W stronę mroku - Kuroshitsuji

By Namisiaa

10.8K 773 137

"W stronę mroku" to opowieść o studentce jednej z warszawskich uczelni, która zaprzedaje duszę, by spełnić sw... More

Rozdział 1 - "Jemu naprawdę wydawało się, że tego chcę."
Rozdział 2 - "Świat się nie zawalił, mury nie runęły"
Rozdział 3 - "Tak, zrobiłam to z premedytacją."
Rozdział 4 - "To jest... rozkaz."
Rozdział 5 - "Mój facet, ta. Sebastian."
Rozdział 6 - "Tajemniczość, o ile to w ogóle uczucie."
Rozdział 7 - "Czy tak wygląda śmierć?"
Rozdział 8 - "...młody chłopak z wibratorem w kształcie elektrycznej gitary..."
Rozdział 9 - "potrzebowałam przesłodzonego, opiekuńczego kretyna w bamboszach"
Ogłoszenie
Rozdział 10 - "Jest nikim więcej, jak zwykłym śmieciarzem."
Rozdział 12 - "Przyszedłem wyrwać duszę z kupy tłuszczu, którą nazywasz ciałem."
To nie rozdział - wybaczcie :*
Rozdział 13 - Wywiesił białą flagę, jak te żabojady

Rozdział 11 - "Najmocniej przepraszam, ten powóz niesamowicie szarpie."

820 58 18
By Namisiaa


Nie spodziewaliście się pewnie, że pojawi się kolejna część, prawda? A jednak się pojawiła i liczę na to, że i następna niedługo zadebiutuje na łamach tego, wątpliwej jakości, portalu. I chyba mówię tak za każdym razem, ale mniejsza z tym. Nie moja wina, że wena jest, kiedy ma na to ochotę, a ja chcę napisać coś na poziomie, a nie byle. W byleca to my tutaj się wolimy ubierać.

No już, już, dosyć wywnętrzania się. Miłego czytania!

========================


Kiedy weszliśmy do budynku, szybko zdjęłam z siebie prochowiec Sebastiana i oddałam mu go, nie chcąc skupiać na sobie spojrzenia przypadkowych ludzi, którzy i tak bez przerwy zerkali na mojego towarzysza. Wiedziałam, że był przystojny, naprawdę ciężko było nie zauważyć, nie potrzebowałam tysiąca podekscytowanych kobiet, by przypominały o tym na każdym kroku. On jednak zdawał się nie zauważać tych wszystkich wzdychających dziewczątek, które z trudem panowały nad sobą, by nie podbiec do niego i nie poprosić o wspólne selfie. Miałam wrażenie, że jedyną osobą, która interesowała go wśród setek mijanych na ulicy nieznajomych, byłam ja. Jego pani, naczynie noszące w sobie duszę, którą wybrał na swój posiłek. Powinnam czuć się wyjątkowa, ale nie potrafiłam. Ciężko było się cieszyć, będąc obiektem pożądania demona, szczególnie jeśli pożądał on obiadu. Chociaż gdyby pragnął seksu byłoby jeszcze bardziej niezręcznie.

Kiedy otworzyły się rozsuwane drzwi, windowy zmierzył nas wzrokiem i uśmiechnął się lekko, jakby próbował sugerować... właściwie sama nie wiedziałam co. Obawiałam się, że ten siwiejący pracownik, wydawałoby się dojrzały, kulturalny mężczyzna, również insynuuje, że tuptający za mną osobnik jest moim facetem. Co gorsza, wyraz twarzy odzianego w czerwień człowieka wskazywała na to, że wyobrażał sobie jakąś urodzajną scenkę miłosną rodem z komedii romantycznych. Naburmuszyłam się na samą myśl o czymś tak niedorzecznym i ciężkim krokiem weszłam do wnętrza niewielkiej puszki, która w każdej chwili mogła zerwać się ze wzmacnianego, metalowego sznura i stać się moją trumną. Odwróciłam się i spojrzałam w oczy demona.

– Rusz się, co z ciebie za służący, skoro nawet o chodzeniu muszę ci przypominać? – warknęłam stosunkowo głośno, by mieć pewność, że staruszek usłyszy każde słowo i zrozumie płynący ze zdania przekaz.

Sebastian to nie mój facet. Takie miało być przesłanie; miałam nadzieję, że było wystarczająco jasne. Na wszelki wypadek skrzywiłam się wymownie, sugerując brunetowi, by odegrał swoją rolę. Wszedł więc do windy i pokłonił się lekko.

– Proszę o wybaczenie, panienko Rose – powiedział posłusznie i stanął obok mnie. – Poprosimy na parter – rzekł po chwili, uśmiechając się do zszokowanego windowego.

– In your face, old beach – pomyślałam cenzuralnie, no bo przecież nie zamierzałam wyzywać niewinnego człowieka z powodu wyciągnięcia pochopnych wniosków, którymi i tak kulturalnie się nie podzielił.

Nie byłam w końcu potworem, jedynie niezwykle drażliwą istotą z manią na punkcie dystansu międzyludzkiego. Albo zwyczajnie miałam paranoję. Zdania na ten temat były podzielone między moje, a głosów w mojej głowie. Szczególnie ten młody, czerwonowłosy głos z wibratorem miał wiele do powiedzenia. Jego zdaniem byłam, ujmując to nieco mniej szaletowo, całkowicie szurnięta.

Kilka minut później opuściliśmy mury daru narodu radzieckiego i skierowaliśmy się na przystanek. Od zanurzenia się w miękkiej pościeli, wypicia kubka herbaty i napisania kilku kolejnych przekleństw pod adresem braku weny dzieliło mnie jedynie niespełna pięćdziesiąt minut podróży autobusem. Przy sprzyjających wiatrach może nie więcej niż czterdzieści, na co niezwykle liczyłam. Byłam wykończona po całym dniu obcowania z ludźmi. Szczęście, że miałam na twarzy maskę pluszowego bór wie czego, mogłam do woli krzywić się i wybrzydzać za każdym razem, gdy niczego nieświadome dzieci tuliły się do mnie radośnie. Wciąż zastanawiałam się, jak mogłam pozwolić, by do tego doszło. Moja tolerancja na dotyk w ciągu tego jednego dnia ucierpiała tak bardzo, że w drodze na przystanek nawet mocny podmuch wiatru wprawiał mnie w dyskomfort. Na szczęście, znów czułam się nieco swobodniej w towarzystwie demona. Zaczynałam wierzyć, że naprawdę kiedyś do niego przywyknę. Na dodatek, było w nim coś, co niesamowicie mi imponowało. Coś, czego szukałam w ludziach, a czego nigdy nie udało mi się znaleźć. Rozumiał mnie bez słów. Doskonale potrafił odczytać emocje i delikatne sugestie, które mu przekazywałam i zareagować na nie dokładnie tak, jak tego oczekiwałam. Pomyślałam wtedy, po raz pierwszy na poważnie, że to może być niezwykle użyteczne i przyznam szczerze, że jeszcze nie raz okazało się, że miałam rację.

– Mam nadzieję, że chociaż tłoku w busie nie będzie – westchnęłam ciężko, opadając na metalową ławkę na przystanku.

Nie był to jednak zbyt dobry pomysł, o czym przekonałam się chwile później, czując przejmujący chłód zmrażający pośladki. Zerwałam się, przeklinając pod nosem i rzuciłam groźne spojrzenie śmiejącemu się półgębkiem mężczyźnie.

– Cholernie zabawne – mruknęłam z dezaprobatą, a on natychmiast się uspokoił.

Podszedł do mnie i pochylił się tak, by móc szepnąć do mojego ucha. Oczywiście zrobił to na tyle ostentacyjnie, bym nie miała złudzeń, że jestem od niego kilkanaście centymetrów niższa. Złośliwość demonów przekraczała czasami granice wszelkiej przyzwoitości. Żeby nawet w takiej chwili...

– Panienko, czy powinienem pomóc ci się ogrzać? – zapytał, zniżonym głosem, a kiedy odsunęłam głowę, by na niego spojrzeć, zobaczyłam jak spod jego przymrużonych powiek wydobywa się delikatny błysk czerwieni.

Nie zamierzałam zareagować jak mała, zawstydzona dziewczynka, chociaż właściwie to właśnie chciałam zrobić. Nie chciałam jednak dać demonowi tej satysfakcji. Zamiast tego zacisnęłam pięść, uśmiechnęłam się beztrosko, jakby jego propozycja nie była dla mnie ani odrobinę dziwna, i odparłam, udając pewną siebie:

– Jasne, jeśli umiesz to zrobić na tyle dyskretnie, by wszyscy się na nas nie gapili, to jasne.

Przyglądałam się jego twarzy, z dziką satysfakcją dostrzegając nutę zaskoczenia. Udało się. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi – i właśnie dlatego ją otrzymał. Byłam zbyt zmęczona całym tym głośnym dniem pełnym międzyludzkich interakcji, kolejna porażka nie wchodziła grę.

Niestety, tak jak się spodziewałam, dłoń mężczyzny powędrowała na mój obolały z zimna tyłek. Wiedziałam, że to nie było zbyt mądre zagranie. W pierwszej chwili chciałam wyjść z siebie, stanąć obok, palnąć sobie i jemu w łeb, a potem odejść w stronę słońca, nucąc jakiś radosny kawałek w stylu country o przemijaniu ciała i wieczności duszy, ale jakimś cudem udało mi się powstrzymać.

Samozwańczy służący bacznie obserwował moją reakcję, skupiłam się więc na tym, by nie krzywić się jak srający kot. Zachowałam zupełnie zobojętniałą postawę, a kiedy po chwili dłoń na mojej pupie zrobiła się ciepła, ogrzewając ją, odsunęłam się i podziękowałam mu za pomoc.

Nim zdążył odpowiedzieć, na przystanek zajechał autobus. Na szczęście, bo nieco obawiałam się tego, co powie. Znając Sebastiana, mogło to być coś na tyle zaskakującego, że całkowicie obnażyłabym przed nim emocje.

Weszłam do środka zbiorkomu, rozejrzałam się i westchnęłam niezadowolona. Sobota wieczór, a nigdzie wolnego miejsca. Zrezygnowana chwyciłam się pierwszej, lepszej metalowej rurki i zaczęłam w milczeniu wpatrywać się w szybę, w myślach zaklinając pasażerów, by wszyscy wysiedli na kolejnym przystanku lub zginęli w ogniu piekielnym, co, biorąc pod uwagę moją obecną sytuację, byłoby całkowicie wykonalne. Oczywiście w zaklinaniu nie byłam tak dobra, jak w przeklinaniu; byłam wręcz tragiczna. Udało mi się osiągnąć skutek odwrotny do zamierzonego. Dwa przystanki za Uniwersytetem do autobusu weszły cztery emerytki o laskach, kobieta z wózkiem i dwóch pijaków. Zrobiło się niesamowicie tłoczno, śmierdząco i głośno. Rozmowy o rodzajach jabola przeplatały się z komentarzami na temat młodzieży i opiniami o klejach do protez, a wtórował im płacz kilkumiesięcznego dziecka wyraźnie niezadowolonego z unoszącej się w powietrzu woni trawionego alkoholu. Pochyliłam głowę, ciesząc się w duchu, że chociaż nikt mnie nie dotykał, oczywiście za sprawą służącego, do którego nagle poczułam niesamowitą sympatię, a który usilnie lawirował pomiędzy pasażerami, za swój główny cel stawiając sobie odcięcie mnie od tego ludzkiego śmietniska. Zmęczenie zawsze mąciło mi w głowie, sprawiając, że na wierzch wychodziły emocje, takie jak wyżej wspomniana sympatia, których na co dzień bym nie czuła.

Nagle demon sprawił, że wszystkie pozytywne myśli, jakie kierowałam pod jego adresem zniknęły, kiedy przy ostrym szarpnięciu autobusu, poczułam jak na mnie wpada.

– Ała! Co to ma być?! – syknęłam oburzona, karcąc go wzrokiem.

– Najmocniej przepraszam, ten powóz niesamowicie szarpie – kajał się, pochylając głowę.

Westchnęłam zrezygnowana, przewracając oczami.

– To nie jest powóz, tylko autobus. Ile razy jeszcze mam ci to powtórzyć? – warknęłam.

Naprawdę, najwyższa pora, by się nauczył. Powozy mają konie, a autobusy... konie mechaniczne. To nie było aż takie trudne do zapamiętania. A może on to robił specjalnie? Może próbował mnie rozbawić, widząc, w jak mimo wszystko podłym byłam nastroju? Ach te emocje.

Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko dwuznacznie, po czym wbił wzrok w dwójkę siedzących naprzeciwko nas ludzi. Wyglądał niezwykle niepokojąco. Gdybym go nie znała... Kogo ja oszukuję, sama czułam się nieswojo, chociaż wiedziałam, że nic z jego strony nie może mi zagrażać. Ofiary jego spojrzenia widocznie podzielały moje zdanie, bo kiedy tylko ponownie zatrzymaliśmy się na przystanku, młoda para wybiegła z autobusu niczym rażona piorunem.

– Proszę, usiądź – zwrócił się do mnie niezwykle uprzejmie, a kiedy zajęłam miejsce przy oknie, usiadł obok i ponownie spojrzał w ten budzący grozę sposób, jakby chciał przekazać reszcie pasażerów, że mogą zapomnieć o ustąpieniu im miejsca.

Wtedy zapomniałam zastanowić się nad niestosownością jego zachowania. Żeby zwykły służący bez żadnego pozwolenia siadał tuż obok swego pana? Nie do pomyślenia wręcz, jednak wtedy uważałam, że to nawet lepiej. Bliskość jego ciała nie wzbudzała we mnie odruchu wymiotnego, był barierą, oddzielającą mnie od świata, jak z resztą niesamowicie zimna szyba, która nawet przez gruby materiał ubrania przypominała, że zima nadciągała pełną parą. Demon siedział w milczeniu, przez resztę drogi wpatrując się hipnotyzująco w każdego, komu chociaż przez moment przeszła przez myśl chęć spoczęcia w pobliżu mnie. Pewnie dlatego nie zwróciłam uwagi na jego bezczelne złamanie konwenansów, które właściwie sam sobie narzucił, a ja chwyciłam się ich, dosłownie jak brzytwy. Zrozumiałam wtedy dokładnie, na czym polegała ta przenośnia. Człowiek w końcu, w przeciwieństwie do idealnego demona , całe życie uczy się na błędach. Trzeba się sparzyć, żeby mieć blizny, czy jakoś tak...

Zbliżaliśmy się do domu. Nie byłam pewna, czy się cieszę, czy marzę o tym, by zbiorkom nie dojechał do mojego przystanku. Zdążyłam się zagrzać, nieco rozluźnić, a mój tyłek idealnie wpasował się w niezdarnie wyprofilowane, plastikowe siedzenie obite cienką warstwą materiału z implikacjami warszawskiej syrenki. Na myśl o przeszywającym zimnie i zamarzających glutach w nosie, które potem rozmarzały w swoistym slow motion, czułam ogarniającą całe ciało niemoc. Jednak walczyłam ze sobą, pchana naprzód myślą o przyjemnym, miękkim łóżku, kubku herbaty, klawiaturze komputera i ulubionym, domowym byleczym.

Kiedy niewyraźny głos wycharczał przez głośnik nazwę przystanku, siedzący obok mnie brunet podniósł się z gracją i wyciągnął dłoń w moją stronę. Spojrzałam na niego jak na idiotę, jednak nie jak na kompletnego, chciałam zachować resztki pozorów kultury, którą zgubiłam gdzieś po drodze na przestrzeni kilku ostatnich dni. Zrozumiał niemal natychmiast i lekko pochylając głowę w przepraszającym geście, wyprostował się i ruszył w stronę przednich drzwi, torując dla mnie drogę pomiędzy dwiema babciami i ich nieodłącznymi atrybutami – torbami na kółkach. Rozumiałam, że tak im wygodniej, bo nie trzeba nosić, bo wystarczy ciągnąć, bo są pojemne i modne i każda trendy moherowa wojowniczka bazarowa musi posiadać przynajmniej dwie w swoim arsenale, ale w swoim iście genialnym planie zapominały chyba, że te znienawidzone przez nie dziwadła (młodzież) również porusza się po ziemi. Czasami, w godzinach moherowego szczytu, autobus wyglądał jak pole minowe rodem z warzywniaka. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby kierowca nie miał zwyczaju hamować, zatrzymywać się ani skręcać. Wtedy lawirowanie pomiędzy kolejnymi tobołami, których przypadkowe muśnięcie równało się głośnemu okrzykowi dezaprobaty, stawało się naprawdę trudne. A ja nigdy nie była zbyt dobra z wfu.

Sebastian na szczęście był dobry we wszystkim i, poznawszy nieco starosłowiańskie zwyczaje, wiedział jak się zachować, by nie zostać zbombardowanym oszczerstwami, jednocześnie wywalczając dla mnie odpowiednio szeroką przestrzeń. Byłam mu wdzięczna. Oczywiście, nie zamierzałam okazywać tego w jakiś przesadnie wylewny sposób. Zerknęłam na niego z ulgą, a on wyczytał z mojej twarzy całą resztę emocji i myśli, które chciał tam dostrzec.

Pierwsza fala mrozu uderzyła w moją twarz, nim na dobre stanęłam na chodniku, powodując, że zakrztusiłam się zimnem i zaczęłam kasłać. Mężczyzna spojrzał na mnie z udawaną troską. Widziałam, że zaraz zada to irytujące pytanie, które powoli sprawiało, że zaczynałam wierzyć w swoją całkowitą nieporadność, choć doskonale wiedziałam, że to była jedynie kolejna jego gierka, mająca na celu podkopać poczucie własnej wartości swojej ofiary. Albo może liczył na zupełnie odwrotną reakcję? Chciał, bym nie pozwoliła mu wpływać na sposób w jaki się postrzegałam? Bez względu na to, co właściwie próbował osiągnąć, nie zamierzałam robić z siebie większej sieroty, niż jestem, o czym przekonali się wszyscy uczestnicy zajęć ogólnouniwersyteckich, kiedy wstając z miejsca, by się przedstawić, przewróciłam wszystko ze swojego pulpitu i zdenerwowana zaczęłam autoprezentację od słów „jestem sierotą". Tak, zawsze robiłam dobre pierwsze wrażenie.

– Nic mi nie jest – mruknęłam, sięgając do kieszeni po papierosa.

Miałam taki zwyczaj, że zawsze paliłam w drodze na przystanek i po wyjściu z autobusu. Lubiłam swoją prywatną rutynę, dawała poczucie stabilizacji. Przypaliłam początek tytoniowego skręta i wsadziłam filtr do ust, po czym wpychając prawą doń głęboko w kieszeń, ruszyłam przed siebie.

Zimno dodało mi sił i nim zdążyłam wyrzucić niedopałek na ulicę, byłam przy śmietniku koło klatki schodowej. Korzystając z tej okazji, wyrzuciłam resztki rakotwórczej przyjemności wprost do kosza, z niemal triumfalnym uśmiechem na ustach, po czym weszłam na klatkę schodową. Zignorowałam kpiący uśmieszek na twarzy służącego, moją uwagę zwróciło rażące światło jarzeniówki, które na moment wręcz mnie oślepiło. Nie chcąc pokazywać mężczyźnie, że znów coś zwyczajnego utrudnia mi życie, przeszłam na ślepo kilka kroków wprzód i wymacałam dłonią domofon. Na szczęście kod do klatki był łatwy, a na każdym z klawiszy były te malutkie kropeczki stworzone specjalnie dla niewidomych. Alfabet Braila mnie nie zawiódł. Odszukałam dziewiątkę i płynnie wpisałam resztę kodu. Po chwili usłyszałam charakterystyczne bzyknięcie i szczęk zamka. To Sebastian w swej nieopisanej kulturze i dostojności, po raz kolejny szarmancko otworzył przede mną drzwi. Na usta cisnęło mi się „dobry pies", lecz to nie było na tyle śmieszne, by warto było ryzykować resztki nienajgorszej-na-świecie opinii demona na mój temat.

Kolejne godziny upływały spokojnie, wręcz nudno. Piłam herbatę, oglądałam serial i obmyślałam w głowie jakieś ambitniejsze słowo, które miało zastąpić siarczystą „kurwę", jako komentarz do mojej blokady twórczej. Postawiłam na „ekstrawagancja", by stworzyć swoisty kontrast pomiędzy prymitywizmem ulicznym, a górnolotnością wyżyn intelektualnych. Gdy jednak zaczęłam pisać, do głowy wpadł mi pomysł na całe zdanie. Nim zdążyłam je przepisać, przed oczami miałam kolejne i kolejne i kolejne... To się nazywało wena. Nie miałam pojęcia czemu tego dnia, czemu w tej chwili i dlaczego po tylu godzinach przeobrzydliwego współegzystowania z resztą społeczeństwa, ale wszelkie rozważania zostawiłam na później. Pisanie pochłonęło mnie bez reszty i nim się spostrzegłam, wybiła trzecia w nocy. Sebastian uzmysłowił ten fakt wymownym chrząknięciem, które całkowicie wyrwało mnie z rytmu.

– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam zirytowana, próbując przypomnieć sobie brutalnie przerwaną myśl.

– Panienko, wybiła godzina trzecia, najwyższa pora, by położyła się panienka spać – zakomunikował ojcowskim tonem, do bólu przypominając zachowanie matki sprzed kilku lat, co jedynie dodało sytuacji niedorzecznego smaczku.

– Pójdę spać, kiedy będę zmęczona. Dziękuję, że całkowicie zrujnowałeś mój twórczy ciąg – warknęłam ironicznie, klikając myszką w niebieski kwadracik przypominający dyskietkę.

Nie zliczę, ile razy zastanawiałam się, co w dobie kart pamięci i przenośnych dysków o pojemności około miliarda dyskietek to małe patatajstwo robiło jako reprezentacja czegoś tak istotnego, jak zapisanie pliku. Z reguły porzucałam liczenie około trzech tysięcy siedemset czterdziestu, bo zwyczajnie zasypiałam – to było bardziej kojące niż nie jedna, przeskakująca przez płotek, wyimaginowana owieczka.

– Przepraszam, pomyślałem...

– Powinieneś czasem przestać – przerwałam mu, śmiejąc się pod nosem z jego nieco zaskoczonej miny.

Ta krótka chwila triumfu, gdy na twarzy kogoś wiecznie przekonanego o swojej racji i kontroli nad wszystkim, ujrzysz chociaż cień niepewności – bezcenne!

– Skoro się nudziłeś, mogłeś się czymś zająć. Posprzątać, pozmywać, albo, jak zwyczajny człowiek, odpocząć – dodałam, rozglądając się po wnętrzu pokoju.

Zorientowałam się, że zarówno wszystkie naczynia, jak i moje byleca na każdą okazję ponownie zniknęły w tajemniczych okolicznościach zwanych „codziennymi porządkami", które kompulsywnie uprawiał stojący teraz tuż obok mnie brunet.

– Jak zauważyłaś, pani, podczas, gdy zbliżałaś się do spełnienia swojej części obietnicy, zadbałem o to, by w całym twoim domu na nowo zagościł porządek.

– Nieswojo się czuję, kiedy zbierasz wszystkie ubrania z podłogi... – wyznałam nieco zawstydzona.

Bo któż uważałby walające się, dosłownie wszędzie, ubrania za środowisko naturalne? Czasem miałam wrażenie, że pod niektórymi względami zostałam zwyczajnie źle zaprojektowana na poziomie atomowym i mimo usilnych starań rodziców, nie dało się tego zmienić. Tak czy inaczej, Sebastian zdawał się wręcz cieszyć z możliwości zrobienia czegoś, co w jego mniemaniu mi pomagało. Postanowiłam ograniczyć się do delikatnej sugestii, nie chcąc go przypadkiem urazić, o ile istniało coś, co mogłoby do tego doprowadzić.

– Jestem pewien, że w niedługim czasie dostrzeże panienka zalety takiego stanu rzeczy – odparł z życzliwym uśmiechem na ustach i podsunął pod mój nos kubek z gorącym napojem.

– Kiedy ty...? – zapytałam zaskoczona, urywając wypowiedź, gdy przypomniałam sobie, że nie był irytującym człowiekiem, a czymś dużo gorszym i bardziej fascynującym. – Nieważne, dziękuję.

Upiłam odrobinę gorącego naparu i spojrzałam w krwistoczerwone oczy służącego, nie mając pojęcia, jak określić wrażenie bombardujące kubki smakowe.

– Indyjski chai. Czarna herbata doprawiana specjalną mieszanką ziół o właściwościach rozgrzewających – wyjaśnił radośnie. – Pomyślałem, że przyda się panience na wypadek, gdyby po ciężkim dniu twój organizm nieco osłabł. Nie chcielibyśmy przecież, byś się rozchorowała przed wielkim dniem, nieprawdaż, panienko? – zapytał podejrzliwie.

Poczułam lekki niepokój, mieszający się z ogrzewającą ciało od wewnątrz herbatą. Przedziwne uczucie, nie byłam w stanie określić, czy było ono negatywne, czy wręcz odwrotnie – niezwykle przyjemne. Przypomniałam sobie również o niespodziance, którą demon szykował dla mnie na najbliższy poniedziałek. W co najlepszego się wkopałam? Dałam wolną rękę piekielnej istocie, która mogła dowolnie zinterpretować moje słowa (by nie powiedzieć zNADinterpretować), tylko po to, by stworzyć dobry, trzymający się kupy wątek kryminalny do książki. Z jednej strony stres sprawiła, że zaczynałam żałować, jednak z drugiej nie mogłam się już doczekać, by w końcu dowiedzieć się, co takiego wymyślił.

Upiłam kilka łyków herbaty i postawiłam ją na podłodze przy łóżku, po czym opadłam na poduszki i zasłoniłam zmęczone oczy dłońmi, tak, by mając je otwarte, widzieć jedynie ciemność. Gdy po kilku godzinach wpatrywania się w ekran nachodziła mnie zgaga oczów – jak zwykłam mawiać na piekący ból – to jedno nieco uśmierzało nieprzyjemne uczucie.

Widząc, co robię, demon od razu zgasił światło. Uwielbiałam go za to – bez słów, czy jakiejkolwiek sugestii potrafił doskonale wyczuć, co powinien zrobić, bym była zadowolona. Coraz bardziej przekonywałam się, że czyta w myślach. Przyjmowałam także drugą ewentualność – był zwyczajnie drugim Ekmanem. Bez względu na to, która teoria była bliższa prawdy, liczyła się tylko przyjemna ciemność otulająca całe moje ciało. Niemal czułam ją na skórze. Wciąż leżałam z zasłoniętymi oczami, zbyt leniwa i zmęczona, by się ruszyć. 

Continue Reading

You'll Also Like

2.6K 109 28
Arok, który był dumny z bycia arystokratycznym szlachcicem, zakochał się od pierwszego wejrzenia w Klopie, niższej rodzinie arystokratycznej, którą s...
14K 785 28
Autor okładki: @Shinam-Chan Bardzo mi pomagasz, dzięki ^^ To moje pierwsze opowiadanie w życiu! Mam nadzieje że moja praca nie pójdzie na marne ^^
1.7K 116 11
"- Witaj w prawdziwym życiu, detektywie - doskonale rozpoznałem głos owej osoby. Ouma tylko uśmiechnął się w moją stronę i odszedł w kierunku wyjścia...
18K 1.2K 27
Pomimo, że Vees byli dla ciebie jak rodzina (niektórzy) jako bliska przyjaciółka samej księżniczki piekła postanawiasz pomóc jej w prowadzeniu hotelu...