Maska Diabła

By agitag

346K 24.5K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... More

Prolog
1. Nowy dom
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

2. Normalność nad normalnością

14.3K 903 427
By agitag

W swoim własnym zwyczaju każdą kolację jadałam na tarasie wraz z rodziną, ewentualnie sama, gdy wracałam później z pracy. Zajmowałam się krawiectwem oraz ogrodami na różnych posesjach. Mojej byłej przełożonej tak spodobała się aranżacja ogrodu, że poleciła mnie kobiecie z własną firmą urządzającą wesela. Tam przepracowałam ponad rok, kiedyż to musiałam wyjechać, bo spadła na mnie hańba rodzinna, a wszystkie nasze tajemnice ujrzały światło dzienne. Dlatego teraz dużo rzeczy mnie nie dziwi. Tak, jak posiadanie imienia upadłego anioła: Lucyfera. Niektórzy po prostu lubią kontrowersje.

Stojąc w pokoju panny Candidy, zastanawiam się, czy moja reakcja zostanie uznana za właściwą.

– Dzień dobry, panu – odzywam się wreszcie i dygam w geście kultury, uśmiechając się, jakby nigdy nic. W końcu nic złego się nie stało. Poznałam imię swojego pracodawcy. Nie mam w zwyczaju oceniać kogoś tylko po tym, jak usłyszę jego dane.

– Witaj, kimże jesteś, nieznajoma? – pyta mężczyzna, którego ton głosu bardziej mnie przeraża aniżeli imię. Niski, z lekką chrypką, przeszywający... Ponownie głośno przełykam ślinę

Ten dom może być bardziej pokręcony, niż się wydaje.

– To nasza służka dla Candidy. Miała bardzo dobre rekomendacje od poprzednich pracodawców. Będzie mogła zajmować się również ogrodem. Posiada świetne wyczucie stylu – tłumaczy pani Marsheles, zanim zdążę otworzyć usta. Jej mąż bacznie mnie obserwuje, niczym nowy obiekt w domu. Chociaż... jestem teraz takim nowym obiektem. Zaburzam ich harmonię. Oni wydają się być ideałami, które wcale nie istnieją w naszym świecie, a jednak są nimi. Taka staroświecka rodzina Kardashianów.

– A przedstawi się pani osobiście? Pytałem naszego gościa, a nie ciebie, droga Cardo.

Znowu ton jego głosu nie wyraża ani trochę uczucia względem żony. Nawet na nią nie patrzy.

– Aurora Vino, proszę pana – odpowiadam niepewnie, bojąc się, że i mnie za coś skarci.

On jednak obdarowuje mnie szerokim uśmiechem, podchodzi w moją stronę i całuje dłoń. Serce wali mi jak młot pneumatyczny, mimo że nie powinnam tak się czuć.

– Bardzo miło mi panią poznać – mówi szarmancko, podczas gdy Carda obserwuje nas, stojąc przy córce. Czuję się teraz bardzo niezręcznie, a na twarzy formuje mi się rumieniec.

– Zjesz z nami wieczerzę, Auroro? – pyta Candida, podchodząc do mnie. Nawet nie wiem, ile ta dziewczyna ma lat. Wygląda na piętnaście, może szesnaście.

– Kolację. Nie wieczerzę – poprawia ją ojciec, a potem wychodzi wraz z małżonką, ledwo dotykając jej pleców. Przez chwilę stoję jak ten słup, przyglądając się zamkniętym już drzwiom. To... był jeden z tych dziwniejszych momentów w moim życiu. Pan Marsheles wydaje się taki... zdystansowany, a zarazem tajemniczy, że aż głupio mi o niego pytać. Chciałabym więcej dowiedzieć się o swoich pracodawcach, lecz na razie przemilczę tę kwestię.

– Z przyjemnością zjem z panienką.

– Możesz mówić mi Candida albo Can. Nie przeszkadza mi to. Nie żyjemy w dziewiętnastym wieku.

– Myślę, że mogłoby być to niestosowne. Twoi rodzice to bardzo kulturalni i eleganccy ludzie. Czułabym się nieswojo – oznajmiam cicho, patrząc w jej duże oczy.

– Nie patrz na rodziców. Oni są... specyficzni. Lubią stosować się do kultury dziewiętnastego wieku, gdzie ludzie byli podzieleni zgodnie ze statusem społecznym. Ja jestem współczesną nastolatką i szczerze mówiąc, nie lubię wcale tej ich sztuczności i maskarady.

– Widać, że dobrze się czują w takich osobowościach, panienko... To znaczy... Candido.

– To dziewiętnastowieczne gbury. Chcą kontynuować tradycję, jaka została narzucona w tym miejscu, kiedy żyli jeszcze państwo Dolores. Ogółem mogliby być bardziej nowocześni... – stwierdza z przekąsem i poleca mi usiąść na jednej z czerwonych puf przy oknie.

– Wierzysz, że państwo Dolores naprawdę tu żyli, mieli swój zamek i dzieci... potwory? – pytam cicho. Ludność Lloret jest podzielona na tych, którzy wierzą w legendę, i tych, co kpią z tego.

– Oczywiście. W każdej legendzie jest ziarno prawdy. Tak samo, jak w kłamstwie. Osobiście ich nie znałam, ale prababcia opowiadała, że znała panią Dolores. Mówiła, że była to porządna kobieta, a jej dzieci wydawały się z pozoru normalne, jednak czasami ludzie lubią wyolbrzymiać niektóre historie.

– Wydajesz się bardzo dojrzałą dziewczyną. Jeśli nie będzie to zbyt wścibskie, to mogę spytać, ile masz lat?

– Przestań z tą kulturą! – Śmieje się Candida. – Mam piętnaście lat. Trochę dziwnie mieć nianię w tym wieku, ale Lucyfer... To znaczy... tata nalegał.

– Dlaczego? Przecież jesteś odpowiedzialną, dojrzałą dziewczyną.

– Uważa, że kiedyś ktoś może nam zagrażać i wypędzić, tak jak rodzinę Dolores. Boi się, że bez dobrej opieki popadniemy w skrajność nad skrajnościami. – Wzdycha i w tym samym czasie spoglądamy na widok za oknem. Wysokie górki gdzieś tam w oddali, pośrodku my i morze. Ten krajobraz będzie najpiękniejszym ze wszystkich, które widziałam.

– Pan Marsheles jest porządnym człowiekiem... Chyba wie, co mówi, prawda?

– Jest przerażający, Aurorito. Straszy moich znajomych i mojego byłego chłopaka. Przez niego nie mam już przyjaciół. Kiedy chodzimy do teatru, wszyscy go podziwiają, gdy idziemy całą trójką, ale w rzeczywistości na pewno obgadują go, że wraz z matką są dziwolągami.

– To naprawdę przykre... Ocenianie ludzi tylko po tym, jak żyją, jest złe. Każdy ma swój własny styl życia.

– Masz rację, ale to nie zmienia faktu, że ojciec robi wszystko, bylebym nie miała znajomych. A ja pragnę być tylko zwykłą nastolatką.

Zaczyna mi się robić żal tej dziewczyny. Żyje w świecie jej rodziców, którzy mają upodobania do bytu z XIX wieku i lubią utożsamiać się z imionami, które posiadają. Pan Lucyfer chce być przerażającym ojcem, ale pani Carda? Dlaczego ich córka nie może robić tego, co uważa za słuszne, dlaczego nie może żyć własnymi filozofiami? Moi rodzice nigdy nie narzucali mi, kim mam być, jak mam myśleć i co robić. Dali mi wolną rękę, bym sama mogła decydować o swoim losie. Jeśli poniosłabym porażkę – miałaby być to nauczka na przyszłość.

– Może musi ich poznać bliżej, by zaakceptować?

– On ich w ogóle nie chce poznawać. Nie zapraszamy do domu nawet ich znajomych. Jedynie krewnych.

– Candido, Auroro, kolacja już czeka – wtrąca się pani Marsheles, wchodząc do pokoju. Spogląda na mnie tak samo, jak wtedy, kiedy pan Lucyfer pocałował moją dłoń. Może to tylko zazdrość i jakaś obawa. W końcu jestem młoda... I chyba nie najbrzydsza.

 Ruszamy za panią Cardą przez ciemny, ledwo oświetlony korytarz, wychodząc na główny hol ze schodami, po których schodzimy na dół do głównego holu. Drzwi do wielkiej jadalni otwierają nam dwie kobiety w czarnych uniformach, z fryzurami jak pani Marsheles. Bez uśmiechu na twarzy przedstawiają się, a następnie zamykają potężne wrota do raju każdego smakosza -  w tym mnie.

Wchodząc głębiej do pomieszczenia, widzę ogromny stół na przynajmniej szesnaście, jak nie więcej, osób. Nad nami wisi wielki żyrandol z małymi diamencikami, a po prawej stronie równie duży kominek. Nastrój panuje tu chłodny i elegancki aniżeli ciepły i domowy. Wszystko jest po prostu idealnie podane i poukładane. Obsługa co rusz wychodzi z kuchni, stawiając na stole różne dania.

Po chwili zapada kompletna cisza, a do sali wchodzi pan Lucyfer wraz z trójką mężczyzn w ciemnych garniturach. Zasiadają do stołu, podczas gdy z drugiej strony salę przemierza Gabriel i jego elita. Wszystko wygląda jak jakieś przedstawienie, chociaż ja nie pasuje do całego schematu. Ani to piękna nie jestem, ani podobna do ich urody. Jako jedyna mam kasztanowe włosy, a mój strój całkiem odbiega od ich idealizmu. Noszę przeróżne kolory tęczy, jestem blada jak te ściany i przypominam ich marną podróbkę. Jesteśmy jedną wielką różnicą i pomyłką.

Boję się nawet pomyśleć, że będę musiała zmienić swoją garderobę na potrzeby państwa Marsheles. Na razie jednak powinnam wykluczyć myślenie o takich rzeczach. Najważniejsze jest to, bym zaaklimatyzowała się w tej pięknej rezydencji; by reszta domowników choć trochę mnie polubiła, aby miło nam się wspólnie współpracowało. W końcu będę tu mieszkać...

– Auroro, pozwól, że przedstawimy ci resztę domowników – oznajmia Lucyfer, podnosząc się z krzesła. – To Ezekiel i San. Po twojej drugiej stronie Gabriel, Michael, Amaron i Amara.

Amaron i Amara? Może to małżeństwo? Albo rodzeństwo? Rany, ileż tego jeszcze wszystkiego będzie i jak ja ich zapamiętam? Imiona to mają naprawdę równie dziwne co te ich miny, ale pozory to pozory: udawać trzeba.
 Uśmiecham się i każdemu potakuję, gdy zasiadają po kolei do stołu. Na jednym końcu siada Lucyfer, a na drugim Carda. Na chwilę spotykają się wzrokiem, ale kiedy zauważają, że są przeze mnie obserwowani, od razu spuszczają głowy, więcej na siebie nie zerkając. O co im chodzi? Może zdążyli się pokłócić przez to, że pani Carda zatrudniła taką... wieśniaczkę?

– Częstujcie się, kochani. Powinniśmy jeszcze odmówić...

– Cardo. Smacznego – przerywa jej pan Marsheles i zaczyna nakładać na swój talerz niewielkie ilości mięsa i sałatek. Siedząc obok Candidy, czuję się o wiele lepiej. Dwie współczesne dziewczyny pośród całej tej reszty urwanej z XIX wieku.

– Pani Auroro, ile ma pani lat? – pyta jeden z członków rodziny mojej szefowej. Chyba... Amaron? Od razu w głowie kiełkuje mi się pytanie, kim dla niej jest. Kto dla kogo jest wujkiem, dziadkiem...?

– Mam dwadzieścia cztery lata, proszę pana - odpowiadam grzecznie i przygotowuję w myślach jakieś szybkie odpowiedzi na falę pytań, która zaraz może spłynąć na mnie. To oczywiste, że są ciekawi, kim jestem, czym się zajmowałam, ale ja naprawdę nie mam ochoty o tym mówić. Przy nich moje wykształcenie, moje preferencje, ambicje i marzenia są jak coś... co nic nie znaczy.

– Dlaczego postanowiłaś przyjechać do pracy aż do Hiszpanii? – pyta najpiękniejsza dama tego dworu, panna, którą przedstawiono jako Amarę.

– Chciałam zmienić coś w swoim życiu, zacząć od nowa, więc wyjechałam. – Uśmiecham się szeroko, podczas gdy ona obojętnie kiwa głową i wraca, do spożywania posiłku.

– Aurora musi być dobrze wykształcona. Ma dużą wiedzę! – wtrąca nagle Candida, posyłając karcące spojrzenie w stronę Amary.

– Naprawdę? Uczyła się pani? – zagaduje Lucyfer.

– Tak, skończyłam studia o kierunku kulturoznawstwa.

– Och, zna się pani na teatrach, sztuce i książkach?

Potakują głową, posyłając mu słaby uśmiech. Sztuka i książki to coś, co mogę śmiało powiedzieć, że kocham. Od zawsze bardzo dużo czytałam, chętnie chodziłam do otwartych muzeów, które nie pobierały opłat, by popatrzeć się na wielkie dzieła wspaniałych artystów.

– Czyli możemy wykupić kolejne miejsce w naszej loży w teatrze. Nie uważasz, Cardo? – pyta mężczyzna, a każdy, kto siedzi przy stole, zerka na niego, jakby powiedział coś niezwykle niezrozumiałego.

–Tak, tak. Myślę, że będzie to dla pani miłym odpoczynkiem w naszym towarzystwie? Oczywiście nie chodzimy całym domem, żeby się pani nie wystraszyła.

– Naturalnie. Będę bardzo szczęśliwa, mogąc chodzić z państwem do teatru.

Czy ja wiem, czy to dobry pomysł? Ja i oni w miejscu publicznym? Nie będą się wstydzili za mnie? Choć gdyby tak było, to nie jadłabym z nimi kolacji.

Zauważam, że jasna strona tego stołu bardzo mało spożywa. Prawie w ogóle. Co nałożyli coś na talerz, to tylko w nim dzióbią. Co za normalność w nienormalności. To wszystko wydaje się takie dziwne i podejrzane. Rodzina podzielona na dwa osobne bataliony. Jakby toczyli ze sobą wewnętrzną walkę. Być może mam w tym trochę racji, ale nie mogę na tę chwilę powiedzieć tego w stu procentach, ponieważ ich nie znam. Nie zamierzam się jednak poddawać, ponieważ jeszcze nieraz wypytam Candidę o jej wielką, tajemniczą rodzinę. Chcę pracować z ludźmi, których choć trochę znam, stąd te moje wahania, podejrzenia i wszelkie pytania.

– Auroro, pozwolisz, że zabiorę cię od stołu? - pyta pan Marsheles, a ja przełykam głośno ślinę. Najbardziej przerażający z domowników chce mnie gdzieś zabrać. Potakuję głową i razem wychodzimy na zewnątrz posesji, cały czas milcząc. Przecież nie mogłam mu odmówić. To... mój pracodawca, a ja naprawdę mam ochotę poznać całą resztę, włącznie z tym mężczyzną.

– Podoba ci się dom?

– Jest piękny. Bardzo wyróżniający się, choć w środku panuje połączenie nowoczesności i staroświeckich elementów – odpowiadam. Niezobowiązujące, luźne pytania to coś, co akurat akceptuje. Zero narzucania, zero bezpośredniości. Wszystko cacy. 

– Lubię też awangardę. Jak i w wierszach, tak i w architekturze, o ile takowa istnieje – wyznaje mężczyzna, a ja postanawiam zaryzykować i spytać o podział tego domu.

– Nie obrazi się pan, jeśli zapytam o coś... możliwe osobistego?

– Oczywiście, że nie. W mojej naturze ciekawość to nie grzech ani stopień do piekła. Możesz śmiało pytać.

Głęboki wdech. Dziwny osobnik. Dziwne pytania. To chyba normalne, że mam mieszane odczucia co do tej rodziny? Zawsze słynęłam z tego, że jeśli miałam jakiekolwiek pytania, od razu mam je zadawać, ponieważ tylko zadawanie pytań może poszerzyć naszą wiedzę, nasze horyzonty. Rodzice tak mnie wychowali, a ja do teraz kieruję się tą myślą.

– Wydaje się pan... mrocznym człowiekiem, a znowuż pani Carda taką dobrą damą. Czy mam jakieś urojenia, że dostrzegam podział tego domu? Nie lubicie się państwo?

– Och! Tak czułem, że niebawem spytasz o to. Cóż, to nie urojenia, Aurorito. Tak już u nas jest. Podział stworzył mój ojciec. Postanowił... jakby to ładnie ująć? Ustawić mnie jako złego, rozumiesz? Jakaś czarna owca musi być w rodzinie.

– I to pan nią musiał być?

– Niestety tak, Auroro. Natomiast Carda i jej rodzina to ludzie... pogodniejsi. Widocznie ich ojciec był z tej dobrej strony Niebios.

– Te metafory powołują się na anioły i demony.

– Tak. Właśnie tak. A przyznaj, że moje imię jest adekwatne do tych metafor.

– Pana imię oznacza „nieść światło", czyli powinien być pan po jaśniejszej stronie.

– Czasami pozory mogą mylić, moja droga. Za to ty, po jakiej stronie świata jesteś? Czerni, a może bieli? Dobra czy zła? Piekła czy Nieba?

–Jestem pośrodku każdego i myślę, że każdy jest trochę czarny, trochę biały. Jeśli ktoś posiada w całości zły charakter, to tylko dlatego, że schował swoją jasną cząstkę gdzieś głęboko i bardzo się jej boi.

Lucyfer zatrzymuje się i spogląda na lasek przed nami. O kurczę! Mają własny lasek.

– Może i masz rację, Auroro, ale niektórzy... nie mogą uwolnić swojej jasnej cząstki, bo wtedy ich rola jest niepełna – stwierdza mężczyzna, pogrążając się w nostalgii.

Przykre jest to, że ojciec źle go kiedyś potraktował. Wydaje się po prostu smutnym człowiekiem, który chowa się pod postacią naprawdę złego, a tak nie jest. Współczuję mu życia w jakimś podziale rodzinnym, gdzie to on ma odgrywać rolę złego.

– Dziękuję za rozmowę, Aurorito. Jesteś bardzo wyjątkową dziewczyną. Pozwolisz, że zabiorę cię niebawem na kolejny spacer?

Bez zająknienia zgadzam się. Może dzięki takim rozmowom zmieni sposób swojego myślenia i sprzeciwi się ojcu, pokazując mu, że może być inny, niż mu nakazał.

W ostateczności stwierdzam, że nie ruszam się z tego domu, dopóki nie spełnię swoich misji. Po pierwsze: poznać tę ich rodzinną tajemnicę, którą każda rodzina ma, a po drugie: pomóc samej sobie zrozumieć pana Marsheles, i dobrze zaopiekować się Candidą, pozwalając jej na bycie zwykłą nastolatką. Bo przecież taka właśnie chce być. Zwyczajna... normalna, niezamknięta w swoim pokoju. 

Continue Reading

You'll Also Like

10.3K 1K 32
Pięćdziesiąt lat temu, czwórka przyjaciół musiała uciec z rodzinnego miasta, co spowodowało ich rozdzielenie. Rodzina Madrigal ucieka w głąb Hiszpani...
2.7M 12.1K 12
[W KSIĘGARNIACH] Tessa i Archer są wrogami od małego dzieciaka. Ich mamy przyjaźniły się od zawsze, przez co często musieli przebywać w swoim towarzy...
1.1M 34.8K 52
Ich pierwsze spotkanie po trzech latach nie jest idealne... Okoliczności w jakich się spotkają dają dużo do życzenia. Panieński Olivii i... ON. Go...