Burned Layout [ZAWIESZONE]

By anonimowa20021

12.3K 391 1.4K

„Ona pokochała go zbyt późno, żeby mógł podjąć inną decyzję." II tom trylogii Układ More

Zapowiedź
Prolog
1. Czwarty listopad, cztery kule, czarny worek.
2. Piekielna ścieżka.
3. Wolałabym, żebyś nie żył.
4. Jedno wielkie kłamstwo.
5. Nie wnoszę sprzeciwu, panie prezydencie.
6. Może jakoś się wyliżę.
7. I niby, kurwa, Lucas-kutas jest ode mnie w czymś lepszy?
8. Nie wiedziałem, że tak na mnie lecisz.
9. Szyfr Cezara
10. Wyglądasz dobrze w moich koszulkach.
11. Osiem minut i czterdzieści jeden sekund.

12. Nie łatwo mnie zabić.

827 41 80
By anonimowa20021

~HEJ CZEŚĆ MALEŃSTWA!!~

PRZEPRASZAM WAS ZA TAK DŁUGĄ NIEOBECNOŚĆ, MAM NADZIEJĘ ŻE NIE JESTEŚCIE NA MNIE ŹLI...

DOSC DŁUGO NIE BYŁO ROZSZIALU ALE TO ZE WZGLĘDU NA TO ŻE DUŻA UWAGĘ POŚWIĘCAM SWOJEJ DRUGIEJ KSIĄŻCE ALE POSTARAM SIĘ NIE ZANIEDBYWAĆ TEŻ NATI I LORENZO ❤️‍🩹😭

nie ukrywam, że za nimi tęskniłam...

w każdym razie zostawcie gwiazdkę żeby wam nie umknęło i komentarz, bo zawsze wszystkie czytam!

i miłego!

Lorenzo

Panika to jest uczucie, którego nie doświadczyłem chyba nigdy w  życiu. Ja pierdolę, nie potrafiłem zliczyć ile razy ktoś przykładał mi jebany spust do łba, ile razy odliczałem z myślą, że to moje ostatnie sekundy życia, a to nie sprawiło we mnie paniki. Byłem sadystą.

Lubiłem sprawiać ludziom ból, a jednocześnie sam nie miałem nic przeciwko, gdy ktoś zadawał ten ból mi. Byłem wychowany na bólu. Towarzyszył mi i był nieodłącznym elementem mojego życia, więc nawet jakbym bardzo chciał nie byłem w stanie z tego powodu siać paniki. Ale jednak. W życiu każdego człowieka nastaje ten moment kulminacyjny. Udowadniający, że jesteśmy w stanie poczuć coś, czego nigdy nie czuliśmy. Na własnej pieprzonej skórze.

(leaving tonight - the nbh)

– Anastasia, kurwa, odezwij się!- ryknąłem na całe gardło z bezsilności,
kiedy po drugiej stronie zapanowała cisza. Oddech zaczął mi niebezpiecznie szeleścić, a jakby tego było, kurwa, mało na ostatnim skrzyżowaniu zapaliło się czerwone światło, a przede mną zatrzymał się jakiś pierdolony zjeb.

– Kurwa, kurwa... - z każdym rzucanym przekleństwem uderzałem pięścią w kierownicę. - Nati! Nie zasypiaj, słyszysz?!- wrzeszczałem do telefonu z pieprzoną nadzieją, że naprawdę nie pozwolę jej zasnąć.

Po głośnym łoskocie i pisku opon miałem świadomość tego, co się stało.

Nie zdążyłem.

Kurwa, nie udało mi się ją ochronić. Znowu.

Miałem już wyjebane na ten samochód, który śmignął mi przed oczami i chociaż
mogłem wywołać zamieszanie i strzelić mu w szybę z nadzieją że trafiłbym w łeb tego skurwysyna, ale w tamtym momencie liczyła się tylko ona.

Ona była ważniejsza niż zemsta. Ważniejsza, jeśli mógłbym ją stracić raz na zawsze. Zgrzytałem zębami jak pojebany naciskając na klakson, żeby jakoś wyminąć czerwonego opla, który wjebał mi się swoją dupą, chociaż światło przeskoczyło na zielone.

– Wypierdalaj, fiucie!- wydarłem się, gwałtownie wyjeżdżając ze skrzyżowania i przy okazji obcierając mu bok samochodu, gdy próbowałem go zepchnąć z drogi.

Gwałtownie przyspieszyłem podjeżdżając w umówione miejsce, gdzie miała na mnie zaczekać. Oddech mi świstał do momentu aż nie spostrzegłem rozgrywającego się zamieszania na chodniku, gdzie zebrał się tłum ciekawskich ludzi. Zahamowałem z piskiem opon na środku drogi, mając kompletnie wyjebane jeśli ktoś nie zdąży wyhamować i przypierdoli mi w dupę. To nie miało pieprzonego znaczenia. Wyskoczyłem z samochodu, natychmiast podbiegając do pieprzonej pielgrzymki, która zaczęła obskakiwać naokoło
chodnik.

– Rozejść się, kurwa!- wrzasnąłem, przepychając się między jakąś starą
babą i jej towarzystwem, które postanowiło z szokiem przyglądać się rozgrywającej się scenie. – Bo was wszystkich porozstrzelam jak kaczki!

Tłum natychmiast się rozstąpił, a gdy moje spojrzenie padło na chodnik, kolana zmiękły mi do tego stopnia, że opadłem na klęczki tuż przed dziewczyną, która leżała nieruchomo na chodniku. Wargi mi zadygotały, gdy wstrzymałem oddech, a w oczach ujrzałem mroczki, gdy nieprzewidywalny gorąc uderzył mi w głowę. Na kostce brukowej wokół głowy Anastasi widniała spora, powiększająca się coraz bardziej plama krwi. Z głośnym westchnieniem,
praktycznie usiadłem na chodniku obok niej, próbując ją ostrożnie odwrócić,
ponieważ leżała na boku.

– Anastasia... - wyszeptałem łamliwym głosem, nie spodziewając się, że
zabrzmi on tak słabo. Przekręciłem ją ostrożnie na plecy, uważając aby nie zrobić jej dodatkowo krzywdy. Ręce zaczęły mi się trząść, kiedy chciałem odgarnąć ciemny kosmyk z włosów, który przykleił się do krwi na twarzy. – Nati, hej... jestem tutaj, jestem... - powtarzałem jak mantrę, obejmując dłońmi policzki, które pokryły moje palce krwią. – Błagam, ocknij się!- zawołałem bezsilnie, klepiąc ją delikatnie po policzku, gdyż obok niego sączyła się gęsta, czerwona posoka, wsiąkając w chodnik. – Mckelmerg... - podniosłem ostrożnie jej głowę, odgarniając włosy z twarzy, a wtedy zobaczyłem na swoich dłoniach krew, aż wstrzymałem oddech, zaczynajac panikować. - Kurwa, Ana obudź się, opadłem obok niej na kolanach, jednak ona ani drgnęła. - N-nie... - wykrztusiłem, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. - Nie rób mi tego, do kurwy jasnej...

Zlustrowałem ją przerażonym spojrzeniem, którym z każdym przesunięciem
rejestrowałem coraz więcej ran i krwi. Miała dziurę w spodniach na prawym udzie, skąd również kapała krew podobnie jak z dziury od swetra i przetarte ramię. Przemykając oczami po twarzy brunetki, gdzie było chyba najwięcej czerwonych plam, odkryłem że musiała wpaść na przednią szybę samochodu, ponieważ kilka odłamków szyby poraniło jej widocznie twarz. Z tyłu jej głowy sączyła się krew świadcząc o tym, że miała ją rozbita i uderzyła nią mocno w beton. Otoczony paniką z każdej możliwej strony przytknąłem zakrwawione palce do jej tętnicy.

Puls był  wyczuwalny, aczkolwiek coraz słabszy, podobnie jak oddech, który połaskotał mi policzek. Z spuchniętych ust wypływała jej z kącika wargi krew, dlatego pospiesznie starłem ją rękawem bluzy, jakby ten widok za bardzo mnie bolał i przerażał.

– Będzie dobrze, maleńka. - wymamrotałem, próbując logicznie poskładać myśli i zrobić coś, co ją uratuje, a nie tylko pogorszy tą całą sytuację. – Zaraz... zaraz to ogarniemy. - wybełkotałem bez ładu i składu, chociaż nie miałem pojęcia co miałbym zrobić. Pustka w głowie powodowała, że traciłem cenne minuty czasu, które mogły ją uratować, albo tylko zbliżyć do najgorszego. – Obiecuje... - wychrypiałem, przyciskając swoje czoło do jej. – Przepraszam... przepraszam, że znowu nie zdążyłem.

Czułem uścisk w klatce piersiowej, który przeszkadzał mi w swobodnym oddechu. Rozum przyćmiły mi setki myśli, przepływające przez moją głowę, przez co nie mogłem się skupić na tym co powinienem zrobić.

Przetarłem spocone czoło przegubem ręki, a później z powrotem spojrzałem na zamknięte oczy, których rzęsy rzucały cień na policzki.

– Zaraz poczujesz się lepiej, dobrze?- dyszałem szybko i oszalale. - Już nigdy
nie zostawię cię samej. - wykrztusiłem.

Nie miałem jebanego pojęcia jak i co zrobić. Co jeżeli ją wezmę na ręce i sprawię dodatkową krzywdę? Czułem się tak, kurwa, bezradny jak jakiś dzieciak bez rozumu. Coraz bardziej stawałem się rozproszony i roztargniony, nie wiedząc co odpierdalam. Odgłos szybkich kroków dobiegł do mnie jak zza grubej szyby, kiedy pastwiłem się nad jej ciałem kompletnie otumaniony, jakbym całkowicie postradał zmysły.

– Kurwa, Lorenzo... - poczułem jak czyjeś ręce potrząsają mnie za ramiona, dlatego odwróciłem gwałtownie głowę, zauważając twarz Fabio. – Stary, musimy jechać do szpitala. Im szybciej, tym lepiej. Ja poprowadzę, weźmiesz ją?

Ja pierdolę. Prawdopodobnie gdyby nie to, że pojawił się tu Fabiano nie wiadomo tak naprawdę skąd, zapewne ślęczałbym nad nią aż sam doprowadziłbym do najgorszego. Jak na automacie pokiwałem głową, sprzedając sobie mentalnego plaskacza w pysk. Musiałem się ogarnąć.

Ocknięty z dziwnego zamętu, pociągając gwałtownie nosem, ostrożnie wsunąłem dłonie pod wiotkie ciało brunetki i wzniosłem ją powoli w górę. Oparłem sobie jej głowę o bark, aby nie zwisała w dole, po czym szybkim
krokiem ruszyłem w stronę porzuconego po środku drogi czarnego maserati. Osłaniając dłonią rozbitą już potylicę bardzo ostrożnie wsunąłem się wraz z nią na tylną kanapę, układając ją tak, abym oparła komfortowo głowę o moje kolana. Fabio od razu wcisnął pedał gazu i wyruszył prosto przed siebie w zawistnej prędkości. Cały czas trzymałem palce przy tętnicy szyjnej, kontrolując puls, który był dość słaby, ale wciąż modliłem się, że pozwoli nam na dotarcie do szpitala. Wciąż trząsłem się jak pieprzona galereta.

Obsesyjnie głaskałem poplątane włosy, zauważając czerwony policzek.

Zajebię tego skurwysyna, przysięgam. Śmierć będzie dla niego zbawieniem w porównaniu do tego co zrobię mu, gdy go znajdę.

Kolana mi drżały, chociaż starałem się opanować, żeby nie zrobić jej krzywdy.
Szeptałem do niej uspokajające słowa, że wszystko będzie dobrze, co nie raz zwróciło uwagę Fabio zerkającego w tylne lusterko, ale miałem to kompletnie w dupie. Gula rosła mi w gardle z każdym kolejnym pokonywanym
milem jaki dzielił nas od szpitala.

Bałem się, kurwa.

Panikowałem, że naprawdę to był koniec. Przede wszystkim mój. Wypchnąłem wnętrze
policzka, zwijając pięści z frustracji, gdy stanęliśmy w jakimś korku.

   – Szybciej, do kurwy. - wysyczałem, uderzając płasko w zagłówek kierowcy.

   – Nie mam jak, psy sprawdzają kontrolę trzeźwości. - wymamrotał nerwowo.

   – Psów się boisz?!- wycedziłem rozwścieczony. - Wyprzedzaj ich, albo sam
zaraz wsiądę za tą kierownicę!- krzyknąłem z brakiem cierpliwości do tych wszystkich spierdoleńców. – JUŻ!

Fabio posłuchawszy mnie gwałtownie wcisnął pedał gazu, po czym przefrunął obok stojącego radiowozu i psów z alkomatem. Prędkość samochodu wzrosła do dwustu koni, do momentu aż nie ominęliśmy korek, który nas blokował, a Fabio wyminął centrum, wybierając szybszą trasę. Rzuciłem okiem na Anastasie, ponownie ścierając kciukiem krew sączącą się z otwartej rany na policzku. Rozdymałem wściekle nozdrza, tupiąc nogą
w wycieraczkę w towarzyszącym mi napięciu. Gdybym tylko mógł ściągnąłbym tu jebany helikopter.

Niecałe pięć minut później maserati zatrzymało się na szpitalnym parkingu, a ja wystrzeliłem z samochodu, biegnąc prosto w kierunku rozsuwających się automatycznie drzwi. Pielęgniarka, która stała za ladą natychmiastowo zwróciła na mnie uwagę i otwierając szeroko oczy, podbiegła do nas, spoglądając na poszkodowaną.

    – Proszę powiedzieć co się stało. - rzuciła pospiesznie, wyjmując z kieszonki małą latarkę, którą zaświeciła w oczy Anastasi chwilę po tym, gdy rozchyliła jej powieki.

   – Wjechał w nią rozpędzony samochód, puls dość słaby. - mówiłem pospiesznie, ruszając prosto za pielęgniarką, która zaczęła mnie prowadzić przez wąski szpitalny korytarz.

   – Proszę za mną!- zawołała, truchtem podbiegając do jednej z sali. – Doktorze,
Pacjentka prawdopodobnie z poważnym urazem głowy, nieprzytomna, puls słaby!- wymieniła kolejno, dopóki z sali nie wybiegł lekarz i natychmiast do nas podszedł.

   – Musimy wykonać jak najszybciej tomografię głowy. - stwierdził, wpuszczając
mnie do jakiejś niewielkiej sali, dlatego wszedłem za nim, układając delikatnie
kruche ciało dziewczyny na szpitalnym łóżku. – Oddech jest spłycony, mam tu podejrzenie odmy płucnej, które trzeba zlikwidować operacyjnie. - stwierdził, gdy ocenił oddech. – Widzę standardowe objawy sinicy... musimy
zatem mechanicznie usunąć nadmiar powietrza z płuc. Wezwij anestezjologa. - polecił pielęgniarce. – Jedziemy na blok. - oznajmił, wyjeżdżając bez uprzedzenia łóżkiem z sali.

Pobiegłem za nim, uważnie śledząc nieprzytomną Anastasie, a jednocześnie zalewając doktorka pytaniami.

   – Czy... czy to coś zagraża jej życiu?- zapytałem, doganiając go.

   – Jeżeli nie wykonamy zabiegu jak najszybciej, owszem. - oznajmił, prawdopodobnie chcąc mnie zbyć. – Proszę zachować cierpliwość i nie utrudniać mi pracy.

    – Jebany chuj. - wymamrotałem pod nosem, nie będąc w stanie go już dogonić, bo wszedł na blok operacyjny, zabierając ją ze sobą.

Zacisnąłem mocno szczękę, czując potężny ścisk w żołądku. Wstrzymałem powietrze i splotłem ze sobą dłonie podpierając je o czubek głowy w próbie zachowania zdrowego rozsądku. Zrobiłem kilkadziesiąt okrążeń wokół własnej osi, ale czas jakby specjalnie chciał mi dojebać i dłużył się jak skurwysyn, chociaż wydawało mi się, że minęła wieczność. Fabio obserwował mnie z pod byka, będąc gotów mnie uspokoić w razie gdybym postanowił staranować lekarza, który niedawno zniknął za drzwiami bloku operacyjnego.

Niemal wydeptywałem dziurę w podłodze, nie potrafiąc ustać w miejscu i zachować spokój. Tak, kurwa, byłem zajebiście spokojny.

   – Usiądź, bo kręcisz się jakbyś miał robaki w dupie. - wymamrotał złowrogo Fabiano, podnosząc się ze skrzypiącego krzesełka, aby do mnie podejść.

W odpowiedzi natychmiastowo odsunąłem się o krok, posyłając mu wrogie spojrzenie, mówiące o tym, że lepiej aby nie ryzykował zbliżaniem się do mnie, bo może dostać przypadkowo wpierdol.

   – Wsadź sobie te rady w dupę. - warknąłem pod nosem, po czym ponownie zrobiłem kółko, tym razem podchodząc do drzwi od bloku.

Gapiłem się tępo w mleczną szybę, próbując cokolwiek zauważyć, ale widziałem tylko własne odbicie. Wciągnąłem powietrze przez nozdrza i przymknąłem powieki, podpierając tył głowy o białą ścianę. Tak spędziłem półtorej godziny. Kręciłem się w te i we wte, aż dochodziła prawie dwudziesta pierwsza wieczorem. Fabio zmył się jakąś godzinę temu, a bardziej został przeze mnie odprawiony, ponieważ zająłem się wytropywaniem sprawcy
Anastasi.

Nie ulegało wątliwości, że współczynny udział w tym wszystkim miał także Devil, lecz wiedziałem, że ktoś prócz niego maczał w tym palce.

Nie byłem w stanie siedzieć z założonymi rękami, ale też nie zamierzałem opuścić szpitala, dopóki nie będę pewien, że tym razem nic mi nie umknie. Bez problemowo dzięki znajomościom uzyskałem dostęp do nagrania z
całej dnia i odpowiednie pliki zostały mi przesłane na maila, którego zamierzałem
sprawdzić już w domu. Kminiłem sporo czasu na temat tego wszystkiego, lecz kiedy poczułem doskwierające mi zmęczenie, stwierdziłem że na dziś dość.

Reanimowałem swojego przyjaciela, a potem ta sama sytuacja powtórzyła się z Mckelmerg.

Co za jebane zrządzenie losu.

Powstrzymując się od rozpierdolenia personelu szpitalnego, który od tamtego czasu nie raczył mnie poinformować tym co się działo, wstałem z białych płytek na których siedziałem, bo irytujące skrzypienie krzesła zbyt bardzo mnie dobijało, żebym mógł na nim wytrzymać. Miałem chyba nerwicę natręctw, czy coś w tym stylu. Jeden chuj.

Strzegąc korytarza i nie chcąc się oddalać odszukałem palcem na szpitalnej mapie punkt z automatem do kawy, więc wyruszyłem na poszukiwania. Byłem pewien, że kawa tu smakowała jak totalne gówno, ale liczyło się dla mnie to, aby miała w sobie kilka miligramów kofeiny. Wygrzebałem z tylnej kieszeni spodni jakieś drobne, po czym wrzuciłem monety do wyznaczonego punktu, i wybrałem małą, czarną mocną kawę bez mleka. Wyjąłem papierowy kubek, który pewnie rozmoknie się jak sflaczały fiut, przez tych zasranych ekologów, którzy zakazali plastiku i wcisnąłem przycisk startu.

Oczekiwałem na moment w którym napój zacznie lecieć z tego pieprzonego automatu,
ale jak mogłem się tego spodziewać moje szczęście standardowo dopisywało, bo po pięciu minutach ten skurwysyn nawet nie drgnął.

   – Skurwiel. - wycedziłem pod nosem, wstając z krzesła obok.

Wkurwiony podszedłem i kopnąłem automat z całej siły, co sprawiło że wydał z siebie jakiś dziwny odgłos, a zaraz po tym wyczułem zapach spalenizny. Przymknąłem powoli powieki, biorąc głębokie wdechy dla ukojenie, ale im dłużej to robiłem, tym bardziej czułem się jak rozjuszony byk. Ścisnąłem palce w pięści, mając ochotę rozjebać resztę tego gówna gołymi rękoma.

Przewróciłem oczami i rozejrzałem się naokoło, szukając ciekawskich par oczu. Napotkałem spojrzeniem jakąś starszą babkę prawdopodobnie ze swoim mężem siedzącą na przeciwko mnie. Obydwoje gapili się na mnie
jakbym był jebanym kosmitą. Zblokowałem z nimi kontakt wzrokowy, przekrzywiłem bardzo powoli głowę w bok, obserwując że ich spojrzenie staje się nieco przerażone, a kobieta mocniej ścisnęła torebkę między palcami. Uniosłem dłoń, wystawiając w ich kierunku środkowy palec, a oni jak na sprężynie poderwali się ze swoich krzeseł.

   – Chodź, Zenonie. - złapała swojego starego pod ramię i pociągnęła za sobą. – Chyba trafiliśmy pod zły adres, to szpital dla jakichś wariatów. - rzuciła mi ostatnie spojrzenie, po czym uciekła ode mnie kąskim korytarzem.

Prychnąłem, ale zrezygnowałem z kopania automatu, który okradł mnie z pieniędzy. Z kończącą się cierpliwością zająłem z powrotem miejsce na tym kurewsko niewygodnym krześle. Przyłożyłem pięść do czoła, pochylając się głową i wbijając wzrok w podłogę. Wypuściłem nerwowo powietrze, mając ochotę coś znowu rozpierdolić. Wyczułem kogoś obecność obok siebie. Bardzo powoli odwróciłem głowę w kierunku mojego nowego towarzysza, spostrzegając znajomą twarz. Zmarszczyłem brwi lekko zdezorientowany tą obecnością.

   – Gościu, opanuj się. Nic ci nie da wyżywanie się na automacie do kawy, albo... warczenie na lekarzy i ludzi. - wyjaśnił spokojnie, splatając
ze sobą palce.

   – Co ty tutaj robisz?- zapytałem, unosząc jedną brew.

   – Cóż... to samo co i ty. - wzruszył ramionami, opróżniając plastikowy kubeczek z wodą, aż nie zgniótł go w dłoni. – Dawno się nie widzieliśmy. - uśmiechnął się do mnie kącikiem ust, a następnie poklepał mnie otwartą dłonią w bark.

   – Taa... - podrapałem się po karku. – ... trochę minęło od ostatniego...

   – O tu, jesteś! Szukałam cię, Ed.

Podniosłem oczy na kobietę, która wyłoniła się z krętego korytarza, trzymając w dłoni dużą papierową kopertę z jakimiś dokumentami. Zgrabnie poruszała się na dość wysokich obcasach, zmierzając w naszą stronę z lekkim uśmiechem, który rozświetlał porcelanową cerę. Moje oczy zatrzymały się na dość
widocznym zaokrąglonym ciążowym brzuchu, który został w większości skryty połami szerokiego płaszcza. Była skupiona na Edoardo, dopóki jej oczy nie natrafiły na mnie, a na jej twarzy wystąpiło spore zaskoczenie.

   – Wow... czy to Lorenzo Carter?- zapytała jakby musiała się upewnić, przyglądając się mi uważnie. Chociaż nie miałem ochoty na niczyje towarzystwo, to wymusiłem na wargach słaby uśmiech, który zapewne wyglądał co najmniej
tak jakbym miał zatwardzenie, lecz mimo wszystko wstałem, aby się przywitać. – Boże! Byliśmy pewni, że zapadłeś się pod ziemię!- pisnęła, wyrzucając ręce w górę, a później objęła mnie na przywitanie.

    – Ta... cóż, w pewnym sensie... - chrząknąłem, sapiąc z zaskoczenia, kiedy
przytulając mnie jej brzuch stworzył między nami dystans, nie pozwalając czarnowłosej bardziej się zbliżyć.

   – Wybacz, że tak na odległość, ale jak widzisz ktoś mi przeszkadza. - uśmiechnęła się ciepło, odsuwając się aby objąć swój ciążowy brzuszek. – Co u ciebie? Tak dawno się nie odzywałeś... co ty tutaj w ogóle robisz? Coś się stało?-
zasypywała mnie gradobiciem pytań.

Utkwiłem na dłuższą chwilę oczy na zaokrąglonym brzuchu, tak jakby ktoś za pomocą pilota wyłączył mnie z życia. Jak debil wpatrywałem się oznakę ciąży, nie mając tak naprawdę pojęcia z jakiego powodu to robiłem.
Wydawało mi się to jakieś mistyczne, jakby była kosmitką z jakimś nadprzyrodzonym
stworzeniem, które nosiła pod sercem.

Zorientowałem się, że wstrzymuje niekontrolowanie oddech, jakby kompletnie mnie zatkało i odcięło. Wypuściłem cicho zgromadzone powietrze i zmierzwiłem włosy palcami, próbując doprowadzić się do porządku. Oblizałem usta koniuszkiem języka, wyczuwając na sobie pytające spojrzenie Edoardo, który widocznie próbował mnie ściągnąć na ziemię.

   – Nic mi nie jest. - oznajmiłem, starając się aby mój głos brzmiał normalnie, tak jak przed chwilą i nic nie wyprowadziło mnie z równowagi. Wzniosłem oczy na czarnowłosą, zauważając że przygląda mi się z niemal matczyną troską. – Przywiozłem tu Emiliana, bo mieliśmy mały wypadek przy pracy. -
uśmiechnąłem się kącikiem ust. – Ale nic mu nie jest. - zapewniłem, nie chcąc ją wpędzać w niepokój. – Czekamy na wyniki badań i się zmywamy. - skłamałem.

   – Och, wy faceci nigdy nie zmądrzejecie, dopóki nie stanie się coś, co zmieni wasz tok myślenia. - fuknęła, zaplatając ręce na piersiach.

   – Veronica, daj spokój. - bąknął Edoardo, obejmując ją w pasie i całując w skroń.

   – No co? Nie mówię prawdy?- zbuntowała się, wyplątując z objęcia Eda. – Nieważne... - machnęła ostentacyjnie ręką. – Może wpadniesz do nas w wolnej chwili? Dawno się nie widzieliśmy, coś napewno się u ciebie
wydarzyło.

Och, kurwa, wiele.

   – Tak, jasne. - wymusiłem uśmiech. – Postaram się was odwiedzić w... najbliższym czasie. - doprecyzowałem.

Nie chciałem sprawiać jej przykrości, dlatego prawdopodobnie skłamałem.

Nie potrafiłem nigdy utrzymywać relacji ze swojej inicjatywy, co wskazywało jednoznacznie na to, że byłem cholernym draniem, kiedy bliscy wokół mnie nadskakiwali i próbowali do mnie dotrzec, a ja? Nie umiałem w żaden sposób się odwdzięczyć, czy okazać sympatię taką samą, jaką okazywali mi. Znałem długo Veronice i Edoardo. Tak właściwie zanim straciłem...

Edoardo był trenerem boksu, więc często spotykaliśmy się na sparingi, albo zwyczajnie na siłowni, natomiast Veronica była z tego co pamiętałem jego narzeczoną, ale jednak trudno było mi pozbyć się zdziwienia z powodu dziecka, które w niej rosło. Byłem jednak skonfundowany tym, że chcieli ze mną utrzymywać jakikolwiek kontakt... bo w zasadzie ja unikałem znajomych jak ognia, bo chyba czasami obawiałem się, że nie będę potrafił być tak dobry jak oni.

Taa... coś w tym stylu.

Widząc uśmiech na twarzy Veronici,
poczułem wewnętrzną ulgę.

   – Nic się nie zmieniłeś. - stwierdziła. – Nadal tak samo przystojny i jeszcze bardziej umięśniony... - zachwycała się, wachlując dłonią.

   – Dobrze, już wystarczy. - uciszył ją Edoardo, przyciągając ją zaborczo do siebie, jakby zaiskrzyła w nim zazdrość. – Mi nie mówisz takich komplementów.

   – Ugh... widzę cię codziennie w dzień i noc, a ciążowe libido jest znacznie podwyższone, więc niestety ale nie jesteś tutaj pępkiem świata, Edoardo. - podparła brodę o jego ramię. – Muszę mieć przynajmniej na czym zawiesić
oko. - stwierdziła ze śmiechem, puszczając mi oczko.

    – Mhm, chyba powinniśmy już iść, bo skończy się parking, a ja nie zamierzam płacić siódmego mandatu w tym miesiącu... - wyburczał, popędzając ją delikatnie, a następnie spojrzał na mnie.

   – I, że to niby ja nazbierałam te siedem mandatów, tak?!- oburzyła się, strzepując jego dłonie ze swojego ciała, jakby poczuła się urażona. – To ty jeździsz jak pirat drogowy, baranie!- trzepnęła go w ramię, wywołując
u mnie parsknięcie bliskie do śmiechu.

   – A czy ja coś takiego powiedziałem?- wybronił się, odsuwając się i unosząc ręce w geście obronnym. 

  – Nie, ale miałeś to na myśli!- wycelowała we mnie palcem. – Śpisz dziś na kanapie, dupku!

  – Veronica... - jęknął przeciągle, gdy odepchnęła go od siebie i odwróciła się na pięcie w moim kierunku. – Tylko nie kanapa, proszę... - wybłagał jak śleńczący szczeniak.

  – Nie wkurzaj mnie, Edoardo. - rzuciła mu mordercze spojrzenie, zanim zerknęła w moją stronę. – I nie mów do mnie przez najbliższe dwie godziny.

   – Swoją drogą... gratuluję. - podrapałem się z niezręcznością po karku, kiwając podbródkiem na brzuch Veronici.

   – Och, dziękuję. - uśmiechnęła się z rozczuleniem, obejmując dłońmi brzuch. – Możesz przygotować się na rolę wujka.

   – Veronica... - zacząłem, zaciskając usta w wąską kreskę.

   – Tak, wiem, przecież cię nie zmuszę, do zabawy lalkami i urządzaniem podwieczornych herbatek w stroju księżniczki. - parsknęła śmiechem, jakby to sobie wyobraziła. – Ale gdyby coś, oferta jest cały czas aktualna!- zawołała, kiedy Edoardo ze zniecierpliwieniem pociągnął za sobą Veronice.

Machnął do mnie dłonią na pożegnanie, prowadząc Veronice przez długi szpitalny korytarz. Wzniosłem niemrawo kącik ust, po czym wypuściłem wstrzymywane powietrze i przełknąłem powoli ślinę. Zwróciłem głowę
w kierunku korytarza, który prowadził do sali operacyjnej, po czym przetarłem dłońmi twarz i wyruszyłem z powrotem w tamtą stronę. Naprzemiennie rozluźniałem i zaciskałem palce, próbując zachować spokój, chociaż cierpliwość nigdy nie należała do moich mocnych stron.

Splotłem ze sobą palce na karku, a przez kolejny kwadrans wydeptywałem dziurę w podłodze. Gdy drzwi bloku operacyjnej się rozsunęły, omal nie skręciłem sobie karku przez gwałtowne zwrócenie głowy w tamtym kierunku. Napotkałem spojrzeniem zmierzającego w moją stronę lekarza, który pozbywał się niebieskich rękawiczek. Dostrzegłem, że jego szpitalny strój ochronny pokrywała w sporej ilości krew, dlatego nastroszyłem się jak wściekły paw, ciskając w
niego śmiertelnym spojrzeniem, przez które zwolnił, jakby obawiał się, że go dopadnę.

Owszem, jeżeli nie będziesz ze mną współpracować.

Mężczyzna odetchnął, aż jego ramiona opadły, a następnie zbliżył się do mnie, rozwiązując przy okazji komiczny czepek na głowie.

   – Co z nią?- zapytałem od razu, może nieco zbyt agresywnie, ale nie byłem w stanie się powstrzymać, gdy wyraźnie próbował mnie utrzymać w niepewności. – Ma jakieś poważne obrażenia?

   – Z dobrych informacji muszę powiedzieć, że operacja przebiegła zgodnie z planem. Zlikwidowaliśmy odmę płucną, za pomocą rozcięcia klatki piersiowej w tylnobocznej części, a później wycięiśmy pęcherzerozdemowe, oraz usunęliśmy jedną z blaszek opłucnych. Odma powstała w wyniku przebicia płuca jednym z czterech połamanych żeber, które ucierpiały przy wypadku. -
wyjaśnił rzeczowo i chociaż chuja z tego rozumiałem, to wysłuchałem jego pierdolenia, zanim przeszedł do konkretów. – Poza widocznymi obrażeniami, założyliśmy pacjentce szynę na dłoń przez dwa zmiażdzone palce, ale tym będziemy martwić się później. Następne dwadzieścia cztery godziny potwierdzą, czy jej stan nie zagraża życiu pacjentki...

   – Co?!- uruchomiłem się na sam wydźwięk tych słów. – Przecież powiedziałeś, że operacja przebiegła poprawnie. - wycedziłem, chwytając w palce materiał jego szpitalnego odzienia.

   – Proszę zachować spokój, proszę pana. - uniósł ręce w geście obronnym, przełykając ciężko ślinę. – Rozumiem pańskie zdenerwowanie, bo sytuacja nie jest łatwa, ale zapewniam, że pana... 

   – Narzeczona. - doprecyzowałem chłodno.

   – Tak, dokładnie, jest... w dobrych rękach. - jąkał się. – Będziemy musieli kontrolować czy nie ma problemów z oddychaniem i czy nie nadejdzie potrzeba wprowadzenia pacjentki w stan śpiączki farmakologicznej, aby organizm mógł się lepiej i szybciej zregenerować. - wciągnął powietrze przez nozdrza, a ja całkowicie słupiejąc przez słowa doktorka, mimowolnie go puściłem z nagłej bezsilności, która mnie dopadła. – Na ten moment nie ma zagrożenia życia, lecz będziemy sprawdzać czy wszystko jest w porządku.

Powieka mi drgnęła, gdy z całych sił zgrzytałem zębami i zaciskałem szczękę jednakże w którymś momencie poczułem jakby ktoś złapał mnie za krtań i zaczął podduszać.

   – Pańska złość nikomu nie pomoże, a tym bardziej pacjentce. - stul pysk, gnoju, nie będziesz mi mówił co jest dobre, a co nie.

   – Mogę do niej wejść?- zignorowałem prawienie morałów, którymi mógł sobie ewentualnie podetrzeć dupę.

Rozejrzał się naokoło, ale ostatecznie upuścił zrezygnowane westchnienie.

   – Dobrze... tylko proszę zaczekać kilka minut. Pielęgniarka zajmuje się zszywaniem ran i opatrywaniem w sali zabiegowej, gdy skończy zostanie przewieziona do sali na intensywnej terapii na czwartymi piętrze, więc proszę się tam udać. - poinformował mnie, dlatego zamierzałem tam wyruszyć, lecz jego słowa mnie ponownie zatrzymały. – I proszę nie męczyć pacjentki za długo. Jest nieprzytomna i nie jesteśmy w stanie określić kiedy obudzi,
ale proszę zrozumieć, że musi odpoczywać.

Zamknij się i tak będę siedział przy niej ile będę chciał. I nie będze miała mnie dość.

Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się na pięcie i wyruszyłem w stronę nadjeżdżającej windy. Podbiegłem do zamykających się drzwi, wsuwając pomiędzy metalowe drzwi dłoń, aby zatrzymać ją przed zamknięciem. Zauważyłem starszą kobietę z małą dziewczynką, która trzymała ją za rękę w rogu czterech ścian, więc przystanąłem naprzeciwko nich. Dostrzegłem
wciśnięty przycisk z piątym piętrem, zatem wybrałem cyfrę cztery i zamknąłem drzwi guzikiem. Podparłem się plecami o metalową ścianę, wzdychając i przymykając oczy ze zmęczenia. Ten dzień był pojebany. Jeszcze rano reanimowałem Emiliana tuż przy własnym wykopanym grobie, a teraz... ja pierdolę, co za jebana ironia losu.

Wyczuwając na sobie natrętne spojrzenie spuściłem wzrok na dół, wyłapując na sobie ciekawskie ślepia małego dziecka, które trzymało prawdopodobnie babcię za rękę. Wzniosłem lewą brew, zauważając że babka jest zajęta grą w przesuwanie kolorowych klocków w telefonie i skupiłem wzrok na dzieciaku. Zatrzepotała długimi rzęsami, przestąpując z nogi na nogę w zainteresowaniu.

Dlaczego te małe bachory zawsze tak na mnie patrzyły?

W trakcie wjeżdżania na kolejne piętra próbowałem zignorować oczy dziewczynki, ale ona gapiła się na mnie jak na dzikie stworzenie.

Kurwa, przestań się gapić.

Wciągnąłem powietrze przez nozdrza z irytacji, po czym ponownie spuściłem wzrok. Dzieci to naprawdę jakieś dziwne stworzenia. Oblizałem wargi w zadumie, a potem popatrzyłem na dziewczynkę najbardziej przerażającym
spojrzeniem na jakie tylko było mnie stać i przejechałem palcem po swoim gardle, jakbym sugerował jego podcięcie. Dzieciak rozszerzył ślepia w przerażeniu, jakby zobaczył diabła, więc wyszczerzyłem się do niej w złowieszczym
uśmiechu, a ona od razu pisnęła i objęła rękoma nogi kobiety, chowając się za jej płaszczem. Najśmieszniejsze było chyba to, że jej babcia nawet nie zwróciła uwagi na swoją wnuczkę, tylko dalej grała w jakąś grę na telefonie.

Sarknąłem pod nosem i wywróciłem oczami, słysząc że winda piknęła i mój kurs się skończył. Posłałem mordercze spojrzenie dziecku na odchodne, po czym wyłoniłem się z windy, kierując się od razu w wyznaczonym przez lekarza kierunku.

Podgryzłem dolną wargę w napięciu, pędząc od razu w stronę wąskiego korytarza, gdzie mieściły się sale dla pacjentów. Rozglądałem się uważnie i gwałtownie wyhamowałem, gdy
kątem oka spostrzegłem ruch. Wyłapałem spojrzeniem pielęgniarkę, a kiedy tylko odsunęła się od łóżka, bez problemu wyłapałem za półtransparentną szybą ciemne włosy spoczywające na nagich ramionach. Zatrzymałem się tuż przed drzwiami, obserwując uważnie co robiła wokół niej pielęgniarka. Owinąłem palce wokół metalowej poręczy i zacisnąłem na niej pięści, bez przerwy wbijając wzrok w widok za szybą. Pielęgniarka wykonała kilka podstawowych czynności takich jak załóżenie weflonu, podpięcie do kroplówki czy opatrzenie ran na twarzy. Gdy w końcu skończyła i zebrała wszystkie artykuły do plastikowego pojemnika, omal nie dostała zawału, gdy zobaczyła że ktoś wciąż śledzi jej ruchy.

Potulnie pochyliła głowę, po czym wymaszerowała z sali, więc przytrzymałem rozsuwane drzwi, przepuszczając ją w progu i sam wślizgnąłem się niepostrzeżenie do środka. Zasunąłem je za sobą, aby nikt mi nie przeszkadzał, a potem zwróciłem oczy prosto na szpitalne łóżko. Głuchy odgłos pikania, które mierzyło jej tętno sprawił, że poczułem się jak w jakiejś innej rzeczywistości. Echo moich kroków odbiło mi się w uszach gdy tylko zacząłem się zbliżać do łóżka. Zatrzymałem się nieopodal jego, uważnie lustrując oczami spokojnie śpiącą twarz brunetki. Zacisnąłem wargi w wąską kreskę, czując jak ogarnia mnie najbardziej znienawidzone uczucie, przez które czułem się jak pieprzony słabeusz. Przebiegłem palcami po włosach, upuszczając zduszone w piersi westchnienie.

Odnajdując spojrzeniem krzesełko przysunąłem je sobie jak najbliżej mebla i opadłem na nie ciężko. Wypchnąłem językiem wnętrze policzka leniwie sunąc oczami po twarzy Anastasi. Była pełna zadrapań, ale chyba najbardziej były widoczne rozcięcia w miejscach, gdzie wbiły się odłamki szyby samochodowej na którą wpadła. Miała rozciętą skroń, która co prawda była zszyta, ale i tak sam ten widok doprowadzał mnie do szału. Na nagiej szyi spostrzegłem sine odciski opuszków palców, co tylko potwierdziło moje przekonanie, że zanim dotarłem na miejsce ten
skurwysyn zdążył zrobić jej krzywdę. Do dekoltu przyczepiono jej miliard kolorowych kabelków, które były podłączone do aparatury i chociaż oddychała, to klatka piersiowa nie poruszała się sprawnie, tylko płytko, szybko urywając oddech. Lewa dłoń tak jak wspomniał lekarz miała założoną ortezę, chociaż nie do końca wiedziałem z jakiego powodu została zmiażdżona.

I jeżeli, kurwa, dopadnę tego sukinkota, to lepiej dla niego, żebym się jednak nie dowiedział.

Prawa nie wydawała się jakoś bardzo skaleczona, jedynie delikatnie otarcie w jej wnętrzu świadczyło o zdarciu skóry, gdy poleciała na beton. Zamknąłem oczy, ale jak tylko to zrobiłem moja głowa odczytywała i bez przerwy jak mantrę odtwarzała obraz leżącej, zakrwawionej Anastasi na chodniku. Pozbawionej wszystkiego.

Rozchyliłem powieki, a potem bez namysłu
jak bardzo idiotyczne to będzie złapałem za drobną i w tamtej chwili tak kurewsko kruchą dłoń. Kciukiem przesunąłem po jej wierzchu, napawając się dotykiem jedwabistej skóry.

   – Maleńka... - wykrztusiłem, nie mając pojęcia że mój głos zabrzmi tak kurewsko słabo. – ... tak bardzo, kurwa, zjebałem, zostawiając cię z nim samą. Przecież sam ci nawet mówiłem, że on jest niebezpieczny, a i tak sam cię tam odwiozłem. - potarłem kciukiem drugiej ręki bruzdę między brwiami, gdy drugiej opuszkami palców przemknąłem
po kostkach zdrowej dłoni.

Wpatrywałem się w spokojną twarz pogrążoną w głębokim śnie z którego zapewne nikt nie mógłby jej teraz wybudzić. Błądząc oczami po gładkiej twarzy którą teraz zdobiło sporo zadrapań, zacząłem zastanawiać się jak zareaguje na wiadomość, że zostaną tam blizny. Tak, jak dla mnie nie miało to pieprzonego znaczenia, bo i tak była i będzie zajebiście piękna, ale obawiałem się, że dla niej może być to o wiele większy problem. Odsunąłem jednak te myśli. Bardziej obawiałem się co będzie jeżeli nie będzie mogła samodzielnie oddychać. Teraz na nosie, oraz ustach miała maskę tlenową,
która była odrobinę zaparowana, co trochę mnie uspokoiło, bo mimo wszystko oznaczało to, że oddycha bez pomocy.

Złapałem za kosmyk włosów,bktóry spoczywał na ramieniu, po czym pogłaskałem jego miękkość i nie mogłem się powstrzymać, gdy mimowolnie zbliżyłem się do jej twarzy. Dotknąłem bladego policzka, muskając leciutko skórę, uważając jednocześnie na rany.
Spostrzegając że powieki brunetki podgrygiwały, odetchnąłem spokojniej.
Im dłużej wpatrywałem się w twarz Anastasi tym bardziej czułem jak miota mną na wszystkie strony, a mój umysł zaczął wyobrażać sobie co zrobię z tym skurwysynem jak tylko, kurwa, wpadnie w jego ręce. Prawda była taka, że lepiej w jego wypadku, aby popełnił samobójstwo, niż wpadł w pułapkę, którą dla niego przygotowałem.

Zamierzałem go urządzić tak, jak jeszcze nigdy nie był w stanie sobie tego wykreować nawet w najczarniejszych koszmarach i scenariuszach. Mocniej zacisnąłem zęby, czując się autentycznie tak, jakbym miał związane ręce. Chciałem wziąć sprawy w swoje ręce, ale jednak... nie czułem do nikogo wystarczającego zaufania, żeby zostawić ją tu samą. Nigdy nie wiadomo było co miał we łbie Golden, który doskonale wiedział o tym, że żyję przez tego jebanego konfidenta. Stałem zatem pomiędzy
młotem a kowadłem, intensywnie rozważając co będzie właściwsze. Moje rozmyślania
trwały wiele godzin, bo kiedy zorientowałem się, że dochodziła piąta, za oknem zaczęło wschodzić słońce. Zerknąłem na brunetkę, która pozostała w tej samej pozycji co poprzednio, a ja wciąż trzymałem chłodne palce w swoich.

Poprawiłem się na kurewsko niewygodnym krześle, wzdychając cicho na uczucie ciężaru na powiekach. Oblizałem spierzchnięte usta i
wreszcie pozwoliłem sobie na odrobinę snu. Nie puszczając dłoni usadowiłem się wygodniej na tym plastikowym gównie i podparłem głowę o oparcie siedzenia, przymykając powieki.

Ze snu wyrwało mnie ciche brzęczenie,
które brzmiało na tyle podejrzliwie, że zerwałem się ze snu, gwałtownie rozchylając powieki. Ocknąłem się, zauważając że tym razem jakaś inna pielęgniarka mierzyła Anastasi ciśnienie. Wypuściłem zgromadzone powietrze z ust, puszczając dłoń Mckelmerg, ponieważ nieco starsza kobieta musiała
pobrać krew, oraz wykonać jakieś inne podstawowe czynności. Wyszedłem, gdy przyszła kolej na zmianę opatrunki przez konieczność wczorajszej operacji. Przetarłem zmęczoną twarz, zdając sobie sprawę jak kurewsko byłem niewyspany. W czasie gdy pielęgniarka zajmowała się Anastasia, udałem się do bufetu, gdzie zamówiłem normalną kawę, a nie jakąś spierdoloną z automatu, który tak właściwie nie działał. Kiedy odebrałem
swoje zamówienie składające się z czarnego espresso, oraz dwóch puszek energetyka, z głupią nadzieją że nie stanie mi serce, ponownie wyruszyłem w kierunku piętra na którym leżała Anastasia.

Idąc omal nie wpadł na mnie jakiś pierdolony zjeb paplający z pielęgniarką, dlatego zrobiłem szybki unik z kawą, którą trzymałem w dłoni, aby nie wylądowała na moim swetrze, po czym poderwałem głowę, przybierając groźną minę. Złagodniałem jednak, gdy przede mną wyrósł Emiliano z łapą w szynie. Poderwał brwi na mój widok, kiedy ja ze złością mieszałem kawę jakimś kawałkiem drewnianego patyka, który dała mi pracownica bufetu.

– Na święte duchy!- złapał się wolną ręką za pierś w teatralnym geście. Spojrzałem na jego poobijaną mordę, krzywiąc się wewnętrznie że sam doprowadziłem go do tego stanu, aż niemal czułem jak gryzą mnie wyrzuty sumienia. – Mam halucynacje po przeciwbólowych, czy naprawdę przede
mną stoi Lorenzo pieprzony Carter?

– Drzyj się głośniej, to może akurat ktoś cię usłyszy i zobaczą żywego trupa. - wycedziłem, łapiąc go za zdrowe ramię i odciągnąłem na bok.

– Postanowiłeś odwiedzić swojego przyjaciela?- zaśmieszkował, chociaż na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju zaskoczenia, albo zdumienia.

– Między innymi... - mruknąłem posępnie, chcąc wziąć łyk kawy, lecz okazało się, że wciąż była gorąca. – ... Anastasia miała wypadek. - nie owijałem w bawełnę.

Emiliano zamarł z uśmiechem na ustach, a zaraz po tym zacisnął je i zmarszczył brwi z zdezorientowaniem.

– Co ty pierdolisz?- zszedł nieco na bok, jakby próbował się czegoś dowiedzieć, ze skupieniem wbijając we mnie surowe spojrzenie. – Co się, kurwa, stało? Kiedy i jak?

– Nie chcę o tym rozmawiać po środku szpitala. - wycedziłem konspiracyjnie, rzucając mu sugestywne spojrzenie. – Przyjdź do sali na czwartym piętrze, intensywna terapia. - dodałem. Jeszcze bardziej pobladł i odchylił głowę w tył, wzdychając głęboko.

– Mam teraz mieć tomografię głowy. - oznajmił, drapiąc się po głowie. – Przyjdę za jakieś pół godziny, przy dobrych wiatrach.

Skinąłem głową na zgodę, a potem udałem się z powrotem na czwarte piętro. Rozsunąłem wolnym ramieniem drzwi od sali dla hospitalizowanych, po czym wślizgnąłem się do środka. Zasunąłem je niespiesznie za sobą,
nie chcąc aby ktokolwiek nam przeszkadzał i zawracał dupę, bo najwyraźniej podstawowy szereg badań został wykonany, skoro nie spotkałem na drodze żadnych lekarzy. Odwróciłem się w kierunku łóżka, spodziewając się że ujrzę po prostu śpiącą brunetkę, ale rozszerzyłem gwałtownie oczy, gdy dostrzegłem nie tylko ją, a drugą osobę, która pochylała się nad nieprzytomną
dziewczyną.

A raczej, kurwa, trzymał poduszkę na jej twarzy.

Chciał ją skrzywdzić.

Znowu.

Usłyszałem niemalże szum własnej krwi, która dziko zapulsowała mi w żyłach upuściłem kubeczek z kawą nawet nie wiedząc w którym momencie to zrobiłem, ale nie minęło dziesięć sekund, a ruszyłem na tego skurwysyna.

Gość w kominiarce wciskał poduszkę w twarz mojej kobiety, najwyraźniej próbując pozbawić ją całkowicie oddechu. Rzuciłem się z niego z wściekłym rykiem, czując że ta chwila mogła skończyć się dla niego i dla wszystkiego
wokół jednoznacznie.

– Ty pierdolony kutasie!- warknąłem, zarzucając mu przedramię na szyję, a potem odciągnąłem go jak najszybciej w tył, sprawiając że puścił poduszkę. – Nie masz jebanego pojęcia co cię teraz, kurwa, czeka.

(Chapter 6 - DDRCK)

Jak ostatni psychopata rzuciłem się na niego. Powaliłem go skutecznie na ziemię, nie mając przy tym większego problemu, bo nie wydawał się jakoś bosko umięśniony. Szarpał się ze mną, próbując mnie z siebie zrzucić, ale to było na marne, ponieważ w tym momencie nie istniała opcja, aby się ode mnie uwolnił.

Obiecałem, że ściągnę piekło na ziemię, to tak, do kurwy jasnej, zrobię.

Moja ręka wyrwała się do pierwszego ciosu, którym go z pewnością ogłuszyłem. Dosiadłem go okrakiem, przygważdżając skutecznie do szpitalnych płytek, a potem oplotłem z dziką furią dłoń wokół jego gardła, a drugą postanowiłem zerwać mu osłonę z gęby. Musiałem, kurwa, widzieć jak krwawi i jak go dobijam. Próbował się osłonić i to mi uniemożliwić, lecz w tamtym momencie nie zatrzymałabym mnie żadna nawet boska siła. Zerwałem mu z mordy czarną kominiarkę, chcąc rozpoznać twarz tego gnoja, lecz był kimś, kogo widziałem pierwszy raz na oczy,
bo zapewne ktoś go tutaj przysłał. Na świadomość tego, że gdybym przyszedł tu minutę później i mogłoby być za późno, bez pamięci zacząłem go okładać pięściami.

– Zdajesz sobie sprawę jakie piekło ci teraz zgotuje?!- ryknąłem rozwścieczony, zadając mu zabójczy cios prosto w twarz. – Zdajesz sobie sprawę co próbowałeś zrobić?!- złapałem go za gardło i podniosłem go z ziemi do pozycji siedzącej, aby spojrzał mi w oczy. – Kim, kurwa, jesteś i kto cię przysłał?- warknąłem, spoglądając mu głęboko w oczy, jakbym chciał zajrzeć również w czeluści jego umysłu. – Mów!- wrzasnąłem jak oszalały.

– Duch Święty. - zarechotał kpiąco, a następnie nabrał śliny w usta i splunął mi nią prosto w twarz.

Tak, kurwa, pogrywasz?

Więc koniec rozgrzewki, czas na prawdziwy mord.

– Zniszczę cię. - wycharczałem, rozciągając usta w rekinim uśmiechu z żądzą mordu. – Och, kurwa, tak. - pokiwałem sam do siebie głową, a potem wyrzuciłem pięści do serii ciosów. Waliłem go w mordę, a z każdym ciosem krew coraz bardziej tryskała. – Popamiętasz mnie. Nawet na drugim świecie
nie zaznasz spokoju i będę cię nawiedzał w pieprzonych snach. - zarechotałem, a potem uderzyłem go w nos, słysząc charaktertystyczny chrzęst kości nosowej. – Za to, że odważyłeś się chociażby zbliżyć do mojej kobiety. - przygwoździłem go mocniej do podłogi, ponieważ zaczął się miotać jak pchła. – Za to, że choćby spróbowałeś zrobić jej krzywdę. - wymieniałem, uderzając w niego jak oszalały.

Pochwyciłem go za poły bluzy, którą miał na sobie, a następnie przyciągnąłem go z powrotem do siebie.

– Zacznij błagać o wybaczenie, a może skrócę twoje męki.

– Mój szef przekazuje ci wiadomość... - wykrztusił, spluwając krew na podłogę. – ... Non la lascerà sola. Ogni volta che si presenterà l'occasione, vorrà ucciderla di nuovo. Fino a quando non lo incontri e ti metti nelle sue mani. - wychrypiał mi do ucha, gdy pochyliłem się nad jego mordą.

Raczej nie musiałem spowiadać się z tego jak kurewsko szybko podskoczyło mi ciśnienie. Rozdymałem nozdrza, a potem rzuciłem się na niego jak wygłodniały wilk na zwierzynę. Zacząłem okładać go pięściami, jeszcze
bardziej, sprawiając że prawie stracił przytomność.

– Przekaż mu więc...: Doskonale zna drogę i sam może po mnie przyjść. - oblizałem wargi z posmaku jego krwi, która znalazła się na moich ustach. – Och, cholera... - zassałem wargę, gdy zdałem sobie z czegoś sprawę. – Nie zdążysz... bo zapierdolę cię w mniej niż dziesięć minut. - zacmokałem, wydymając usta w gorzkim zawodzie.

– To się jeszcze okaże. - wyszeptał.

Chciałem go podnieść z podłogi, ale zakrztusiłem się powietrzem, gdy poczułem niepokojący ból w brzuchu, który rozciągnął się po całej jego długości. Opuściłem bardzo powoli głowę w dół, tracąc siłę, którą dotychczas władałem, aż spostrzegłem jak przejeżdża ostrzem noża po całej długości mojego brzucha i rozcina skórę tak głęboko, aż jucha zabarwia przesiąka materiał swetra. Obezwładniony, rozchyliłem usta, próbując stłumić w sobie ból, ponieważ ten fiut zamierzał wbić ostrze w moje podbrzusze.

W ostatniej chwili, gdy czubek zanurzył się w moim ciele, wytrąciłem mu rękojeść, a potem kopnąłem narzędzie zbrodni jak najdalej.

– Kurwa... - zasyczałem, chcąc go zaatakować, ale zepchnął mnie z siebie, gdy poczułem ostry ból w ciele, aż pociemniało mi chwilowo w oczach.

Wciągnąłem powietrze przez nos, lądując z hukiem plecami na podłodze, a potem ten sukinsyn postanowił mnie dopaść. Zdzielił mnie dwa razy po mordzie, a ja nie byłem w stanie wybronić tych ciosów, ponieważ wcisnął kolano w ranę na moim brzuchu, aż wylało się ze mnie więcej krwi. Sądząc, że mnie obezwładnił, bo walczyłem z doskwierającym bólem, tłumiąc zbolały jęk, zerwał się po nóż, który kopnąłem w róg sali, lecz w porę owinąłem łydkę wokół jego kostki, sprawiając że rąbnął szczęką o podłogę. Wczłapałem się na niego, czując że od wysiłku rana krwawi mi
coraz mocniej, a potem złapałem go za bluzę i szarpnięciem przyciągnąłem do siebie.

– Niektórzy już się przekonali o tym, że nie łatwo jest mnie zabić. - zaśmiałem mu się wprost do ucha, pomimo bólu jaki mi doskwierał. – Ale ty będziesz następnym, skoro próbowałeś. - wyszczerzyłem się do niego.

Wszepiłem palce w jego kark, a potem mimo sprzeciwów i prób wyszarpania się z pod uścisku wściekłość i furia pochłonęły mnie tak bardzo, że pociągnąłem go niemal w stronę sąsiedniego, na całe szczęście pustego łóżka.

– Wiesz co zamierzam teraz zrobić?- zapytałem, oblizując spuchniętą wargę od ciosu, który mi sprezentował. – Będziesz miał bliskie spotkanie z ramą łóżka. Ponieważ rozpierdolę ci o nią czaszkę mniej niż dziesięcioma uderzeniami.

I spełniłem swoją obietnicę. Gdyż zaciągnąłem go pod sąsiednie łóżko, a później ściskając w palcach spięty kark, przesunąłem je na spocone
czarne włosy i zamachnąłem się pierwszy raz. Przypierdoliłem jego czołem prosto w metalową rurkę, aż ta zadrżała, a facet wydał przeciągły, jeszcze przytomny jęk. Zajebałem jego głową po raz drugi, a wtedy usłyszałem
pierwszy chrzęst kości.

– Teraz możesz się przekonać na własnej skórze, co grozi za tknięcie mojej kobiety, albo chociażby zazwyczaj nieudana próba zrobienia jej krzywdy. - wycedziłem mu do ucha, biorąc kolejny zamach.

Wbiłem palce jeszcze mocniej we włosy, szarpiąc za nie od skóry głowy, a potem podniosłem się na tyle ile pozwalała mi rana i wziąłem zamach łbem, waląc go pyskiem prosto w metal. Trzeci raz. Czwartym przyrżnąłem w rurkę jego brodą. Krew rozbryzgała się naokoło, a ja zaczynałem się
obawiać, że metal za chwilę nie wytrzyma.

– Masz całkiem twardy łeb jak na takiego durnia. - zażartowałem, gdy wydał z siebie cichy jak myszka jęk. Przy piątym stracił przytomność, co rozpoznałem po wiotkości ciała. – Cóż, słaby z ciebie zawodnik.

Zamachnąłem się szósty raz, słysząc trzask kości - jak podejrzewałem oczodołu, a na ten wydźwięk zamruczałem przeciągle, jakby sprawiło mi to przyjemność. No ba, oczywiście, że sprawiło. Chciałem zamachnąć się po raz siódmy, ale rytmiczne pikanie zamieniło się w jeden długi dźwięk, który sprawił, że moje serce autentycznie zamarło i zostałem brutalnie ściągnięty na ziemię. Z trudem poderwałem się do pionu, bo osłabił mnie ból, a na dodatek zakręciło mi się tak nagle w głowie, że omal nie zaliczyłem spotkania z podłogą. Nie miałem jebanego pojęcia co się ze mną działo, ale czułem, że coś było nie tak. Przeszedłem wiele dźgnięć, postrzałów, dlatego kawałek rozcięcia nie powinien stanowić u mnie problemu, a jednak coś sprawiało że nie mogłem się poruszyć.

Jęknąłem cicho, próbując się czegoś złapać, ale rozdwojony obraz w oczach sprawił, że wpadłem na ścianę i poczułem że coraz ciężej mi się oddycha. Pisk w tle nie ustawał, a ja coraz bardziej traciłem kontakt ze światem z
niezydentyfikowanego powodu. W głowie mi pulsowało, a do tego nie mogłem wyostrzyć obrazu przed oczami.

Ja pier-kurwa-dolę.

Stęknąłem, czując jakby ktoś dosłownie wbił igły w mój brzuch. Gwałtownie rozchyliłem powieki, próbując poderwać głowę, aczkolwiek szybko tego pożałowałem bo mój łeb zapulsował jakbym był na zajebistym kacu.

– Panie Carterze, słyszy mnie pan?- jak zza grubej szyby dobiegł do mnie głos starszej kobiety, która sekundę później znalazła się nad moją twarzą. – Odzyskał pan przytomność, bardzo mnie to cieszy, ale proszę leżeć spokojnie, zaraz skończę.

Co, kurwa, skończysz? Wkładasz mi tasiemca do brzucha, czy jak?

– Anastasia... - wychrypiałem ciężko, czując jakbym miał w gębie pustynię i nie pił przez kilka dni.

– Słucham? Może pan powtórzyć?

Głucha jesteś, czy co do chuja.

– Anastasia. - odchrząknąłem, aby zabrzmieć wyraźniej. – Gdzie ona jest?

– Ach, pańska narzeczona. - zaświergotała, wreszcie rozumiejąc. – Wszystko z nią w porządku, nastąpiły drobne komplikacje...

– Jakie, kurwa, komplikacje?!- poderwałem się, ale szybko powróciłem na miejsce, bo dopadło mnie mocne ciągnięcie w dole brzucha.

– Uspokój się, młodzieńcze, bo nie wypuszczę cię stąd przez najbliższą dobę!- pomachała mi grożąco palcem przed nosem. – Pana narzeczona miała chwilowo problem z samodzielnym oddychaniem, ale wszystko się unormowało, dzięki szybkiej interwerncji lekarza. Swoją drogą być może uratował jej pan życie, gdyby ten zbir...

– Gdzie on jest?- zapytałem od razu.

– Pański przyjaciel powiedział, że przekaże go w ręce policji.

Bardzo, kurwa, dobrze. Oczywiście policja oznaczała coś innego w naszym języku, ale im mniej wiedziała - tym dłużej żyła.

– Z panem za to było o wiele gorzej i wystąpiło zagrożenie życia. - pokręciła głową z zatroskaniem. Taa, pierdolenie o szopenie. – Wykryliśmy na ostrzu, którym został pan zraniony, że był zatruty cyjankiem. - CO KURWA??? - W porę podaliśmy panu hydroksokobalaminę i zatrucie minęło, chociaż musi pan pozostać pod naszą obserwacją co najmniej kilka dni.

– Jaki, do chuja pana, cyjanek?- nie szczędziłem sobie salwy przekleństw.

– Proszę zważać na słowa. - skarciła mnie, majstrując coś przy moim brzuchu. –Prawdopodobnie ktoś pokrył ostrze cyjankiem w płynie, co mogło się skończyć dla pana śmiertelnie w innym przypadku, szczególnie że cyjanek dostał się do rany. - wyjaśniła, a ja wciąż patrzyłem w sufit jakbym nie do końca kontaktował co się odjebało. – Gotowe. Założyłam panu kilkanaście szwów i musi je pan nosić mniej więcej siedem dni. - oznajmiła.

– Dziękuję. - odparłem, chcąc się podnieść z łóżka wbrew własnemu ciału.

– CO PAN WYPRAWIA?!- popatrzyła na mnie tak surowo, aż podskoczyłem. – Proszę natychmiast wracać do łóżka!

– Dobrze się czuję, nie potrzebuję leżeć.

– Wciąż jest pan osłabiony, podłączę panu kroplówkę i ani mi się pan waży opuszczać sali. - pogroziła mi palcem.

No, kurwa, chyba nie. Musiałem pójść do Anastasi i tam kontrolować kto wchodzi, kto wychodzi i kto przechodzi. Nie było jebanej opcji, żebym znowu zostawił ją samą. Z niecierpliwością obserwowałem jak zakłada
mi wenflon, a potem podłącza do niego kroplówkę, myśląc że mnie uziemi.

– Proszę wypoczywać i nie opuszczać sali. Jutro rano zabiorę pana na pobieranie krwi i wykonamy szereg pozostałych badań.

Mam to w dupie.

Skinąłem głową, odprowadzając ją spojrzeniem. Jak tylko opuściła salę, w progu minął się z nią Emiliano. Wślizgnął się powoli do środka, a drugą zdrową ręką zamknął za sobą drzwi od sali. Odnalazł mnie spojrzeniem,
a potem głęboko odetchnął, jakby z ulgą, po czym przeczesał swoje ciemnobrązowe
włosy, zbliżając się do mnie.

– Ja pierdolę, stary, jak się czujesz?- zapytał od razu, najwidoczniej rozgorączkowany,
uważnie przyglądając się mojej twarzy.

– Czuję jakby miało mi zaraz rozjebać łeb. - wysyczałem rozwścieczony, przytykając palce do pulsujących skroni. Wydałem z siebie cichy syk, gdy poczułem jak napierdala mnie łuk brwiowy, który prawdopodobnie miałem zszyty.

– Stary...

– Gdzie jest ten fiut?- zapytałem pozornie spokojnie, wbijając cięty wzrok w drzwi od sali, naprzemiennie rozluźniając i zaciskając palce w pięści.

– Rozjebałeś go, Carter. Nie było z niego co zbierać. - potrząsnął głową, jakby z lekkim niedowierzaniem.

– Zajebiście. - skinąłem głową zadowolony przynajmniej z tego, po czym zmusiłem się do wstania, chociaż moje ciało stawiało opór i dopiero wtedy poczułem jak kurewsko wiotkie są moje nogi. – Muszę do niej iść.

– Lorenzo, ochrona cały czas pilnuje piętra, nikt tam nie wejdzie, nie musisz się o to martwić. Nie powinieneś wstawać. - stwierdził stanowczo, stając mi na drodze w próbie powstrzymania mnie.

– Pierdolenie o szopenie. - warknąłem. – Gdzie była ochrona, kiedy prawie ją udusił, co?!- uniosłem się coraz bardziej pozbawiony kontroli, bo obraz tego sukinsyna, który próbował ją zabić. – Nikomu nie ufam, Emiliano, rozumiesz? Zostawiłem ją na pieprzone dziesięć minut, a tyle wystarczyło, żeby ktoś znowu sprawił, że otarła się znowu o śmierć. - wywarczałem, szarpnięciem wyrywając kabel od kroplówki z wenflonu.

– Dasz radę iść?- podjął, wiedząc po prostu, że jeżeli coś sobie postanowię, to nie odpuszczę, więc została mu jedynie opcja pomocy mi.

– Możesz mnie asekurować, w razie, gdybym poleciał na dupę. - wymamrotałem sarkastycznie, wciągając głęboko powietrze przez nozdrza, kiedy chciałem się wyprostować, ale zaszyta rana dawała we znaki i uniemożliwiała mi swobodnie poruszanie się.

– Jasna sprawa. - parsknął Emil, po czym wyprzedził mnie i wyruszył w stronę drzwi. – Poczekaj, sprawdzę czy nie ma tej starej ropuchy...

– Kogo?

– Piguły. - doprecyzował szeptem, wysuwając głowę poza ciasną szczelinę, próbując przeczesać wzrokiem korytarz. – Dobra, horyzont czysty. - oznajmił, po czym otworzył szeroko drzwi i pierwszy opuścił pokój.

Doczłapałem się z towarzyszącym mi Emilem do windy. Rana kurewsko bolała i zdecydowanie powinienem poprosić o jakieś przeciwbólowe, ale nie mogłem tracić czułości, bo zapewne po ich zażyciu czułbym się osowiały. Postanowiłem więc stwarzać pozory, że nic mnie nie boli, chociaż na skroniach
nazbierały mi się kropelki potu od niewielkiego wysiłku.

– Tylko się nie wykolej. - burknął błagalnie Gatto, kiedy wcisnął piętro z numerem cztery.

Wyglądaliśmy jak pierdolone przegrywy. Ja z  obitą mordą i z ciętą raną, oraz Emiliano z łapą w szynie, sinym pyskiem, oraz wieloma niewidocznych na zewnątrz ran. Nerwowo tupałem butem w podłogę, wyczekując momentu aż znajdę się na miejscu. Mckelmerg po całym tym wydarzeniu przewieziono na inną salę, ponieważ w tamtej zrobiłem niezły syf i była prawdopodobnie w trakcie czyszczenia. Jak tylko Emil podał mi numer sali, jakbym nagle dostał skrzydeł popierdoliłem kuśtykając na wpół zgięty prosto pod tamte drzwi.

Wyglądałem jak dziadek, który zjarał jointa i odjebało mi na łeb, ale miałem to w dupie. Oczywiście nie zauważyłem żadnego ochroniarza, który rzekomo miał strzec te piętro, więc tym bardziej poczułem się zaspokojony, kiedy wszedłem do sali i zobaczyłem prawie całą i zdrową brunetkę.

Leżała na innym łóżku, chociaż w pomieszczeniu ponownie była sama, ale to
było mnie upiorne i depresyjne. Znajdował się tam też miękki fotel, zatem miałem przynajmniej coś lepszego niż jebany plastik wżynający się w dupę do spania. Czując jak ciężar odrobinę zmniejsza ciężar na moich
ramionach, gdy zatrzymałem się nieopodal łóżka, wypuściłem swobodnie powietrze i tłumiąc rwący ból w brzuchu zająłem ostrożnie miejsce na miękkim fotelu. Spodziewałem się, że Emiliano mnie tu zostawi, ale ku mojemu niezadowoleniu zbliżył się powoli w niepewnym kroku. Rzucił okiem na nieprzytomną Anastasie, a potem zacisnął wargi w wąską kreskę i przekierował oczy na mnie.

– Ja pierdolę... - wymamrotał cicho. – Podejrzewasz kto jej to zrobił?

– Devil. - odparowałem bez wahania, nie spuszczając oka z przymkniętych powiek, których rzęsy rzucały dzień na policzki.

– Nie...

– Tak. - trzymałem się swojej racji. – Zaczął się z nią szarpać, ale jakoś mu uciekła. Zadzwoniła od raziu do mnie i... - zassałem powietrze. – ... nie zdążyłem. Widziałem tylko rozpędzony samochód, który w nią uderzył.

– Stary, nie obwiniaj się. To nie jest twoja wina.

– Moja, bo ją, kurwa, z nim zostawiłem, doskonale wiedząc co może jej zrobić. -
powstrzymałem się od krzyku, a potem rąbnąłem pięścią w ramę łóżka.

– Ten fiut mógł to zrobić w każdym innym momencie, Lorenzo. Jest niezrównoważony
tak samo, jak Golden.

– Jestem jebany tchórzem. - wychrypiałem, wplątując powoli palce we włosy i pochyliłem nieco głowę, gdy myśli zaczęło krążyć w mojej głowie niczym jebany huragan. – Oddam się w jego ręce. - oznajmiłem nagle, podnosząc głowę i splotłem ze sobą palce pod brodą, gdy wyczułem na sobie ciskające piorunami spojrzenie Emiliana. – Niech robi ze mną co chce. Koszmar, który jej zrządziłem, musi się w końcu skończyć.

– Skończ to ty pierdolić, jełopie!- huknął nagle Emiliano, wyrastając przede mną jak słup, dlatego zdecydowałem się powoli wstać z krzesła i rozchodzić to, co przed sekundą powiedziałem. – Nie wiesz, co przeżywała po twojej "śmierci", więc nie zamierzam ci pozwolić ponownie zrządzić jej piekło na ziemi. - wycelował we mnie ostrzegawczo palcem, wbijając we mnie surowe, pouczające spojrzenie.

– Jakie ja mam dla niej znaczenie?- prychnąłem, zaciskając palce na skrzydełkach
nosa w frustracji.

– Jaki ty, kurwa, jesteś zjebany. Ciesz się, że jesteś w szpitalu, bo zaraz poprzestawiam ci wszystkie stawy. Po co kazałes mi wysłać gości do jebanego Nowego Jorku, tylko po to, żeby znaleźć dowody na tego całego Lucasa-kutasa, na to, że zamoczył w innej?! Wytłumacz mi swój cel, bo naprawdę, kurwa, nie wiem czego ty chcesz. Będziesz pozbywał się każdego, z kim
będzie próbowała się związać?

– Nie.

– Nie? To zajebiście. - wygiął dumnie kąciki ust. – W takim razie, jak już cię rozstrzelają, ja się nią zaopiekuję.

Poderwałem gwałtownie głowę, gdy dotarł do mnie sens jego słów. Wpieniłem się tak bardzo, że niemal ujrzałem czerwień przed oczami, czując jak rośnie mi ciśnienie.

– Odszczekaj to. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, będąc o krok od rzucenia się na niego z pięściami, tak samo jak na tamtego chuja.

– Nie, dlaczego miałbym?- sarknął, najwyraźniej dobrze się bawiąc drażnieniem
mnie.

Podminowany, czując jak zaczyna mi wściekle drgać powieka, rzuciłem się na niego, kompletnie ignorując szwy założone na świeżą ranę, która kurewsko zapulsowała od gwałtownego ruchu. W pięciu krokach znalazłem się tak blisko niego, że mogłem prawie zetknąć się z nim czołem. Gdy on rozciągnął wargi w zadowolonym, a zarazem kpiącym uśmeiszku, pchnąłem go na ścianę z głośnym łoskotem. Skrzywił się, na zderzenie
się plecami z betonem, jednak zadowolenie nie schodziło mu z twarzy.

– Nigdy, kurwa. - złapałem za materiał jego koszulki, aby przyciągnąć go do siebie bliżej, aż zetknęliśmy się nosami. Zacisnąłem mocno szczęki, nie hamując swojego agresywnego podejścia do sprawy. – Po moim trupie się do niej zbliżysz.

– Zatem już niedługo, skoro zamierzasz się oddać w ręce Goldena. - dumnie wypiął pierś, uświadamiając mi ten fakt. Przejechał językiem po dolnej wardze, łypiąc na nią zza mojego ramienia. – Jak już będziesz sobie odpoczywał
w piekle, zajmę twoje miejsce.

– Nie odważysz się, kurwa.

– Już się odważyłem. - oświadczył, unosząc cwaniacko lewą brew w górę. Łypnął na mnie z góry, kiedy spojrzałem na niego z pod byka, będąc krok od skręcenia mu karku. – Dwa lata temu.

– Skończ pieprzyć, bo naprawdę ci przypierdolę. - ostrzegłem go, przybierając
bojową postawę.

– Mówię ci tylko i wyłącznie prawdę, przyjacielu. - wygiął usta w skurwysyńskim
uśmieszku, który byłem gotów mu zetrzeć z mordy. Odepchnął mnie płynnym ruchem, a potem przekrzywił głowę w bok, jakby chciał lepiej mi się przyjrzeć. – Po co miałbym kłamać? Teraz jej wybór się powiększył. Jesteś
ty, ja i jeszcze Lucas. Pozostawmy jej prawo wyboru. - puścił mi oko i zanim zdołałem go dopaść, wyślizgnął się z sali.

Co to, do kurwy, miało znaczyć?

Anastasia

Nie miałam pojęcia gdzie byłam. Co się
ze mną działo? Czułam się dziwnie, tak jakbym zastygła w jakiejś czasoprzestrzeni i nie mogła się z niej uwolnić. Jakbym była manekinem za szybą, którą mógł otworzyć tylko ktoś, kto
miał klucz. Próbowałam się poruszyć, aby dać znać że próbuję się wydostać z dziwnego snu, który nie mógł być snem, bo w końcu się z niego wybudziłam i byłam na wpółświadoma. Ciche szmery dobiegały do moich uszu, co
świadczyło o tym, że nie byłam tu sama. Szelest jakiegoś materiału. Westchnienie.

Nieprzyjemne dla uszu szuranie czymś ciężkim po podłożu. A potem cisza. Wydawająca się trwać wieczność cisza.

I znowu pochłonęła mnie czerń.

Ponownie ocknęłam się w takim samym stanie, jak wcześniej. Nie wiedziałam co spodowało, że ktoś, albo coś przywróciło mnie do tego miejsca. Znowu było ciemno. Znowu pojedyncze szmery, aż w końcu...

O matko.

Wreszcie coś poczułam! Żyłam! Jezu Chryste, żyłam!

Muśnięcie ledwo wyczuwalne przez to że nie docierały do mnie praktycznie żadne bodźce, które odznaczyło się na mojej dłoni sprawiło że dzięki niemu byłam w stanie drgnąć. Co prawda, było to naprawdę nikłe poruszenie
się, tak jakbym ważyła kilkaset ton i nie mogłam poruszyć żadnym mięśniem, ale nadal to coś było przełomem. Chciałam krzyknąć, jęknąć, albo coś z siebie wykrztusić, aby ktoś mógł mi pomóc opuścić ten stan, ale wydawało
mi się, że w przełyku miałam pieprzoną saharę.

– ... sta... ia... - usłyszałam połowicznie, tak jakby mój umysł urywał sobie sylaby i nie mógł przyswoić tego, co chciałam zrozumieć.

Wykrzywiłam twarz w grymasie, kiedy z trudem zaczęłam przyjmować pierwsze bardziej konkretne bodźce. Pierwsze co odczułam to ból. Promieniujący ból niemalże w całym ciele i każdym możliwym nerwie, chociaż nie byłam w stanie wskazać palcem na bolesny punkt. Nie mogłam się poruszyć, bo nawet oddech sprawiał mi trudność i z czasem miałam wrażenie, że było mi coraz trudniej, bo nie mogłam zaczerpnąć tchu. Na klatce piersiowej czułam rozrywający ból, tak jakby ktoś zmiażdżył mi płuca i przycisnął czymś ciężkim. Wydawało mi się, że ktoś musiał przejechać po mnie walcem, bo ból był nie do zniesienia z każdą przemijającą chwilą. Dlatego szybko pożałowałam tego, że próbowałam się tak uparcie skontaktować z rzeczywistością, bo z minuty na minutej uderzało we mnie cierpienie. Zaczerpnęłam wdech, jakbym próbowała wynurzyć się z wody, ale poskutkowało to kolejnym dorzuceniem ciężaru na moją pierś.

Czułam się jakby skamieniała i próbowała
wydostać się z pod głazu, ale był za ciężki, abym mogła to zrobić sama. Dygnęłam dłonią, próbując zaalarmować komukolwiek kto mógł tu być, że próbuje wyrwać się z szponów mrocznej otchłani. Jak na zawołanie poczułam że czyjaś ciepła ręka styka się z moją, dlatego poruszając znacząco palcami, napotkałam szorstką skórę.

– Anastasia?- cichy, ochrypły głos rozbrzmiał w moich uszach niczym groza z piekła rodem.

Nie wiedziałam, czy byłam u progu samych czeluści piekieł, czy może właśnie najniżej jak tylko się dało. Chciałam coś powiedzieć, albo chociażby mruknąć, ale nie udało mi się
to. Byłam tak obolała, jakbym biła się z betonem i niemal każde poruszenie mięśniem przyprawiało mnie o bolesne skrzywienie się. Wbiłam paznokcie w coś miękkiego, jakbym chciała powstrzymać znajomy głos i nie pozwolić mu się oddalić.

– Jestem tutaj. - zapewnił spokojnym, łagodnym głosem, wykazującym cierpliwość.

Próbowałam otworzyć oczy, ale były tak zlepione ciężarem snu, że przyszło mi to z wielkim trudem. Powoli je zmrużyłam, ale zaatakowało mnie nagły, bo oślepiający blask białej lampy, więc z ochrypłym jękiem je pośpiesznie zamknęłam. Leniwie poruszyłam się na czymś miękkim swoimi ramionami,
które były piekielnie spięte, jakbym miała je spętane ciasnym sznurem przez kilka dni. Z trudem zwilżyłam przełyk, bo ślina była tak gęsta, że stanęła mi gulą w przełyku, ale gdy mi się to udało, powoli przejechałam językiem po dolnej wardze.

Chrząknęłam, próbując zasugerować że chce
mi się pić, a najlepiej byłoby, gdyby ktoś wylał na mnie wiadro wody dla otrzeźwienia. Chciałam poruszyć drugą dłonią, jednak szybko tego pożałowałam, kiedy poczułam okropny ból w śródręczu, jakby ktoś zmiażdżył mi całe
jej wnętrze. Syknęłam cicho, bo w palcach czułam niemal to samo, o ile nie intensywniej. Ciążyło mi coś na niej, co sprawiało że nie mogłam w żaden sposób zmienić jej pozycji, by odczuwać pulsowanie chociaż odrobinę mniej. Sapnęłam poirytowana, a potem zmusiłam się do rozchylenia powiek, pomimo sprzeciwności, jakie wrzeszczały z mojego kompletnie
spowolnionego ciała.

Co się ze mną, do cholery, działo?

Znowu oślepiło mnie światło, ale przynajmniej z mniejszą intensywnością.

Pierwsze co dostrzegłam to biały, wyglądający
tak samo jak się czułam, czyli martwo, sufit. Zamrugałam, pozbywając się mgiełki, która przysłaniała mi spojrzenie do tego stopnia, że nie mogłam nic dotrzec, a jedynie kontury
tego, co mnie otaczało. Powiodłam na wpół żywym wzrokiem po otoczeniu, dopóki nie mignęło mi coś nad głową... albo raczej ktoś.

Odetchnęłam gwałtownie, kiedy zblokowałam kontakt wzrokowy z czarnymi ślepiami w których mogłam odnaleźć całą masę sprzecznych emocji. Z uwagą i skupieniem przyglądał mi się niczym sam diabeł czyhający u wrót do piekła na mój wyrok. Obserwowałam go nieco sennym, znużonym spojrzeniem, ale mogłam zauważyć, że jego ramiona opadły, a zaraz po tym rozległ się przeciągły świst wypuszczanego powietrza. Będąc jeszcze bardziej zdezorientowana tym, co się tutaj odpieprzało, chciałam podeprzeć się na łokciu ręki, która mnie nie bolała i lekko się unieść, ale gdy zdałam sobie sprawę ile wysiłku mi to sprawiło, bezwiednie opadłam z powrotem
na miękki materac. Leżałam na łóżku, to z pewnością.

– Spokojnie, nie ruszaj się, bo zrobisz sobie krzywdę. - mruknął cicho, niemal szeptem mężczyzna nade mną, więc powróciłam do niego uwagą, wykrzywiając twarz w grymasie bólu. – Chce ci się pić?

Jezu, cholernie!

Patrzył na mnie intensywnym wzrokiem, dlatego wciągnęłam głęboko powietrze i skinęłam sztywno głową, bo chwilę po tym poczułam nie do zniesienia ból w potylicy, a szczególnie w skroni. Brunet jak spostrzegłam
przybliżył się do mnie, a później przed oczami mignęła mi szklanka z wodą, przez co moje oczy zaświeciły się jak dolary na widok picia. Przyglądałam się mu jak zawisł nad moją twarzą i trzymając szklankę w jednej dłoni
drugą zanurkował ostrożnie pod moją głowę, więc na tyle ile miałam siły odkleiłam ją od poduszki, co sprawiło że delikatnie dotknął mojego karku nieznacznie go podniósł, abym nie oblała się piciem.

Bezwiednie rozchyliłam spierzchnięte wargi, które niemal czułam jak są popękane, czekając na wodę jak na cholerne zbawienie.

– Tylko ostrożnie, małymi łyczkami. - polecił, przytykając szkło do moich warg.

Przechylił odrobinę naczynie, a ja jak narkomanka na głodzie zaczęłam pochłaniać wodę, niczym najcenniejszy dar. Jak tylko zimna ciecz zalała moje gardło, poczułam się jakbym wróciła na ziemię. Pochłaniałam łapczywie wodę, a gdy dotarłam do połowy i nadal było mi mało, Lorenzo odsunął na kilka sekund szklankę.

– Mówiłem, powoli. - odetchnął karcąco, potrząsając głową z politowaniem. – Chociaż raz się mnie podsłuchaj, bo się zakrztusisz.

Człowieku, daj mi tej wody, bo zaraz umrę.

Po posłaniu mu ponaglającego spojrzenia, z powrotem dostałam to, czego chciałam. Delikatnie podniósł moją brodę do góry, ponieważ kilka kropel wody spłynęło mi po szyi, gdy łapczywie pochłaniałam płyn. Wypiłam ją do ostatniej kropli, więc wydawało mi się, że zaraz pęknę, lecz gardło piekło mnie nadal w potrzebie zwilżenia go. Zmarszczyłam brwi, gdy chciałam poprawić się na łóżku samodzielnie, ale dolna część mojego ciała najwidoczniej nie chciała współpracować, bo nogi miałam sztywne.

Chwila.

Nogi.

Nie czułam ich...

***

ja na wózku ale robię ruchy... a ty klepiesz co napiszą ci paluchy

XDDDDDD

dziś nie pozdrawiam, myszeczko

dajcie znać jak wam się podobał ——>>>

postaram się żebyście nie czekali tak długo na następny! kocham!

ETERNALFLAME

Continue Reading

You'll Also Like

35.7K 1.4K 16
„Jesień w Boulder City przynosi nie tylko zmieniające się liście, ale także powrót nielegalnych wyścigów samochodowych. Dla 17-letniej Grace, sztuka...
103K 4.1K 44
"Czasem ludzie również obrastają skorupą kruchego lodu." Gdy z dwudziestopięcioletnią gwiazdą łyżwiarstwa figurowego zrywa jeden z debiutujących na l...
501K 25.5K 48
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
69K 1.8K 45
Rzeczy, które tak bardzo są złe i niewłaściwe, są najbardziej pożądane. Olivia Williams - młoda dziewczyna, która ma całe życie przed sobą, spotkała...