Stracone znajdź

By margarethelstone

7.2K 595 117

Opowieść o dwojgu młodych ludzi, których życie niewiele zdaje się mieć z bajki. Ludzi, którym nie dane było... More

Prolog
I Samemu.
III Znaliśmy ją dłużej.
IV Rozumiem.
V To tylko imię.
VI Z miłością, Szpadka. Z miłością.
VII Przed oczyma miał Heather
VIII Więc co się stało, Czkawka?
IX Nie ufam jej
X Kiedyś
XI To był jej dzień
XII "I tak wszyscy trzej zaraz stracicie dla niej głowę"
XIII Więc mówisz, że Heather ma do tego oko
XIV Coś w nich pękło
XV Nie jest jedną z nas
XVI Naprawdę i zupełnie, całkowicie sam
XVII Prawdziwe, bezsprzeczne błogosławieństwo
XVIII Nie mogłam po prostu odejść
XIX Nie zostawiaj mnie

II Zmieniło się wszystko.

616 47 9
By margarethelstone


"Nie powinienem był tak się do niej odzywać. Ani wychodzić w ten sposób." pomyślał młody wódz, obserwując dziaciaki pracujące przy zagrodzie nie tak cichego ostatnimi czasy Svena. „Wstaje skoro świt, żeby mieć pewność, że wstaje przede mną. Utrzymuje porządek w domu, co w mieszkaniu wikingów bynajmniej nie jest oczywistością. Na Odyna, przecież ta kobieta nauczyła się gotować!"

Zdecydowanie powinien mieć więcej cierpliwości.

Zerknął w dół. Już dawno przekonał się, że nadzór z lotu ptaka był zdecydowanie skuteczniejszy – trudniej było ukryć się przed bystrym wzrokiem chłopaka, trudniej było wymigać się od pracy. Zwłaszcza, że nawet jeżeli coś umknęło uwadze młodego człowieka, zawsze dostrzegane było przez jego smoka. Podobnie było i tym razem.

- Widzę, mordko, widzę. - poklepał Szczerbatka po szyi, po tym jak ten ostatni zwrócił jego wzrok we właściwą stronę.

- Łapidorsz, jeżeli myślisz, że cię nie widzę, to jesteś w błędzie. - krzyknął – Ty Rybitwa, również!

Bliźnięta, lat trzynaście, wychynęły znad stosu skrzynek, za którymi się ukrywali. Próbowali udawać, że nie wiedzą, o co ich wodzowi chodzi. Z marnym skutkiem.

„Dlaczego to zawsze muszą być bliźniaki?" przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się na wspomnienie dzikich pomysłów Mieczyka i Szpadki, które, nawiasem mówiąc, bynajmniej nie zanikały wraz z upływem lat. Raczej przybierały na sile. Bliźnięta z każdym dniem zdawały się być coraz bardziej kreatywne. Choć ostatnio... jakby im przeszło. Kiedy właściwie?

„W zeszłym roku."

Odgonił nachodzące go myśli. Widząc, że Rybitwa i Łapidorsz dostali się z powrotem pod czujne oko Svena, Czkawka dał znać swemu smoczemu przyjacielowi, że czas się zbierać. Zwinnym ruchem zawrócili i skierowali się w stronę odosobnionego domostwa plemiennej zielarki. Kolejne obowiązki czekały w kolejce i Czkawka mógł się tylko zastanawiać, w jaki sposób jego ojciec dawał sobie z tym wszystkim radę, nie tylko nie mogąc liczyć na pomoc smoków, ale wręcz będąc narażonym na ich niespodziewane ataki. „Swoją drogą – przyznał się sam sobie – na moją pomoc też długo musiał czekać." Nie mógł wyjść z podziwu dla Stoika. Nigdy.

- Wiesz co, mordko? - zagaił po chwili. - Zdecydowanie musimy coś zrobić z tymi imionami.

Kiedy dotarli do celu, okazało się, że znowu mylnie ocenił charakter swej doradczyni, a także własne zdolności perswazyjne. Wizyta u Gothi miała zająć im o wiele więcej czasu, niż zakładał. I niosła ze sobą znacznie więcej obrażeń, niż mógłby przypuszczać.

- Au! - krzyknął, gdy uderzyła go swoją słynną na całą wyspę laską. - Naprawdę nie wydaje mi się, żebym na to zasłużył!

Uderzyła ponownie.

- Hej! - Czkawka odsunął się na bezpieczną, jak mu się zdawało, odległość. - Dobra, to mogło mi się należeć. Ale boli i tak.

Rozmasował pulsujące miejsce z boku głowy, patrząc na uzdrowicielkę uważnie. Bynajmniej nie czuł się uleczony, ale wyraźnie nie taki był zamiar staruszki. Gothi pochyliła się i naskrobała coś laską na piasku. Czkawka rozszyfrował napis bez trudu – bynajmniej nie dlatego, że nauczył się rozumieć zielarkę. Ale Gothi napisała to już po raz trzeci tego dnia.

Wzruszył ramionami w odpowiedzi.

- Pomoc, pomoc. Co wy tak ciągle z tą pomocą? - żachnął się – Zły podział pracy? Jest doskonały.

Gothi uniosła lewą brew z niedowierzaniem.

- Przecież nie będę zbierał tych wszystkich ziółek sam. Ale potrzebuję tej listy, żeby przekazać ją dalej.

- Co? Nie, nie mogę go przysłać! - w głosie Czkawki słychać było rosnącą irytację. - Gdybym mógł, nie latałbym w tę i z powrotem przez cały dzień. Śledzik jest zajęty Akademią. Wszyscy są zajęci Akademią.

Staruszka zaskrobała laską po piasku.

- Wypraszam sobie. - ponuro odpowiedział wiking, gdy wreszcie zdołał rozczytać niewyraźne symbole. - Nie jestem półgłówkiem. I nie jestem uparty, tylko konsekwentny. To znaczy, byłbym, gdybyście wszyscy nie uparli się mi tego utrudniać. Gdzie ta pomoc, o której ciągle mowa? Gdzie zaufanie? Przy okazji Gothi, odrobina szacunku też by nie zaszkodziła. Jako wódz Berk mogę chyba oczekiwać nieco... Au!

Wódz Berk aż zachwiał się od uderzenia, które spadło na niego od góry, trafiając w sam środek czaszki. Staruszka nie żałowała swojej laski – Czkawka bliski był przekonania, że zielarka w gruncie rzeczy wcale nie potrzebowała podparcia, a wyłącznym przeznaczeniem długiego kija było przyprawianie o sińce wszystkich wikingów, których Gothi uznała za krnąbrnych lub bezczelnych. Oraz takich, którzy wykazywali obie te cechy. To, czy był to wódz czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia.

- Gothi, proszę.

Zignorowała jego słowa i podeszła do skraju podestu, wpatrując się w roztaczające się aż po horyzont morze. Gestem nakazała mu zajęcie miejsca obok niej.

Czkawka, zrezygnowany, niechętnie wykonał polecenie. Podążył za jej spojrzeniem i utkwił wzrok w spokojnych morskich odmętach. Nie wiedział, czego właściwie ma szukać, ale wiedział, że pytania nie na wiele się zdadzą, podobnie jak jakiekolwiek protesty. Szturchnięty, odwrócił się w drugą stronę i jego wzrok objął wyspę. Dostrzegł to, co zwykle – codzienne zamieszanie, przyziemne problemy i prozaiczne przeszkody. Sporo radości. Do jego uszu dobiegł nieustający nigdy gwar zwyczajnego życia wikingów. I poczuł, jak go to przytłacza. Zaczynał rozumieć.

- Wiem. Nad nimi nie da się zapanować. Ale wiesz, nie o to mi chodzi. Ja po prostu próbuję chronić ich wszystkich tak jak umiem. Codziennie. Chcę, żeby wiedzieli, że mogą na mnie liczyć. - odwrócił wzrok. - Poza tym, nawet morze da się okiełznać. W końcu jesteśmy wikingami.

Ponownie spojrzał na staruszkę i bez trudu odczytał jej myśli. Z tym akurat nigdy nie miał problemu.

- Czasem samemu. Przynajmniej muszę próbować.

Gothi pokręciłą głową i westchnęła niezadowolona. Ale podała mu listę, tym razem trzymając laskę z dala od jego głowy.

- Dziękuję. - spokojnie odpowiedział Czkawka. - Zlecę to komuś jak tylko znajdę chwilę. Postaram się, żebyś dostała swoje składniki jak najszybciej.

Podszedł do Szczerbatka, przez cały czas leżącego na skraju podestu. Zanim dosiadł swego wierzchowca, odwrócił się jeszcze i zapytał:

- Ciekawe, czy mojego ojca wychowywałaś w podobny sposób. Równie... boleśnie? Jakoś tego nie widzę.

Wioskowa uzdrowicielka uśmiechnęła się z lubością, po czym na znak potwierdzenia skinęła głową. Czkawka uniósł brwi w zdumieniu. Rzeczywiście trudno było wyobrazić sobie Gothi okładającą kijem Stoika Ważkiego. Najwyraźniej jednak mylił się, możliwe nawet, że bardzo. Pokręcił głową w niedowierzaniu i wskoczył na siodło. Po chwili już ich nie było. Zielarka odprowadziła ich wzrokiem, a przywołany wspomnieniem uśmiech powoli znikał z jej twarzy, gdy myślała o młodym smoczym jeźdźcu. Zbyt wiele nieszczęść, zbyt wiele smutku spadło na tego chłopca w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Zbyt wiele trudności wyrosło mu na drodze w tym samym czasie.

„Kiedy spadają na ciebie nowe obowiązki, zawsze jest trudno. Odpowiedzialność jest trudna. Jak długo jednak liczyć możesz na wsparcie i radę tego, kto na ciebie tę odpowiedzialność nakłada, kto przekazuje ci swoje obowiązki, tak długo jest to możliwe do spełnienia. Gdy tej pomocy brakuje, a wszystkiego trzeba uczyć się na własnych błędach, wykonanie takiego zadania zaczyna graniczyć z niemożliwością." Gothi nadal wpatrywała się w niebo, choć młody wódz już dawno zniknął jej z oczu.

„Co powiedzieć o człowieku, u którego boku zamiast doradcy stąpa podwójna żałoba?"

***

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Dni z każdą chwilą stawały się coraz krótsze i coraz chłodniejsze. I choć do zimowego przesilenia pozostawało jeszcze sporo czasu, Czkawka i tak czuł, że potrzebuje znacznie więcej jasnych godzin w ciągu doby.

- Obawiam się, że naprawę paśnika będziemy musieli przełożyć na inny dzień. - z niezadowoleniem zauważył chłopak, pochylony nad wiadrem mętnej wody, dopiero co wyciągniętej ze studni. - Co oznacza, że po raz kolejny nie udaje się nam dotrzymać planu.

Westchnął przygnębiony. Trudno, najwyżej jutro będzie musiał wstać jeszcze wcześniej i spróbować nadrobić stracony czas. Uśmiechnął się gorzko, zastanawiając się czy w ogóle powinien kłaść się spać tej nocy. Uniósł głowę, słysząc odgłosy dobiegające z areny, ponownie tętniącej życiem. Smocze szkolenie trwało w najlepsze.

- Trochę szkoda, że nas tam nie ma, co mordko? - Czkawka wyciągnął z zanadrza mapę podziemnych rzek, zasilających studnie na Berk. - Jakby nie patrzeć, założyliśmy tę Akademię, prawda? - szybkimi ruchami zaznaczył na mapie kolejną zanieczyszczoną studnię. - Może nie wyglądała dokładnie tak jak teraz, ale mimo to jakoś żal.

- Czyś ty do reszty zdurniał?! - wściekły i przerażony zarazem głos Sączysmarka rozniósł się echem po okolicy. - Panuj nad tym smokiem, półgłówku! Iskry lecą na wszystkie strony!

- Nie nasza wina, że twój smok jest łatwopalny, koleś. - wyglądało na to, że Mieczyk świetnie się bawi. - Z moim nie ma takiego problemu.

- Ani z moim! - zawtórowała mu Szpadka, chichocząc.

- Ludzie? Wspólny smok?

- Heathera miała rację, nic się nie zmieniło. - Czkawka, wciąż pochylony nad mapą, uśmiechnął się.

- Nie obchodzi mnie czy jest wspólny, czy nie, Śledziu! - Sączysmark nie dawał za wygraną. - Prawie mnie zabiliście!

„Ale przeżyłeś." - natychmiast rozbrzmiało w głowie wodza. „Hurra". Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Momentalnie opuścił głowę niżej, a uśmiech, który z takim trudem znalazł się w końcu na jego twarzy, zniknął w jednej chwili. Znowu dopadło go poczucie winy. Przecież jemu nie wolno było się uśmiechać.

- Nic się nie zmieniło? - wyszeptał sam do siebie. Ściśnięte nagle gardło nie pozwalało na nic innego. - Jak można myśleć, że nic się nie zmieniło? Jak można choć przez chwilę być takim głupcem, by w to uwierzyć? - bezsilny gniew bił z jego twarzy. - Jak można udawać, że życie w ogóle może toczyć się dalej po tym wszystkim? Po...

Zacisnął zęby, niezdolny dokończyć. Znowu trzęsły mu się ręce, oczy ponownie zaszkliły się. Zastanawiał się, jak długo jeszcze na każde wspomnienie Astrid będzie reagował w ten sposób. A zaraz potem pomyślał, że chce, żeby trwało to jak najdłużej. Do końca, niezależnie od tego, jaki on będzie. I kiedy będzie.

- Przecież zmieniło się wszystko.

Ze strony areny dobiegły go kolejne okrzyki, usłyszał dźwięk łamanego drewna. Na wybuch też nie trzeba było czekać – podobnie jak na towarzyszący mu jęk Sączysmarka. I śmiech całej reszty.

Czkawka z trudem podniósł się z kolan, drżącymi wciąż dłońmi złożył mapę i schował ją do wewnętrznej kieszeni pancerza. Podszedł do Szczerbatka. Upewnił się, że pasy mocujące siodło są dobrze zaciągnięte i dosiadł swego latającego wierzchowca. W stronę areny nie patrzył, nawet po tym, jak kolejna sztuczka któregoś z adeptów Smoczej Akademii zatrzęsła okolicznymi budynkami. Nie miał po co. Trącił przyjaciela, dając mu do zrozumienia, że najwyższa pora ruszać dalej – Szczerbatek jednak najwyraźniej nie zamierzał rozumieć tego oczywistego sygnału, stojąc wciąż w tej samej pozycji. Tylko ruchy smoczego łba wskazywały stronę, z której wciąż dochodziły głosy gangu.

Chłopak zaprzągł wszystkie siły, by odpowiedzieć na to żądanie. Prawie udało mu się brzmieć spokojnie. Prawie nie słyszał nienaturalnych wibracji w swoim głosie.

- No już, już, wystarczy. - poklepał druha po szyi. - Poradzą sobie sami. Mówiąc, że żałuję, nie planowałem odwiedzin. Została nam jeszcze jedna studnia do sprawdzenia, a to przecież nie wszystko, co musimy dzisiaj zrobić. Ja zresztą mam w tej chwili na tę wizytę jeszcze mniej ochoty niż zazwyczaj.

Wyprostował się, akurat na tyle, by uniknąć spoliczkowania przez ucho Nocnej Furii. Jednego z ulubionych sposobów, w jaki czworonożny przyjaciel wyrażał swoją dezaprobatę dla jego pomysłów – stosowanego równie chętnie co podcinanie nóg wikinga zwinnym ruchem smoczego ogona. Lub celowanie w jego głowę wszystkim, co akurat znajdowało się w zasięgu wzroku, a będącego przedmiotem dość drobnym, by trwale nie uszkodzić jeźdźca.

- Musisz być taki brutalny? - zapytał Czkawka, jak gdyby nie znał odpowiedzi. I odpychając tę, która narzucała się sama.

Smok zamruczał radośnie, potwierdzając jego przypuszczenia.

- Kiepski sposób komunikacji, nawet jak na ciebie. - odpowiedział wódz, przewracając oczami. - Chociaż czasem działa. No, stary, lecimy.

Szczerbatek po raz ostatni obrzucił arenę tęsknym spojrzeniem, jednak ponaglony ostatecznie wzbił się w powietrze. Wiking poczuł na skórze chłodny powiew. Po raz kolejny pomyślał, że dołączenie do pancerza zakrywającego twarz hełmu śmiało można było uznać za jeden z lepszych jego pomysłów. I, że było to znacznie praktyczniejsze, niż uważał jego ojciec.

Z drugiej strony Czkawka musiał przyznać, że za każdym razem, gdy wznosił się w powietrze, wystawiając twarz na pastwę lodowatego wiatru, przebiegał go przyjemny dreszcz. W tych krótkich chwilach młodemu wodzowi zdarzało się zapominać o przytłaczających go obowiązkach, o odpowiedzialności, jak nieustannie na nim ciążyła. O smutku, jaki bez przerwy mu towarzyszył. Przez ułamek sekundy czuł się wolny.

Odetchnął głęboko, rozglądając się wokół. Jego oczy bezwiednie skierowały się w stronę spokojnych wód oceanu, opływających jego rodzinną wyspę. Po wczorajszym sztormie nie pozostał nawet ślad i teraz morze, zamiast budzić grozę, sprawiało wrażenie z czułością otulającego cały Archipelag. Poczuł, że Szczerbatek mruczy z zadowoleniem. Przypomniał sobie słowa Gothi.

- Ona ma rację, wikingowie są jak morze. Nieokrzesani, nieprzewidywalni i niebezpieczni. Ale przecież nie tylko. - wiedział, że nie o to dokładnie chodziło zielarce, ale nie zamierzał się tym w tej chwili przejmować. - Wiesz co, chyba nie mieszkamy tak blisko tej Beznadziei jak mi się wydawało. Żadne dziesięć dni. Jak nic, dzielą nas przynajmniej trzy tygodnie dobrego lotu. - zadygotał, gdy zimny podmuch przebiegł mu po plecach. - Natomiast do Zamarzniesz na Śmierć nadal nie jest zbyt daleko.

Smok prychnął lekceważąco.

- Och, przestań. Wiem, że moje poczucie humoru nie znajduje twojego uznania, ale przez te sześć lat mógłbyś się chyba przyzwyczaić, co?

Gwałtownym ruchem łba Szczerbatek dał mu do zrozumienia, że nie mógłby, niezależnie, czy byłoby to sześć czy sześćdziesiąt sześć lat. Nocne Furie bywały złośliwie wybredne. I bardzo uparte.

- Zdaje się, że cię nie przekonam. Przykro mi mordko, ale koniec końców to tylko i wyłącznie twój problem, czy ci się to podoba, czy nie. A teraz się skup, będziemy lądować.

- Szczerbatek, dalej. Pora zejść na ziemię. - zdecydowanie zakomenderował Czkawka, gdy zorientował się, że jego ostatnia uwaga została całkowicie zignorowana. - Nie wygłupiaj się, nie mamy na to czasu.

Jego wierzchowiec miał jednak zupełnie inne plany. Gwałtownie zginając tułów, zawrócił. Chłopak odruchowo dopasował ułożenie sztucznej lotki do ruchów przyjaciela, dopiero po chwili uświadamiając sobie własną głupotę. Przycisnął pedał, starając się zmusić smoka do zmiany kierunku. Z marnym skutkiem. Szczerbatek co prawda zawisł w powietrzu, nie przestawał jednak szarpać całym ciałem, próbując kontynuować lot w obranym przez siebie kierunku. Robił to przy okazji na tyle gwałtownie, że Czkawka nabrał poważnych wątpliwości czy w ogóle uda mu się utrzymać w siodle.

- Hej, przestań. - zawołał surowo. - Nie obchodzą mnie w tej chwili twoje zachcianki! Słyszysz mnie? Lecimy prosto do celu. Powiedziałem, dosyć!

Już gdy wypowiadał ostatnie zdanie, czuł, że zrobił zbyt ostro. Nie wiedział, skąd właściwie w jego słowach wzięło się tyle gniewu, i dlaczego jego głos zaczął brzmieć tak straszliwie lodowato. Szczerbatek uspokoił się natychmiast, zaskoczony gromem, który na niego spadł. Czkawka uświadomił sobie, że do tej pory tylko raz odezwał się do przyjaciela w podobny sposób. Przyrzekł sobie wtedy, że nigdy więcej się to nie powtórzy. Nie spodziewał się, że złamie własne postanowienie tak ławo i to w sytuacji tak błahej. I choć szczerze pragnął, nie był w stanie tego odwołać. Był zmęczony. I nie miał siły przepraszać.

Stanowczym gestem skierował smoka w stronę ostatniej studni.

Continue Reading

You'll Also Like

11.9K 589 19
Bo takie "zing" zdarza się tylko raz... w większości to jest FLUFF, lecz wystąpują wrażliwe tematy, te rozdziały będą oznaczone ! BRAK scen 18+, mogą...
41.9K 1.6K 40
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
48K 1.8K 108
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
20.8K 1.1K 42
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...