Maska Diabła

By agitag

342K 24.4K 9.9K

Nie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć ż... More

Prolog
2. Normalność nad normalnością
3. Nocne marki
4. Puk, puk - to miłość
5. Życie jest sztuką, sztuką jest życie
6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle
7. Tajemnice
8. Nie taki zły Diabeł
9. Duch mój zawsze z Tobą
10. Podróż po miłości
11. Przyjaciółka na zawsze
12. W poszukiwaniu szczęścia
13. Mapa miłości
14. Skruszony Diabeł
15. Wyprawa po naszych charakterach
16. Francuska przygoda
17. Wszystko co dobre - szybko się kończy
18. To oni: moi stwórcy
19. Nietuzinkowy zawód
20. Piekło i Niebo
21. Nowy świat
22. Dawno, dawno temu u Lucyfera na kawie
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 1)
23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)
24. Na piaskach Kalifornii
25. Rodzina jest najważniejsza
26. Powroty zawsze bywają trudne
Wattys 2016
27. Dawno, dawno temu w chatce Aurory
28. Miłość jest ciężką papką
29. Niespodziewany gość
30. W Bogu jest nadzieja
31. Wielki Dzień (część 1)
31. Wielki Dzień (część 2)
32. Coś mojego, za coś twojego
33. Wybaczam ci, Auroro
34. Jestem z tobą duszą i sercem, we dnie i w nocy
Epilog
Ankieta + krótkie słowo na zakończenie
"Maska Anioła"
Maska Agi&Alphy: A&A Team
♡100 tysięcy, playlista i GD!♡
Godzina Diabła - papierowa wersja!
Tydzień Autorski!
Maska Konkursu!

1. Nowy dom

21.7K 1K 598
By agitag

Stuk. Stuk. Stuk. Pantofelki uderzają o marmurowe schodki, kiedy panna wchodzi na górę.
Bum. Bum. Bum. Serce bije niczym dzwon w pobliskiej katedrze. I na końcu wdech zbawienia.
Co ja tu robię? Dlaczego przyjechałam? Chcę zniszczyć sobie życie, jako służba? Takimi ludźmi się pomiata, gardzi i wykorzystuje. Kim ja będę na tym dworku? Sprzątaczką? Kucharką?

Ostatni głęboki wdech. Swoją drobną dłonią chwytam potężną kołatkę i stukam nią trzy razy.

Pamiętaj o swoich manierach, Aurorito. To porządna rodzina.

 Słowa mamy odbijają mi się echem w myślach, które rozpoczęły zażartą kłótnię. Czy przyznałam się, że kiedyś zamknęli mnie w szpitalu dla dzieci nienormalnych, bo mówiłam, że moje myśli aż krzyczą do mnie, co mam robić? Pewnie nie wspomniałam, ale nie bójcie się, myślę, że zdążyłam z tego wyrosnąć. Albo i nie? 

— Panna Gonzoles? — pyta nagle szarobrody mężczyzna, który stoi w drzwiach. Delikatnie dygam, posyłając mu promienny uśmiech. Wyciągam dłoń, by się przedstawić, lecz starszy pan tylko spogląda na nią, a potem gestem wskazuje, bym weszła z nim do środka. 

— Dzień dobry. Nazywam się Aurora Vino. Zabiegam o pracę w dworku państwa Marsheles — mówię, starając się zapanować nad językiem. W końcu chcę zrobić dobre wrażenie. Na wejściu powinnam ukazać się najlepiej, jak tylko potrafię, by dostać tę pracę. Gdyby teraz odesłaliby mnie z walizkami do Włoch, nie miałabym nawet jak zapłacić za bilet powrotny. To spore koszta, dlatego musiałabym szybko znaleźć byle jaką pracę. Przyjeżdżając tutaj sporo ryzykowałam, więc teraz zrobię wszystko, aby zostać. 

Tam, dokąd jedziesz, Aurorito, spotkasz ludzi, którzy mówią nieznanym ci językiem. Musisz się nauczyć, jak mówić, by ładnie brzmiało.

 Kolejne rady mamy przewijają się, niczym prezentacje multimedialne. Owszem, mamy XXI wiek, ale niektórzy ludzie nadal lubią bawić się w dworki i królestwa. Przede wszystkim ci, którzy mają znaczące w społeczeństwie nazwisko. Pani Marsheles jest prawnuczką Sary Bourbos Millores. Arystokratki, która wraz z mężem prowadziła gustowne i bogate życie, posiadając cztery restauracje w mieście i dziewięć w całej Hiszpanii. Rodzinny biznes, który przejęła Carda Marsheles Pedro po prababce, babce i matce. Kobieta rzuciła całą działalność zaraz po śmierci matki i zaczęła bawić się z mężem w państwa Dolores.
 Och, państwo Dolores. To pospolita legenda o pewnej parze.

Życie było dla nich jak historia, w której trzeba zostawić ślad. Państwo Dolores żyli w zamku. Własnym zamku! Budował się on siedem lat, nim zamieszkali w rezydencji. Posiadali swoje bryczki i konie. Mieli małą gromadkę dzieci i  po cichu sprawowali władzę nad miastem. Każdy, kto usłyszał ich nazwisko, wiedział, że to porządna rodzina i trzeba się odnosić do nich godnie, z klasą. Po śmierci małżeństwa Dolores ich dzieci załamały się, a wszyscy po kolei popełnili brutalne samobójstwo, uznając się   za potwory. Najmłodsza córka, Hebi, skoczyła z okna, spadając na twardy beton, umierając na miejscu. Syn, Juan, powiesił się w pokoju rodziców, a najstarszy z rodzeństwa — Philippe, skoczył z klifu, krzycząc, że robi to dla społeczeństwa, bo jest straszydłem. Zamek zburzono, a na jego miejsce wybudowano rezydencję pani Sary Bourbos Millores. Wtem społeczeństwo znów uznało ich za kolejny, godny ród i traktowali tak jak państwa Dolores.


  Stoję właśnie w holu wielkiego domu państwa Marsheles, cały czas prowadzona przez mężczyznę, którego imienia nawet nie znam, ale wygląda jak wściekły gbur. Pragnę jakoś poprawić naszą początkową relację, dlatego postanawiam wysilić się na rozmowę.

— Długo pan tu pracuje? — zagaduję go, przy okazji podziwiając wystrój wnętrza. Niby nowoczesny, a jednak nasiąknięty staroświeckimi elementami. Podoba mi się, aczkolwiek dodałabym trochę ciepła, może jakichś fotografii. W końcu to dom, a dom wyraża to, jakimi ludźmi, i jakie ma ze sobą relację, dana rodzina.
 Prowadzona przez główny hol, obserwuję liczne portrety, staroświeckie meble i wyłożoną kaflami podłogę. Tuż przy każdym z wejść do innej części korytarza, znajdują się dwie, mroczne rzeźby, patrzące na mnie złowrogim wzrokiem. Odwracam głowę w drugą stronę, zaabsorbowana ogromnym kominkiem i obrazem wiszącym nad nim. Zaciągam się starym, lecz przyjaznym dla moich nozdrzy zapachem.

— Pięć lat, Mandarynko — odzywa się starszy pan, przyprawiając mnie o zimne dreszcze. Nazwał mnie mandarynką? Ze zdziwienia mrugam kilkakrotnie, patrząc na niego zszokowana.

— Przepraszam... Słucham?

— Twój makijaż źle pokrył twarz, Auro... Auri... Mandarynko.

 Znów to powiedział! Przecież mieszka na dworku. Jak śmie mówić do mnie po... nazwie owoców? Znajdując lustro tuż nad kominkiem, sprawdzam owe oskarżenia i z rumieńcem przyznaję mężczyźnie rację. Moja twarz przypomina maskę mandarynki. Użyłam za dużo podkładu na swoją bladą cerę. Szlag by to trafił. Wysilam się na uśmiech i pytam grzecznie, gdzie mogę znaleźć łazienkę. Resztkami  odwagi wychodzę z pomieszczenia czysta, bez skazy podkładu, i dołączam z powrotem do mężczyzny. Nadal wydaje się oziębły, zdystansowany i ani trochę niezainteresowany moją osobą, dlatego jeszcze raz postanawiam sama go zagadnąć. Przecież w gruncie rzeczy nie jestem taka sztywna. Lubię rozmawiać, plotkować, śmiać się. Teraz ukazuję swoją drugą stronę, ale jeśli mnie zaakceptują, w miarę się dogadamy, być może nie będą mieli nic przeciwko, jeśli będę tą prawdziwą Aurorą.

— Nie przedstawił się pan. — Zmieniam temat, pomijając moją małą wpadkę.

— Gabriel. Tak po prostu — mówi, wzruszając rękoma. Przyglądałam mu się już od progu, lecz teraz robię to dokładniej. Mężczyzna jest niski i zgarbiony, jednak, jak na swój wiek, ma gęste siwe włosy i brodę. Jego twarz jest nieco pomarszczona, a oczy szare. Gabriel cały czas stoi, wpatrując się we mnie z pokerową twarzą. Bardziej przypomina starego dziadka dobrą radę, aniżeli opiekuna tego domu.

— Mogę mówić do pana Gabriel?

— Nalegałbym, panno A.

— Aurora, ale wolę Aurorita. — Uśmiecham się, kiedy pan Gabriel przestaje mnie obserwować, a ja słyszę stukanie pantofli o kafle. To na pewno pani tego domu. Nareszcie przejdę rozmowę kwalifikacyjną, a potem przestanę tak się stresować odpowiedzią, czy zostanę w tym pięknym domu, by zajmować się dzieckiem, czy będę musiała tułać się po nieznanym mi mieście, żeby wrócić do kraju. Do mojej małej prowincji na obrzeżach Florencji, gdzie ludzie najchętniej spaliliby mnie na stosie. Tam... nie mogę już wrócić, nie ma miejsca dla TEJ Aurory Vino. TEJ siostry zbrodniarza.

— Pani Vino! Witamy w Marsheland — woła wesoło platynowa blondynka, schodząc po schodach. Z szerokim uśmiechem podchodzi do mnie, a dzięki temu mam chwilkę, by obejrzeć ją z bliska. Zgrabna, młoda i elegancka. Długa, bordowa suknia podkreśla jej atuty, a piękne, długie włosy powiewają przy każdym jej ruchu. Prezentuje się wręcz nieskazitelnie, zbyt idealnie, a jednak jest prawdziwa i stoi tuż przede mną, taką... prostą dziewczyną z Włoch.

— Dzień dobry, pani Marsheles. Miło mi panią poznać — mówię grzecznie, wyciągając przed siebie dłoń. Na szczęście ta kobieta ma więcej klasy, dlatego mocno, ale krótko ją ujmuje, uśmiechając się szeroko.

— Mnie ciebie również, Auroro. Poznałaś już Gabriela? — pyta bardzo miłym głosem, na co potakuję.

Starszy pan posyła radosny uśmiech pani Marsheles, a ona odpowiada tym samym. Cholera jasna. Może to jakaś sekta, która sprowadza do swego zamczyska młode dziewczyny, by poświęcić je Szatanowi? Bo po co wystawiać ogłoszenie o poszukiwaniu niani w obcym kraju; po co ubierają się w ten sposób, po co zachowują tę względną kulturę dawnych czasów? Coś jest na rzeczy albo to ja jestem zbyt przewrażliwiona poprzez liczne wizyty u psychiatrów. Od zawsze wyczuwałam różne sytuacje lub złe osoby, a jednak tu nie czuję kompletnie nic. Jakby mój szósty zmysł nagle się ulotnił.

— Masz tę pracę, Mandarynko — szepcze Gabriel, obraca się i odchodzi w stronę wyjścia, nucąc pod nosem jakąś pieśń.

— Może pójdziemy do mojego gabinetu? — Moją uwagę znów przyciąga pani Marsheles, a ja kiwam głową, choć w głowie cały czas huczą mi słowa starszego mężczyzny. Skąd może wiedzieć, że dostanę tę posadę? Może jednak mam rację i należą do jakiejś zakazanej sekty, która przekazuje swoje myśli telepatycznie? O kurka wodna.

— Tak, oczywiście, proszę pani.

 Ruszamy szerokimi schodami ku górze. Ostrożnie dotykam balustrady. Misterne wzory wyglądają na delikatne, ale są mroczne i tajemnicze. Postaci przypominające świętych, a może jakichś aniołów, po obu stronach schodów na piętrze. Czyżby strażnicy piętra?  Podążam dalej za kobietą, która prowadzi mnie do kolejnego korytarza. Na białych ścianach odcinają się ciemne płótna w srebrnych ramach. Mam tylko chwilę na obejrzenie ich, ale i tak z łatwością rozpoznaję wiele biblijnych motywów. Religijna sekta, składająca ofiary z młodych Włoszek. Robi się coraz lepiej.

— Tędy, proszę  — oznajmia kobieta, otwierają drzwi do przestronnego gabinetu, urządzonego w podobnym stylu co cała reszta. Spiczasty sufit, wielkie okiennice, niektóre pokryte witrażami, drugie zasłonięte poprzez stare, ciemnej barwy zasłony. Staroświeckie meble, wyglądające na idealnie wyrzeźbione, tworzone przez wiele dłoni najlepszych rzeźbiarzy. Dużo drogiego szkła, portretów, obrazów, marmuru, dywanów, kryształowych żyrandoli, kwiatów w wysokich, przezroczystych wazonach i pianino. Piękne, ewidentnie z dawnych czasów pianino, znajdujące się tuż obok odsłoniętego okna. 

— Usiądź, Auroro, i powiedz, jak minęła podróż?

— Bardzo dobrze, proszę pani. Odczuwam lekkie zmęczenie, ale jestem szczęśliwa — mówię, kłamiąc, gdyż jestem bardzo zmęczona i delikatnie przerażona. Wszystko wydaje się takie nieprawdopodobne. Ucieczka z domu, męcząca podróż z Włoch aż tutaj, przeszkody, które napotkałam. To dało mi we znaki, dlatego teraz z chęcią położyłabym się na wygodnym łóżku i zasnęła. Oczywiście nie mogę tego zrobić, a w zamian tego muszę dostać tę pracę.

— W takim razie może napijesz się ciepłej herbaty i zjesz z nami kolację powitalną?

— Powitalną? Jestem przyjęta? — pytam zszokowana. Tak bez rozmowy kwalifikacyjnej? I pomyśleć, że właśnie o tym przed chwilką rozmyślałam.

— Tak, Auroro, jesteś przyjęta. Czytając twój życiorys, stwierdziłam, że jesteś jedyną, porządną kandydatką na guwernantkę dla mojej córki, panienki Candidy.

— Przepraszam za moje słownictwo, ale mam być nianią? — pytam zaskoczona kolejny raz.

— Potocznie mówiąc, tak, ale guwernantka  to również przyjaciółka, sprzymierzeniec. Powierzam tobie moją córkę, a ty musisz jej strzec przed wszelakim złem. Ma być chroniona, Auroro. To dobre dziecko — mówi pani Marsheles, ale jej głos brzmi, jakby chciała mnie ostrzec przed tą dziewczyną, delikatnie sugerując, że to jednak złe i krnąbrne stworzenie.

— Oczywiście, proszę pani. Zajmę się nią najlepiej, jak potrafię.

— Na to liczę. Nasza rodzina ma... specyficzny styl życia, więc myślę, że niedługo go odczujesz. A teraz zapraszam, pokażę ci twój pokój i przedstawię cię mojej córce.

 Ruszamy tym samym korytarzem i skręcamy do kolejnego, beżowego. Kobieta wskazuje piąte drzwi od końca i otwiera je. Pokój urządzony jest nieco nowocześnie, ale dalej zawiera stare elementy. Na szklanej komodzie stoi odtwarzacz płyt winylowych, a przy oknie znajduje się drewniany, bujany fotel. Łóżko pokryte jest starymi, ale pięknie zdobionymi pościelami, a pod nim leży krzywo ułożony, poniszczony dywan. Każdy element współgra ze sobą, tworząc niesamowity klimat. Wystrój różni się od tego, który zdążyłam poznać w holu na dole, bądź też w gabinecie nowej szefowej, aczkolwiek... całkiem mi się podoba.

— Wspaniały pokój. Taki klimatyczny... — mówię z podziwem, wciąż rozglądając się po pomieszczeniu. Wzrok zatrzymuję na sporym, wręcz trójkątnym oknie. Przez nie mogę dostrzec zieleń ogrodu i wysokie drzewa.

— Gabriel przyniesie twoje walizki, a my chodźmy poznać moją córkę. Proszę cię tylko, abyś nie oceniała jej ani jej ojca.

— Nie śmiałabym, proszę pani — mówię grzecznie i podążam dalej za swoją nową szefową, po drodze omijając Gabriela, niosącego moją walizkę. Nie rozumiem, czemu sama jej nie mogłam zabrać. Ani nie jest ciężka, ani nie mam tam cennych rzeczy, jakby tak chcieli mnie okraść... A może właśnie po to wzięli mój bagaż? By go przetrzepać, sprawdzić, co wzięłam, czy jestem jakaś niebezpieczna? 

— Mandarynka niech się strzeże panny Candidy i jej ojca. — Jego szept dociera wyraźnie do moich uszu, ale przecież on nawet nie poruszył wargami. Tylko spojrzał. Tylko mrugnął. Czy to jakieś omamy spowodowane klimatem tego domu? Wzdrygam się na samą myśl. Przecież to właśnie tutaj, setki lat temu, mieszkało państwo Dolores i ich dzieci, które popełniły samobójstwa zaraz po śmierci rodziców. Twierdziły, że są potworami i muszą zginąć, by rodzinna klątwa nie przeszła na dalsze pokolenia. Kto wie, czy państwo Dolores nie miało innych krewnych, którzy teraz żyją i mają się dobrze? 

 Przełykam głośno ślinę, gdy skręcamy w korytarz naprzeciw tego białego. Ten jest mroczniejszy i przerażający. Delikatne światło pada jedynie z latarenek zawieszonych na bordowych ścianach, pokrytych dość abstrakcyjnymi obrazami, przedstawiającymi również tajemnicze otchłanie, plenery zniszczonych parków, usychających kwiatów, gór tak szkaradnych, iż nie mogę na nie dłużej patrzeć. Gdzieś w dali dostrzegam kolejne rodzinne portrety, lecz pani Marsheles zatrzymuje nas przed czarnymi drzwiami. Puka trzykrotnie, a następnie wchodzi, zapraszając również mnie.  Niepewnie przekraczam próg, próbując nie oglądać wnętrza. Skupiam się za to na dziewczynie siedzącej przy drewnianym biurku. Wstaje, ukazując piękne oblicze. Czarne, długie włosy kontrastują z bladą cerą, uśmiech jest chytry i wydawałoby się nieszczery, natomiast czerwona suknia do kostek opina jej drobne ciało. Ona wcale nie wygląda na dziesięcioletnie dziecko, które wymagałoby opiekunki. Spodziewałam się kogoś... młodszego.

— Candido, to Aurora, twoja nowa guwernantka. — Wskazuje na mnie jej matka, a ja lekko dygam. Nie wiem, jak powinnam się zachować w takiej sytuacji. Powiedzieć jej po imieniu, po nazwisku, zrobić cokolwiek pierwsza, czy raczej poczekać?

— Dzień dobry, panienko Candido — decyduję się jednak odezwać, by nie narobić większych problemów. To mój pierwszy dzień, nie mogę o tym zapomnieć. 

— Dzień dobry... Skąd przybyłaś? — pyta bezpośrednio, uważnie mi się przyglądając. Na pewno mnie bada. 

— Z Włoch, z Florencji.

— Interesująca się wydajesz. Wierzysz w stwory nadprzyrodzone? — pyta, patrząc na mnie spod ukosa.

— Candido! Co to za pytania? — oburza się pani Marsheles.

— Chciałam zażartować, bo mój ojciec ma... wyjątkowe imię. — Uśmiecha się dziewczyna, a ja marszczę czoło. Co tu się dzieje? Jakie imię?

— Czy byłabym niegrzeczna, jeśli spytam, jak twój tata ma na imię?

— Mogę powiedzieć, ale najpierw odpowiedz na pytanie. To ważne.

— Nie wierzę w istoty nadprzyrodzone, panienko Candido.

— A więc nie będziesz miała problemu z imieniem ojca.

Dziewczyna i matka wzdychają jednocześnie, kiedy do pokoju wchodzi mężczyzna o kruczoczarnych włosach, delikatnym uśmiechu, cały odziany w czarny garnitur. Na jego palcu dostrzegam złoty sygnet oraz tatuaż w okolicy nadgarstka. Przełykam głośno ślinę, gdy podnosi na mnie swój wzrok. 

— Och, Lucyfer.


Dzień dobry, Mandarynki!

Z takich wstępnych informacji chciałabym dodać, że w niektórych rozdziałach mogą pojawić się dywizy, gdyż Wattpad jest strasznie wredny i nie chce mi podtrzymać półpauz ani pauz.

Kolejna informacja: pragnę, byście wytykali mi błędy, a także dzielili się swoimi opiniami w komentarzach. Mogą to być komentarze-urywki, gdzie oceniacie dany fragment, a mogą być to eseje przy ostatniej kropeczce danego rozdziału. Ciągle się uczę, ciągle zdobywam wiedzę, a wasze, mam nadzieję, pomocne komentarze tylko mi to ułatwią. Liczę na konstruktywną krytykę, jeśli już zamierzacie krytykować.

Ostatnia informacja: Aurora jest ateistką i niekiedy pojawia się jej zdanie na temat Boga. Chcę, by miały to na uwadze osoby wierzące. Proszę, nie obrażajcie się za to i zapamiętajcie, że bohaterka nie wierzy i czasami ma prawo do swoich przemyśleń.
Okej, zdaję mi się, że to wszystko. Jakby co, to jeszcze dopiszę. W takim razie, co, ruszamy z tym opowiadaniem? Bawcie się dobrze!

Miłego czytania, kochani!


Continue Reading

You'll Also Like

176K 14K 51
2 część serii "Pogrzebany świat" Życie na Powierzchni i w Podziemiu toczy się dalej. Souline szybko wdraża się w stary tryb i nadrabia zaległości po...
21.5K 3.2K 53
Dola jest jedną z Tkaczek Losu w panteonie Welesów. Jej życie biegnie spokojnym torem pod pieczą Roda oraz Wielkiej Baby. Dnie spędza ze swoimi siost...
9.9K 1.1K 17
Cztery nacje, które żyją ukryte w cieniu ludzi od wieków: Wampiry, Wilkołaki, Syreny i Czarodzieje. Wszyscy kryją się za woalem normalności. Ale jest...
21K 2.1K 12
Odebrano mu ją. Uwięziono. Ukryto. Gdy Souline trafiła w ręce wroga, potwór czyhający pod skórą króla Ognia, wypełznął na wierzch. Ames zrobi wszystk...