Różane kłamstewka | Rośka han...

Autorstwa _veal_

1.5K 127 170

Rok 1939. Wraz z wybuchem wojny Rudy odkrywa, że choruje na rzadko spotykany syndrom kwiecistych płuc - hanah... Więcej

prolog
rozdział 1
rozdział 2
rozdział 3
rozdział 4

rozdział 5

155 13 56
Autorstwa _veal_

wyszedł z tego trochę rozdział-zapychacz, ale czułam potrzebę napisania czegoś takiego (niezależnie ile to trwało)
w sumie nie trzeba czytać żeby potem połapać się w późniejszych rozdziałach, bo prawie nic się tu nie dzieje
korekta też może zostawiać trochę do życzenia

tak czy siak, enjoy



Choć Paweł nie był w stanie ciągle towarzyszyć Rudemu jak cień i być przy nim w każdym trudnym momencie, gdy już był z nim razem, okazywał niesamowite wsparcie i zrozumienie, co bez wątpienia Jankowi pomagało. Przestał nawet żałować, że tamtego dnia nie domknął drzwi, a Paweł podglądnął jego atak. Z czasem zaczął wręcz dziękować losowi za tak dobry dla niego zbieg okoliczności. Co nie zmieniało faktu, że odkąd dowiedział się, dlaczego tak naprawdę choruje, był załamany.

O ile fakt, że zakochał się bez wzajemności i bez szans na nią byłby dla Rudego dołujący, o tyle to, że zakochał się w Zośce wpędzało go w istną otchłań beznadziei i rozpaczy. Miał absolutnie dość. Mimo to jego podświadomość pracowała celująco i dyskretnie nakazywała mu pewne zachowania. Zaczął mniej spóźniać się na spotkania, a po dłuższym czasie stał się nawet niemal idealnie punktualnym. Oczywiście starał się również być dla Zośki milszym, a po jakimś czasie przestał nawet tak bardzo go unikać. Rzecz jasna nie był głupi i nie chciał wmawiać sobie kitu, więc tłumaczył to sobie tym, że po pierwsze sytuacja i tak była tragiczna więc co mu szkodzi, a po drugie mimo wszystko lepiej dla jego zdrowia będzie nie wchodzić tak w konflikty z Zośką i nie stracić całkowicie jego szacunku i przyjaźni, mimo że szanse na głębsze uczucie były praktycznie zerowe. Paweł zaś z zadowoleniem obserwował te stopniowe zmiany, jednocześnie próbując w ramach dyskretnej pomocy rozgryźć Zośkę.

Robił wszystko. Obserwował każde jego zachowanie, zwracał uwagę na każde jego słowo, śledził jego podejście do Rudego i analizował wszystko w oparciu o swoją wiedzę. I mimo, że był już dosyć do tego przyzwyczajony, a dodatkowo opanował to doskonale dzięki Rudemu, to nadal nie mógł rozgryźć i zrozumieć tak tajemniczego i zamkniętego w sobie człowieka jak Zośka.

Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że Zośka to nie Rudy. Że Rudego może znać na wylot, ale Zośki nie pozna nigdy, nawet będąc jego bliskim przyjacielem, bo Zośka po prostu na to nie pozwoli. Ale nie spodziewał się, że może on być tak bardzo skryty i tak dobrze ukrywać swoje uczucia.

Odkąd umarła jego matka, Tadeusz nabrał nadzwyczajnej wprawy. A mieszane i niezrozumiałe dla niego uczucia w stosunku do Rudego tylko sprzyjały mu w dochodzeniu do perfekcji, której był już naprawdę bardzo blisko.

Nie wiedział, co tak naprawdę czuł i pomimo wielu analiz i rozmyślań nie mógł się tego dowiedzieć. Nie umiał tego nazwać i nie potrafił dopuścić do siebie jednej kluczowej myśli, jednego, jedynego ważnego domysłu który mógłby odpowiedzieć na wszystkie nurtujące go pytania. Tkwił w martwym punkcie i niebywale go to denerwowało. Nienawidził nie wiedzieć czegoś o sobie.

Nie potrafił zliczyć, ile nieprzespanych nocy przeżył tylko dlatego, że chciał zgłębić tajemnice własnego serca i duszy. Nie chciał wiedzieć, ile nerwów i łez bezsilności na to zmarnował. Nie mógł wyrazić, jak bardzo go to wykańczało i jak bardzo miał tego dość. Modlił się, a wręcz błagał Boga żeby jak najszybciej się to skończyło. Na razie modlitwy jednak nie działały i nawet nie zanosiło się na to, że rozpaczliwe prośby zostaną wysłuchane.

Ale pilnował się. Pilnował się, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic głupiego, nic nie palnąć, żeby po prostu żadne nieprzemyślane słowa nie opuściły jego ust. I to akurat szło mu znakomicie. Zachowywanie wszystkiego dla siebie, kiedy jesteś introwertykiem, nawet nie jest takie trudne.

Gorzej miał się Rudy. Owszem, zręcznie wszystko ukrywał i tuszował, już nawet nie sprawiało mu to tylu trudności co na początku. W końcu Paweł też go krył i w razie załamania mógłby się wygadać właśnie jemu. Ale to nie zmieniało faktu, że czasami zdarzało mu się odrobinę zapomnieć. I o ile było to przy Pawle, który łatwo wszystko wychwytywał, dało się to jeszcze szybko odkręcić. Gorzej było kiedy Pawła nie było, a Rudy wpadał w jeden ze swoich refleksyjnych nastrojów.

Choć wszystkie wcześniejsze wpadki, nawet kiedy Pawła nie było w pobliżu, jakoś obracał w żart czy tuszował, to z tą nie dało się nic zrobić.

To było zbyt jednoznaczne.

Był październik. Rudy z Zośką i Alkiem siedzieli w mieszkaniu tego ostatniego żywo dyskutując o wszystkich mniej lub bardziej istotnych sprawach, jakie przyszły im na myśl. Pawła niestety nie było, wyjechał na wieś do dziadków. Janek tego żałował, ale nie mógł nic na to poradzić. Ciągle musiał się uczyć, że nie będzie mieć przyjaciela zawsze przy sobie.

Nagle zadzwonił telefon. Alek, ponieważ inni domownicy byli w mieszkaniu, nie przejął się tym tylko dalej kontynuował swoją wypowiedź odnośnie najnowszej literatury zagranicznej, ale kiedy po chwili nadal nikt nie odbierał zdenerwowany wyszedł i sam to zrobił. Rudy więc został sam na sam z Zośką. No i mówiąc krótko nie posłużyło mu to.

Ponieważ już dobre parę minut temu wpadł w nieco melancholijny nastrój, nic dziwnego było w tym, że podczas rozważań o tym, co go mogło pociągać w przyjacielu, że się w nim zakochał, wpatrywał się w niego uważnie, choć wyraźnie nieobecnym spojrzeniem. Zośka, wcześniej skupiony na słowach Alka, dopiero teraz to zauważył. Spojrzał na Rudego. Chciał zapytać go czy coś się stało więc otworzył usta, ale gdy zdał sobie sprawę, w jaki sposób patrzy na niego Bytnar, szybko je zamknął. Czy to było możliwe? Czy było możliwe aby mężczyzna patrzył tak na drugiego mężczyznę? Zauważył, jak jego puls przyspiesza, a oddech staje się odrobinę nierówny. Poczuł się tak, jakby czuły się dzieła sztuki gdyby żyły. Miał wrażenie, jakby Rudy był artystą, który po skończonej pracy podziwia doskonałość, którą stworzył. Albo koneserem sztuki, który przyszedł do muzeum podziwiać dzieła największych mistrzów. Tak, Zośka poczuł się jak żywa rzeźba. Jak eksponat na wystawie w muzeum. Niby wszyscy go podziwiają, niby wszyscy wychwalają jego urodę, niby wszyscy mówią, że jest doskonały. Ale prawdziwą doskonałość jest w stanie dostrzec tylko niewielu. Jeśli nie jedna osoba. Którą był właśnie Rudy.

To było szalone. To było stresujące. To było nieodpowiednie. A mimo to Zośce z jakiegoś powodu zaczęło się to podobać. Bo pierwszy raz ktoś spojrzał na niego, jakby był doskonały. I po raz pierwszy ktoś chciał dostrzec w nim coś więcej, a nie tylko Tadeusza Zawadzkiego.

A Rudy w istocie to robił. Podziwiał i dostrzegał więcej. Zdawało się, że wręcz analizował wygląd Tadeusza, ale tak naprawdę tylko go obserwował. I się zachwycał. Bo to było zachwycające.

Nos, lekko krzywy przy nasadzie i delikatnie zadarty, ale mimo to idealny. Subtelnie zarysowane kości policzkowe. Łuk brwiowy praktycznie perfekcyjny. Zaróżowione i pięknie wycięte wargi. Jabłko Adama, które jakimś cudem przy każdym słowie czy przełknięciu śliny poruszało się prawie idealnie. Dłonie, wyraźnie budowy męskiej,  a mimo to delikatne jak u kobiety. Szczupłe, zgrabne palce. Paznokcie o niemal idealnym kształcie. Blond włosy, jednocześnie miękkie i puszyste oraz zaczesane perfekcyjnie do tyłu, dające się utrzymać w ryzach. Długie rzęsy ślicznie okalające te piękne, koloru bezchmurnego nieba w ciepły letni dzień oczy. Szczupła sylwetka, piękne i tak idealnie proporcjonalne ciało, którego z niezrozumiałego powodu sam posiadacz nie lubił pokazywać. Uroda, nieco kobieca i delikatna, ale jednocześnie wyraźnie biła od niej męskość. Rudy uwielbiał to wszystko podziwiać ukradkiem. Ale teraz robił to jawnie.

Nie wiedząc do końca co robi, wstał i jak zahipnotyzowany podszedł do przyjaciela, który obserwował pilnie jego ruchy, nie odważając się jednak spojrzeć na jego twarz. Na nieszczęście został do tego zmuszony gdy Janek chwycił delikatnie acz stanowczo jego podbródek i pokierował jego głową w górę. Bez słowa patrzył w jego niebieskie tęczówki, nawet nie wiedząc, że w jego własnych pojawił się ten specyficzny błysk, którego Zośka jeszcze nie znał, a na którym Rudy sam często się przyłapywał. Teraz był jednak w transie, zniewolony przez cudowną i wyjątkową urodę Zawadzkiego. Nie mógł w jakikolwiek sposób pomyśleć o czymś innym niż on, a co dopiero o sobie i tym, co najlepszego wyrabia.

— Jesteś piękny — szepnął w końcu, po dłuższej chwili przyglądania się swojemu obiektowi westchnień, na którego policzki momentalnie wstąpił gorący rumieniec. Bytnar oczywiście w ogóle się tym nie przejął i najzwyczajniej w świecie kontynuował swoją wypowiedź: — Zniewalająco piękny. To niesamowite, jak idealnie twoja osoba łączy ze sobą piękno, proporcje, harmonię, ład... Jesteś uosobieniem, ucieleśnieniem wszystkich cech, jakie pragnęli nadać swoim dziełom renesansowi artyści... Jesteś pięknem, perfekcją... Ciało jest odzwierciedleniem duszy, a skoro ty wyglądasz tak cudownie, twoja dusza musi być niesamowita... Delikatna i silna, wrażliwa i odporna, uległa i stanowcza, subtelna i ostra... Idealne połączenie dwóch pozornych przeciwieństw, kobiecości i męskości, które złączyły się w twojej osobie, wzajemnie się przeplatając... z pozoru takie różne, a jednak podobne i jedno nie może istnieć bez drugiego... niby antagonistycznie nastawione, a jednak jedno zawsze będzie mieć coś z drugiego, a wyraźna granica pomiędzy nimi nigdy nie zaistnieje... Jesteś idealnym przykładem. Kobiecość i męskość łączą się w tobie. Każda twoja cecha, każdy twój ruch, każde słowo ma coś jednocześnie kobiecego i męskiego... Nawet twoje przezwisko odpowiednio wypowiedziane może zabrzmieć męsko, a twoje prawdziwe imię kobieco... Jesteś... po prostu... wyjątkowy...

W trakcie mówienia stopniowo pochylał się nad nim, aż ostatnie słowa wyszeptał praktycznie w jego usta. Ich wargi dzieliły teraz co najwyżej dwa, trzy centymetry. Podczas wypowiedzi Rudego Zośka na przemian spinał i rozluźniał mięśnie, nieprzerwanie czując przebiegające po jego ciele dreszcze i gorąco na policzkach. Teraz wszystko to uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. Oddychał nierówno i nie mogąc oderwać wzroku od bursztynowych tęczówek czekał na kolejny ruch ich właściciela. Kiedy już pomyślał, że ten po prostu go pocałuje, Rudy odsunął gwałtownie głowę i zmarszczył brwi.

— Nie, nie masz nic w oku — mruknął rzeczowym tonem, zupełnie niepodobnym do tego, którym mówił przed chwilą. Puścił jego podbródek i jak gdyby nigdy nic wrócił na swoje miejsce, ponownie rozsiadając się w fotelu. Tadeusz patrzył na to oszołomiony do granic możliwości tą nagłą zmianą. Dopiero kiedy kątem oka dostrzegł siadającego obok niego Alka zrozumiał zachowanie Bytnara. A raczej jego małą cząstkę.

Prawie się pocałowali. Dwóch najlepszych przyjaciół, dwóch młodych mężczyzn prawie obdarzyło nawzajem swoje usta pieszczotą, która gdyby tylko jeden z nich był kobietą, byłaby całkowicie niewinna i normalna, ale jednocześnie... przerażająco zwyczajna i tragicznie oczywista. Śliczna dziewczyna całująca przystojnego chłopaka, w którym ze wzajemnością się zakochała. Co w tym nowego? Oryginalnego? Takie historie zdarzały się od zawsze, od początku istnienia człowieka na tej planecie. Od tego czasu były ich miliony. Każda z pozoru inna, ale jednocześnie wszystkie uderzająco podobne. Więc... Co by było gdyby w miejscu kobiety pojawił się drugi mężczyzna albo w miejscu mężczyzny druga kobieta? Co by było gdyby ktoś zwyczajnie się zakochał, jednak w osobie swojej płci? Co gdyby przełamać wiecznie trwający stereotyp, że związek oznacza miłość osób przeciwnej płci? Co gdyby zburzyć ścianę, która stała na drodze miłości dwóch mężczyzn albo dwóch kobiet? Co gdyby... po prostu to przeżyć? Zakochać się, nie, pokochać osobę tej samej płci? Co by było gdyby Tadeusz pozwolił sobie na taki występek? Dał się ponieść uczuciom, ignorując wszystko i wszystkich wokół? Może... może to było normalne? Może w miłości tak naprawdę nigdy nie chodziło o to, że kocha się daną płeć, tylko kocha się osobę? Kocha się za charakter i osobowość, a nie za układ rozrodczy czy zestaw chromosomów? Może taka była prawda? Może o to tak naprawdę chodziło? Może ludzkość jedynie ubzdurała sobie pewien model, pewną wizję pary na podstawie zwykłych mechanizmów rozmnażania i dzikich, pierwotnych instynktów? Ale... czy to znaczy, że przez cały ten czas, praktycznie od momentu zaistnienia pierwszych cywilizacji setki lat temu, ludzie się mylili? Wszystko w co wierzono było błędem dalekich przodków, którego nikt nie próbował naprawić, bo zbyt wbił się on w ludzką psychikę? A gdyby spróbować to jakoś odkręcić? Dać ludziom zrozumieć, że nie każdego mężczyznę muszą pociągać kobiety i nie każdą kobietę muszą pociągać mężczyźni? Jednak jaka byłaby reakcja? Czy ludzie by to zaakceptowali? Zrozumieliby, że taka była prawda? Wiadomo, zawsze w stadzie znajdą się czarne owce, ale...

— Zośka, jesteś cały czerwony. Wszystko w porządku?

Tadeusz otrząsnął się szybko i spojrzał zdumiony na Alka. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo pieką go policzki. Cóż, to co się przed chwilą stało oraz to, co było w jego głowie skutecznie go zawstydziło. Potrząsnął głową. Jak mógł myśleć o czymś takim jak miłość dwóch osób tej samej płci? Przecież to było chore.

— Tak, jasne, ja tylko...— Wybacz Alku, po prostu jak cię nie było to powiedziałem mu parę słów o Hali, no a chłopak zakochany, to widzisz jak zareagował.

Zośka przygryzł nerwowo wargę i spojrzał na Rudego. Jak on mógł mówić takie rzeczy? Wiadomo, że mógł chcieć ukryć to wszystko co zaszło, ale żeby wygadywać takie bzdury? Powiedział parę słów... tak, to prawda, ale nie były to słowa o Hali tylko o Zośce. I to takie, przy których ciężko się nie zawstydzić. No bo tylko psychopata by się nie zawstydził na miejscu Zawadzkiego.

To znaczy. Zośka zrozumiałby to, jeśli Rudy po prostu wstydził się swojego zachowania i chciał je jakoś ukryć. Jakby po prostu wolał utrzymać to w tajemnicy, bo nie ukrywajmy, to nie było normalne. Tylko problem w tym, że Bytnar sprawiał wrażenie, że nie chciał tego zatuszować. On chciał zapomnieć. Siedział wyluzowany, z nogą założoną na drugą i splecionymi dłońmi, wyglądał trochę jak człowiek sukcesu, który niczym się nie martwi i niczego w swoim życiu nie żałuje. No i przede wszystkim trwał w postawie, która wyrażała, jakby tego, co przed chwilą miało miejsce po prostu nie było. Jakby to zniknęło, a mówiąc jeszcze trafniej: jakby nigdy się to nie wydarzyło. Dlaczego?

Tadeusz poczuł mimowolne ukłucie w serce. Czy to naprawdę nie miało znaczenia? Czy to naprawdę był tylko jednorazowy incydent, który jest kompletnie nieistotny? Czy Rudy z jakiegoś powodu dał się ponieść i to, co mówił tak naprawdę nie było prawdą, tylko chwilowym wrażeniem, a jego zdanie o Zośce było w rzeczywistości zupełnie inne? I czemu, do cholery, istniało tyle pytań, a tak mało odpowiedzi?

Rudy widząc częściowo rozterkę przyjaciela, którą wywnioskował po jego spojrzeniu i ogólnej, zdaje się, nieobecności, odetchnął z ulgą w duchu. Czyli dobrze udawał. Czyli nie było widać, że założył maskę, a tak naprawdę umierał w środku ze wstydu. Bo w końcu... co on właśnie zrobił. Czemu sobie na to pozwolił? Czy naprawdę aż tak traci swoją samokontrolę? I czemu tak bardzo żałował, ale jednocześnie był zły na Alka, że nie porozmawiał przez ten durny telefon chociaż pół minuty dłużej?

Prawie.

Się.

Pocałowali.

Dzięki Alek, cudowne masz wyczucie czasu.

Tak bardzo chciał go pocałować. Nieważne, jakie byłyby konsekwencje. Nieważne, że mogłoby obrócić to ich relację o sto osiemdziesiąt stopni. On chciał zasmakować tych cholernie idealnych i cholernie kuszących ust. Czemu tego nie zrobił?

Ach tak. No przecież. Dawidowski.

Pieprzone pół minuty. PIEPRZONE PÓŁ MINUTY DŁUŻEJ I BYŁOBY, KURWA, ŚWIETNIE.

Mózg Rudego wręcz krzyczał, sam Janek zaczął odczuwać nieprzyjemne wrażenie, że jego głowa zaraz wybuchnie od natłoku myśli. Z jednej strony był zły, z drugiej się cieszył. Pocałunek nigdy nie wniósłby niczego dobrego do ich relacji. Ale... przecież on tak bardzo chciał to zrobić. Tylko jeden raz. Jeden jedyny raz pozwolić sobie na największe możliwe szaleństwo, większe niż wywieszanie plakatów w czasie przemarszu niemieckiego patrolu. Przecież nic by złego się nie stało, prawda?

Nie. Stałoby się. Przykładowo, Zośka znienawidził by Rudego do końca swoich dni.

Na tę myśl Rudy poczuł nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. Cholerne kwiaty.

Na szczęście wytrzymał do końca spotkania z jedną jedynie, chwilową chęcią zwymiotowania, którą jakoś pokonał. Potem jak najszybciej wrócił do siebie i ponieważ Paweł miał wracać dopiero w przyszłym tygodniu, a Rudy chciał, by dowiedział się o wszystkim jak najszybciej, chwycił za pióro i nabazgrał pospieszny list, który jeszcze tego dnia wysłał. A czytając go Paweł myślał, że dostanie załamania. Chociaż nie, załamanie już dostał. Więc bardziej by prawdopodobne było, gdyby z powody bezgranicznej fali zażenowania nie dożyłby kolejnego poranka.

Ale gdyby na zażenowanie faktycznie dało się umrzeć, Paweł na pewno już leżałby martwy, albo przynajmniej byłby w szpitalu w stanie krytycznym.

Paweł rozumiał rozkojarzyć się. Nie pomyśleć, nie ugryźć się w język, zapomnieć się. Ale to już był szczyt możliwości. Gorzej byłoby tylko wtedy, gdyby Rudy faktycznie pocałował Zośkę.

W tamten dzień Alek awansował w hierarchii Pawła z przyjaciela do anioła stróża zesłanego z niebios. Gdyby nie on, mogłoby naprawdę się źle skończyć.

Nie żeby Paweł nie chciał, żeby Rudy całował Tadeusza. Po prostu on nie mógł. Gdyby faktycznie istniała jakakolwiek pewność odnośnie wzajemności tych szalonych uczuć, to wtedy niech będzie. Ale nie było żadnej pewności. Pocałunkiem Bytnar mógł dosłownie zepsuć całą relację. A tego jego serce by nie zniosło. Już nie wspominając o tym, jak bardzo dokuczliwe mogłyby stać się wtedy kwiaty.

Kazał Jankowi nie poruszać tego tematu z Zośką. Udawać, że nic się nie stało, ale przygotować się w miarę na ewentualność gdyby to Zośka zaczął rozmowę. Rudy przystał na ten plan, zresztą co innego mógł zrobić. I tak było beznadziejnie. I tak się skompromitował. I tak pozwolił sobie pójść o ten jeden krok za daleko. I tak spaprał.

Na szczęście jednak taktyka wymyślona przez Pawła okazała się skuteczna. Rudy udając, że zapomniał, wyprowadził Zośkę w pole i ten przez zdezorientowanie i strach, nie poruszał tematu. Bo co miał powiedzieć skoro Bytnar sprawiał wrażenie, jakby nic szczególnego się nie stało? „Wiesz co, mam pytanie... Co to miało być wtedy u Alka?"... Rudy najpewniej byłby zdziwiony i spytał o ci chodzi i kiedy to w ogóle było. A tłumaczenia tego wszystkiego i przywoływania wspomnień, w dodatku na głos, Zawadzki by nie przeżył.

Bał się tego. Bał się o tym myśleć, bał się o tym rozważać. To, co wtedy między nimi zaszło, przyprawiało go o dreszcze, delikatne rumieńce na twarzy i całą gamę sprzecznych uczuć. A żadna z tych reakcji nie wydawała mu się w pełni odpowiednia. Zresztą, czy dało się na takie coś zareagować odpowiednio? Zdziwienie to było zbyt mało, zadowolenie było nietaktowne, a udawanie, że nic nie zaszło byłoby mocnym nadużyciem. Ale i tak najgorsze było to, że cała ta sytuacja dziwnie się Tadeuszowi podobała.

Wiedział, że to było nieodpowiednie, bo po usłyszeniu tego pewnie niejeden człowiek uznałby to za przejaw homoseksualizmu. Ale problem był w tym, że Zośka zdecydowanie nie był homoseksualny. Do cholery, przecież umiał zachwycić się urodą jakiejś dziewczyny, umiał ją skompletować, zdarzało mu się poczuć tak zwane motylki w brzuchu, oczywiście na widok dziewczyny, która mu się podobała... Nie był homoseksualny. Zdecydowanie nie.

A to, że przy Janku nawet przed tym incydentem czuł jak się czuł, to była zupełnie inna sprawa. Ale na pewno nie sprawa orientacji.

Oczywiście kochany, tak sobie wmawiaj.

Niestety Zośka nie miał tego zaszczytu bliskiej relacji z Pawłem pod tytułem najlepsi przyjaciele na zawsze toteż nie miał możliwości, aby Paweł za niego wydedukował, jakie uczucia w stosunku do Rudego nim władają. Miał zamiast Pawła Jacka, który choć był inteligentny, nie był aż tak przenikliwy jak Paweł, przez co — choć zauważył, że coś jest nie tak — nie potrafił on w żaden sposób dowiedzieć się, co leży na sercu jego przyjacielowi. Bo domyślić się czy rozgryźć go naprawdę trudno, a wypytywać dosyć niegrzecznie, już nie wspominając o fakcie, że Zośka mógł wymyślić jakąś wymówkę typu „nie martw się, poradzę sobie" i zwyczajnie go zbyć. Biedny Jacek nie mógł więc zrobić nic poza posiadaniem nadziei, że wszystko, cokolwiek to jest, jakoś się ułoży. I niestety, ale gdyby na jego miejscu był Paweł to bardzo możliwe, że wskórałby niewiele więcej.

Przy Zośce mogłeś być naprawdę przenikliwy, domyślny i naprawdę dobrze go znać, a i tak nie wiedziałbyś wszystkiego. Zośka miał bardzo złożoną i częstą niezrozumiałą psychikę, a do tego był chyba najbardziej skrytym człowiekiem jaki mógł istnieć. Nic dziwnego, że nawet jego najbliżsi nie rozumieli go do końca.

Ale musiał być ktoś. Każdy w jego otoczeniu wiedział, że po prostu musiał być ktoś, kto go rozszyfruje, pozna w pełni, komu Tadeusz powie wszystko i komu nie będzie się bał powierzać najskrytszych tajemnic... Ktoś, kto krótko mówiąc pokona długą, krętą i pełną cierni drogę do jego serca, a potem przebije się przez otaczający je mur. Każdy — oprócz niestety samego Zośki, który nie liczył na tyle szczęścia w życiu — to wiedział. Każdy wiedział, że takie coś musi się stać. Nie było innej możliwości. I w zasadzie jedynie sam Zośka żył w błędnym przeświadczeniu, że nikogo takiego nie potrzebuje i doskonale poradzi sobie sam.

Bo skoro tak było do tej pory to nie mogło być inaczej.

Fałsz. Mogłoby.

Zośka nie wiedział, że tak naprawdę przestał już sobie radzić wraz z wybuchem wojny. Śmierć matki jakoś ścierpiał, ale wiadomość o wojnie doszczętnie go zrujnowała. Jego psychika wraz z dniem pierwszy września 1939 po prostu nie wytrzymała. Upadła i nie potrafiła się już podnieść. Mimo, że jakimś cudem stwarzała pozory, że nadal jest silna.

Kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą. Zośka ciągle powtarzał sobie, że jest silny, że jest w porządku, że sobie poradzi. To doprowadziło do tego, że sam zaczął w to wierzyć. Przecież jest dowódcą, przecież planuje akcje, które zresztą mają powodzenie. Gdyby był słaby, nie dawałby przecież rady, czyż nie?

Nie. Zośka posiadał nadzwyczaj specyficzny umysł. Nawet jeśli miał dość, potrafił ciągnąć wszystko do przodu, potrafił na siłę iść dalej i nawet odnosić sukcesy. Które, na nieszczęście, tylko potwierdzały jego złudzenie, że przecież wszystko jest dobrze.

Nie było. Rudy, a szczególnie te mieszane uczucia względem niego, dodatkowo pogarszały sprawę. Ale nikt nic nie wiedział. Bo skoro sam Zośka żył w iluzji, to jak inni mogli żyć w prawdzie?

Podczas kolejnych tygodni relacja Zośki i Rudego można powiedzieć, że nabrała tempa i stała się wyjątkowo dynamiczna. W jednym momencie udawali, że dla siebie nie istnieją, w drugim pokazywali całemu światu swoją głęboką przyjaźń, w trzecim zachowywali się jak zwykli, przeciętni znajomi, a w czwartym unikali siebie i wzmianek o sobie w rozmowach jak ognia. Wszystko to oczywiście było spowodowane kłębiącymi się w ich sercach jak ciężkie chmury zwiastujące burzę uczuciami. Zośka nadal nie umiał ich w pełni rozszyfrować i naprawdę obawiał się, że być może jest to coś, czego by nie chciał (nie potrafił powiedzieć „miłość" czy „zakochanie", bo nie umiał do siebie dopuścić, że mógłby być innej, zakazanej orientacji, więc po prostu nazywał to „czymś"). Rudy, chociaż już zdawał sobie sprawę z tego co czuje i wiedział, jak to nazwać — chociaż trzeba przyznać, że gdyby nie Paweł nadal byłby w martwym punkcie — to nadal nie potrafił sobie z tym poradzić, nie potrafił okiełznać uczuć. Kwiaty oczywiście mało mu w tym pomagały, ale nie to denerwowało go najbardziej. Nie, choroba mimo wszystko nie była tym czynnikiem zapłonu. Relacja z Zośką, która stała się prawdziwie pokręcona, też nie. Rudy był zły dlatego, bo był zły na siebie. A to z kolei działo się dlatego, że zakochał się w chłopaku.

To było niedopuszczalne. To było, do cholery zboczenie. Nie było tolerowane. Szło się za to na pewną śmierć. Rudy już i tak był w szoku, że Paweł go nie tylko nie odtrącił, ale w dodatku jeszcze wspierał. No bo halo, to było nienormalne. To tak, jakby Paweł wspierał chorego psychicznie, któremu nie da się pomóc. Bo skoro uczucia Rudego były tak silne, że przez nie zachorował na hanahaki, to znaczyło to, że nie ma już dla niego ratunku. Zakochał się na dobre. Wpadł po same uszy w bagno beznadziei, a z każdym kolejnym spotkaniem, spojrzeniem i rozmową zatapiał się w nim coraz bardziej. Bo teraz to czuł. Czuł, że stopniowo coraz bardziej się zakochuje, a ataki tylko to potwierdzały. Chwilami już ledwo je znosił. Nic więc dziwnego, że drżał z przerażenia na samą myśl, co będzie się dziać, gdy uczucie jeszcze bardziej się rozwinie, a kwiaty wraz z nim. Bo to niestety było nieuchronne. Te kilka słów, które powiedział Paweł, mimo że zrobił to tylko raz, często powtarzało się echem w głowie Rudego i nieprzyjemnie przypominało, co go czeka.

Przedwczesna śmierć. Bo przecież na to się umiera.

Nie było szans na uratowanie, Rudy o tym wiedział. Żeby przejść operację musiałby wyjechać z kraju, co wcale nie było takie proste, a do tego wydać fortunę. Już nie wspominając o tym, że operacja miała swoje skutki uboczne, których Rudy nie chciał, których nawet by nie przeżył. Bo mimo wszystko nie mógł zapomnieć Zośki. Pomijając kwestię miłości, był poza Pawłem i Alkiem jednym z jego naprawdę najlepszych przyjaciół. Zapomnieć kogoś takiego byłoby grzechem.

Oczywiście, dla ścisłości. Rudy pamiętał o drugim sposobie wyleczenia. Ale wiedział, że to, by Zośka poczuł do niego coś więcej niż przyjaźń albo coś innego niż miłość braterska byli po prostu niemożliwe. Fakt, nie znał Zośki na wylot. Nie wiedział, co dokładnie siedziało w jego głowie i istniała duża szansa, że nigdy się nie dowie, ale to akurat było jedyną rzeczą odnośnie której wiedział, że ma stuprocentową pewność, że jest właśnie tak jak myślał. Zośka go nie kochał, przynajmniej nie w ten sposób. Wiedział to, był tego absolutnie pewny. Wraz z zakochaniem się, a potem rozwojem choroby, która przecież nie pojawiła się bez powodu, został skazany na śmierć.

O ile Niemcy go nie zabiją, kwiaty zrobią to na pewno.

Był tak święcie o tym przekonany, że nawet delikatne pocieszenia Pawła, który mimo zaistniałej, dosyć pokręconej sytuacji ze wszystkich sił zabiegał o względny komfort psychiczny przyjaciela, nie pomagały. Ba, w większości nawet do niego nie docierały. Tak samo jak Paweł wierzył, że wszystko ma jeszcze, co prawda małą, ale ma szansę się ułożyć, tak samo Rudy wierzył w nieuchronność własnej śmierci poprzez hanahaki, jeśli oczywiście nie dopadną go naziści. Ale był tak dobry w ukrywaniu się i ewentualnie uciekaniu, że ma na to jak na razie totalnie się nie zanosiło.

Więc w skrócie, nadzieje Rudego na długie i względnie spokojne życie aż do późnej starości zostały pogrzebane. Podobnie jak te na znalezienie miłości swojego życia i założenie rodziny. Tak, kiedyś... i w zasadzie nadal Rudy chciał żyć normalnie. Gdzieś na obrzeżach miasta, w ładnie urządzonym domu, z ukochaną kobietą u boku i dzieciakami biegającymi w ogrodzie. Z rodziną. Ale niestety wiedział już, że nie będzie mu to dane. Bo nawet jeśli hanahaki by się nie rozwinęło tak szybko — mimo że to cały czas się działo — to jednak nadal nie zmieniało to faktu, że na nie chorował. A chorował z miłości. A gdyby miał się ożenić, to też chciałby, żeby to było z miłości. Ale ponieważ kochał Zośkę, nie było to możliwe.

W zasadzie, przyzwyczaił się do tego. Do świadomości niemożności spełnienia marzeń, do poczucia winy i całkowitej porażki, do świadomości stosunkowo niedalekiej śmierci, do bólu, duszności i ataków, do okłamywania wszystkich wokół i czucia się z tym wręcz tragicznie, do udawania i przywdziewania dobrej miny do złej gry, do ukrywania się i ogromnego stresy podczas ataków, do nowego sposobu myślenia o Tadeuszu. Przyzwyczaił się praktycznie do wszystkiego, co wiązało się z hanahaki i tworzyło jego nową codzienność.

No dobrze. Prawie wszystkiego.

Był jeden rodzaj myśli, który czasami nawiedzał go w bezsenne noce i którego nienawidził. Nazywał się chciałbym. I był bardzo uciążliwy. Tak bardzo, że Rudy nawet powiedział o nim Pawłowi.

Co prawda, nie wiedział co nim wtedy pokierowało tak, że się wygadał. Czy to był impuls, niemożność trzymania tego dalej w sobie czy może fakt, że był wtedy po wyjątkowo ciężkiej nocy, podczas której nie tylko nie zmrużył oka i był napastowany przez nieprzyjemne myśli, ale też miał wyjątkowo gwałtowny i mocny atak. Pierwszy raz tak bardzo go bolało, pierwszy raz tak trudno było mu złapać oddech, a co dopiero być względnie cicho, pierwszy raz tak usilnie modlił się, aby nikt się nie obudził, pierwszy raz czuł tyle krwi na języku i pierwszy raz z jego oczu leciały łzy, podczas gdy kupka zakrwawionych kwiatów na podłodze stopniowo się powiększała. A na następny dzień pierwszy raz tak bardzo się otworzył.

Nie że nie ufał Pawłowi. Przeciwnie, ufał mu jak nikomu innemu. Kochał go jak rodzonego brata i był on jedyną osobą, co do której był pewien, że cokolwiek mu nie powie, nie odrzuci go, a tym bardziej nie zostawi na pastwę losu. Po prostu było dziwnie zaraz po opisie ataku zwierzyć się mu, jakie konkretnie myśli nawiedzały głowę Janka gdy zostawał sam, skulony na łóżku i opatulony szczelnie kołdrą, wsłuchując się w ciche tykanie zegara, który niedawno właśnie wybił pierwszą.

A mimo to jakimś dziwnym, nieznanym mu sposobem, odważył się. I opierając głowę na ramieniu Pawłowskiego, z nieco nieobecnym, skierowanym w przestrzeń spojrzeniem, odezwał się.

— Wiesz... czasami, kiedy leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, tak jak dzisiaj, to zamiast duchów czy demonów, nawiedzają mnie pewne myśli.

Paweł zaintrygowany zerknął na przyjaciela, ale ten zdawał się pochłonięty tym, co zamierzał powiedzieć. A Paweł czuł, że to jest wyjątkowe. Że takie wyznania jak to się nie zdarzają. Że za chwilę dowie się czegoś, czego nigdy potem nie usłyszy.

Miał rację.

— Ciekawe jest to, że ich nienawidzę, ale one na swój sposób są nawet przyjemne. To takie... marzenia, które nigdy się nie spełnią, więc powtarzasz je aż do znudzenia, aż w końcu zaczynasz się zastanawiać, jak by to wyglądało, gdyby się spełniły. Te myśli wiedzą, czego chcesz i torturują cię świadomością, że nigdy nie będziesz tego mieć... i stają się coraz śmielsze, bo im dalej w las, tym twoje pragnienia są jeszcze bardziej irracjonalne i jeszcze... gorsze? W sensie wiesz, nie że gorsze... Po prostu chcesz więcej i więcej, jesteś coraz bardziej zachłanny, aż to w końcu wykracza poza granice takiej... przyzwoitości ludzkiej? Coś takiego. Wiesz o czym mówię, prawda?

Tutaj spojrzał na niego, a Paweł pokiwał głową. Bał się tego do czego konkretnie zmierzał Rudy, ale jednocześnie był okropnie ciekawy, co to takiego może być. I niestety ciekawość wygrała.

Nigdy nie był tak uważny słuchając czyichś słów jak w tamtym momencie.

— Więc tak... to wszystko dotyczy Zośki, ale to chyba logiczne. Ale bardziej dotyczy tego, czego chciałbym od Zośki. W sensie, po prostu chciałbym, żeby mnie kochał, tak jak ja jego. Chciałbym... móc go kochać. Przytulać się z nim, ale w ten inny, czulszy sposób... Mówić mu komplementy... uświadamiać go, że jest piękny... posyłać mu pełne uczuć spojrzenia... trzymać go za rękę i gładzić kciukiem wierzch jego dłoni... tańczyć z nim w akompaniamencie cichej muzyki ze starego gramofonu... codziennie przypominać mu, jak bardzo go kocham. całować jego skórę i te śliczne, malinowe usta... przeczesywać jego włosy palcami szepcząc mu czułe słówka... patrzeć na jego twarz oświetloną blaskiem świec przy romantycznej kolacji... zasnąć wsłuchując się w bicie jego serca, a potem ocknąć się wraz z promieniami słońca wpadającymi przez okno i obudzić go pocałunkiem... ocierać jego łzy i zapamiętywać jego uśmiechy, być z nim na dobre i na złe... Chciałbym... chciałbym móc sprawić, by był mój, a ja jego.

Mówił nieco rozmarzonym głosem, wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt i uśmiechając się delikatnie, jednak z lekkim bólem. Zamilkł na chwilę jakby chciał dać Pawłowi czas, żeby to przetrawił. Ale on nie musiał tego robić. Rozumiał. Może nie całkowicie, bo nigdy nie był w podobnej sytuacji, ale rozumiał. Ale też wiedział, że to nie było wszystko.

Rudy mimo wszystko coś zataił. A tym czymś były najbardziej intymne i na swój sposób nawet dosyć przyjemne, ale jednocześnie najbardziej nieprzyzwoite i denerwujące myśli, jakie tylko potrafiły pojawić się w jego głowie.

Oprócz tego co wymienił, chciałby o wiele więcej. Chciałby nie tylko móc go kochać, ale też móc się z nim kochać.

Chciałby... dużo rzeczy. Chciałby móc nadgryzać delikatnie skórę jego szyi i zostawiać na obojczykach sine ślady. Doprowadzić go do szaleństwa. Zobaczyć w jego oczach pożądanie i namiętność. Rozchylić wargi, aby ich języki spotkały się w szalonym tańcu. Słuchać jego cichych jęków, jednocześnie racząc jego uszy własnymi. Oddać mu się, poczuć przy nim spełnienie, poczuć dzięki niemu największą przyjemność, do jakiej zdolny był ludzki organizm i sprawić, by z nim stało się dokładnie to samo. A potem położyć się obok niego z tym nieznanym mu, ale z tego co mógł się domyślić, nawet przyjemnym uczuciem zmęczenia i wtulić w jego nagie ciało. I balansując pomiędzy jawą a snem, usłyszeć jeszcze z jego ust proste, ale jakże zobowiązujące „kocham cię" i poczuć na czole czuły dotyk jego ust.

Tak, to zdecydowanie było przekroczenie granic. Nic dziwnego, że Rudy nie miał ochoty się z tego spowiadać, nawet Pawłowi. Lepiej było zachować to dla siebie.

Ale Paweł się domyślał. Znaczy, nie żeby wszystkiego. Ale domyślał się, że Rudy coś zataił. I nietrudno było zgadnąć, że były to już znacznie odważniejsze fantazje.

W zasadzie, nie było co się dziwić temu, że Janek się ich wstydził; przecież taki człowiek jak on wstydziłby się nawet drobnych fantazji z kobietą w roli głównej, a co dopiero gdy nie były to „drobne fantazje z kobietą w roli głównej". Poza tym, jego myśli o Tadeuszu bez podłoża seksualnego już i tak były wystarczająco zawstydzające. Paweł mimo wszystko był wdzięczny przyjacielowi, że mu zaufał i powiedział chociaż trochę. Szczególnie biorąc pod uwagę to, jakie było ogólne podejście do homoseksualistów.

Paweł był wyjątkowy, bo absolutnie nie dostrzegał w tym niczego złego. Dla niego nadal była to zwyczajna miłość z tą tylko różnicą, że nie służyła w żaden sposób prokreacji. Ale inni ludzie nie podzielali tego zdania. Szczególnie naziści.

Zarówno Pawła, jak i Rudego odkąd dokonali swego odkrycia, wojna bolała podwójnie... a nawet potrójnie. Po pierwsze, Polska była pod okupacją. Po drugie, przestali już ginąć tylko żołnierze na froncie, ginęli niewinni cywile. Po trzecie i ostatnie, jeszcze bardziej utrudniała Rudemu życie. Już w czasach pokoju, kochając mężczyznę nie miałby się najłatwiej. A co dopiero, gdy była wojna, a Polska na dodatek była okupowana przez Niemców, którzy dzięki swojej nazistowskiej propagandzie homoseksualistów nienawidzili prawdopodobnie nie mniej niż Żydów. Reasumując: gdyby Zośka jakimś cudem odwzajemnił jego uczucia, razem z Rudym miałby — mówiąc kolokwialnie — mocno przejebane.

To było jak z Małym Sabotażem i, w przypadku Rudego, hanahaki. Nie wystarczyło się ukrywać. Trzeba było jeszcze nie tracić uważności i ostrożności. Już z sabotażem było ciężko, nie wspominając o hanahaki — tam nie mogli się dowiedzieć Niemcy, tu nie mogła się dowiedzieć nawet rodzina. Rudy wolał nie myśleć, co byłoby ze związkiem.

Ale sam był w ukrywaniu się całkiem dobry. Fakt, musiał kłamać i manipulować, ale szło mu to bardzo dobrze. Może i zdarzały się „przebłyski" kiedy to było widać, że coś jest nie tak, ale było ich tak mało, że prawie wcale nie liczyły się w świetle ogółu. Fakt, oprócz „przebłysków" były jeszcze drobne wpadki... ale ich Rudy z czasem coraz łatwiej unikał, a jeśli już się zdarzały, coraz łatwiej je tuszował czy obracał w żart. No może oprócz tamtej sytuacji, kiedy to niewiele brakowało, a pocałowałby Zośkę... Ale to był wyjątek. Takie coś już się nie zdarzy. To było naprawdę jednorazowe.

Na szczęście tym razem miał rację. Już nigdy potem nie wpadł w żaden trans i nie zachował się tak okropnie w stosunku do Zośki.

Chociaż gdyby wiedział, z jak wielką tęsknotą i melancholią wspominał ten incydent Zośka, pewnie zachowałby się tak jeszcze dziesiątki razy.


— 5631 słów

Czytaj Dalej

To Też Polubisz

14.9K 373 12
I got inspired from all the amazing breddy fanfictions and decided to make my own! Please don't come at me for this! I never wrote anything before (j...
135K 3.1K 46
When your PR team tells you that we have to date a girl on the UCONN women basketball team and you can't say no to it... At first you don't think too...
3K 81 22
Terra is a girl isn't she? He quickly realizes that he is not a she Tw*panic attacks Gender dysphoria Body dysphoria Sort of ED *not my art*
16.7K 365 10
A world with Humans and Vampires. No witches, fairies, werewolves, trolls, or dragons. Just vampires and humans. Tsukasa, a heartless vampire who en...