Heart attack | J. Dornan / A...

Od xunperfect

15.5K 796 49

Anastasia ucieka przed swoją przeszłością aż do Nowego Jorku, gdzie zaczyna swe życie od nowa. Zdobywa pracę... Více

Prologue
One
Two
Three
Four
Five
Six
Seven
Eight
Nine
Ten
Eleven
Twelve
Thirteen
Fourteen
Fifteen
Sixteen
Seventeen
Eighteen
Nineteen
Twenty
Twenty one
Twenty two
Twenty three
Twenty four
Twenty five
Twenty six
Twenty seven
Twenty eight
Twenty nine
Thirty
A/N + preview 31
Thirty one
Thirty two
Thirty three
Thirty four
Thirty five
Thirty seven
Thirty eight

Thirty six

234 14 2
Od xunperfect

   - Powinieneś był mi powiedzieć – stwierdzam już któryś raz tego dnia. Nie mogę uwierzyć, iż dwie najbliższe mi osoby przez tyle czasu potrafiły mnie okłamywać. Nie, źle to nazwałam. Po prostu nie mówiły mi całej prawdy. Spoglądam zdenerwowana na Christiana, który za wszelką cenę stara się przekonać mnie do swojej racji.

Życzę powodzenia, bo po tym, co usłyszałam, nie ma nawet cienia szansy, by mu się to udało. Setki razy pytałam, skąd zna Jack'a, ale żaden z nich nie był wtedy specjalnie wylewny. Zastanawiało mnie to, teraz już wiem dlaczego. Nie rozumiem tylko, jaką rolę odgrywa w tym Brewer. Osoba jego pokroju nie wplątuje się w podejrzane interesy. Jestem jego sekretarką, wiedziałabym o tym. Musiałabym wiedzieć.

- Nic byś z tym nie zrobiła – tłumaczy. – Zresztą dalej nie zrobisz.

Jack ma problemy. Dosyć duże problemy, jeśli mam być szczera. Ich powody dalej nie są mi znane, w tej sprawie szatyn dalej milczy jak zaklęty. Ktoś najwidoczniej pała do mojego kuzyna tak wielką niechęcią, iż zdolny jest złamać jego karierę. Wszystkie szantaże i inne tego typu rzeczy od zawsze kojarzą mi się z filmami akcji, gdzie pod koniec ten zły dostaję kulkę w głowę albo to on jest egzekutorem. Teraz Jack jest bohaterem takiego filmu, a razem z nim Christian.

- To jest chore. Co ktokolwiek może na niego mieć? I dlaczego?!

- Annie, skarbie – wzdycha. Widać, że nie uśmiecha mu się dalsza rozmowa na ten temat. Jednak w ogóle mnie to nie interesuje. Chcę wiedzieć, o co chodzi. Niestety, z każdą usłyszaną informacją staję się coraz bardziej zdezorientowana.

- Nie skarbuj mi tutaj, nic ci to nie da.

- Nawet gdybym ci powiedział, nic byś nie zrozumiała. To dosyć skomplikowane.

- Wygrałam. Miałeś mi o wszystkim powiedzieć – przypominam. Mam dość tego, że traktuje mnie jak porcelanową laleczkę. Nie rozpadnę się, jeśli kilka razy upadnę, choć na pierwszy rzut oka mogę na taką wyglądać. Już to przerabiałam, nabrałam wprawy. Poza tym tu nie chodzi o mnie, a o mojego kuzyna. Wpakował się w coś, z czego teraz trudno mu jest się wydostać. Mimo iż nie dam rady w żaden sposób mu pomóc, pragnę chociaż wiedzieć, na czym stoi.

- I powiedziałem. Jack ma kłopoty. Koniec historii, resztę musisz zostawić mi.

- Co ty masz z tym wspólnego? – to pytanie nie daje mi spokoju. Chciałam odpowiedzi, nie większej ilości pytań.

- Ja akurat nic, przynajmniej nie bezpośrednio. Nie powiem ci o wszystkim, bo sam o wszystkim nie wiem. Obiecuję, jakoś ci to wytłumaczę, ale nie dzisiaj. Nie teraz. To sprawa moja i Jack'a, ty nie powinnaś się w to mieszać.

Za późno. Nie mogę siedzieć, cicho, kiedy chodzi o niego. Jeżeli chciał cichą laleczkę, która z radością będzie mu tylko przytakiwać i bez cienia krytyki zgadzać się nawet na największe głupstwo, jakie tylko mógł wymyślić, powinien poszukać gdzieś indziej. Ze mną tak łatwo nie będzie.

- Martwię się o niego. I o ciebie – dodaję, czym wywołuję uśmiech na jego twarzy. Podejrzewałam naprawdę Gilberta o naprawdę wiele, ale nie o to, że z Christianem połączą go jakieś podejrzane interesy. Bo chyba w innym wypadku nie byłby szantażowany?

- Nie musisz, niedługo wszystko będziemy mieć pod kontrolą. Pracuję nad tym – kiedy chcę odpowiedzieć, dodaje niemal natychmiastowo: - Nie, wszystko jest legalne, nie pójdziemy za kratki.

Chciałabym mu wierzyć, mimo iż wiem doskonale, że ani jeden, ani drugi nie jest zdolny do popełnienia przestępstwa. Jednak nie bez powodu ktoś chce od Jack'a coraz więcej pieniędzy i grozi mu utratą pracy.

Christian ma całkowitą rację, to wszystko jest cholernie skomplikowane. Dla mnie aż za bardzo. Pozostaje mi tylko wierzyć zapewnieniom, że wkrótce zapanują nad sytuacją.

Może Gilbert okaże się nieco bardziej wylewny. Chcę znać każdy szczegół, niezależnie od tego, jak bardzo źle to wygląda. On był za każdym razem, kiedy tego potrzebowałam. Teraz moja kolej. Ma problemy, więc jestem tu dla niego.

- Co będzie za dwa tygodnie? – przypominam sobie fragment ich rozmowy sprzed paru godzin. Jeden z nich wspominał coś o tym terminie, lecz nie było to zbyt szczegółowe.

- Dowiesz się za dwa tygodnie – stwierdza szybko. – Albo i nie. No, zobaczymy.

Niedoczekanie twoje, kochanie.

- Brewer! – warczę, obdarzając go groźnym spojrzeniem. On z kolei zaczyna się śmiać. Jeżeli kiedykolwiek będę chciała jeszcze sprawić, by chociaż w minimalnym stopniu się mnie przestraszył, muszę nad tym popracować. I to solidnie, bo jak na razie nijak mi to nie wychodzi.

- Dobrze już. Obiecuję.

- Nie zapomnę – ostrzegam i wskazuję palcem w jego stronę.

- Czy kiedykolwiek o czymś zapomniałaś?

- Może ty...

Momentalnie bierze w posiadanie moje usta. Zaskoczona odwzajemniam gest, przyciągając szatyna jeszcze bliżej siebie. Nie mam nawet pojęcia, kiedy i dlaczego oplatam nogami jego biodra. Wiem doskonale, iż nie powinnam, przecież sama za każdym razem go powstrzymuję, kiedy chce posunąć się o krok dalej. A nie może. Ja też nie mogę. Nie zmienia to faktu, iż pragnę tego najbardziej na świecie.

Mimowolnie szukam palcami guzików jego koszuli. Gdybyśmy wtedy założyli się, kto dłużej wytrzyma, przegrałabym z kretesem. Nienawidzę stwierdzenia, iż kobieta jest tylko zabaweczką w rękach mężczyzny, jego własnością. W tym jednak wypadku wystarczy jedno słowo, a ja staję się potulna jak baranek. Nie, nie trzeba nawet tego.

Tęsknię za nim. Za jego bliskością, za jego dotykiem. Spędziliśmy razem kilka nocy, lecz do niczego nie doszło. Przecież nie chciałam, tak cały czas mu powtarzam. Okłamuję sama siebie i oboje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Widzę jednak, iż czeka, aż to ja dam za wygraną. Muszę dodać do listy jeszcze jeden element, nad którym nie panuję. Silna wola. Po kilku dniach jestem gotowa się poddać – nie mam za grosz silnej woli.

Telefon Christiana usilnie daje o sobie znać. Zakrywam usta ręką, by nie roześmiać się na głos. Nie wiem, czy powinnam być wdzięczna temu komuś, czy może życzyć mu śmierci. Po krótkim namyśle wybieram jednak pierwszą opcję. Z początku mężczyzna go ignoruje, lecz gdy dzwoni już trzeci raz, wreszcie się ode mnie odrywa.

- Kurwa – warczy przez zaciśnięte zęby, kiedy na wyświetlaczu odczytuje imię Dylana. No tak, mogłam się tego spodziewać. – On nie jest poważny.

- Odbierz – nakazuję, powstrzymując go gestem ręki, kiedy po raz kolejny próbuje się do mnie zbliżyć.

- Muszę?

Kiwam potwierdzająco głową, marszcząc brwi. Christian i tak już wystarczająco zaniedbuje obowiązki z mojego powodu. Nie chcę, by powtarzało się to tak często. Bądź co bądź jestem również jego sekretarką. Powinnam mu w nich pomagać – nie go od nich odciągać.

~*~

Po raz kolejny wychodzi na to, iż jestem typową blondynką wyjętą z żartów, z których i tak nikt już od dawna się nie śmieje. Rozumiem, że Christian się o mnie martwi. Naprawdę to doceniam, bo wiem, że chce dla mnie jak najlepiej. Problem polega nad tym, iż nie uchroni mnie przed całym złem czyhającym na tym świecie. Radziłam sobie sama przez długi czas, więc teraz też dam radę. Poza tym kto bałby się tak małego człowieczka, jakim jest Brody Carlson?

Za chwilę ma się on pojawić na spotkaniu z Mellarkiem i Brewerem, podczas gdy ja winnam być co najmniej na drugim końcu miasta. Albo nie, lepiej – kontynentu. To może chociaż w małym stopniu byłoby dla niego satysfakcjonujące.

- Chyba sobie żartujesz – stwierdzam, kiedy proponuje, bym zrobiła sobie wolne do końca dnia. Odkąd wie o wszystkim, jego niechęć do Brody'ego wzrosła kilkukrotnie. Nie winię go za to, mimo iż dalej nie mam bladego pojęcia, dlaczego ich kontakty się popsuły. I czy kiedykolwiek były poprawne.

Christian zna praktycznie każdy aspekt mojego życia, ja wiem o nim bardzo niewiele. Nie znam się szczególnie na związkach, ale chyba powinno być nieco inaczej. Walczę z tym – metoda małych kroczków.

- Skąd ten pomysł? Nigdy nie byłem bardziej poważny.

Spoglądam na niego z ukosa. Wbrew pozorom przebywanie z Carlsonem w jednym pomieszczeniu nie jest dla mnie zbyt wielkim wyczynem. Szkoda tylko, że nie dla każdego to takie oczywiste.

- Zwariowałeś – jęczę zrezygnowana. – Boże, ty naprawdę straciłeś rozum.

Despotyczność Christiana i jego chęć kontroli całego świata objawia się w najmniej odpowiednich momentach. Mówiłam mu już o tym kilka razy. Jeśli chciał potulnego pieska, nie powinien w ogóle zwracać na mnie uwagi. Nie pozwolę mu decydować o swoim życiu. Sama doskonale wiem, co jest dla mnie dobre. On najchętniej zamknąłby mnie w domu, by jako jedyny mężczyzna móc mnie oglądać. No cóż, nie można mieć wszystkiego.

Jak gdyby nigdy nic chce wyjść ze swojego biura i udać się na spotkanie. W ostatniej chwili staję pomiędzy nim a drzwiami, uniemożliwiając mu kolejny krok.

- Czy ja ci wyglądam na pięciolatkę z awersją przed ludźmi?

- Annie, skarbie... - wzdycha przeciągle.

- Christian, skarbie. Albo wyjdziemy stąd razem, albo nie wyjdziemy w ogóle.

Na jego twarz wstępuje chytry uśmieszek. Po jego reakcji widzę, iż niekorzystnie dobrałam słowa. Tak, zdecydowanie mogłam zrobić to nieco inaczej.

- Wiem, że jestem niesamowity i nie chcesz się mną dzielić, ale musisz być silna i jakoś dać radę.

Ja się nie chcę nim dzielić? I kto to mówi!

- Niesamowity i do tego jaki skromny – przewracam oczami, opierając plecy o zimną fakturę drzwi. – Ja to mam szczęście.

- Grzech polemizować.

Nachyla się i całuje mnie delikatnie. Jeśli to jego sposób na przekonanie do swoich racji, będę musiała go rozczarować. Nic mu z tego nie przyjdzie

- Posłuchaj. Przecież nawet mnie tam nie będzie. A jeśli porozmawiam z nim przez dwie minuty ani nie trafi we mnie piorun, ani nie rozpęta się wojna. Christian, wszyscy przeżyją.

- Wiem, tylko... - przez moment zbiera myśli. – On, żebyś miała z nim jak najwięcej wspólnego, żeby był częścią twojego życia. A ja tego nie chcę.

Nie dziwię się, sama również nie mam na to specjalnej ochoty. Jednak teraz nie mogę od niego uciec – ani teraz, ani w najbliższym czasie. W dalszym ciągu coś nas łączy, mimo iż wolałabym już nigdy więcej go nie ujrzeć.

- Zaufaj mi – mówię cicho, obejmując dłońmi jego szyję. – To tylko Brody. Wiesz przecież. Nie mamy sobie nic do powiedzenia, więc przyznaj, że ta sytuacja jest irracjonalna.

- Ufam tobie... ale nie jemu.

Przymykam powieki, czując usta szatyna na swoim czole.

- Tu nie chodzi o mnie – zaprzeczam po chwili. – Nie możesz mnie tutaj zamknąć, bo nie chcesz, żebym się z nim widziała. Nie unikniesz tego, przykro mi. A teraz naprawdę już musisz iść.

Nie można przecież kazać Carlsonowi na siebie czekać. Christian niechętnie przyznaje mi rację. Niespodziewanie unosi mnie i stawia pół metra obok.

Subtelne zagranie, tak bardzo w jego stylu.

- Bądź grzeczny.

- Jak zawsze, panno Crawford. Jak zawsze.

~*~

Z bólem serca jestem zmuszona w końcu zgodzić się z Brewerem. Brody może i jest tylko nic nieznaczącym utrapieniem, lecz przy okazji potrafi być niezwykle irytujący. Korzystając z faktu, iż dosłownie przed sekundą straciłam Clarie z pola widzenia, pojawił się z tym swoim pewnym siebie uśmieszkiem. Dyskretnie rozglądam się dookoła, lecz jak na złość nie widzę nigdzie żadnego z moich szefów.

- Skończyliście już? – pytam jakby od niechcenia. Mam nadzieję, iż szybko się stąd ulotni. Wolałabym, by Christian nie natknął się na naszą dwójkę. Wcześniejsza rozmowa jedynie utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie spodobałby mu się ten widok. Nie rozumiem tylko dlaczego. Od kiedy powiedziałam mu całą prawdę, robi wszystko, by trzymać mnie od Carlsona najdalej jak to tylko możliwe.

- My? – wskazuje dłonią na przestrzeń między nami. – My jeszcze nie zaczęliśmy.

- A i owszem – mruczę, krzyżując ręce na piersi. – Nic cię tu nie trzyma, więc możesz spokojnie wyjść.

Odpowiada mi serdecznym śmiechem. Jestem aż tak zabawna? Cóż, zamiar był inny. Nie do końca pojmuję jego specyficzne poczucie humoru... albo to ze mną jest coś nie tak.

- Muszę powiedzieć ci o wielu rzeczach – zawiadamia, na co nerwowo przygryzam wnętrze policzka. Jego wiadomości nigdy nie niosły ze sobą niczego dobrego i czuję, że tak będzie również tym razem. Brakowało mi jeszcze tego, wprost świetnie. – Nie chcesz wiedzieć, kiedy mam lot do Chicago?

Wpatruję się w niego, jakby odebrało mi mowę. Brody wraca Illinois. Nie, to nie może być możliwe. Nie ma żadnego powodu, by to robić. Chociaż po krótkim zastanowieniu stwierdzam, iż znajdzie się jeden. Znowu chce udowodnić mi, jak wielką ma nade mną przewagę.

- Och... mam ci życzyć miłej podróży? – silę się wprawdzie na obojętny ton, lecz w środku wręcz gotuję ze złości. Jeżeli chociaż pomyśli o tym, by złożyć wizytę w moim rodzinnym domu, gorzko tego popamięta. Już ja o to zadbam.

- Mniej więcej na tym mi zależało – uśmiecha się. Gdy chce jeszcze coś powiedzieć, dobiega nas głos Christiana. Jego wyczucie czasu chwilami pozostawia wiele do życzenia. To jest właśnie jedna z nich.

- Mogę wiedzieć, o co tutaj chodzi?

Nie muszę nawet odwracać się w jego stronę, by stwierdzić, że jest zły. Chociaż to za mało powiedziane. Mimo iż głos w żadnym wypadku tego nie zdradza, ja wiem swoje. Nie ma ku temu żadnego powodu. Po prostu rozmawiamy, nic w tym złego. Christian to jednak Christian.

I coś czuję, że dobrze się to nie skończy.


ğğşşşğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğğşşşğğğğğğğğğğğഒ

Pokračovat ve čtení

Mohlo by se ti líbit

1.5M 91.7K 38
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...
2.6M 148K 43
"Stop trying to act like my fiancée because I don't give a damn about you!" His words echoed through the room breaking my remaining hopes - Alizeh (...
162K 32.8K 49
Becca Belfort i Haze Connors, choć przez swoich znajomych zmuszani do spędzania razem czasu całą paczką, od dawna się nie znoszą. Dogryzają sobie prz...
426K 27.3K 38
She was going to marry with her love but just right before getting married(very end moment)she had no other choice and had to marry his childhood acq...