Twoje oczy lubią mnie (i to m...

By najs_is

875 53 2

Siedem lat po wojnie Hermiona Granger i Draco Malfoy kontynuują relację opartą na wymianie przysług, którą za... More

Prolog
Rozdział 1.
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6

Rozdział 7

64 4 2
By najs_is

(cztery miesiące wcześniej)

Kołatanie w drzwi rozchodziło się głośnym echem w nocnej ciszy, ale nadal nikt nie otwierał. Wyglądało na to, że Potter po raz pierwszy w życiu bawił się lepiej od nich; a przynajmniej dłużej. Rzeczywiście, kiedy wychodzili z przyjęcia z okazji siódmej rocznicy zakończenia wojny, żeby dalej świętować w milszym otoczeniu, Potter zabawiał zgromadzony wokół niego tłumek. I on śmiał twierdzić, że nie lubi tych imprez i bycia w centrum uwagi.

— Chyba mam gdzieś klucz — stwierdziła Granger i zaśmiała się, jakby powiedziała coś zabawnego. Często jej się to zdarzało, gdy była pijana.

Oparła się ciężko o balustradę schodów, żeby pogrzebać w tej swojej przeładowanej torebce, a Draco obserwował z niepokojem, czy nie poleci przez poręcz do tyłu. Owszem, byłoby to zabawne, ale Potter na pewno by uznał, że to jego wina, i jeszcze wszcząłby śledztwo w tej sprawie.

Nie znalazła klucza, ale drzwi się otworzyły. Stał w nich stary, posępnie milczący skrzat, który gapił się na nich, też posępnie.

— Ooo, dobry wieczór, Stworku! — powiedziała Granger i zachichotała jak podlotek przyłapany na późnym powrocie przez srogiego ojca. — To miło, że otworzyłeś, nie mogłam znaleźć klucza.

Była jedyną znaną Draconowi osobą, która dziękowała skrzatowi za otwarcie drzwi i jeszcze mu się tłumaczyła. Zdecydowana większość jego znajomych udzieliłaby raczej reprymendy za opieszałość. To właśnie te przesadne ceregiele sprawiały, że ludzie nie wierzyli w autentyczność jej uprzejmości, ale kiedy o tym mówił, odpowiadała, że ma gdzieś, co myślą ludzie, interesuje ją, co myślą skrzaty.

Ten konkretny skrzat zniknął bez słowa i Draco znów został sam z Granger.

— Poradzisz sobie? — zapytał.

— Tak — odpowiedziała, po czym zachichotała i przekrzywiając głowę, zaprzeczyła: — Nie.

Draco postanowił nie wnikać. Podprowadził ją korytarzem do schodów i dalej, na górę. Nie było tak źle, co prawda opierała się na nim dość mocno, ale przynajmniej nie musiał jej nieść.

— Gotowe — powiedział, kiedy dotarli do jej sypialni; zaciągnął ją niemal na środek pokoju, bo wciąż wczepiała się w jego ramię. — Dobra, to ja...

— Nie — przerwała mu w pół słowa i popchnęła lekko na fotel. — Usiądź.

Cóż, już siedział. A dosłownie sekundę później ona siedziała na nim.

Spotykali się od siedmiu lat i coś takiego nigdy, przenigdy nie miał miejsca. Granger raczej nie była dotykalska. Owszem, zdarzał im się mniej lub bardziej przypadkowy kontakt fizyczny — siłą rzeczy ocierali się o siebie w ciasnych przejściach między stolikami w pubach; czasem spotkały się ich nogi pod stołem, czasem ręce na blacie. Bywało, że na oficjalnych bankietach tańczyli ze sobą, ale zawsze w zupełnie bezosobowy i pozbawiony erotycznego kontekstu sposób. Tak bardzo, że Draco uważał to za niemal obraźliwe w czasach, gdy wreszcie wyrósł z etapu wychudzonego wyrostka i kobiety zaczęły wykazywać pewne zainteresowanie jego osobą. Kobiety, ale nie Granger. Zdążył się przyzwyczaić, że z jej strony nie doczeka się tego rodzaju atencji.

Tak więc aktualny rozwój zdarzeń był dość niespodziewany, ale na pewno nie niemiły. Granger siedziała blisko, najbliżej jak się dało, bardziej na biodrach niż na kolanach, a jej rozkloszowana spódnica rozlewała się wokół nich, co oznaczało, że praktycznie ocierała się o niego samymi majtkami. Kiedy o tym pomyślał, natychmiast mu stanął.

Oczy miała wielkie i błyszczące, co wziąłby za skutek upojenia alkoholowego, gdyby nie ten uśmieszek, lekko wygięte kąciki warg. No i gdyby nie ocierała się o jego fiuta.

— Mogę? — zapytała dziwnie poważnie, pochylając się do przodu.

Nieprawdopodobne.

To nie tak, że Draco nigdy o tym nie myślał. Spotykali się od tak dawna, że musiałby być kompletnie pozbawiony wyobraźni, żeby się nad tym nie zastanawiać: czy mogliby, czy chciałaby i jak by było. Ale zawsze pozostawało to sferze niemożliwości, ot, czysto teoretyczne deliberacje. Aż do dzisiaj.

Zamiast odpowiedzieć, wsunął rękę w jej włosy, tuż nad karkiem, i przyciągnął ją do siebie. Mruknęła mu prosto w usta. Smakowała jeszcze margaritą, którą piła niespełna pół godziny wcześniej, tequilą, solą i limonką. Wargi miała słone, pewnie po kryształkach otaczających brzeg jej kieliszka. Draco przesunął po nich językiem raz i drugi, jakby pod warstwą soli chciał znaleźć słodycz.

Przeniósł dłonie pod jej pośladki i przycisnął jeszcze mocniej do siebie; pisnęła mu do ucha. Rękami błądziła po jego ramionach. Palce, szybkie i pewne, przesunęły się na koszulę i rozpięły guziki — zaskakująco zręcznie, biorąc pod uwagę, jaką trudność sprawiło jej wejście po schodach; co stawiało pod znakiem zapytania, czy naprawdę potrzebowała w tym pomocy; może od początku planowała zaciągnąć go do sypialni. Potem śmiałe palce przesunęły się w dół, precyzyjnie trafiając do celu. Granger zaśmiała się, słysząc dźwięk, który wydobył się z jego krtani, i sięgnęła do rozporka.

— Przystopuj trochę — powiedział Draco, łapiąc ją za rękę, bo przypomniał sobie, że mieszkała z Potterem, który w każdej chwili mógł wrócić. — Jesteś pijana.

Poruszyła się na nim, znów chichocząc.

— No raczej, na trzeźwo nigdy bym tego nie zrobiła — wymruczała w jego szyję, przesuwając językiem w stronę ucha.

Przyjemne rozgorączkowanie ustąpiło nagłemu chłodowi.

— Więc po pijaku też nie powinnaś — odpowiedział, zsuwając ją z kolan, i wstał.

— Nie to miałam na myśli.

Nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w dół, jakby nagle zawstydzona. Stała krzywo, ciężar ciała opierając na jednej nodze, a w palcach mięła materiał spódnicy.

— Zostań — powiedziała, nagle podnosząc głowę. — Chcę ciebie.

Brzmiała prawie trzeźwo i kusiło go, żeby skorzystać, chrzanić Pottera i przeklętą tequilę. Niemal wyciągnął po nią ręce. Oczami wyobraźni widział, jak ją rozbiera, zabiera do łóżka i jak się pieprzą do utraty tchu przez całą, całą noc.

Jak popatrzy na niego rano, zdziwiona i zawstydzona, a może po prostu wściekła, że wykorzystał jej chwilową niepoczytalność.

Pokręcił głową, zanim uległby pokusie. Na pocieszenie — bardziej dla siebie, niż dla niej — rzucił:

— Powiedz mi to na trzeźwo, to wrócimy do tego.

— Powiem — obiecała, posyłając mu znowu ten swój uśmieszek.

Pochylił się i pocałował ją krótko; na tyle chyba mógł sobie pozwolić.

— Nie mogę się doczekać — mruknął jej do ucha.

A potem prędko wyszedł, żeby się nie rozmyślić.



(teraz)

Waker zafiukał niedługo potem. Miał zbolały wyraz twarzy, jakby piekły go zielone płomienie. Ta otwarta skrucha zadziałałby, gdyby spóźnił się z przygotowaniem jakiegoś raportu, ale teraz tylko ją irytowała.

— Przepraszam, strasznie przepraszam — powiedział, gdy Hermiona pojawiła się w salonie, po tym jak Stworek ją zawołał. — Myślałem, że w ogóle nie będziesz chciała ze mną rozmawiać.

Zupełnie jakby miała skłonności do takich melodramatycznych zachowań.

— Ja... przepraszam, za dużo wczoraj wypiłem i za dużo... To nie powinno się zdarzyć, ale to whisky...

— Ktoś ci dolał do niej wywaru z blekotu? — zapytała drwiąco.

— Jakbyś sama nigdy nie zrobiła nic głupiego pod wpływem — rzucił gniewnie i natychmiast zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie wiedział, że całkiem niedawno jej się to zdarzyło; z nim. — To znaczy tak, to oczywiście moja wina, nie powinienem, nawet... Ale chłopaki mnie sprowokowali, zadawali pytania i... Wiesz, jak to jest, jak się rozmawia w męskim gronie, a że wypiłem trochę za dużo, mówiłem trochę za głośno i...

Słyszała to już kiedyś od Rona, to że inaczej się rozmawia „w męskim gronie". I nadal szlag ją trafiał na samo wspomnienie. Czy im się naprawdę wydawało, że mały szowinistyczny wykręt cokolwiek usprawiedliwia? Rona przynajmniej tłumaczyło to, że miał wtedy osiemnaście lat i zero obycia towarzyskiego, w przeciwieństwie do Alistaira Wakera. Chyba że on podczas tych licznych podróży z zespołem po Stanach i Europie nabywał ogłady wyłącznie w burdelach.

— Mieszkam z mężczyzną — powiedziała chłodno. — Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby się tak wyrażał.

— No właśnie, nie słyszałaś — zauważył kąśliwie, po czym zaraz się zmitygował. — Słuchaj, naprawdę mi przykro. Gdybym mógł to jakoś odkręcić, to bym to zrobił.

Potrafiła sobie wyobrazić kilka rzeczy, które mógłby zrobić, gdyby chciał przynajmniej spróbować coś naprawić, ale czuła, że jedyne, co faktycznie planował, to mówić.

— ...bardzo cię lubię i gdybyś mogła mi darować ten jeden głupi wyskok...

— Posłuchaj, nie chcę w to brnąć — przerwała mu, zanim doszedłby do tego, że to jej wina, bo nie chce mu wybaczyć. — Będziemy ciągle się widywać w ministerstwie, na pewno jeszcze nieraz będziemy musieli razem nad czymś pracować i nie chcę żadnych niesnasek, chcę, żeby między nami było okej. Ale nie chcę... nie chcę nic więcej. Nie zamierzam kontynuować tego, co między nami było, to już dla mnie zamknięta sprawa.

Milczał przez chwilę, przetrawiając jej słowa.

— W porządku, rozumiem — powiedział w końcu zbolałym tonem. — Ale szkoda. Było miło. Gdybyś mi wybaczyła, to by się na pewno...

Musiała mu naprawdę niesamowicie obciągnąć.

— Przestań, to nie ma sensu — przerwała mu znowu. — Przyjmuję twoje przeprosiny, wybaczam ci. I na tym skończmy, dobrze?

Przytaknął niechętnie i zniknął wreszcie. Ogień wygasł samoistnie, ale Hermiona jeszcze długo siedziała przed kominkiem, snując smętne rozważania o wczorajszym wieczorze i wielu poprzednich.

Powiedziała sobie w duchu, że patrząc na całokształt, było warto. Dla przyszłości małych pół-czarodziejów warto było wyjść publicznie na puszczalską, usłyszeć, że zgrywa się cnotkę niewydymkę, podczas gdy jest się lachociągiem, a na koniec dowiedzieć się, że spierdoliła sprawę z Draconem Malfoyem nie raz, a dwa, a na dodatek była totalnie ślepa i miesiącami ignorowała to, co miała przed oczami. A odpowiedź na pytanie, jaki jest wspólny mianownik tego bałaganu, nastręczała się sama.

Nie sprawiło jej też trudności stwierdzenie, co z tego wszystko ją najbardziej dręczy.

Słowa Malfoya wciąż rezonowały jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że to, co brała za poszatkowane fragmenty snów, zdarzyło się naprawdę; i że Malfoy przez tyle czasu o niczym nawet nie napomknął. Może zauważyłaby, że te wspomnienia są zbyt sensualne jak na sen, gdyby nie to, że tak bardzo przypominały głupią fantazję, którą kiedyś snuła.

Nigdy nikomu by się nie przyznała, że myślała o Draconie Malfoyu w tym sensie już wcześniej; a może nie tyle do samego myślenia, co do tego, jak długo to trwało. Prawie tak długo, jak ich znajomość; od tamtego wieczoru, kiedy pierwszy raz wyszli razem na drinka.

Deportował ją wtedy na Grimmauld Place, żeby się nie rozszczepiła, a przy okazji żeby oddać smoking Harry'ego, który mu pożyczyła na przyjęcie u Knotów. On zmieniał spodnie w garderobie, a ona poszła do łazienki zdjąć i namoczyć sukienkę, bo zalała ją cydrem. Kiedy wróciła do sypialni w szlafroku, Malfoy stał między jej łóżkiem a fotelem, w którym zwykle czytała, i w żółtawym świetle lampki nocnej przypominał bardziej obcego, młodego mężczyznę niż tego okropnego gnojka z Hogwartu. I przemknęło jej przez myśl, że skoro tego wieczoru wszystko było na opak, to może...

Oczywiście nic nie zrobiła i do niczego nie doszło. Zeszli grzecznie do salonu, gdzie rozpaliła mu kominek i pożegnali się. I dzięki bogu; nie chodziło przecież o niego. Raczej o to, że wiedziała, że Ron uprawiał seks z Daphne, i podejrzewała, że Harry i Ginny też to robią, przez co czuła się osamotniona i dziwnie opóźniona. Zawsze to ona wszystko najlepiej wiedziała, wszystko pierwsza robiła, a teraz pozostała z tyłu; i uwierało ją to.

Przespanie się z Draconem Malfoyem prawdopodobnie w żaden sposób by jej nie pomogło, bo problemem nie był brak seksu, tylko dręczące ją poczucie odrzucenia, na które on by nic nie poradził. Wiedziała to dobrze już wtedy i dlatego niczego nie próbowała. Ale nie mogła przestać o tym myśleć, kiedy już raz zaczęła.

Wyglądało na to, że po prawie siedmiu latach, pijana w sztok, postanowiła zrealizować starą fantazję. I nawet tego nie pamiętała.

Żałowała okropnie, że nie spróbowała skontaktować się z Ginny na początku tygodnia, kiedy sprawy nie były jeszcze tak skomplikowane. Teraz, nawet gdyby zdołała ją złapać, nie umiałaby się przyznać do wszystkiego, co zaszło, było to zbyt zawstydzające.

Ale potrafiła sobie wyobrazić, co Ginny by jej powiedziała: że był ktoś inny, z kim mogła porozmawiać. A nawet w końcu musiała, zamiast słać doskonale wyważone listy albo rzucać kilka ładnych sloganów w międzyczasie.

Wstała z podłogi z mocnym postanowieniem, że zrobi to od razu, bez żadnych wymówek i przekładania. I natychmiast zwątpiła, kiedy uświadomiła sobie, że jest ubrana w stare, idealnie wygodne, ale wypchane na kolanach leginsy i rozciągnięty sweter, a we włosach ma pozostałości wczorajszego koka. Powinna przynajmniej się przebrać i uczesać. A wcześniej wziąć prysznic, zrobić kolejny ramowy plan wypowiedzi i może jeszcze upiec babeczki, pomyślała natychmiast zgryźliwie i potrząsnęła głową. Nie, żadnych wymówek i przekładania. Teraz, już.

Kominek nadal był zablokowany, więc wyszła na zewnątrz i teleportowała się w zaułku niedaleko mieszkania Dracona, a potem szybkim krokiem weszła do budynku i wbiegła po schodach, starając się nie myśleć zbyt wiele. Zasapana, zastukała do drzwi. Otworzył jej Curry.

— Dzień dobry. Czy jest Draco?

Pokręcił głową z jawnym przerażeniem w oczach. Zupełnie tego nie rozumiała. Owszem, była tu ze dwa razy i dość długo ciągnęła go za język, ale przecież starała się być miła!

— Nie, nie ma!

— A wiesz, kiedy wróci?

— Nie, Curry nie wie! — Pokręcił znowu głową, a potem nagle zaczął potakiwać. — Ale Curry wie, gdzie jest!

— Gdzie?

— W Malfoy Manor! — odparł skrzat z wyraźnym zadowoleniem.

Nie podzielała jego entuzjazmu. Ze wszystkich miejsc, w których Draco mógł przebywać, akurat to było poza zasięgiem.

— Cudownie — odpowiedziała, starając się brzmieć, jakby ucieszyła ją ta wiadomość, żeby skrzatowi nie było przykro. — Powiedz mu, jak wróci... Albo nie, po prostu zajrzę później.

Zeszła na dół rozczarowana. Skoro poszedł do rodziców, to nie wiadomo, ile mu to zajmie. Zwykle tam nie sypiał, chociaż wiedziała, że spędził w dworze parę nocy po powrocie ojca. Czy teraz też miał taki plan? Ale nawet jeśli nie, to może przyjść do domu dopiero wieczorem, a do tej pory jej zapał zupełnie wyparuje i opuści ją odwaga.

Chyba że pójdzie do Malfoy Manor.

Wiedziała, gdzie to jest, była tam kiedyś, mogła się teleportować. Narcyza Malfoy raczej nie wyrzuci jej za drzwi, a Draconowi będzie trudniej ją spławić w domu rodziców. Tylko że bardzo, bardzo nie chciała tego robić.

Bez wymówek i przekładania, powtórzyła sobie jeszcze raz. Wzięła głęboki oddech i deportowała się do Wiltshire.

֎

Posiadłość Malfoyów wyglądała jak wielkie mugolskie rezydencje i Hermiona była absolutnie przekonana, że jest dziełem mugolskiej myśli architektonicznej i kamiennictwa, nawet jeśli wzniesiono ją magicznymi metodami; w co zresztą trochę powątpiewała. Wiedziała, że według Malfoya dwór stał w tym miejscu od jedenastego wieku, ale na jej oko to był maksymalnie koniec wieku szesnastego; i to przy założeniu, że oryginalna bryła przetrwała wszystkie zawirowania historyczne. Natomiast pretensjonalne okna z witrażowymi szybami — to musiał być wspaniały wiek dwudziesty.

Przeszła szerokim traktem prowadzącym od bramy do podnóża schodów, które wiodły na taras rozlewający się przed głównym wejściem do dworu. Mugole mieli bzika na punkcie reprezentacyjności frontu, ale czarodzieje przewyższali ich pod tym względem. Zapewne dlatego, że mogli się teleportować i nie musieli codziennie pokonywać setek stopni. Co prawda aportowanie się bezpośrednio pod czyimiś drzwiami, gdy przybywało się bez zaproszenia, uchodziło za spory nietakt, lecz Hermiona to zignorowała; gdyby miała wejść pieszo, nie tylko dostałaby zadyszki, ale jeszcze mogłaby się rozmyślić.

Stanęła przed drzwiami, zastanawiając się, czy wystarczy w nie zapukać ręką — nie było ani kołatki, ani tym bardziej dzwonka — kiedy wrota rozwarły się na dwie strony, jakby miały wpuścić cały orszak, a nie jedną Hermionę Granger. Weszła w nieprzyjemnie znajomy hall i zatrzymała się.

— W czym mogę służyć? — zapytał skrzat, który zmaterializował się bezgłośnie przed nią.

Był ubrany w wykrochmaloną miniliberię i tak bardzo różnił się, i wyglądem, i sposobem mówienia, od roztrzepanego, rozemocjonowanego Curry'ego, że aż zachciało jej się śmiać. Powstrzymała niegrzeczny odruch i równie poważnie odparła:

— Chciałabym się zobaczyć z Draconem. Jego skrzat twierdzi, że jest tutaj.

Skrzaci majordom nie zdążył odpowiedzieć, bo zza drzwi po lewej stronie wychyliła się Narcyza Malfoy.

— Panna Granger... Co za nieoczekiwana przyjemność. Co cię do nas sprowadza?

— Dzień dobry — przywitała się Hermiona nieco automatycznie, bo były to najczęściej wypowiadane przez nią słowa do Narcyzy Malfoy; i zazwyczaj jedyne przy tych rzadkich okazjach, gdy się spotykały. — Muszę porozmawiać z Draconem. Jest tutaj?

— Tak, jest z ojcem w ogrodzie. Zaprowadzę cię.

Gestem wskazała przejście pomiędzy schodami prowadzące na tyły domu. Hermiona, która właśnie przypomniała sobie o obecności Lucjusza Malfoya we dworze, zawahała się.

— Może... Może zaczekam tutaj albo na zewnątrz? Nie chciałabym pomniejszać limitu wizyt panu Malfoyowi — wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie Narcyzy.

— Nie ma okresowego limitu, tylko osobowy. Mogą go odwiedzać maksymalnie dwie osoby spoza rodziny na raz, a aktualnie nie mamy żadnych gości.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o odbywanie kary dokładnie tak jak w więzieniu. Chociaż kto wie, może teraz Malfoy w ogóle nie miał ograniczonych wizyt, Draco dawno o tym nie wspominał, a na pewno bywał w Azkabanie częściej niż raz w miesiącu, jak to miało miejsce na początku. Ale tam aurorzy sprawowali kontrolę nad tym, kto widuje więźnia, podczas gdy w Malfoy Manor Lucjusz mógł swobodnie knuć, pod warunkiem, że nie miewał jednocześnie więcej niż dwóch wspólników. Co nie wykluczało przyjmowania ich po kolei, choćby tuzinami. Powinna bardziej się zaangażować w prace komisji, która ustalała zasady zwolnień warunkowych, zamiast uznać, że to działka Artura.

— ...więc będzie zupełnie w porządku, musisz tylko wpisać się do książki — dodała Narcyza i w jej dłoniach zmaterializował się dość duży tom otwarty na pustej stronie. Na środku spoczywał malutki, srebrny ołówek. — Proszę.

Hermiona podeszła i nabazgrała swoje nazwisko. Kiedy skończyła, tekst jakby wsiąknął w stronę: zniknął i zaraz pojawił się ponownie, co wyglądało jak znajomy czar duplikujący. Zastanawiała się, kto w ministerstwie właśnie się dowiedział, że szefowa departamentu odwiedza Lucjusza Malfoya, i jakie historie na ten temat opowie jej jutro Ro.

— Tędy, proszę.

Narcyza ponownie wskazała kierunek i Hermiona, nie stawiając dalszego oporu, ruszyła, trzymając się pół kroku za kobietą. Jej rozczłapane tenisówki z brudnymi sznurówkami uroczo kontrastowały z eleganckim, puszystym dywanem.

֎

— Draco, masz gościa.

Ciekawe, który z jego głupich kolegów był tak zdesperowany, by zobaczyć ojca po Azkabanie, że aż pofatygował się do Malfoy Manor. Pansy przyszła w zeszłym tygodniu, ale miała przynajmniej dobrą wymówkę w postaci paczki dla matki od swojej ciotki. Draco mógł się założyć, że już się tym komuś pochwaliła.

Odwrócił głowę i zachłysnął się śliną, kiedy zobaczył, że obok matki stoi Hermiona Granger we własnej osobie.

— Co ty tu robisz? — zapytał obcesowo, zrywając się z leżaka. — Coś się stało? — dorzucił, bo zauważył, że miała na sobie coś, co wyglądało jak bardzo stary sweter narzucony na bardzo starą piżamę, a jej włosy potwierdzały przypuszczenie, że dopiero wstała z łóżka.

— Nie, wszystko w porządku. Dzień dobry — zwróciła się do jego ojca, który skinął głową w odpowiedzi, przypatrując się jej z zaciekawieniem. Pewnie nigdy w życiu nie widział takich portek. — Chciałam porozmawiać. O...

— Chodź! — przerwał jej błyskawicznie.

Cokolwiek to było — a miał pewne przypuszczenia — nie chciał, żeby rodzice to słyszeli. Matka nie zadała mu ani jednego pytania, kiedy przyszedł, nigdzie nie widział też „Proroka Codziennego" ani, co dziwniejsze, jej przeklętego albumu. Podejrzewał jednak, że wizyta Granger negatywnie wpłynie na jej powściągliwość. A ojciec bardzo znacząco patrzył przed siebie. Może porównywał strój Granger z nowoczesną szatą wizytową Pansy, zapewne z najnowszej kolekcji Pierre'a Azzaro.

Draco złapał dziewczynę za łokieć i tylnym korytarzem pociągnął ją do najlepiej wygłuszonego pomieszczenia we dworze. I dopiero kiedy stanęli na środku biblioteki, zdał sobie sprawę, że to nie był najlepszy pomysł. Zupełnie jakby chciał jej zaimponować albo unaocznić, co straciła. Jak jakiś kompletny prostak.

— Chcę cię przeprosić — powiedziała, przerywając jego napad mentalnego samobiczowania.

— Już to zrobiłaś.

— Widocznie nie dość skutecznie — odparła i zanim zdążył ją powstrzymać, zaczęła wygłaszać: — Przepraszam za wszystkie podłe rzeczy, które ci powiedziałam. Przepraszam, że powiedziała, że nie jesteś dobrym człowiekiem, że jesteś samolubny i dbasz tylko o siebie, i...

— Czy mogłabyś przestać to powtarzać kolejny raz? — zapytał przez zaciśnięte zęby.

Umilkła na chwilę, jakby wyrwana z rytmu wyuczonej lekcji nie potrafiła skonstruować sensownego zdania.

— Po prostu chcę, żebyś wiedział, że powiedziałam to wszystko, bo byłam zaskoczona i poirytowana, ale wcale tak nie myślę.

To też już słyszał, czy raczej czytał; i wcale niczego nie wyjaśniało.

— Więc dlaczego? — zapytał, zanim zdążył sobie wmówić, że to nie ma znaczenia.

— Bo powiedziałeś, że z premedytacją wykorzystuję cię, żeby nawiązywać znajomości, i nazwałeś mnie wiej...

— Nie — przerwał jej. — Dlaczego... Powiedziałaś, że... — Potykał się na prostych słowach, bo doskonale wiedział, jak to zabrzmi; ale skoro tu przyszła, to chciał poznać odpowiedź, nawet jeśli się ośmieszał. — Nie zgodziłaś się, bo powiedziałaś, że nie jestem dobrym człowiekiem. Więc jeśli tak nie myślisz, jeśli nie o to chodzi, to... To dlaczego nie...

Nie był w stanie powiedzieć tego dosłownie, ale widział po niej, że zrozumiała, jej usta wygięły się w to niedorzeczne „O", jakby była zdziwiona, że w ogóle miał czelność... Nie mógł na nią patrzeć. Odwrócił się i zaczął krążyć po pokoju, zerkając na najbliższe regały i dotykając przypadkowych książek, jakby czegoś szukał, choć nawet nie widział, jakie tytuły wysuwa z półek.

— Bo to... To zupełnie absurdalne — powiedziała dokładnie to, co wtedy. — Przecież my nigdy nie... Nie zmierzaliśmy w tym kierunku, spotykaliśmy się jako... jako przyjaciele, ale to nawet nie były prawdziwe randki. Poza tym sama idea takiego małżeństwa... Nie interesuje mnie małżeństwo jako jakaś forma kontraktu. Nie wiem, czy w ogóle mnie interesuje, a na pewno nie w ciągu najbliższych... wielu lat. Po prostu mam inne rzeczy do zrobienia.

Brzmiało to jak najgorsza wymówka na świecie i w żaden sposób nie odnosiło się do jego osoby, ale jeśli nie miała mu nic innego do zaoferowania, to nie było sensu tego ciągnąć. Widocznie tak bardzo jej nie interesował, że nawet nie uwzględniała go w rachunku.

— I czego właściwie ode mnie chcesz? — zapytał. — Powiedziałem, że przyjmuję twoje przeprosiny, jak się widzieliśmy w fundacji. Czego chcesz jeszcze?

— Powiedziałeś też, że nie chcesz mnie więcej widzieć — przypomniała i głos jej trochę zadrżał, co ucieszyłoby go, gdyby nie jej poprzednia wypowiedź. — Ale ja chcę widywać. Jesteś... jesteśmy przyjaciółmi. Nie chcę tego stracić.

— Lubisz kolekcjonować ludzi — rzucił drwiąco.

Nagle zdał sobie sprawę, że od dłuższej chwili nie tylko stoi jak kretyn przed jednym regałem, ale jeszcze skubie bez sensu okładkę. Odwrócił się i oparł o półkę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, żeby ograniczyć nerwowe ruchy. Jednak patrzenie na nią nawet z bezpiecznej odległości było cholernie niekomfortowe.

— Nie — odpowiedziała szybko i machnęła ręką, jakby odganiała upierdliwą muchę. — Nie kolekcjonuję ludzi ani nie robię z ciebie jakiegoś dziwnego projektu. Lubię spędzać z tobą czas. Może nie jestem... — Odchrząknęła z wyraźnym zmieszaniem. — Nie jestem zainteresowana tego typu sformalizowaniem naszej relacji, o jakim wspomniałeś, i przykro mi, jeśli wysyłałam sygnały, które mogłyby świadczyć o czymś innym, ale... Zmierzam do tego, że chcę cię nadal widywać. Lubię nasze piątkowe randki. Chcę je dalej.

— To nawet nie były prawdziwe randki — powtórzył prześmiewczym tonem.

— Nie cierpię randek — odparła i usłyszał odległe echo rozbawienia w jej głosie. — Czy możemy wyjść w piątek na drinka? Jeśli będzie dziwnie, zawsze możesz się urwać pod jakimś niewiarygodnym pretekstem.

— Dziwniej niż zwykle? — zapytał lekko.

Zupełnie jakby wcale nie czuł się kurewsko zażenowany tą rozmową, a jeszcze bardziej — perspektywą kolejnych. Ale gorsze niż to była myśl, że mógłby już nigdy się z nią nie zobaczyć, nie inaczej niż na przypadkowych imprezach. Może nawet ktoś znów by ich sobie przedstawił, jakby byli obcy. Bo byliby sobie obcy.

— W porządku — rzucił, zdecydowawszy się w jednej chwili. W końcu komuś musiał powiedzieć, w co się właśnie wmanewrował; a komu, jeśli nie jej? — Ale nie chcę nigdy więcej rozmawiać o tamtym.

Wyglądała, jakby się zawahała — albo chciała doprecyzować, jakie tamto ma na myśli, uwielbiała przecież solidne ramy kontraktów i konkretne definicje użytych w nich pojęć — ale przytaknęła.

— Więc widzimy się w piątek? — upewniła się. — Pod Dziurawym Kotłem? O siódmej? Okej. To... do zobaczenia.

Posłała mu grzecznościowy pożegnalny uśmiech i odwróciła się do drzwi.

— Pytałem ojca — zawołał za nią. Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię. — O Guttenberga. Powiedział, że mieliśmy jego Biblię, ale pod koniec XIX wieku Baldwin Malfoy wywiózł ją do Belgii. Uchodził tam za paskudnego nuworysza, chociaż pieniądze Malfoyów są starsze niż sama Belgia, i chyba chciał zabłysnąć. No i zabłysnął tak bardzo, że ktoś mu ją zwędził, dlatego między innymi brytyjscy i francuscy Malfoyowie do tej pory nie utrzymują stosunków z linią niderlandzką... Gdzieś tu pewnie jest jakaś książka o tym, gdybyś była zainteresowana — zakończył drwiąco, bo dotarło do niego, że plecie bez sensu, na dodatek przechwalając się długowiecznością swojego rodu, z czego tak często kpiła.

Nie tym razem. Uśmiechnęła się znowu, tym razem bardziej szczerze, i odpowiedziała:

— Może kiedy indziej. Odprowadzisz mnie do wyjścia? Wolałabym się nie zgubić.

Odprowadził, chociaż mógł to zlecić skrzatowi. A potem wrócił do ogrodu, gdzie wciąż siedzieli rodzice, pogrążeni w niezwykle ożywionej dyskusji o obiedzie, mimo że menu było dawno ustalone. Pozwolił im kontynuować tę dziecinadę, bo zaangażowani w udawanie niezainteresowanych odwiedzinami Hermiony Granger, darowali sobie wszelkie pytania. Przynajmniej dopóki matka nie wezwała skrzata, żeby wydawać mu dyspozycje co do zmiany deseru. Ojciec nachylił się wtedy do Dracona i dyskretnie zapytał:

— Czy ten strój to była jakaś manifestacja?

֎

W piątek zrobiło się jakoś jesiennie. Sierpień się jeszcze nie skończył, ale było dość chłodno i z północy wiało przenikliwym zimnem. Draco odczuwał te nieprzyjemne powiewy przez koszulę przypominającą w miarę możliwości mugolską, a Granger w dżinsowej kurtce zarzuconej na mugolską koszulkę musiała zamarzać, bo te jej ciuchy nie miały żadnego zaklęcia rozgrzewającego.

Szli od Dziurawego Kotła do małej knajpki z tapas i gigantycznymi margaritami. W pierwszej chwili, gdy się spotkali, Draco pożałował, że nie umówili się po prostu na miejscu. Spacer był dość długi i obawiał się, że bez wsparcia w postaci jedzenia i alkoholu, którymi mógłby zająć ręce i część uwagi, będzie dziwne i niezręcznie. Ale nie było. Rozmawiali jak zwykle, jakby trzy ostatnie tygodnie się nie zdarzyły, omijając tylko temat wesela. Granger opowiedziała mu o planach wobec Hogwartu; a właściwie paplała o tym bez końca, a on przytakiwał i nawet się z niej nie nabijał. Ewidentnie stracił czujność, bo nie wyłapał, w którym momencie zaczęła zmierzać w innym kierunku, i nie zdołał jej zagadać, zanim zapytała:

— Co powiedziałeś Clythe'owi i Gilmoorowi, że się zgodzili?

Nie chciał o tym mówić, bo temat leżał zbyt blisko Wakera, a skrzętnie unikali wspominania o nim. Niestety aktualnie obszar ich tabu był tak szeroki, że dorzucenie czegoś jeszcze groziło wybuchem; a przynajmniej tym, że zupełnie nie będą mieli o czym rozmawiać.

— Że i tak to zrobisz, z nimi albo bez nich, więc wyjdą na idiotów, jeśli będą się opierać — powiedział, a ponieważ nadal gapiła się na niego z niedowierzaniem, dodał: — I że nie jest dobrze robić sobie wroga w faworytce na stanowisko ministry.

— Co? — Aż się zatrzymała na środku chodnika i ktoś z tyłu wpadł na nich. — Przepraszam! — zawołała za tą osobą, która zdążyła ich wyminąć, burcząc coś pod nosem. Ruszyli dalej, ale Granger wciąż na niego patrzyła wyczekująco. — Dlaczego im coś takiego powiedziałeś?!

— Pucey twierdził, że to rozważasz.

— Pucey to... — zaczęła i zmieniła zdanie w trakcie. — Tylko rozważam. I raczej się nie zdecyduję.

— Bo?

— Bo jest za wcześnie. — Parsknęła gniewnie. — Mówiłam ci, nie mam teraz zbyt dużych szans, a nie chcę, żeby mi przylepili etykietkę eks-kandydatki, która przegrała, i mściwym wzrokiem podąża za ministrem, czekając, aż dopadnie go podagra i będzie miała następną szansę.

— To dość konkretna wizja — powiedział sztucznie poważnym tonem. — Byłaś może u jakiegoś wróżbity?

Prychnęła pogardliwie, zapewne na wspomnienie przedstawiciela tej wielce szanowanej dziedziny magii.

— Nie, ale dokładnie tak to by wyglądało.

— Ale podagra...?

Przez chwilę milczała, patrząc przed siebie; ewidentnie nie doceniła dowcipu. Dopiero kiedy minęli przejście dla pieszych, przemówiła:

— Nie cierpię przegrywać. Nie cierpię ryzyka. Jestem skłonna je podjąć, gdy w grę wchodzi coś naprawdę ważnego, ale stołek ministra to nie jest coś ważnego, to tylko więcej władzy, a nie czyjeś życie.

— To władza, żeby zmieniać czyjeś życie — zauważył. — O czym dobrze wiesz, bo gdyby Shacklebolt zrezygnował za parę lat, tak jak sobie wymyśliłaś, nikt by cię nie zdołał powstrzymać przed kandydowaniem. Zamierzasz odpuścić teraz tylko dlatego, że nie wyszło tak, jak planowałaś? To głupie.

— Widocznie jestem głupia i nie chcę rzeczy, których chcę, jeśli to się nie dzieje na moich warunkach.

Nie odpowiedział, bo nie lubił uczestniczyć w melodramatycznych rozmowach, których jedynym celem było powtarzanie w kółko słów zachęty. Była to dobra taktyka, bo zaraz znów się odezwała:

— Nawet nie wiem, co miałabym zrobić, żeby w ogóle mieć szanse — powiedziała cicho, kiedy dotarli na ulicę, na której znajdował się ich pub.

— Zaplanuj kampanię. Przygotuj program. Zgłoś się — wymienił, robiąc pauzy po każdym punkcie. — Planowanie, organizacja i mnóstwo list zadań, powinnaś być zachwycona.

Nie wyglądała na przekonaną, więc zdusił westchnienie irytacji i kontynuował, nie wiadomo dlaczego, bo przecież zupełnie mu to wisiało:

— Poza tym to nieprawda, że nie masz szans, skoro na starcie masz przewagę nad kontrkandydatami — rzucił.

Wciąż patrzyła z tą zupełnie niepasującą do niej niepewnością, najwyraźniej oczekując więcej komplementów i perswazji, jak dziecko zabiegające o uwagę. Draco przewrócił oczami.

— Serio muszę mówić coś, o czym doskonale wiesz? Masz na koncie masę reform i inicjatyw, i to nie tylko ministerialne pierdoły, ale rzeczy, które dotyczą całego społeczeństwa, o których wszyscy wiedzą. I jestem pewien, że w którejś szufladzie masz przygotowaną całą listę osiągnięć, na wypadek, gdyby ktoś cię o nią poprosił. Nie wspominając o statusie Złotej Dziewczyny, którego tak nie znosisz, a dzięki czemu jesteś powszechnie rozpoznawalna. Do tego poparcie Shacklebolta, dla ministerialnych sztywniaków, i Pottera, dla plotkarzy, czyli połowy społeczeństwa. To jest dużo, naprawdę dużo, żaden z twoich przeciwników nie będzie tego miał. Więc przestań się nad sobą użalać i po prostu to zrób tak dobrze, żeby wygrać.

Skończył mówić, akurat kiedy doszli do pubu, ale Granger nie pozwoliła mu mieć ostatniego słowa.

— Nie mam żadnej listy osiągnięć — odparła, a kąciki jej warg drgnęły. — Zwykle pamiętam je dość dobrze. Po prostu nie sądzę... Zamknięte? — zdziwiła się, kiedy złapała za klamkę, a drzwi się nie otworzyły.

— Przepraszamy, ale mamy dzisiaj w środku małą awarię! — Kelner podbiegł do nich gdzieś zza winkla. — Zalało nam salę i niestety jest wyłączona z użytku. Ale mogą państwo usiąść w ogródku, ja przyniosę kartę, kuchnia pracuje normalnie. I do toalety też jest dostęp od bocznego wejścia — dodał zachęcająco.

Granger zawahała się, pewnie przez tę swoją kurteczkę.

— Możemy pójść gdzieś indziej — zaproponował.

— Nie, zostańmy, może słońce jeszcze wyjdzie — zdecydowała w końcu, chociaż do zachodu została może godzina, a od rana było pochmurno. — Najwyżej później się przeniesiemy.

Kelner faktycznie zaraz do nich przyszedł, ale karta była zdecydowanie uboższa, niż menu na barze, a przede wszystkim brakowało w niej obrazków. Draco nieźle się namęczył, zanim zdołał sobie przypomnieć, że zestaw z kilkoma losowymi tapas, który zwykle brał, to zestaw niespodzianka, a Granger zbyt dobrze się przy tym bawiła, obserwując jego męki, żeby mu pomóc. W ogóle nie zwrócił uwagi na to, co ona wzięła, i dopiero kiedy przyszło ich zamówienie, zorientował się, że piła herbatę.

— Rozgrzewka? — zapytał, sięgając po swoje martini.

— Raczej detoks — odpowiedziała, uśmiechając się jakoś krzywo. — Postanowiłam chwilowo ograniczyć alkohol.

— Bo?

— Bo nie podoba mi się to, co się ze mną dzieje, jak za dużo wypiję.

Przypomniało mu się, co powiedziała mu na imprezie u Novaków. Co on powiedział jej. Co mówił kolegom Waker. I wkurwił się.

— Boisz się, że cię przelecę, jak się urżniesz? — zapytał gniewnie.

— Nie, w ogóle nie o to chodzi — zaprzeczyła natychmiast i albo mu się wydawało, albo zarumieniła się. — Właściwie jest wręcz odwrotnie.

Zaśmiała się mimowolnie. Rozważał zapytanie, czy w takim razie miała nadzieję, że ją przeleci, ale na szczęście pohamował niewczesne zapędy.

— Trochę za bardzo się przyzwyczaiłam do tego, że mogę pić, ile wlezie, i doprowadzić się do dowolnego stanu, bo w razie czego bezpiecznie odstawisz mnie do domu. Chyba wydawało mi się zabawne, że mogę tak po prostu odpuścić kontrolę i... — Pokręciła głową z niedowierzaniem. — I nie zdawałam sobie sprawy, jak daleko to zaszło. W sensie zawsze jak mi mówiłeś o czymś, czego nie pamiętałam, to było nawet zabawne, bo to były drobiazgi, a nie zdawałam sobie sprawy, że... są też większe rzeczy. — Odwróciła wzrok i nie był pewien, czy chodziło o niego, czy o Wakera. Prawdopodobnie o wszystko. — Nie chcę nie pamiętać rzeczy — kontynuowała, nadal na niego nie patrząc, i zaczęła dobierać się do minihamburgera. — Poza tym to nie jest zdrowe, ładować w siebie takie ilości alkoholu co tydzień. Brzmię jak moja mama, ale to prawda.

Znów się zaśmiała, a kiedy nie odpowiedział, spojrzała wreszcie na niego.

— Nie jestem neofitką — powiedziała poważnie. — Nie twierdzę, że w ogóle nie tknę alkoholu, po prostu na razie ograniczam. I nie zamierzam cię nawracać ani do niczego nakłaniać, możesz pić do woli.

— Picie w samotności jest...

— Dokładnie tym samym, co picie w towarzystwie — przerwała mu. — Poza tym masz towarzystwo. Naprawdę aż tak cię to ruszyło? — zapytała po chwili żartobliwie.

Wzruszył ramionami.

— Po prostu nie wiem, co będziemy w takim razie robili.

— Nie wiem, może na przykład rozmawiali? — zapytała żartobliwym tonem, ale nie było mu do śmiechu. Chyba to wyczuła, bo spróbowała zmienić temat: — Czym się będziesz teraz zajmował? Daphne wspomniała, że masz jakiś nowy projekt. I że sprzedałeś udziały w klubie.

— Niepotrzebnie sieje zamęt, nie sprzedam więcej niż czterdzieści pięć procent, a na razie sprzedałem tylko piętnaście — powiedział. — Mackenzie Novak, tej, u której byliśmy w sobotę. A od września... — zawahał się, chociaż od początku chciał jej o tym powiedzieć; w zasadzie zanim jeszcze się zdecydował. Teraz jednak wydawało mu się, że to zabrzmi jak przechwałki; ale przecież sama zapytała. Przełknął odrobinę drinka i siląc się na obojętny ton, rzucił: — Od września zaczynam pracę w laboratorium Almonte'a.

— W laboratorium! — powtórzyła. — Myślałam, że nie cierpiałeś tej pracy.

— Kiedy miałam dziewiętnaście lat i musiałem tam być, pracowałem na najniższym szczeblu i miałem w grupie samych dupków. Sama praca była okej — uściślił. — Dupków pewnie dalej będzie tam sporo, ale sobie z nimi poradzę. Zresztą teraz będę robił większe rzeczy w mniejszym gronie współpracowników. Głównie dlatego, że Almonte liczy, że je dofinansuję — dorzucił kpiąco — ale w sumie nie przeszkadza mi to. I myślę, że... fajnie będzie robić coś ważnego.

Nie spodziewał się, że go wyśmieje, ostatecznie sama miała bzika na punkcie wielkich, ważnych rzeczy; sądził jednak, że przynajmniej napomknie coś o tym, że praca w fundacji też była istotna, a to zostawił. Ale nie; uśmiechnęła się do niego, jakby doskonale rozumiała i jakby — choć może tylko chciał to widzieć — podobało jej się to, co słyszała.

— Co to będą za projekty? Nad czym on teraz pracuje?

— Nad eliksirem natychmiastowej regeneracji... To nazwa robocza, oczywiście będzie musiał wymyślić inną, jak już dopracuje formułę, bo eliksiry regeneracyjne kojarzą się z energetykami, a chodzi o regenerację tkanki — zaczął jej opowiadać.

Słuchała uważnie i nawet nie wyglądała na znudzoną, mimo że opowiadał jej o tym dość szeroko i zdecydowanie dłużej niż matce i ciotce Andromedzie. Ale właściwie nie powinien się dziwić. Gdyby nie chciała ratować świata w ministerstwie, pewnie sama mogłaby się zająć eliksirotwórstwem.

Słońce, wbrew nadziejom, nie wyszło, i robiło się coraz zimniej. Odczuwał to na własnej skórze i patrząc na Granger, bo jej sterczące sutki już od dawna go dekoncentrowały, a od kilku minut dziewczyna lekko drżała.

— Chyba potrzebuję jeszcze jednej herbaty — powiedziała, łowiąc jego spojrzenie. — Zmarzłam.

— Widzę — odpowiedział, gapiąc się na jej piersi, i z rozpędu dodał: — Czy ty kiedykolwiek nosisz stanik? Czy sprawia ci satysfakcję szczucie ludzi cyckami?

— A ty? — zapytała oburzonym tonem i zaraz nakręciła się. — No co, tobie też widać sutki. Co to za podwójne standardy? W czym moje sutki są gorsze od twoich, że miałabym je zakrywać, podczas gdy ty najwyraźniej możesz bezwstydnie narażać moje oczy na...

— Kocham cię.

Nie od razu się zorientował, że wypowiedział to głośno. Dopiero kiedy ucichła i spojrzała na niego wielkimi, przerażonymi oczami, dotarło do niego, co mu się wypsnęło.

Granger zwilżyła wargi językiem i otworzyła usta, ale tylko wzięła wdech i przełknęła ślinę. Cisza robiła się coraz bardziej niezręczna, a Draco miał pustkę w głowie. Okrutnie długą chwilę później Granger powiedziała:

— Może od tego powinieneś zacząć, kiedy mi się oświadczałeś.

Brzmiało jak żart, ale jakoś go nie rozbawiło, zwłaszcza że obiecała więcej o tym nie wspominać. Sam nie wiedział, dlaczego więc to ciągnął:

— Czy to by coś zmieniło?

— Poza całkowitym wydźwiękiem twojej propozycji? — zapytała, jakby kpiąc.

Nienawidził jej w tej chwili, tego jej drwiącego tonu i obcesowego ignorowania zasad, na które się zgodzili, i...

— W twojej odpowiedzi.

— N-nie wiem — zająknęła się, opuszczając wzrok na stolik i zaraz, jakby się zawstydziła słabości, podniosła głowę i hardo dodała: — Ale mielibyśmy przynajmniej jakieś pole do negocjacji.

Najwyraźniej bawiły ją gierki i uprawianie żonglerki słowami, które nic nie znaczyły; ale skoro tak, to proszę bardzo, mogą się pozgrywać, niech ma, czego chce.

— Jakich negocjacji? — zapytał bardziej zapalczywie, niżby chciał. — W niedzielę wyraziłaś się dość jasno. Zapytałem cię o powód, a ty powiedziałaś, że nie jesteś w ogóle zainteresowana małżeństwem.

— ...jako formą kontraktu — warknęła. — Ponieważ zaproponowałeś mi małżeńską transakcję, na której oboje jakoś skorzystamy, ale nie wspomniałeś ani słowem o zaangażowaniu emocjonalnym.

— Przecież nie oświadczałbym ci się, gdybym nie...

— Skąd miałam o tym wiedzieć, skoro mi nie powiedziałeś? Żyjesz w dziwacznej, skostniałej społeczności, w której...

— ...z pewnością nie zawiera się małżeństwa bez zaangażowania emocjonalnego, chociaż wydaje ci się, że wiesz wszystko o...

— ...w której najwyraźniej można przeskoczyć od luźnej znajomości do małżeństwa! — zakończyła triumfalnie i nieco zbyt głośno, jak zawsze, gdy była podekscytowana.

Nachylił się w jej stronę.

— Luźnej znajomości? — powtórzył cicho.

Westchnęła, jakby ją bardzo irytował.

— Dobrze, nie luźnej. Dość... bliskiej.

— Dość bliskiej? — powtarzanie po niej najwyraźniej wprawiało ją w popłoch, który sprawiał, że Draco, wbrew rozsądkowi, nie chciał urwać tematu, ale ciągnąć go w nieskończoność.

Zupełnie jakby to mogło coś zmienić. Pewnie nie, pewnie to nic nie znaczyło, zwykłe przekomarzanie, ale ciało Dracona miało inne zdanie na ten temat. Puls mu przyspieszył, a usta same wykrzywiały się w uśmieszku, kiedy Granger mówiła:

— Na stopie koleżeńskiej. Może, ewentualnie, przyjacielskiej. Niemniej — dodała głośniej, na wypadek gdyby jeszcze chciał coś wtrącić — ewidentnie brakuje momentu przejściowego. Większość ludzi najpierw się spotyka z bardziej romansowym nastawieniem, chodzi na randki, prawdziwe randki, i uprawia seks, i tworzy jakąś formę związku, zanim zdecyduje się na małżeństwo. Właściwie nie rozumiem, czemu aż tak cię to dziwi, przecież byłeś w kilku związkach i umawiałeś się z różnymi dziewczynami, nie wspominając o tym, ile się przewinęło przez twoje łóżko — dorzuciła kąśliwie.

Coś w jej tonie mile go łechtało i sprawiało, że szala niepewności przechylała się na drugą stronę. Nie mówiłaby tego, nie patrzyłaby na niego w ten sposób, zarezerwowany dla pijackich wyskoków, gdyby nic w tym nie było, prawda?

— Mniej niż zakładasz — rzucił na przynętę; i widział po jej rumieńcach, że złapała. — Zazwyczaj to nie kończyło się seksem.

— Zazwyczaj sugerowałeś coś innego.

— Lubiłem twoje brudne myśli — powiedział i znowu się do niej nachylił, gotów zaryzykować; w razie gdyby się pomylił, mógł przecież kontynuować zarządzanie klubem i badania dla Almonte'a z, na przykład, Madagaskaru. — Jaka forma momentu przejściowego byłaby odpowiednia?

Odwróciła głowę w bok, jakby patrzenie mu w oczy przeszkadzało jej zebrać myśli. Dotknął dłonią jej policzka i zmusił, żeby na niego spojrzała.

— Więc?

— Normalne randki. Takie prawdziwe. Tylko bez pierwszej. Nienawidzę pierwszych randek.

— Myślę, że po siedmiu latach byłoby trudno — powiedział. — Chociaż niedawno podsunęłaś mi kilka pomysłów...

— Ani się waż.

Roześmiał się mimowolnie.

— Co jeszcze? — naciskał. — Oprócz randek.

— Seks — odpowiedziała, tym razem bez wahania, i zaschło mu w gardle. — I być może jakaś postać związku.

— Związku — powtórzył. — Lubisz mnie na tyle, żeby się ze mną związać? — rzucił żartobliwie.

Nie był pewien, czy pamiętała, że mniej więcej o to samo zapytał wtedy w maju, kiedy pierwszy raz próbował wybadać, czy w ogóle jest sens iść w tym kierunku. Ale odpowiedziała zdecydowanie lepiej niż wtedy:

— Lubię cię. Właściwie... — zawahała się i przez mgnienie sekundy sądził, że się z tego wycofa. — Wtedy na weselu powiedziałam ci, że nadal jesteś taki jak kiedyś, że lubisz te same drobne złośliwości, jak tamten smarkacz...

— Wydawało mi się, że mieliśmy do tego nie wracać — przerwał jej.

— Nie żebyśmy od dłuższej chwili wokół tego krążyli — wytknęła bezlitośnie i wróciła do przerwanego wątku: — Lubiłam nawet tamtego smarkacza, mimo że momentami był nieznośny. Właściwie przez większość czasu. I chyba trochę się tego wstydziłam. Prawdopodobnie dlatego ci to powiedziałam.

Faktycznie krążyli już zbyt długo, zdecydowanie należało to ukrócić. Draco wstał gwałtownie, z głośnym szurnięciem odsuwając krzesło.

— Gdzie idziesz? — zapytała.

Ślad paniki w jej głosie czule pieścił jego ego, prawie miał ochotę to przeciągnąć; ale zdecydowanie bardziej chciał to przyspieszyć.

— Zapłacić rachunek. Chyba że chcesz wyjść bez płacenia. Wydaje mi się, że randkę mamy zaliczoną — dodał znacząco.

Uśmiech rozjaśnił jej twarz, wykrzywił nie tylko wargi, ale i kąciki oczu, które zmarszczyły się śmiesznie.

— Do mnie czy do ciebie?

֎

Siedzieli przed płonącym kominkiem ciasno objęci pod wielkim kocem i podjadali chleb, oliwki i ser, które Stworek zostawił im na wielkim staromodnym półmisku w kuchni. On sam nie pokazywał się od dość dawna, może dlatego, że bał się, co zastanie. Od wielu, wielu godzin Hermiona i Draco intensywnie eksplorowali kolejne pomieszczenia w Grimmauld Place 12 i straciła już rachubę, gdzie uprawiali seks, a gdzie ograniczali się do intensywnego obmacywania, choć była niemal pewna, że ominęli pokój Ginny i Harry'ego. W jej własnym natomiast zaliczyli przynajmniej trzy numerki i dwie dłuższe drzemki, ale w tak dziwnych porach, że nie była pewna, czy panujący na zewnątrz półmrok to wieczór czy poranek.

— Wiesz — powiedział Draco, owiewając ciepłym oddechem jej kark, co sprawiało, że miała drobne problemy ze skupieniem — myślę, że jeśli znajdę jeszcze jedną albo dwie osoby do zarządu Harpii, to będę miał kilka wolnych godzin w tygodniu.

— No i?

— Może nie zauważyłaś, ale jestem świetnym marketingowcem.

Zaczynała się domyślać, do czego zmierzał, bo to był co najmniej czwarty raz, kiedy poruszał ten temat — co prawda niezbyt natrętnie i trochę jakby na marginesie, ale z pewnością celowo. Mimo to udawała niedomyślną:

— I co, zamierzasz znaleźć jakąś inną drużynę z kiepskim PR-em, żeby ją wyciągnąć z kryzysu?

— To by był konflikt interesów. Zdaje się, że sam stworzyłem umowę o zakazie konkurencji, którą podpisują wszyscy w klubie — odpowiedział nieco kpiącym tonem, zarezerwowanym do udzielania niezwykle cennych uwag w zakresie wiedzy o quidditchu. — Myślałem raczej o twojej kampanii.

— To się nie uda.

— Fatalnie, że nie wierzysz w moje umiejętności — rzucił w przekąsem.

— Chodziło mi raczej o to, że mnie nie stać na twoje usługi — odpowiedziała żartobliwie i odchyliła głowę do tyłu.

Pocałował ją długo i rozkosznie.

— Możesz to potraktować jako przysługę — powiedział, wciąż z ustami przy jej ustach. — Jakoś się dogadamy co do rewanżu.

Ogień w kominku nagle wyskoczył w górę i zzieleniał. Hermiona nie zdążyła jeszcze przetworzyć, co to znaczy, kiedy z rusztu wyszła Ginny.

— O! — powiedziała na ich widok. — Interesujący rozwój zdarzeń. Cześć, szefie. Co robisz nago w moim salonie? Wydaje mi się, że to wykracza poza zwykłe nękanie, myślę, że mamy tu klasyczny przypadek molestowania.

— Chciałabyś — rzucił Draco.

Ogień zamigotał jeszcze raz i z kominka wyskoczył Harry.

— Czemu tu stoisz? Prawie cię uderzyłem — rzucił do Ginny, a potem poprawił okulary, rękawem ocierając je z sadzy, i zamarł. — Chyba mam déjà vu — powiedział jej płaczliwym tonem.

— Nie, wtedy byli znacznie bardziej ubrani.

— Dlaczego już jesteście? — zapytała Hermiona. Chętnie wstałaby i ostentacyjnie wyszła, ale byli zawinięci w jeden koc, więc to by się nie udało; nie z zachowaniem godności. Spróbowała przynajmniej owinąć się tak, żeby przykryć nagie ramię. — Mieliście być w niedzielę rano.

Ginny posłała jej pełne politowania spojrzenie.

— Jest niedziela rano. Ktoś tu stracił poczucie czasu...

— Czy ty musisz wiecznie wystawać roznegliżowana przed kominkiem? — zapytał Harry. — I czy nie możecie robić... tego, co robicie... u ciebie?

— Nie sądzę, żebyś był odpowiednią osobą do zgłaszania tego rodzaju zastrzeżeń — oświadczyła. — Nie zliczę, ile razy widziałam...

— Dobra, dobra, niech ci będzie — przerwał jej gorączkowo. — Tak. To my sobie...

— ...pójdziemy uciąć drzemkę, te świstokliki mogą wykończyć człowieka — dokończyła Ginny i złośliwie dodała: — Może uda wam się w tym czasie przemknąć na górę.

— Pamiętasz, gdzie są moje spodnie? — zapytał Draco scenicznym szeptem. — Bo jak się nie znajdą, to chyba będę musiał pożyczyć od Pottera.

Harry warknął coś pod nosem i ruszył do drzwi, a Ginny roześmiała się i wyszła za mężem na korytarz. Ledwo Hermiona zdążyła odetchnąć, drzwi znowu się otworzyły i Harry zajrzał do środa.

— Pamiętasz, jak mówiłaś, że lubisz sama decydować, ile wiem o twoim życiu erotycznym? Czy teraz chciałabyś mi coś przekazać?

Rzuciła w niego oliwką, ale zdążył schować głowę za drzwiami i usłyszała tylko jego chichot.

— Muszę natychmiast znaleźć nowe mieszkanie — powiedziała głośno. — Tu jest nieznośnie.

— Mam sporo wolnego miejsca — odpowiedział Draco powoli. — Gdybyś chciała...

— Ależ ci się spieszy — zaśmiała się, opierając się o niego, bo doszła do wniosku, że właściwie nigdzie nie muszą się przenosić. — Dzięki, ale nie. Przynajmniej nie na razie. Mieszkam z nimi, odkąd wojna się skończyła, czyli w sumie od zawsze. Nigdy nie mieszkałam sama, więc pora spróbować.

— Znudzi ci się przed końcem miesiąca! — Dobiegło z korytarza.

— Nie martw się, Potter, coś z tym zrobię! — odkrzyknął Draco i popatrzył na nią: — Jakim cudem znosiłaś to przez siedem lat?

— Ja? — spytała zdziwiona. — Dla mnie zawsze był milutki, to ty tak na niego działasz.

— Albo małżeństwo — rzucił Draco, sięgając po oliwkę nad jej ramieniem. — Fatalna sprawa. Chyba lepiej nie ryzykować.

֎

W połowie września, kiedy Hermiona poszła wreszcie na urlop, pogoda nieco się poprawiła. Nie na tyle, by skorzystać z uroków którejś z nadmorskiej miejscowości — choć te magiczne przyjmowały multum gości przez cały rok, posiłkując się rozbudowaną siecią zaklęć ogrzewających — ale też Hermiona nie miała takich planów. W zamian za to odbywała długie spacery, oglądając kolejne mieszkania na wynajem, kupowała ogromne ilości książek, by wypełnić nowy regał na mugolską literaturę u Dracona, i spędzała długie chwile, rozciągnięta pod nim w łóżku; albo na nim; i niekoniecznie w łóżku. Właściwie była to jej ulubiona forma wypoczynku w czasie urlopu, której oddawała się z nieprzyzwoitą częstotliwością. Przynajmniej według Harry'ego; nikt inny — zwłaszcza sami zainteresowani — nie miał takich zastrzeżeń.

Pukanie do drzwi wytrąciło ją ze stanu błogiego rozluźnienia. Draco podniósł głowę spomiędzy jej ud.

— Czy on naprawdę musi zawsze nam przeszkadzać?

Pukanie rozległo się ponownie, tym razem znacznie głośniejsze; nosiło znamiona desperacji, a nie złośliwości. Hermiona westchnęła ciężko, podeszła do drzwi i chowając się za nimi, wyjrzała na korytarz.

— Czy ty naprawdę musisz zawsze nam przeszkadzać? — zapytała.

— Następnym razem po prostu pozwolę im wejść na górę — obiecał. — Twoi rodzice tu są. Mówili, że przechodzili niedaleko i Lo uparła się, żeby wstąpić. No i są w kuchni.

W panice zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, a potem z powrotem je otworzyła.

— Przepraszam. Dzięki. Zaraz będziemy, zatrzymaj ich tam.

Draco zdążył włożyć spodnie i właśnie zapinał guziki koszuli.

— Stąd nie można się deportować, prawda? — zapytał. — Może zajmiesz ich chwilę, a ja przemknę cicho do drzwi. Rzucę na siebie kameleona.

— A może po prostu pójdziesz do nich ze mną? — zaproponowała.

Opuścił ręce, mimo że nie dopiął jeszcze dwóch guzików.

— To dobry pomysł?

Sama nie wiedziała. Nie powiedziała rodzicom o Draconie, obawiając się reakcji. Próbowała delikatnie ich wybadać, kiedy mówiła o weselu — to znaczy o tym, że poszli razem i dobrze się bawili; pominęła incydent w świątyni i to, co z niego wynikło. Ponieważ jednak rodzice skupili się głównie na chwaleniu zdjęć, wyglądu Hermiony, pary młodej i innych oraz wystroju sali, trudno było wyłapać, co sądzili o Draconie. Kolejne luźne napomknięcia również nie przyniosły nic poza neutralnymi uwagami (które równie dobrze mogły kamuflować niechęć, jakiej nie chcieli otwarcie okazywać, żeby nie krytykować decyzji towarzyskich swojej dorosłej córki), toteż zupełnie nie wiedziała, na czym stała. Może należało po prostu doprowadzić do konfrontacji; oczywiście bez oświadczania, jak blisko w rzeczywistości byli, na to przyjdzie jeszcze czas.

Wzruszyła ramionami, sięgając po sweter i leginsy.

— Jak chcesz. Ale nie zjedzą cię.

— No tak, w przeciwieństwie do moich rodziców nie są krwiożerczy — rzucił zaczepnie, ewidentnie zestresowany.

Posłała mu znaczące spojrzenie.

— Ja tego nie powiedziałam.

— W porządku, przypomnę ci to, jak u mnie nawiedzi nas moja matka. — Mruknął coś pod nosem i przeczesał włosy palcami. — Okej, chodźmy. Najwyżej ucieknę oknem.

Siedzieli w kuchni, wszyscy troje. To znaczy siedział tata, przy stole; mama kręciła się przy blacie, bo najwyraźniej nie uwierzyła Harry'emu, że potrafi zaparzyć porządną herbatę, a Lo skakała dookoła, dotykając wszystkiego po kolei, nawet takich mało magicznych przedmiotów jak drewniana łopatka czy solniczka.

— Cześć! — zawołała, kiedy zobaczyła Hermionę, a potem nagle pisnęła. — Draco!!!

I porzuciła dotychczasowe zajęcie na widok bardziej intrygującego obiektu.

— Harry nie wspomniał, że masz gościa — powiedział tata. — Nie przeszkadzalibyśmy...

— I tak potrzebowaliśmy przerwy — powiedziała, a słysząc zduszone parsknięcie Harry'ego, dodała głośniej: — To jest Draco — przedstawiła pro forma, ignorując pomruk mamy, który powiedziała coś w rodzaju „Domyślam się" dość znaczącym tonem; a może tak to tylko zabrzmiało w uszach Hermiony. — Rozpisujemy program mojej kampanii, Draco ma ją poprowadzić.

— O, to fantastycznie! Robił pan już coś takiego wcześniej? — zapytał ojciec i tylko głupiec by się nie zorientował, że to podstępne pytanie.

— To nie rozmowa kwalifikacyjna — powiedziała mu Hermiona. — Draco...

— ...potrafi mówić, kochanie — odparł spokojnie tata.

Lo ze śmiechem popchnęła Dracona na krzesło koło taty i sama usadowiła się na sąsiednim. Draco od niechcenia zerknął na okno, a potem popatrzył na Hermionę i uśmiechnął się.

— Nie, ostatnie wybory były siedem lat temu, zaraz jak skończyłem Hogwart — powiedział po prostu, pomijając fakt, że wtedy odbywał się jego proces, co było znacznie większą przeszkodą. — Ale od pięciu lat zarządzam klubem sportowym. Wyprowadziłem go praktycznie z bankructwa, głównie dzięki sprawnym działaniom marketingowym.

— I świetnym zawodniczkom, które wygrały ligę — dorzucił Harry.

— O ile mi wiadomo, twoja żona grała dla nich już wcześniej i jakoś to nie pomogło — odgryzł się Draco. — Ale fakt, dobry zespół to podstawa.

Wyglądało na to, że sobie poradzi. Hermiona pozwoliła sobie odetchnąć spokojnie i podeszła do blatu, żeby zrobić jeszcze dwie herbaty. Mama spojrzała na nią z wyraźną dezaprobatą i zacmokała znacząco.

— Co? — zapytała szeptem Hermiona, tak żeby tamci nie usłyszeli.

Mama tylko pokręciła głową.

— Mamo?

Kobieta dyskretnie stuknęła się palcem w szyję.

Hermiona zerknęła na swoje odbicie w szybie jednej z szafek. Trochę poniżej ucha miała gigantyczną malinkę. Gwałtownym ruchem wyciągnęła różdżkę z kieszeni i niewerbalnym czarem osłoniła znamię.

— Ale mogłabyś powiedzieć tacie — mruknęła mama, podając jej dwa kubki z herbatą — bo będzie mu przykro, jak się dowie, że się zorientował ostatni.

Hermiona przewróciła oczami, widząc nieco złośliwy uśmieszek mamy.

Nie odpowiedziała. Podeszła z kubkami na drugi koniec stołu i postawiła je na blacie.

— Dzięki — powiedział tata.

Draco, nie przerywając wywodu, wciągnął ją sobie na kolana i objął w pasie, na co tata uśmiechnął się wyrozumiale, bynajmniej nie zaskoczony. Cóż, wyglądało na to, że jej napomknięcia nie były tak subtelne, jak sądziła; totalny brak reakcji ze strony Lo sugerował raczej, że życie uczuciowe Hermiony już dawno zostało omówione w jej rodzinnym domu.

I dobrze.

Continue Reading

You'll Also Like

139K 5.3K 41
ONA jest producentką w wytwórni „2020". A ON jest największą gwiazdą tego roku w „SBM Label". Dwie różne wytwórnie muzyczne. Dwa różne światy. A jed...
271K 3.3K 131
Instagram Instastory Snapchat Messenger Jest to nowy Instagram o tematyce Harrego Potter'a. Nie ma nic wspólnego z poprzednim Instagramem.
21.7K 1.8K 19
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
4.2K 222 30
W tej książce będzie 40 sposobów jak poderwać morderczynię. Five Poleca.