Heart attack | J. Dornan / A...

由 xunperfect

15.5K 796 49

Anastasia ucieka przed swoją przeszłością aż do Nowego Jorku, gdzie zaczyna swe życie od nowa. Zdobywa pracę... 更多

Prologue
One
Two
Three
Four
Five
Six
Seven
Eight
Nine
Ten
Eleven
Thirteen
Fourteen
Fifteen
Sixteen
Seventeen
Eighteen
Nineteen
Twenty
Twenty one
Twenty two
Twenty three
Twenty four
Twenty five
Twenty six
Twenty seven
Twenty eight
Twenty nine
Thirty
A/N + preview 31
Thirty one
Thirty two
Thirty three
Thirty four
Thirty five
Thirty six
Thirty seven
Thirty eight

Twelve

343 22 0
由 xunperfect

Promienie popołudniowego słońca pieszczą moje ciało, podczas gdy ja sama z słuchawkami w uszach zatracam się w głosie Annie Lennox. Mam zamknięte oczy, całkowicie ignoruję otaczający mnie świat. Okulary przeciwsłoneczne zapewniają swego rodzaju anonimowość. Zero zmartwień, problemów chociaż przez ten krótki moment. Potrzebuję tego. Ludzie mijają mnie, raz spoglądając, raz nie. Powinnam czuć się zawstydzona, że mają możliwość widoku mojego ciała jedynie w czarnym bikini. Tak jednak nie jest. Całkowicie ignoruję otaczający wszechświat. Chociaż na moment pragnę wyłączyć się i nie myśleć o opinii innych – ich poglądach i zachowaniu. Jedynie dźwięki utworu I put a spell on youzaprzątają me myśli.

Żałuję jedynie, iż nie mogłam porozmawiać dłużej z Mirandą. Wczoraj rozstałyśmy się dopiero wieczorem, Jason odwiózł nas do hotelu. Na szczęście nie stawiał oporów, gdy po poprosiłam go o małą zmianę planów Christian'a. Okazał się przyjaznym człowiekiem i interesującym partnerem do rozmowy. Zna Miami, więc nieco pomógł nam się odnaleźć.

Biedna kobieta od samego rana musi wypełniać wyssane z palca polecenia Brody'ego. Choć tak naprawdę nie ma nic poważnego do zrobienia, dostała polecenie znalezienia garnituru w odpowiednim odcieniu czarnego. Może się nie znam, ale od zawsze myślałam, że jest tylko jeden odcień tego koloru. Całe życie w zakłamaniu.

Powinnam pilnować czasu. Nie wiem dokładnie, ile czasu spędzam nad hotelowym basenem (jak widać obowiązki sekretarki wypełniam nad wyraz rzetelnie), przyszłam tu chwilę po obiedzie. Za jakiś czas mam udać się z szefem na spotkanie z niejakim McGarett'em, więc muszę być gotowa. A jednocześnie nie dopuścić, by zobaczył mnie w takim stanie. Niemal nagą.

Nie mam się o co martwić. Na pewno mam jeszcze dużo czasu. A on przecież tu nie przyjdzie. Prawda? Oby nie.

Jeszcze minuta.

Takie leniuchowanie jest stanowczo zbyt przyjemne. Niestety, pora wrócić do rzeczywistości. Wyjmuję słuchawki z uszu, lecz trwa chwilę zanim decyduję się na powrót do pokoju. Moja nostalgia nie trwa długo, gdyż czyjś dobrze znany mi głos rozbrzmiewa zdecydowanie za blisko mnie.

- Anastasio.

Momentalnie otwieram oczy i zdejmuję okulary. Christian Brewer stoi nade mną i taksuje moje ciało wygłodniałym wzrokiem. Zaciskam usta w wąską linię, natychmiastowo zakrywając się ręcznikiem. Jak mogłam pozwolić, by zastał mnie w takim stanie? Spalę się ze wstydu. Nie mam odwagi na niego spojrzeć, ponieważ wiem, że w dalszym ciągu mi się przegląda.

- Emm... przepraszam – dukam nieśmiało. Jednym ruchem zgarniam wszystkie swoje rzeczy i dopiero wtedy decyduję się na podniesienie wzroku. Jego szelmowski uśmieszek ani na moment nie schodzi mu z twarzy. Jak zwykle wygląda nieskazitelnie, lecz tu o nie o niego teraz chodzi. – Daj mi pięć minut, ubiorę się.

- Uwierz, nie masz za co przepraszać – stwierdza, gdy już kierujemy się w stronę hotelu. Nerwowo przygryzam dolną wargę, poprawiając nakrycie. Nigdy nie powinnam była dopuścić do tej sytuacji. Mówi się trudno, a ja jestem po prostu przewrażliwiona. Niektóre kobiety przecież codziennie eksponują swoje wdzięki na okładkach kolorowych czasopism. Nie czują wstydu, wręcz przeciwnie. Między nami istnieje, niestety, ogromna przepaść. Najlepiej będzie, jeśli żadne z nas w ogóle o tym nie wspomni. To przecież nic takiego, nic nieznaczący incydent. Dlaczego się tym tak przejmuję? Dlaczego akurat nim, a nie którymś z tamtych przypadkowych mężczyzn?

Może dlatego, że nie dbam o ich zdanie. A Christian to przecież Christian.

Martwi mnie jednak jeszcze jedna rzecz. Odczuwam satysfakcję, ogromną satysfakcję.

Pobijam swój własny rekord w przygotowaniu się. Dodatkową motywacją jest to, że szatyn czeka w recepcji, więc muszę naprawdę zrobić to szybko. Bikini zamieniam na błękitną sukienkę przed kolano z czarnym paskiem w talii oraz tego samego koloru buty na koturnie. Do torebki wkładam wszystkie potrzebne rzeczy i poprawiam makijaż, na szczęście nie wyglądam tak źle jak myślałam. Po raz kolejny dzisiaj rozczesuje włosy i przekładam je na prawą stronę. Uśmiecham się zwycięsko do swojego odbicia w lustrze, chwytając po drodze kartę hotelową, dzięki której zamykam drzwi.

- Nie jesteś głodna? – pyta mężczyzna, gdy do niego dołączam. Od razu zaprzeczam, ostatnio nie mam zbyt wielkiego apetytu.

Na zewnątrz czeka już na nas Jason.

To nasz ostatni dzień w Miami, chciałabym go dobrze zakończyć.

Niejaki Paul McGarett każe zdecydowanie długo na siebie czekać, wszyscy są już zniecierpliwieni. Najbardziej chyba Brody, choć sam przecież nie należy do punktualnych. Co za ironia. Przez całe zebranie czuję na sobie jego wzrok. Mimo iż odzywa się niemal cały czas – zwykle jest to w ogóle nieprzydatne – ma bardzo podzielną uwagę. Nie mogę uwierzyć, jak taki ktoś może być prawą ręką szefa. Nie jest przygotowany, myli fakty, obliczenia, a nawet zdaje się nie być odrobinę zainteresowany całą sprawą. Mną – wręcz przeciwnie. Mam powoli tego dość. Staram się skupić i zapisywać najważniejsze informacje, ale nie należy to w tym przypadku to rzeczy najłatwiejszych. Całe szczęście zajmuję miejsce koło Christian'a, to dodaje mi otuchy. Mogłabym w nieskończoność słuchać jego niskiego głosu.

Kilka razy nasze spojrzenia się krzyżują. Za każdym razem przed oczami mam sytuację sprzed paru godzin. Dalej czuję się lekko skrępowana. Ten sposób, w jaki na mnie patrzył. Jakby był oczarowany, uczucie wprost nie do opisania. Z jednej strony chciałam najszybciej ubrać na siebie coś więcej niż tylko skąpe bikini, lecz z drugiej...

No cóż, marzyłam, by mężczyźni zwracali na mnie uwagę, chociaż nie tylko ze względu na wygląd. Nie jestem wyłącznie pustą lalą, która nic nie potrafi zrobić. Znam swoją wartość... jeżeli jeszcze jakąś mam.

- Ana? – głos Brewera wyrywa mnie z zamyśleń. Momentalnie powracam do świata żywych. Możemy na chwilę wyjść. Całe szczęście, potrzebuję dawki świeżego powietrza.

Gdy szatyna zaczepia ta sama kobieta co wczoraj, przeprasza mnie i odchodzi z nią na bok. Uśmiecham się na widok Mirandy, która szybko zmierza w moją stronę. Chyba stara się jakoś uciec Brody'emu. Trudno się dziwić.

- Jest mały problem.

Chwyta moją dłoń i idziemy w kierunku windy. Od razu zaczyna skarżyć się na swojego szefa. Nie powiem, brzmi to dość zabawnie. Współczuję jej z całego serca. Gdybym codziennie po osiem godzin, czasami dłużej, musiała znosić jego obecność, nie wytrzymałabym psychicznie. Ten człowiek z łatwością potrafi zniszczyć czyjeś życie i diametralnie zmienić jego bieg.

- Poradzisz sobie, jestem pewna – uśmiecham się pokrzepiająco, biorąc mały łyk cappuccino z czekoladą.

- Wiesz, mam znajomego w Missisipi. Powiedział, że może mi coś załatwić. Płacą podobnie, a atmosfera o niebo lepsza, tak samo szef. To nie Nowy Jork, ale wszystko jest lepsze od Brody'ego.

Wszyscy od ciebie uciekają, kochanie.

- Oby się udało! – mówię z entuzjazmem. Naprawdę trzymam za nią kciuki.

- Też mam taką nadzieję, Ana.

Klepię ją po ramieniu i wyrzucam papierowy kubek po pustym napoju do pobliskiego kosza. Kolejne godziny są bardzo męczące, sam Christian wygląda na nieco znudzonego. Każda praca ma jednak swoje blaski i cienie. Same fuzje, przejęcia i inne rzeczy, które działają na mnie wyjątkowo usypiająco. Podczas prezentacji na chwilę przymykam oczy, przynosi mi to ulgę. Niestety, czuję lekkie szarpnięcie w przedramię. Od razu orientuję się, kto to może być.

- Nie ma tak dobrze – szepcze cicho, przez co ledwo powstrzymuję chichot. Mierzymy się rozbawionymi spojrzeniami, choć z góry wiadomo, że nie mam szans w tym pojedynku. - Skup się na nim, nie na mnie – besztam go, wskazując palcem na niskiego mężczyznę żywo opowiadającego o swoim pomyśle. Wstyd się przyznać, lecz kompletnie nie mam pojęcia, jakim. - Wolę na tobie, ale dzięki za propozycję.

Delikatnie przygryzam dolną wargę, a moje policzki stają się rumiane. Jednym słowem potrafi wywołać u mnie taką reakcję, to nieprawdopodobne.

- A właśnie. Co powiesz na drinka wieczorem? Trzeba jakoś godnie zakończyć nasz pobyt tutaj – proponuje. Zastygam w bezruchu, nie mając pojęcia, co powinnam odpowiedzieć. Kiwam potwierdzająco głową, ponieważ żadne słowa nie mogą mi przejść przez gardło.

Za kilka godzin idę na drinka z Christian'em Brewer'em. Jestem ogromnie podekscytowana.

~*~

Barman ubrany w białą koszulę i czarną kamizelkę przez chwilę przygląda się naszej dwójce. Nie trwa to jednak długo, gdyż zajęty jest przygotowaniem martini, jakie zamówiliśmy. Dopiero po siedemnastej mogliśmy wrócić do hotelu. Kolejną godzinę zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Chciałam wyglądać jak najlepiej. Nie dla niego. Dla samej siebie.

Nie okłamuj się.

Podwijam czarną spódniczkę niżej, by nie pokazała za dużo. Zwarzywszy na to, że Christian ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku. Jest to nieco krępujące, ale podoba mi się, że zwraca na mnie uwagę.

Calvano to naprawdę wielka szczęściara, choć ośmielę się sądzić, że na niego nie zasługuje. Dba tylko, by jej paznokcie pozostały w idealnym stanie. Brewer ciężką pracą osiągnął wiele, każdy chciałby być na jego miejscu. Ponadto jest inteligentny, czarujący, potrafi znaleźć z każdym wspólny język. Nie można się przy nim nudzić.

Naszą żywą rozmowę przerywa dźwięk telefonu mężczyzny. Z wyraźną niechęcią wyjmuje go z kieszeni spodni i spogląda na wyświetlacz. Zaciekawiona posyłam mu pytające spojrzenie, gdy natychmiastowo rozłącza połączenie, na dodatek całkowicie wyłącza urządzenie.

- Rebecca – wyjaśnia, a ja biorę głęboki oddech. Nie do końca rozumiem jego zachowanie. Mógłby chociaż porozmawiać z nią przez dwie sekundy i wyjaśnić, że nie ma teraz czasu. Wybiera jednak najprostsze rozwiązanie.

- W takim razie nie będzie zadowolona – kwituję.

Na moją twarz mimowolnie wkrada się triumfalny uśmieszek. Nie powinnam, lecz czuję się wyjątkowo. Ignoruje ją. Dla mnie. Mimo iż to nic nie znaczy, daje mi mocny zastrzyk pewności siebie. Szkoda, że tak nie będzie zawsze.

- Anastasio, grunt, żebyś dzisiaj to ty była zadowolona.

Każdy mięsień na ciele napina się w niebezpieczny sposób. Otwieram usta w celu powiedzenia czegoś, lecz szybko rezygnuję z zamierzonego celu. Przygryzam dolną wargę i spoglądam na szatyna kątem oka, który chytrze się uśmiecha.

Zamawiamy kolejną porcję alkoholu, kontynuując konwersację jak gdyby nigdy nic. Przynajmniej ja staram się zachowywać takie wrażenie. Między nami panuje przyjemna atmosfera, czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Ściągam na moment swoją maskę, mogąc być prawdziwą sobą i nie udawać nikogo, a to nie zdarza się zbyt często. Widzę też prawdziwego Christian'a – rozluźnionego i zrelaksowanego. Z nieukrytą ciekawością słucham jego słów, podczas gdy barman stawia przed nami coraz to nowe drinki. Powoli tracę rachubę czasu jak i też wypitych napojów. Szczerze mówiąc, nigdy nie pomyślałabym nawet, że będę spędzać z nim czas w taki sposób. Pijąc i śmiejąc się z głupich rzeczy. Jestem szczęściarą. Christian Brewer bardzo łatwo potrafi sprawić, by kobieta czuła się wyjątkowa, chociażby dzięki zwykłej niezobowiązującej rozmowie. Mogę zapomnieć o wszystkim i zrelaksować się w jego towarzystwie.

Mogłabym tam siedzieć niemalże w nieskończoność, lecz obydwoje wiemy, iż jutro czeka nas powrót do domu. Z jednej strony nie mam ochoty wracać – Miami to raj na Ziemi. Jednak to Wielkie Jabłko stało się moim domem i nie zamienię go na nic innego. Nie potrafiłabym już wrócić do Chicago, nie po tym wszystkim.

Jestem stuprocentowo pewna, że Ariana od razu zrelacjonuje mi swoje spotkanie z nowym kandydatem na narzeczonego. Tylko, błagam, bez szczegółów, to mnie w ogóle nie interesuje. Muszę też przygotować się na kąśliwe uwagi Stelli, prawdopodobnie jeszcze chowa do mnie urazę. Sama się sobie dziwię, ale nie dbam o to, a tym bardziej o nią. Dzisiejszy dzień był naprawdę wspaniały, a zwłaszcza jego zakończenie.

Dopiero po dwudziestej drugiej postanawiamy opuścić restaurację. Staram się panować nad sobą, mimo iż nie należy to do rzeczy najłatwiejszych.

O jedno martini za dużo, koleżanko.

Wsiadamy do windy, jednak nie jesteśmy w niej sami. W duchu dziękuję za to z całego serca. Każda komórka mego ciała lgnie do mężczyzny, między nami emanuje niemal namacalne napięcie. Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, choć absolutnie nie powinniśmy.

Wiem, że Christian jest mężczyzną, który bez względu na wszystko dostaje to, czego chce, lecz ja nie mogę na to pozwolić. Nie tym razem. Pan prezes i sekretarka, to takie banalne. Sparzyłam się już wystarczająco dużo razy, by wiedzieć, iż to nie ma prawa skończyć się dobrze. Poza tym... jakby to miało wyglądać? Nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy, musiałabym odejść z pracy.

A na to nie mogę sobie pozwolić.

Stoimy przed drzwiami mojego pokoju. Trzymam w ręku hotelową kartę, lecz jak na razie nie śpieszy mi się do użycia jej.

- W takim razie... - zaczynam cicho. – Do jutra.

- Tak, do jutra – powtarza, uśmiechając się chytrze. Wygląda, jakby się wahał, jakby chciał coś zrobić, ale powstrzymuje się od tego z całych sił. – Cholera, przepraszam.

Z początku w ogóle go nie rozumiem, ale gdy jego gorące wargi opadają na moje, wszystko staje się już jasne. Jestem zaskoczona i w pierwszej chwili próbuję się od niego oderwać, lecz w ostateczności nic takiego się nie dzieje. Natychmiast odwzajemniam pocałunek, chwytam za kołnierz koszuli i przyciągam mężczyznę do siebie. Pozbywam się wszystkich zahamowań, pozwalając, by błądził dłońmi po moim ciele.

Przyciska mnie do zimnej faktury drzwi. Ewidentnie chce czegoś więcej. Nie ukrywam, też tego pragnę, lecz taka sytuacja nie może mieć miejsca. Nigdy.

- Christian – mruczę, wykorzystując resztki silnej woli, by znowu się na niego nie rzucić. – Powinieneś iść do siebie.

- Powinienem? – unosi brwi i posyła mi kokieteryjny uśmiech. Sama się sobie dziwię, ale tak, powinien i to jak najszybciej. Ja zresztą też.

W pośpiechu otwieram drzwi, a szatyn patrzy na mnie osłupiały. Nie często jakaś kobieta jest w stanie mu odmówić, więc chyba nie jest do tego przyzwyczajony. Pod tym względem jestem wyjątkowa.

W ostatniej chwili odwracam się i lekko muskam jego usta, czym nas oboje wprawiam w niemałe zdziwienie. Nie rozumiem, skąd bierze się u mnie ta nadzwyczajna pewność siebie.

- Do jutra – mówię po raz kolejny i zamykam mu drzwi przed nosem. Opieram się o ścianę, dotykając swoich ust. Właśnie zrobiłam prawdopodobnie jedną z najbardziej nieprzemyślanych, ale też przyjemnych rzeczy w życiu.

Pocałowałam Christian'a Brewer'a.

繼續閱讀

You'll Also Like

375K 23.2K 20
𝐒𝐡𝐢𝐯𝐚𝐧𝐲𝐚 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 𝐱 𝐑𝐮𝐝𝐫𝐚𝐤𝐬𝐡 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 ~By 𝐊𝐚𝐣𝐮ꨄ︎...
541K 58.1K 24
في وسط دهليز معتم يولد شخصًا قاتم قوي جبارً بارد يوجد بداخل قلبهُ شرارةًُ مُنيرة هل ستصبح الشرارة نارًا تحرق الجميع أم ستبرد وتنطفئ ماذا لو تلون الأ...
1.5M 91.9K 38
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...
221K 24K 30
She is shy He is outspoken She is clumsy He is graceful She is innocent He is cunning She is broken He is perfect or is he? . . . . . . . . JI...