywam ją machnięciem ręki.

– Chcę pokazać ci coś jeszcze, więc bądźcie na tyle łaskawi i puśćcie mnie. Póki mam siły, będę robiła to, co zwykle – mówię i wyciągam z komody kilka dokumentów, które schowałam właśnie na tę okazję. To wszystko, co udało mi się załatwić w przeciągu tego tygodnia, ale mam nadzieję, że Can będzie zadowolona z tych prezentów na nową drogę życia. Wiem, że Lucyfer musi wrócić na trochę do Piekła po odejściu Candidy, gdyż Raul, podobno, zawala na całej linii. Dziewczyna musi się usamodzielnić i przygotować do prawdziwego ludzkiego życia, więc postarałam się, by zapewnić jej to w stu procentach.

 Odwijam folię i pokazuję jej dokumenty. Jest tam załatwione mieszkanie w centrum Paryża, które będzie dzieliła z dorosłą współlokatorką, jej ciotką Tracy, a przynajmniej tak powiedział mi Lucyfer. Znalazłam także szkołę artystyczną, która jest niedaleko od mieszkania. Przy okazji załatwiłam jej staż w muzeum sztuki, jako asystentka głównego zarządcy. Jeśli sobie poradzi,  dostanie awans za dobrą opinię wśród krytyków sztuki. Nawet nie wiedziałam, ale Candida występowała na scenach estradowych przez cały rok w wieku trzynastu lat wraz z Michaelem i Amarą. Stąd te wszystkie przywileje i zarządca, który od razu chciał ją mieć w zespole pracowników, mimo młodego wieku.

– Nie! – woła, a ja uśmiecham się szeroko, obejmując przy okazji Lucyfera.

– Tak. Mieszkanie w Paryżu, prywatna szkoła artystyczna i staż w muzeum sztuki. Masz się nauczyć korzystać z życia jak dorosła osoba. Poznasz nowych kolegów, koleżanki, i dasz sobie nowy start, nie zapominając, że tu będzie twój tata i reszta rodziny.

– Jak ja mam wam dziękować?!

– Po prostu obiecaj, że nigdy nie zapomnisz.

– Nie zapomnę. Nie zapomnę o tobie, o tacie i reszcie rodziny. I o jeszcze jednym.

– O czym?

– Że jestem córką Diabła i demonicy. Zawsze będę miała na sobie waszą maskę, dzięki czemu nie zapomnę, kim tak naprawdę jestem. Bo wiecie... Kocham was – mówi i mocno nas przytula.

– To co? Teraz się trochę zabawimy na tym balu dla sztywniaków? – pytam, ciągnąc tę dwójkę na dół, gdzie słyszę głośną muzykę z sali balowej. Widzę, że wszyscy zdążyli zapomnieć o incydencie, który miał miejsce... No właśnie. Kiedy? Godzinę temu? Więcej? Och, to teraz nieistotne. Mam siły, więc je wykorzystam. Chwytam Lucyfera za ręce i wpycham do środka, przyciągając do siebie.

– Robisz się... zła – stwierdza, puszczając do mnie oko.

– W końcu jestem dziewczyną Diabła i mam w sobie krew demona.

– Boże... – Wzdycha i przewraca oczami, a gdy dźgam go w żebra, zaczyna śmiać się i obracać mnie do rytmu piosenki.

– Z Bogiem, to ty będziesz rozmawiał. I musisz mi to obiecać. Nie tylko Candida jest moim krnąbrnym dzieckiem. Na wychowaniu mam jeszcze ciebie.

– Ale...

– Nie ma żadnego "ale", Lucyfer. Pragnę, byś wreszcie z Nim porozmawiał. On cię kocha, a ty kochasz Jego. Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz wybaczyć Ojcu.

– Obiecuję.

– Dziękuję, a teraz możesz mnie pocałować – mówię i nadstawiam swoje pomalowane usteczka. Lucyfer nie próżnuje i od razu robi to, co żądam, a właściwie to, czego pragnę. A pragnę zaznać jeszcze trochę miłości, którą darzę tego mężczyznę. Jest moim największym szczęściem wraz ze swoją córką, i nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdybym ostatnie dni swojego żywota jako demon spędziła sama w czterech ścianach, przygotowując się na przywitanie Śmierci z kosą. Ta Aurora chce być z rodziną, nawet jeśli nie będę miała siły, będę chciała choć chwilę popatrzeć na ich twarze, które sprawiły, że mój świat wrócił na swoje miejsce, a ja odzyskałam to, co straciłam, kiedy brata zamknęli w więzieniu. To był bardzo ciężki czas i naprawdę nie miałam siły, by cokolwiek ze sobą zrobić. Sąsiedzi, mieszkańcy osiedla, na którym mieszkaliśmy, nie dawali mi spokoju, a ja sama zostałam zwolniona z pracy. Wszyscy bali się, że jestem taka sama jak Mariano. Nie mogłam tego przeżyć, a mój światopogląd runął w gruzach tam, gdzie zakopane były ciała żony mojego brata i jego synka. Wszystko przepadło, a Lloret i Marsheland pozwoliło mi odbudować siebie na nowo, dając radość, szczęście, miłość i rodzinę, którą otaczałam się przez cały ten czas.

– Jak my sobie poradzimy bez ciebie, Aurorito? – pyta cicho Lucyfer, opierając swoje czoło o moje. Uśmiecham się ciepło i mocniej go przytulam.

– Jesteście dużymi dziećmi i dacie radę. Bo jak nie wy, to kto? Będę was obserwować. Będę mogła?

– Będziesz, ale jest jeszcze wyjście. Możemy cię uratować, będziesz mogła być z nami tutaj, nie w Piekle. To nie miejsce dla ciebie, Auroro. Dlaczego demon... dlaczego ciemna strona tej cholernej mocy? – pyta z wyrzutem, spoglądając w moje oczy. Przełykam głośno ślinę, przygnieciona jego słowami. Sama nie wiem, dlaczego właśnie to. Nie czułam się nigdy złą osobą, ale zrobiłam to, czując, że Candida postąpiłaby tak samo. Poza tym chęć obalenia stereotypów, że demony to złe istoty, przejęła nade mną kontrolę.

– Lucyfer, jeszcze jedno słowo, a postaram się, żeby przy najbliższej wizycie w Piekle zamknięto cię w twojej ulubionej klatce. Przy okazji... dodam tam kilka tygrysów i małp, żeby cię mogły denerwować – mówię, uśmiechając się słodko, na co ten marszczy brwi, udając urażonego, przez co powoduje, że moje rozbawienie sięga zenitu. Jeszcze chwila, a naprawdę pójdziemy zabawić się w jego ulubionym miejscu, w mrocznych czeluściach Piekła.

– Stajesz się gorsza niż ja, tropikalna dziewczyno – stwierdza i obraca mnie dokoła, kiedy muzyka gra coraz ciszej i ciszej. Zauważam w oddali, że Candida dyskutuje o czymś z Teodonem, a to bardzo interesująca sprawa, gdyż ta dziewczyna kpi z Boga i Jego wielkiej "łaski". Uważa, że jest kłamcą, złodziejem dobrych ludzi i sam powinien prowadzić Piekło, a Niebo oddać tym, którzy na nie zasługują. Czuję, że w głębi duszy wcale tak nie myśli. Ma żal do Teodona, dlatego, że zrobił jej ojcu krzywdę, a ona go kocha i martwi się jak o rodzica, więc tym samym nienawidzi każdego, kto przymierza się do złych czynów w stronę Lucyfera. Też miałam ten instynkt, jeśli chodziło o rodziców.

– Będziesz mnie odwiedzał, Lucyferze? – pytam nagle, gdy jego twarz pochmurnieje niczym pogoda w Londynie. Muska ustami czubek mojego nosa i cicho szepcze:

– Gdybym mógł: każdego dnia aż po wieczność.

– Kocham cię, Lucyferze. Na zabój.

– Wiem, Aurorito. Wierzę w twoją miłość. Wiem, że nigdy by mnie nie zawiodł. Przenigdy – oznajmia cicho i ciągnie mnie za dłoń w stronę stolika. Biorę kilka wdechów, ale to na nic, kiedy nachodzą mnie potworne duszności, a płuca przestają współpracować z ciałem. Opadam bezwładnie na krzesło i od razu wypijam duszkiem napój w szklance.

– Hola, hola! Tak pić beze mnie? – woła Lucyfer, a ja momentalnie wypluwam wszystko, co miałam w buzi, na stół pełen jedzenia. Wszyscy wokół spoglądają na mnie ze zdziwionymi minami, a ja wzruszam ramionami. Skąd miałam wiedzieć, że wlali mi tam whisky, czy innego świństwa? Zwykle nie pijam alkoholu, więc nie jestem przyzwyczajona do tego gorzkiego, a zarazem ostrego posmaku.

– To było obrzydliwe! – mówię, wycierając się serwetką. Carda posyła mi blady uśmiech, a Ezekiel wystawia kciuk w górę. Uśmiecham się do niego, odsuwając wszelkie napoje alkoholowe od siebie.

– Auroro? – zagaduje Ezekiel, który wstaje od stołu, zerkając w moją stronę. Posyłam mu pytające spojrzenie. – Zatańczymy? – pyta, a ja z radością wstaję i nie patrząc na tego zazdrośnika, Lucyfera, podaję dłoń mężczyźnie, dając się prowadzić na środek parkietu. Kilka par już tańczy do utworu Imagine Dragons Not Today, więc nie krępuję się tak bardzo. Całe onieśmielenie znika po kilku minutach wspólnego, powolnego tańca, który pozwala mi się zrelaksować.

– To było... szalenie głupie, wiesz? Ale rodzina jest z ciebie dumna. Poświęcenie dla kogoś z nas... Nigdy nie doświadczyłem tyle radości, mimo że nie oddałaś za mnie duszy. Jestem egoistycznym demonem, ale kurczę, Aurora, pokochaliśmy cię! A demony nigdy nie kochają! – woła, wywracając oczami. Uśmiecham się ciepło, słysząc te wszystkie dobre słowa skierowane do mojej osoby.

– Ezekiel... – Próbuję to jakoś skomentować, ale żadne słowa nie opiszą tej radości, która rozpiera mnie od środka. Czuję się taka... kochana i potrzebna światu, chociaż to moje ostatnie dni życia, a może... nieżycia? Oddycham, więc coś pozostało mi z człowieka, ale Candida też trzyma się cudownie. Uśmiecha się, oddycha, śpiewa i krzyczy, czyli wróciła do żywych i to pojęcie wreszcie sprawdza się w stu procentach. Jest człowiekiem z człowieka, bo jest mną. Moją duszą, a zarazem swoim charakterem.

– Nie. Nie musisz nic mówić. Chciałem, byś wiedziała, że demony nie są takie... oschłe. Owszem, robimy wiele złego. Zabieramy ludziom dusze, zawieramy pakty i straszymy, przy okazji opętując, ale w głębi siebie każdy z nas ma dobrą stronę.

– Ja to wiem, Ezekiel. Każdy jest i dobry i zły. Wierzę, że w przeszłości miałeś ciężko, prawda?

– Byłem na zabój zakochany, Auroro. Oddałem duszę w imię miłości, dlatego potrafię cię zrozumieć – wyznaje, a mnie odbiera mowy. Ezekiel też oddał za kogoś duszę?

– Kobieta życia?

– Ciężko zachorowała. Nie było dla niej ratunku, a czasy, w których żyliśmy, nie należały do najbardziej rozwiniętych medycznie. Z każdym dniem słabła, zapominała, że trzeba oddychać. Jej marzeniem było dożyć starości z ukochanym i gromadką dzieci. Nie miałem wyboru. Chciałem spełnić jej marzenie i sprawić, by jeszcze kiedyś mogła siedzieć na ganku ze starcem u boku i wnuczętami, bawiącymi się na trawie przed domem – mówi z nostalgią, a ja nie śmiem mu przerywać, kiedy już włączył tryb wspomnień. – Poszedłem na rozdroże i spotkałem się z demonem. Oddałem duszę za jej życie. Po dziesięciu latach przyszedł po mnie, a że w Piekle byłem upartą duszą... Lucyfer, wychodząc z klatki, dał mi robotę. Sam zostałem demonem z rozdroża – wyznaje, wpatrując się w moje oczy.

– Czy coś się stało podczas tej... pracy? – pytam, czując, że to nie koniec tej historii. Ezekiel przymyka oczy i z trudem je otwiera.

– Catherine... ona wezwała mnie. Sam nie wiedziałem, że to ona, ale gdy przybyłem na miejsce... ona tam stała w białej, ślubnej sukni i z szokiem wpatrywała się we mnie. Nie wiedziałem, co robić... Nie wiem nawet, jak ci to opisać.

– Spokojnie, Ezekiel. Nie musisz. Wiesz o tym, prawda? – pytam, ale czuję, że jednak musi mi to powiedzieć, by poczuć ulgę.

– Mogę zabrać cię do swoich wspomnień?

– Możesz to zrobić?

– My, demony, potrafimy wiele. Gotowa? – pyta, a ja potakuję i po chwili nie wiem sama, gdzie jestem.

                                                                                 ***

Ezekiel

Stoję osłupiały na środku dróżki, prowadzącej do... znanej mi okolicy terenów domkowych. Księżyc oświetla drogę, stanowiąc jedyne światło. Obracam się mizernie powoli do kolejnego głupca, który nie wie, co robi. Nie wie, czym ryzykuje i co go później czeka. Kiedy jednak zerkam na osobę wzywającą – zamieram. Catherine. Moja Catherine. Płacząca, klęcząca w białej, ślubnej sukni, z potarganymi włosami. Podnosi swoją głowę z materiału sukienki, omiatając mnie spojrzeniem. Bierze głośny wdech i odsuwa się przerażona o kilka kroków do tyłu. 

– Ezekiel... Ezekiel! – woła głośno, podbiegając do mnie. Jej ciało przylega do mojego, mocno tuląc. Och, Catherine... Moja najmilsza. Co ty wyprawiasz?

– Nie robisz tego, prawda?

– Skąd się wziąłeś, Ezekiel? Jesteś demonem?! Dlatego uciekłeś ode mnie? Dlatego ozdrowiłam?

– Zrobiłem to samo, co ty chcesz zrobić teraz. Oddać za coś duszę. Oddałem ją za ciebie, Catherine. Zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym miał ten sam wybór.

– Zostawiłeś mnie! Byłam samotna i zrozpaczona. Wolałam umrzeć, niż żyć bez ciebie. Poznałam tego faceta, z którym miałam wziąć ślub, ale nie mogłam, Ezekiel. Bo ja cały czas cię kocham. Chciałam cię sprowadzić z powrotem. Proszę... powiedz, że jest to możliwe – błaga, płacząc na moje ramię, a ja nie potrafię odzyskać swojej równowagi. Nie mogę. Jest zbyt blisko i omiata mnie swoimi ludzkimi uczuciami, których wyzbyłem się na potrzeby tej brudnej roboty. Nie raz byłem męską dziwką, ale nie dziś. Nie zostanę z nią dziś ani nigdy. To by nas zraniło bardziej, niż jesteśmy zranieni teraz.

– Catherine... Nie da się zażyczyć, by demon znów był człowiekiem. Spłacam swój dług, który zaciągnąłem u kogoś takiego, jak ja dziś. Mogę spełnić każdą twoją prośbę bez opłaty, ale nie to. Nie potrafię tego uczynić.

– Jesteś demonem z rozdroża? Ja... nie chcę w to wierzyć. Chcę cię mieć z powrotem, Ezekiel. Błagam. Błagam, zostań.

– Nie, Catherine. Kocham cię nad życie, ale tak się nie da. Dam ci szczęście, miłość i gromadkę dzieci, ale nie mogę dać siebie. A teraz odejdź, najmilsza, i nigdy nie wzywaj żadnych demonów. Nie za późniejszą cenę, jaką przyjdzie ci zapłacić – mówię, starając się nie rozpłakać i nie objąć jej ten ostatni raz. Siłą woli wstrzymuję się, a jej zaszklone oczy zamykają się mizernie powoli.

– Nie chcę jakiejś fałszywej miłości! Nie chcę fałszywego szczęścia! Jeśli nie mogę być z tobą, nie chcę z nikim. Teraz to ty możesz odejść – szepcze cicho, a kiedy pozwalam sobie na kucnięcie i przetrawienie wszystkiego, ona wyciąga ni stąd ni zowąd nóż, i jednym mocnym pchnięciem wbija go sobie w klatkę piersiową, wydając okrutny ryk bólu i przerażenia. Jej białą suknię pokrywa wielka plama krwi, a ja sam wstrzymuję oddech. Z rozpaczą rzucam się w jej stronę i głośno krzyczę:

– Catherine! Catherine!

– Kochałam cię zawsze i na zawsze – mówi jednym tchem i upada na moje kolana, popadając w wieczną śpiączkę. Odchylam głowę ku gwieździstemu niebu, ale nie znajduję tam żadnej odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". Z trudem zostawiam ją tam leżącą, cicho szepcząc: Amen. I odchodzę. Odchodzę, czując w głębi siebie potworną stratę. Oddam się na wieczne tortury, by złagodzić ten piekielny ból...

***

Wracam do siebie, kiedy Ezekiel otwiera oczy, dotykając mojego policzka. Posyła mi blady uśmiech i kłania się, kiedy piosenka dobiega końca.

– Ezekiel... Tak mi przykro... Twój ból jest nieporównywalny, ale umrzeć z miłości, to żaden ból. To duma. O tak, duma, to dobre określenie. Ty zginąłeś dla niej, ona dla ciebie. I wszystko z miłości.

– Możesz mi nie uwierzyć, ale ten ból odczuwam do dziś. Kocham ją nadal, a minęło ponad sto lat. Sto piekielnych, cholernych lat, z czego jakieś pięćdziesiąt poddawałem się torturom, by uśmierzyć ból, którego wcale nie da się uśmierzyć.

– Niektórych uczuć się nie zapomina, Ezekiel. Jesteś dobrym demonem, nawet jeśli uważasz się za złego.

– A ty powinnaś być aniołem.

– Nie czuję się nim. Zostawiam rodzinę i miłość. To złe. Moim dobrym uczynkiem jest podarowanie Candidzie życia, ale jeden dobry uczynek nie powoduje, że wszystkie złe zostaną wybaczone. Mam jednak prośbę...

– Będę cię pilnował, Auroro. Zejdziemy do Piekła razem. Jak brat z siostrą. Połączeni podobnymi przeżyciami. Połączeni miłością do naszych połówek – szepcze, a ja kiwam głową.

– Dziękuję...

– Wracaj do niego i korzystaj, póki możesz – oznajmia i wskazuje głową stolik, przy którym czeka już, stojący Lucyfer. Jednak nie patrzy na mnie. Rozmawia z Teodonem i nie wygląda na złego. Ten widok jest dla mnie... kolejnym ukojeniem. Lucyfer na coś potakuje, a gdy zauważa, że przyglądam mu się z zaciekawieniem; wystawia dłoń i przyciąga mnie do siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

– Jestem z was dumny, dzieci. Dobranoc, Auroro – mówi cicho Teodon i oddala się, trzymając pod ręką Candidę. Ta uśmiecha się szeroko i puszcza mi oko, mówiąc bezdźwięcznie "idź się zabaw, idiotko". Przewracam oczami i odchylam głowę, by móc spojrzeć na miłość mojego życia.

– Zabrał cię do wspomnień? – pyta Lucyfer, ciągnąc mnie w stronę wyjścia.

– To było przeraźliwie smutne. Skąd to wiesz?

– Było widać. Cóż, prawdziwy demon potrafi wszystko rozpoznać. Teraz masz te swoje nowe przywileje.

– Tylko na chwilę – zaznaczam.

– Nawet nie mów o tym. Ezekiel, to dobry przyjaciel i brat. Zaopiekuje się tobą, kiedy... wejdziesz w świat Piekieł z innej strony, niż ostatnim razem.

– Będą mnie torturować? – pytam przerażona.

– Nie. Posiedzisz z Raulem. On ci pomoże, póki ja nie wrócę, a na razie mam chwilowy zakaz na gadu-gadu ze świeżymi demonami – wyznaje cicho, wznosząc oczy ku górze.

– Dlaczego?

– Powiedzmy, że byłem męską dziwką. Świeżaki, to głównie zdesperowane dziewczyny, które są całkiem sympatyczne i ładne. Jestem tylko facetem, dobra?

– Każdy demon to męska dziwka?

– No tobie to nie grozi. A teraz chodź, spędźmy te chwile razem. Sami.

Tym sposobem zakańczamy tę rozmowę, która prowadzi donikąd i udajemy się do naszego pokoju. Naszego. Tak, naszego. A przynajmniej jeszcze przez te kilka dni, dopóki nie padnę wykończona chorobą Candidy, która przeszła na mnie definitywnie i nieodwołalnie, ale nie chcę gnębić ani Lucyfera, ani mojej przyjaciółki. To złamie im serce, a mi złamie ich widok. Takich zrozpaczonych i bezbronnych...

***

Już następnego ranka nie jestem w stanie samodzielnie zejść z łóżka ani ubrać się na wspólne śniadanie. Od razu na pomoc przybiega Candida, zmartwiona moim stanem. Siada przy łóżku i wtula się w swojego ojca. Odrywam wzrok od sufitu i spoglądam na nich, uśmiechając się pogodnie. Cieszę się. Naprawdę się cieszę, że mogę tu z nimi jeszcze być i radować się szczęściem swojej przyjaciółki, która niedługo rozpocznie nowe życie we Francji. Będzie spełniała swoje marzenia i oddawała się pasjom.

– Pomóc ci się ubrać? – pyta cicho, ścierając z policzka łzy. Potakuję i ganię wzrokiem Lucyfera, który mruga porozumiewawczo, wcale nie mając zamiaru wyjść z pokoju. W tym czasie Candida przeszukuje moją garderobę i wybiera długą, zwiewną sukienkę w kwiaty.

– Tato...

– No co? Nie mogę tu posiedzieć? Może nie wiem, jak wygląda naga kobieta i chciałbym zobaczyć?

– Wyjdź, bo zaraz cię trzepnę! – woła Can, wyganiając tatę z sypialni. Zamyka drzwi na klucz i wraca do mnie, by pomóc mi w ubiorze. Czuję się nieco skrępowana, ale nie mam wyjścia. Nie potrafię samodzielnie tego zrobić, a jeśli zabrałabym się za narzucanie kolejnych warstw na ciało – istnieje duże prawdopodobieństwo, że od razu spadłabym na podłogę, nie potrafiąc z niej wstać.

– Tak mi przykro, Aurorito... Gdybym mogła coś zrobić, zostałabyś z nami. Czuję się taka winna, że to właśnie za mnie oddałaś duszę i teraz cierpisz. To ja powinnam znosić te męki... – mamrocze, sprawiając, że mój świat znowu staje na włosku. Chciałam ją uszczęśliwić, a wyszło chyba jeszcze gorzej. Ona jest zrozpaczona, a ja nie mogę jej pomóc, bo sama jestem uziemiona w łóżku, a bez pomocy kogokolwiek, nawet nie wyjdę z pokoju.

– Miałaś się cieszyć, a nie płakać, Candido – odzywam się, biorąc do ręki jej drobną, bladą dłoń. Kręci głową i przytula się do mnie.

– Chciałabym się cieszyć, Auroro, bo to, co zrobiłaś jest niesamowite i tak bardzo się raduję, że jestem człowiekiem, ale za jaką cenę?

– To mój prezent. Za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Pomogłaś mi wraz z rodziną stanąć na nogi. Odzyskałam swój dawny charakter, Can, i podarowanie tobie człowieczeństwa – jest dla mnie radością, więc proszę, ciesz się tym.

– Chciałabym...

– Nie chciej, a to zrób. Chcieć może każdy, ale nie każdy będzie gotów cokolwiek zrobić, by być szczęśliwym.

– Auroro...

– Chodź, pomóż mi zejść na dół. Chciałabym coś zjeść, choć nie czuję największego głodu – stwierdzam, przy okazji zdając sobie sprawę, że to prawda. Od wczoraj wieczora mało co jem i domyślam się, iż to zasługa mojego demonicznego wnętrza. W końcu Lucyfer i jego przyjaciele rzadko kiedy nakładali na talerze nie wiadomo ile jedzenia. Chcę jednak pobyć w ten sposób z rodziną w te ostatnie dni. A raczej jeden ostatni dzień, który pozostał mi na tym świecie...

– Czekaj. W schowku na piętrze mamy wózek. Może to głupie, ale będzie ci wygodniej tym się  posługiwać – mówi dziewczyna i szybko wychodzi z pokoju, zwołując swego ojca, by sprowadził mnie na dół. Ten od razu wchodzi i lustruje mnie zachłannym wzrokiem.

– Kwiatuszek.

– Diabełek. – Uśmiecham się szeroko, kiedy podchodzi do mnie i bierze na ręce, całując przelotnie w czoło.

– Lubię, jak tak do mnie mówisz. Nie czuję się wtedy jak najgorszy na świecie.

– Nigdy nie byłeś najgorszy na świecie. Po prostu ludzie źle ocenili twoją osobę, nie znając całej prawdy. Tylko ty i Teodon ją znacie.

– Owszem, znamy, ale teraz i ty znasz całą historię i sprawiasz, że patrzę na to z innej perspektywy. Z perspektywy wybaczenia. Zastanawiam się nad poważniejszą rozmową z tym... No wiesz – mówi, sprowadzając mnie po schodach na dół.

Kiwam głową, a w głębi siebie czuję kolejną dawkę radości. Dzięki mnie porozmawia ze swoim Ojcem, który na to czeka, ale nie tylko on powinien tego chcieć. Teodon także musi zrozumieć, że przydałyby się ogromne przeprosiny. Jego syn... Najukochańszy syn tak potraktowany i to przez błąd wychowania. Teodon myślał, że wygnaniem z Nieba mu pomoże, a tylko zaszkodził, przez co Lucyfer został uznany za Szatana, za kogoś najgorszego, za wychowanka zła i nieszczęścia, a ludzie, którzy są satanistami, są tak samo potępiani przez społeczność, co sam Lucyfer. To takie przykre... I pomyśleć, że wszystko przez Ojca wszystkich ludzi.

– Obiecałeś, że postarasz się z Nim porozmawiać...

– I obietnicy dotrzymam, Auroro, ale nie przejmuj się tym... Jeszcze jest czas.

– Nie ma czasu, słabnę z każdą minutą, a ja pragnę zobaczyć na własne oczy, że rozmawiacie...

– Zobaczysz, ale nie teraz. Teraz czas na jajka.

– Jajka?

– Twoje ulubione. Już czekają na stole. – Posyła mi swój delikatny uśmiech i wraz ze mną pod rękę wchodzi do jadalni. Na moje ostatnie śniadanie...

*Fragment wiersza Juliusza Słowackiego "Testament mój".

A: Także ten... oddalę się nieco, gdyż stos już czeka, pochodnie zapalone, a trumna naszykowana xD Dobrej nocy, diabełki! 

PS. W następnym rozdziale będzie bardziej wyjaśnione, dlaczego Lucyfer i Candida nie będą mogli więcej się zobaczyć z Aurorą w Piekle, więc bez czepiania się, że nie ma tego tutaj :D Wszystko po kolei, powolutku, a każdy będzie wiedział, czemu tak, a nie inaczej.

Continue Reading

You'll Also Like

655K 27.2K 51
''Nie ma żadnej więzi mate, jest tylko ON - ten, który cię wybierze i oznaczy... i wtedy do końca swojego życia - o ile przeżyjesz oznaczenie - będzi...
929K 41.7K 58
Książę Wilków i zwykła córka rolników... On wybiera ją ze wszystkich kobiet w Królestwie na swoją żonę. Ona dowiaduję się, że przebywanie w miejscu n...
43.8K 2.6K 181
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...
3.6K 586 49
cz. 4 serii Miasteczka: Games of Heart - tłumaczenie własne. Mike Haines nie miał szczęścia do kobiet w swoim życiu. Siostry Holliday mieszkały na fa...