N i e z a p o m n i a n i [ c...

By theremina

253 40 10

"Rezydencja" zniknęła. Mężczyzna Bez Twarzy traci siły, jednak nie zamierza odejść bez walki. Wszyscy przygot... More

[ ⁰⁰ ]
[ ⁰¹ ]
[ ⁰² ]
[ ⁰⁴ ]
[ ⁰⁵ ]
[ ⁰⁶ ]

[ ⁰³ ]

29 5 1
By theremina

BEN wyszedł z telefonu i wrócił w odmęty znajomej pustki. Przez chwilę jego postać, rozbita na ciągi kodu binarnego, przedzierała się przez gęstą czerń niczym przez wzburzoną wodę. Dobrze, że Jeff tak szybko złapał zasięg, inaczej BEN utknąłby w komórce jeszcze na długi czas, a naprawdę chciał coś koniecznie sprawdzić. Coś, co zapewne zaważy na ich dalszych działaniach, choć sam nie potrafił na pewno stwierdzić - pozytywnie czy negatywnie.

Przedarł się przez ciemność w ostatnim momencie. Nienawidził tego uczucia. Wszystko było tak gęste i ciężkie, jak smoła i kiedy BEN przenosił się z jednego miejsca w drugie odnosił wrażenie, że w końcu tu utknie.

Wkroczył do znajomego pokoju już na własnych nogach. Wzorował go na dawnej sypialni Benjamina Lawmana. Choć nie była do końca idealna to mając do dyspozycji jedynie kody, piksele oraz własne zamglone wspomnienia, BEN był całkiem dumny ze swojej kreacji. Łóżko nadal wyglądało, jak wyciągnięte ze starej gry komputerowej, półki na ścianie zdawały się dwuwymiarowe, a parę drobiazgów wciąż pozostawało niedokończonych, ale nie przeszkadzało mu to, bo BEN sam był jeszcze niedokończony. Renderowanie nigdy nie było jego mocną stroną.

Uważał, że najlepiej wyszedł mu stary komputer małego Bena z wielkim, buczącym monitorem oraz ustawiony w kącie telewizor z podłączoną do niego znajomą konsolą. Wyglądały, jak prawdziwe.

BEN usiadł przy biurku i załączył monitor. Dawniej te idealnie odwzorowane sprzęty były wyłącznie dla jego zabawy, ale teraz, w ich obecnej sytuacji, przydawały mu się w nieco inny sposób.

Na ekranie pojawił się obraz z lotu ptaka ciasnej, zagraconej kawalerki, w której na podziurawionym materacu pod zmiętą pościelą leżała skulona postać. Okrągły kształt pod nakryciem unosił się i opadał miarowo wraz z każdym zaczerpniętym oddechem - jedyny dowód na to, że ta biedna, poraniona istota jeszcze żyła.

BEN już wcześniej postarał się o to, aby kobieta dowiedziała się o dziwnej chorobie Operatora oraz "ucieczce z więzienia" pewnego szczególnie poszukiwanego mordercy. Nadszedł czas, aby skontaktować się z nią osobiście.

Będzie musiał wytrzasnąć nową komórkę i podłożyć ją przy niej w widocznym miejscu, a następnie wślizgnąć się do środka, aby móc z nią porozmawiać. Przenoszenie materialnych przedmiotów bywało męczące i upierdliwe, ale jeżeli dał radę zrobić to z Jeffem to i tym razem powinno pójść mu, jak z płatka.

Usłyszał za plecami gardłowe warczenie. Jak dobrze, że przynajmniej on nadal tu był. Dawniej wraz z BENem po smolistej pustce przewijały się inne cyfrowe abominacje; Lost Silver, Sonic.exe czy Tails Doll. Wszyscy odeszli tak dawno temu, pozostawiając tę dwójkę samym sobie w technologicznej parodii czyśćca. BEN wysnuł teorię, iż ich tajemnicze zniknięcie zwiastowało początek złego stanu Slenderman'a, a on wraz ze swoim kudłatym towarzyszem zostali tu, jako coś co dawniej żyło i stąpało po ziemi - w porównaniu z resztą, która od początku nie była prawdziwa.

BEN odwrócił się ostrożnie, choć sam przywykł już do tego diabelskiego uśmiechu. Powiększone, ludzkie zęby Smile Dog'a wysuwały się na zewnątrz psiej szczęki, która nie mogła ich całkiem pomieścić i sterczały na wszystkie strony, niczym drzazgi ze złamanej deski. Oczy zawsze zdawały się patrzeć na wszystko prześmiewczo, choć sam wirus komputerowy zachowywał się, jak zwyczajny pies. BENa nigdy nie dziwiła reakcja ludzi na ten piekielny uśmiech. Sam z początku ledwo powstrzymywał wymioty na widok tej pokrzywionej psiej mordy.

- Wróciłem, Smiley - rzucił do zwierzęcia, wyciągając ramię, zachęcająco. - Chodź się przywitać.

Pies podszedł posłusznie do siedzącego przy biurku BENa i nadstawił się do głaskania. Chłopak zatopił dłonie w gęstej, czarno-czerwonej sierści na psim karku i zamyślił się przez chwilę, zapatrzony w dal. W końcu złapał psa za pysk, zmuszając go, aby na niego spojrzał. Długie nitki psiej śliny skapywały na podłogę z otwartej paszczy Smiley'a, której ten nigdy nie mógł do końca zamknąć. BEN sam uśmiechnął się do zwierzaka, swoim płaskim, dwuwymiarowym uśmiechem.

- Tobie też znajdziemy jakąś rolę - powiedział pieszczotliwie, tarmosząc przerośniętą mordę o szerokim uśmiechu; Smiley dyszał wesoło i poruszył lekko ogonem. - Karę dla tych, którzy nie będą chcieli mnie słuchać.

Smile Dog zawarczał ponownie, jakby podekscytowany myślą, że opuści tę technologiczną pułapkę, jak zwyczajny pies, który cieszy się na spacer po parku. BEN nie potrafił przestać się zastanawiać kto mu to zrobił - kto zamknął psa w tym pikselowym więzieniu i przemienił go w monstrum, od którego ludzie dostają drgawek i popadają w szaleństwo. Sam znał ludzkie okrucieństwo lepiej niż chciałby to przyznać, jednak wciąż nie rozumiał, jaki cel miało zniewolenie ufnego zwierzęcia zamiast myślącego człowieka. Czasami wydawał mu się tak bardzo do niego podobny. Oboje nie mogli dawniej wiedzieć, jaki los miał ich spotkać na końcu.

BEN odwrócił się i spojrzał na ekran komputera. Postać na łóżku zaczynała się coraz bardziej poruszać. Niechętnie przepłynął przez utworzoną iluzję i na powrót, jako migoczący zielenią ciąg zer i jedynek, zatopił się w ciemność.

×/×/×

Jeff the Killer siedział za kółkiem land rover'a z nożem na gardle. Dosłownie.

Zaczęło się od tego, że Woods, po opuszczeniu części lasu, w której znajdował się opuszczony barak poczuł przemożne zmęczenie. Nie był już maszynką do zabijania w mackach Operatora, która z Jego łaski nie odczuwała większego dyskomfortu, głodu czy zmęczenia. Jeffrey, jako zwykły człowiek musiał się najeść i wysrać.

Na chwilę zapomniał o wszystkim co istotne i ruszył drogą ku najbliższemu punktowi z jedzeniem, jaki spotka w tym ponurym lesie. Obskurny zajazd dla kierowców, na jaki się natknął był otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę, a na szerokim parkingu jedynym samochodem okazał się ten należący do niego. W pobliżu nie było żywej duszy, a z brudych okien zapraszało go do siebie żółte światło przykurzonych żarówek.

Pchnął drzwi i wniósł odrobinę błota na posadzkę w czarno-białą szachownicę. W środku pachniało palonym tłuszczem, środkiem czystości i plastikiem. Przy licznych stolikach ani za ladą nikogo nie było. W końcu zza kuchennych drzwi wyszła młoda kobieta i widząc jedynego klienta czym prędzej spuściła wzrok. W miejscach takich jak to pojawiający się późną porą samotni goście mogli oznaczać absolutnie wszystko.

Jeff spojrzał w górę na wypisane na tablicy menu i wybrał najdroższy możliwy zestaw.

Pracownica przyniosła mu je po piętnastu minutach.

- Należy się dziesięć dolarów - wymamrotała, uciekając wzrokiem na drugi koniec sali.

Jeff pochylił się nad ladą, zmuszając dziewczynę, aby na niego spojrzała. Gdy już to zrobiła nie mogła oderwać wzroku od rozchodzącej się od ucha do ucha blizny. Nieruchome spojrzenie, jakie mu posyłała nie było w stanie ukryć kryjącego się w nim strachu. Woods wyciągnął do niej rękę i niemal czułym gestem chwycił za włosy na karku. W odpowiedzi dostał tylko niepewne przełknięcie śliny oraz zaciśnięte szczęki, jednak dziewczyna wiedziała lepiej niż ktokolwiek, że przy pewnego rodzaju klientach lepiej nie stawiać oporu - pozwolić dziwakowi się dotknąć i w ciszy pomieszczenia gospodarczego poczekać aż sam wyjdzie. W lokalu nie było ochrony.

Jeffrey wzmocnił chwyt i uderzył twarzą dziewczyny o blat. Krzyki bólu i daremną szamotaninę zagłuszyły kolejne uderzenia aż coś chrupnęło nieprzyjemnie w nosie młodej kobiety. Po kilku następnych ciosach osunęła się bezwładnie na ziemię. Woods przeszedł na drugą stronę lady i sprawdził puls. Dla bezpieczeństwa wbił jeszcze nóż kuchenny w na wpół otwartą gałkę oczną. Trzon wystawał prześmiewczo z obitej twarzy dziewczyny.

Siedząc na blacie w mgnieniu oka pochłonął swoje zamówienie, podczas gdy kobieta stygła nieopodal w połyskującej kałuży krwi. Jeffrey wyciągnął z kieszeni telefon i wszedł w spis połączeń - każde z nich pochodziło od numeru nieznanego, który Woods zapisał sobie jako "Ben".

Spojrzał w górę, gdzie ze wszystkich czterech kątów sufitu wpatrywały się w niego przedpotopowe kamery - trzy z nich to były atrapy, czwartą niech lepiej zajmie się BEN.

Wyszedł na zewnątrz, gdzie zaraz uderzyło go chłodne, nocne powietrze. Zdążył się od niego odzwyczaić po paru długich minutach w ciepłej sali.

Powinien był się domyślić w momencie, w którym otworzył drzwi do auta; wyczuć czyjąś obecność czy wychwycić obcy zapach. Najwyraźniej długie lata w zamknięciu całkiem przytępiły mu zmysły, a może po prostu nie był już tym samym Jeffem, którego dawniej manipulował i napędzał Operator, oferując mu w zamian nadludzkie możliwości. Ile z mordercy tkwiło właściwie w samym Jeffie the Killerze, a ile było przesyłaną mu wolą Slenderman'a, nie mającą wiele wspólnego z jego własnymi myślami? Mógłby się nad tym głębiej zastanowić, ale nie teraz.

Teraz ostrze myśliwskiego noża zakuło go w jabłko Adama, a para jasnoniebieskich oczu łypała na niego wściekle we wstecznym lusterku.

Czas nie był dla Jane zbyt łaskawy - tak samo z resztą, jak Jeff. Miała być taka piękna, a... wyszło, jak wyszło.

Kobieta zrezygnowała ze swojej długiej czarnej peruki oraz czarno-białej maski. Z dumą prezentowała zniekształcone spaleniem oblicze; nagie łuki brwiowe marszczyły się w złości na widok dawnego wroga. Na gładkim skalpie nie dało się nic wychodować, jednak Jane zdawała się tym już dłużej nie przejmować.

Strach przemieszany z obrzydzeniem przebiegł przez oblicze Jeffrey'a, a Jane zarejestrowała to z niemałą satysfakcją. Niech Woods w pełni zobaczy do czego ją doprowadził, bo będzie to ostatni widok, jaki stanie mu przed oczami przed śmiercią.

- Skręć do lasu - nakazała.

Jeff pamiętał ten głęboki, kobiecy głos; już w liceum wydawał mu się nieprzyzwoicie wręcz dorosły, niepasujący do młodej panny Richardson.

Nie pamiętał już nawet, jak ona właściwie wyglądała. Jane Richardson ze szkoły była dla niego, jak sen, o którym zdążył dawno zapomnieć, za to Jane the Killer z Domu Slendermana to koszmar w gorączce, w który Jeff już nie wierzył. Obie były dla niego tak samo prawdziwe, czyli wcale. Aż do teraz.

- Jak mnie znalazłaś? - wychrypiał Jeff, dalej prowadząc wóz po pustej drodze, starając się nie oddychać za głęboko czy zbyt gwałtownie nie przełykać śliny.

- Mam swojego informatora - rzuciła tylko.

- Czy to ktoś z naszych? - zapytał Jeff i coś mu mówiło, że raczej na pewno się nie myli.

Jane uniosła kąciki ust, pełna satysfakcji, że to ona przekaże swemu wrogowi te wstrząsające wieści.

- Znaliście się kiedyś. Dość dobrze - powiedziała. - Jeśli ci powiem może zrobić ci się przykro, że twój stary kumpel cię wydał.

- Czy jego imię zaczyna się na "B" i kończy na "N"?

Ostrze mocniej ugodziło Jeffrey'a w szyję, pozostawiając po sobie zaróżowiony ślad, jednak krew nie zdołała jeszcze popłynąć.

- A co? Jednak gracie w jednej drużynie? - wysyczała, zaciskając mocno zęby.

- Twój informator to także mój informator - opowiadał Jeff, nie spuszczając wzroku z drogi przed sobą. - I wcale mnie nie dziwi, jeśli znowu coś kombinuje - Jeff mógłby z łatwością uwierzyć, że wirus miał oko na wszystkich, którzy pozostali jeszcze przy życiu. Prawdopodobnie był teraz najsilniejszym pionkiem na planszy, na której Mężczyzna Bez Twarzy utracił swoje moce.

Jane nieprzerwanie wpatrywała się w profil Jeffa ze swojego miejsca na tyłach samochodu aż w końcu zabrała nóż z jego szyi i brutalnie opuściła na rękę. Ostrze przecięło rękaw oraz skórę na przedramieniu, a Woods zawył z bólu i zaskoczenia, tracąc chwyt na kierownicy.

- Powiedziałam, że masz skręcić do lasu!

- Czego ty ode mnie chcesz!? - ryknął Jeff, czując pieczenie od nadgarstka aż po łokieć.

W odpowiedzi kobieta mocniej zacisnęła zęby i ugodziła go w udo.

- Kurwa! - zaklął Jeff i bardziej zły niż zraniony gwałtownie przekręcił kierownicę, wjeżdżając na pełnej prędkości między drzewa.

Wystające gałęzie drzew z impetem smagały przednią szybę, a koła podskakiwały na nierównej ziemi. O włos omijali stłoczone blisko siebie pnie, kiedy samochód zaczynał tracić prędkość, a Jeff z coraz większym wysiłkiem oraz bólem w zranionej ręce manewrował pojazdem między przeszkodami. W końcu maska pojazdu uderzyła w gruby pień sędziwego drzewa, a poduszka powietrzna trafiła Jeffrey'a w twarz.

Jane wyskoczyła z pojazdu, jak oparzona i w furii wyszarpnęła Woods'a na zewnątrz. Mężczyzna zamachnął się zaciśniętą pięścią zdrowej ręki z całej siły trafiając Jane w szczękę i jednym ciosem powalając na ziemię.

Swoją starą czarną sukienkę zamieniła na ciemną bluzę z kapturem oraz zwykłe jeansy. Jedynie długi do kolan, czarny płaszcz mógłby w jakiś sposób wyróżnić ją z tłumu.

Richardson zaklęła pod nosem i splunęła śliną wymieszaną z krwią. Jej zapał powoli gasnął, jednak podnosząc się z ziemi jeszcze raz mocniej ścisnąła w ręce nóż. Jeffrey wymierzył jej szybkiego kopniaka w skroń, przez co kobieta na powrót wylądowała twarzą w leśnej ściółce, przy okazji wypuszczając z ręki broń. Jeffrey żałował, że na tej lśniącej łysiną głowie nie rośnie ani jeden włos, za który mógłby złapać i kilkakrotnie uderzyć twarzą Jane o pień. Może to by ją trochę ostudziło.

Woods schylił się prędko po narzędzie, a Jane wyrzęziła coś do siebie, ukrywając głowę w ramionach.

- Tak bardzo chcesz być pierwsza w wyścigu do tej paskudy? - zapytał. - Uspokój się to pozwolę ci jechać ze mną.

Nie żeby Jeffrey wiedział dokąd się teraz udać. Jego nawigator gdzieś wyparował.

- Co mnie obchodzi tamta poczwara? - wychrypiała, z trudem podnosząc się na nogi. - Przyszłam tu po ciebie.

- O - Jeff zatrzymał się na chwilę. - Jeszcze ci nie przeszło?

Jane z całej siły kopnęła mężczyznę z zranioną nogę. Kolana ugięły się pod Jeffem, a ten zawył i przeklnął siarczyście, ściskając w dłoni nóż Jane, jakby to w nim szukając pocieszenia. Zatoczył się parę kroków w stronę kobiety. Richardson jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę, że została pozbawiona broni i jej oczy na sekundę rozszerzyły się w panice.

Jeff rzucił się na nią całym swoim ciężarem i oboje ciężko wylądowali na ziemi. W szeroko otwartych oczach Richardson było widać strach. Woods uniósł nóż i wymierzył go w twarz kobiety, jednak ta szarpnęła się pod nim tak gwałtownie, że ostrze wylądowało obok, w miękkiej ziemi. Jane patrzyła na Jeffa z wściekłością i świadomością, że tę walkę już przegrała. Ostatecznie był od niej większy i Jane nie miała możliwości go z siebie zrzucić. Woods splótł ręce na jej szyi i mocno ścisnął.

Wrodzony instynkt przetrwania dał o sobie znać i kobieta rozchyliła usta, poruszając tym, co pozostało z jej warg nerwowo, jak ryba wyciągnięta z wody w desperackiej próbie złapania powietrza.

Jeffrey zacisnął zęby, a po jego poranionych wargach powoli rozpływał się pełen satysfakcji uśmiech. Naprężając mięśnie ramion oraz mocniej zaciskając palce na miękkim gardle swojej dawnej sympatii pozwolił pochłonąć się temu słodkiemu uczuciu, o jakim niemalże już zdążył zapomnieć - mocy, jaką dawało mu przejęcie kontroli nad życiem drugiego człowieka.

Wtem w kieszeni kurtki rozdzwoniła mu się komórka. Woods z niechęcią wypuścił z rąk szyję Jane i odszedł parę metrów dalej, pozostawiając kobietę wijącą się z bólu i kaszlu na ściółce. Zirytowany wcisnął zieloną słuchawkę.

- JJ! - powitał go radośnie BEN.

- Coś ty odpierdolił!? - wrzasnął Jeff do słuchawki.

- Załatwiłem ci towarzystwo - stwierdził, dumny z siebie.

- Nie trzeba było. Suka próbowała mnie zabić.

- Jak każdy - stwierdził BEN bez większych emocji. - Rozwaliłeś samochód? Niedobrze. Chciałem cię zaprowadzić w jedno miejsce.

- Gdzie znowu? - warknął. - I po co ją do mnie sprowadziłeś?

- Jesteś ranny? - spytał BEN z udawaną troską.

- Nie zmieniaj tematu! Tak, jestem, i co z tego?

- W bagażniku była apteczka... - zasugerował.

- W dupę z twoją apteczką! Po co mi tu ona!?

- Jeśli mam być szczery, myślałem, że się trochę ucieszysz, kiedy zobaczysz znajomą twarz. No wiesz, coś tam jednak przeskoczy w tej twojej przerdzewiałej mózgownicy, wrócą stare wspomnienia i... - westchnął. - Eh, nieważne. Słuchaj mnie teraz. Pojedziecie w jedno miejsce. Mam dla was coś jakby bazę wypadową. Jeśli mi się będzie chciało to sprowadzę tam również resztę. A ty zabierzesz się z Jane, bo ona potrzebuje podwózki.

- Noż kurwa, może jeszcze mam być jej szoferem? - rzucił, mocniej zaciskając w dłoni aparat aż jego kłykcie zbielały. - Jeśli tylko nie będzie mi utrudniała to niech wchodzi.

- Zadbam o to - zapewnił BEN.

- Aha, już to widzę - prychnął. - Coś mówiłeś o jakiejś reszcie? - zainteresował się. - Kogo...?

- Kogoś kto pozwoli nam wejść do Rezydencji - odparł BEN.

- Rezydencja - Jeff parsknął niewesołym śmiechem. - To ta rudera jeszcze stoi?

- Nie. Zniknęła. Jakby wyparowała z tej części płaszczyzny. - tłumaczył wirus. - Proxy nie mogli jej znaleźć, ale ja wiem, że ona nadal gdzieś tu jest. Tylko, że wejść można już tylko od wewnątrz.

Jeff nie bardzo rozumiał, co w tym przypadku oznaczało "od wewnątrz". Spojrzał na Jane, która wciąż kucała na ziemi, trzymając się za gardło i rzężąc, jak zranione zwierzę.

- Zapisałeś sobie mój kontakt? - zapytał BEN, nagle rozbawiony. - Ale ja nie jestem Ben. Jak Benjamin. Tylko B-E-N. - przeliterował śpiewnym tonem.

Jeff zamrugał tym co pozostało mu z powiek.

- Jak Behavioral Event Network - wyjaśnił. - Serio, przez tyle lat nie wiedziałeś jak mam na imię? - parsknął śmiechem.

Woods przewrócił oczami i zatrzasnął klapkę telefonu.

Jane stanęła za nim z mordem w oczach. Mimo ostrego spojrzenia była teraz bezbronna, jak szczeniak i tak jak niewyrośnięty kundel próbowała wyglądać groźnie. Nadaremno.

- Pakuj się do samochodu - wskazał głową na przyciśnięty maską do drzewa pojazd. - Zrobimy sobie wycieczkę.

Woods wciąż miał przy sobie jej nóż i domyślał się, że był to jedyny powód, dla którego go w ogóle posłuchała. Sam ruszył za nią. Dopiero później zwolnił, zastanowił się i jedną ręką otworzył bagażnik w poszukiwaniu apteczki.

Continue Reading

You'll Also Like

7.3M 305K 38
~ AVAILABLE ON AMAZON: https://www.amazon.com/dp/164434193X ~ She hated riding the subway. It was cramped, smelled, and the seats were extremely unc...
7.4M 422K 56
''You remind me of the ocean..'' ''Is it because I'm deep and mysterious?'' he asks. ''No, because you're salty and scare the shit out of people'' ©2...
194M 4.6M 100
[COMPLETE][EDITING] Ace Hernandez, the Mafia King, known as the Devil. Sofia Diaz, known as an angel. The two are arranged to be married, forced by...
91.8M 2.9M 134
He was so close, his breath hit my lips. His eyes darted from my eyes to my lips. I stared intently, awaiting his next move. His lips fell near my ea...