Dom Salazara zwariował {slow...

By Kamila21873

678K 24.8K 8.7K

Malfoya i pannę Granger nie łączyło absolutnie nic wyjątkowego. I może ich chłodna relacja taką by pozostała... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18 część I
Rozdział 18 część II
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 32
Rozdział 33 część I
Kilka słów przed drugą częścią

Rozdział 31

8.3K 601 282
By Kamila21873


Obowiązki Prefektów Naczelnych


 Ginny odchodziła od zmysłów, krążąc po salonie dormitorium na czwartym piętrze. Blaise zrobił jej nawet drinka na uspokojenie, ale to w niczym nie pomogło. Obserwował ją z kanapy, kalkulując swoje szanse. Choć odgrywali parę, daleko im było do zakochanych. Ślizgon nie mógł pojąć, dlaczego ta uparta Weasley jeszcze nie poddała mu się całkowicie. Odfajkował już niewinny flirt, dwuznaczne kłótnie, romantyczne teksty o oczach i nic nie zadziałało! Zazwyczaj dziewczyny były jego przy "niewinnym flircie". Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, ze względu na ten cały pomysł matki Zabiniego. Ślizgon pomyślał, że musi być naprawdę zdesperowany skoro startuje do Gryfonki, w dodatku Weasley. Choć i tak udało mu się zajść dość daleko, skoro dziewczyna chciała spędzać z nim czas i pozwalała skraść sobie kilka pocałunków. Jednak Blaise'owi coś w tym wszystkim nie pasowało... Nie zachowywała się jak ktoś, kto jest zauroczony. Chłopak nadal ją obserwował, musiał przyznać, że naprawdę mu się podobała. Miała idealną sylwetkę, długie miedziano rudawe włosy, kilka uroczych piegów i to zadziorne spojrzenie, które uwielbiał w dziewczynach... A mimo wszystko nie potrafił o niej myśleć w romantyczny sposób. Ultimatum, które postawiła przed nim matka przysłaniało wszystkie zalety dziewczyny. Blaise myślał o niej w kategoriach przykrego zadania, które trzeba było wykonać pod presją czasu. Sam już nie wiedział, czy udało mu się ją uwieść, czy może ona też z nim grała w jakąś grę. Jedno było pewne - nie ufał jej. I vice versa.

Dochodziła północ, a para prefektów nadal nie pojawiła się w swoim dormitorium. Blaisowi udało się odwieść Ginny od pójścia do McGonagall, licząc, że kupi Malfoyowi trochę czasu. Nie miał pojęcia, gdzie zniknął jego przyjaciel, ale był niemal pewien, że zniknięcie Granger ma coś wspólnego z Draco. Jednak Ginny najwyraźniej nie zamierzała odpuścić, a tym bardziej czekać do rana.

– Jeśli do północy żadne z nich się nie pojawi, przysięgam, że idę prosto do dyrektorki – widziała, że Blaise chce coś wtrącić, więc szybko dodała: – I nie zatrzymasz mnie!

Ślizgon uśmiechnął się tylko pod nosem, unosząc ręce w poddańczym geście.

– Nawet bym nie próbował.

– Jeśli chcieli gdzieś zniknąć, mogli zostawić chociaż kartkę, liścik, cokolwiek! Czy ja jej bronię spotykać się z Malfoyem?!

– Oboje wiemy, że jeśli miałabyś sto procent pewności, że zniknęła z Draco, zaangażowałabyś Pottera, swoich braci, nauczycieli i pewnie połowę Ministerstwa...

– Może.

– No właśnie – skwitował Blaise, wzruszając ramionami. – Dlatego wolała ci nic nie mówić, a pewnie nie chciała cię okłamać. – Ginny westchnęła i przestała krążyć po pokoju. Usiadła Blaise'owi na kolanach i przeczesała jego krótkie włosy rękami.

– Pewnie masz rację – przyznała niechętnie. Chłopak na kilka sekund się zawiesił, zdziwiony jej swobodą i czułościami. Chwilę potem objął ją ramienia i zaczął wodzić palcami po jej plecach.

– Ty się nie martwisz?

– O Draco? Proszę cię, jeśli faktycznie są razem, nie ma takiej siły, która ich powstrzyma.

– Ale wtedy w pociągu...

– Hermiona była sama, z Draco nic jej nie będzie.

– A jeśli... – Ginny biła się z myślami, nie wiedziała, na ile może być szczera z Zabinim. Bała się, że to Malfoy był zagrożeniem, a z drugiej strony nie miał żadnego motywu, żeby atakować Hermionę. Chociaż tego Weasley nie była taka pewna, nie ufała nikomu z nich. Wszyscy zdawali się zapomnieć, że kilka miesięcy temu niektórzy spośród Ślizgonów byli tak blisko Toma Riddle'a. Spojrzała na Zabiniego, jakby widziała go po raz pierwszy, a jego dotyk przestał być przyjemny. Cały czas zastanawiała się ile okrutnych zbrodni widział jej chłopak. Za ile był odpowiedzialny... Przeszedł ją dreszcz. Wstała z jego kolan i znów zaczęła krążyć po pokoju. Wybiła północ.

Kwadrans później para prefektów pojawiała się na czwartym piętrze. Jak gdyby nigdy nic, powitali swoich współlokatorów. Hermiona od razu wyczuła panujące w pokoju napięcie, spojrzała w twarz przyjaciółki, żeby się upewnić, że ma całkowicie przechlapane.

– Gdzieś ty była?! – wybuchła Ginny, choć cały stres opuścił jej ciało. Ulżyło jej, widząc Hermionę całą i zdrową. Malfoy i Zabini wymienili znaczące spojrzenia, Blaise od razu wiedział, że Draco najpewniej wyjaśni mu wszystko później. Gdy zostaną sami.

– Jak mogłaś zniknąć na cały dzień?! Nikomu nic nie powiedziałaś! Zamartwialiśmy, co było ważniejsze dla ciebie niż lekcje?!

– Przepraszam Ginny, nie chciałam nikogo martwić.

– Mogłaś chociaż dać znać, że żyjesz! Gdzie byłaś?

– Była ze mną – odezwał się Draco, posyłając Weasley wyzywające spojrzenie. Ginny zachłysnęła się powietrzem. Było dokładnie tak, jak przewidział Blaise.

– Mieliśmy coś do załatwienia – dodała wymijająco Hermiona, spuszczając wzrok. Nienawidziała okłamywać przyjaciół, ale ta sprawa z eliksirem, atakami i pomocą Draco, musiała pozostać tajemnicą. Z resztą liczyła się z wyrzutami panny Weasley i zupełnie ją rozumiała. Gdyby to któreś z jej przyjaciół zniknęło, pewnie zachowała by się tak samo. Naprawdę ją wzruszyła troska przyjaciółki.

– Dobrze, że wróciliście, bo jeszcze chwila i Ginny ściągnęłaby tu całe biuro Autorów, żeby was szukali... – mruknął Blaise, wstając z fotela, aby przynieść coś do picia. Obie dziewczyny odmówiły alkoholu, ale Draco z miłą chęcią wypił trochę ginu z tonikiem.

– I tak nic nam nie powiecie? – upewnił się Blaise. Draco tylko pokiwał głową, a Hermiona nadal unikała natarczywego spojrzenia przyjaciółki.

– Mogłaś chociaż dać znać... – mruknęła Ginny, nadal trochę zła.

– Jeśli napisała, że jest ze mną od razu pobiegłabyś do Pottera – odparł jedynie Draco, siadając przy kominku.

– Chyba nie z tobą rozmawiam? – odparła Ginny, nie zaszczyciwszy go spojrzeniem. Blaise objął swoją dziewczynę ramieniem.

– Są cali i zdrowi, nawet chyba w dobrych humorach. Opuść już... – mruknął gdzieś ponad jej uchem, ale Gryfonka tylko strąciła jego ramię i obeszła stolik, aby usiąść obok Malfoya.

– Mam nadzieję, że nie wciągnąłeś jej w jakieś gówno. – Draco popatrzał na nastolatkę i uśmiechnął się pod nosem.

– Więc już teraz ze mną rozmawiasz?

– Najwidoczniej muszę, bo wszyscy dookoła zwariowali – burknęła Weasley w odpowiedzi.

– Hej, ja chyba też mam coś do powiedzenia? – wtrąciła Hermiona, marszcząc gniewnie brwi. Nie potrzebowała, żeby Ginny prawiła Draco kazania z jej powodu. Nic się przecież między nimi nie działo... Ginny posłała przyjaciółce pytające spojrzenie.

– Więc? Co takiego może kombinować wasza dwójka?

– Nie drąż tematu, Weasley, bo i tak nic ci nie powiemy – odparł Draco z wyższością.

– Hermiona? – Ginny wyczekująco patrzyła na przyjaciółkę, aż w końcu Granger spuściła znów wzrok.

– Nie możemy powiedzieć, ale przysięgam, że to nic niebezpiecznego!

– Tego nie byłbym taki pewien – mruknął pod nosem blondyn i upił drinka. Blaise westchnął, bo takie komentarze tylko podjudzały Ginny. Weasley biła się z myślami, wiedziała, że to nie była jej sprawa, co Hermiona knuła z Malfoyem, ale miała złe przeczucia. Co skłoniło ową dwójkę do współpracy. Nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, rozważała, że jej przyjaciółka działa pod wpływem Imperiusa. Przyjrzała się Hermionie ciekawie, ale nic już więcej nie powiedziała. Oboje zdawali się zawrzeć jakiś pakt milczenia. Podniosła się z kanapy, posyłając Draco ostrzegawcze spojrzenie, a potem zniknęła za drzwiami sypialni dziewcząt. Hermiona westchnęła i usiadła na miejscu przyjaciółki. Mimowolnie sięgnęła po drinka Malfoya i upiła trochę alkoholu. Blaise doznał niemałego szoku, ale milczał. Prefekci wymienili spojrzenia. Draco wstał i bez słowa przygotował drugiego drinka dla Granger. Dziewczyna wzięła od niego szklankę bez słowa. Cała trójka siedziała w niezręcznej ciszy.

– Skoro już się znaleźliście to idę spać, zajmowanie Ginny przez cały dzień, żebyście mogli mieć swoje sam na sam, było męczącym zadaniem. Jak nic wisicie mi kilka piw... Co złego to nie ja, dobranoc – pożegnał się Blaise z uśmiechem na ustach. Zamknął drzwi, zanim para prefektów zdążyła zaatakować. Dwie poduszki trafiły w drzwi sypialni Ślizgonów.

– Lepiej niż myślałaś, co? Pewnie spodziewałaś się też Pottera i Wealsey'a, a tu tylko trochę wrzasków. – Draco przyglądał się Hermionie ciekawie, doskonale wiedział oczym myślała. Granger zastanawiała się dlaczego jej najlepsi przyjaciele jej nie szukali. Oczywiście cieszyła się, że oszczędzono im stresu, który przeżyła Ginny, ale wciąż... Ron był jej chłopakiem. Czy nie powinien bardziej się zaangażować? Nie odpowiedziała na zaczepki Draco. Sączyła swojego drinka, błądząc spojrzeniem po ich wspólnym dormitorium.

– Nie mogę ci zakazać, żebyś jej nie powiedziała, ale...

– Nie powiem – przerwała mu Hermiona, przenosząc spojrzenie na Malfoya. Skinął głową.

– Teraz siedzimy w tym razem – dodała, wzruszając ramionami. – Myślę, że dziś poszło całkiem nieźle, jak na dzień bez eliksiru.

– O ile będę do końca życia siedział z tobą zamknięty w jednym pokoju, wszystko powinno być dobrze – powiedział Draco, patrząc jak się rumieni. 

***

Pansy leżała na łóżku w swoim dormitorium i usiłowała czytać. Normalnie zasypiałaby przy historii magii, ale utrudniały jej to współlokatorki. Daphne leżała na łóżku z głową ukrytą pomiędzy poduszkami i chlipała. Jej łóżko i podłoga wokół, tonęła w morzu zużytych chusteczek. Nastolatka praktycznie nie wychodziła z sypialni, nie licząc lekcji, na których i tak była nieobecna. W dodatku konfrontacja z Neville'm sprawiła jej mnóstwo bólu. Wszystko poszło nie po jej myśli, a w dodatku Slytherin stracił przez nią aż czterdzieści punktów. Właśnie tak postanowiła ich ukarać McGonagall za zabłocenie korytarza. Daphne również podsłuchała, jak profesor Sprout rugała Neville'a za jego nieostrożność i uśmiercenie cennej rośliny. A przecież to wszystko było jej winą! Tylko Longbottom uparł się, aby winę za zniszczenie sadzonki wziąć na siebie. Właśnie dlatego Daphne cały czas chodziła nieobecna lub zupełnie zdołowana. Jej współlokatorki patrzyły na to wszystko z niepokojem.

Choć smętna Daphne irytowała Parkinson, to jednak drugiej siostrze udało się doprowadzić Pansy na skraj wytrzymałości. Astoria przez cały czas nie mówiła o niczym innym, tylko o słynnym Harrym Potterze. Z ust blondynki nie wyszło jeszcze ani jedno słowo, które nie dotyczyło Wybrańca. Pansy ze wszystkich sił starała się o nim nie myśleć, a także nie myśleć o tym przeklętym wyjeździe do Francji. Wróciła po raz szósty do tej samej linijki tekstu. Usłyszała pukanie do drzwi, a jakoś żadna z jej współlokatorek nie pofatygowała się, aby otworzyć. Pansy z kwaśną miną dowlekła się do drzwi. Stał w nich, jak zwykle pewny siebie Theodore Nott.

– Mogę pogadać z Daphne? – zapytał, nie wyciągając rąk z kieszeni. Pansy odwróciła się i spojrzała na drobną brunetkę leżącą na łóżku.

– Zaraz ją zawołam. – Zamknęła mu drzwi przed nosem, ale Nott się tym nie przejął. Widział, że od kilku tygodni Daphne nie jest sobą, zupełnie odsunęła się od wszystkich znajomych i Theodore zaczął podejrzewać, że jej płomienny romans z Longbottomem dobiegł końca. Odkąd Daphne i Neville przyłapali go z Parvati, pary posyłały sobie znaczące spojrzenia, czy nawet dzieliły się miejscami schadzek, jednak odkąd Daphne zapadła w tą przedziwną chandrę - wszystko to ustało. Nott doskonale rozumiał, że dziewczyna nie ma się komu zwierzyć, bo przecież jej związek był wielkim sekretem. Chciał po prostu dać jej znać, że z nim mogłaby to przegadać.

Pansy w tym czasie podeszła do łóżka młodszej koleżanki i zdjęła jej koc z głowy.

– Nott chce z tobą rozmawiać – poinformowała Pansy, ale reakcja Daphne wcale nie zachęcała. Próbowała sobie z powrotem nałożyć koc na głowę. Parkinson była zmęczona tą dziecinadą.

– Ale ja nie chcę – odpowiedziała w końcu Daphne, walcząc o koc.

– Idź z nią pogadaj.

– Powiedź, że mnie nie ma - powiedziała Ślizgonka zachrypniętym od płaczu głosem głosem.

– Ale... – usiłowała wtrącić Pansy, choć musiała odpuścić walkę o koc.

– NIE MA MNIE! – wydarła się piątoklasistka spod koca. Zrezygnowana Parkinson otworzyła na powrót drzwi, stając przed Nottem.

– Ona nie chcę gadać – poinformowała kolegę z roku. Theodore uśmiechnął się pod nosem.

– Słyszałem – mruknął nadal rozbawiony, choć Pansy wcale nie było do śmiechu. – No nic, może za kilka dni – dodał Nott i pożegnał się, znikając w korytarzu. Pansy nie zdążyła wejść do sypialni, bo w progu Astoria porwała ją za ramię i wyciągnęła na korytarz, zamykając drzwi.

– Musimy coś z nią zrobić – syknęła tylko blondynka, ciągnąć Parkinson Merlin wie gdzie. W końcu wyszły na mały dziedziniec we wschodniej części zamku. Raczej nikt tu nie zaglądał, bo było to zwyczajnie za daleko. Najbliżej mieli Ślizgoni z lochów, a i tak korzystali z placyku na wyraz rzadko. Nie był tak ładny jak główny dzieciniec, czy ten w zachodnim skrzydle. Astoria jednym spojrzeniem przegoniła trójkę szóstoklasistów, usiłujących odpalić mugolskiego papierosa. Ślizgonki zostały same, a blondynka wyjęła z kieszeni dwie zaczarowane miętowe fajki. Jedną podała Parkinson.

– Myślałam, że już nie palisz, złe na cerę, czy coś tam – skomentowała jedynie Pansy, gdy jej współlokatorka podpalała fajkę końcem różdżki.

– Ostatnio mam tyle stresu... Nie wiem, co się dzieje z tą Daphne. – Obie się zaciągnęły, chowając się w cieniu murów zamku. Może i wschodni dzieciniec był miejscem zapomnianym, ale nigdy nie było wiadomo, czy Pani Norris nie kręciła się w pobliżu.

– Obiecałaś mi pomóc, pamiętasz? – Pansy jedynie potaknęła, rozkoszując się miętowym posmakiem. Dawno nie miała okazji zapalić, z resztą nie ciągnęło jej do tego. Tym bardziej, że w szkole wciąż byli pod ciągła obserwacją nauczycieli. Za dużo było z tym zachodu, wystarczajaco uciążliwe było przemycanie do Hogwartu alkoholu.

– Daphne ma za kilka dni urodziny, pomyślałam, że urządzimy jej przyjęcie.

– Nie sądzie, żeby była w nastroju... – ale Astoria zdążyła się wtrącić:

– Już moja w tym głowa, żeby się pojawiła. Ale przyjęcie to będzie tylko przykrywka, zajdziemy tego frajera podczas przyjęcia.

– Co Gryfon miałby robić na imprezie w lochach? W dodatku na urodzinach swojej byłej?

– A no właśnie... – Astoria uśmiechnęła się triumfująco, a Pansy przeszedł dreszcz na widok tego uśmiechu. Blondynka wypuściła trochę różowego dymu. Nawet dym z magicznej fajki pasował kolorem do jej błyszczyka...

– Tutaj potrzebuję twojej pomocy. Przekonaj Draco i Blaise'a, żeby zgodzili się na imprezę w dormitorium prefektów. Te dwie frajerki też tam będą, a razem z nim Harry... – Blondynka rozmarzyła się na chwilę i zgubiła wątek, ale zaraz potem kontynuowała: – Harry, ten cały Weasley, a tam, gdzie pojawia się Harry od razu pojawi się więcej Gryfonów. Myślę, że ten frajer, który skrzywdził Daphne nie przegapi imprezy.

– Skrzywdził Daphne? Przypomnę, że to ty wysłałaś list... – wtrąciła Pansy, przydeptując końcówkę wypalonej fajki, czubiem buta. Astoria tylko prychnęła.

– Pomyliłam się, ale jemu najwidoczniej też nie zależało skoro od tak ją rzucił. Z resztą nie ważne, najważniejsze, żeby go znaleźć i wyjaśnić mu na czym świat stoi. To co? Przekonasz Draco?

– O Draco się nie martwię, gorzej z Hermioną – mruknęła ponuro Parkinson, spodziewając się, że Granger nie zgodzi się na kolejną imprezę ze Ślizgonimi.

– Chcesz pomóc Daphne czy nie?

– No już dobrze, załatwię to dormitorium – zgodziła się brunetka. Astoria uśmiechnął się do niej, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolona.

– Pozostaje tylko jedna kwestia, jak u licha zamierzasz go znaleźć w trakcie imprezy? – zapytała pesymistycznie Parkinson. Plan Astorii miał za dużo luk jak na jej ślizgoński gust.

– O to się nie martw, wystarczy, że poobserwujemy Gryfonów w jej towarzystwie, jeśli ktoś będzie się podejrzanie zachowywał to od razu spróbujemy go skonfrontować.

– To się nie uda.

– Przestań marudzić, nawet jeśli się nie uda, mała impreza jeszcze nikogo nie zabiła!

Pansy jedynie pokręciła głową z niedowierzaniem.

***

Nadeszła upragniona sobota, co oznaczało wylegiwanie się do późna, treningi Qudditcha przed nadchodzącym meczem i długi wieczór w pokoju wspólnym. Wszystko to, za co Harry kochał Hogwart. Postanowił nie budzić Rona i zszedł na śniadanie sam. Korytarze świeciły pustkami, ale wcale go to nie zaskoczyło. Miał podejrzanie dobry humor, bo choć nadal nie udało mu się wyciągnąć z Pansy informacji w sprawie wyjazdu, wczorajszy patrol przebiegł niemal bezboleśnie. W dodatku McGonagall gdy wrócili do zamku, obiecała im, że właśnie w sobotę przekaże im szczegółowe informacje dotyczące całej tej wymiany. Mieli stawić się pod jej gabinetem w południe. Harry zabrał się za jajka na bekonie, gdy dosiadła się do niego Ginny. Zaproponowała wypróbowanie kilku nowych podań podczas dzisiejszego treningu, a potem oboje zaczęli męczyć temat nadchodzącego meczu ze Slytherinem. Ginny biła się z myślami, z jednej strony chciała powiedzieć Potterowi o dziwnym zniknięciu Hermiony z Malfoyem, z drugiej nie chciała siać paniki, a mówiąc coś Harry'emu z pewnością dotarłoby to uszu jej starszego brata. Nie chciała mieszać się do związku Hermiony i Rona, a jednocześnie czuła, że Granger nie jest ostatnio z nikim szczera. A to wszystko przez Malfoya. Trzymała się bezpiecznego tematu Quidditcha i koniec końców, nie powiedziała Harry'emu nic. Wiedziała, że to Hermiona powinna się przyznać. Ginny uzbroiła się w cierpliwość.

Niedługo potem spotkali Rona w pokoju wspólnym Gryffindoru, toteż rozsiedli się wygodnie, usiłując pouczyć się trochę na zaklęcia. Cała trójka miała ostatnio problemy z nowy zaklęciami, toteż Filtwick polecił im ćwiczyć poza salą lekcyjną. Przed południem znalazła ich Hermiona, niosąc naręcze podręczników. Chętnie pomogła im przy zaklęciach, a potem przepadła za grubym tomem Sylabariusza Spellmana. Na ostatnim roku Starożytne Runy, jeden z jej ulubionych przedmiotów, okazał się jednym z najbardziej wymagających.

– Skoro nam tak dobrze idzie, to może zacznę to wypracowanie dla Barkleya – mruknęła Ginny, chowając swoją różdżkę. Zamiast tego porwała czystą rolkę pergaminu.

– Bez przesady, jest sobota – mruknął niechętnie Ron, widząc, że ich niewinne ćwiczenie zaklęć, zamieniło się w koło naukowe.

– Może po prostu zaczniemy wcześniej trening? – zaproponował Harry, któremu również nie uśmiechało się pisanie pracy domowej w sobotę. Hermiona posłała mu karcące spojrzenie, odkładając książkę.

– A już myślałam, że choć raz nie będziecie odrabiać wszystkiego na ostatnią chwilę...

– Bez szans, z resztą, po tych sześciu latach jesteśmy z Harrym w to naprawdę dobrzy. Ostatnio udało nam się napisać esej dla Slughorna na zadowalający w trakcie przerwy obiadowej. Zadowalający! Sama musisz przyznać, że to już coś! – wtrącił się Ron, a uśmiech nie schodził mu z ust. Ginny tylko parsknęła śmiechem. Hermiona pokręcił z niedowierzaniem głową, ale nie mogła ukryć swojego rozbawienia.

– To co? Quidditch? – zapytała dziarsko Ginny, zbierając się z podłogi. Wkrótce cała trójka była gotowa do wyjścia. Hermiona spojrzała za okno, ale pogoda nie zachęcała do czytania na trybunach.

– Ja zostaję, posiedzę w bibliotece, spotkamy się po waszym treningu – oświadczyła pani Prefekt Naczelna.

– Odprowadzę cię – zadeklarował od razu Ron, zabierając od swojej dziewczyny kilka książek.

– Spotkamy się na boisku – dodał, kiedy Harry i Ginny skręcili w stronę wyjścia z zamku. Odprowadził Hermionę pod same drzwi biblioteki. Ucałował jej skroń.

– Nie przemęczaj się tak – rzucił na odchodne. Gryfonka zdobyła się na wymuszony uśmiech. Kiedy weszła do biblioteki, Malfoy już na nią czekał... 


Harry w połowie drogi na boisko do Quidditcha, przystanął przerażony. Spojrzał na beztroską Ginny i jedyne co zdążył powiedzieć to:

– Musze biec!... Wyjazd...!. McGonagall! – krzyczał już z końca korytarza. Było już dziesięć po dwunastej i z pewnością to spóźnienie nie ucieszy ani dyrektorki, ani Pansy. Wyrzucał sobie, że zupełnie zapomniał o tym spotkaniu, bo od wczorajszego wieczora nie mógł się go doczekać. Jednak wśród przyjaciół łatwo mu było stracić poczucie czasu. Trening z drużyną miał odbyć się dopiero o pierwszej popołudniu, toteż rozmowa z McGonagall nie kolidowała z Quidditchem. Dobiegł do posągu strzegącego dyrektorski gabinet i wypowiedział hasło, które poznał wczoraj. Przeskakiwał po trzy stopnie na raz, gdy w końcu stanął przez drzwiami gabinetu. Zastukał do drzwi i usłyszał lodowate "proszę". Wszedł do środka. McGonagall siedziała przy biurku, spojrzała na niego gniewnie.

– Spóźniłeś się Potter. – Spojrzała na swój kieszonkowy zegarek. – Istotnie jest już kwadrans po dwunastej, poza tym chyba miałeś się stawić wraz z panną Parkinson. – Wpadł jej w słowo:

– Nie wiem, gdzie ona jest, pani profesor.

– To ją znajdź, daje ci pięć minut. Na litość, czy wy niczego nie traktujecie poważnie? Myślałam, że będziecie chcieli poznać szczegóły...

– Oczywiście, że traktujemy to poważnie! – wtrącił rozzłoszczony Harry. Był wściekły nie na McGonagall, ale na Parkinson. Minerwa wyżej uniosła brwi.

– Zaraz ją znajdę, prani profesor – dodał szybko bardziej grzecznym tonem.

– Radzę się pospieszyć, teraz już tylko cztery minuty – dodała kobieta, a Harry chwycił się za głowę i przeklinając Ślizgonów w duchu, ruszył biegiem w stronę lochów. Zaczął walić pięściami w ścianę, aż w końcu kilka metrów dalej ściana się przesunęła i wyszło z przejścia kilkoro zdziwionych Ślizgonów.

– No w końcu! – krzyknął Harry w ich stronę i podbiegł do przejścia.

– No wpuście mnie! Szybko!

– Nie możesz tam wejść, jesteś Gryfonem - powiedziała wyniośle trzecioklasistka, składając ręce na piersiach. Harry ponad ich głowami zaczął się drzeć:

– PARKINSON!!! PARKINSON!!! – Potem zwrócił się do młodszych uczniów:

– Zawołajcie ją! Szybko! Mamy się stawić u McGonagall!

Z Pokoju Wspólnego wyszła Daphne Greengrass. Przepędziła ruchem ręki młodszych Ślizgonów, a potem zwróciła się do Harry'ego:

– Pansy jeszcze śpi, a budzenie jej w sobotę byłoby niebezpieczne... – Potter, coraz bardziej zły, wpadł jej w słowo:

– Ale ona ma za jakieś dwie minuty stawić się u dyrektorki! Obudź ją!

– O nie, nie będę ryzykować, jak ci zależy to sam ją obudź – powiedziała Daphne, wzruszając ramionami. Dobrze wiedziała, że spanie do obiadu było ulubioną częścią weekendu jej współlokatorki.

– Dobra – warknął na nią Harry i wbiegł do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Nie był tu coraz pierwszy, ale nie miał pojęcia, gdzie znajdowały się sypialnie dziewcząt.

– W którym ona jest pokoju?! – krzyknął jeszcze do Daphne, rozglądając się nerwowo. Śledziło go kilkanaście nieprzychylnych par oczu.

– W piątce – odkrzyknęła dziewczyna, siadając z powrotem na kanapie i biorąc do ręki kolorowy magazyn.

Harry stał pod drzwiami i walił w nie z całych sił. W końcu zaspana Ślizgonka, w piżamie, otworzyła mu drzwi.

– Czego? – warknęła, trąc oko. Harry'ego na chwilę zamurowało. Miała na sobie cienką bluzkę na ramiączkach i krótkie spodenki od piżamy.

– Rusz się, dziś mieliśmy iść do McGonagall! Masz niecałą minutę! – Pansy szerzej otworzyła oczy, zupełnie o tym zapomniała. A może zwyczajnie wyparła z pamięci wszystko, co dotyczyło Beauxbatons.

– Cholera – mruknęła, nie za bardzo kontaktowała po tak gwałtownej pobudce. Harry był coraz bardziej zdenerwowany.

– Ubierz buty, szybko! – rzucił jedynie, Pansy powlekła się do łóżka i z pod niego wyciągnęła rozsznurowane trampki. Założyła je leniwie. Harry podbiegł do niej, chwycił za przegub nadgarstka i pociągnął za sobą. Zbiegli po schodach potykając się co chwilę, a potem morderczym tępem ruszyli do gabinetu. W końcu zdyszani stanęli pod posągiem. Harry szybko wypowiedział hasło i stanęli na schodach. Parkinson łapała oddech. Dopiero po chwili trochę oprzytomniała i uświadomiła sobie w co jest ubrana.

– Ja tam nie wejdę – syknęła do Harry'ego. Chłopak odwrócił się do niej zdziwiony.

– A to niby dlaczego? – odpowiedział rozeźlony do granic możliwości.

– No zobacz, przecież jestem w piżamie! – Harry odrobinę się zagapił, bo spod cienkiej białej koszulki prześwitywało zdecydowanie za dużo. Otrząsnął się, przekleństwo cisnęło mu się na usta, ale nic nie powiedział. Bez słowa zdjął sweter, w którym zwyczajowo grał w Quidditcha i podał dziewczynie. Pansy szybko zarzuciła go na siebie. Był trochę za duży, ale spodenki spod niego wystawały. Podwinęła trochę rękawy. Stanęli pod gabinetem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała zmieszana Pansy. McGonagall chciała ją uraczyć jakąś kąśliwą uwagą, ale gdy podniosła wzrok znad pergaminu na dziewczynę, zaniemówiła. Po chwili odchrząknęła.

– Panno Parkinson, pani strój łamie co najmniej pięć punktów regulaminu. Sugeruję zaopatrzenie się w spodnie przyzwoitej długości. Ślizgonka tylko przytaknęła, natomiast Potter prawie udusił się ze śmiechu. Slytherin stracił kolejne pięć punktów.

– Siadajcie – poleciła im Minerwa, choć nadal nurtowała ją dlaczego Pansy Parkinson pojawiła się w jej gabinecie w gryfońskim swetrze z napisem „Potter". Dwójka nastolatków posłusznie zajęła miejsca.

– W sprawie waszego wyjazdu do Beauxbatons – podjęła temat Minerva: – Wyjedziecie w ostatnim tygodniu listopada w niedzielę, dokładnie za trzy tygodnie. Do tego czasu przygotujecie się do wyjazdu, ćwicząc swój francuski z profesorem Barkleyem, a także dostaniecie przepustkę do Hogsmeade, aby zrobić potrzebne zakupy. – Tutaj McGonagall jeszcze raz omiotła Pansy oceniającym spojrzeniem.

– Jakie zakupy? – wyrwało się Harry'emu, bo zupełnie nie pojmował, co niby powinien kupić.

– Madame Maxime zaplanowała bal, aby uczcić waszą wizytę, jak mniemam przydałyby się wam nowe szaty wyjściowe – wyjaśniła, zerkając w stronę odsłoniętych nóg Parkinson. Harry sposępniał. Nienawidził bali, nienawidził tańczenia i nienawidził, że musi tam jechać z Parkinson! Nie rozumiał dlaczego spotkała go taka okrutna kara.

– Do czasu wyjazdu zawieszam wasze patrole, zamiast tego raz w tygodniu spotkacie się z profesorem Barkleyem na lekcjach francuskiego. Nie oczekuję, że w ciągu trzech tygodni opanujecie nowy język, jednak na pewno uczniom Beauxbatons będzie niezwykle miło, jeśli chociaż będzie znali podstawy.

– Czy te lekcje w moim przypadku są konieczne? – zapytała Parkinson perfekcyjną francuszczyzną. McGonagall wyprostowała się na krześle. Co prawda Horacy wspominał jej, że panna Parkinson posługiwała się francuskim, jednak jej idealny akcent zrobił na niej niemałe wrażenie. McGonagall odchrząknęła.

– Obawiam się, że te lekcję, będą konieczne, aby Potter mógł uczestniczyć w życiu szkoły – odparła Minerwa, również po francusku. Chciała jeszcze trochę przetestować Pansy. Ślizgonka kątem oka zerknęła na Harry'ego. Gryfon był zupełnie zagubiony, nie rozumiał, o czym mówiły czarownice, ale wychwycił swoje nazwisko.

– Może nie musielibyśmy angażować w to profesora Barkleya? Pan profesor z pewnością ma wiele obowiązków, a ja chętnie poduczę Pottera, to znaczy Harry'ego, tego i owego – kontynuowała po francusku Pansy, uśmiechając się niewinnie w stronę dyrektorki. Minerwa zmarszczyła brwi.

– To jest jakiś pomysł, panno Parkinson, ale oczekuję jakiś efektów tych lekcji...

– Czy możemy przejść na angielski? – jęknął zrezygnowany Harry, gdy McGonagall po raz kolejny zamierzała odpowiedzieć Pansy po francusku.

– W takim razie postanowione – powiedziała w końcu McGonagall, świdrując Ślizgonkę spojrzeniem.

– W przyszłym tygodniu w eskorcie któregoś z profesorów udacie się do Hogsmeade. Oto wasza przepustka. – Podała im dwa świstki pergaminu.

– Jeszcze jedno, chciałabym, aby wasz wyjazd pozostał tajemnicą. Przynajmniej do czasu opuszczenia Hogwartu.

– Oczywiście – odparła od razu Pansy.

– Liczę, że za tydzień okażecie się bardziej punktualni. To wszystko – oświadczyła McGonagall, wstając zza biurka. Odprowadziła ich do drzwi.

Gdy wyszli na korytarz nie mieli pojęcia co powiedzieć. Harry był wściekły, bo najwidoczniej najważniejsza część rozmowy odbyła się w obcym języku.

– O czym rozmawiałaś z McGonagall? – powiedział oschle.

– Przecież też tam byłeś – odparła Pansy z wredną miną. W Harrym zawrzało.

– Nienawidzę francuskiego.

– To nie dobrze, bo mamy raz w tygodniu razem lekcję francuskiego. Początkowo miał ich udzielać Barkley, ale przekonałam McGonagall, że będę dużo lepszą korepetytorką. – Mrugnęła do niego. Harry nagle się rozpromienił, choć nie chciał dać tego po sobie poznać.

– No i jeszcze ten przeklęty bal – mruknął pod nosem, próbując wybadać jaki stosunek do tego ma Pansy. Ślizgonka przyjrzała mu się ciekawie.

– Nie lubisz tańczyć, co? – Potter tylko pokręcił głową. Parkinson wzruszyła ramionami, mówiąc:

– To tylko jeden walc, a potem rozejdziemy się w swoje strony.

Zapadła cisza, a Harry bił się z myślami. Pansy starała się nie myśleć o swojej kuzynce, ale im częściej wypływał temat ich wyjazdu, tym było to trudniejsze. Powróciły jej nocne koszmary, toteż chodziła wiecznie zmęczona, udawało jej się zasnąć dopiero nad ranem. Kochała soboty, bo wtedy mogła spać w trakcie dnia.

– Och, twoja bluza – powiedziała Pansy, aby przerwać niezręczną ciszę, orientując się, że nadal ma sobie sweter gryfońskiej drużyny. Chciała zdjąć go przez głowę, ale Harry ją zatrzymał.

– Może lepiej poczekaj, aż dojdziemy do lochów – mruknął, choć jakiś głosik mu podpowiadał, że chętnie jeszcze raz zobaczyłby Pansy w tamtej cienkiej bluzeczce. Próbował go ignorować.

– Oh, no tak... – mruknęła dziewczyna, będąc pewną, że Potter zdążył obejrzeć jej piersi. Rozstali się pod wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu. Dziewczyna w końcu zdjęła sweter i oddała właścicielowi. W tamtym momencie pożałowała, że ścięła włosy, bo przynajmniej nimi mogłaby się zasłonić. Zamiast tego zgarbiła się tylko, aby koszulka tak do niej nie przylegała.

– Do potem – mruknęła i odwróciwszy się na pięcie, zniknęła w przejściu. 

*

Hermiona i Draco zajęli stolik w kącie biblioteki. Właściwie nie planowali się spotkać, jednak oboje gdzieś z tyłu głowy mieli świadomość, że z pewnością na siebie wpadną w bibliotece. Hermiona odłożyła podręczniki na bok, chwytając w ręce pierwszą przyniesioną przez Draco książkę o zaginionych recepturach eliksirów. Wertowała ją dość dokładnie, a Malfoy tylko się przyglądał. Hermiona posłała mu pytające spojrzenie znad zniszczonego tomu.

– Nie patrz tak, znam to wszystko na pamięć. W żadnej z tych książek nie znalazłem nic przydatnego – wyjaśnił ponuro. Granger na chwilę przestała wertować kartki.

– A nie myślałeś, że Snape sam opracował eliksir? Może to było jego autorskie dzieło...

– Też tak na początku myślałem, ale znalazłem to. – Podał jej kawałek pożółkłego pergaminu.

Baza: eliksir zapomnienia, wersja nie dopuszczona do ...

Serce: Myosotis L, zamiast ....

*Kwiaty poszatkować zamiast destylować...

Uwagi: ...

Niestety kartka była porwana, a jej brzegi nadpalone. Hermiona poznała pismo Księcia Półkrwi.

– Nie mam pojęcia, czy to w ogóle dotyczyło mojego eliksiru, ale to wszystko co mam.

– Gdzie to znalazłeś?

– W starym podręczniku do eliksirów z siódmego roku. Był w rzeczach Snape'a, sam podręcznik jak to podręcznik. Kupiłem taki sam w Esach i Floresach, ale ta kartka...

– Podręcznik Księcia Półkrwi? – zapytała z niedowierzaniem Hermiona. Jednak po chwili wydało jej się oczywistym, że Snape opisał wszystkie swoje podręczniki. Z pewnością po tym, jak Harry odkrył jego sekret, zabrał je ze szkoły.

– Skąd wiesz, że... – Draco tylko machnął ręką. – Najwidoczniej wiesz już wszystko, Granger.

– Harry korzystał z jego podręcznika na szóstym roku, to dzięki temu miał takie wyniki. Nie miałam pojęcia, że Snape zostawił ich więcej.

– Snape?

– Profesor Snape był Księciem Półkrwi, odkryliśmy to na szóstym roku.

– Severus nigdy o tym nie wspominał... – mruknął ponuro Draco, gapiąc się na pochyłe pismo chrzestnego.

– Może w tamtem podręczniku znajdziemy coś pomocnego, skoro była tam ta karta? Był cały popisany, prawda?

– Właściwie to nie, wyglądał jak zwykły podręcznik.

– Nie użyłeś Revelio?

– Dlaczego u licha miałbym użyć Revelio na starym podręczniku?

– Bo to był podręcznik profesora Snape'a, na pewno go zaczarował, po tym jak Harry odkrył jego notatki. Żeby to się nie powtórzyło.

– Moja matka oddała go do szkoły, gdy robiła porządki. McGonagall mogła go oddać komuś, kto nie kupił książek. Także książka przepadła.

– Lub nadal leży w sali eliksirów! Powinniśmy najpierw sprawdzić szafkę z zapasowymi podręcznikami. Harry znalazł właśnie tam wersję z poprzednich lat.

– Chcesz się...eee.., włamać? – zapytał Malfoy, patrząc na Granger z niedowierzaniem. W oczach dziewczyny dostrzegł zadziorne iskierki.

– Wiesz, możemy to podciągnąć pod obowiązki Prefektów Naczelnych. W trakcie patrolu wolno nam sprawdzać puste klasy, jeśli coś nas zaniepokoi...

– Chcesz wykorzystać zasady do łamania zasad? – Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.

– Teraz to mi zaimponowałaś, Granger – powiedział Draco, a ona znów się zarumieniła. Na realizację planu musieli poczekać do kolejnego patrolu, nie potrzebowali wzbudzać podejrzeń. Poza tym Malfoy bez eliksiru zdawał się funkcjonować całkiem poprawnie, toteż nie śpieszyło im się tak bardzo. Wspólnie starali się rozszyfrować pozostałą część zapisanej kartki. Pochyleni nad starymi woluminami o eliksirach, zasiedzieli się w bibliotece. 





Jakiś taki przegadany ten rozdział, ale Draco i Hermiona są troszkę bliżej rozwikłania tajemnicy... Albo nie, zobaczymy. Myślę, że z następnym uwinę się dość szybko. Dajcie znać jak wam się podobało! 

xoxo Pani M.

PS pewnie jest mnóstwo błędów, ale wyeliminuje je niedługo! 

Continue Reading

You'll Also Like

26.1K 1K 26
„ink brought us together"
12.2K 1.1K 27
"Do cholery jasnej miałeś nigdzie nie wychodzić!", krzyknął przez co młodszy wzdrygnął się spuszczając wzrok. "J-ja tylko-", starszy mu przerwał, "co...
41.4K 2.2K 62
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
46.8K 3.4K 146
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?