Till the Last Breath / ZOSTAN...

By KarolinaZ_autorka

32.9K 2.7K 875

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział trzydziesty siódmy

330 39 8
By KarolinaZ_autorka

                                                   Rozdział trzydziesty siódmy

                                                                       THOREN


Sytuacja uległa poważnej komplikacji, co znacznie pogorszyło moje samopoczucie. Nie mogłem czekać z założonymi rękoma, aż Tina wpadnie do mojego domu i zacznie grozić Lucille. Musiałem działać. Wiedząc, że kobieta jest nieobliczalna i najprawdopodobniej wciąż pod wpływem wspólnoty nie mogłem liczyć na polubowne rozwiązanie zatem wybrałem jedyną i słuszną drogę. Atak.

Jestem wytrenowanym żołnierzem, pilotem myśliwca. Człowiekiem, który wiele razy spoglądał śmierci w twarz, a nawet który sam o nią prosił. Jestem bestią, gotową rozszarpać wszystkich, którzy zagrażają mojej kobiecie. Zaciskam dłonie na kierownicy, nagle wnętrze auta zrobiło się ciasne i brakuje w nim powietrza. Czy ja u licha przed chwilą nazwałem Lucille swoją kobietą? Usiłuję zapchnąć te niewygodne myśli na boczny tor, bo istnieje spora szansa, że się rozproszę. A tego zrobić nie mogę. Śledzę Tinę i jej przydupasa Hugo. Od ponad godziny czekam na parkingu aż wyjdą z pieprzonego supermarketu. Całe szczęście, że Vince zgodził się zostać z ... wzdycham głęboko.

Moja kobieta? Skąd do cholery ten pomysł? Nic nas nie łączy poza kilkoma naprawdę dobrymi pocałunkami. I obejmowaniem. Rany, mógłbym ją trzymać w ramionach przez cały dzień.

Stop.

Serce bije mi niespokojnie w piersi, zupełnie tak jakbym dokonał jakiegoś przełomowego odkrycia. Moje zdumienie i przerażenie są tak wielkie, że ledwo skupiam się na zadaniu.

Kurwa mać, chyba się zakochałem.

Chyba, bo nigdy nie żywiłem żadnych romantycznych uczuć do kobiety. W ogóle nie posiadam doświadczenia w kwestii damsko-męskiej miłości. Nie interesowała mnie, wydawała się zbyt odległa. Wszystkie dotychczasowe relacje z kobietami polegały na seksie. Choć ostatnio i na to brakuje okazji. Poprawiam się we fotelu i wówczas rozbrzmiewa mój telefon.

– Co jest, Mercer? – Odbieram nie spuszczając oczu z automatycznych drzwi supermarketu.

– To ja. – Szybko rozpoznaję głos po drugiej stronie i zaczynam się niepokoić.

– Co się stało? – Pytam rzeczowo, bo przecież musi istnieć jakieś wyjaśnienie dlaczego zamiast Vince'a słyszę Lucille, prawda? W mojej głowie tworzą się czarne scenariusze. Wyobrażam sobie, że ktoś włamał się do mojego domu, zabił Vincenta, a dziewczyna chowa się w szafie. – Grozi ci niebezpieczeństwo?

– Wszystko jest okej. Vince pozwolił mi skorzystać ze swojego telefonu. Kiedy wrócisz?

– Nie wiem.

– Myślałam, że pojechałeś na stacje zatankować auto. Coś się zmieniło?

Nagle zauważam Tinę i Hugo. Wychodzą z supermarketu obładowani zakupami. Ona jak zwykle w czarnym, długim płaszczu, a on w skórzanej kurtce.

– Pogadamy później. – Rzucam skupiony na celu.

– Chcę wiedzieć. – Wyczuwam złość w jej tonie. I nic dziwnego, przecież ją okłamałem. Musiałem, inaczej na pewno by się martwiła.

– Muszę kończyć.

– Thoren!

– To nie potrwa długo, potem ci wszystko wyjaśnię. – Mówię polubownie odpalając silnik. – A teraz naprawdę muszę się rozłączyć.

– Cokolwiek robisz, proszę, uważaj na siebie. – Uśmiecham się pod nosem, to całkiem miłe.

– Ty również.

Rozłączam połączenie i wyjeżdżam z parkingu za srebrnym GMC. Spisuję numery rejestracyjne, bo moja matka mawiała, że przezorny jest zawsze lepiej ubezpieczony, a ja nie mam zamiaru niepotrzebnie ryzykować. Mam zbyt wiele do stracenia. Próbuję odgadnąć dokąd jadą. Droga przypomina tą do osiedla blokowisk, gdzie mieszał McCarthy. Aż skóra mnie świerzbi na samą myśl o tym, że ta dwójka będzie znowu przeszukiwała mieszkanie. Co chcą znaleźć? O czym jeszcze nie wiem? Zatrzymuję się parę metrów przed znajomym budynkiem i obserwuję otoczenie. Istnieje szansa, że Tina i Hugo nie działają sami, ale zamiast osób zauważam plakaty. Mnóstwo plakatów.

Wszystkie są jednakowe i głoszą, że na tej ulicy mieszkała niepełnoletnia morderczyni, która teraz ukrywa się w lesie. Nie ma zdjęć lecz jest numer alarmowy i ostrzeżenie, by w razie spotkania dziewczyny jak najszybciej poinformować służby. Nie mam złudzeń, że to robota tego samego człowieka, który sporządził list gończy. Wkurzam się, mam ochotę wyskoczyć z auta i zerwać wszystko w cholerę, ale nie mogę. Przecież właśnie tego oczekują-reakcji. Wyciągam się w przód i wyjmuję ze schowka broń, a następnie wpycham ją za pasek spodni i wysiadam z samochodu. Zimny wiatr szarpie moją kurtką nieustannie przypominając o chłodnym kwietniu, który powinien już szykować się na przyjście wiosny. Zaczynam mieć dość wszechobecnego śniegu i naprawdę zniecierpliwiony wypatruję choćby jednego pieprzonego promienia słońca. Wzdycham głęboko, bo to białe gówno, choć jest wkurwiające posiada jedną ważną zaletę. Skrzypienie. Stojąc przy samochodzie nadal słyszę trzask śniegu pod podeszwami ich butów i dopiero kiedy milknie decyduję się, aby pójść dalej. Nie śpieszę się, daję im czas, by poczuli się pewnie i zaczęli robić to, co zaplanowali. Powoli otwieram drzwi wejściowe i wchodzę do środka budynku. Wewnątrz panuje taki sam ziąb, co na dworze, ale to nie niska temperatura sprawia, że w moich żyłach bulgocze gniew. To czerwone, niechluje graffiti. Jest wszędzie i przedstawia postać dziewczyny z diabelskimi rogami. Obrzydliwe. Wspinam się po drewnianych schodach, które są w tak kiepskim stanie, że zaraz się rozpadną i ignorując świst wdzierającego się przez popękane szyby wiatru, zatrzymuję się przy otwartych drzwiach mieszkania. Gdy byłem tutaj ostatni raz widziałem zerwane taśmy policyjne, teraz nie ma nic. Ktoś musiał, o to zadbać. Ostrożnie stawiam kroki w głąb korytarza, a kiedy zauważam stojąca tyłem Tinę, od razu wykorzystuję sytuację.

– Piśnij, a rozwalę ci łeb. – Szepczę trzymając nabitą broń przy jej potylicy.

– To ty. – Syczy cicho

– Ostrzegałem cię, nie posłuchałaś.

– Obiecałeś mi pomóc! – Unosi głos, a ja wściekły wbijam lufę mocniej w tył jej głowy. Mam gdzieś, że odczuwa ból, w tej chwili liczy się tylko Lucille. – Nie mogłam czekać, musiałam działać.

– I zadziałaś. Barwo, teraz twój syn jest martwy. – Warczę. – Do pokoju. – Wydaję polecenie. – Już.

Kobieta stawia opór lecz nie mam zamiaru pozwolić, by nakrył nas detektyw i dlatego popycham ją w kierunku niewielkiego pomieszczenia, które zieje przerażającą pustką.

– Pod ścianę.

Tina niechętnie robi to, co każę.

– Odwróć się.

– Co to ma być, do cholery!? Chcesz sobie popatrzeć?

– Odwróć się. – Powtarzam ignorując wcześniejszą próbę zaczepki.

– I co mi zrobisz? Tam za ścianą jest Hugo, jeśli coś go zaniepokoi to na pewno mi pomoże, a wówczas...

– A wówczas co? – Syczę celując do niej z pistoletu. – Zwoła kumpli, żeby nabić mi guza?

– Jesteś śmieszny.

– Przede wszystkim, wkurwiony. – Jedną ręką wyjmuję pasek ze szlufek spodni, a potem podchodzę bliżej Tiny i łapię ją za włosy odchylając głowę. – Otwieraj buzię.

– Co?! – Wykrzykuje z niedowierzaniem, ale to wystarcza, żebym zakneblował pasem jej usta. Zaciskam mocno klamrę, a potem zmuszam ją, by usiadła. Chce coś powiedzieć lecz jedyne co słyszę, to niewyraźne pojękiwanie.

– Wybiłaś mi okno. – Mówię niskim tonem przykładając lufę do jej czoła. – I napisałaś bardzo brzydkie rzeczy. Wiesz co powinienem teraz zrobić?

Uśmiecham się ponuro, a następnie kładę palec na spuście.

– To byłoby jednak zbyt łaskawe. – Stwierdzam cofając pistolet. – Nie zasłużyłaś na spotkanie ze swoim dzieciakiem, ale wiesz co mogę ci zagwarantować? – Kucam przed nią. – Ból. – Szepczę pochylając się na jej uchem. – Mnóstwo kurewskiego bólu.

Kobieta wbija we mnie swoje iskrzące gniewem oczy. Wiem, że jest napędzana zemstą za śmierć dziecka. Rozumiem ją jak nikt inny, ale groziła Lucille, a to coś, czego nie jestem w stanie wybaczyć. Ani zaakceptować. Podnoszę się z kucek i bez słowa wychodzę z pokoju. Szukam Hugo. Zaglądam do łazienki, przechodzę do kuchni i wówczas go zauważam. Mężczyzna stoi pochylony nad kuchennym blatem, wygląda jakby czytał, ale nie mam zamiaru bawić się w zgadywanki.

– Łapy do góry i na ścianę! – Krzyczę mierząc do niego z broni.

– Kurwa. – Hugo odwraca się w moją stronę, w jego spojrzeniu czai się niedowierzanie.

– No dalej! – Łapię go za materiał kurtki i popycham na ścianę. – Czego tu szukacie? – Pytam dźgając go pistoletem między łopatki. – Tony zostawił wam pocztówki?

– Wal się! Nic nie powiem!

– Świetnie. – Cedzę przez zęby, a potem wykonuję zamach i uderzam go pięścią pod żebra. Nie chcę go zabijać, a przynajmniej nie teraz. Jest mi potrzebny, zresztą jak Tina. Ci dwoje są moimi jedynymi łącznikami w sprawie wspólnoty i dopóki nie dowiem się, po co znowu są w mieszkaniu McCarthy'ego muszę panować nad żądzą mordu.

– Pieprzysz tę małą gówniarę, co? – Słowa Hugo działają na mnie jak czysta adrenalina. Zwiniętą pięścią atakuje jego nerki, a gdy uginają mu się kolana, szarpię za włosy i rzucam na podłogę.

– Po co tu jesteście? – Pytam stojąc nad nim i ledwo powstrzymując się przed kopnięciem go w twarz. – Dostaliście kolejne zadanie od Tony'ego? Urządzacie sobie grę w jebane podchody?!

– Dobra jest? – Hugo szczerzy zęby w ohydnym, krwawym uśmiechu. – Słyszałem, że paru gości wcześniej ją nieźle rozciągnęło.

Zaciskam szczękę, czując jak złość przeradza się w furię, której już nie jestem w stanie kontrolować. Wszystko wokół barwi się na czerwono, a moje serce pompuje zdecydowanie zbyt wiele krwi, która rozsadza mi żyły i doprowadza do szaleństwa. Bez wahania naciskam spust, a wystrzelony nabój w ułamku sekundy trafia mężczyznę w ramię. Hugo krzyczy, instynktownie łapie się za świeżą, pulsująca ranę, a potem bezradnie kładzie na plecach.

– Czego tu szukacie? – Domagam się odpowiedzi.

– Postrzeliłeś mnie! Ty sukinsynu!

– Wkurwiaj mnie bardziej, a za chwilę poprawię.

– I tak ją dorwą.

– Kto? – Pochylam się nad mężczyzną i chwytam go za oba ramiona. Jego pełen cierpienia ryk sprawia mi wyjątkową satysfakcję.

– Tony! Tony ma ją zabić!

– Skąd wiesz?

– Nie powiem!

– W porządku. – Rzucam obojętnie i zaraz potem przyciskam lufę pistoletu do rany postrzałowej. Hugo zdziera gardło, wije się w niewyobrażalnym bólu. Próbuje mnie odepchnąć, ale tylko traci siły.

– Tina mnie wkręciła! Powiedziała, że muszę odnaleźć tę małą cipę! Dostałem kasę, miałem tylko dowiedzieć się gdzie mieszka, a potem przekazać wszystkie informacje Tony'emu!

– Co robisz w tym mieszkaniu?

– Nie wiem! Tina chciała tu przyjechać!

– Czytałeś przy blacie w kuchni. Co to było?

– Znalazłem coś. – Stęka zalewając się potem. – Było za kiblem.

– Co powiedziała ci Tina o Tonym?

– Nie chciała o nim gadać, nie mówiła nic. Wkurzała się, kiedy pytałem.

– I?

– No i nie pytałem! – Krzyczy. – Po chuj miałbym?! Mam swoje problemy, potrzebowałem tej kasy!

– Skąd wiesz, że Lucille została zgwałcona?

– Ja pierdolę! – Hugo zaciska powieki. – Jak to boli! Ja pierdolę!

– Odpowiadaj! – Żądam wciskając lufę głębiej pomiędzy rozerwane tkanki.

– Kiedy pojechaliśmy do Tony'ego był u niego jakiś facet, powiedział mi!

– Co ci powiedział?!

– Że dostała fiuta za nieposłuszeństwo. – Dyszy. – Kurwa, nie wytrzymam! Dzwoń po pogotowie!

– Kim był ten facet?

– Nie wiem! Nie pamiętam!

– To sobie, kurwa, przypomnij! – Wyjmuję broń, a potem ponownie wpycham ją w krwawiące epicentrum bólu.

– AJ albo CJ. Nie wiem!

– Jak wyglądał? – Moje dłonie zaczynają niebezpiecznie drżeć. Hugo mruga, usiłując pozostać przytomnym. Na jego policzki spadają krople łez, które spływając po szyi wsiąkają w zakrwawiony materiał kurtki.

– Podobnie do ciebie. – Mamrocze, a ja odsuwam broń i w pośpiechu podnoszę się na nogi. W mojej głowie panuje zamęt, wspomnienia ścierają się z rzeczywistością. Spoglądam na swoje zakrwawione dłonie, a potem mój wzrok zatrzymuje się na sygnecie.

– Tato! Mamo! Powiedzcie coś, błagam!

W umyśle jak echo odbija się głos przerażonego chłopca, który leżącą obok martwych ciał swoich rodziców prosił tylko o jedno. O cud.

Ciężkim krokiem wchodzę do kuchni i spoglądam na pożółkłą kartkę. Są na niej zaznaczone różne punkty lecz nie ma żadnych informacji, które pomogłyby mi w rozszyfrowaniu zapisków. Decydując, że zajmę się tym później, ruszam do pokoju, gdzie zostawiłem Tinę.

– Mamy do pogadania.

Kobieta unosi głowę. Szybko zauważam strużkę śliny ściekającą z obu kącików jej otwartych ust, wydzielina schodzi na podbródek, a następnie kapie na podłogę. Wygląda żałośnie i bezsilnie, na co moje ego reaguje z ogromnym entuzjazmem. Podobnie jak przy Hugo, odczuwam triumf doprowadzając ją do takiego stanu. Przyglądam się pasowi, który wydaje się trochę przesunięty, zupełnie tak, jakby Tina próbowała go zdjąć. Podchodzę bliżej, kucam przed nią i podsuwając lufę pod jej brodę każe na siebie spojrzeć.

– Co to jest? – Pytam pokazując jej starą kartkę z zapiskami McCarthy'ego.

Tina jęczy coś niewyraźnie.

– Tego Szukałaś? Kiwnij głową, jeśli potwierdzasz.

Nie kiwa.

– Pamiętasz co ci obiecałem? – Odkładam zżółknięty papier i chwytam ją za gardło. Moja dłoń zaciska się coraz mocniej i mocniej odbierając kobiecie możliwość zaczerpnięcia powietrza. Wbijam paznokcie głęboko w jej skórę i przyglądam się mokrym od łez oczom.

– Będę się tobą bawił. – Mówię cicho. – Będę zadawał ból i patrzył jak cierpisz.

Tina próbuje mnie odepchnąć lecz jednym ciosem powalam ją na plecy, odpinam klamrę i wyjmuję zaśliniony pas z jej ust.

– Nie zatrzymasz tego co się dzieje, wydali na nią wyrok, tak samo jak na mojego syna. Chcesz mnie zabić? Zabij, nie mam już nic do stracenia!

– Dlaczego szukałaś tej mapy? – Chwytam w garść jej włosy i mocno potrząsam. – Co ona oznacza?! Mów!

– Tony kazał mi ją znaleźć.

– A ty mimo tego, że zamordował twoje dziecko postanowiłaś wykonać jego rozkazy, tak?

– Powiedział, że inaczej nie wyda mi jego ciała. Tim zasługuje na pochówek! Co innego miałam zrobić?! Chcę tylko odzyskać swoje dziecko! Nie obchodzi mnie co Tony zrobi z tą mapą, nie interesuje mnie ta cholerna gówniara. Moje dziecko zostało zabite, rozumiesz?! – Krzyk kobiety odbija się od ścian i trafia mnie prosto w serce. Odsuwam się od niej i oszołomiony siadam na podłodze. Doskonale pamiętam opowieść Ezekiela o, jego zmarłej córce. Czy to możliwe, że wspólnota mimo upływu lat wciąż stosuje te same metody?

– Mój Tim został zamordowany! – Ciągnie krztusząc się płaczem. – No dalej, zrób to! Zabij mnie! Zabij mnie, żebym mogła wreszcie go zobaczyć!

– Gdzie miałaś spotkać się z Tonym, żeby przekazać mu tę mapę?

– W Klondike. Mają tam laboratorium. – Tina spogląda na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. – Zastrzel mnie, nie zniosę ani dnia dłużej bez mojego maleństwa. Chcę poczuć jak jego małe rączki obejmują mnie za szyję, chcę mu powiedzieć, że go kocham. Proszę, ja nawet nie mogłam... – Zwija się w kulkę, a jej ciało atakują torsje. – Nie mogłam potrzymać go za rękę, nie było mnie...nie było mnie kiedy zamykał swoje oczka.

Siedzę i nie mogę wykonać choćby najmniejszego ruchu. Cierpienie Tiny wydaje się tak samo bezkresne jak moje. Patrzę na broń, którą trzymam w ręce i zaciskam zęby.

– Zabij mnie albo ja zabiję tę gówniarę. – Kobieta powoli podnosi się z podłogi. – No zrób to!

– Twoja śmierć nie pomoże synowi. – Odzywam się ponuro. – Weź się w garść i zacznij ze mną współpracować. Tylko w ten sposób możesz ochronić swoje dziecko.

– Ochronić?! On nie żyje! – Wydziera się. – Jest martwy!

Także podnoszę się z miejsca, moje mięśnie są spięte, a ja gdzieś w środku zaczynam się rozpadać jak domek z kart. Wystarczy tylko podmuch wiatru...

– Twój syn zawsze będzie z tobą, jeśli mu na to pozwolisz. – Prawie nie poznaję swojego głosu. – Twoja miłość czyni go nieśmiertelnym. Dopóki walczysz, dopóki robisz wszystko, by nie zapomnieć...dopóki starasz się funkcjonować, żeby pielęgnować wspomnienia, które ci zostały, dopóty twoje dziecko będzie z tobą. Nie pozbywaj się tej szansy, nie uciekaj. Po drugiej stronie nie będziesz w stanie o niego zadbać.

– Nie byłam dla niego dobra. – Mamrocze masując obolałą szyję. – Nie kupowałam mu nowych zabawek, nie wyjeżdżaliśmy...

– Ale go kochałaś. To wystarczy.

– Tak bardzo mi go brakuje, czuję się...taka... – Urywa zanosząc się szlochem.

– Doprowadź się do porządku. – Mówię ostrym, twardym tonem, który tak bardzo kontrastuje z wcześniejszym łamiącym się głosem. – Żadne z nas nie wybrało takiego losu, ale stało się. I musimy walczyć. – Chwytam ją za ramiona i lekko potrząsam. – Musimy walczyć dla tych, których kochamy.

– Jeśli nie zabiję tej gówniary...Zrozum, ja muszę odzyskać ciało mojego chłopca!

– Wiesz, że na to nie pozwolę.

– To mnie zabij!

– Na to też się nie zgodzę.

Kobieta łapie gwałtownie tlen i wpycha go w płuca, a potem dźga mnie palcem w pierś.

– Nie pozwolisz mi jej zabić, nie pozwolisz mi umrzeć. Skazujesz mnie na cholerne męki! Jesteś potworem! Jesteś taki sam jak oni!

Zabolało.

Oddychaj, oddychaj.

– Zależy ci na detektywie? – Pytam przybierając maskę obojętności i chłodu. Nie mogę ujawnić swoich słabych punktów, nie przed potencjalnym zagrożeniem.

– Co z Hugo? Czy on żyje?

– Powinien.

– Jezu, on nic nie zrobił. Pomagał mi.

Podnoszę pasek, bez słowa krępuje nim jej dłonie, a potem prowadzę do pomieszczenia, gdzie na podłodze leży nieprzytomny mężczyzna. Plama krwi powiększa się z każdą mijającą sekundą, gdy patrzę na nieruchome ciało.

– Bez żadnych numerów. – Ostrzegam kobietę, a następnie pochylam się nad Hugo i krzywiąc się z bólu w nadwyrężonym obojczyku przerzucam go przez ramię.

– Co z nim? Jest cały we krwi!

Nagle do moich uszu docierają przytłumione syreny policyjne. Kurwa, ktoś musiał poinformować lokalnych. Złoszczę się, bo muszę jak najszybciej opuścić mieszkanie. Popycham Tinę w kierunku drzwi, a potem poprawiając zsuwającego się Hugo każę jej zejść w dół po schodach. Nieoczekiwanie na parterze zauważam dwóch nastolatków. Obaj w szerokich bluzach stoją przy ścianie i bazgrają coś czerwonym sprayem.

– Co chcesz zrobić? – Tina zerka na mnie z obawą, ale ja nie odpowiadam. Zamiast tego ruszam na chłopaków. Są przerażeni widokiem nieprzytomnego mężczyzny, chcą uciekać. Nic z tego. Chwytam jednego za kaptur i popycham na ścianę tak mocno, że skóra na twarzy po zatknięciu z twardą powierzchnią pęka uwalniając krople krwi.

– Zostaw mnie! – Krzyczy drugi zasłaniając się rękoma.

– Gdzie masz puszkę? – Pytam spokojnie

Chłopak podnosi spray, wręcza mi go prawie robiąc pod siebie ze strachu. Nie zwlekając kładę palec na niewielkim przycisku i rozpylam czerwony lakier bezpośrednio w oczy dzieciaka.

– Aa! Nic nie widzę! Pomocy!

– Radzę szybko przemyć twarz wodą, inaczej oślepniesz. – Warczę omijając spanikowanego nastolatka.

To czy zdobędzie pomoc, nie jest moim zmartwieniem. Wychodzę z budynku i zmuszam Tinę, żeby zaczęła biec do samochodu. Czas nie jest łaskawy, syreny zbliżają się coraz szybciej. Wygrzebuję z kieszeni klucz i otwieram drzwi od strony pasażera. Ostrożnie kładę Hugo na siedzeniach, a potem wpycham kobietę na fotel pasażera. Uruchamiam silnik i odjeżdżam zostawiając za sobą echo ryczącego silnika. Nie wiem co zrobić z detektywem, najchętniej zostawiłbym go gdzieś w lesie, ale to byłoby jednoznaczne z morderstwem, którego nie chcę popełnić. Kurwa mać.

– Dokąd jedziemy? – Tina gapi się na swoje skrępowane dłonie. – Hugo potrzebuje lekarza.

– Wszyscy go potrzebujemy. – Stwierdzam ironicznie.

Jadąc przepisowo, tak, by nie rzucać się w oczy podjeżdżam pod niewielką placówkę medyczną. W Skagway nie ma szpitala, więc ci, którzy potrzebują natychmiastowej pomocy są kierowani właśnie tutaj. Wyciągam Hugo i kładę go przed automatycznymi drzwiami, które natychmiast się otwierają.

– Myślałam, że wejdziesz z nim do środka. – Odzywa się Tina, gdy wsiadam za kierownicę.

– Niestety, limit dobroci już się wyczerpał.

Jeszcze przez chwilę obserwuję rosnące zamieszanie przed budynkiem, a potem powoli odjeżdżam. Bez problemów dopasowuję się do ruchu panującego na drodze, aż wtem znowu rozbrzmiewają syreny policyjne, a w lusterku zauważam mknący radiowóz.

– Szukają cię. – Tina łypie na mnie okiem. – Na pewno dojdą do ciebie, po zeznaniach Hugo.

– Nie byłbym tego taki pewny.

To jasne, że policja prędzej czy później trafi do Hugo, nie mam złudzeń, że zechce mnie udupić lecz zarówno Tina jak i detektyw nie wiedzą, że jestem chroniony. To daje mi ogromną przewagę, dlatego nie obawiam się mundurowych, a przynajmniej nie tych, którzy rzeczywiście działają zgodnie z prawem. Kurwa. Te rozmyślania przypomniały mi, że dziś powinienem odebrać telefon od federalnych w sprawie fałszywego funkcjonariusza. Zerkam na zegarek, umówiona godzina już dawno minęła.

Ja pierdolę.

– Co teraz ze mną zrobisz? – Tina wpatruje się w szybę.

– Wyślę na rąbanie drewna do lasu.

– Co?

Zdziwiona odwraca wzrok od szaro-białego małomiasteczkowego krajobrazu i oczekuje wyjaśnień, których nie mam zamiaru jej dać. Zatrzymuję się przed kawiarnią, a zdumienie Tiny przybiera na sile. Moje dłonie są brudne od krwi, zresztą podobnie jak jej. Obaj wyglądamy bardzo podejrzanie, dlatego muszę coś wymyślić, by dostać się do środka.

– Odegramy scenę. – Informuję chłodno. – Poszliśmy na spacer i zaatakował nas pies.

– Dlaczego miałabym gdziekolwiek z tobą pójść?

– Bo jesteś moją jebaną żoną. – Mruczę niezadowolony uwalniając jej ściśnięte pasem nadgarstki – Wysiadaj.

Tina przygląda mi się tak wnikliwie, jakbym nagle wyhodował sobie drugą głowę. Zgadzam się, że pomysł jest porąbany, ale nic innego nie byłem w stanie wykombinować. Wyskakuję z auta, łapię kilka przyspieszonych oddechów, a potem łapię kobietę za dłoń i ciągnę do kawiarni. W lokalu jest tylko parę osób, które szybko zwracają na nas swoją uwagę. I nie kryją strachu przed widokiem krwi.

– Żonę zaatakował pies, stanąłem w jej obronie i... – Mówię jak automat pokazując zakrwawione dłonie.

– Boże, to okropne. Niech pan pójdzie do łazienki i przemyje ranę. – Odzywa się jedna z pracownic. – Proszę, to środek dezynfekujący. – Podaje mi buteleczkę. – Czy zawieźć was do przychodni?

– Nie. – Tina szuka we mnie wsparcia. – On, to znaczy...mąż, mój mąż...

– Mieszkamy tu niedaleko, jestem w stanie kierować. – Ratuję sytuację, a następnie zmierzam do łazienki. Zamykam za sobą drzwi, odkręcam kurek z ciepłą wodą i zmywam ze skóry czerwoną substancję, a kiedy udaje mi się doprowadzić do porządku wchodzę z powrotem na salę i zatrzymuję się przy wysokim wazonie z kwiatami. Nie wahając się wyjmuję z niego różę i odnajdując Tinę, daję jej bezgłośnie znać, że wychodzimy.

– Niech państwo zaczekają!

Odwracamy się w stronę młodej baristki, która idzie do nas trzymając w dłoni dwa papierowe kubki.

– Na koszt firmy. – Uśmiecha się, wręczając Tinie kawę. – Wszystkiego dobrego!

– Dziękujemy. – Odpowiadam i ruchem głowy wskazuję kobiecie wyjście. Jest tak oszołomiona, że nawet się nie wykłóca. Bez zbędnego gadania wykonuje moje polecenia, aż do momentu, w którym wsiadamy do samochodu. Wtedy skupia się na róży, którą położyłem na deskę rozdzielczą.

– Nie wiedziałam, że lubisz kwiaty. – Prycha pod nosem. Kątem oka widzę jak wyciąga się w przód i łapie łodygę w palce.

– Zostaw.

– Wstawisz ją do wazonu i postawisz na stole? Serio? Nie, nie jesteś takim typem człowieka. Zamierzasz dać ją tej gówniarze?

– Nie. – Zabieram różę z rąk Tiny i kładę ją na kolanach. – Zamierzam dać ją wyjątkowej kobiecie.

– Czy ona nie jest jeszcze dzieckiem?

– Zamilcz. – Syczę rozdrażniony.

– Wręczasz jej kwiatek, żeby potem nie mieć wyrzutów sumienia?

– Zabawne, że pyta o to osoba, która chciała doprowadzić do jej śmierci.

– Przynajmniej byłabym szczera.

– Uważasz, że ja nie jestem?

– A jesteś? – W jej tonie pobrzmiewa ironia. – Mógłbyś być jej ojcem, a poza tym mordercy nie mają uczuć. Niszczysz ją powoli dając gówniane róże, a to jest znacznie gorsze niż szybki strzał w głowę.

Staram się nie ulegać nerwom. Tina nie ma, o niczym pojęcia. Lepiej jeśli się w końcu zamknie i pozwoli mi dojechać do domu w spokoju. Droga ciągnie się w nieskończoność, mam wrażenie, że została specjalnie wydłużona, choć może to przez ból w obojczyku i zmęczenie?

Gdy wreszcie dojeżdżam na miejsce, las jest całkowicie spowity mrokiem.

– Wyłaź. – Warczę wysiadając z samochodu.

– Będziesz mnie teraz przetrzymywał w swoim domu?

– Owszem, a co? Masz z tym jakiś problem?

– Tony może mieć. Oczekuje mnie w Klondike.

– A kto powiedział, że się tam nie zjawisz?

– Wiesz, że robienie spisku za jego plecami jest co najmniej głupie?

– Wiesz, że mam to dupie? – Podchodzę do kobiety z pasem w ręku i ponownie zaciskam go na jej przegubach. Nie będę podejmować zbędnego ryzyka.

– Boli. – Jęczy szarpiąc się.

– Spróbuj zrobić cokolwiek przeciwko mnie, a spędzisz tę i kolejną noc w śnieżnej zaspie.

– Jakbyś po prostu nie mógł mnie zabić.

– Nie chodzę skrótami. – Naciskam klamkę i popycham ją lekko do środka.

Najpierw wita nas pełen tęsknoty pisk Shadow, który szybko wspina się na tylne łapy i wtula swój wielki łeb w mój brzuch, a zaraz potem na progu pojawia się Lucille. W ciemnych oczach odbija się niepokój. Dziewczyna spogląda to na mnie, to na Tinę i jest kompletnie zagubiona.

– Nie zrobi ci krzywdy. – Zapewniam.

– To ty, Davies? Gdzie zniknąłeś wariacie? – Z pokoju wychodzi niczego nieświadomy Vince i zamiera na widok kobiety. – Co to ma znaczyć? Czemu ona ma skrępowane ręce i ... szramy na szyi?

– Nie zadawaj pytaj, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi. – Mruczę prowadząc Tinę na sofę.

Lucille przygląda się nam z nieufnością, w porównaniu do Vincenta, w ogóle nie otwiera ust. Widzę jak ucieka do sypialni, zupełnie jakby straciła poczucie bezpieczeństwa. To sprawia mi niemal fizyczny ból.

– Co ty odwalasz, chłopie? – Vince chwyta mnie za ramię. – Przyprowadziłeś tu inną babę? Skąd ją w ogóle wziąłeś?

– Nie miałem innego wyjścia. – Wzdycham głęboko. – Nie powiem ci prawdy, Mercer. Nie mogę.

– Jesteś z mafii?

– Nie.

– Kurwa, Davies! Nie okłamuj mnie!

– To coś znacznie gorszego. – Klepię go po plecach. – Nie martw się, nic ci się nie stanie. Dziękuję, że zostałeś z Lu, to było dla mnie bardzo ważne.

– Ona nie powinna tu być. Wiesz to, tak samo dobrze jak ja.

– Uważaj na siebie, daj znać, gdy dojedziesz do domu.

– Nie słuchasz mnie.

– Bo nie mam czasu na głupoty.

Vince nie rozumie, ale nie musi rozumieć. Nikt nie musi. Spoglądam na róże, którą trzymam w dłoni, jest już nieźle sfatygowana, ale wciąż tak samo piękna. Odpędzam się od psa, który namawia mnie na zabawę i zaraz gdy Mercer zamyka drzwi pędzę do sypialni.

– Lu – Zaczynam łagodnie widząc dziewczynę skuloną na łóżku.

– Dlaczego mi to robisz? – Pyta cicho.

– Nic ci się nie stanie.

– Ta kobieta chce mnie zabić, jak możesz mówić, że nic mi się nie stanie? – Z emocji podnosi się do pozycji siedzącej. – Przyprowadziłeś tutaj osobę, która... – Urywa, kiedy łamie jej się głos.

– Zaufaj mi. – Proszę siadając na skraju.

– Boję się.

Nie odpowiadam, zamiast tego kładę różę na pościeli i przesuwam ją w kierunku dziewczyny.

– Byłem w okolicy kawiarni i zatrzymałem się w niej tylko dlatego, żeby móc wręczyć ci kwiat. – Wyciągam rękę i czubkiem palców muskam wierzch jej dłoni. – Zrobiłbym to nawet, gdyby ta kawiarnia była dwie, trzy, sześć godzin jazdy stąd i nie żałowałbym niczego.

– Thor – Przysuwa się bliżej. – Tak bardzo chciałabym ci wierzyć.

– Zrób to. Obiecuję, że nie pożałujesz. – Splatamy ze sobą palce, a moje serce tłucze się w piersi jak oszalałe.

– Dziękuję za różę – Szepcze, po czym czuję jak przyciska usta do mojego policzka i zostawia na skórze czuły, choć krótki pocałunek. – Jest wspaniała.

– Zasługujesz na to. – Przyciągam ją do swojego ciała i obejmuje ramieniem. –Zasługujesz na wszystko, co wspaniałe.

– Ty też. – Jej słowa są dla mnie tak wielkim zaskoczeniem, że nie jestem w stanie powstrzymać łez, które zbierają się w moich oczach. Ja? nie umiem oswoić się z tą myślą. Lucille odsuwa się ode mnie, unosi rękę i kciukiem ociera wilgoć z moich policzków.

– Zasługujesz na szczęście, Thor. – Szepcze przyciskając swoje czoło do mojego. – Zasługujesz jak nikt inny. 

Continue Reading

You'll Also Like

100K 12.4K 88
Ja tylko tłumaczę! Jest to kontynuacja po przedniego tłumaczenia. Zaczyna się od 62 rozdziału Serdecznie zapraszam ❤️
88.9K 1.4K 34
-jesteś kurewsko podniecające w tym wdzianku.. Wiesz aniołku? -wystękał z bólem w spodniach Ashley -tak wiem to, wyjdę tak na miasto.. -powiedziałem...
8.7K 453 19
- Nienawidzę cię, wiesz? - szepnęła, po czym ułożyła się wygodniej, wtulając głowę w poduszkę. - Wiem Alice - Musnąłem delikatnie dłonią jej policzek...
47.8K 1.9K 35
Przyjaźnili się od przedszkola, jednak okoliczności sprawiły, że ich drogi się rozeszły. Stella wraca do rodzinnego miasta po dwuletnim pobycie w An...