Danger's Back ; Tłumaczenie P...

By xmartynkkax

215K 6.1K 1K

More

rozdział 1
rozdział 2
rozdział 3 cz.1
rozdział 3 cz. 2
rozdział 4
rozdział 5
rozdział 6
rozdział 7
rozdział 9
rozdział 10
rozdział 11
rozdział 12
rozdział 13
rozdział 14
rozdział 15
rozdział 16
rozdzial 17
rozdział 18
rozdział 19
rozdział 20
rozdział 21
rozdział 22
rozdział 23
rozdział 24
rozdział 25
rozdział 26
rozdział 27
rozdział 28
rozdział 29
rozdział 30
rozdział 31
rozdział 32
rozdział 33
rozdział 34
rozdział 35
rozdział 36
rozdział 37
rozdział 38
rozdział 39
rozdział 40
rozdział 41
rozdział 42
rozdział 43
rozdział 44
rozdział 45
rozdział 46
rozdział 47
rozdział 48
rozdział 49
rozdział 50
rozdział 51
rozdział 52

rozdział 8

5.9K 161 17
By xmartynkkax

Justin's Pov

Otworzyłem drzwi domku i wszedłem do środka, uprzednio włączając silnik samochodu. Po telefonie od Bruce'a wiedziałem, że stało się coś złego i pomimo moich niezliczonych prób przekonania go, by pozwolił mi zostać na noc z Kelsey i przyjechać następnego dnia, ten nie zgodził się, ponieważ stwierdził, że „muszę to zobaczyć", cokolwiek to znaczyło.

- Kels - spojrzałem na nią, i przerwałem na chwilę widząc, jak się zasmuciła.

Trzymała w dłoniach swoje rzeczy i schylała się nad nimi, składając je przed włożeniem ich do swojej torby, z rozczarowaniem wymalowanym na twarzy.

Oblizałem wargi, przesuwając się powoli ku niej i obejmując ją w talii.

- Nie bądź zła - wyszeptałem pokrzepiająco.

- Nie jestem - odpowiedziała surowo, wyraźnie unikając mojego wzroku i kontynuowała wrzucanie rzeczy garściami do swojej torby, ignorując mnie.

Przeczesałem palcami włosy i podrapałem się w tył głowy. Czasem była tak denerwująco cicha i skryta, że doprowadzała mnie tym do szału. Nienawidziłem samej świadomości, że była na mnie zła, i zamiast powiedzieć mi dlaczego, gdy o to pytałem, wszystkiemu zaprzeczała.

Splatając ze sobą nasze dłonie, westchnąłem ciężko.

- Owszem, jesteś - powiedziałem odwracając ją do siebie i spojrzałem jej głęboko w oczy. - Powiedz mi, co się stało - wyszeptałem, próbując choć trochę się uspokoić, by móc dalej ciągnąć tę dyskusję, bez zbędnej utraty humoru.

Nienawidziłem, gdy coś przede mną ukrywała i doskonale o tym wiedziała.

Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak zaraz zacisnęła je, odmawiając tym samym odpowiedzi.

Ścisnąłem delikatnie jej ręce by przypomnieć jej, że czekałem na odpowiedź. Przestąpiła z nogi na nogę, wodząc nieprzytomnym wzrokiem po wszystkim dookoła, prócz mnie.

- Po prostu... - Kelsey westchnęła, kiwając głową. - nie rozumiem, czemu musimy wracać do domu. Mówiłeś, że mamy spędzić razem przyjemny weekend. Tylko we dwoje. Nie mówiłeśnic o spędzeniu razem jedynie nocy i powrocie do domu. - zaakcentowała kluczowe słowa swojej wypowiedzi próbując pokazać mi w ten sposób, jak bardzo była niezadowolona. Całkiem jak ja.

- Uwierz mi, skarbie, miałem zaplanowany cały ten weekend. Nie miałem zamiaru wracać do domu, ale coś się stało i Bruce mnie potrzebuje - przerwałem i pocałowałem ją delikatnie w czoło chcąc zmniejszyć nieco jej złość. - Chodź - wskazałem za siebie - miejmy to z głowy.

Uwalniając swe dłonie z mojego uścisku, Kelsey zapięła torbę, pakując uprzednio wszystkie swoje rzeczy, po czym ponownie chwyciła moją dłoń i przeszła ze mną przez pokój, omijając kanapę i kierując się prosto do frontowych drzwi.

Zatrzymując się w progu, Kelsey obróciła się, spoglądając w głąb domku ze smutkiem błyszczącym w jej brązowych oczach. Schyliła głowę i wyszła na ganek czekając, aż zamknę drzwi, po czym razem zeszliśmy na dół.

Otwierając drzwi od strony pasażera, Kelsey weszła do samochodu czekając, aż spakuję nasze rzeczy do bagażnika i zajmę miejsce kierowcy. Zwiększyłem obroty silnika i wycofałem samochód ku drodze, cały czas przytrzymując się zagłówka przy fotelu Kelsey. Gdy znaleźliśmy się we właściwym miejscu zmieniłem bieg i ruszyłem wzdłuż drogi.

Spojrzałem w lusterko chcąc sprawdzić, czy nikogo za nami nie było, zanim zjechałem w najbliższą uliczkę i wyjechałem na autostradę. Spojrzałem na Kelsey i westchnąłem w duchu.

-Hej - objąłem jej dłoń, składając na niej delikatny pocałunek. - Nie smuć się, okay? - wymamrotałem, pragnąc znów zobaczyć beztroską, wesołą Kelsey.

- Nie jestem smutna, Justin - Kelsey westchnęła, wywracając oczami - Jestemwściekła. Denerwuje mnie fakt, że nie możemy spędzić razem choć jednego weekendu bez wtrącania się osób trzecich, które zawsze psują nam plany. To nawet nie jest już irytujące, to po prostu męczące. - westchnęła, wpatrując się w swoją drugą rękę, drapiąc kciukiem wnętrze dłoni.

- Wiem, skarbie - szepnąłem, a serce bolało mnie co raz bardziej, gdy widziałem rozczarowanie na jej twarzy. - Nie mówię, że to będzie proste, ale musisz to wytrzymać, w porządku? Obiecuję, że gdy tylko dowiem się, po co Bruce mnie wezwał, zabiorę cię daleko od tego wszystkiego i tym razem nikt ani nic nam nie przeszkodzi.

- W ogóle nie powinno tak być - burknęła Kelsey i zaczęła wiercić się na swoim siedzeniu, gdy zdała sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziała.

Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na mnie. Zamurowało mnie.

- Przepraszam - potrząsnęła głową. - Ja... - westchnęła, i zamrugała raz, drugi, ostatecznie marszcząc brwi. - Wiem, że to nie twoja wina. Nie wiedziałeś, że zadzwoni. Po prostu, czasami chciałabym, żebyśmy uciekli daleko od tego wszystkiego. Rozumiesz?

Spojrzała na mnie z zakłopotaniem, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie jakiejkolwiek odpowiedzi. Po prostu patrzyłem w dalszym ciągu na drogę, uważając, by nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Gdy zauważyła, że nie zamierzałem się odezwać, przygryzła wargę.

- Dopiero wróciłeś z... - przerwała, nie chcąc wypowiadać tego słowa. - Możesz nazwać mnie samolubną, ale chcę cię mieć całego tylko dla siebie. Żyłam bez ciebie trzy lata i nie sądzę, że potrafiłabym wytrzymać drugie tyle bez ciebie.

Gdy zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle, skupiłem całą swoją uwagę na Kelsey dokładając wszelkich starań by zrozumiała to, co chciałem jej powiedzieć.

- Ty najlepiej powinnaś wiedzieć, że moje życie jest pełne zwrotów i zawirowań, Kelsey. Nie mogę się po prostu od tego wszystkiego odciąć i udawać, że moje życie nie jest jedną, wielką kupą gnoju. - oparłem dłonie o kierownicę i wziąłem głęboki oddech. - Nie mogę udawać, że jesteśmy jak każda inna para na tym świecie, bo nie jesteśmy, ale staram się zrobić wszystko, by dać ci szczęście, na jakie zasługujesz.

- I robisz - szepnęła Kelsey. - Jesteś tym, z którym chcę żyć długo i szczęśliwie. Dopóki cię mam, nic innego nie ma dla mnie znaczenia. W momencie, gdy zdecydowałam się być z tobą wiedziałam, że to nie będzie łatwe, Justin. Czasami myślałam... że to może być trochę męczące. To znaczy, nie mogliśmy spędzić razem ani jednej, całej nocy, bo zawsze coś musiało nam przeszkodzić.

- Gdy tylko dojedziemy do domu, zamorduję Bruce'a - burknąłem pod nosem.

Nie odrywając od niej wzroku pochyliłem się ku niej i przejechałem palcami po jej policzku. Uniosłem jej podbródek i złożyłem na jej ustach pocałunek.

- Przepraszam - szepnąłem.

- Nie musisz - wzruszyła ramionami. Choć na jej ustach uformował się mały uśmiech, jej smutne oczy zdradzały, że był on wymuszony.- Nie twoja wina.

- Gdy tylko policzę się z Bruce'm, zabieram cię z dala od świata i zamierzam zapewnić ci całą noc odpoczynku. To zrobi dobrze nam obojgu - zaśmiałem się, poruszając znacząco brwiami, na co Kelsey wywróciła jedynie oczami.

- Jesteś niemożliwy - popchnęła mnie. - Jedź - powiedziała, wskazując na świecące w tej chwili zielone światło.

- Kurwa - wracając do odpowiedniej pozycji wcisnąłem pedał gazu pozwalając, by samochód ponownie zaczął sunąć wzdłuż drogi. - Strasznie mnie rozpraszasz - zerknąłem na nią z udawaną złością.

Westchnęła lekko i posłała mi spojrzenie pełne fałszywego zaskoczenia.

- Ja? Nie mam pojęcia o czym mówisz, Justin. To ty postanowiłeś mnie pocałować i skończyło się na tym, że rozproszyłeś sam siebie.

- Nie wiń mnie za to, jesteś po prostu zbyt pociągająca - droczyłem się. Posłałem jej swój sławny uśmieszek, a iskierki uwielbienia jasno lśniły we wnętrzu moich orzechowych tęczówek.

- Och, proszę - machnęła lekceważąco ręką. - Pochlebstwem niczego nie uzyskasz, panie Bieber.

- Pozwoli pani, że się nie zgodzi, pani Bieber - przerwałem z uśmiechem na twarzy - Pani Bieber... to tak cudownie brzmi - kiwnąłem z uznaniem głową. Te słowa w moich ustach wydawały się być słodkie jak miód. - Nie uważasz? - posłałem oszołomionej Kelsey promienny uśmiech.

Przygryzając wargę - co z resztą robiła dość często, doprowadzając mnie tym do szaleństwa - Kelsey zarumieniła się.

- Oj, cicho - jęknęła.

- Robisz się dziwnie nieśmiała za każdy razem, gdy poruszam takie tematy - stwierdziłem fakt, a moja twarz przybrała ponury wyraz.

- Ponieważ - odparła Kelsey - kto to słyszał, żeby lokalny gangster, Justin Bieber mówił o małżeństwie? - uniosła brew, wyraźnie rozbawiona całą sytuacją.

- Jestem pewien, że nikt - mruknąłem, zupełnie szczerze.

Zanim Kelsey pojawiła się w moim życiu, dziewczyny były dla mnie czymś w rodzaju celu. Wykorzystywałem je tylko do jednej rzeczy. Prawda jest taka, że chciałem je jedynie przelecieć. Z Kelsey było całkiem inaczej. Moje zachowanie w stosunku do tamtych było brutalne, ostre i nieostrożne. Nie obchodziło mnie to. A potem na imprezie natknąłem się na dziewczynę, która przypadkiem zobaczyła, jak kogoś zabijam... reszta jest historią.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też - uśmiechnęła się promiennie. Jej nastrój zmienił się z ponurego na radosny w przeciągu kilku minut.

Odetchnąłem z ulgą, całkowicie zadowolony z faktu, że znów była sobą. Zdjąłem prawą rękę z kierownicy i zgarnąłem jej włosy za ucho.

- Nigdy nie przestawaj się uśmiechać - mruknąłem, gładząc kciukiem jej policzek.

Odwróciła swoją głowę tak, że czubek mojego kciuka zatrzymał się na jej dolnej wardze. Ujęła moją dłoń w swoje, splatając ze sobą nasze palce.

- Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.

- Zawsze się uśmiecham, gdy jestem przy tobie - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, puszczając jej oczko, na co zachichotała. Ściskając jej dłoń pozwoliłem, by swobodnie opadła na jej kolano, które delikatnie poklepałem, a następnie ponownie przeniosłem całą swoją uwagę na drogę.

Włączyłem światła i zjechałem na prawy pas, postępując zgodnie z instrukcjami zamieszczonymi na wielkich, zielonych znakach. Spojrzałem w lusterko i przymrużyłem nerwowo oczy dostrzegając w nim samochód, który widziałem tego wieczoru już wcześniej, zaraz na początku naszej drogi, zjeżdżający na ten sam pas.

Czułem, jak żołądek kurczył mi się ze zdenerwowania, dając tym samym znak, że coś zdecydowanie było nie tak.

- Skarbie?

- Mmm?

- Widzisz ten czarny samochód za nami? - spytałem, rzucając jej zdenerwowane spojrzenie.

Widziałem, jak marszczy brwi z zakłopotaniem i odwraca się by zobaczyć, o co mi chodziło.

- Widzę. Co z nim? - spojrzała na mnie.

- Widziałaś go może wcześniej? - spytałem, starając się zachować spokój.

- Nie, nie widziałam. Dlaczego? Wszystko w porządku? - zmarszczyła czoło, a jej głos zadrżał, gdy dostrzegła moją niepewność.

- Tak, wszystko gra, skarbie. Po prostu spytałem - spojrzałem ponownie w lusterko, jeszcze raz włączyłem tylne światła i zjechałem na inny pas, co zrobił również samochód za mną, nie więcej niż sekundę później.

- Kurwa - burknąłem przerzucając bieg.

Postanowiłem jechać normalnie, nie chcąc przyciągać ich uwagi - kimkolwiek byli - faktem, iż wiedziałem, że nas śledzili.

- Musisz się trzymać, skarbie - oblizałem wargi przygotowując się na to, co miało się stać.

Niepokój wkradł się na jej twarz.

- Co? Dlaczego?

Zapięła pas, a ja upewniłem się, że zapewnia jej on bezpieczeństwo, zanim znów zwróciłem na siebie jej uwagę

- Po prostu rób, co mówię - mruknąłem, cały czas zaciskając zęby i próbując jednocześnie zebrać wszystkie myśli. Jeśli te gnoje rzeczywiście mnie śledziły, to mogło znaczyć tylko jedno. Byłem w niezłych tarapatach, ale z Kelsey w samochodzie nie mogłem zrobić nic, żeby nie narażać jej życia na niebezpieczeństwo.

- Okej - szepnęła, nie chcąc mnie denerwować, jednak wiedziałem, że musiałem jej wszystko wyjaśnić.

- Nie panikuj - mruknąłem, posyłając jej przelotne spojrzenie - ale ktoś nas śledzi.

- Jak to, ktoś nas śledzi? - szept Kelsey zamienił się we wrzask.

- Nie wiem, Kelsey. Wiem w tej chwili tyle samo, co ty - przeczesałem dłonią włosy i wziąłem głęboki wdech. Coś mówiło mi, że to miało coś wspólnego z tym, o czym chciał powiedzieć mi Bruce.

Apropo Bruce'a... wyjąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Wybrałem jego numer i przyłożyłem urządzenie do ucha, niecierpliwie oczekując, aż odbierze.

- Gdzie jesteś? - to pytanie padło z jego ust jako pierwsze.

Zignorowałem go i prychnąłem bez humoru.

- Tak właściwie jestem śledzony na autostradzie - powiedziałem nonszalancko zupełnie tak, jakby to było coś nadzwyczaj normalnego.

Wyczuwając sarkazm trącący z mojej wypowiedzi, Bruce wstrzymał oddech.

- Co do cholery masz na myśli mówiąc, że jesteś śledzony?

- Właśnie to, co słyszysz. Opuściłem domek od razu po twoim telefonie i odkąd ruszyliśmy w drogę, jakiś samochód siedzi nam na ogonie - unikałem wzroku Kelsey, która obserwowała mój każdy ruch, próbując zespolić strzępki wiadomości w jedną całość i rozszyfrować, co tak właściwie się dzieje.

- Jesteś pewien, że to nie jakiś przypadkowy samochód, który po prostu jedzie w tym samym kierunku co wy?

- Czy gdyby tak było, to ten jebany samochód naśladowałby każdy mój ruch, nawet zjechanie na ten sam pas, co ja? Ma trzy inne pasy do wyboru, Bruce, dlaczego miałby wybierać akurat ten, na który zjeżdżam ja?

- Kurwa - syknął Bruce i bez trudu wyobraziłem sobie jak przejeżdża wnętrzem dłoni po policzku na znak frustracji.

- Tak, „kurwa" to odpowiednie słowo - jęknąłem.

- Musisz zachować spokój. Wiem, jaki jesteś i wiem, jak bardzo się teraz wściekasz.

- Masz rację, jestem wściekły, Bruce! Moja dziewczyna jest w samochodzie, do jasnej cholery! - jęknąłem zmartwiony. - Jeśli byłbym sam, to byłoby zupełnie coś innego, ale w tej sytuacji muszę martwić się o to, żeby nie zabili nas obojga.

- Rób, co mówię, a nie będziesz musiał.

- Co ty do chuja chcesz, żebym zrobił? Nie mogę przekroczyć prędkości i nie zostać złapanym, a ostatnie, czego teraz potrzebuję to użeranie się z glinami, dając im tym samym kolejny powód do ponownego zamknięcia mnie w pudle.

- Jebać policję, jeśli ktoś was śledzi to jest szansa, że ma przy sobie broń, a nie wydaje mi się, żebyś wziął na ten wyjazd swoją, prawda?

Sprawdziłem wszystkie kieszenie i zacisnąłem zęby.

-Nie.

- Pewnie, że nie - z satysfakcją stwierdził Bruce. - Teraz mnie słuchaj

- Co? - syknąłem

- Zmień pas i trochę przyśpiesz, niedużo, nie sprawiaj wrażenia, że chcesz uciec, po prostu jedź przed siebie, tylko minimalnie szybciej.

Nacisnąłem pedał gazu obserwując, jak licznik przechodzi z 88 na 104 km/h, a następnie zjechałem na pas po prawej.

- Okej, zrobione.

- Dobra. Teraz obserwuj, czy kierowca tamtego auta zrobi to samo. Jeśli tak, zmień pas jeszcze raz.

- Zwiększył prędkość - mruknąłem.

Obróciłem się w stronę Kelsey i posłałem jej serdeczne spojrzenie.

- Trzymaj się mocno, skarbie, musimy trochę przyspieszyć.

Kelsey przytaknęła i bez słowa zacisnęła palce na brzegach siedzenia. Jej twarz zbladła, gdy docisnąłem pedał gazu przyspieszając do 120 km/h, zmieniając w międzyczasie pas.

- Jebany siedzi mi na ogonie, Bruce. Mam zamiar zbić go z tropu i jeśli go nie zgubię, postaram się znaleźć jakieś inne wyjście z sytuacji.

- Bądź ostrożny, stary.

- Będę - rozłączyłem się i rzuciłem telefon na tylne siedzenie, a następnie ponownie przyspieszyłem. Patrzyłem, jak licznik przeskakuje do 160 km/h i zanim się zorientowałem, zostawiałem w tyle każdy kolejny samochód, manewrując w tym celu po różnych pasach.

- Kelsey, skarbie, zrobisz coś dla mnie?

Przełknęła ślinę i strzeliła kilkakrotnie palcami zanim zdecydowała się na mnie spojrzeć.

- Co mam zrobić?

- Chcę, żebyś obserwowała tamten samochód i powiedziała mi, kiedy będzie się zbliżał, zgoda?

Kelsey przytaknęła i obróciła się w kierunku tylnej szyby, wlepiając spojrzenie we wskazany pojazd.

- Jest co raz bliżej, Justin.

- Jak blisko?

- Bardzo blisko, właśnie wymija dwa samochody i gdy to zrobi, będzie tuż za nami - mógłbym przysiąc, że w tonie jej głosu dominowała panika.

- Kurwa - gwałtownie zjechałem z pasa i ponownie docisnąłem pedał gazu rozwijając prędkość do 175 km/h i zjechałem na lewą stronę. - Dalej jest za nami?

- Tak.

Przyspieszyłem do 200 km/h i zjechałem z drogi skręcając w jakąś przypadkową uliczkę.

-A teraz?

- Dogania nas - Kelsey przysiadła na kolanach, oplatając ręce wokół zagłówka.

Wyjechałem ponownie na autostradę i wyprzedziłem trzy samochody, manewrując między sąsiednimi pasami i docisnąłem pedał gazu jadąc tak szybko, jak tylko samochód był w stanie jechać. Zjechałem na ostatni pas, a moim oczom ukazał się kolejny zjazd, w który skręciłem, by chwilę później znaleźć się w tej części Stratford, w której nigdy wcześniej nie byłem.

Przejeżdżając przez wszystkie konieczne ulice, stosując jednak możliwe skróty, dotarłem w końcu do uliczki prowadzącej prosto do części Stratford, w której mieszkali moi rodzice.

- Zgubiliśmy go - Kelsey odetchnęła z ulgą. Po sposobie jej mówienia i wyrazie twarzy od razu poznałem, że to, co działo się przez ostatnie kilka minut zdawało jej się ciągnąć przez godziny.

Spuściłem z gazu, zwalniając samochód do normalnej prędkości i usadowiłem się wygodnie w fotelu, próbując regularnie oddychać i tym samym trochę się uspokoić.

- Wszystko w porządku? - wyszeptałem, przerywając tę niezręczną ciszę między nami.

- Tak, a u ciebie?

Kiwnąłem twierdząco głową i wyciągnąłem rękę w kierunku tylnego siedzenia, by sięgnąć po swój telefon. Gdy udało mi się go chwycić, natychmiast wybrałem numer do Bruce'a. Gdy odebrał, nie dałem mu nawet dojść do słowa.

- Zgubiliśmy go.

- Na pewno?

Spojrzałem w lusterko, by móc z czystym sumieniem potwierdzić.

- Tak, zajęło nam to trochę czasu, ale w końcu dojechałem do części Stratford, którą dobrze znam, więc zgubienie go było łatwiejsze niż wcześniej.

Zapadła niezręczna cisza.

- To jest dopiero początek, wiesz o tym - otwarcie przyznał Bruce. Nie owijał w bawełnę, miał całkowitą rację.

- Wiem - mruknęłam i nagle oświeciło mnie, co tak właściwie się działo. - Zobaczymy się niedługo - rozłączyłem się, zacisnąłem palce wokół telefonu i zacisnąłem zęby.

Kelsey's PoV

Jeśli spytalibyście mnie, co się właśnie stało, nie potrafiłabym odpowiedzieć, bo właściwie sama dokładnie tego nie wiedziałam. W jednej chwili się uśmiechaliśmy, śmialiśmy i miło spędzaliśmy czas, w drugiej byliśmy poważni, zdołowani i nerwowi. To było kompletnie szalone, a przy okazji nabawiłam się bólu kręgosłupa.

Coś we wnętrzu mnie mówiło mi, że Justin tak naprawdę wiedział, co się stało, tylko nie chciał mi powiedzieć, a to bolało bardziej, niż powolna śmierć.

Ktokolwiek to był, ktokolwiek siedział za kierownicą, miał coś do Justina, a skoro miał coś do Justina, to mogło znaczyć tylko jedno...

Justin wciąż tkwił w tym bagnie.

Rozczarowanie wypełniało mnie całą, potrafiłam jedynie spoglądać w dół na swoje stopy i ocierać z twarzy łzy. Nienawidziłam być okłamywana, zwłaszcza przez kogoś, kto przyrzekał na wszystko, że mnie kocha, i nigdy więcej tego nie zrobi.

To zabawne, jak szybko udało mu się złamać obietnicę.

Poruszałam głową w rytm kolejnych myśli i spojrzałam za okno obserwując drzewa i samochody, które mijaliśmy, jednak wszystko widziałam jak za mgłą.

- Jesteśmy - ostry ton głosu Justina dał mi wyraźnie do zrozumienia, że coś było nie tak, i nie miało to nic wspólnego z tym, co stało się kilka chwil temu. Obróciłam głowę w jego kierunku i spojrzałam na niego. Widziałam, jak zaciskał szczękę, a mrok przyćmiewał jego spojrzenie. Poczułam nerwowy uścisk w żołądku.

- Justin, o co chodzi?

- Wysiadaj z auta i idź do domu, Kelsey - wszystkie ślady szczęścia zniknęły, a zastąpiła je wyraźna złość.

- Justin... - zamilkłam, cały czas spoglądając przed siebie zdesperowana, by dowiedzieć się, co tak przyciągnęło jego uwagę i jednocześnie go rozzłościło. Moje usta samoistnie otworzyły się szeroko dostrzegając obiekt obserwacji Justina.

Na trawniku przed głównym wejściem do domu wypalone zostało kilka, wielkich liter układających się w słowo SNIPERS, nad którym unosił się jeszcze dym pozostały po ognisku.

Nie, nie, nie, nie, nie. Nie mogłam powstrzymać goryczy wzbierającej w moim gardle, gdy patrzyłam na Justina.

Obiecał, powiedział cichy głosik w mojej głowie przypominając mi o rzeczach, które obiecywał mi, gdy zwolnili go z więzienia.

- Idź do domu, Kelsey, już - syknął Justin i widziałam, że był śmiertelnie poważny.

Otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu, a popiół pozostały po ogniu, tworzący ciąg liter, z każdą chwilą zapadał w moją pamięć co raz głębiej.

Kolejny trzask drzwi samochodu sprawił, że podskoczyłam, a gdy się obróciłam zobaczyłam Justina, podobnie jak ja wychodzącego z pojazdu. Obróciłam się i kontynuowałam drogę do domu oczekując, że Justin będzie szedł tuż za mną, lecz zamiast tego przechadzał się wzdłuż wypalonego trawnika, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

Zamknęłam szczypiące oczy, wzięłam głęboki oddech i przekręciłam zamek we frontowych drzwiach, następnie je otwierając. Wbrew tego, czego naprawdę chciałam, wykonałam polecenie Justina i weszłam do środka. Wszyscy natychmiast podnieśli się z kanapy i spojrzeli na mnie.

- Kelsey - odetchnął John patrząc na mnie tak, jak gdyby oczekiwał ode mnie odpowiedzi na dręczące go pytania, lecz jedyne czego się doczekał to lekkie kiwnięcie głową. - Wszystko w porządku? - spytał, chociaż doskonale znał odpowiedź.

- Co się stało? - szepnęłam, ignorując Johna, kierując swoje pytanie do wszystkich obecnych. Poczucie winy, które malowało się na twarzy Bruce'a sprawiło, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Łapiąc mnie w swoje ramiona, John uchronił mnie od upadku.

- Miałaś długą noc, może pójdziesz na górę?

Mocno trzymając się ramienia Johna, energicznie potrząsnęłam głową,

- Nie - syknęłam. - Chcę wiedzieć co się dzieje, i to natychmiast. - puściłam go i stojąc już o własnych siłach, spojrzałam mu w oczy. - Co to, do diabła jest Snipers i dlaczego do kurwy nędzy ktoś napisał to na naszym trawniku?

Bruce potwierdził moje obawy, gdy zerknął na Johna i odpowiedział za niego.

- To nic takiego. Po prostu idź na górę, mamy z Justinem kilka rzeczy do omówienia.

- Gdzie jest Carly? - spytałam Johna.

Życzliwy uśmiech zagościł na jego twarzy.

- Poszła na noc do domu. Chciała zostać, ale ją odesłałem. Martwiła się o ciebie, może powinnaś do niej zadzwonić i powiedzieć jej, że bezpiecznie dojechaliście?

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i przełknęłam ślinę.

- Chyba tak zrobię. Dobranoc, chłopcy - schyliłam głowę i leniwie weszłam po schodach, kierując się prosto do pokoju Justina.

Gdy bezpiecznie doszłam do jego sypialni, przycisnęłam plecy do zamkniętych drzwi. Osuwałam się na dół dopóki, dopóty nie uderzyłam tyłkiem o podłogę. Przyciągnęłam zgięte kolana do klatki piersiowej, i oparłam o nie czoło, a już chwilę później krztusiłam się własnymi łzami.

To wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Powrót Justina, kłamstwa, obietnice, Tanner, sekrety, domek, pościg, a teraz to... to było dla mnie za dużo.

To wszystko się ze sobą łączy, syknął złośliwie głosik w mojej głowie, czy ty naprawdę myślałaś, że dotrzyma obietnicy? Jest przestępcą z jakiegoś powodu, Kelsey, kłamstwo przychodzi mu z łatwością.

Potrząsnęłam głową, by pozbyć się natrętnych myśli i próbowałam przypomnieć sobie, kiedy ostatnio usłyszałam prawdę z ust Justina.

Zmusiłam się, by wstać i sprawdziłam kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Wyciągnęłam go i wybrałam znajomy numer, czekając, aż ktoś po drugiej stronie odbierze.

- Słucham?

- Carly - westchnęłam, rzucając się na łóżko, kładąc rękę na czole.

- Kelsey, o mój Boże, dzięki Bogu nic ci nie jest. Chciałam zostać i poczekać, aż wrócisz, ale głupi John nie chciał się zgodzić i powiedział, że albo sama wrócę do domu, albo mnie odwiezie - wyrecytowała na jednym oddechu z irytacją wyczuwalną w głosie. Wyobrażałam sobie, jak mówiąc to wywracała oczami.

Zachichotałam, przypominając sobie sytuację sprzed chwili.

- Wiem, pytałam o ciebie i powiedział mi, że wróciłaś do siebie.

- Taaa... - między nami przez chwilę panowała niezręczna cisza. - Wszystko w porządku? - szepnęła po kilku sekundach. - Nie wiem, co się stało, ale Bruce dzwonił do Justina i prosił go, by wrócił do domu. I widziałam to na trawniku...

- Justin nic mi nie powie, Carly - prychnęłam, nerwowo ściskając dół mojej koszuli. - Wiem tyle, co ty, a na domiar złego, ktoś śledził nas przez prawie całą drogę

- Co masz na myśli?

- Wszystko było w porządku, Justin prowadził, rozmawialiśmy, kiedy nagle zauważył jakiś samochód od dłuższego czasu jadący za nami. Sprawdził, czy jego podejrzenia były słuszne i zanim się zorientowałam, to przerodziło się w scenę z „Szybkich i wściekłych" - burknęłam, kładąc wolną dłoń na brzuchu. - Myślałam, że tam zginę - mruknęłam.

Carly zadrwiła - Obie wiemy, że Justin nigdy by do tego nie dopuścił - przerwała - zaryzykowałby własne życie, żeby cie ratować.

- Wiem - oblizałam wargi i zmarszczyłam je w zamyśleniu. - Po prostu... - wzięłam głęboki wdech i wzruszyłam ramionami, choć Carly nie mogła tego zobaczyć. - Nie wiem.

- Kelsey - westchnęła Carly - co się tak naprawdę dzieje? O co chodzi? Chcesz, żebym przyszła?

- Nie, nie chcę ci sprawiać kłopotu.

- Daj spokój, będę za chwilę. Po prostu chcę cię zobaczyć i osobiście upewnić się, że wszystko w porządku. Potrzebujesz trochę „babskiego czasu", a ja mam więcej niż ochotę spędzić go z tobą.

Cień uśmiechu wkradł się na moją twarz.

- Dziękuję, Carly.

- Wszystko dla mojej najlepszej przyjaciółki. Kiedy mogę wpaść?

- Nie teraz, tamci wydają się być na skraju wytrzymałości, ale bardzo bym chciała, byś wpadła jutro. Mogłybyśmy spędzić dzień na plotkach i oglądaniu filmów. - rzekłam z nadzieją, że nie miała na jutro żadnych planów.

- Załatwione, będę u ciebie punktualnie o drugiej. No, skoro jesteśmy umówione, powiedz mi, co się dzieje? Poza tą sprawą, oczywiście, co cię gryzie?

- Czuję się... zagubiona - westchnęłam. - Jakbym w ogóle go nie znała.

- Justina?

-Tak... całkiem, jakby trzymał coś w tajemnicy przede mną... jakby coś ukrywał.

- Jestem pewna, że po prostu za dużo o tym myślisz, Kels. Tak bardzo, jak go nie lubię, tak wiele ma na swoim koncie. To, co stało się dzisiaj... to początek czegoś większego. Wiem to, i swoją drogą, wszyscy udawali, robili dobrą minę do złej gry, gdy to się stało. To nie jest coś, co można od tak beztrosko przyjąć.

- Czy on i chłopaki wciąż robią te interesy, Carly? O to chodzi? - nie zauważyłam nawet, kiedy podniosłam głos.

- Kelsey...

- Co się, kurwa, stało? - głos Justina rozniósł się po całym domu i przestraszył mnie do tego stopnia, że upuściłam telefon na podłogę.

- Kurwa - wstałam i wychyliłam się, sięgając po telefon. Jęknęłam w duchu widząc, że połączenie zostało przerwane.

Kiedy byłam w trakcie ponownego wybierania numeru nagle przerwałam, przysłuchując się głośnym krzykom Justina.

- Co to kurwa znaczy, że nie wiesz? Kazałeś mi wracać do domu, kiedy spędzałem czas ze swoją dziewczyną, przeszkodziłeś nam, i po co? Żeby powiedzieć mi, że nie wiesz, co się stało? - wrzasnął Justin, a ja bardzo łatwo zdołałam wyobrazić sobie wyraz jego twarzy - był wściekły.

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je, wychylając delikatnie głowę by zobaczyć, czy któryś z nich mnie usłyszał. Gdy upewniłam się, że nie, podeszłam do schodów, starając się przysunąć jak najbliżej ich krawędzi, by móc lepiej przysłuchać się ich rozmowie. Byłam zdesperowana, by dowiedzieć się, o czym mówili.

- Nie było nas w domu, kiedy to zrobili, Justin - warknął Bruce. - Byliśmy w mieście, a gdy wróciliśmy zobaczyliśmy płomienie wypalające na trawniku ich nazwę, więc przestań się czepiać, skoro nie wiesz jak było.

Justin przejechał czubkiem języka po górnej wardze i oparł dłonie o biodra.

- Ten samochód był ich, prawda?

- Jaki samochód?

- Ten, który śledził mnie, gdy wracałem do domu - Justin spojrzał na Bruce'a.

- W tej chwili sądzimy tak samo jak ty - powiedział John, leniwie wzruszając ramionami. - Ale jeśli wiedzieli, kiedy i gdzie mają cię ścigać to znaczy, że musieli tam być przez cały czas.

- Co by znaczyło, że obserwowali cię już zanim wyjechaliście do domku - powiedział Marco z niepokojem wyczuwalnym w każdym jego słowie.

- Mieli mnie na oku odkąd spotkaliśmy się w magazynie Luke'a - wyszeptał Justin, próbując połączyć ze sobą fakty.

Wstrzymałam oddech, gdy wspomniał o Luke'u. Wspomnienia tych wszystkich rzeczy, które nam zrobił rozbłysły w moim umyśle jak błyskawica.

- Cholera - warknął Justin, machając pięścią w powietrzu w sposób, jakby chciał kogoś uderzyć, po czym ponownie oparł dłoń na swoim biodrze. - Jakim cudem nie zorientowałem się wcześniej?

- Nikt z nas tego nie zauważył. Musieli to zaplanować zanim dowiedzieliśmy się o ich istnieniu - podsumował Marcus.

- Jeśli te gnoje mnie obserwowały to znaczy, że byli niedaleko domku, nie? - spytał Justin, a ja wyczułam wahanie w jego głosie.

Dokąd zmierzał?

Chcąc usłyszeć jeszcze więcej, usiadłam na najwyższym schodku modląc się, by mnie nie przyłapali.

- Jeśli ten samochód jechał za wami od początku to tak, musiał obserwować domek - krótko odpowiedział Bruce.

- Jasny gwint - Justin pociągnął za końcówki włosów. - Widział wszystko? On...

Potrząsając głową, chwycił najbliższą rzecz, która okazała się być szklanką i rzucił ją w odległy kąt pokoju obserwując, jak rozbiła się na miliony kawałków.

- Pogodziłem się z tym raz, nie zamierzam robić tego ponownie.

Nagle wspomnienie tej feralnej nocy trzy lata temu wróciło.

- Co masz na myśli? - spytał Justin?

- Obudziłam się, bo coś gładziło mój policzek, ale gdy się rozejrzałam, nikogo nie było. Myślałam, że może poszedłeś do łazienki, ale po pięciu minutach zdałam sobie sprawę, że wyszedłeś i byłam całkiem sama.

Zacisnęłam oczy, w myślach błagając, by te wspomnienia zniknęły, a żadne inne nie wyszły z ukrycia.

- Nawet mi nie powiedziałeś, że Luke mnie obserwował... - przerwałam, zaciskając powieki.

- Nie... - szepnęłam, chcąc przestać o tym myśleć, jednak wspomnienia w dalszym ciągu nie chciały przestać mnie nawiedzać.

Otworzyłam oczy słysząc kolejny trzask. Schyliłam się i zobaczyłam, jak Bruce rzuca pilotem o ziemię, a ten ląduje niedaleko frontowych drzwi.

-Mówiłem ci, żebyś tamtej nocy trzymał buzię na kłódkę. Wiedziałem, że coś takiego może się stać, jeśli zrobisz inaczej - poirytowany Bruce podrapał się w tył głowy. - Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Teraz wszyscy jesteśmy w to zamieszani.

-Czy ty naprawdę jesteś tak naiwny by uwierzyć, że Lyndon nie przyszedłby po nas i ludzi, na którym nam zależy? Takie chore sytuacje są normalne biorąc pod uwagę to, czym się zajmujemy - Justin wyrzucił ręce w powietrze, posyłając Bruce'owi tak wściekłe spojrzenie, że wyglądał, jakby postradał zmysły.

- Nie, ale mogliśmy uniknąć takiej sytuacji. Tymczasem ty wyczerpałeś ich cierpliwość, a teraz robią wszystko, co w ich mocy, żeby nas sprzątnąć.

- Jeśli chcą się bawić, proszę bardzo - Justin kipiał ze złości. Szybko oddychał, a jego spojrzenie promieniowało wściekłością. - Tyle na temat. Poniżyli nas, więc pewnie myślą, że są na wygranej pozycji - Justin zaśmiał się, jednak bez krzty rozbawienia, i potrząsnął głową. - Jeśli rzeczywiście wydaje im się, że mogą się tak bawić pokażemy im, dlaczego się mylą.

Bruce zmarszczył brwi.

- Co zamierzasz zrobić?

- Załatwimy ich jeden po drugim. To było ich ostrzeżenie i nie ma opcji, bym tak po prostu czekał, aż znów nas poniżą. Mogą po mnie przyjść; gówno mnie to obchodzi, ale ściganie mnie, gdy moja dziewczyna jest ze mną? To już przegięcie.

- Nie możesz tak po prostu się na nich odegrać. Oni chcą, żebyśmy po nich przyszli i jeśli damy im to, czego chcą, wpadniemy w zasadzkę, a nie wiem jak tobie, mnie ostatni raz w zupełności wystarczy.

- Nie mogę tak po prostu siedzieć i patrzeć, jak robią sobie z nas jaja. - prychnął wściekle Justin. - Ostatnim razem, gdy czekaliśmy, wszystko się zjebało.

- Powiedz mi - Bruce uniósł rękę, uciszając Justina. - Co było pierwszą rzeczą, która przyszła ci na myśl dziś w nocy?

- Pierwsza rzecz, która przyszła mi na myśl? A co to ma wspólnego z tym, o czym mówimy?

- Po prostu odpowiedz - naciskał Bruce, zaciskając usta tak, że utworzyły one wąską linię. - O czym, albo o kim myślałeś, kiedy byliście śledzeni?

Justin nie zawahał się z odpowiedzią.

- Myślałem, żeby chronić Kelsey - jego głos ściszył się do delikatnego szeptu, a w jego oczy przyćmił paniczny strach.

- A żeby ją chronić, musisz to odpowiednio rozegrać. Śledzili cię, wiedzą, że jest ważną częścią twojego życia, przez co automatycznie stała się ich celem.

- Jeśli choć przez ułamek sekundy przejdzie im przez myśl, żeby ją tknąć, będą mieli o jeden problem więcej - krzyknął Justin. - Nie dopuszczę, by to, co było z Luke'iem stało się ponownie! Przez tego gnoja wystarczająco się nacierpiała i nie pozwolę, by musiała przez to przechodzić jeszcze raz.

- O to chodzi! - wrzasnął Bruce, naśladując to, co chwilę wcześniej zrobił Justin, wyrzucając ręce w powietrze. - Zrobisz wszystko, jeśli to sprawi, że Kelsey będzie bezpieczna, ale nie możesz uderzyć, jeśli sami nas do tego prowokują. Oni tylko na to czekają. - Bruce złączył ręce i rozprostował ramiona. - Tym razem załatwimy to po mojemu - przerwał, posyłając Justinowi ostre spojrzenie. - Zrobimy na przekór im.

Justin, choć wyraźnie niezadowolony, uniósł ręce w geście kapitulacji.

- Jak chcesz - syknął przez zaciśnięte zęby.

- Podzwonię trochę i powiem wam potem, co zamierzam. W międzyczasie może spróbuj trochę odpocząć? To był długi dzień i jestem pewien, że twoja dziewczyna na ciebie czeka.

Justin złagodniał po wspomnieniu o mnie i kiwnął twierdząco głową.

- W porządku, zobaczymy się później.

- Na razie.

Odwróciwszy się, Justin ruszył w kierunku schodów, gdy głos Bruce'a zabrzmiał ponownie.

- Justin?

- Tak? - odwrócił się, by móc na niego spojrzeć i zmarszczył brwi.

- Wiesz, co to znaczy, prawda? To, co zamierzamy zrobić? - Bruce posłał Justinowi niepewne spojrzenie.

Justin wyglądał, jakby wiedział, lecz nie odezwał się ani słowem, pozwalając, by to Bruce powiedział to na głos.

- Rozpoczynamy wojnę.

Westchnęłam, natychmiast przyciskając dłoń do ust, jednocześnie przyciągając ich uwagę. Błyskawicznie zerwałam się na równie nogi i pobiegłam do pokoju Justina zszokowana tym, co właśnie usłyszałam.

Wszystkie moje obawy się sprawdziły.

Justin nie tylko wciąż siedział w tym bagnie, ale też miał zamiar zacząć coś, co może nie skończyć się dobrze.

Pocierając trzęsące się dłonie, oblizałam wargi starając się nie buchnąć płaczem. Gdy drzwi do jego pokoju się otworzyły pociągnęłam nosem, odwracając się, by sekundę później móc zobaczyć Justina, który z przerażeniem spoglądał na mnie, szeroko otwierając oczy.

Bał się mojej reakcji, i słusznie.

- Kelsey, pozwól mi wyjaśnić...

- Nie - uciszyłam go, podnosząc rękę. - Okłamałeś mnie, Justin.

- Tak, wiem. To dla twojego dobra...

- Dla mojego dobra? - spojrzałam na niego z niedowierzaniem - Czy ty słyszysz co mówisz?

- Daj mi wyjaśnić! - krzyknął Justin uciszając mnie i spoglądając na mnie swoimi orzechowymi oczami. - Proszę - ściszył głos do szeptu. - To wszystko, o co proszę. Po prostu mnie wysłuchaj.

- Oczywiście - pomachałam dłonią w jego kierunku tym samym prosząc, by kontynuował, po czym skrzyżowałam ręce na piersiach.

Przeczesując włosy, Justin zrobił kilka kroków.

- Wiem, że to nie wygląda dobrze, okej? Wiem, że nie powinienem kłamać, ale jeśli bym ci o tym powiedział, stworzyłbym jeszcze większy problem... taki, z którym nie chcę mieć w tym momencie do czynienia. Dopiero wróciłem, nie chcę tego niszczyć.

- Więc w to nie brnij.

- Kelsey - Justin przejechał palcami po swoich włosach, machając jednocześnie głową. - Przestań - ostrzegł.

- Jesteś niesamowity! - tupnęłam nogą. - To dla ciebie typowe! Nie możesz robić tak ryzykownych rzeczy i narażać życia, bo jakieś zwyrodniałe dupki próbują cię załatwić!

- Ja też nie mogę pozwolić im żyć - odburknął Justin, marszcząc nos. - Przyszli po mnie dzisiaj, kiedy ty byłaś ze mną pokazując, że żadne granice dla nich nie istnieją. Dopadną ciebie, żeby dorwać mnie. Chcesz tego?

- Nie, oczywiście, że nie chcę - oburzyłam się zdziwiona, że w ogóle przyszło mu do głowy zadać tak niedorzeczne pytanie.

- Więc nie kwestionuj tego, co robię Kelsey, okej? Jeśli poświęcisz chwilę, by poukładać sobie to wszystko w głowie zrozumiesz, że to co robię jest z korzyścią dla nas obojga.

- Mógłbyś wrócić przez to z powrotem do więzienia... - załkałam, a łzy spływały mi po policzkach. - Z której strony to ci wygląda na korzyści?

- Nie dopuszczę do tego - wyszeptał, patrząc na mnie z troską. - Nic nie rozdzieli nas po raz drugi.

- Nie możesz kontrolować życia, Justin. Możesz być zdolny do zabicia tych łajdaków, ale nie ma takiej siły, która pozwoliłaby ci wymigać się od pójścia do więzienia.

- Jeśli zrobię to jak trzeba, będę mógł ich załatwić, trzymając cię z dala od tego, ale żeby mi się udało, musisz ze mną współpracować - Justin zrobił krok ku mnie, a ja zrobiłam krok w tył.

- Nie - wyszeptałam, unosząc dłoń.

Jego spojrzenie wypełniał ból.

- Kelsey...

- Mówiłeś mi, że z tym skończyłeś - szepnęłam.

Każde moje słowo przesiąknięte było smutkiem, a by uniknąć konieczności spojrzenia mu w oczy, przyglądałam się własnym dłoniom.

- A teraz znów kłamiesz. Jak możesz stać tu i usprawiedliwiać to wszystko, jak gdyby to było coś normalnego? Nie jest. Potrzebuję cię w swoim życiu, nie rozumiesz?

Zachowując ciszę, Justin słuchał tego co mówiłam.

- Bez ciebie moje życie traci sens i nic nie mogę na to poradzić - otarłam ręką nos i spojrzałam na niego. - Narażasz swoje życie na niebezpieczeństwo.

- Moje życie ciągle jest w niebezpieczeństwie niezależnie od tego, co robię. To, co się dziś stało jest powodem, przez który moje życie nigdy nie będzie takie jak byś chciała. - Justin potrząsnął głową, a sarkastyczny uśmiech na jego twarzy mówił zupełnie coś innego niż jego spojrzenie. - Nie widzisz tego? - wyrzucił ręce w powietrze z frustracją widoczną na twarzy. - Robię pojebane rzeczy, Kelsey. Styl życia, jaki sobie wybrałem bynajmniej nie jest wspaniały. Zabijam ludzi, żeby mieć za co żyć. Upewniam się, że zapłacą, kiedy się umawiamy i nie patrzę wstecz, bo nie robię tego, ponieważ mam taką zachciankę. Wiem, że to popieprzone, ale to po prostu ja. Jestempopieprzony, Kelsey. Jestem mentalnie popieprzony i nikt ani nic tego nie zmieni - jego błyszczące, orzechowe oczy patrzyły wprost w moje, brązowe i smutne.

Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak nic nie przyszło mi do głowy.

- Wszystko się psuje - mruknął posępnie. Jego oczy straciły cały blask, a on sam stał bez ruchu, tępo wpatrując się w podłogę. - Wszystko czego dotknę, wszyscy, którzy zjawiają się w moim życiu cierpią, i to wszystko przeze mnie...

- Justin...

- Jazzy, Jason, moi rodzice... - zamyślił się przez chwilę. - Ty - wyszeptał. - Luke... - zacisnął pięści. - A teraz to... wszyscy wokół mnie umierają, i to wszystko moja wina.

- O czym ty mówisz, Justin? Nic z tych rzeczy nie było twoją winą - szepnęłam zakłopotana faktem, że o nich wspomniał. - Już o tym rozmawialiśmy.

Spojrzał na mnie ze złością błyszczącą w jego orzechowych oczach, wyraźnie się ze mną nie zgadzając.

- Wszystko moja wina! - ryknął Justin i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, złapał ramki ze zdjęciami stojące na komodzie i rzucił nimi przez pokój, prawie trafiając mnie jedną z nich. - Wszystko się pieprzy! - uśmiechnął się pogardliwie, zrzucając kolejne ramki na podłogę i patrząc, jak szklane szybki, za którymi widnieją zdjęcia rozbijają się na kawałki. - I to wszystko przeze mnie!

- Justin - krzyknęłam, moją głowę rozsadzały dziesiątki różnych emocji. - Przestań!

- Wszystko się psuje... - jęknął, i po raz pierwszy odkąd go znam zobaczyłam, jak przestał robić to, co robił przez ostatnie kilka chwil i padł na kolana walcząc ze łzami, które cisnęły mu się do oczu.

- Justin... - otworzyłam usta, nie rozumiejąc co właściwie się stało.

Wyglądał na zagubionego, przerażonego i bezradnego, jak zupełne przeciwieństwo tego Justina, którego znałam. Jego nieobecny wyraz twarzy i tępe spojrzenie dały mi do zrozumienia, że coś było nie tak.

- Justin... - spróbowałam ponownie, zbliżając się do niego i powoli klęknęłam, nie chcąc patrzeć na niego z góry. - Spójrz na mnie.

- Wszystko się psuje... - powtórzył szeptem.

Sklulił się. Sprawiał wrażenie oszołomionego.

- Proszę, Justin... weź się w garść - szepnęłam pokrzepiająco.

Ręce trzęsły mi się ze zdenerwowania, lecz starałam uspokoić się choć na tyle, by być w stanie mu pomóc.

- Jesteś dla mnie wszystkim, wiesz o tym? - mruknął

- Wiem - przytaknęłam, desperacko pragnąc odzyskać mojego Justina. - Wiem to - jęknęłam, powoli przysuwając się do niego. Ujęłam jego głowę w dłonie i zmusiłam, by spojrzał mi w oczy.

Mogłabym przysiąc, że walczył z łzami, nie chcąc pozwolić im się uwolnić.

- Nie wiesz - wyszeptał.

- Wiem, Justin. Przysięgam, że wiem. Spójrz na mnie, skarbie - uspakajałam go, gładząc delikatnie jego policzki, pragnąc wygnać z niego całą tę melancholię i przywrócić go tym samym do życia. - Proszę, spójrz na mnie.

- Bez ciebie jestem nikim - mruknął pod nosem, lecz wyraźnie go usłyszałam. Chłonął mój dotyk, przymykając oczy, starając się ograniczyć oddech do minimum.

Cichy jęk wydobył się z moich ust, gdy Justin objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie.

- Nie zostawiaj mnie - mruknął. - Proszę.

Wplotłam palce w jego włosy, delikatnie je przeczesując.

- Nigdzie się nie wybieram - szepnęłam i mocno go przytuliłam, pierwszy raz w życiu pocieszając go i zapewniając, że wszystko będzie dobrze.

Obiecuję

Continue Reading

You'll Also Like

8.4K 426 23
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...
72.1K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
12.3K 1.1K 22
Wielka przygoda z dramą w tle. Charlie, uczestniczka z Polski, wchodzi w świat Eurowizji z przytupem. Jest pewna siebie, ciesząc się z tego wielkiego...
135K 5.3K 41
ONA jest producentką w wytwórni „2020". A ON jest największą gwiazdą tego roku w „SBM Label". Dwie różne wytwórnie muzyczne. Dwa różne światy. A jed...