Till the Last Breath / ZOSTAN...

By KarolinaZ_autorka

32.9K 2.7K 875

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział dwudziesty szósty

467 50 19
By KarolinaZ_autorka


         Zanim zaczniemy, chciałabym podziękować wszystkim, którzy mnie czytają. Ten rozdział jest właśnie dla WAS. 


                                                     Rozdział dwudziesty szósty

                                                                               THOREN

Trzyma dystans. Jest nieufna do tego stopnia, że wolałaby spędzić noc w ciemnym lesie niż wrócić ze mną do domu. Zasłużyłem na to i nie mogę jej winić.

Stoimy na grubej warstwie lodu, pod którą faluje ciemna woda. Czujemy ją pod stopami i zastanawiamy czy ciało Ezekiela nie stanie wkrótce się pożywieniem jakiegoś niedźwiedzia. Myślimy w ciszy nad wszystkim, co do tej pory przeszliśmy.

Nie chcieliśmy się do siebie zbliżać, to los nas ze sobą związał.

Nabieram w płuca zimnego powietrza i spoglądam w kierunku ośnieżonych górskich szczytów. Czuję przemożne zmęczenie, a fakt, że ani razu w ciągu dwóch lat pobytu w Skagway nie wybrałem się na szlak dodaje tylko goryczy. Dziś spada na mnie ciężar każdej decyzji, która mnie tutaj doprowadziła. Nie żałuję jednak. Nie mógłbym. Niespodziewanie dziewczyna robi kilka kroków w moją stronę, a potem bez słowa wpada mi w ramiona. Nieruchomieję. Stoję jak sparaliżowany, nie mając pojęcia co się przed chwilą wydarzyło, ani co było tego powodem. Jestem zbyt zdziwiony jej zachowaniem, żeby w porę zarejestrować jak wsuwa swoje zimne dłonie do wnętrza mojej kieszeni i wyjmuje z nich klucz od samochodu. Dopiero, gdy gwałtownie odpycha mnie od siebie, a zaraz potem w pośpiechu opuszcza lodowatą taflę jeziora orientuje się, że zostałem okradziony. Zdumiony otrząsam się z szoku i czym prędzej podążam za nią lecz kilku minutowa przewaga sprawia, że szybciej dociera na ląd.

– Lucille! – Krzyczę, choć wiem, że nie zareaguje. Na czym polega ten plan, do cholery? Po co jej samochód, skoro nie potrafi nim kierować? A jeśli po prostu chciała się ogrzać? Ta ostatnia myśl trąci naiwnością. – Lucille!

Moje podeszwy łapią zachłannie kawałek zmrożonej ziemi i zaczynam się rozpędzać. Wciąż ją widzę, właśnie wyciąga dłoń, by otworzyć drzwi od strony kierowcy. Spinam mięśnie, udaję, że ból obojczyka wcale nie wykręca mi żołądka. Niespodziewanie warkot silnika rozdziera panującą ciszę. Sprintem pokonuję ostatnie metry, a potem dopadam do przednich drzwi auta i zaczynam szarpać za klamkę. Nic z tego, musiała je zablokować.

– Co chcesz zrobić?! – Wydzieram się uderzając dłońmi w bok jeepa. – Otwieraj!

I wtedy samochód gwałtownie rusza do przodu, a ja prawie upadam. Niech to szlag! Zaciskając zęby łypię okiem w kierunku oddalającego się auta. Co ona sobie myśli?! Zresztą czy w ogóle w tej chwili myśli? Jestem wściekły i biegnę za jeepem przeklinając to jak łatwo dałem się podejść. Zrobiła mnie na szaro jakbym był jakimś gówniarzem! Złość napędza adrenalinę, a ta działa niczym lek przeciwbólowy i zupełnie nie przejmuję się ciepłą krwią, która spływa po mojej skórze, a następnie wsiąka w materiał bluzy. Ani na moment nie tracę z oczu samochodu, a kiedy ten gwałtownie się zatrzymuje jeszcze bardziej się rozpędzam.

– Lucille! – Ryczę uderzając dłońmi w bok samochodu. – Otwieraj! Już!

Dziewczyna próbuje odpalić silnik, ale z nerwów zbyt szybko puszcza gaz w efekcie czego nadal stoi w miejscu dając mi przewagę. Szarpię za klamkę łudząc się, że nagle zabezpieczenie puści i cóż, nie puszcza, dlatego szybko obiegam auto i znajdując się po stronie pasażera, naciągam rękaw bluzy i bez wahania owijam nią swoją zwiniętą w pięść dłoń. Wykonuję mocny zamach i z całych sił uderzam w szybę, która tylko trochę pęka.

– Lucille! – Krzyczę lecz gdy przez szybę dostrzegam jak pochyla głowę i obejmuje ramionami swoje drżące ciało nieco łagodzę ton. – Otwórz, porozmawiajmy.

Sądzę, że się ugnie. Że odpuści, przecież jesteśmy zmęczeni tym cholernym dniem, oboje mamy wszystkiego dość ale jak tylko odsuwam się od szyby, ona znów próbuje odpalić silnik.

Nie do wiary! Co za uparta... Rozdrażniony kolejny raz biorę zamach i pięścią trafiam w szybę. Tym razem szło roztrzaskuje się na milion drobnych kawałków, a Lucille z przerażeniem patrzy jak odblokowuję drzwi i wsiadam do środka.

– Co? – Pytam widząc jej zdumienie. – Nie spodziewałaś się, że zniszczę swój samochód?

Nie odpowiada.

– Co chciałaś zrobić?

– Wyjechać. – Szepcze ponuro.

– Bez prawa jazdy?

– Dałabym sobie radę.

– O ile wcześniej nie zginęłabyś w wypadku.

– Lepsze to niż morderstwo z łap wspólnoty. – W jej głosie dominuje gorycz.

– Nie wydam cię.

– Bo znalazłeś inną naiwną, którą karmisz tymi wszystkimi kłamstwami! „Chcę cię lepiej poznać"

„Zacznijmy od nowa" tylko po to, żebym straciła czujność!

Nie mogę zaprzeczyć, choćbym chciał. Lucille wykrzyczała mi w twarz całą prawdę. No może z wyjątkiem Tiny. Jednak to wcale nie wycisza mojego sumienia. Biorę głęboki wdech i w tym samym momencie czuję potężne szarpnięcie w obojczyku.

– Przepraszam. – Tylko to przychodzi mi do głowy.

– Twoje przeprosiny nie mają dla mnie wartości.

– Wiem, że trudno ci to wszystko zrozumieć. Masz prawo mnie nienawidzić, ale gdybyś poznała powód... – Łapię powietrze. – Mogę ci powiedzieć.

– I będziesz znów wciskał mi swoje bajki o byciu żołnierzem? O tym, że rzekomo zestrzelono twój samolot?

– Nie będę strzępił języka. W domu są dowody, które wszystko potwierdzą.

– Nie mam zamiaru tam wracać.

– Wobec tego co robimy? Spędzamy noc w nieszczelnym samochodzie nieopodal jeziora?

Celowo używam liczby mnogiej.

– Ja. – Warczy. – Ty wysiadasz.

– To mój samochód. – Przypominam.

– Dobra, wobec tego ja wysiadam. – Syczy i już ma zamiar pociągnąć za klamkę, kiedy w ostatniej chwili wychylam się z fotela i łapię ją za nadgarstek. – Puszczaj!

– Nie ufasz mi, masz do tego absolutne prawo, ale na litość boską, nie zachowuj się jak skończona idiotka.

– Zostaw mnie!

– I co zrobisz? Z dala od pieprzonego miasta, bez jedzenia, picia, bez żadnych ciepłych ubrań. Co wtedy kurwa zrobisz?! No co tak milczysz? Nie wiesz? To ja ci powiem. Ulegniesz hipotermii i umrzesz w ciągu jebanych piętnastu minut. Tego chcesz?! – Szarpię ją za przedramię.

– Nie dam ci się zabić! – Wybucha płaczem. – Nie pozwolę, żebyś zabrał mnie do wspólnoty!

– Dobrze! – Przekrzykuję jej szloch. – Bardzo dobrze! Nie pozwalaj! – Zsuwam palce na jej dłoń i mocno ściskam. – Nigdy nie pozwól mi cię skrzywdzić.

Między nami pojawia się ciężkie, niezręcznie milczenie. Spoglądam na swoją rękę, która kurczowo trzyma jej chłodną dłoń i powoli rozluźniam chwyt mając wrażenie, że przez moje ciało przebiegają iskry wyładowania elektrycznego. Lucille mruga nie mogąc pozbyć się zdumienia, które pojawiło się w chwili, gdy wypowiadałem ostatnie słowo. W nieprzyjemnej ciszy patrzę na błyszczące krople łez osiadające na jej długich ciemnych rzęsach. Wiem, że tym razem nie chce ulegać emocjom lecz ból jest zbyt silny. Świadomość, że jestem jedną osobą, która jej została wprawia ją w głęboki marazm. Nie potrafi zaakceptować tej okrutnej rzeczywistości.

– Co się dzieje? – Pyta nie odrywając wzroku od kierownicy. – Dlaczego wszyscy wokół kłamią?

– Ezekiel nie kłamał.

– Musiał. Mój tata...on zawsze o mnie dbał. Był przy mnie. – Odrywa oczy i wbija je prosto w moje. – Ani razu mnie nie zawiódł.

– Tak właśnie wygląda manipulacja.

– Co?

– W twoim przypadku to dziecinnie proste. Nie stawiasz oporów. – Mówię czego natychmiast żałuję, widząc jej pełne pogardy spojrzenie. – Nie stawiałaś. – Poprawiam się lecz nadal grzęznę po uszy w gównie. – Możemy wrócić do domu?

Żałośnie uciekam wzrokiem w kierunku swojego obojczyka. Materiał bluzy w tym miejscu już całkiem przesiąknął krwią i jestem bardziej niż pewny, iż rozerwałem szwy. Mam ochotę ryknąć ze złości na całe gardło. Czy ten dzień może się wreszcie skończyć? Mierząc się z bólem przykładam rękę do pulsującego obojczyka i następnie mocno uciskam ranę licząc, że w ten sposób choć trochę zatamuję krwawienie. Spomiędzy moich warg ulatuje cichy syk, a mięśnie sztywnieją przez niekończące się spazmy bólu. Zasłużyłem. Staram się panować nad nerwami, uspokoić i przekonać, że powinienem przyjmować z pokorą wszystko czego doświadczam, bo na to zasłużyłem.

Zasłużyłem na rwący obojczyk nie przejmując się zaleceniami Vince'a.

Zasłużyłem na rozbitą szybę w aucie zachowując się jak skończony skurwiel.

Zasłużyłem na brak zaufania Lucille okłamując ją od samego początku.

Zasłużyłem na bycie duchem, bo w moich żyłach płynie ta sama krew co w żyłach Edgara.

Wieczne potępienie za dokonane morderstwa.

– Powinieneś pojechać do szpitala. – Słyszę jej oschły głos i dziwię, że zwróciła na mnie swoją uwagę.

– To tylko szwy. – Odpowiadam krzywiąc się. – Czy możemy wrócić do domu? – Przypatruję się dziewczynie w skupieniu. – Proszę. – Dodaję łagodnie.

– Wrócisz sam. – Mówi stanowczo. – Co najwyżej mogę zadzwonić po pomoc dla ciebie.

– Nie zostawię cię samej. – Mruczę ledwo tłumiąc gniew. – Lucille, proszę, wróćmy do domu. Nie musimy ze sobą rozmawiać, nie musimy nawet na siebie patrzeć, ale proszę wróć tam ze mną.

– Chcesz mieć nade mną kontrolę, prawda? Próbujesz mnie od siebie uzależnić. Jesteś potwornie toksycznym człowiekiem, Thoren.

– Chcę cię chronić. – Cedzę przez zęby. – Nie masz pojęcia jak cholerne niebezpieczeństwo ci grozi.

– Chyba jednak mam, bo siedzi tuż obok mnie.

– Popełniłem błąd. – Warczę. – Zrozumiałem to i przeprosiłem. Jeśli to za mało, będę przepraszał cię każdego następnego dnia, tylko, proszę, kurwa, wróćmy do domu nim się tutaj wykrwawię.

Chciałabym powiedzieć, że przesadziłem z dramaturgią lecz moje tonące w ciepłej posoce palce nie pozwalają mi na żadne kłamstwa. Sytuacja jest kiepska i ona też dociera do tego samego wniosku, bo bez słowa przekręca kluczyk w stacyjce.

– Jak mam ruszyć tym cholerstwem? – Pyta zaciskając palce na kierownicy.

– Gaz i sprzęgło. – Wzdycham. – Wcześniej nieźle sobie poradziłaś.

– Gdyby tak było, to już dawno byłabym z dala od Skagway. – Łypie na mnie okiem. – Sama.

– Przyjąłem.

– Nienawidzę cię. – Wyczuwam drżenie w jej tonie. – Nienawidzę tego, że wracam tam z tobą.

– To też przyjąłem. – Ból owija moje całe ciało jak szczelny kokon. Lucille mimo zdenerwowania sprawie rusza z miejsca. Wykonuje koślawy zakręt i niechętnie poddając się mojej nawigacji podąża w odpowiednim kierunku. Z pewnością kosztuje ją to wiele nerwów i opanowania lecz będąc w takim stanie jakim jestem teraz nawet nie mam siły się nad tym zastanawiać. Słabnę, a to nigdy nie jest dobry znak. Lodowate podmuchy wiatru wdzierają się przez roztrzaskaną szybę. Ze świstem panoszy się po wnętrzu auta powodując gęsią skórkę. Chłód jest tak przenikliwy, że czuję jak powoli drętwieją mi palce. W pośpiechu ustawiam grzanie na najwyższy poziom, ale to niewiele daje.

Wjeżdżamy do lasu. Koła wbijają się w skryte pod białym puchem gałęzie, a nieprzyjemne trzaski wlatują mi pod czaszkę powodując nieznośne łupanie. Nagle samochód zaczyna gubić tor jazdy i resztką sił wychylam się z fotela, żeby w porę chwycić kierownicę.

– Nie wiem co się stało. – Lucille z przejęciem patrzy przed maskę.

– Wpadłaś w mały poślizg.

– Ale...

– To nic. – Zapewniam wracając na swoje miejsce.

– Co z twoim obojczykiem?

– Nie martw się.

– Nie martwię. – Odgryza. – Zastanawiam się tylko czy będziesz żywy, gdy dotrzemy do domu.

– Będę.


A przynajmniej mam taką nadzieję.


– Szkoda. – Rzuca ozięble lecz po chwili wyczuwam na sobie jej spojrzenie.

– Daj spokój, co zrobiłabyś ze zwłokami?

– Nakarmiłabym niedźwiedzie.

– Och, jakie to wspaniałomyślne z twojej strony. – Sarkam

– Nadal tak mocno krwawisz?

Spoglądam na sączą się z materiału bluzy krew.

– Nie.

                                                                                              *

Gdy docieramy do domu mam ciemne plamy przed oczami. Ociężale siadam na sofie i choć rejestruje kawałek papieru leżący na stoliku, to nie mam wystarczająco sił, by dowiedzieć się co to jest. Obok mnie natychmiast pojawia się Shadow, który zaniepokojony moim stanem zaczyna głośno wyć. Wyczuwam obecność Lucille. Dziewczyna stanęła przy sofie i niespodziewanie rzuca mi na kolana mój telefon.

– Dzwoń do Vincenta. – Nakazuje z pozoru obojętnie.

Ma rację, muszę zadzwonić. Ledwo udaje mi się chwycić w dłonie komórkę i wybrać numer do mojego patrona od spraw beznadziejnych. Wsłuchuję się w sygnały oczekiwania, aż nagle po drugiej stronie rozbrzmiewa znajomy głos.

– Właśnie o tobie myślałem, popaprańcu. – Odzywa się i jestem pewny, że na jego gębie widnieje szeroki uśmiech, gdy wypowiada te słowa.

– Szwy – Mamroczę.

– No chyba sobie żartujesz?!

– Trochę jest czerwono.

– Kurwa, Davies! Prosiłem!

– Wiem. – Sapię – Po prostu przyjedź, okej? Zjebiesz mnie później.

Nie czekając na odpowiedź Vince'a odsuwam telefon od ucha i usiłuję zapanować nad mdłościami. Skupiam się na oddechu. Wiem, że muszę go wyrównać i przestać dyszeć jak zziajany pies. Przyglądam się ścianom, a potem kieruje wzrok w stronę okna. Na zewnątrz panuje mrok i chyba nadal pada śnieg. Czy on kiedykolwiek ustaje? Im więcej myślę o mrozie tym bardziej tęsknię za Washingtonem. Tam, mimo ostrych zim czasem pojawiało się słońce lecz prawdziwych upałów doświadczyłem jedynie w Iraku. Na samo wspomnienie strefy obojętnej wojną moje serce zaczyna przyspieszać. Co by się stało gdyby FBI mnie nie odnalazło? Czy zdołałabym sam wrócić do bazy? A może już dawno byłbym martwy?

Tylko czy bycie trupem byłoby gorsze od sfingowanej śmierci?

Może nie powinienem się zgadzać na ich układ. Tylko jak wtedy odnalazłbym wspólnotę? Medal zawsze ma dwie strony. Nieświadomie zamykam powieki, czuję się wykończony i potrzebuję odpoczynku. Czerń jest już wszędzie. Otula z każdej strony jak koc. Robi mi się ciepło, głucho i tak przyjemnie, że natychmiast poddaję się temu uczuciu.

– Davies! – Czyiś głos z trudem przedziera się do mojego umysłu. – Davies, nie zasypiaj!

Nie zasypiać? Przecież nie śpię.

– Słyszysz mnie? Halo? Davies!

Słyszę.

Nagle ktoś chwyta mnie pod ramię i kładzie na plecach, a potem postanawia bezlitośnie ucisnąć moją ranę. Fala potężnego bólu, która rozlewa się po całym moim ciele sprawia, że otwieram szeroko oczy i klnę jak szewc.

– Nie ruszaj się. – Dociera do mnie głos Lucille i z opóźnieniem rejestruje jej dłonie po obu stronach mojej głowy.

– Co? – Mamroczę i spoglądam z niepokojem na Vincenta. – Kiedy przyjechałeś?

– Kilkanaście minut temu. – Odpowiada i w tym samym czasie zauważam, że rozcięto bluzę, a mój obojczyk skrywa zielona chirurgiczna płachta. – Zatamowałem krwawienie i kończę oczyszczenie rany. Naprawdę czujesz ból?

– Nie, kurwa. Krzyczę z rozkoszy. – Warczę.

– Zaaplikowałem ci końską dawkę leków przeciwbólowych.

– Pewnie były po terminie. – Syczę.

– Wytrzymasz jeszcze trochę? Za chwilę cię znieczulę, żeby pozszywać tkanki.

– Ja pierdolę.

– Na własne życzenie, Davies.

Rozdrażniony przewracam oczami i chcąc przestać myśleć o palącym bólu koncentruję się na chłodnych dłoniach dziewczyny. Mogła odmówić pomocy, mogła zostawić Vincenta samego, ale z jakiegoś powodu tego nie zrobiła. Pochyla się nad sofą, jej kciuk co jakiś czas i zapewne przypadkowo muska mój policzek.

– Poczujesz ukłucie. – Informuje Vince i zaraz potem igła zagłębia się w nerw podłopatkowy.

– Nie ruszaj się. – Upomina mnie Lucille, gdy instynktownie podrywam głowę.

– Powinnaś odpocząć. – Mówię patrząc na nią.

– Powinieneś się zamknąć.

– Nie będę miał z tobą łatwo. – Szepczę pod nosem, na co ona tylko głęboko wzdycha. – W porządku, udźwignę to. Udowodnię ci, że jestem po twojej stronie.

– Nie jesteś w stanie tego zrobić. – Odpowiada tak samo przyciszonym tonem.

– Jestem zdolny do niemożliwego, Lucille. – Wciąż patrzymy sobie w oczy. – Szczególnie jeśli mi na czymś zależy.

– Macie kontakt z tym starszym facetem? – Pytanie Vince'a odbija się echem od ścian. To naturalne, że o niego pyta. Widział go wcześniej i zapewne założył, że trzymamy się razem. I w pewnym sensie tak było.

– Popełnił samobójstwo. – Odzywa się dziewczyna. – Dziś znalazłam go powieszonego na sznurze.

– Kurwa mać. Przykro mi, chyba się lubiliście?

– Nie wiem. – W jej głosie dominuje smutek.

– Jeśli chciałabyś z kimś o tym porozmawiać, to znam świetnego psychologa.

– Nie, dzięki.

– Zastanów się. Dużo przeszłaś i możesz potrzebować takiego wsparcia.

– Jedyne czego potrzebuję to świętego spokoju.

Słucham ich rozmowy, już nie czuję bólu. Znieczulenie skutecznie poraziło zakończenia włókien nerwów czuciowych odcinając mnie od cierpienia, dzięki czemu mogę w pełni skupić się na trwającym dialogu. Psycholog... pewnie Vince wie co proponuje lecz uważam, że jeśli człowiek sam nie poukłada sobie pewnych spraw, to nawet błogosławieństwo papieża nie pomoże. Lucille jest naprawdę cholernie twarda. Znacznie twardsza niż sądziłem.

– Nie zmuszam cię. – Vince posyła jej uśmiech, a ona ku mojemu zdziwieniu szybko go odwzajemnia.

– Co u twojej żony, doktorze? – Zaskakuję go pytaniem.

– Modli się, żebym nie padł przez ciebie na zawał. – Rzuca mi rozbawione spojrzenie. – Zrujnowałeś nam kolację.

– Zawsze mogło być gorzej.

– Co masz na myśli?

– Przerwany seks. – Wypalam bez zastanowienia, a on parska śmiechem. – Zatem doceń moje zajebiste wyczucie czasu i nie marudź więcej. Kiedy skończysz mnie zszywać?

– Niedługo. Powiem Chiarze, że ją pozdrawiasz.

– Powiedz. – Godzę się. – Przekaż również, że spaghetti najlepiej smakuje z ketchupem.

Vince nieruchomieje z igłą w dłoni. Oboje doskonale wiemy, że Chiara będąc klasycznym przykładem włoszki po usłyszeniu tego tekstu wybuchnie niczym Wezuwiusz. Rozciągam usta w uśmiechu uświadamiając sobie jak dawno tego nie robiłem. Szlag, prawie zapominałem jakie to uczucie móc się uśmiechnąć i pal licho, że mój durny humor to wynik podawania silnych leków.

To taka miła odmiana od wszystkiego, czego ostatnio doświadczyłem. 

Continue Reading

You'll Also Like

121K 5.5K 35
Być odmieńcem w odmieńcach to niecodzienne zjawisko
8.6K 417 17
Dwie osoby o różnych charakterach odkrywają w sobie nieoczekiwane pocieszenie. Czuły punkt. Panna Borchett jest w trzeciej klasie szkoły średniej. Mi...
132K 2.7K 19
- nie możesz zrobić nic, bez mojej zgody - załkałam, czując napływające łzy w kącikach oczu. Widziałam, że jak zaraz czegoś nie wymyślę, to znaczeni...
2.3K 195 13
Issac Wade po opuszczeniu Salem stara się znaleźć swoje miejsce w świecie. Z pomocą przyjaciela postanawia pomóc tym, którzy sami nie mogą uwolnić si...