White Agony

By mybookmyfeelings

132K 5K 6.9K

2 tom dylogii ,,Agony" More

Ostrzeżenie
Prolog
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy

Rozdział pierwszy

21.8K 679 1.2K
By mybookmyfeelings


No to zaczynamy...

Aiden

Wdech i wydech. Wdech i...

– Nie no, to jest, kurwa, bezsensu. – Otworzyłem oczy, a kobieta o blond włosach uniosła na mnie wzrok. – To wdychanie nie ma sensu.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek pojawie się w takim miejscu. W pięknym beżowym gabinecie udekorowany kolorowymi kwiatami. Wystarczyło przejść przez próg tego pokoju, by poczuć woń kwiatów i świeżości. Wszystko w tym miejscu, było zaprzeczeniem mnie. Nie pasowałem do ani jednego skrawka tego pomieszczenia. Siedząc na różowej sofie w otoczeniu różowo-fioletowych poduszek, wyglądałem jak czarna plama. A kobieta o jasnych blond włosach, uśmiechała się lekko.

– Odkąd pan zawitał do mojego gabinetu, powtarza, że terapia jest bez sensu.

Odłożyła swój beżowy notatnik na stolik kawowy i pochyliła się w moją stronę.

– Nie musi pan tu przychodzić, to jest pana wolna wola.

– Bystra – mruknąłem pod nosem.

Nie musiałem długo czekać, aż kobieta zareaguje na moje słowa, ciche parsknięcie wydobyło się z jej ust. Skrzyżowałem swoje spojrzenie z jej, które było cały czas utkwione we mnie.

– Dziękuje za komplement panie Aidenie. – Kącik jej ust uniósł się do góry. – Jednak w gabinecie jestem twoim lekarzem, jak i poza nim. – Uniosła powoli prawą nogę i oparła ją na lewym udzie.

– Ile masz lat? – spytałem.

Jej długie czarne rzęsy zatrzepotały, a na twarzy ukazało się zmieszanie. Po niej nigdy nie było widać żadnej emocji, nawet jak się uśmiechała, wydawało się to puste, bez żadnego wyrazu.

– Ile chcesz przychodzić na terapie, którą uważasz za nieskuteczną? – Nie zdziwiło mnie to, że nie odpowiedziała. – Odpowiedz na moje pytanie, a ja wtedy zrobię to samo.

Oparła się o beżową poduszkę, a jej biała koszulka na długi rękaw delikatnie się podwinęła. Odsłoniła kawałek tatuażu, który przypominał mi z tej odległości motyla. Poruszyła się, a biały materiał znów delikatnie się podwinął, ukazując mi kilka motyli. Były one malutkie, ale bardzo kobiece. Zamrugałem kilka razy, uświadamiając sobie, że wszystko jest zachowane w jej estetyce. Miejsce, w którym pracowała, było przesiąknięte nią.

– Ruth to dość mocne imię jak na twoją estetykę.

– Estetykę? – Parsknęła pod nosem. – Teraz chcesz rozmawiać o mnie?

Poprawiłem się na sofie, zakładając nogę w ten sam sposób co ona.

– Płacę ci za rozmowę ze mną, więc rozmawiaj Ruth.

Znów się uśmiechnęła, kilka kosmyków opadało na jej policzki, a ja cały czas ją obserwowałem.

– Blisko nam do rówieśników – odpowiedziała krótko i zdjęła nogę ze swojego kolana. – Co lubisz Aidenie? – zapytała niespodziewanie.

Opuściłem spojrzenie, wbijając wzrok w swoje dłonie. Na chwilę nastała cisza, która wydawała się trwać i trwać... Zastanawiałem się, szczerze zastanawiałem się nad odpowiedzią. Wymusiłem na niej rozmowę, nie mogłem się wycofywać, bo to byłoby słabością. Cały czas szukałem odpowiedzi. Przeszperałem swój umysł, by znaleźć cokolwiek. Im dłużej się zagłębiałem w sobie, uświadamiałem sobie, że we mnie nie zostało już nic. Nie miałem nic, co mógłbym lubić. Nie smakowały mi już fajki, choć kiedyś lubiłem smak nikotyny. Alkohol stał się dla mnie nijaki, a seks... Nie był taki sam.

– Nic – odparłem, unosząc ponownie wzrok.

Ruth zmarszczyła brwi, a wyraz jej twarzy był beznamiętny.

– Nic już nie lubię.

Cisza bardzo często towarzyszyła mi w tym miejscu. Brak odpowiedzi ze strony kobiety mnie nie zaskoczył.

– A mi wydaje się, że coś lubisz.

Uniosłem delikatnie brew, mając nadzieje, że tym gestem zachęcę ją do rozwinięcia.

– Wiesz, dlaczego większość ludzi przychodzi na terapie? Dlatego, że widzą w sobie problem i chcą sobie pomóc. Terapia ma im pomóc, a ty tego nie chcesz. Rozmowa z kimś sprawia ci trudności, a szczególnie otworzenie się na mnie. Nie mogę ci pomóc, bo nic o tobie jako o moim pacjencie nie wiem. – Nie odrywałem wzroku od jej twarzy, bo z każdym słowem jej brwi ściągały się coraz bardziej. – Ty lubisz ból, a te spotkania mają ci o nim przypominać.

Zacisnąłem mocniej szczęki i wziąłem głęboki wdech. Palące uczucie, które parzyło mnie od środka, nie minęło od półtora miesiąca. Te spotkania miały być przykrywą, zamydleniem oczu dla mojego brata i Aurory. Kilka razy w naszych rozmowach zasugerowali mi psychologa i miałem świadomość, że nie odpuszczą. To był cudowny powrót do przyszłości. Zrobiłem to z nadzieją, że poczuję znów ten sam ból co kilkanaście lat temu. I na pierwszym spotkaniu tak było, ale z każdym kolejnym... Nie czułem nic.

– Czyli jest pani dobra – odparłem krótko.

– A pan jest bardzo ciężki w obyciu. – Delikatny uśmiech rozepchał jej policzki. – Przepraszam, nie powinnam...

– Zgadzam się, jestem ciężki w obyciu – przerwałem jej. – Przychodząc tu, mam dobrą wymówkę, więc odpowiadając na twoje pytanie, będę jeszcze przychodził na terapię, którą uważam za nieskuteczną.

Rozległ się dźwięk, który oznaczał koniec spotkania. Ruth zawsze nastawiała budzik, a grająca melodia sygnalizowała nam, kiedy wybijała godzina końca „terapii". Wstałem z sofy i chwyciłem swoją kurtkę. Nie pożegnałem się z kobietą, ale wychodząc z jej gabinetu, nasze spojrzenia się na chwilę skrzyżowały. To był ułamek sekundy, który podpowiedział mi więcej, niż mógłbym się spodziewać.

Wychodząc na zewnątrz budynku, podmuch powietrza otulił moją twarz. Z kieszeni spodni wyciągnąłem paczkę papierosów, a jedną fajkę wsunąłem między wargi, po czym ją odpaliłem. Nowy Jork... Nienawidziłem tego miejsca i na moje nieszczęście tu utknąłem. Spotkania z tą kobietą okazały się moją jedyną ucieczką, choć wcześniej myślałem, że będzie to dla mnie karą. Pierwsze zaciągnięcie się używką i... Kurwa. Rozległ się dźwięk mojego telefonu, a kiedy go wyciągnąłem i na ekranie ujrzałem imię mojego brata, zaciągnąłem się używką kolejny raz.

– Jak terapia?

– Właśnie palę, zaraz wsiadam do samochodu i wracam. – Nie odpowiedziałem na jego pytanie.

– Aiden...

– Wiem, nie pytałeś o to, ale mam to w chuju. Dzwonisz zawsze z tym samym Zane, nic się nie zmieniło, nie wyszedłem z jej gabinetu odkupiony. Nadal jestem tym samym Aidenem, tym którego nienawidzicie. – Kolejny raz się zaciągnąłem fajką.

– To po co tam chodzisz?

– Po to, żebyście się ode mnie odpierdolili.

Od razu się rozłączyłem i wyłączyłem telefon. Ta krótka rozmowa z moim bratem, sprawiła, że krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Zgasiłem papierosa pod butem i ruszyłem w stronę auta. Czarny mercedes niczym się nie wyróżniał i też tego oczekiwałem względem samochodu. Szukałem mojego brata, wchodziłem w kręgi ludzi, którzy od lat na mnie polują. Nie mogłem się rzucać w oczy, choć bardzo chciałem. Wsiadając za kierownice, ruszyłem od razu w stronę hotelu. Odkąd to wszystko się wydarzyło, przyleciałem tu, ale dlaczego? Nie wiem. Zadawałem sobie wiele pytań, na których odpowiedzi nie znałem.

Dlaczego nie działałem bardziej w kwestii morderstw? Dlaczego umknęło mi coś tak istotnego, jak to, że ona była za to wszystko odpowiedzialna? Dlaczego moje zachowania i działania były tak irracjonalne i niepasujące do mnie? Dlaczego to wszystko się stało, a ja niczego nie zauważyłem... Było tak wiele luk, tak wiele nieścisłych rzeczy, tak... Kurwa, to było niedorzeczne i nierealne. Zawsze przewidywałem ruchy innych i nie dopuszczałem do takich sytuacji, a jednak. Sytuacja z Nicholasem też była dziwna, nie byłem z nim blisko, ale wiedziałem, że nie dałby się tak łatwo podejść. To był świetny zabójca, a jego umiejętności były cholernie dobre. Nic tu nie grało. Wszystko wydawało się niedorzeczne, a mnie doprowadzało to do kurwicy.

Zaparkowałem samochód pod hotelem, a kiedy ruszyłem, do wejścia poczułem, jak ktoś mocno uderza mnie ramieniem. Zderzyłem się z czyjąś sylwetką, a kiedy uniosłem wzrok, dostrzegłem mężczyznę. Skinął mi głową i odparł:

– Przepraszam.

Zmarszczyłem brwi, kiedy do moich uszu dotarł jego akcent.

– Znamy się? – spytałem.

Miał okulary przeciwsłoneczne, a na jego ustach była widoczna blizna, która ciągnęła się wyżej w stronę oka. Miałem wrażenie, jakbym już go spotkał, a nawet znał.

– Jeszcze nie – odpowiedział. – Miłego dnia.

Minął mnie, a ja jeszcze chwilę stałem w bezruchu, próbując dopasować jego głos do kogoś, kogo mógłbym znać. W mojej głowie była kompletna pustka. Dopiero po jakichś dwóch minutach zmusiłem swoje nogi do ruchu. Przekraczając próg swojego hotelowego pokoju, wiedziałem, że ktoś już w nim jest. Dodatkową kartę miała Aurora, byłem pewien, że to ją tu zastanę. Pokój był duży, posiadł osobno salon z małym aneksem kuchennym, sypialnie i łazienkę. Musiał mi zastąpić „dom". Zamknąłem za sobą drzwi, a kiedy wszedłem w głąb pomieszczenia, dostrzegłem brunetkę siedzącą na beżowej kanapie, która miała podciągnięte nogi pod brodę. Z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, powoli uchodziło z niej życie i było to spowodowane tym, że go nie było. Nie wierzyłem w miłość, ale nie w to, że nie istniała. Ja nie wierzyłem w to, że ja mógłbym kogoś pokochać, ona nie istniała dla mnie.

Zrobiłem krok, a jej spojrzenie wylądowało na mnie. Przekrwione spojówki, szara cera, ból. Na jej twarzy był wymalowany ból.

– Cześć – wyszeptała, próbując się uśmiechnąć. – Jak minął ci poranek?

– Gdyby Zane mnie nie wkurwił, to byłby to dobry dzień – odpowiedziałem i usiadłem obok niej. – Spałaś?

Nie odpowiedziała, a brak odpowiedzi, to odpowiedź.

– Rozmawiałaś może z Darcym? – Próbowałem zmienić tor rozmowy, miałem świadomość, że jej dzieci utrzymywały ją na powierzchni. – Twoi bracia się nimi zajmują, jesteś pewna, że...

– Gabriel i Mateo to idealni wujkowie – wtrąciła się – Ezra ma obsesje na punkcie Riaza.

– Nie lubię twojego ojca, ale on nie pozwoli ich skrzywdzić.

Aurora parsknęła, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Odwróciła się w moją stronę, siedziała teraz po turecku, a dłonie opuściła wzdłuż ciała.

– Mój ojciec zabił moją matkę Aiden, sprawił, że moje życie stało się piekłem. Oddanie mu moich dzieci było dla mnie niewyobrażalnie ciężkie. Ufam Gabrielowi, wiem, że gdyby coś groziłoby moim dzieciom, zabiłby każdego, nawet Ezre.

A ja nie byłem tego pewien, nie wiedziałem, czy Gabriel zabiłby swojego narzeczonego dla dzieci Aurory. Wiem, że ja bym to zrobił, Zane też, a szczególnie Nicholas. Wypatroszyłbym osobę, która dotknęłaby którekolwiek z dzieci moich braci.

– Zane się do ciebie odzywał? – Zmieniła temat.

– Jeśli masz na myśli jego kontrolę rodzicielską, to tak.

– Martwi...

– Martwi się o mnie, taaa. – Przewróciłem oczami. – To nie jest braterska troska, wjebał mnie w jeszcze większe gówno.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nikt z nich nie wiedział o tym co się wydarzyło lata temu i nie miałem zamiaru tego zmieniać. Jeśli poznaliby prawdę, nie miałbym spokoju i moje zachowania byłby przez nich usprawiedliwiane. A moja przeszłość nie miała wpływu na to co robiłem i jakie decyzje podejmowałem. Byłem taki, bo chciałem taki być.

– To po co chodzisz na terapie?

Cudownie... Kolejna.

– By pokazać wam jak głupie i bezcelowe to jest. Oczywiście dla mnie, wiem, że wielu osobom to pomaga. – Wstałem i podszedłem do barku. – Auroro jestem zabójcą, terapia dla mnie jest jebaną abstrakcją.

Chwyciłem butelkę wódki i ruszyłem w stronę kuchni. Nalałem alkoholu do szklanki i patrząc na dziewczynę, wypiłem całą jej zawartość. Bez żadnego skrzywienia, nie poczułem nawet palenia w gardle.

– Wiesz, co robię po terapii? – spytałem, nalewając sobie kolejną szklankę. – Wracam tu, rozmawiam z wami, po czym stąd wychodzę. Szukam ludzi, którzy mogą wiedzieć coś o Nicholasie i zabijam. Rozpłatam gardła skurwielom i świetnie się przy tym bawię.

Dostrzegłem, jak jej szczęki się zaciskają, a spojrzenie staje się pełne współczucia. Szybko opróżniłem kolejną szklankę wódki, a moje dłonie automatycznie chwyciły butelkę, by zapełnić szkło po raz trzeci. Zanim zdążyłem ją przyłożyć do ust, dziewczyna wstała z kanapy i szybko mi ją wyrwała.

– Nie.

– Co, nie? – parsknąłem.

– Nie skończysz jako alkoholik. Nie pozwolę na to. – Jej smukłe palce zaciskały się na szklance. – Nie chcę cię znaleźć martwego, rozumiesz?

Chciało mi się śmiać, ale tylko dlatego, że to było tak cholernie żałosne. Oni wszyscy byli tak bardzo żałośni. Powoli stawało się to dla mnie nudne. Zadowalanie ich i udawanie, że mógłbym być inny. Widziałem w oczach Aurory, że ona wierzyła w moje odkupienie. Nie byłem żadnym z moich braci, byłem od nich gorszy. I nie miałem zamiaru okłamywać samego siebie, że mogę być dobry. Miałem krew na rękach, miałem najebane we łbie i dla takich osób jak ja, nie ma ratunku.

Pochyliłem się w jej stronę i chwyciłem jej nadgarstek. Wódka wylała się ze szklanki, oblewając nasze ręce. Zaciskałem palce na jej skórze coraz mocniej, chciałem by poczuła ból. Pragnąłem wzbudzić w niej przerażenie.

– To nie alkohol mnie zabije. Ja to sam zrobię.

– Aiden...

– Jesteście, kurwa, żałośni – wycedziłem wkurwiony. – Za każdym razem jak próbuje z wami normalnie porozmawiać, zaczynacie sprowadzać rozmowę na inny tor. Usprawiedliwiacie swoje zachowania troską, ale doskonale wiemy, że tu nie chodzi o troskę. Wy się mnie boicie. Boicie się tego, że któregoś dnia nie zapanowałbym nad sobą.

Zacisnąłem mocniej palce, a dziewczyna upuściła szklankę na podłogę, prosto pod jej bose nogi. Chciała odskoczyć, ale nadal ją trzymałem.

– To boli – wydusiła, a w jej oczach zbierały się łzy. – Aiden...

– Tak? – Przyciągnąłem ją do siebie. – A co dokładnie cię boli Auroro? Dłoń, stopy, czy...

– Ty – odpowiedziała zduszonym głosem. – To twój widok przynosi mi ból.

Puściłem jej nadgarstek wraz z usłyszanymi słowami. Cofnąłem się, a moje plecy zderzyły się ze ścianą. Nie kontrolowałem siebie i tego co się ze mną działo. Raz byłem „normalny", a raz... Taki. Tysiące sprzecznych emocji rozrywało mój umysł.

– Nie byłeś taki, kiedy ona tu była.

I w jednej chwili coś we mnie przeskoczyło. Kolejny raz. Zacisnąłem szczęki tak mocno, że moje zęby o siebie zazgrzytały. Zacząłem głęboko oddychać, a złość w jednej chwili zaczęła opanowywać moje ciało. Nie czułem upojenia alkoholowego, czułem jedynie gniew, który rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Tak się działo za każdym pieprzonym razem, kiedy o niej myślałem. Przypominałem sobie to, jak zaciskałem palce na jej szyi. Tak mało brakowało, żebym ją zabił już tamtego dnia. Ale nie mogłem... Nie potrafiłem zabić. Pierwszy raz w moim życiu nie mogłem tego zrobić. A to sprawiło, że stałem się kimś gorszym.

– Wiem, że w jakimś stopniu byłeś przy niej szczęśliwy. To dziwnie brzmi, ale...

– Zamknij się.

– Ona cię rozumiała, żadne z nas nie potrafi ci pomóc, bo ty nie potrzebujesz nas, a jej.

Słowa wypływające z jej ust były dla mnie abstrakcyjne. To nie było szczęście. Ona była czymś gorszym.

– Jeśli tak wyglądało szczęście, cieszę się, że pogrzebałem je głęboko pod ziemią.

Nie dałem jej odpowiedzieć, wyszedłem z pokoju, a na korytarzu minąłem się z Zane'em i Silver. Ich spojrzenie było pełne złości. W to też miałem wyjebane. Jedyne co mnie gryzło, to to, że Aurora była rozpierdolona psychicznie, a ja jej nie szczędziłem. Chciałem ją jeszcze bardziej złamać, a to oznaczało, że zszedłem na ścieżkę, z której nie ma powrotu.

Gniew, który rozlewał się w każdym zakamarku mojego ciała, niewolił mnie i nie pozwalała mi się wydostać. Nie potrafiłem nad sobą zapanować, a każdy oddech sprawiał mi niewyobrażalną trudność. Wyszedłem z pokoju hotelowego, jak kompletny tchórz, ale zrobiłem to dla jej dobra. Ściskając nadgarstek Aurory, chciałem go połamać, a gdy zobaczyłem w jej oczach łzy spowodowane bólem i strachem, chciałem więcej... Nie miałem litości wobec swoich bliskich, a to oznaczało, że byłem dla nich zagrożeniem.

Dla siebie byłem ogromnym niebezpieczeństwem, a dla innych... Wyrokiem śmierci.

Wycofując się, zadbałem o ich bezpieczeństwo. Powtarzałem to w swojej głowie jak pieprzoną mantrę. Mój telefon milczał, nie dobijali się do mnie, nie próbowali mnie zawrócić, wiedzieli, że jeśli odchodzę, to trzeba pozwolić mi to zrobić. Mnie nie można było przy sobie zatrzymać, bo jakby ktoś spróbował to zrobić, to staranowałbym go i ruszył dalej. Czasem patrząc, w swoje odbicie widziałem zło w czystej postaci, a czasem osobę, której wcale nie znałem.

Teraz siebie nie poznawałem. Stałem się jeszcze gorszą wersją siebie, której nie umiałem zrozumieć. Nikt mnie nie poznawał, byłem kimś obcym w swoim ciele.

Moja agonia nie rozpoczęła się w dniu, gdy ją poznałem. Zaczęła się z dniem, gdy podpisałem wyrok jej śmierci


No to za nami pierwszy rozdział White Agony, dajcie znać co sądzicie! Oczywiście to są surowe rozdziały, mogą pojawić się błędy za co z góry przepraszam! W papierze rozdziały z wattpada mogą ulec zmianie! A teraz podzielcie się ze mną Waszymi odczuciami!

Możecie komentować rozdział na Twitterze pod hasztagiem:

#whiteagony

Continue Reading

You'll Also Like

5.2M 46.2K 57
Welcome to The Wattpad HQ Community Happenings story! We are so glad you're part of our global community. This is the place for readers and writers...
252K 888 26
its all in the title babes 😋
48.6K 1.6K 22
"You look just like your mother." "I guess I do carry her tenderness well." "You both have the same eyes." "We are both exhausted." "And the hands."...
199K 4.5K 67
imagines as taylor swift as your mom and travis kelce as your dad