Maska Diabła

Galing kay agitag

342K 24.4K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... Higit pa

Prolog
1. Nowy dom
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

17. Wszystko co dobre - szybko się kończy

7.2K 569 174
Galing kay agitag

Kolacja upłynęła nam w niesamowicie szampańskich humorach, a mój incydent ze śpiewaniem do szczotki pozostaje tylko we wspomnieniach. Za każdym razem, gdy próbuję sobie to odtworzyć, uśmiech nie potrafi zejść mi z twarzy, a sam fakt, że z Lucyferem dogaduję się coraz lepiej... no cóż, nie pozostawia mi wiele do życzenia.

– Nie stresowałaś się, siedząc kilkanaście metrów nad ziemią?– pyta mężczyzna, kiedy wsiadamy do taksówki. Och, mowa o niesamowitej kolacji na ostatnim poziomie Wieży Eiffl'a. Jedno z najbardziej ekscytujących posiłków, których nie zmyję tak szybko z pamięci i nawet nie chcę tego robić. Będę dziękować Lucyferowi do końca życia, że to właśnie mnie zabrał na tę wycieczkę. Nigdy nie miałam okazji zwiedzić tylu wspaniałych miejsc w dwa dni.

– Zapomniałam o tym w trakcie jedzenia. Było przepyszne.

– Jadłaś ślimaki – mówi spokojnie Lucyfer, podczas gdy ja zaczynam się krztusić. Że co ja jadłam?! A przecież mu mówiłam, że obędzie się bez słynnych, tradycyjnych dań francuskich. Podstęp podstępem, ale nie mam co się czepiać, gdyż bardzo mi smakowało.

– Dziękuję, że mówisz o tym dopiero teraz.

– A zjadłabyś, gdybym powiedział o tym tam na górze?

– Nie...

– No właśnie. Jesteś wybredna, ale w rzeczywistości nawet nie próbowałaś, więc skąd poczucie, że jest niedobre? – pyta, marszcząc brwi.

– Może dlatego, że widziałam w życiu niejednego ślimaka i brzydzą mnie? Są oślizgłe i brzydkie! – oburzam się.

– Ty też jesteś wygadana, czasami opryskliwa, a jakoś spędzam z tobą czas i nie narzekam – wyznaje, śmiejąc się, więc uderzam go w ramię.

– Ktoś ci karze?

– Tak, moja podświadomość wysyła mi sygnały pod tytułem: Lucyfer! Bierz ją gdzieś, bo ma świetny tyłek!

– Gdzie ty mi patrzysz?! – pytam, po raz kolejny oburzona.

– Przypomnę ci coś: jestem facetem. – Posyła mi złośliwy uśmiech, a potem wysiada z samochodu, by odebrać nasze bagaże, które czekają już przed hotelem, pilnowane przez jakiegoś pracownika.

Opieram się na miękkich fotelach samochodu i przymykam powieki. Jest mi smutno opuszczać ten niesamowity kraj, ale mus to mus. Czas wrócić do szarej rzeczywistości, gdzie też jest cudownie, jednak obawiam się jednego. Czy powrót do tego naszego świata oznacza, że kontakt z Lucyferem również się straci? Tego bym nie chciała. Bardzo go polubiłam i sądzę, że moglibyśmy jeszcze bardziej się zaprzyjaźnić, choć... Czy ja bym chciała, by był moim przyjacielem?

Ty byś wolała wpakować mu się do łóżka, Auroro, woła moja przeklęta podświadomość, ale wykluczam tę myśl. To znaczy... nie do końca wykluczam, bo jest prawdopodobna, ale nie do zrealizowania. Lucyfer nie dał mi dużo znaków, że jest mną jakoś bardziej zainteresowany. To prędzej ja zgrywałam jedną z najgorszych podrywaczek, jakie istniały na Ziemi, i gdyby robili konkurs na tę najgorszą - wygrałabym w życiu choć raz!

– Nad czym myślisz? – Z mojego planowania wyrywa mnie głos mężczyzny.

– A nad tym, jak cię poderwać – mówię niby poważnie, podczas gdy mina Lucyfera zmienia się diametralnie i od razu chcę to wycofać. – Wiesz, że żartuję, prawda?

– Nie byłbym tego taki pewien...

– Boże! Lucyferze, przecież nie podrywam cię, ani nie zamierzam. Lubię cię, ale nie w takim sensie – kłamię, nie chcąc wkopać się jeszcze bardziej.

– Po co ci ten Bóg?

– Po nic... – mamroczę i obracam się w drugą stronę. Świetnie, przynajmniej mam pewność, że on nie chce niczego ode mnie, a ja muszę ogarnąć swoje myśli i więcej nawet nie próbować go poderwać, bo to robota na marne.

Więcej się nie odzywam. Być może mój honor mi na to nie pozwala, ale czuję delikatne urażenie, jak chyba większa część kobiet, która byłaby na moim miejscu. To przykre, kiedy ktoś czepia się o to, że jakaś dama mogłaby próbować podrywać urodziwego panicza. Czego się dziwić? Przecież jest przystojny i... dawał mi sygnały. Może sprzecznie je odebrałam, ale do cholery! Spaliśmy na jednym łóżku, rozmawialiśmy na wszelkie możliwe tematy, opowiadał mi o ojcu, o stosunku do Candidy i całej rodziny. Zwykłej dziewczynie z ulicy też by to wszystko powiedział?

– Co byś powiedziała na musical w przyszłym tygodniu? – zagaduje Lucyfer, całkowicie ignorując to, co wypowiedziałam przed chwilą.

Obracam się zdziwiona tą propozycją i marszczę brwi. Jaki musical?

– W środę, w teatrze wystawiają sztukę na podstawie filmu.

– Jakiego filmu? Nie znam tak wielu wspaniałych dzieł od reżyserów... – mamroczę.

– Moulin Rouge*. Znasz? – pyta obojętnie, a ja mimowolnie uśmiecham się. Akurat ten film oglądałam, kiedy pracodawca dał mi bilety na pokaz po premierze. Wybrałam się wtedy z bratem...

– Znam i uwielbiam. Z chęcią się wybiorę – mówię, czując poprawę humoru. Czyli pójdziemy do teatru. Ja i on, znowu sami. Nie chce stracić ze mną dobrego kontaktu... To dobry tok myślenia.

– Idzie Candida, Carda i Amaron. No i oczywiście ja i ty, więc jeśli zechcesz ty lub Can dobierzcie sobie kogoś do pary – oznajmia spokojnie, wpatrując się w moje zawiedzione oczy. O dobry Boże, który powinieneś czuwać nade mną! Dlaczego ja w ogóle o nim myślę? Może... może jednak wierzę w Niego i powinnam się nawrócić? Ale... nie, nie. Nie ten czas na takie decyzje. Lucyfer... on nie idzie tylko ze mną, a ja mam znaleźć sobie kogoś do pary. W takim razie on idzie z Cardą?

Och i po co się łudziłam, że pójdziemy razem?

– Jasne. Pomyślę nad tym – odpowiadam cicho i tym razem absolutnie się nie udzielam podwójnie zawiedziona. Dlaczego czuję się jak idiotka, mimo że wcale nic złego nie zrobiłam? Dlaczego czuję taką przykrość, choć nie jesteśmy razem? Jak można złościć się na kogoś z takich błahych powodów?!

– Straciłaś zapał do życia? – pyta, łapiąc mnie za dłoń, którą prawie wyszarpuję, ale ostatecznie nie robię tego, gdyż jego dotyk jest taki czuły i kojący.

– Szkoda mi opuszczać ten raj dla oka. Jest tu... tak niesamowicie – wyznaję z nostalgią. Dopiero co przyjechaliśmy, a już musimy odjeżdżać.

– Obiecuję, że to nie nasza ostatnia wycieczka. Może niedługo znowu jakiś wyjazd? – pyta, uśmiechając się, czym zadziwia mnie i powoduje radość w sercu. Jest szansa!

– Jeśli tylko sobie życzysz, to zgadzam się na wstępie.

– Życzę sobie, ale pamiętaj: ty i ja, a zakupy spożywcze robisz przed wyjazdem! - woła ironicznie, a szeroki banan powraca na moją twarz.

– Zgoda. Zakupy przed wyjazdem, jednak przyznaj, dzięki temu wyrobiły ci się mięśnie, hm?

– Gdzie ty patrzysz, co?

– Przypomnę ci coś: jestem kobietą – mówię, udając obojętność, ale to nie zmienia faktu, że jestem pocieszona, iż nie do końca straciliśmy dobry kontakt.

                                                                               ***

Dom. Tak mogę nazwać rezydencję Marsheland. Jest moim domem. To na widok tego wielkiego i wyniosłego budynku jestem uradowana i czuję to ciepło, które rozchodzi się po całym ciele.

W niektórych oknach pali się światło, a Gabriel i Candida czekają na nas przed wejściem. Na ich widok uśmiecham się tak szeroko, że szczęka zaczyna mnie boleć. To niesamowite uczucie widzieć ją całą i zdrową i może to dziwne, ale stęskniłam się za tą małą dziewczyną. Mam jej tyle do opowiedzenia i szczerze mówiąc, boję się jej reakcji na te wszystkie nowiny.

– Aurorita! – krzyczy i rzuca mi się na szyję.

– Cześć, Candido. Jak się miewasz? – pytam radosna.

– A daj spokój, nudno bez ciebie było! Mam nadzieję, że dziś nadrobimy ploteczki!

– Jasne – mówię nieśmiało i głową wskazuję jej ojca, by i z nim się przywitała.

– Cześć, tato, jak tam wyjazd z naszą śliczną Aurorą? – pyta, podkreślając przymiotnik, jakim mnie określiła.

– Dużo się nauczyłem. Przede wszystkim: Aurora nie potrafi pływać, ale pięknie śpiewa włoskie ballady – mówi kpiąco i podaje mi moją torbę, którą zabrałam na ten krótki wyjazd.

– Dzięki, panie Jestem-Poliglotą – burczę i obracam się na pięcie.

– To nie ja wskoczyłem do wody prawie nagi!

– Tato? – zagaduje Candida. – A przypadkiem do wody nie wchodzi się w stroju kąpielowym, który odkrywa ciało tak, że jest się półnagim?

– Ona wskoczyła w bieliźnie, a zdaję mi się, że to odbiega od stroju – mówi ironicznie i wchodzi do domu, nawet się nie oglądając za siebie. Na progu spotykamy też Cardę, uśmiechniętą od ucha do ucha i resztę domowników, w tym Amarę i Michaela. O proszę, jednak potrafią się pojawić poza posiłkami w jadalni.

– A co to za komitet powitalny? Ktoś umarł? – pyta Lucyfer, ewidentnie kpiąc ze wszystkich zgromadzonych.

– Lucyferze... nic nam nie mówiłeś, że wyjeżdżasz z Aurorą sam na sam – wtrąca się Amara, posyłając mu czuły uśmiech.

– Kim jesteś, bym musiał ci się spowiadać? Zdaję mi się, że wasze kościoły są w centrum miasta, a księży jest w cholerę – odpowiada obojętnym tonem i znika gdzieś w biblioteczce.

Nie obracam się w stronę ten aroganckiej żmii i wchodzę od razu do pokoju Candidy, gdzie panuje taki bałagan, że można to porównywać ze Stajnią Augiasza.

– No to opowiadaj! Jak było? Pocałował cię tam? – pyta Can, rzucając się na swoje łóżko, koło mnie. Na jej stoliku nocnym zauważam kilka paczek chusteczek, dwie buteleczki jakichś syropów i trzy listki tabletek o wielkich rozmiarach.

–Candido... co to za leki?


– Och, daj spokój. Jak człowiek chory to się leczy, no nie?

– Jesteś chora? – pytam przerażona.

– Jak wyjechaliście, naprawdę pogorszyło mi się. Wieczorem Gabriel zabrał mnie do szpitala. Zemdlałam i miałam silną gorączkę. Teraz mi lepiej. Naprawdę – mówi uspokajająco i łapie mnie za rękę, kiwając głową.

– Na pewno wszystko już dobrze?

– Na tysiąc procent. Teraz skupmy się na waszej francuskiej przygodzie. Według moich opinii: jesteście zakochani w sobie – wyznaje dziewczyna, a ja zaczynam się śmiać.

– Tak. Za miesiąc pobieramy się.

– Nie żartuję, Auroro. Wyglądaliście całkiem inaczej niż przed wyjazdem. Tacy swobodni w swoim towarzystwie...

– Lepiej się poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy.

– Mi to nie wygląda na przyjaźń...

– A mi tak! – wołam.

– Cicho siedź. Ty się nie znasz na facetach. Poza tym: wiesz, że ojciec jest poliglotą, a to wiedziałam tylko ja... – mówi ciszej, a ja otwieram szeroko oczy. O kurka wodna.

Powierzył mi swoją tajemnicę, o której wiedziała tylko jego córka. Czyż to nie zaszczyt?

– Naprawdę? – pytam zszokowana.

– Tak, naprawdę. Widzisz, podobasz mu się, inaczej by tego nie mówił... Ale cieszę się! Jeszcze chwila, a będziecie razem!

– Ty się tak nie ciesz, bo jeszcze się zawiedziesz, Candido – mówię, wzdychając. – Dobra, dość tych schadzek; kładź się. Na pewno padasz ze zmęczenia.

– Tęskniłam, Auroro... Bardzo się przywiązałam do ciebie i aż dziwne, że nie było cię przez te dwa dni – wyznaje cicho, a ja uśmiecham się i wyjmuję z torby małą bransoletkę.

– Było mi przykro, że nie jechałaś z nami, ale pomyślałam, że ci się spodoba. Mam taką samą. – Pokazuję jej swoją, na co Candida wpada mi w ramiona.

– Jest śliczna! Dziękuję.

– Dobranoc, Can.

– Dobranoc...

Wychodzę z jej pokoju i natrafiam się na stojącą przy drzwiach Amarę. Nie wygląda na zadowoloną, a jej mina jest tak przerażająca, że od razu mam ochotę uciec krzykiem. Przez chwilę spoglądamy sobie w oczy, po czym próbuję ją wyminąć, jednak nie pozwala mi, przesuwając się w stronę, w którą chcę się udać.

– Poczekaj, panienko.

– Nazywam się Aurora – poprawiam ją, starając się zachować swoją grzeczność w stosunku do reszty domowników.

– Nie obchodzi mnie to. Ważne, byś odczepiła się od Lucyfera i nie zgrywała dobrej mamuśki dla Candidy.

– Amaro, nie rozumiem twojej niechęci do mnie, ale uważam, że nie przysługuje ci żadne prawo nade mną i moimi decyzjami.

– Taka grzeczniutka! Przyznaj się szczerze, jak bardzo mnie nienawidzisz! – woła, uderzając w ścianę obok, przez co niektóre obrazy dają o sobie znać, kołysząc się raz w prawo, a raz w lewo.

– Nie znam powodu, dla którego miałabym cię nie lubić.

– Dlaczego jesteś taka idealna, co?! – krzyczy, opadając na podłogę, a ja zdziwiona jej dziwnym zachowaniem kucam przy niej, nie wiedząc, co jej się dzieje. Może to jakieś załamanie nerwowe?

– Amaro... nikt nie jest idealny. Nawet mnie nie znasz, by móc uznać za perfekcyjną. Gdyby ludzie byliby idealni... wszystko straciłoby sens i działalibyśmy jak roboty. Każdy ma wady i ja również je posiadam. W porównaniu do ciebie wyglądam jak... nawet nie umiem znaleźć określenia na siebie.

– Wcale tak nie jest. Lucyfer cię uwielbia, a to jest coś, co każda z dziewczyn chciała zdobyć, przyjeżdżając tutaj. Zabrał cię na weekend do Francji, zapraszał do teatru, rozmawiał wieczorem w ogrodzie jak z jakąś znajomą.

– Lubisz go? – pytam, sądząc, że właśnie o to chodzi.

– Próbuję go nienawidzić, gdyż moja rodzina traktuje go... jak najgorszego i ja też powinnam, ale go lubię.

– Dlatego mnie nienawidzisz?

– Ja ci po prostu zazdroszczę! Taki ktoś, jak Lucyfer z tą swoją tajemnicą, którą próbuje ukryć... lubi cię i to nawet tak bardzo, jakby chciał... chciał z tobą być!

– Ale tak nie jest, Amaro. Czy jestem z nim? Nie. Czy będę z nim? Nie. Mogę go nawet zacytować: ,,Zazdrość jest czymś, co zabija ludzi i wszelkie relacje".

– Jesteś zbyt dobra, dziewczyno, a to może dla ciebie źle się skończyć i nie mówię tego jako groźba... – mamrocze i niemal pędem wybiega z korytarza, pozostawiając mnie w wielkim szoku.

Nie wiedząc co robić, ostatecznie idę sprawdzić, czy Candida zasnęła, ale gdy tylko wchodzę do jej pokoju, jestem świadkiem łykania przez nią dwóch tabletek.

– Candido! – wołam, gdy widzę, jaka blada jest i co próbuje w siebie wrzucić. Kłamała, mówiąc, że wszystko z nią w porządku. – Powiesz mi wreszcie, co ci jest? – pytam z wyrzutem. Jak ja nienawidzę kłamstwa.

– Nie mogę...

– Nie możesz czy nie chcesz?

– Trochę tego, trochę tamtego.

– Ma to związek z Wielkim Dniem?

– Nie i tak. Posłuchaj, Auroro...

– Nie! Wiesz co? Skoro sama mi nie powiesz, to sama do tego dojdę i ci pomogę, rozumiesz? – pytam ostro, karcąc ją. Jej spojrzenie rozczula mnie, ale nie daję się. Mam dość tych ich tajemnic, więc albo mówią dobrowolnie, albo sama znajdę sobie odpowiedzi na moje pytania.

– Rozumiem, ale w tym pomoże mi tylko lekarz, choć i tak to mało prawdopodobne.

– Powiedz, co ci się dzieje?

– Powoli umieram – wyznaje, a ja przewracam oczami. Umiera? Kolejna metafora?

– Pomogę ci, ale potrzebuję czasu na ułożenie wszystkiego w głowie – mówię i tym razem wracam prosto do siebie, rzucając się na swoje łóżko.

Candida jest chora, jej Wielki Dzień zbliża się naprawdę wielkimi krokami, a Lucyfer... jest obiektem westchnień Amary wraz ze swoją tajemnicą. O tak, ten cały sekret mojego pracodawcy jest tak samo interesujący, jak urodziny Candidy, które odbędą się za niedługo. Jednak zanim będę w stanie jej pomóc, muszę odnaleźć odpowiedź na pytanie: co takiego kryje Lucyfer, że Can też nie może mówić o Wielkim Dniu? Od jutra zacznę swoje śledztwo i nie mam zamiaru spocząć na laurach. Chcę dowiedzieć się, co oni wszyscy tutaj ukrywają i dlaczego jestem „taka sama, jak Lucyfer"?

Ostatnia moja myśl tuż przed zaśnięciem wysuwa się z podświadomości, karcąc mnie za myślenie o Bogu, ale nie potrafię jakoś skupić się na swej wierze, dlatego zamykam oczy, starając się szerokim łukiem omijać ten złośliwy dla mnie temat.


*Moulin Rouge - chyba trochę się wyjaśnia, skąd przy moim nicku "Agatha Moulin" pojawiło się "Moulin". :D Poza tym, wyjaśnię, co to takiego jest, a mianowicie: najsłynniejszy, najbardziej skandalizujący nocny klub Paryża przełomu wieków. Pod tą samą nazwą jest mój ulubiony musical filmowy z 2001 roku. Film jest opowieścią o miłości pisarza i artystki kabaretowej, kurtyzany, Satine.

Ipagpatuloy ang Pagbabasa

Magugustuhan mo rin

256K 10.2K 32
Rok 2112. Przyszłość, która nadeszła, a razem z nią średniowieczny system. W każdym kraju zapanowała monarchia, z którą pojawiły się klasy społeczne...
190K 15.7K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
10.9K 1.1K 31
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...
60.3K 3.5K 43
Ruth żyła w wiecznej rutynie, obracając się wokół pracy i wizyt w swojej ulubionej kawiarni. Nie miała przyjaciół ani żadnych zainteresowań oprócz ok...