Insomniac [Halloween Oneshot]

By unluckyphilosopher

575 86 144

[zwycięzca w konkursie Ailes Award 2017 w kategorii "horror"] Opuszczony szpital, którego losy spowija mrocz... More

II
Akcja #TrickOr
Informacje
Drugie dno

I

235 28 34
By unluckyphilosopher


31 PAŹDZIERNIK, LOUISVILLE, KENTUCKY                                                                    GODZINA 18:30

„Na drodze do piekła"

Van z sześćdziesiątego dziewiątego roku zatrzymał się pod kołyszącym się na wietrze metalowym ogrodzeniem. Nieprzyjemne dźwięki przecinały dojmującą ciszę, która zdawała się być jedynym miłym dla ucha brzmieniem. Silnik zgasł chwilę później, a zawiasy przesuwnych drzwi wydały charakterystyczne brzęknięcie. Czyjeś trapery stanęły twardo na żwirowej drodze i przystąpiły kilka kroków w przód, podchodząc do blokady zastawionej na trasie. Nijak dało się ją pokonać, o czym doskonale wiedział kierowca, nerwowo trzaskający zardzewiałymi drzwiami.

— Kurwa.

Wszystkie plany diabli wzięli. Nie było szansy, aby wjechać na teren sanatorium ich samochodem, w którym kilka godzin wcześniej z trudem pomieścili cały sprzęt, potrzebny im na tamtejszą noc. Kierowca był pewien, że poza znakiem, zakazującym wjazdu, nic nie stanie im na przeszkodzie. Droga od strony miasta była całkowicie zarośnięta, a poza tym, ktoś na pewno wezwałby władze, gdyby zobaczył prywatny samochód, jadący w stronę sanatorium.

— Zimno mi. — Ciszę przerwało piśnięcie jednej z pasażerek samochodu.

Pozostała czwórka zgromiła dziewczynę wzrokiem, jednak brunetka pozostała nieczuła na ich gardzące spojrzenia i otuliła się mocniej grubym szalem. Najstarszy z chłopaków podszedł do blokady i wspiął się na nią, na oko oceniając odległość, dzielącą ich od budynku sanatorium.

— To z kilometr jak nic — stwierdził po chwili namysłu, a potem zerknął przez ramię, omiatając towarzyszy wzrokiem. — Zbierajcie się, nie mamy całego dnia, niedługo zacznie się ściemniać.

Dziewczyna, która dotychczas siedziała krzywo na fotelu Vana zaklęła pod nosem. Zupełnie tak, jak wcześniej zrobił to Farley, ich kierowca, a jednocześnie przyjaciel, który pożyczył samochód od swojego wuja, wkręcając go, że chce przejechać się ze znajomymi na halloweenową imprezę w sąsiednim hrabstwie.

— Żartujesz? Chcesz zostawić tutaj wóz?! — zawołał szatyn, energicznie stawiając kroki w kierunku samochodu. — Wuj urwie mi łeb, jeśli coś się z nim stanie!

— A co ma się niby stać? Duchy nie mają prawka! — Głos Tate'a przesiąknięty był irytacją.

Brunetkę obleciał strach. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie zimno, nie tylko dlatego, że temperatura w Louisville sięgała wtedy tylko trzydziestu pięciu stopni Fahrenheita*. Dahra zdecydowanie bała się duchów, a spacer ciemnym lasem w kierunku upiornego szpitala budził jej odrazę. Nie była przerażona, ale sama świadomość napełniała ją lekką grozą.

— A może to znak? — Jej pytanie poszybowało w powietrze. — Może ktoś chce nam przekazać, żebyśmy tam nie szli?

— Powiedziałaś „ktoś" — zaakcentował to słowo Crosby, uśmiechając się kpiąco. — A już myślałem, że nie wierzysz w duchy — zaśmiał się ze swojego wniosku.

Dahra zadrżała i wyżej nasunęła swój szalik, jakby to w ogóle miało jej w czymś pomóc.

— Od zamknięcia szpitala minęło dopiero pięćdziesiąt pięć lat — wygłosiła przygotowaną na tę okazję formułkę. — Jaką mamy pewność, że prątki gruźlicy całkowicie zniknęły?

— Czy to nie ty studiujesz przypadkiem medycynę? — odgryzł się Tate.

Brunetka nie powiedziała nic więcej, to zwyczajnie nie miało sensu. Choć pluła sobie w brodę, że nie odmówiła wyjazdu kiedy byli jeszcze w Lexington, oddalonego od Louisville o sto trzydzieści kilometrów, spokojnego miasta. Mogła wyłgać się nauką i pozostać w akademiku, ale wtedy coś podpowiadało jej, że ma przestać być zwykłą sztywniarą i przeżyć przygodę. Tyle że kiedy stała niecały kilometr od ruin sanatorium, nie była już taka śmiała i chętna na korzystanie z życia. Żałowała, że w ogóle zgodziła się tutaj przyjechać, ale doskonale wiedziała, że nie ma innego wyjścia, jak zabrać swoje rzeczy i pójść za grupą, bo całonocne i przede wszystkim samotne siedzenie w samochodzie nie wchodziło w rachubę.

Crosby, typowa zakała grupy i śmieszek numer jeden, jako pierwszy poderwał się do marszu, zakładając na plecy wielki pakunek, i ruszając przed siebie. Nie zatrzymał się nawet na moment, tylko wołał do swoich przyjaciół, żeby wreszcie się ruszyli. Faktycznie, czas mijał nieubłaganie, a słońce szybko zachodziło za lasem Waverly. Farley i Tate nie czekali zbyt długo, sami też wyjęli z samochodu najpotrzebniejsze rzeczy, a potem zaczekali na swoje przyjaciółki, które z lekkim ociąganiem się, ruszały do wymarszu.

Reagan, rówieśniczka Dahry oraz jej przyjaciółka, była tą odważniejszą. Nie straszne były jej marne horrory, opowieści o duchach i nawiedzone domy. Wybuchała śmiechem, kiedy na ekranie pojawiał się upiór i to ona zawsze pozwalała przyjaciółce, aby ta trzymała ją za rękę, kiedy robiło się strasznie. Wtedy także była gotowa do drogi i pełna entuzjazmu. Może chciała tylko popisać się przez Tatem, a może była ciekawa sanatorium, kto wie?

— Kto zostaje w tyle, ten zginie jako pierwszy! — zawołał z oddali Crosby.

Jego słowa podziałały na osoby, które jeszcze kłębiły się przy samochodzie. Nie było opcji. Musieli ruszyć do przodu, nawet jeśli nie przejęli się słowami Haynesa.

~*~

Sanatorium Waverly Hills było owiane mroczną i nieprzyjemną historią, którą Farley zgłębił dostatecznie dobrze, by podczas przechadzki zaszczycić nią swoich znajomych. Popijali ciepłe napoje, które dla nich przygotował, a on szykował się do opowieści. Zaczął niewinnie, opowiadając przyjaciołom o mieście, w którym osiadł pewien major i po wykupieniu terenu Waverly, zbudował dla swoich córek szkołę. Żadne z nich nie słyszało jeszcze całej historii byłego szpitala, więc słuchało go z zapartym tchem. Poza jego głębokim i niskim głosem, wokół dało się usłyszeć jedynie nieprzyjemny huk chłodnego wiatru i kołyszące się gałęzie drzew. W powietrzu unosił się ohydny zapach stęchlizny, spowodowany najprawdopodobniej bagnami, które znajdowały się na terenie Louisville, ale w tamtym momencie wiele można było sobie wyobrażać.

— Epidemia „białej plagi" objęła całe hrabstwo Jefferson — ciągnął Farley. — Lekarze byli bezradni, a zapadalność na gruźlicę rosła z każdym dniem. Właśnie wtedy teren Waverly został odkupiony i w tysiąc dziewięćset ósmym rozpoczęto budowę szpitala. Wtedy był niewielki, przyjmowano tam pacjentów we wczesnych stadiach choroby, ale kiedy śmierć zbierała coraz to większe żniwo, powiększono szpital, wkrótce tworząc z niego ogromny kompleks. Rozpoczęto izolowanie pacjentów od mieszkańców miasta i ściągnięto tutaj najlepszych lekarzy. Zaczęto eksperymentować na ludziach, wycinano im żebra i wywoływano odmę, warunki były fatalne. Mawiano, że pacjenci są traktowani bestialski sposób, ale nikomu nie udało się tego udowodnić. Wtedy zaczęto stosować kwas p-jakiś tam...

— P-aminosalicylowy — poprawiła go Dahra. — To lek przeciwgruźliczy...

— Tak, jakoś tak to było — dodał Far, a potem kontynuował: — Po opanowaniu „białej plagi" podawano różne liczby zgonów, ale ostatecznie szacowane są na co najmniej sześćdziesiąt trzy tysiące! — zawołał. — Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę działo się w Waverly, ale liczby mówią same za siebie, a plotek nie ma końca. Najlepsza jest jednak ta o Tunelu Śmierci. Jesteście gotowi?

— A mamy jakieś wyjście? — wymamrotała pod nosem Dahra, idąca krok przed Reagan.

— To tylko pogłoski, ale tunel służył ponoć do wywożenia zwłok. Jeździły tamtędy wagony kopalniane, do których wrzucano martwych kuracjuszy, a potem... Nikt nie wie, co się z nimi stało. — Nagle klasnął w dłonie, wywołując szok na twarzach, zasłuchanych w jego opowieści, znajomych. — Resztę opowiem wam już w środku.

Nie tak długie streszczenie historii przez Farley'a, wywołało mieszane uczucia u niego samego. Nie przerwał opowieści tylko dlatego, że chciał dawkować grozę, ale... wstyd się przyznać, sam również czuł dreszczyk emocji. Zdecydowanie nieprzyjemnych emocji. Nerwowo rozglądał się na boki, chcąc wypatrzyć coś pośród gąszczu badyli, ale ilekroć chciał powiadomić swoich przyjaciół o tym, że ujrzał coś dziwnego, reflektował się, nie chcąc wyjść na takiego tchórza jak Dahra Arrow. Lubił ją, ale nie chciał otrzymać jej łatki. Chociaż w swoich kręgach uchodził za chłopaka inteligentnego, poważnego i ułożonego, a ludzie naprawdę go lubili, nie chciał, żeby zwykły strach przekreślił nawet jedną z cech, które sobie wypracował. Zależało mu na opinii innych, może dlatego, że przyjaźnił się z uwielbianym na kampusie Tatem Kellerem, legendą rugby.

Dwudziestodwulatek zerknął na idącego przed nim Crosby'ego i skrzywił się lekko. Marsz powoli dobiegał końca, a zza niskich już drzew wyłaniał się monstrualnych rozmiarów budynek, którego widoku nie zdołała zakryć nawet rosła sylwetka kumpla. Ostatnie metry były dla piątki przyjaciół niczym droga na najwyższe piętro wieżowca. Ich kondycja miała się nijak, bo musieli taszczyć na plecach ciężkie torby, gdyż wjazd był zamknięty, czego nie przewidział właśnie on, Farley.

— Hej, Knight! — zwrócił się do niego Crosby. — Coś tak zamilkł, mowę ci odebrało?

Słowa bruneta nie zrobiły na nim wrażenia, bo jego zielone oczy utkwione były w budynku. Czerwona cegła ciągnęła się przez niewyobrażalnie długi odcinek, łącząc ze sobą kilka skrzydeł sanatorium, a potem ulatywała w górę, by zwieńczyć się na niewielkiej dobudówce pięciopiętrowego szpitala. Póki co przyjaciele widzieli tylko tylną fasadę, ponieważ wchodzili na teren szpitala drogą wyjazdową. Wiedzieli więc, że są zmuszeni do dalszej wędrówki, obchodząc budynek dookoła, co nieszczególnie spodobało się dziewczynom.

— Może jest jakieś tylne wyjście? — krzyknął Tate, idący z tyłu.

Reagan, która wcześniej przestudiowała architekturę budynku, pokręciła przecząco głową. Owszem, tylne wejścia znajdowały się w każdym gmachu, ale nie sposób było otworzyć pancerne drzwi, mając do dyspozycji jedynie pilnik i kilka scyzoryków. Dziewczyna westchnęła i poprawiła czapkę, spod której wydostało się kilka zielonych kosmyków.

Rea była przekonana, że tamta noc będzie najlepszą w całym ich życiu, nawet jeśli mieliby po prostu siedzieć w którymś z korytarzy i całą noc czatować na duchy, który miały nigdy nie nadejść. Wydawało się, że zielonowłosa przyjechała tu z tego samego powodu, co Keller. Zależało jej na popularności na uniwersytecie i chociaż była dość znaną twarzyczką, przez zajęcia, na których się udzielała, to jej nie wystarczało. Kilka tygodni wcześniej, kiedy chłopcy wpadli na pomysł spędzenia Halloween w opuszczonym szpitalu, stało się jasne, że właśnie to sprawi, iż niewyszukane nazwisko Reagan zapamiętają wszyscy. W końcu niewiele było osób, które odważyłyby się spędzić calutką noc w Waverly, nie uciekając stamtąd ze strachem.

— Którą mamy godzinę? — zapytał Tate i przyśpieszył kilka kroków, tym razem zostawiając w tyle coraz bardziej zaniepokojoną Dahrę.

— Dziewiętnasta. — Usłyszał czyjąś odpowiedź.

Szlag, byli do tyłu co najmniej o piętnaście minut. Bardzo zależało mu na czasie, ponieważ przeczuwał, że prędzej czy później strażnicy zjawią się na terenie sanatorium, by rozejrzeć się po okolicy i przyuważyć śmiałków, którzy tak jak jego grupa, chcieli nieproszeni dostać się do wnętrza tego wariatkowa. Nie mówił o tym przyjaciołom, bo był pewien, że uda im się zdążyć. Cała wycieczka była przez niego dobrze zaplanowana; Farley miał przywieźć ich do sanatorium, wyładować sprzęt, a potem ukryć samochód w lesie, by nikt go nie widział. Początkowo zmartwił się, że zostawią Vana przy drodze, co mogło budzić podejrzenia, ale uznał, że nie warto się tym przejmować. Stojący przy drodze samochód nie oznaczał, że ktoś zignorował zakazy i pieszo poszedł do szpitala.

Powoli ciemniało. Słońce zniknęło już za konarami drzew, a niebo zaczynało się niebezpiecznie szarzeć. Niebieskawo-różowa łuna nad gmachem sanatorium dodawała im otuchy, ale i przerażała. Adrenalina powoli płynęła w żyłach studentów, a wyobraźnia podsuwała im coraz to ciekawsze obrazy. Mieli nadzieję na zobaczenie czegoś zjawiskowego.

Wokół Waverly krążyło wiele upiornych plotek, jakoby miejsce miało stać się nawiedzonym szpitalem, którego dusze zmarłych pacjentów i personelu nigdy nie opuściły, a błąkały się długimi korytarzami. Górująca nad miastem forteca pozostawiła ogromne piętno i nawet jeśli ci o zdrowych zmysłach omijali ją szerokim łukiem, narzekając na niedalekie położenie ich parceli, znalazły się osoby, które marzyły o odwiedzeniu szpitala. Nawiedzony dom, jak każdy inny, wabił poszukiwaczy duchów. Najodważniejsi chcieli na własnym ciele poczuć oddech błąkającej się tam śmierci. Chcieli usłyszeć trzaskanie drzwiami, krzyki i szepty; pragnęli zobaczyć tajemnicze światła, poczuć swąd gotowanego jedzenia, który miał wydobywać się ze szpitalnej kuchni.

Jedni prychali na wieść, że śmiałkowie na własne oczy widzieli krzątającą się tam małą dziewczynkę, która z wielką chęcią wdawała się w pogawędki z podróżnikami, inni nie mogli opanować drżenia rąk, kiedy słuchali o chłopcu bez oczu, który biegał po korytarzach za swoją piłką. Każda ta opowieść wywoływała u słuchaczy wachlarz emocji: od niedowierzania do przerażenia. Tylko, która wersja była wiarygodna? Czy w Waverly Hills faktycznie straszyło?

— Możesz otwierać je szybciej?! — krzyknął podenerwowany już Tate, kiedy Crosby zabrał się za otwieranie ciężkich drzwi szpitala.

Obejście kompleksu zajęło im trochę czasu, a niechybny patrol strażników zbliżał się nieubłaganie. Jeżeli ktoś nakryłby ich na terenie wzgórza, mieliby przechlapane. A poza tym, każdy drwiłby z nich na uczelni, wiedząc, że słynna wyprawa do Louisville okazała się fiaskiem.

— Do kurwy nędzy, oddaj mi ten łom! — wydarł się Keller i pociągnął za metalowy sprzęt, który chwilę później głucho uderzył w kostki brukowe.

Przyjaciele wymienili się spojrzeniami. Ponury i złowrogi klimat już działał im na nerwy. Każdy z nich był zestresowany, nawet jeśli nie obawiali się spotkać tutaj nikogo... bądź niczego. Mijała kolejna minuta, kiedy jako pierwszy ocknął się Farley, od momentu wkroczenia na teren szpitala, nieobecny tam myślami.

— Ja to zrobię — mruknął łamiącym się głosem i podniósł z ziemi łom.

Dahra nadal miała nadzieję, że grupa zrezygnuje z nocowania w sanatorium, ale kiedy drzwi wydały obleśny dźwięk, zwiastujący otwarcie, lina, której się trzymała, zniknęła. Farley przytrzymał drzwi i poczekał, aż wszyscy wejdą do środka, a potem zamknął zamek od wewnątrz i podążył za grupą.

Wreszcie dotarli do celu.


31 PAŹDZIERNIK, LOUISVILLE, KENTUCKY                                                           GODZINA 19:30

„Wśród skażonych ścian"

— Wow... — szepnął Crosby.

Rzeczywiście. Trudno było się nie zgodzić z jego wyszukaną opinią. Główny hol, przypominający foyer paryskiej opery Garnier, był doszczętnie zniszczony, ale mimo to wprost przygniatał swoją niezwykłością. Cóż było tak niezwykłego w zatęchłych czterech ścianach, z których tynk odpadł już w praktycznie każdym miejscu, a kolorowe malunki, stworzone przez grafficiarzy, szpeciły i całkowicie burzyły mroczny klimat? Trudno było udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

Tate postawił kilka kroków w przód i rozejrzał się po sali, rozkładając ręce na boki, tym gestem akcentując ogrom holu. Nie spodziewał się takiego widoku. Nie spodziewał się, że zastanie stare, rozwalone meble i wymalowany na ścianie amatorski napis „grozi zawaleniem", zwieńczony karykaturalną czaszką człekokształtnego. Chyba w dzieciństwie naoglądał się zbyt wiele seriali; myślał, że ujrzy tam piękne, drogie meble, gustowne pajęczyny, kandelabry i wytworne schody na piętro, gdzie zwykle czyhał jakiś duch? Też coś! To stek bzdur!

Wraz z hukiem wiatru, stare okna zastukały cicho. Niby nic nadzwyczajnego, ale emocje, które kłębiły się u brunetki, dawały jej się we znaki. Dahra przełknęła głośno ślinę i podeszła do rozglądającej się po holu Reagan.

— Nie ma czasu do stracenia, które piętro wybieramy? — Keller rozłożył przed sobą niewielką mapkę z planem budynku, którą nosił w kieszeni.

— Czy każde piętro oferuje swojego ducha? — zachichotał Crosby, naprawdę działający Dahrze na nerwy.

Kiedy chłopaki, wspólnie z zielonowłosą, zaczęli wybierać odpowiednie miejsce na nocleg, Dahra odważyła się na postawienie kilku kroków w kierunku lewego skrzydła. Jej serce biło tak prędko, że czasami zdawało jej się, iż zaraz zemdleje. Miała świadomość, że odkąd przyjechali do Louisville, nie doświadczyli jeszcze niczego przerażającego. Dało się pokusić o stwierdzenie, że było wręcz za spokojnie. Ot słyszeli wycie październikowego wiatru, ale warunki atmosferyczne nie należały do kompetencji duchów czy zjaw. Cała piątka stała w budynku, ale nic złego się tam nie działo. Dahra zrobiła kilka większych wdechów i powoli uspokoiła rozbiegane serce.

— Arrow, jesteś gotowa na niezapomnianą noc? — krzyknął Tate, którego głos rozniósł się po pomieszczeniu i ciężkim echem odbił od grubych ścian.

Dahra skinęła głową i czym prędzej pobiegła za grupą. Z każdym krokiem, oddalając się od siatki okien, robiło się coraz ciemniej, lecz ostatnie tchnienia dziennego światła wystarczały, by wskazywać przyjaciołom drogę. Zbliżali się ku kamiennym schodom, mijając drzwi starej, niedziałającej już windy. Przez moment Crosby chciał sprawdzić, czy mechanizm faktycznie już nie działa, ale nie podjął tematu. W uruchamianiu zardzewiałych wind nie było nic pasjonującego.

— Dokąd idziemy? — wyszeptała pytanie brunetka, zwracając się do swojej przyjaciółki, która z szerokim uśmiechem na ustach dreptała po schodach na pierwsze piętro.

— Pokój pięćset dwa — odparła natychmiastowo.

Czy to cokolwiek jej mówiło? Nie, nie miała zielonego pojęcia, dlaczego jej przyjaciele wybrali właśnie ten numer i ilekroć próbowała znaleźć odpowiedź na dręczące ją przez chwilę pytanie, nie udało jej się. Podróż na piąte, a zarazem ostatnie, piętro sanatorium trwała bardzo długo. Raz po raz trafiali na zawalone gruzem schody, więc musieli przejść kolejne kilkanaście metrów, by znaleźć inne wejście.

— Nie rozumiem, dlaczego wszyscy jesteście tak cicho. Co z wami nie tak? Boicie się czegoś? — jęknął Haynes.

Tate zerknął na niego zmrużonymi oczami i zagryzł mocno szczękę. On i Crosby „przyjaźnili" się od dawna, ale facet zawsze działał mu na nerwy. Kiedy Keller chciał się wyciszyć, by nasłuchiwać ewentualnego wtargnięcia strażników, jemu akurat zebrało się na rozmowy. Chłopak zerknął na zegarek, wskazujący za dziesięć dwudziestą. Nie do wiary, jak szybko płynął im czas. Wydawało mu się, jakby dopiero co tutaj przyjechali, a tymczasem zbliżało się półtorej godziny, odkąd zjawili się w Louisville. Tate westchnął pod nosem, zdecydowawszy się powiedzieć przyjaciołom o możliwym patrolu. Uznał, że powinni wiedzieć o tym, iż mogą mieć towarzystwo. I chociaż przemknęło mu przez myśl, by w ten sposób zrobić im psikusa, zrezygnował.

— Według tego, co pisali w Internecie, około dwudziestej zaczyna się obchód.

— Lekarzy?! — zakrzyknęła Dahra, zasłaniając sobie ręką usta.

Tate zmarszczył brwi i odpiął suwak kurtki.

— Jakich lekarzy, Arrow. — Przewrócił oczami. — Waverly jest patrolowany.

Farley, idący przed blondynem, zatrzymał się gwałtownie.

— Zgłupiałeś do reszty? — warknął. — Jak mogłeś nie wspomnieć o tym, że w każdej chwili może wpaść tutaj SWAT i nas aresztować?!

Crosby prychnął, opierając się o starą ścianę i odwracając się w kierunku przyjaciół. Cały czas szedł pierwszy, prowadząc grupę. Nie czuł strachu, jedynie adrenalinę. Nie wierzył w duchy, przepowiednie czy inne głupoty, z którymi wiązało się przebywanie w „nawiedzonym" szpitalu.

— Knight, naprawdę myślisz, że tutejsza policja nie dałaby rady piątce studentom i wezwaliby na pomoc jednostki specjalne? — zakpił. — To nic wielkiego, ludzie. Strażnik wejdzie, przejdzie się po szpitalu i wyjdzie. Wielkie mi halo!

— Przypomnieć ci, które miejsce w całym tym budynku — machnął rękoma — jest owiane najgorszą sławą? Pokój pięćset dwa, w którym to, o dziwo, jakieś dziesięć minut temu zdecydowaliśmy się przenocować. Gdybym był strażnikiem, właśnie tam poszedłbym najpierw, żeby sprawdzić, czy żaden idiota nie urządza sobie polowania na duchy.

Farley był naprawdę nabuzowany. Nie widziało mu się zostać przyłapanym na gorącym uczynku. Prawdę mówiąc, nigdy nie miał problemów z policją i nawet jeśli przesadził ze wspomnieniem o SWAT, nie chciał spędzić nocy w areszcie.

— Czekajcie, stop! — Reagan uniosła w górę ręce. — Co jest nie tak z tym pokojem?

Farley spojrzał na swoje buty, ale zaraz potem wlepił swoje spojrzenie w urodziwą przyjaciółkę.

— Właśnie o tym miałem wam opowiedzieć w środku. Wiele lat temu, kiedy epidemia gruźlicy została opanowana, ostatnie piętro przerobiono na zakład psychiatryczny. W pięćset dwójce działy się różne, dziwne rzeczy. Jedna z pielęgniarek powiesiła się na drucie, a druga wyskoczyła przez okno. Ale to nie wszystko. Większość podań ma źródło właśnie tam.

Dahra złapała zielonowłosą za rękę, spoglądając na nią z przerażeniem. Doskonale wiedziała, że ona sama nie ma prawa głosu i jeżeli zaproponuje jakąkolwiek zmianę, zostanie wyśmiana, ale zdawała sobie sprawę z tego, że Rea zajmuje wyższą pozycję. Wpadła Farley'owi w oko, więc chłopak mógł się za nią wstawić. Liczyła tylko na to, że jej przyjaciółka przejmie się nią choć trochę i dla ich dobra poprosi o przeniesienie się.

Niezła bajka.

— Mega! — zaklaskała w dłonie, ignorując przyjaciółkę.

Dahra zaczęła zastanawiać się, czy faktycznie mogła nazwać Reagan właśnie tym słowem. Zielona nie była niestety dobrą przyjaciółką, wtedy to zauważyła. Może i ona sama trochę przesadzała, bo w końcu zamknięte od ponad pięćdziesięciu lat sanatorium było jedynie budynkiem, historie, historiami, a duchy tak naprawdę nie istniały, to jednak nie robiło dla niej różnicy. Gdyby Reagan choć trochę zależało na zdaniu Dahry, zainteresowałaby się nią. Brunetka poczuła się odrzucona i gdyby tylko mogła, postawiłaby temu krzyżyk. Tupnęłaby nogą, a potem wyszła z sanatorium i wróciła do Vana, ale... był pewien kłopot. Godzina patrolu miała wybić już za moment, a ona sama panicznie bałaby się przejść straszną drogą do samochodu. Prawo jazdy zrobiła dopiero niedawno i nadal nie do końca rozumiała działanie sprzęgła, więc prawdopodobieństwo, że pojechałaby do miasta i rano wróciła po przyjaciół, było niewielkie. Oczywiście mogła też dać się złapać, ale nie chciała skończyć na policji.

— Idziecie, czy będziemy tu stać i czekać na zakucie w kajdanki? — Crosby klasnął w dłonie i dał znak do ponownego wymarszu.

Niecałe dziesięć minut później, grupa ponownie zatrzymała się, lecz tym razem pod odpowiednim pokojem. Zziajana od marszu Reagan rozejrzała się po przerażająco długim korytarzu. Wyglądało tam upiornie; drewniane podparcia ścian były spróchniałe do reszty, same ściany pokryte były grzybem i resztkami czegoś, co przypominało zieloną farbę. Cały korytarz poprzecinany był mnóstwem pojedynczych drzwi. Nie ostało się ich wiele, ale poprzez stare framugi, łatwo dało się zlokalizować poszczególne pomieszczenia. Każdy z pokoi dla pacjentów, oznaczony kolejnym numerem, był przedzielony czymś, co według wspomnień Farley'a, było dyżurką pielęgniarek. Okna, pozbawione szyb, skrzypiały lekko na wietrze, wywołując u Dahry ciarki.

— O mój boże! — Przerażony okrzyk Reagan rozniósł się po całym piętrze.

Dahra omal nie zemdlała, kiedy zielonowłosa wskazała ręką na drugi koniec korytarza, zakrywając sobie oczy dłonią, ale kiedy zaczęła się śmiać, brunetka myślała, że udusi ją własnymi rękoma.

Tate warknął coś pod nosem, że teraz tym bardziej powinna się uciszyć, dopóki możliwy patrol nie odjedzie, a potem wskazał ręką na pierwszy lepszy pokój z numerem czterysta dziewięćdziesiąt. Zbliżali się do przerażającej pięćset dwójki, ale zgodnie z przypuszczeniami Knighta, mieli przeczekać chwilę w innym pokoju, by przypadkiem nie natknąć się na strażnika.

Kiedy cała paczka zapakowała się do pomieszczenia, w którym odór stęchlizny mieszał się z niewyobrażalnie gorzkim zapachem zgnilizny, zastawili wejście dyktą i czekali. Pierwsze piętnaście minut minęło dość szybko, ale patrol nie nadchodził. Dahra siedziała przy oknie, otulona swoim szalem i wyściubiała nos za ramę, by przyjrzeć się otoczeniu. Mroczny las Waverly spowijał mrok. Korony jesiennych drzew przechylały się pod wpływem wiatru, a miasto, widoczne w oddali, powoli zapadało w sen. Jaka szkoda, że w tamtej chwili ten, na pozór spokojny, widok napawał ją strachem.

Crosby bawił się sprzętem, który ze sobą przywiózł. Noktowizory, kamery na podczerwień; w jego torbie można było znaleźć wszystko, co pomogłoby mu uwiecznić ich eskapadę. Kiedy inni czekali z zapartym tchem na możliwość bezpiecznego przemknięcia do miejsca docelowego, on już ustawiał jedną z kamerek nad framugą okna, chcąc przynajmniej w części nagrać widok na korytarz.

Czas mijał, a godzina na zegarku powoli wybijała za dwadzieścia dziewiątą. Tate czuł, że z każdą chwilą jest coraz bardziej zirytowany. A może strażnik wcale nie zapuszczał się na wyższe piętra? Kto o zdrowych zmysłach, chciał samemu w nocy przechadzać się po sanatorium?

— Ktoś musi wyjrzeć na zewnątrz i zobaczyć, czy jest czysto. Nie zamierzam przesiedzieć tu całej nocy.

Pokój jak każdy inny. Pusty, nieprzyjemny, ale, według Dahry, bezpieczniejszy. Nie miała pojęcia, czy numer czterysta dziewięćdziesiąt także nie był dla kogoś pechowy, ale tak długo, jak nie wiedziała o tym, że ktoś się w nim zabił, mogła tam pozostać.

— Ktoś na ochotnika? — Crosby mlasnął ustami w odpowiedzi, głową wskazując na zamyśloną Reagan.

Kiedy dziewczyna wreszcie wróciła na ziemię, ochoczo zgodziła się sprawdzić, czy korytarz jest pusty. Farley podał jej latarkę i odsunął dla niej dyktę. Zielonowłosa wychyliła głowę za framugę i rozejrzała się. Najpierw szybko zeskanowała drogę wzrokiem, a później z wolna, nasłuchując. Prawa strona, w którą mieli skręcić, była puściutka. Ani żywej duszy. Tak samo z lewą. Reagan uśmiechnęła się pod nosem i kiedy już miała się wycofać, latarka prawie wypadła jej z rąk. Gdyby nie ramiona Tate'a, który wciągnął ją do środka, kiedy zauważył dziwne zachowanie przyjaciółki, najpewniej urządzenie upadłoby na beton, robiąc mnóstwo hałasu. Dziewczyna pobladła na twarzy.

— Ja... Ja... — jąkała.

Dahra przewróciła oczami. Z daleka było widać, że dziewczyna się zgrywała.

— To był stróż? — zapytał Tate, kładąc jednocześnie palec na ustach, by nakazać przyjaciołom milczeć.

Rea pokręciła głową, a potem wzruszyła ramionami. Jej zachowanie niemożliwe rozdrażniło Kellera, więc skinął na Dahrę i to jej kazał zajrzeć na korytarz. Brunetka nie chciała kłótni, więc niechętnie odepchnęła się od bezpiecznej ściany, przestając patrolować teren przed szpitalem i na miękkich nogach podeszła do drzwi. Coś podpowiadało jej, że powinna zerknąć w stronę przeciwną do tej, w którą mieli się udać, i sprawdzić, co takiego „przeraziło" jej „przyjaciółkę".

Natychmiast pożałowała tej decyzji.

Włosy stanęły jej dęba, kiedy długi cień pojawił się na jednej ze ścian i przesunął się w stronę schodów. Serce nagle zaczęło galopować, jakby stado dzikich mustangów rozgościło się w jej piersi. Wiedziała jedno – cień nie należał do kogoś z patrolu, bo kiedy Dahra już miała uciekać, aby nikt jej nie nakrył, czarna sylwetka rozpłynęła się w powietrzu.

— Do kurwy nędzy, co tam widziałyście? — zaklął Farley.

Reagan patrzyła na chłopaka zmrużonymi oczami, nie wiedząc, co powiedzieć. Co tak naprawdę tam widziała? Poza znikającym cieniem? Przecież to tylko zwidy, tak sobie to tłumaczyła. Dziewczyna szybko doszła do siebie, nie chcąc, by wzięto ją za panikarę, ale Dahra nie potrafiła opanować drżenia rąk i łez, które cisnęły jej się do oczu.

Była pewna, że widziała ducha.


31 PAŹDZIERNIK, LOUISVILLE, KENTUCKY                                                       GODZINA 22:40

„Na drucie"

Cisza była wręcz namacalna. Piątka przyjaciół rozkoszowała się nią, bezczynnie siedząc w pokoju pięćset dwa. Październik zafundował im cholernie chłodną noc. Reagan i Dahra siedziały w kącie pokoju, opierając się o zdewastowaną szafkę nocną i okrywały się dodatkowym kocem, Farley i Tate próbowali całkowicie skryć się w swoich puchowych kurtkach, ale Crosby, jedyny gorącokrwisty, siedział w oknie i wgapiał się w mrok. Nie widział zupełnie nic, poza jasnymi światłami daleko na horyzoncie. Centrum Louisville było jakby zupełnie innym miastem. Kiedy przedmieścia smacznie spały, tam toczyło się życie.

Dahra pociągnęła nosem, coraz mocniej zaciskając powieki. Za nic nie mogła pozbyć się sprzed oczu widoku rozpływającej się w ciemnościach postaci. Absurd, bo zamykając oczy znów go widziała, lecz była przeświadczona o tym, że jeżeli je otworzy, zobaczy coś straszniejszego. Całe zdarzenie spłynęło po grupie jak woda po kaczce, kompletnie nie przejęli się jakimś głupim cieniem. Reagan wyparła się strachu i dobitnie stwierdziła, że kiedy pierwszy szok minął, zaczęła myśleć racjonalnie.

Pokój pięćset dwa był przerażający. Na jednej ze ścian ktoś namalował obskurne graffiti, przedstawiające twarz jakiejś maszkary bez oczu. Niestety, ten chuligan mimo wszystko miał talent, bo hiperrealistyczny malunek wyglądał jak żywy, co bardzo przeszkadzało brunetce.

— Wspominałeś o pielęgniarce, która się tu powiesiła. Wiesz dlaczego? — Tate kiwnął w kierunku Farley'a.

— Podobno była wykorzystywana seksualnie, jak większość kobiet w sanatorium. Zaszła w ciążę, a w tamtych czasach nieślubne dziecko, i to w trakcie epidemii, było po prostu nie do zaakceptowania. Mówiono, że ona sama też chorowała na gruźlicę. — Chrząknął cicho. — Pewnego dnia przyszła tu i powiesiła się na drucie elektrycznym. Zanim znaleziono jej zwłoki, minęło kilkanaście dni. Zorientowano się dopiero wtedy...

— Kiedy ciało zaczęło się rozkładać. Ale bomba! — Crosby uśmiechnął się idiotycznie.

Dahra nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Nie rozumiała, co fascynującego było w czyichś zwłokach. Poza tym, była wierząca i twierdziła, że zmarłych należy szanować. Nie wolno było jej mówić o nich źle, nie można było śmiać się z tego, że ta nieszczęśnica, zdesperowana i pchnięta do takiego aktu, postanowiła zakończyć swój żywot.

— Dokładnie — wyszeptał tajemniczym głosem Farley. — Ale nie ona jedna skończyła martwa na tym piętrze. Leczenie chorób psychicznych czasami nie skutkowało, a pacjenci znajdowali różne sposoby. Inne pielęgniarki nie były lepsze.

— Ile miała lat, kiedy się tu po... powiesiła? — wyjąkała Dahra, zerkając ukosem na szatyna.

— Dwadzieścia dziewięć. Jeżeli chcecie wiedzieć o Jane* coś więcej — potarł o siebie swoje dłonie — sami ją zapytajcie. Podobno czasem tu zagląda.

Dziewczyna zadrżała. Nie chciała tego wiedzieć. A już przede wszystkim – nie chciała widzieć ducha tej kobiety. Miała serdecznie dość strasznych opowieści, dziwnych odgłosów, które docierały z różnych stron i donośnego, porywistego wiatru. Chciała oprzeć się o ścianę, przykryć kocem, który przyniosła, zamknąć oczy i przespać noc.

Wiedziała, że to niemożliwe.

„Noc bezsenności". Tak nazwali tę wyprawę jej przyjaciele. Wśród nich faktycznie była osoba, która od wielu lat chorowała na bezsenność, lecz żadne z nich o tym nie wiedziało, Tate się nie przyznał. A ta halloweenowa wycieczka miała być idealnym momentem do tego, by skorzystać z braku snu i trochę się zabawić.

Crosby wstał nagle, zwracając tym uwagę innych, złapał za malutką kamerę i po prostu wyszedł z pokoiku. Nie minęło pięć minut, a jego głowa pojawiła się we framudze. Oczy błyszczały mu zawadiacko, a uśmiech przypominał typowy „Glasgow smile".

— Musicie tego posłuchać — wyszeptał prędko i pociągnął Tate'a za rękaw kurtki.

Reagan wyszła tuż za nimi, pozostawiając Farley'a i Dahrę z tyłu. Rozejrzała się po pustym i mrocznym korytarzu, a potem zaczęła nasłuchiwać.

Jęki.

Dziwne odgłosy, które słyszeli z pokoju, tam były wyraźniejsze i bardziej dojmujące. Ciężko było zdefiniować ten rodzaj dźwięku. Ni to wycie, ni to jęki, ni błagania o pomoc. Ot zwykłe zgrzyty. Raz po raz słychać było szczęk metalu, jakby łańcuchy uderzały o kamienną podłogę, a potem znów rozlegał się syczący dźwięk. Czwórka przyjaciół stała na korytarzu, rozglądając się po nim i świecąc latarkami po ścianach. Nie widzieli nic podejrzanego.

Nie wiedzieli że są na widoku.

— Co tam robicie? — Dahra wyłoniła się z pomieszczenia.

Jej przyjście zostało zignorowane przez wpatrujących się w mrok przyjaciół, ale dostrzegła Tate'a, który ułożył palec na ustach, dając jej do zrozumienia, by zamilkła. Zrobiła to, chociaż przez pewną chwilę miała ogromną ochotę gadać o bzdurach, byle tylko nie słyszeć tego, co dotarło do jej bębenków chwilę później.

Uczucie niepokoju owładnęło ją, chwytając jej drobne ciało w swoje przerażające macki. Nagle poczuła się wystawiona na ostrzał, kiedy słysząc niepokojące świsty, zaczęło wydawać się jej, że poza jej znajomymi, jest tam jeszcze ktoś. Ktoś, kogo nie widziała. Miała ochotę wybełkotać „co to takiego", ale strach odebrał jej mowę, więc bezwładnie nasłuchiwała, nie mogąc się nawet ruszyć. Brzęki metalu, głośne sapanie, dźwięk zdrapywania ze ścian starej tapety – tymi słowami starała się jakoś opisać to, czego doświadczała.

Nie miała pojęcia, jak długo tam stała, ale wkrótce Farley wepchnął ją z powrotem do pokoiku. Kiedy przyjaciele znaleźli się w środku, uśmiechnęli się do siebie tajemniczo, jakby właśnie wymienili się jakimś mrocznym sekretem. Twarz Tate'a, okalana mrokiem i rozświetlona tylko częściowo światłem maleńkiej lampki na baterie, wydawała się być przerażająca. Niebieskie oczy wyglądały na puste, a usta, wykręcone w uśmiechu, przypominały paszczę potwora. Wyobraźnia działała na niekorzyść.

Chłopak sięgnął do swojego plecaka i zaczął w nim grzebać. W tym samym czasie Crosby odtwarzał na słuchawkach to, co udało mu się zarejestrować na korytarzu, a Reagan i Farley wymieniali się jakimiś spostrzeżeniami. Dahra znów siedziała pod oknem, łapiąc powietrze w płuca. To, czego doświadczyła, z pewnością uznawała za paranormalne.

Kiedy Tate wreszcie dokopał się do tego, czego szukał, dziewczyna mimowolnie zaklęła w myślach.

— Zaczynamy o północy — zarządził, rozkładając przed sobą tablicę do wywoływania duchów.



Objętość części I: 5000 słów 

* 2 stopnie Celsjusza 

! Jednostki długości zostały podane w kilometrach, aby ułatwić zrozumienie tekstu ! 

Continue Reading

You'll Also Like

493K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...
125K 4.9K 24
Ten świat jest zbudowany na kłamstwie. My jesteśmy tylko pionkami, jeden niewłaściwy ruch i wszystko się sypie. Życie Cassie było idealne tylko z p...
160K 7.7K 22
Karolina miała ciężkie dzieciństwo, a po tym jak trafiła do domu dziecka, jej życie stało się nie do zniesienia. Ląduje w psychiatryku. Dzień 18 urod...
90.4K 8.3K 16
Po pięciu latach w Azkabanie i ośmiu na wygnaniu, owiana złą sławą Lux Hardbrooke powraca do świata czarodziejów. Dumbledore podejmuje kontrowersyjną...