Maska Diabła

By agitag

346K 24.5K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... More

Prolog
1. Nowy dom
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

25. Rodzina jest najważniejsza

7.3K 538 490
By agitag

Zmęczone naszą małą wyprawą i dodatkowo całą podróżą, podczas której nie odpoczęłyśmy, trafiamy wreszcie do właściwego hotelu. Wcześniej zabłądziłyśmy i weszłyśmy jeszcze do trzech innych, pytać o drogę. Teraz stoimy w windzie i raczymy się błogim milczeniem, które jest rajem. Za dużo dźwięków na ulicach LA, za dużo gwaru i muzyki bębniącej w uszach. Teraz może być tylko cudowna cisza.

– Can?

– Tak?

– Tata podał ci w wiadomości, do jakich pokojów mamy się udać? – pytam znużona. Jedyne, o czym marzę, to rzucić się na łóżko i oddać się snu.

– Mój to dwieście pięć, a twój dwieście siedem. Widzimy się rano na śniadaniu. Dobranoc, Aurorito.

– Dobranoc, Candido – mówię sennie i wychodzę z windy.

  Rozglądam się za pokojem, aż natrafiam na ten dobry i łapię za klamkę. Drzwi od razu się otwierają, ale jestem zbyt zmęczona, by zastanawiać się dlaczego. Ściągam swoje sandałki i kiedy widzę w ciemnościach wielkie łóżko, puszczam się biegiem, wskakując na nie. Czując pod sobą coś o nierównych wymiarach, coś twardego i być może kościstego otwieram jedno oko i lustruję pokój. To na pewno jest dwieście siedem? Może weszłam komuś innemu?

Pod sobą słyszę głośny krzyk, więc od razu odsłaniam kołdrę i widzę półnagiego Lucyfera, mrużącego oczy.

– Dobry Boże! Co ty tutaj wyprawiasz?! – wołam oburzona jego... strojem? I faktem, że znajduje się w moim pokoju, podczas gdy powinien mieć inny. Chyba...

– Daj spokój z tym Bogiem. Nie przy mnie, okej? – pyta groźnym tonem i podnosi się do pozycji siedzącej. – Przyszedłem się położyć. Pierwszy raz padam z nóg.

– Musiałeś robić to... tutaj i to półnagi?

– To nasz pokój, więc tak, musiałem robić to tu – oświadcza chłodnym tonem, nawet nie starając się ukryć swojej nagości, przez co czuję się skrępowana i onieśmielona. No kurczę, to facet, a moje jedyne doświadczenie z mężczyzną, to kilka pocałunków w podstawówce z jakimś kolesiem i mój niepamiętny pierwszy raz, gdy skorzystałam z darów drinków w byle jakiej budce. Zostałam odurzona, ale wszystko świta mi jak przez mgłę. Jestem świadoma tego, co się stało, ale lepiej o tym nie wspominać. Byłam tylko biedną pracownicą, która próbowała korzystać z życia, ale jej nie wyszło.

– Nasz pokój? – pytam ponownie zaskoczona. Po raz kolejny wykazał się swym tupetem i zrobił coś wbrew mojej woli. To znaczy... nie żeby mi się nie podobało, ale on tego wiedzieć nie musi.

– Tak. Nie będę sam w pustym pomieszczeniu. Zresztą teraz, jak mnie wybudziłaś, to nie będę spał, więc chyba ci nie przeszkodzę w drzemce.

– Co będziesz robił?

– Obserwował cię – mówi z tym swoim ulubionym uśmiechem, który, jak zawsze, zwala z nóg. Świetnie, oprócz tego, że jest Diabłem to notoryczny zboczeniec.

– Od kiedy jestem obiektem, który podlega obserwacji?

– Od momentu, gdy spałaś na balkonowej podłodze pierwszej nocy. Wyglądałaś uroczo, chociaż te dziwne dźwięki mogłaś sobie darować, ale cóż, jesteś tylko człowiekiem. – Śmieje się i klepie mnie po ramieniu w ramach pocieszenia. Czy ja chrapię? Och, wolę nawet nie pytać, bo spaliłabym się ze wstydu.

– Lubisz mnie podglądać?

– Oczywiście, że tak. To jedno z moich ulubionych zajęć, gdyż nie mam ich dużo. Ładna jesteś, więc co się dziwisz? – pyta, unosząc jedną brew do góry. Nazwał cię ładną, Aurorito. Skomplementuj go, bo wyjdziesz na narcyza!

– Ty... też jesteś ładny?

– Aurorito! Czyżbyś mnie podrywała?

Kurde. Cholerne podpowiadające myśli, które jedyne co przynoszą to wstyd.

– Eee... tak?

– W takim razie idź już spać, bo posunę się o krok za daleko i będziesz... chyba zła – mówi spokojnie i wskazuje dłonią łóżko. Spoglądam na jego twarz, tors i przez głupi przypadek zawieszam oko na jego dolnych partiach ciała, co Lucyfer zauważa i uśmiecha się złośliwie.

– Spokojnie, ubiorę się i cię nie dotknę. Odległość jednego metra, tak?

– Niekoniecznie – mamroczę pod nosem i szybko wchodzę do łazienki, by zrzucić te przepocone łachmany. Ja i on znowu w jednym pokoju, na jednym łóżku. We Francji po pierwszym dniu osobnych drzemek postanowiliśmy jakoś się podzielić materacem, ale nie chcieliśmy go przepoławiać, więc spaliśmy razem na dwóch osobnych końcach. Dziś jednak jest inaczej. Coś nas łączy i ukryć tego się nie da, ale... ale to nie czas, by mówić o miłości. Powinniśmy... W ogóle nic nie powinniśmy. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Ja stąd i jestem człowiekiem. On... z Nieba i z Piekła, i ukradł naczynie.

Spoglądam w lustro na swoje odbicie i dziwię się sama sobie, że usłyszałam takie określenie jak "ładna". Żaden z mężczyzn, których znałam, tak mnie nie nazwał. Dla nich zawsze byłam wieśniaczką, na którą nic nie stać i śmierdzi na kilometr. Przykro mi, ale nie wszyscy żyją jak bogacze. Na świecie istnieją dwa rodzaje ludzi. Ci, którym powiodło się i ci, którym brakuje na chleb, ale każdego z nich łączy jedno: są ludźmi i powinni się wspierać jako społeczeństwo, jako jeden z  budulców Ziemi.
 Wpatrując się na tę mizerną, bladą dziewczynę w lustrze, zrzucam pierwszą warstwę swych ubrań, czyli tę śliczną, bordową bluzeczkę od Candidy. Wyjątkowo gładki materiał, a drogi... jak pierniki w najdroższej cukierni. Złe porównanie, Aurorito. Nawet pierniki są tańsze.

Cholerne myśli. Przewracam oczami i ściągam materiał, kładąc go ostrożnie na komodzie w białej łazience. Dlaczego aż tak schudłam? Zdawało mi się, że odkąd tu jestem, przybrałam na wadze, a jedyne, co widzę, to bardziej wystające kości. Ponownie kręcę głową i rozpuszczam gęste, kasztanowe włosy, które są okropnie poplątane i wymagają spotkania ze szczotką.

Rozczesuję to siano, gdy słyszę jakieś kroki, a po podniesieniu głowy do lustra, widzę za sobą Lucyfera, wpatrującego się w moje odbicie. O kurka wodna. A ten tu czego? O KURKA. Przecież nie mam bluzki.

– Yy... ja... – zacinam się, a moje policzki przybierają barwę tej bluzeczki, którą przed chwilą zrzuciłam. Dobrze, że na świecie istnieją staniki i przykrywają to, co przykrywać muszą.

– Nic nie mów – odzywa się, a ja po raz kolejny przełykam ślinę przestraszona jego zamiarami. Boże. Boże. Jak Ty syna uchowałeś?!

– Ale...

– Cii... mogę ja? – pyta się i wyciąga rękę po szczotkę, którą trzymam w swoich drżących dłoniach. Niechętnie podaję mu przedmiot i zamykam oczy, nie chcąc patrzeć na to, co bym widziała w lustrze. Po chwili jedyne co czuję, to przyjemne obchodzenie się z moimi włosami i delikatny dotyk Lucyfera na moich ramionach.

Kończąc swoją robotę odkłada czarną szczotkę, lecz nie zdejmuje rąk z moich ramion. Mój oddech przyśpiesza, a serce prawie wyskakuje z piersi, kiedy to wędruje palcami po moim ciele. Cholera. W życiu nie miałam tylu przekleństw w głowie, co teraz. Cud, że jeszcze nie skoczyłam na niego i nie uwiązałam jakimś sznurem za dotykanie mnie. Tata nauczył mnie samoobrony, więc niektóre ruchy nadal pamiętam i mogłyby się teraz przydać, ale nie chcę psuć tej chwili. Jest zbyt piękna i intymna, bym mogła ją przerwać.

– Mogę cię pocałować? – pyta, a ja mimowolnie się uśmiecham.

– Pytasz mnie o zgodę?

– Tym razem tak, ale nie obiecuję, że zawsze będę to robił.

– Nie musisz pytać – odpowiadam śmiało, wpatrując się w jego ciemne tęczówki.
I jak na zawołanie jego usta lądują na moich, łącząc się w pocałunku.

– Nie chcę byś odchodziła, Auroro – szepcze między naszymi namiętnymi pocałunkami. Otwieram szeroko oczy, gdy wypowiada te słowa, a strach jakimi one syczą... przygniata mnie.

– Czasami trzeba wybrać dobro innych ponad swoje.

– Chcę mieć was obie. Chcę stworzyć rodzinę. Chcę ją z wami. Z nikim innym.

– Będziesz miał rodzinę, Lucyferze. Jesteś dobrym człowiekiem. Tak, człowiekiem. Będziesz mógł mieć wspaniałą rodzinę, która pokocha cię tak bardzo jak Candida. Jak...

– Nie. Nie. Nie. Mam już prawdziwą rodzinę. Koniec – warczy i znów przyciska mnie do siebie, tym samym opuszczając łazienkę, ciągnąc mnie w stronę głównej sypialni.

Nie odzywam się więcej, ale uznaję, że nie będę się broniła przed uczuciem, jakim darzę Diabła. Bo... ja też nie chcę ich stracić, ale muszę odejść w dobrym stylu dla kogoś, kogo kocham. A kocham swoją nową rodzinę i trzeba o nią zadbać.

***

Palące promienie słońca dotykają mojej skóry, nagrzewając ją i tym samym wybudzając mnie z głębokiego snu. Czuję się jak nowo narodzona. Wreszcie wyspana i pragnąca poznawać świat.

Wariatka z ciebie, Aurorito. Wstrętne myśli nachodzą mnie już od samego rana, więc chcąc, nie chcąc, otwieram jedno oko. Wita mnie blask słońca, oświetlający cały pokój oraz muzyka.
Słyszę piękną piosenkę, którą ktoś śpiewa na tarasie. Zaintrygowana postanawiam sprawdzić, któż to urządza koncert z samego rana. Zsuwam z siebie delikatną kołdrę, a wtedy zauważam swoje nagie nogi i nie tylko nogi. Lustruję pokój i kiedy wiem, że nikogo tu nie ma, zakradam się obok do walizki i znajduję jedyną białą koszulkę Lucyfera. Ubrałabym się w swoje ubrania, ale większość to sukienki, a nie chcę od rana się stroić jak nie wiadomo co. Wyciągam jedynie bieliznę, naciągam koszulkę i pędzę na taras.

Uchylam drzwi i widzę siedzącego na drewnianym krzesełku Lucyfera, grającego na gitarze piękny utwór Elvisa Presleya.

Take my hand, take my whoole life, too

For I can help falling in love with you...

For I... can help falling in love with you.*

Kiedy słyszę to cudo, prawie się rozklejam. Uwielbiam tę piosenkę. Tata grając na wiolonczeli, potrafił zaśpiewać ją fenomenalnie, a co dopiero na gitarze, choć zastanawiam się, skąd on ją wytrzasnął. Jednak to nie jest najważniejsze. Cudne jest to, co słyszę i nie chcę mu przerywać, więc wpatruję się w skupionego i oddanego muzyce Lucyfera. Na dodatek jest znów wpółnagi i tym bardziej podziwiam jego ciało, przy okazji słuchając zadziwiającego umuzykalnienia. Dla lepszego efektu zamykam oczy i oddaję się piosence, która tak dużo dla mnie znaczy. Tata mówił, że śpiewanie dla kogoś to najpiękniejszy wyraz swych uczuć.

– Auroro? – Jego aksamitny głos sprowadza mnie z powrotem na ziemię, dlatego otwieram jedno oko, spoglądając na tego cudownego... człowieka. Dla mnie zawsze będzie człowiekiem i tylko nim. Każdy ma inną naturę i nie obchodzi mnie, jaką on ma.

– Pięknie śpiewałeś – mówię, zaczynając klaskać, podczas gdy odkłada instrument i podchodzi do mnie, obdarowując słodkim pocałunkiem.

– Dziękuję. W końcu coś za coś, no nie? Ja słyszałem, jak śpiewasz, więc kolej na mnie.

– Czyli wiedziałeś, że podsłuchuję? – pytam speszona.

– Wiedziałem. Przed Diabłem nic się nie ukryje, kruszyno. Idź się ubrać i idziemy na śniadanie. Tylko radzę nie zdradzać swojej małej przyjaciółce szczegółów z nocy, bo na to pewnie liczy – burczy pod nosem, ale kątem oka widzę, jak się uśmiecha, więc robię to samo, jednak posłusznie spełniam jego prośbę i szybko się ubieram, czeszę, a następnie razem wychodzimy na hol, gdzie czeka już Candida.

– Dzień dobry! Jak tam wieczorek? – pyta, a ja posyłam Lucyferowi błagające spojrzenie. Ten jedynie chytrze się uśmiecha i wzrusza ramionami.

– Poszłam od razu spać. Ta zmiana czasu jest okropna... – narzekam i rumienię się, choć staram się wyglądać na obojętną.

– Tsa... mi to mówisz! Klapnęłam do wanny i tam zasnęłam.

– Can! Chciałaś się utopić? – pytam oburzona.

– No nie. Chciałam wziąć kąpiel. Nie moja wina, że trochę mi się przysnęło. Obudziłam się gdzieś koło trzeciej i kimnęłam na dywanie w łazience. Nigdy więcej żadnego LA – marudzi i spogląda na ojca. – A ty, tato, jak tam?

– Żyję. Nietrudno nie zauważyć.

– No weź! Daruj sobie uszczypliwe uwagi. Co robiłeś przez całą noc? – pyta podejrzliwie, unosząc jedną brew. To oczywiste, że ma jakieś większe uwagi. W końcu mamy wspólny pokój i wspólne łóżko, i dobrze wie, że coś między nami jest.

– Podglądałem Aurorę, jak śpi i chrapie. Mogłem ci nagrać.

– No, co ty! Serio? Nawet jej nie dotknąłeś?

– Cholera, Can. Powiesz mi, co ty się naoglądałaś w tej telewizji? Nie wszyscy faceci to gwałciciele i zboczeńcy – burczy, ale po chwili szeroko się uśmiecha.

– Tatusiu, dobrze wiemy, że lubisz seks.

– Candida! Nie twój interes, co lubię, a czego nie. Zajmij się swoim życiem seksualnym, którego nie masz i zamilcz, dziewczyno. Jeszcze się okaże, że podczas moich nieobecności obskoczyłaś miasto prostytutek i dowiedziałaś się o nich wszystkiego.

– A nawet gdyby, to co? Zabronisz mi dowiadywać się o takich sprawach? Chyba mam prawo wiedzieć, co to prezerwatywa, czy coś? – pyta, uśmiechając się durnie, wiedząc, że speszy ojca. No tak, córka i tata to dziwne połączenie wraz z tym intymnym tematem.

– No wyjaśnij tatusiowi, co to takiego jest, bo sam nie wiem...

– A wiesz chociaż, co to tampon? – Candida klepie ojca po ramieniu i zawiesza się na jego szyji.

– A ty wiesz, co to korek analny?

– Ano wiem! – woła dumnie, a ja przewracam oczami. Boże. Dziewczyno, nie pogrążaj się.

– Więc jeszcze jedno takie słowo, a użyję tego, ale zapcham ci tym usta.

– Nie lepiej użyć knebla?

– Do diabła, Can! Zakażę ci czytać te głupoty w telefonie i oglądać telewizję.

– Ale ja to przeczytałam w książce... – mówi ze śmiechem, a potem puszcza mi oczko i wzrusza ramionami, podczas gdy ja i Lucyfer uśmiechamy się do siebie jak idioci. Chwila... Nie powiedział przypadkiem "do diabła"?
To Diabeł, on może wszystko, natomiast Candida... To tylko nasza kochana nastolatka.

Docieramy na stołówkę po krótkiej wymianie zdań, co kto je, bo nie chcemy narobić nikomu wstydu. Lucyfer stwierdził, że jeśli nie będzie kraba, to nie ruszy nic. Krab na śniadanie. Marzenie każdego Amerykana. Na pewno.

– Wchodź i nie marudź. Nie dadzą ci kraba! – woła Candida, wpychając ojca do środka, co wreszcie się udaje i razem siadamy przy stoliku, podczas gdy dziewczyna postanawia naszykować nam iście amerykańskie danie, a przecież to tylko śniadanie.

– Auroro... – zagaduje Lucyfer, więc spoglądam w jego ciemne tęczówki. Za każdym razem, kiedy na nie patrzę... widzę jego spokojne spojrzenie, gdy tak leżał koło mnie i opowiadał o swoim poprzednim "życiu". Taki niewinny i bezbronny. Bez tych swoich mrocznych mocy czarnoksiężnika.

– Tak?

– Dasz radę przeżyć bez nas jakieś dwie godzinki? – pyta, więc marszczę brwi. – Chciałbym porozmawiać z Candidą jak ojciec z córką. No wiesz... dawno tego nie robiłem.

– Dlaczego pytasz mnie o zgodę? Spędzę trochę czasu na plaży. W końcu ją...

– Uwielbiasz. Tak, wiem. Cieszę się, że nie masz z tym problemu.

– Jakżebym śmiała go mieć? Jesteście rodziną, macie swoje sprawy i nie muszę wszystkiego wiedzieć, Lucyferze.

– Ale ty też jesteś częścią rodziny. Po prostu... potrzebuję tej rozmowy w cztery oczy.

– Gołębie mruczą sobie jakieś sprośne żarciki? – pyta nagle Candida, zaskakując nas oboje. Stawia na stole dwie miski z płatkami, a w filiżance zauważam kakao. Iście Amerykańsko...

– No bo ja nie wiem, co oni jedzą na śniadanie... Więc zjemy płatki! Smacznego, rodzinko – mówi wesoło, a ja przez chwilę zatracam się w jej radosnym wyrazie twarzy. Nareszcie zyskała trochę swojego dawnego optymizmu i łączy się z ojcem bardziej, niż kiedykolwiek. Tak bardzo ciekawa jestem, co zrobił Lucyfer, kiedy pierwszy raz miał ją na rękach. Był wściekły? Och... przecież niedawno coś mi wspominał, że wtedy poczuł w sobie jakieś emocje i uczucia. Candida wydała na niego wyrok radości z jej bytu.

– To co, nie obraziłaś się, że uciekamy razem na przechadzkę? – pyta Can, kiedy kończymy swoje posiłki. Uśmiecham się do niej, kręcąc głową.

– Jednak... miło by było, gdybyś pożyczyła mi te urządzonko ze słuchawkami.

– Jasne! Śmiało bierz, i nie uciekaj nam z kraju, bo i tak cię dorwiemy, co nie, tato?

– Wszędzie ją znajdę – mówi Lucyfer, puszczając oczko.

Wstajemy od stołu, a ja postanawiam odprowadzić ich chociaż do wyjścia, które znajduje się na końcu hotelu. Ogromny ten budynek, a przejść tu więcej, niż w tej ich rezydencji.

Przy obrotowych drzwiach zatrzymują się i lustrują mnie wzrokiem, jakbym coś zrobiła. Candida uśmiecha się szeroko, a potem wychodzi na zewnątrz, machając mi obiema dłońmi. O co jej chodzi? Zerkam więc na Lucyfera w poszukiwaniu jakiejś odpowiedzi, lecz on zachowuje się podobnie do Candidy.

– Dziwnie mi iść bez ciebie – wyznaje cicho.

– Jesteś już dorosły. Poradzisz sobie, maluszku – mówię ironicznie. On jest już stary jak świat, a nie dorosły. Te myśli nigdy się nie zamkną. Przewracam oczami, ale skupiam całą swoją uwagę na nim.

– Wprawdzie... jestem już starcem i dawno powinienem siedzieć w grobie.

– O fu! Fakt, że często mnie całujesz, zacznie mnie obrzydzać.

– Nie sądzę. Nigdy ci się to nie znudzi.

– Skąd ta pewność? – pytam, unosząc brew.

– Bo ja zawsze wszystko wiem najlepiej. Na przykład... zrobię coś, a ty powiesz, jak było, zgoda?

Niechętnie godzę się na jego dziwną propozycję, a po chwili czuję jego usta na swoich.

– Nie musisz mówić. Wiem, że się podobało, a teraz zmykaj na plażę i opal trochę ciała – mówi wesoło i znika za obrotowymi drzwiami, prosto do Candidy, skaczącej z radości.

No tak, ta mała jeszcze nie widziała tego na żywo, a zwykle tylko snuła teorie z moich opowieści. Lecz dziś mam dzień wolnego, dzień odpoczynku. Jestem w Los Angeles z mapą w kieszeni i mogę robić, co chcę przez najbliższe dwie godziny. Już dawno nie czułam takiej mini wolności. Uśmiecham się do siebie i czym prędzej wracam do pokoju, zabieram okulary przeciwsłoneczne od Lucyfera i pędem ruszam na plażę, która znajduje się jakieś pięćset metrów od hotelu. Podobno to jedna z najpopularniejszych plaż, a jak dla mnie nie ma żadnej różnicy. Jest woda, jest piasek i są ludzie, którzy korzystają z dobra tej natury.

***

Delikatne podmuchy wiatru sprawiają, że nie jest mi tak gorąco, jak przedtem, kiedy usadowiłam się przy murku. Spoglądam na ludzi wokoło, którzy, na szczęście, nie zwracają na mnie szczególnej uwagi. Pewnie przyzwyczaili się do turystów z różnych zakątków świata. To dziwne, że z ciepłej i słonecznej Hiszpanii przenieśliśmy się do ciepłej i równie słonecznej Kalifornii, choć wiadomo, co się liczy, a liczy się sama nazwa. Kalifornia robi wrażenie, a Lloret nie. Szkoda, że teraz ludzie nie patrzą na to, co jest w środku, a na zewnątrz. Przecież mamy takie śliczne kamienice, zamek, rezydencję w środku małego lasku, piękne morze, cudowne budowle, urokliwe uliczki i roślinność. Nie odbiegamy od innych nadmorskich miejsc. Och, życie w dwudziestym pierwszym wieku nie jest najłatwiejsze, a teraz każdy drobny problem od razu wchodzi w czeluściach umysłu, by trochę pomarudzić i narzekać.

Moje nudne myśli zostają przerwane, kiedy jakaś para wpada na mnie, tocząc się po piasku. Przestraszona wyciągam z uszu słuchawki od Candidy i spoglądam na młodych ludzi, wyglądających na bardzo zażenowanych. Uśmiechają się i dukają przeprosiny po angielsku, więc kiwam głową i wracam do muzyki, która wcześniej wyciszyła mnie, jednak teraz to niemożliwe. Patrząc na nich, wyobrażam sobie siebie i Lucyfera w takich sytuacjach, ale to niemożliwe do zrealizowania. My nigdy nie będziemy tak wyglądać, nawet jeśli dokonaliśmy wielu ludzkich czynności w przeciągu czasu, w którym się znamy. Jesteśmy z dwóch różnych światów, różnimy się pod tyloma względami, a przede wszystkim, każdy ma inny gatunek. On nie jest w pełni człowiekiem, choć dla mnie zawsze nim będzie. Jak na Diabła jest zbyt dobry.

Uśmiecham się do siebie jak wariatka i kręcę głową, przypominając sobie wczorajszy wieczór, który dostarczył mi nowych doświadczeń i informacji na temat Lucyfera. Teraz mogę być pewna, że i on coś do mnie czuje i nie jest to zwykłe lubienie, czy tam sympatia. To coś więcej. Coś jak przywiązanie. Jak więzy rodziny. Staliśmy się rodziną i takową próbujemy stworzyć na Candidy, naszego wspólnego celu. Chcemy dla niej jak najlepiej, przy okazji dbając również o siebie nawzajem. To jest właśnie rodzina i miłość. Czyżby... czyżbym była kochana przez Lucyfera?

– Przepraszam... mogłabym z panią porozmawiać? – pyta nagle jakaś kobieta o czarnych włosach, ciemnej karnacji i bladym uśmiechu.

– Ale o co chodzi? Coś zrobiłam?

– Nie, nie! Broń Boże. Chodzi o to, że kojarzę panią. Pani Marsheles z Hiszpanii?

Zaczynam się śmiać, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Żadna przyzwoita reakcja.

– To nie moje nazwisko, proszę pani – poprawiam ją.

– Przecież to o pani jest ostatnio głośno. Nawet tutaj! Szukam... matki Candidy Marsheles. Jest nią pani, prawda? – dopytuje, a ja coraz bardziej próbuję się oddalić od tej tajemniczej kobiety, która sprawia... dziwne wrażenie. Skąd mnie zna i skąd zna Candidę? W Stanach na pewno nie trąbią o tym, co dzieje się w Hiszpanii i to jeszcze u jakiejś rodziny. Nie wierzę w jej słowa.

Nie wierz jej. To jakaś oszustka. Chce czegoś niedobrego dla twojej rodziny, Aurorito.

Dziękuję bardzo, drogie myśli. Bo wcześniej nie podejrzewałbym jej o niecne zamiary. Wcale a wcale.

– Proszę mnie zostawić. Nie będę odpowiadała na żadne głupie pytania – mówię, i wstaję z piasku, kierując się w stronę deptaka. A miałam mieć kilka godzin spokoju i czasu na własne przemyślenia, a i tak dopadają mnie jakieś hieny.

– Nie! Błagam. Ja muszę znaleźć tę dziewczynę. Wiem, że tu jesteście. Wszyscy.

– Nikogo tu nie ma! Przyleciałam na wakacje. Czy to już zabronione? Nie jest pani nikim z rodziny, więc nie mam obowiązku rozmawiać z panią o córce pana Marsheles. Do widzenia – burczę pod nosem i zaczynam szybciej iść ku budce, którą już wcześniej widziałam i miałam zamiar odwiedzić. Chciałam kupić coś dla Gabriela, a zauważyłam ten piękny kapelusz i pomyślałam, że na upalne dni w ogrodzie spodoba mu się i przyda.

Wbiegam do środka, zwracając uwagę kilku klientów, do których staram się uśmiechać, mimo strachu, jaki we mnie buzuje. To była naprawdę dziwna sytuacja i wcale nie chcę spotykać tej kobiety ponownie. Czego ona może chcieć od Candidy i skąd nas wszystkich zna?

***

– No przecież ci mówię, że wypytywała o Can i szukała jej matki – mówię Lucyferowi, kiedy po kilku godzinach wrócili do hotelu. Candida poszła się spakować, bo jak twierdzą, spadamy stąd jeszcze dziś. Nie wiem, co ich tak pośpieszyło, ale jak dla mnie dobrze. Jeszcze trafimy na tę kobietę.

– Candida nie ma matki. To znaczy... tej biologicznej. Jej jedyną matką jesteś ty – oświadcza Lucyfer i przez chwilę robi mi się ciepło na sercu, ale nie komentuję tego. Nie w tym wszystkim rzecz.

– Podejrzewasz, o co mogło chodzić? Dlaczego mnie zaczepiła? – pytam zdziwiona. Od czasu, kiedy wróciłam do hotelu, bałam się wyjść z pokoju. Bałam się, że ona tam będzie czekała. Taka wychudzona jak szkielet, z tymi podkrążonymi oczami... Znów zada mi jakieś pytanie, coś mi zrobi... Jestem strachliwa i taka jest prawda. Obcy ludzie są przerażający, zwłaszcza, kiedy coś od ciebie chcą.

– Nie wiem, czego chciała, ale nie przejmuj się nią. Może to jakaś wariatka? Przecież wiecznie słyszy się o szurniętych.

– Ja też jestem psychiczna, a jakoś nie podchodzę do obcych i nie wypytuje o ich życie! – wołam zdesperowana. Moje myśli wiecznie mówią mi, co mam robić, ale jeszcze nie wyczyniam takich cudów, jak tamta.

– Bo ty jesteś normalną psychiczną, a są jeszcze nienormalni wariaci. Chodź już i daj sobie spokój z jakimś babskiem-widmem.

– Łatwo ci mówić. Widzisz co chwilę takie widma, a ja nie. Dla mnie to wszystko jest nowe i nikt już nie chce mi w tym pomagać! – Oburzam się i zatrzymuję na środku pokoju. Taka jest prawda. Zapoznali mnie z tym ich światem i myślą, że od tak wszystko przychodzi mi łatwo pojąć, a tak nie jest. Do dziś zastanawiam się, jak to możliwe, że prawdziwy Lucyfer wyszedł ze swej klatki i teraz stąpa po naszym świecie, albo jak oni zdołali sprowadzić przedsionek Nieba na strych?

– Ty tak na serio? – pyta Lucyfer, a ja przewracam oczami. Co za tłuk, Auroro. Naprawdę kochasz takiego jełopa? – Coś ci się dzieje?

– Nic. Chodźmy stąd, nim oszaleje. Ta Kalifornia jest do dupy – warczę i zabieram od niego swoją walizkę, wychodząc na hol, gdzie czeka już Candida z miną ciekawskiego detektywa.

– Coś się stało? – pyta zmartwiona, więc przeczę głową. – Na pewno?

– Tak, tak. Po prostu ten upał daje we znaki – mówię, starając się uśmiechnąć, zobojętnieć, ale wszelkie emocje buzują we mnie po spotkaniu z tą kobietą i po obojętności Lucyfera na moje słowa. No i fakt, że usłyszał, co mówię do samej siebie. Wszystko toczy się nie w tą stronę, co trzeba. Ma być inaczej, a jest gorzej.

– Auroro, jesteśmy rodziną. Mamy sobie mówić o wszystkim. Nie uczono cię tego nigdzie? – pyta cicho, łapiąc mnie za rękę, więc staram się uspokoić i jakoś przełknąć temat.

– Bo życie zakochanego jest bardzo ciężkie – szepcę jej na ucho, na co uśmiecha się i klepie mnie po ramieniu.

– Nikt nie powiedział nigdzie, że miłość jest łatwa. Teraz jednak naprawdę niczym się nie przejmuj. Płyniemy w podróż! – woła uradowana, a ja zatrzymuję się i w osłupieniu patrzę to na nią, to na Lucyfera, który po raz kolejny zabiera ode mnie walizkę.

– To miała być niespodzianka, ale skoro masz zły dzień, to mówimy ci już teraz. Płyniemy promem przez pięć dni, a potem wracamy do Lloret. Co ty na to? – pyta, obejmując mnie w pasie, kiedy wreszcie mogę się ruszyć.

– Naprawdę to zorganizowaliście?

– Dla rodziny można zorganizować wszystko. To tylko zwykły prom, zwykła, krótka podróż.

– Ależ oczywiście... – mruczę, próbując dojść do siebie po tych wszystkich rewelacjach.

*Elvis Presley - Can't help falling in love

Continue Reading

You'll Also Like

4.4M 173K 62
POPRAWIONE ROZDZIAŁY 5/56 - Nienawidzę, gdy palisz - wyznał, a ja przewróciłam oczami. - Każdy czasem musi - wzruszyłam ramionami. - Nienawidzę pat...
2.6M 16.1K 5
❝ Wszystko co przynosi rozkosz jest moralne ❞ ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC ⚠
2.8M 20.3K 6
„Takich jak my, wszechświat jeszcze nie odkrył." 1 część trylogii "Secret" ~09.12.2020. - 15.06.2021~ Dziękuje za okładkę: @velutinae
832K 18.2K 12
Dostępnych jest 9/20 rozdziałów. Elizabeth Parker zostawia słoneczne kalifornijskie plaże, w samym środku roku szkolnego, dla deszczowej Anglii. W d...