Maska Diabła

By agitag

342K 24.4K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... More

Prolog
1. Nowy dom
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

30. W Bogu jest nadzieja

6.8K 479 400
By agitag

Nie zważając na swoje wszelkie przewinienia, zastanawiam się, co robić, ale pierwsze, czego dokonuję: niemal biegiem uciekam z korytarza, do którego trafiłam tylko dlatego, że pokochałam tamtejszy spokój i obrazy na ścianach. Z wystrzelonymi oczami przewracam się na schodach i ląduje na swych czterech literach tuż na dole, przed Gabrielem i Teodonem. Cholera. Klęczę przed Bogiem. Co robić? Tym razem odpowiem sobie sama: spieprzać! 

 Wstaję i ponownie ruszam w bieg, podczas gdy w moim umyśle toczy się piękna akcja jak z filmu do piosenki Pray to God od jakiegoś popowego artysty. Omijam tor przeszkód w postaci niektórych krzaczków w ogrodzie i biegnę na tył domu. Wejść czy nie wejść, oto jest pytanie, ale w tym momencie olewam wszystko. A niech mnie tam zjedzą, wysysają duszę, czy nawet pomacają. To lepsze niż spotkanie z tym, o którym tylko... mogłam myśleć. I ja z Nim rozmawiałam!

  Odganiam niepotrzebne myśli i staję naprzeciwko najgorszych drzwi świata, które prowadzą w najgorsze miejsce na całej planecie, ale co zrobić? Tylko Lucyfer jest moim ratunkiem. Bez większego zastanowienia pcham mocno drzwi i wbiegam do znanego mi już przedsionka, po czym schodami w dół, korytarzem w prawo, aż natrafiam na kilka portali, lecz wchodzę do tego z napisem Hell. Gdzie indziej mógłby ukryć się Diabeł, jak nie we własnym domu? Ruszam ciemnym korytarzem po wszelkich kosteczkach i łańcuchach, a gdy widzę kobietę-ducha, która jako pierwsza przywitała mnie podczas pierwotnej wizyty w tymże miejscu, przewracam oczami.

– No cześć, pogadamy sobie później, bo teraz się śpieszę, dobra? – pytam ją zdenerwowanym głosem, a jej blada twarz wykrzywia się w grymasie zdziwienia. Uśmiecham się do siebie jak idiotka, a potem wsiadam do windy. Pierwsza myśl to Raul. Może siedzi u tego sympatycznego gościa i popija herbatkę, podczas gdy ja muszę walczyć ze swoimi myślami sama. Niemal wybucham płaczem przez to wszystko, ale ronię jedynie łzy, starając się milczeć i nie chlipać.

Wbiegam do windy, a następnie naciskam przycisk "drugi krąg". Pójdę do Raula i choćbym miała skarżyć się na jego władcę, to i tak to zrobię. Niech wie, że ucieka przed swym Ojcem oraz przed tym, co było kiedyś. Z jednej strony potrafię go zrozumieć, ale nie jest sam. Ma córkę, której nie powinien zostawiać samej w takich okolicznościach, i jeszcze jestem ja, a podobno coś dla niego znaczę. Mimo wszystko zostawił nas obie, kiedy tylko zobaczył wroga z przeszłości.
Wychodząc z blaszanego pudła, napotykam od razu Raula zdziwionego moją obecnością.

– Auroro, czegoż zawdzięczam tę wizytę?

– Szukam Lucyfera – burczę, gromiąc go wzrokiem, na co potakuje.

– Szukaj go na ostatnim kręgu, moja droga. Choć może... zjechać z tobą? – pyta, więc zgadzam się, nie chcąc iść tam sama. Każde spotkanie z bliskością tego miejsca jest dla mnie ciosem w samo serce, więc wolę unikać samotności w pełnym szaleństwa i krucjat obszarze. Raul milczy przez całą drogę i gdy drzwi windy otwierają się, przepuszcza mnie i zerka pytająco.

– Och... dalej pójdę sama, dziękuję – mówię nieśmiało.

 Mężczyzna kiwa głową i z powrotem wraca do góry. No naprawdę mnie odprowadził... Wzdycham i ponownie staram się zatamować cieknące z oczu łzy, lecz to daremne. Nie potrafię. Płacz we mnie wzbiera, a ciało ogarnia dreszcz, przez który kolejne groszki ciekną z mych oczu. Weź się w garść, płaczku. Me myśli znów mnie poganiają, ale w tym momencie jestem w takim stanie, że nie obchodzą mnie te ich ciche głosiki w głowie. Przemierzam odważnie korytarz, z którego ostatnio uciekłam, a łzy spływają po moich policzkach, skapując na śliczną sukienkę. Z hukiem otwieram wrota do miejsca, gdzie spotkałam Lucyfera ostatnio. I widzę go ponownie. Siedzi rozłożony na wielkim fotelu, ale gdy mnie widzi, odskakuje i spogląda przerażony w moją stronę. Rzucam się w jego objęcia, zarzucając ręce na szyję. Momentalnie ściska mnie, przygniatając do siebie i głaszcze moje plecy, bym mogła się uspokoić, ale to nie takie proste. Dalej jestem jak sparaliżowana wszelkimi wiadomościami, których dowiedziałam się dzisiaj. Mogłabym zaszyć się tu właśnie z tym Diabłem i nie wychodziłabym do nikogo, prócz Candidy.

– Auroro...

– Jak mogłeś nie powiedzieć, kto to jest?! – krzyczę, uderzając pięścią w jego tors. Marszczy brwi, ale po chwili zdaje sobie sprawę, co powiedziałam, i jego twarz wykrzywia się w grymasie. No oczywiście, że wie, o co mi chodzi.

– Sam musiałem się z tego otrząsnąć. On sam ci powiedział, kim jest? – pyta, dalej trzymając mnie w swoich objęciach. Odsuwam się delikatnie i łapię go za rękę.

– Nie. Dowiedziałam się przez przypadek, podsłuchując Cardę. Potraktowałam twojego Ojca jak zbira! – wołam, wznosząc dłonie do góry, jakby to miało mi pomóc. Lucyfer głośno wzdycha i wskazuje mi krzesło obok niego, bym spoczęła, więc robię to, czekając, aż wreszcie wypowie swoje zdanie na ten temat.

– Jak zbira, powiadasz? – pyta z głupim uśmieszkiem, a ja ganię go wzrokiem. – No przepraszam, ale to brzmi beznadziejnie zabawnie.

– Skup się! Zostawiłeś mnie! No i Candidę!

– Nie chciałem, ale musisz mnie zrozumieć. Nie widziałem Go... spory czas.

– Kurde, Lucyfer! Ty też mnie zrozum. Jesteśmy jedną drużyną, a zachowujesz się jak rozkapryszony gówniarz, który myśli tylko o sobie. Zauważ, że masz rodzinę, która cię potrzebuje! – krzyczę, wstając z krzesła. Cała się gotuję, a przez klimat panujący tutaj, na dole, jest jeszcze gorzej. Wszelkie poty ogarniają mnie i moje biedne, blade ciało, które ostatnio przybrało lekko zarumienionej barwie.

– Uważasz, że jestem gówniarzem?

– No na pewno jesteś nieodpowiedzialnym rodzicem, pajacu – warczę, przewracając oczyma. Niech wreszcie to do niego dotrze, że nie jest już sam. Ma córkę. To jest jego rodzina, o którą powinien dbać.

– Dlatego pozostawiłem ją tobie. Jesteś dobrym rodzicem.

– Jestem jej przyjaciółką, a nie ojcem!

– Jesteś jej pieprzoną matką, Aurorito! Zrozum wreszcie prawdę, jaką się otaczamy.

Biorę głęboki wdech i kiwam głową, obracając się w stronę wyjścia. To otoczenie nie wpływa na mnie dobrze. Chwytam za klamkę, kiedy to Lucyfer blokuje mi przejście i spogląda w moje oczy, jakby szukał tam odpowiedzi na swoje własne pytania, których nie wypowiada na głos.

– Zależy ci na mnie i na Candidzie. Inaczej nie przyszłabyś po mnie do Piekła.

– Zrobiłam, co należało. Teraz chcę wyjść – burczę i czuję, że moja wrażliwa strona znów daje o sobie znać, a łzy uciekają z moich oczu. – Odsuń się, proszę.

– Najpierw dokończymy.

– Nie ma czego kończyć! Posuń swój tyłek i przepuść mnie.

– Aurorito...

– Dla ciebie: Aurora – warczę, a on wpada w śmiech i nagle przytula mnie do siebie, kołysząc to w jedną, to w drugą stronę.

– Niemożliwa z ciebie niewiasta, ale teraz pójdziemy razem do domu.

– Razem? – dopytuję dla upewnienia się, na co potakuje, chwyta mnie za dłoń tak, jak robił to już kilkakrotnie, gdy udawał mojego partnera.

– Razem.

– Będę przy tobie, obiecuję.

– Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz spełnić – mówi Lucyfer, a ja przymykam powieki.

– Potrafię spełnić tę obietnicę, Lucyferze, i spełnię ją, bo mi na tobie zależy, durniu.

Kiwa głową i wyciąga mnie z pokoju, w którym przebywał przez dobre kilka godzin. Miałam mu powiedzieć o tym wypadzie do ogrodów i o delikatnych rysach na masce, ale postanawiam na razie nie wspominać tego, dopóki nie będzie po spotkaniu z Ojcem.

Wychodzimy dość szybko na powietrze, milcząc po tej zażartej rozmowie, pełnej emocji i nie wypowiedzianych słów. I pomyśleć, że zeszłam do Piekieł ze świadomością, że idę tam sama i mogę doznać kolejnej traumy, ale te miejsce nie jest już takie straszne, kiedy rządzi nim król-mięczak. Uśmiecham się do siebie jak głupia do sera, wspominając miłą gadkę Raula. Naprawdę, gdzie oni mieli oczy, kiedy wybierali Diabła i króla? Przecież oboje mają miękkie serca, no teoretycznie, bo praktycznie w ogóle ich nie mają.

– Jesteś gotowy? – pytam spokojnie, kiedy stoimy przed wejściem do salonu przez taras.

– Nigdy nie będę i nie mam zamiaru Go widzieć. Dziś chcę spokoju.

– Nie pójdziesz spotkać się z... Teodonem?

– Tak się nazwał? – pyta Lucyfer, śmiejąc się jak idiota, więc potwierdzam mu, a on przewraca oczami i wchodzi do środka, nie zważając na dzikie protesty Gabriela.

– Aurorito! Nie teraz!

– Gabriel, to jego dom, ma prawo tu być. Czy wszyscy już pojechali? – pytam niepewnie, a mężczyzna potakuje, więc oddycham z ulgą. Przynajmniej nie ma kilku upierdliwych osób, które tak bardzo potrafiły zagotować mnie do czerwoności, i to przez głupie zachowanie. Ciekawi mnie jeszcze jedna sprawa, więc zatrzymuję Gabriela, który przełyka głośno ślinę i przez myśli przekazuje mi, bym nie pytała o Lucyfera. Uśmiecham się czule i przeczę głową. – Chodzi mi o naszego gościa, drogi przyjacielu. Jedziecie dziś gdzieś?

– Musimy wstąpić w jedno miejsce... Wrócimy późną nocą, więc bawcie się dobrze, rodzino – mówi sympatycznie tak jak zawsze i wychodzi z domu, otwierając drzwi Teodonowi, któremu kiwam i uciekam do kuchni. To znaczy, że dziś ja mogę popisać się w kuchni. Na tę myśl robi mi się ciepło w sercu i radosnym krokiem wkraczam do swojego ulubionego świata, gdzie mogę dać upust wodzy fantazji. Zastanawiam się, jakie ciasto najbardziej lubi Candida i czy Lucyfer je takie cuda, ale ostatecznie stawiam na naleśniki z najlepszymi lodami Ben&Jerry i jeszcze muffinkami, które muszę upiec. Podchodzę do radio, włączam losową stację i zaczynam wyciągać potrzebne składniki. Od razu rozpoznaję piosenkę w radiu, gdyż słuchałam tego gatunku, kiedy miałam lekki bunt i spędzałam czas w podmiejskim barze. Z głośników wydobywał się utwór Centuries od ulubionego zespołu Mariano: Fall Out Boy. Jak najszybciej usuwam z głowy wyobrażenie brata i skupiam się na robieniu naleśników i muffinków. Lody wyciągnę później i może pójdę obejrzeć z Candidą jakiś film. Typowo babski wieczór.

,,Jesteś jej pieprzoną matką, Aurorito!" Jestem jej matką...

***

Skończone desery kładę na tackę i wychodzę w taneczny sposób z kuchni, gdzie spędziłam trzy godziny na robieniu różnych pyszności. Niektóre schowałam do lodówki na później, ale te najlepsze przyszykowałam na ten wieczór. W końcu mamy być całą trójką razem w całym domu. Nareszcie idealny spokój i rodzinna harmonia. Żadnych zbędnych komentarzy innych lokatorów.
 Siadam na sofę, spoglądając na widok za oknem. Jak zawsze piękny ogród, którego będzie mi najbardziej brakować z całego tego domu. Oczywiście poza Lucyferem i Candidą, bo ich kocham jak rodzinę i nie chcę w ogóle zostawiać, ale wybrałam większe dobro i muszę się nim kierować. Pragnę tego...

Nagle z głośników domowej wieży zaczyna wydobywać się piękny utwór Presleya, którego tak bardzo uwielbiałam. Jednak to była bardziej spokojna wersja Can't Help Falling In Love. Uśmiecham się do siebie, gdyż ta piosenka zawsze była i będzie w moim sercu jako wyznacznik miłości moich rodziców. To właśnie do niej tańczyli swój pierwszy taniec na ślubie.
Jesteś sentymentalna, Aurorito. Och, jestem i to bardzo.

– Zatańczysz, Auroro? – pyta głos, przez który aż włos się jeży na każdym możliwym centymetrze mojego ciała. Obracam się do tyłu, gdzie już czeka chytry uśmieszek Lucyfera i jego wyciągnięta dłoń w moją stronę. Chętnie przyjmuję ją, starając się jakoś nie dać plamy w tym dość bliskim tańcu.

– Przepraszam cię... – szepcze cicho do mojego ucha, a ja podnoszę głowę z jego ramienia i spoglądam w jego pięknie, ciemne oczy, które teraz biją blaskiem od diamentowego żyrandola na środku sufitu.

– Za co?

– Za to, co dzisiaj zrobiłem. To było naprawdę nieodpowiedzialne. Nie powinienem was zostawiać – mówi.
Wyczuwam bijącą skruchę, więc dotykam jego policzka i uśmiecham się czule.

– Wybaczam ci.

Piosenka kończy się zbyt szybko, jednak ja nawet się nie ruszam. Mogłabym tak tkwić z tym mężczyzną przez całą wieczność. Mógłby być człowiekiem, który dałby mi tak dużo szczęścia, nie schodząc wcale do żadnych podziemi, by zabijać ludzi i wyciągać z nich ich czarne jak smoła dusze. Próbuję się nie rozkleić, ale Lucyfer na to nie pozwala, bo zmienia gatunek muzyki i po domu rozchodzą się jakieś wyjce, które służą za muzykę klubową.

– Nie będę odstawiała przed tobą pokazów jak te ladacznice z ulic – mówię, grożąc mu palcem, ale ten tylko śmieje się i chwyta mnie za dłoń, obracając dookoła. Oboje wpadamy w zarażający śmiech, ale kiedy słyszę głośny pisk Candidy, przerywam daną czynność i spoglądam w górę, gdzie dziewczyna klaszcze i podskakuje z radości jak małe dziecko.

– Do łóżka, młoda panno! – woła Lucyfer, a Candida schodzi ze schodów i rzuca się na kanapę, kaszląc i kichając.

– Mam piętnaście lat, a nie dziesięć.

– Prawie nie ma różnicy – burczy mężczyzna, a ja klepię go w ramię.

– Obejrzymy film? – pytam nieśmiało.

– Pięćdziesiąt twarzy Greya! Może tatuś się czegoś nauczy od prawdziwych facetów.

– Sugerujesz, że nie jestem mężczyzną? – pyta Lucyfer, marszcząc brwi i siadając obok córki, więc ja również sadowię się na sofie po drugiej stronie.

– No to Kac Vegas. Lubię ten film.

– Kac Vegas.

– Moulin Rouge – mówi Marsheles, a ja z dziewczyną wpadamy w śmiech.

– Przegłosowany, tatusiu.

                                                                           ~~***~~

Z naszych głośnych śmiechów wyrywa mnie dzwonek do drzwi, więc podrywam się na równe nogi i szybko podbiegam, otwierając wrota, gdzie stoi Gabriel i Teodon. Niemal od razu mdleję, a powietrze zawisa nad nami. Otwieram szybko oczy i zastanawiam się, co zrobić.
Wpuść, Boga, idiotko. Uśmiecham się nieszczerze i przepuszczam ich, podczas gdy w głowie kombinuję plan. Lucyfer siedzi na kanapie, a jego Ojciec tam idzie. Wielki fuck. Decyduję się na to samo, co kiedyś on zrobił dla mnie.

– Kochanie! Goście przyszli – wołam głośno w przestrzeń, a Gabriel i... Bóg obracają się, spoglądając na mnie ze zdziwioną miną. Wymijam ich i sprawdzam szybko salon, ale nie ma tu już nikogo. Ani Candidy ani Lucyfera, ani naszego jedzenia. Marszczę brwi i wbiegam po schodach prosto do pokoju przyjaciółki, która uśmiechnięta leży w łóżku, podjadając muffinka.

– Udało się – oznajmia wesoło. 

– Zareagował?

– Od razu.

– Całe szczęście...

– Dlaczego robicie z tego Teodona takiego... świętoszka, którego trzeba unikać? – pyta Candida, a ja wzdycham.

– Jutro się dowiesz, a teraz śpij. Dobranoc, Can.

– Dobranoc, Aurorito.

Wychodzę od niej i przechodzę na drugi korytarz, otwierając drzwi do sypialni Lucyfera. Ten też leży rozłożony na łóżku, popijając wino. Mrugam kilkakrotnie oczami, a on uśmiecha się głupio i siada, ściągając przez głowę czarną koszulkę, przy okazji odsłaniając pięknie zbudowany brzuch. Przewracam oczami, także zrzucając ubrania, zamieniając je na koszulkę nocną. Siadam koło niego i wpatruję w jego piękne oczy, które teraz nie wyrażają nic. Jestem zbyt zmęczona na jakąkolwiek rozmowę, więc nachylam się nad nim i obdarzam krótkim pocałunkiem w policzek.

– Dobranoc, Lucyferze – szepczę i kładę się na swojej stronie łóżka, zamykając oczy i poddając się snu.

Budzi mnie delikatne łaskotanie na plecach, więc otwieram oczy, obracając się w drugą stronę, gdzie widzę Lucyfera z ręką uniesioną do góry. Marszczę czoło i posyłam mu pytające spojrzenie.

– Dzień dobry. Jak się spało? – pyta zachrypniętym głosem.

– Nie spadłam z łóżka, więc zaliczę to jako sukces.

– Pilnowałem cię.

– Całą noc pilnowałeś mnie, żebym nie spadła z łóżka? – Uśmiecham się blado, podczas gdy on z poważną miną kiwa głową. Och, przecież nie powinno mnie dziwić, co ten facet robi, a robi przeróżne rzeczy. Na przykład schodzi sobie do Piekła. Ano na przykład. Przewracam oczami i wstaję, by odsłonić zasłonę. Wita mnie piękny słoneczny poranek i delikatne muśnięcia Lucyfera na mojej szyi i ramionach. Zatrzymuję jego wędrujące dłonie i gromię go wzrokiem.

– Skup się, facet. Czas zejść na śniadanie.

– Nie sądzę, że godzina jedenasta trzydzieści jest odpowiednia do jedzenia śniadań.

– Jest tak późno? – pytam zszokowana. Och, świetnie. – W takim razie zjemy obiad. Wszyscy. Prawda?

– Może pojedziemy do restauracji? Znam jedną fajną.

– Nie, Lucyferze. Pamiętasz, co ci obiecałam? Będę przy tobie i ci pomogę.

– Nie musisz tego robić...

– Ale chcę. Ubiorę się i idziemy. Daj mi pięć minut – mówię i szybko zabieram swoje rzeczy do pokojowej łazienki. W mgnieniu oka szykuję się, biorąc kilka głębokich wdechów dla odwagi. Mimo że to nie mój tata, bo mój siedzi bezpiecznie na starej werandzie we Florencji, w ich małej wiosce, to i tak się stresuję. Poznałam kogoś, kogo wcześniej tępiłam, w kogo nie wierzyłam. Tyle razy błagałam Go o pomoc, tyle razy zwierzałam się ze swoich najgłębszych sekretów, a teraz stanę oko w oko z samym Bogiem. Czuję się przed Nim naga. Zna całą moją historię, każdą tajemnicę, każdy grzech i przewinienie. Wszystko. Może ze mnie czytać jak z otwartej księgi. Tak idealnie wypisana.
 Jeszcze raz robię hiperwentylację i wychodzę z łazienki, gdzie już czeka na mnie Lucyfer. Kiedy na niego zerkam, widzę, że również się stresuje i nie potrafi tego ukryć, przez co co chwilę zagryza wargę i dygocze nogą. Uśmiecham się czule, biorąc go za rękę. Czas mu pomóc wyzwolić się z traumy, którą nosi przez całe swoje życie albo i wieczność.

– Będziesz tam?

– Będę. Obiecałam – szepczę i popycham go w stronę schodów. Z dołu słychać rozmowy, a my przy okazji słyszymy Candidę, która krzyczy na Gabriela w holu. Posyłamy sobie z Lucyferem przerażone spojrzenia i czym prędzej schodzimy na dół.

– Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! Że niby Bóg?! To jest bardziej pokręcone niż włosy Afrykanki!

– Candido, proszę cię... uspokój się. Musisz zadbać teraz o swoje zdrowie.

– W dupie mam swoje zdrowie! I tak umrę. Po prostu nie wierzę, że zataiłeś przede mną taki fakt.

– Can... – Łapię ją za ramię i obracam ku sobie. Niemal rzuca się na mnie, mocno tuląc. – Damy radę. Chodź. Będę tam z wami – mówię i razem przechodzimy przez korytarz, prosto do jadalni, gdzie jak zwykle stoją dwie kobiety-kamienie. Uśmiechają się pogodnie, otwierając drzwi do środka. Ostatni wdech i jazda.

Wkraczamy do pomieszczenia, z którego aż bije cudownymi zapachami świeżo zmielonej kawy i parzonej herbaty. Spoglądam na członków rodziny, siedzących jak na szpilkach, wpatrujących się w swoje talerze. Jedyną osobą nierobiącą tego samego jest... Teodon. Podnosi się z krzesła i od razu zerka na Lucyfera, trzymającego mnie za rękę tak mocno, że mam ochotę krzyknąć na pajaca, ale powstrzymuję się. Z każdym jego krokiem wyczuwam napięcie tak gęste jak mgła, która z chęcią przykryłaby Lloret, ale tego nie zrobi, bo rzadko kiedy są tu burze. Podnoszę dumnie głowę, kiedy staje naprzeciw mnie i uśmiecha się delikatnie.

– Witajcie, kochani. Jakże się cieszę na waszą obecność. Candido, bardzo się cieszę, że mogę cię poznać – odzywa się i obraca do zestresowanej dziewczyny. – Wiele o tobie słyszałem.

– Ja też dużo o sobie słyszałam – pyskuje Candida, a ja mam ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Coś czuję, że nie będzie dobrym aniołem.

– Tyle dobrze. A więc jestem...

– Ojcem mojego ojca. Tsa... już wiem. Mogę iść zjeść? Jestem nieco głodna – mówi oschle i omija Teodona, siadając na swoim stałym miejscu. Siwobrody kieruje swój wzrok na mnie i Lucyfera, a potem na nasze dłonie.

– Auroro...

– Zostaw te dziewczyny, do cholery! Musisz je męczyć od wejścia? Usiądź, Aurorito – poleca mężczyzna, a ja posyłam mu pytające spojrzenie, ale popędza mnie, więc pośpiesznie siadam koło przyjaciółki, dotykając jej ramienia w geście uspokojenia.

– Lucyferze...

– Boże? Mnie też zrobisz kazanie? Pozwól, że założę zatyczki, zgoda? – pyta ironicznie, a potem wymija Teodona, lecz On zatrzymuje go w pół kroku.

– Nie proszę o szacunek, ale mógłbyś się powstrzymać. Jak wychowałeś dziecko? Powierzyłem je właśnie tobie, a ty znowu coś zawaliłeś...

Moje serce zostaje brutalnie ukłute poprzez słowa skierowane do Lucyfera. Budzi się we mnie instynkt obrończy, ale nie tylko we mnie, gdyż Candida zbiera się do powstania i podejścia tam, jednak tym razem ja ją zatrzymuję. Przeczę głową, pokazując jej, by dała im chwilę. Może się uspokoją. Może.

– Do zesrania! Jeszcze będziesz się czepiał, Wasza Wielmożna Otyłość?

– Lucyferze...

– Dla Ciebie: panie Lucyferze. – Powtarza coś, co ostatnio ja wypowiedziałam, dlatego nie kryję głupiego uśmieszku.

– Oddałem w twe ręce dziecko, nie zabawkę, a tyś zrobił z niej początkującego demona?

Zerkam na ojca Candidy i przeraża mnie, że zaczyna robić się czerwony na całym ciele. O cholera. Tylko nie to. Wstaję i momentalnie podbiegam do niego, odsuwając od Teodona, którego przy okazji gromię wzrokiem. Jak On śmie... Nie widział syna tyle. Myślałam, że to właśnie jego kocha najbardziej, a jednak dalej toczy tę zapartą walkę.

– Uspokój się. Proszę... Jestem tu. Ja, Aurorita – mówię cicho, dotykając jego policzków. Rzuca mi spokojne spojrzenie i bierze głęboki wdech, po czym czerwone plamki na skórze znikają, przywracając odpowiednią barwę delikatnego brązu.

– Jesteś...

– Jestem. Chodźmy usiąść.

Lucyfer posłusznie idzie ze mną i siada do stołu z tak ponurą miną, jakiej w życiu nie widziałam jeszcze u żadnego człowieka. Jego emocje nasiąkają z moimi, tworząc nieprzyzwoitą mieszankę, która powinna opuścić ten pokój, ale postanawia zostać wraz z całą rodziną, która milczy i nawet nie śmie się odzywać. Candida głośno przeżuwa kolejne kęsy kanapki, Lucyfer dziobie w sałatce, a ja próbuję zmusić się do jedzenia. Reszta tylko udaje, że je, bo pewnie za bardzo się boją wyjść bez pozwolenia.

– Nie! Dość! Zawsze panuje tu gwar i nieskończone debaty na głupie tematy, a teraz siedzicie jak kołki. Przecież to nasz dom. Nie bójcie się wypowiadać słów! – woła Lucyfer, uderzając o stół, aż odskakuję.

– Drogi synu, proszę cię, abyś się uspokoił.

– Oj, drogi Ojcze, przypomnę Ci, że dawno skończyłem osiemnaście lat. Ach! Dla Ciebie nie ma czegoś takiego, jak wiek. Ups.

– Lucyfer! Koniec tego – upominam go i nie zważając na nikogo, wychodzę. Miał rację. Nie mogę obiecywać czegoś, czego nie potrafię spełnić, ale naprawdę mam dość. Tak to będzie wyglądało przez te kilka dni? Wieczne docinki ze strony Lucyfera i powaga Teodona? Wybiegam prosto do ogrodu i sadowię się na mojej ulubionej ławce, tuż przy sadzonkach Gabriela. W tym miejscu czuję najwięcej spokoju i harmonii. Wszystko jest takie poukładane i idealne. Żadnych problemów, żadnych krzyków, żadnych docinek. Tu po prostu jest piękno i ład. Zastanawiam się przez chwilę, czy wrócić tam, ale to byłoby bezsensowne. Już narobiłam sobie bajzlu. Oczywiście, chciałabym porozmawiać w cztery oczy z Teodonem, jednak za bardzo się boję. Nie wierzyłam w Niego przez większość swojego wieku dojrzewania, popełniłam wiele wykroczeń i grzechów. Jakbym miała stanąć z Nim sam na sam, czułabym się jak na podróży do śmierci.

Uwalniam całą negatywną energię, która kumulowała się we mnie już od wejścia do jadalni. Spoglądam na wielkie wieżyczki, połączone z rezydencją. Jest tu tak pięknie, a fakt, że opuszczam niebawem te miejsce... jest smutny i przerażający, lecz jestem gotowa. Może też powinnam napisać listy pożegnalne? Och, tak, to bardzo dobry pomysł. Uwzględnię w nich każde przemyślenie na temat danej osoby, każde uczucie, każde wspomnienie. Niech wiedzą, że byli dla mnie prawdziwą, wielką i szaloną rodziną, której nie da się zapomnieć przez te kilka miesięcy pobytu tutaj. Uśmiecham się do siebie i postanawiam wrócić do swojego pokoju, by wypełnić tę wolę.

                                                                                 ~~***~~

Wieczorny podmuch wiatru sprowadza mnie na ziemię. Odchylam głowę znad biurka i gaszę lampkę, chowając listy do ładnie zdobionych kopert. Podpisuję je i kładę do starej szuflady, delikatnie ją uchylając. Podnoszę się z krzesła i wychodzę z pokoju, zamykając drzwi. Trzy dni. Trzy perfidne dni i noce do szesnastych urodzin Candidy, do... Wielkiego Dnia. Piętnasty lipca będzie bardzo pamiętnym dniem, a przynajmniej dla niektórych członków tego domu.

Biorę głęboki wdech i schodzę na dół po kubek zimnej wody. Z gabinetu Cardy znów słychać donośne szepty, które wcale nie są szeptami, a przekrzykiwaniem się, jednak nie zwracam na to uwagi. Staram się po prostu skupić na czynnościach, które muszę zrealizować, czyli wziąć kubek lodowatej wody. Wchodzę do kuchni, gdzie przy barku siedzi Gabriel ze spuszczoną głową, popijający espresso. On nigdy nie pija tak mocnej kawy, więc co się mogło stać? Niepewnie dołączam do niego, przy okazji włączając czajnik.

– Gabrielu? – Przerywam jego zadumę, gdyż rzuca mi chłodne spojrzenie, które po chwili zamienia się w ciepłe i radosne. Uśmiecha się blado i zaprasza, bym usiadła koło niego, co czynię. – Coś się stało? – pytam cicho. To fakt, zachowałam się dziś absurdalnie i sama mogłabym się pogonić za to, ale nie dałam rady wytrzymać tego napięcia, i to w takie śliczne popołudnie.

– Lucyfer i Teodon. To się stało, Mandarynko. To istna katastrofa. Jak Candida ma się czuć dobrze, kiedy takie osobowości kłócą się jak stare małżeństwo?

– Dziwisz się Lucyferowi? Co ty byś zrobił, gdybyś został zrzucony do Piekieł? Byłeś tam chociaż? Wiesz, jakie tam są warunki? – Poprawiam kilka kosmyków, które opadły mi na czoło i ponownie wlepiam wzrok w starszego mężczyznę. Pierwszy raz jest taki przygnębiony, przez co i mi jest przykro. To jednak nadal rodzina, która powinna trzymać się razem.

– Nie wiem sam... Pewnie czułbym złość, ale ja, w przeciwieństwie do Lucyfera, potrafię wybaczać i dawać drugą szansę, a on nie. Mego brata trzyma duma i wielkie ego – wyznaje, biorąc łyk kawy, po której krzywi się i odkasłuje. Uśmiecham się czule i zabieram tę filiżankę, podstawiając mu kubek z naszą ulubioną, zieloną herbatą. Chętnie go przyjmuje, oddychając z ulgą.

– Nigdy więcej espresso. Jak ty mogłaś to pić, Auroro? – pyta mężczyzna, omijając główny temat, więc postanawiam, że również nie poruszę tego dla dobra nas obojga.

– Włosi są przyzwyczajeni do picia o poranku tak mocnej kawy. To nas pobudza do pracy. Do tego jakiś rogalik, i to nasze śniadanie, nie to co tu – mówię radośnie, ciesząc się, że mogę podzielić się swoją wiedzą na temat rodowitego kraju, w którym przyszło mi się urodzić i wychować.

– A naprawdę jadłaś codziennie makarony?

– Nie, nie. Ja nie jadłam. Nie było nas stać na codziennie spożywanie makaronów, ale niektórzy nie potrafią się opamiętać i jedzą to każdego dnia, tylko przygotowują na różne sposoby.

– Znasz jakiś dobry sposób na makaron?

– Gabrielu, makaron gotuje się teoretycznie tak samo. Chodzi o dodatki. Czy ktoś woli z samym sosem, czy może ma być to spaghetti, a może makaron z owocami morza, ewentualnie szaleńcy lubią robić z makaronu sałatki – mówię, przypominając sobie żonę Mariano. Ona zawsze podawała nam tę okropną sałatkę, której nie potrafiłam zjeść, ale robiłam to, gdyż trzymała mnie wysoka kultura osobista.

– Och, no widzisz. Krótka lekcja obyczajów włoskich. To miłe doświadczenie.

– To teraz twoja kolej. Czy anioły nie jedzą? – pytam zaciekawiona. Pamiętam pierwszy posiłek tutaj, kiedy poznałam wszystkich członków rodziny. Lud Cardy mało co wtedy spożywał. Bardziej dziobali w talerzach, aniżeli próbowali konsumować.

– Nie jemy. To znaczy... możemy jeść, ale smak wtedy robi się taki nijaki. Z początku trzeba było udawać ze względu na ciebie, a gotować musieliśmy, bo demony i Candida jedzą.

– Dziwne...

– Dla nas normalne, ale powiedz lepiej, jak się czujesz. Wiesz już, kim jest Teodon...

– To bardzo trudne do ogarnięcia. Ktoś, w kogo się nie wierzyło, stoi przede mną i rozmawia ze mną jak z kimś, kogo zna. Pokręcone i zbyt nierealne, a jednak prawdziwe.

– Teodon cię kocha, Auroro. Jesteś jednym z Jego dzieci i na pewno chciałby, byś z Nim porozmawiała – mówi Gabriel, dotykając mojego ramienia.

– Boję się...

– Miłość jest silniejsza niż strach. Wystarczy, że wpuścisz Boga do serca na stałe, a wszelkie obawy znikną za machnięciem niewidzialnej różdżki.

– A jeśli powiem coś źle? Jeśli...

– To kolejne zmartwienia, którymi zawracasz sobie głowę. Spójrz na Niego jak na własnego ojca, który siedzi we Włoszech. On cię kocha, a prawdziwa miłość potrafi wybaczyć naprawdę wiele – stwierdza siwowłosy i dokańcza swoją herbatę, zostawiając mnie samą w kuchni wśród moich obaw i złych scenariuszy, spowodowanych przyszłą rozmową z Bogiem.

Muszę wpuścić Boga do serca.

A może już wpuściłam, a tego nie czuję? Kręcę głową, zabieram swoją przegotowaną wodę z cytryną i wychodzę z powrotem na korytarz. Nie wiem, dokąd poszedł Gabriel, ale wiem, gdzie pójdę ja. Wybieram ten mroczny salonik Lucyfera z przerażającymi obrazami otchłani Piekła. Siadam na jednym z foteli, naprzeciw marmurowego kominka, i spoglądam w jego płomienie. Ten żar przypomina trochę wybuchy z kotła w prawdziwym domu Lucyfera. To właśnie było to, czego potrzebował? Czyżby tęsknił za Piekłem? Jeśli tak, to niedługo będzie mógł tam wrócić, ale przecież Candida mówiła, że on robi to wszystko, bo musi. Jak wyzwolić go z bycia Diabłem? Nie można zrobić jakiegoś konkursu i wylosować nowego?

Uśmiecham się do siebie jak idiotka, po czym odchylam głowę do tyłu i natrafiam na Lucyfera nade mną. Wydaję głośny pisk i obracam się do niego, piorunując wzrokiem.

– W przeciwieństwie do ciebie: ja jestem człowiekiem i mam pracujące serce! – wołam, na co ten się śmieje i kuca przede mną.

– Przepraszam, zapomniałem – mówi słodko i podaje mi czarną kopertę, na której widnieje moje imię i nazwisko. Od razu zabieram się za otwieranie, ale Lucyfer powstrzymuje mnie, przecząc głową. – Napisałem to dla ciebie, ale nie otwieraj dziś. Otwórz w Wielki Dzień.

– Dlaczego?

– To moje pożegnanie – szepcze i przełyka głośno ślinę, wyglądając tak bezbronnie i niewinnie. Ma wyjątkowo smutny wyraz twarzy, co nie zdarza się zbyt często u tego osobnika. Sprawia to, że moje serce też się łamie. Tak bardzo chciałabym zostać z nim na zawsze, ale nie mogę. Szczęście innych ponad swoje. Oczywiście, że ponad swoje. Najważniejsza jest moja rodzina, a nie własny tyłek. W jednej chwili przypominam sobie o swoich listach, które są w szafce, w moim pokoju.

– Jak już mnie nie będzie, chciałabym byście wzięli listy dla was. Są w mojej szafce.

– Też napisałaś?

– To moje pożegnanie – powtarzam jego słowa i uśmiecham się czule.

– Nie chcę byś w ogóle się żegnała. Dlaczego nie zmienisz zdania? Dlaczego robisz właśnie to?

– Lucyferze, nie będziemy wracać do tego tematu. Podjęłam decyzję i nikt nie może jej podważyć.

– Można wszystko podważyć. Proszę cię, zostań z nami. Nie opuszczaj nas. Jesteś potrzebna całej rodzinie, a ty tak po prostu...

– Przestań! Wiesz, że robię to dla Candidy. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich, a ty jesteś egoistą. Cały czas myślisz tylko o sobie i swoim szczęściu. Nic innego się dla ciebie nie liczy – burczę, obracając głowę w drugą stronę. To straszne, że zakochałam się w takim pajacu, który nawet nie potrafi spojrzeć na szczęście Candidy i na to, że ja robię coś dla niej. Dalej myśli tylko o swoim tyłku i nic innego go nie obchodzi. Jednak wiem, że gdzieś tam głęboko skrywa swoją jasną stronę, którą zgubił, spadając z Nieba.

– Dla mnie nie możesz zostać? – pyta cicho, podążając za moim wzrokiem, aż napotykam jego rozszerzone źrenice i smutek wymalowany na twarzy. Mrużę oczy i przeczę głową.

– Ważniejsze jest dziecko.

– Auroro, ona musi poradzić sobie z narzuconą wolą. A ty... uciekasz?

– No to patrz, ucieknę! Do cholery, Lucyfer, nie rozumiesz, że tu chodzi o twoją córkę?! Jak możesz tak się zachowywać w stosunku do niej, a przede wszystkim do mnie i mojej decyzji? Nie wpłyniesz na to, co zostało potwierdzone w moim umyśle – warczę, podnosząc się z fotela.

– Kto tu jest egoistką, moja droga? Teraz ty myślisz tylko o sobie i Candidzie, ale nie o mnie.

– Lucyfer!

– No co? Taka jest prawda, Auroro. Dlaczego nie weźmiesz mojego zdania pod uwagę?

– Jesteś... okropny! – wołam i uderzam pięścią o kominek, przez co dwa wazoniki z kaktusami zaczynają się kołysać, ale nie zwracam na to większej uwagi. Nazwał mnie egoistką!

– I myślisz, że tym mnie uraziłaś? Powiedziałaś samą prawdę. Byłem okropny, jestem okropny i taki będę. Nic nie poradzę na swoją naturę, ale ostatnio przechodzisz samą siebie.

– Próbujesz mnie prowokować? – pytam, a jego złośliwy uśmiech staje się szerszy. – Jestem idiotką, a nie egoistką, Lucyferze. – Ściszam głos, a on przypatruje mi się zdziwiony. Przez moje ciało przebiega zimny dreszcz, a ja w nerwach chwytam doniczkę z kaktusem. – Jestem idiotką, bo zakochałam się w najgorszym pajacu świata! – krzyczę i rzucam przedmiotem o podłogę, po czym wybiegam z saloniku, pędząc po schodach do góry, do siebie. Nie wrócę do jego pokoju. Jest potwornym dupkiem, ale czego ja się spodziewałam po Diable? Przecież od początku był oziębłym dziadem, a dopiero potem pokazał swoją miękką naturę. Kolejny dreszcz wstrząsa moim ciałem, a ja rzucam się na łóżko cała oblana potem i łzami.

Tylko jedna myśl przebiega mi teraz przez umysł: nigdy nie kochaj Diabła.

A: Nie zjedzcie mnie za tę długość rozdziału xD Ponad pięć tysięcy słów to jednak sporo jak na Wattpadowskie realia. Mam nadzieję, że się nie wynudziliście zbytnio. :D
 A teraz z tych bardziej smutniejszych wiadomości... Do końca "Maski" zostało z pięć, sześć rozdziałów i kończymy tę przygodę. :(

 Tysiące ciasteczek i miłego dnia!

Continue Reading

You'll Also Like

410K 19.6K 46
Ile byś dał by twoje najskrytsze pragnienia wreszcie się spełniły? Marzy ci się wieczna młodość? Bezpieczeństwo? Niczym nieograniczona wiedza...
208K 13.7K 28
On zaczął, a ja nie mogłam tego zakończyć. Nie wiedziałam, jaki miał cel w tym, co mi robił. Znał mnie lepiej, niż moja własna rodzina. Z...
11K 1.2K 31
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
98.4K 3.6K 71
"- Eleno, uzgodnimy coś... - spoważniał. - Chciałbym, aby wszystko co oboje zrobimy, było dobre i dla ciebie i dla mnie, rozumiesz? Chodzi mi o to, ż...