Zoja ( w trakcie korekty)

By ZojaWrobel

302 4 8

Uwaga!! jest to moja pierwsza opowieść, więc bardzo przepraszam za wszystkie błędy, powtórzenia i zawirowania... More

Mapa
Wyjaśnienia
Prolog (grudzień 2014 roku)
Część 1
Rozdział 1 (1 września)
Rozdział 3
rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
rozdział 10 (mikołajki)
Rozdział 11 (15.12.2016)
Rozdział 12 (wigilia)
Rozdział 13 (25.12.2016)
rozdział 14 (Sylwester)
rozdział 15 (trzech króli)
Rozdział 16 (wspomnienia mamy o tacie)
Rozdział 17 (znowu 6.01.2017)
Rozdział 18
Rozdział 19 (25.01.2017)
Rozdział 20 (19.02.2017 urodziny Kacpra)
Rozdział 21 (20.02.2017)
Rozdział 22
Rozdział 23 (28.02.2017)
Rozdział 24 (03.03.2017)
Rozdział 25 (8.03.2017)
Rozdział 26
Część 2
rozdział 27 (10.03.2017)
Część 3
Rozdział 28 (Wielkanoc 2017)
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Epilog (23.06.2017)
Podziękowania

Rozdział 2

19 1 4
By ZojaWrobel

- Doskonale wiesz Krystianie, że musisz się schować-tłumaczyłam mojemu smokowi, a on w odpowiedzi przesyłał mi obrazy i emocje ukazujące sytuację ciężkie do zniesienia bez wsparcia. Staliśmy przed bramą do miasta, odpięłam już plecak i obecnie wisiał mi on na ramionach. Staliśmy tak już prawie półgodziny, kłócąc się zażarcie, ale Krystek miał pecha, ponieważ doskonale wiedziałam, że jest lepiej, jeżeli nie łazi za mną smok, a na pewno zwracam wtedy mniejszą uwagę. Musiałam tylko mieć oczy dookoła głowy i wszystko powinno być w porządku.

Specjalnie użyłam jego pełnego imienia, ponieważ tę praktykę stosowaliśmy tylko wtedy, gdy sprawa była poważna. Jednak w końcu, po wielu pomrukach zgodził się przejść w postać tatuażu. Podwinęłam lewy rękaw bluzy, a Krystek trącił moją łapę pyskiem, zaś sekundę później na mojej ukrytej pod futrem skórze pojawił się lekko piekący tatuaż, przedstawiający mojego smoka ze złożonymi skrzydłami. Zaczynał się on na jako owijający mój nadgarstek czubek ogona, a później ciągnął się po zewnętrznej stronie ręki. Po wewnętrznej stronie miałam specyficzne znamię, które odzwierciedlało się również na moim krótkim futrze, a przedstawiało schematyczny rysunek płomienia, w którego środku znajdowały się kolejno: obrazek ognia, wiatru, oraz kotwicy. Krystek twierdził, że to moje pełne imię: ognisty Wicher nadziei. Mi tam nawet się podobało, choć nie wtedy, gdy ktoś używał go, by mnie upomnieć, a do tej grupy należał Krystek i częściowo mama, choć ona nie znała znaczenia tych obrazków, to i tak wołała na mnie Wicher. Opuściłam rękaw, ukrywając znamię i naciągnęłam kaptur bluzy, a później zapięłam pas materiału, który zazwyczaj był zwinięty z lewej strony kaptura i pełnił funkcje maski, zakrywającej mój pysk. Czekał mnie test: czy dam radę przejść na teren szkoły nie wzbudzając nadmiernego zainteresowania. Ruszyłam przez największe miasto, które do tej pory widziałam, choć od mojego Górzyska różniło się właściwie tylko większą ilością domów i mieszkańców, którzy chodzili po ulicach, załatwiając sobie tylko znane sprawy. Oprócz tego kręciło się tu również sporo obciążonych bagażami osób, w najróżniejszym wieku, od mniej więcej 10 latków, często odprowadzanych przez rodziców, aż do starszych nastolatków, którzy chodzili w grupkach i chichotali z czegoś. Odruchowo przemknęłam w cień, kryjąc się przed nimi, tak jak nauczyła mnie mama. Założyłam, że to nowi i powracający uczniowie, co w sumie miało sens, skoro, w tym mieście była jedyna prawdziwa szkoła. Wcześniej nauczyłam się liczyć i pisać, obserwując ludzi na jarmarkach, oraz dzięki uprzejmości jednego kupca, który pokazał mi litery. To zresztą właśnie on opowiedział mi trochę o świecie i to z jego inicjatywy napisałam lekko niechlujne podanie o przyjęcie na naukę. Miał rację, twierdząc, że przyjmują każde dziecko, bo jakiś tydzień temu na główną pocztę przyszedł list, który miał być moją przepustką do nauki.

Dzięki mapie, która wisiała na rynku Górzyska wiedziałam, że muszę iść mniej więcej w kierunku jeziora Syryńskiego i nie zbaczać na boki. Choć po raz pierwszy w życiu nie wyróżniałam się zbytnio z tłumu, ot kolejny nowy uczeń, w zielonej, poprzecieranej i upapranej błotem bluzie, z wypchanym plecakiem, normalne dziecko. Jednak przez to, że prawie nikt nie zwracał na mnie uwagi, to spokojnie mogłam się przyglądać okolicy i nie musiałam się bać, że nagle skądś wyleci kamień, patyk albo śmieć i trafi prosto we mnie.

Kiedy wyszłam z najgorszego ścisku wyciągnęłam z plecaka moja przepustkę, którą według wytycznych miałam mieć pierwszego dnia szkoły na wierzchu, bo to według tych listów przydzielano dzieci do grup. Wetknęłam kopertę za maskę, zasłaniała mi trochę jedno oko, ale co tam! Ważne, że w ten sposób mogłam szybko ją wyjąć i pokazać. Chwilę później dotarłam do płotu szkoły. Podeszłam do bramy, która na szczęście była otwarta i przelewał się przez nią strumień osób. Tuż za nią stał wysoki chłopak z brązowymi włosami i każdy nowy uczeń pokazywał mu swój list, a on coś do niego mówił i przepuszczał dalej. Cały proces szedł dość sprawnie i bez większych zatorów. Kiedy chłopak wyciągnął do mnie rękę i podałam mu list szybko go przejrzał i oddał mówiąc, że mam iść w lewo, do pozostałych czwartoklasistów. Czy zorientował się, że jestem łakiem? Nie wyglądało na to, potraktował mnie tak samo, jak każdego innego ucznia, super uczucie!

Faktycznie po lewej stronie zebrała się spora grupa osób. Wszyscy ściągnęli już kaptury i żaden nie wyglądał na łaka. Ostrożnie zawęszyłam, ale nikt nie pachniał tą unikalną mieszanką zwierzęcia i człowieka, która oznaczała mieszańca. Kiedy podeszłam bliżej moje zmysły zaatakował hałas, do tej pory miałam do czynienia maksymalnie z 20 osobami naraz, a tutaj było ich przynajmniej dwa razy więcej! I większość rozmawiała, co sprawiało, że było strasznie głośno, naprawdę, jak na naprawdę zatłoczonym jarmarku. Po paru minutach rozbolała mnie głowa, a magią zaczęła łupać w czaszkę, więc czym prędzej zawinęłam się na odległość wystarczającą, by nie oszaleć. Na szczęście zanim ogień wyrwał mi się spod kontroli, to podszedł do nas ten chłopak spod bramy i zagwizdał na noszonym na szyi gwizdku. Dźwięk wrył mi się w uszy, przez co aż się skuliłam, ale zadziałał, pozostali zamilkli. Ostrożnie rozprostowałam się i popatrzyłam w niebo, które zachodzące właśnie słońce pomalowało różnymi kolorami.

-Dobrze nowi, teraz idziecie za mną, pokaże wam, gdzie będziecie mieszkać. Wiem, że część z was jest magiczna, ale bardzo was proszę żebyście starali się powściągać magię.- Powiedział chłopak, po czym odwrócił się i poszedł w stronę jednego z majaczących za szkołą, baraków. Zagubieni, chcąc nie chcąc poszliśmy za nim. Kiedy doszliśmy na miejsce, to zbiliśmy się w nieforemną grupkę przed wejściem. Wyciągnęłam się, by zobaczyć, ze w drzwiach budynku połyskuje migotliwa pajęczyna, a ja skądś wiedziałam, że oznacza ona potężne zaklęcia.

- Pojedynczo przechodzicie przez pajęczynę, ona was przyporządkuje do pokoi. Na parterze są numery od 1 do 5, na piętrze 11-15, a na poddaszu do 20. Jakieś pytania?- powiedział chłopak i odsunął się na bok, przez chwilę milczał, ale nie słysząc żadnych kwestii, to ponownie ię odezwał- Ktoś na ochotnika?- zapytał i dał nam czas na zastanowienie, nie chciałam się wychylać, ale kiedy nikt się nie chciał ruszyć, to przesunęłam się do przodu, ale w chłopak się zniecierpliwił i popchnął w stronę drzwi dziewczynkę, której sięgające połowy pleców włosy, były praktycznie całkiem białe! Miała, ze sobą walizkę, a kiedy wpadła w pajęczyna na ścianie obok wyświetliła się 4. Chłopak uśmiechnął się i powiedział, że to oznacza, że jest w pokoju numer 4. Teraz pozostali przestali się bać i ruszyli do wejścia całą lawą! Kolejna dziewczynka, również z walizką, ale o nijakich jasno brązowych włosach i brązowych oczach także wylądowała w 4 pokoju. I tak to szło, większość lądowała w pokojach po dwie-trzy osoby, ale część miała mieszkać sama. Kolejne osoby podchodziły do pajęczyny, ja byłam gdzieś w środku i wylądowałam w pokoju 16. Zgodnie ze słowami chłopaka ruszyłam korytarzem, aż do ledwie oświetlonych schodów, i nimi na poddasze. Na ich szczycie, po prawej stronie były zwykłe, zbite z brązowych desek, drzwi zaopatrzone w żelazną klamkę, mniej więcej na wysokości mojego wzroku i mosiężną liczbę 16, znajdującą się sporo ponad moją głową. Chciałam otworzyć je delikatnie, ale zawiasy i tak zaskrzypiały. Pokój mieścił wąskie łóżko pod jedną ścianą i prosty stół z krzesłem pod oknem w drugiej, zaś skośny sufit stanowił czwartą ścianę. Jakiś czas temu pomalowano ściany na ciemną zieleń, a sufit na biało, ale podłogę po prostu wyłożono ciemnymi deskami. Odstawiłam plecak na stół i zamknęłam drzwi, po których wewnętrznej stronie wisiała jakaś kartka. Pomimo ćwiczeń nie radziłam sobie z literami zbyt dobrze, ale kiedy w końcu udało mi się ją odczytać to zrozumiałam, ze zawiera ona plan lekcji, oraz dwie informacje: jedna mówiła, że ok. 20 minut po zachodzie słońca mamy zebrać się przed budynkiem, a druga podawała godziny trzech posiłków. Na razie zostawiłam kartkę na drzwiach, ale z plecaka wyjęłam spakowane jeszcze w domu rzeczy, czyli między innymi: dwa zwykłe, wełniane, brązowe koce, zapasową bluzę i spodnie, dwie pary własnoręcznie uszytych gaci, oraz czysty zeszyt i wieczne pióro, zaopatrzone w naboje. Większość z tego dostałam na targu, w zamian za zające i mające wzięcie skóry jeleni.

Koce rzuciłam na łóżko, a pozostałe rzeczy ułożyłam na stole. Ściągnęłam uprząż i ją również odłożyłam na stół. Następnie postarałam się zignorować dziwne uczucie, które opanowało mnie, kiedy stałam tak, bez noszonej od ponad pół roku uprzęży i maskowania na głowie. Nie do końca mi się to udało, ale podniosłam pysk i popatrzyłam na okno, które okazało się być otwieralne! Przekręciłam klamkę i po wyjściu na parapet, wspięłam się na dach budynku, wbijając pazury w szczeliny pomiędzy cegłami, a później siedząc na kalenicy patrzyłam na ogrodzony teren szkoły. Oprócz mojego baraku na terenie szkoły stało jeszcze pięć podobnych domów oraz szkoła właściwa, mieszcząca się w osobnym gmachu i górująca nad pozostałymi budynkami.

Przed niektórymi barakami zaczęli się już gromadzić uczniowie, więc po raz ostatni popatrzyłam na kończący się już spektakl świateł na niebie i zaczęłam schodzić. Po cichu wróciłam do pokoju, przymknęłam okno i otworzyłam drzwi, w idealnym momencie by usłyszeć jak ktoś piętro niżej narzeka na zakaz używania magii poza salą i obecność łaków oraz mieszańców na terenie szkoły, acha, czyli to, dlatego chłopak spod bramy nie był zaskoczony! Skoro zdarzały się już, że łaki się uczyły w tym miejscu, to jak widać był przyzwyczajony! Zamknęłam drzwi i na klamce położyłam jeden włos z mojej sierści, nie dało się otworzyć drzwi nie ruszając go. Nie chciałam by ktoś zaczął mi grzebać w rzeczach, bo jak raz zostawiłam je bez opieki, idąc na dalsze wymiany, to ktoś wrzucił mi do plecaka dwie szufle krowiego nawozu! Udało mi się to doprać w potoku i pozbyć się w ten sposób zapachu, oraz brudu, ale wspomnienie pozostało! Ruszyłam w dół, schody nie były bardzo strome, ale kręte i słabo oświetlone, więc strasznie cieszyłam się z tego, że moje oczy są na tyle rysie, że widzę w ciemności równie dobrze jak moja mama, a czułe uszy pozwalają mi słyszeć ostrzegawcze skrzypnięcia desek. Dzięki tak wyczulonym zmysłom udało mi się szybko zejść na dół i nic sobie nie zrobiłam! Wyszłam z budynku i rozejrzałam się. Pod barakiem zgromadziło się dopiero zaledwie parę osób, między innymi dziewczynka z idealnie czarnymi włosami i chłopiec wyglądający na jej brata. Oparłam się o ścianę na tyle daleko od rozgadanej grupy, że mogłam myśleć, a moja magia siedziała cicho. Z baraku po kolei wychodzili pozostali, aż wszyscy staliśmy w luźnej gromadzie, a wtedy zza węgła naszego obecnego domu wyszedł ten chłopak spod bramy.

- Jestem w ósmej klasie i nazywam się Karol, do końca tego roku szkolnego będę waszym opiekunem i przewodnikiem po szkole. Możecie mówić mi o wszystkim, ale bardzo proszę żebyście nie sprawiali dużo problemów, bo to ja będę za to odpowiadał. – wygłosił te przemowę i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

Omal nie wyrwałam się z tekstem, że unikanie problemów będzie trudne. Na szczęście zdążyłam się powstrzymać, z informacją o tym, że problemy zawsze jakoś mnie znajdują, bo często po prostu nie potrafię przejść obojętnie obok czyjejś krzywdy i zdarzało mi się bronić kogoś, kto później w podziękowaniu potrafił mnie skląć, albo po prostu sobie pójść. Inna sprawa, że w końcu i tak się o tym dowiedzą, ale im później tym lepiej, może nawet się zdążę do tego momentu z kimś zaprzyjaźnić? Co prawda rysie są samotnikami, ale w tym temacie zdecydowanie myślałam jak człowiek i chciałam mieć normalnych przyjaciół.

Stałam pod ścianą i myślałam, a w tym czasie Karol był zasypywany pytaniami i skargami, wśród których królowała ta, że na całą naszą grupę jest jedna łazienka, tylko prysznice są osobne dla dziewczynek i dla chłopców. Większość z tego „wpadała mi jednym uchem, a wypadała drugim", ale akurat ta utkwiła w mojej pamięci, wyrywając mnie z zamyślenia. W idealnym momencie, bo kiedy „wróciłam na ziemię" jak mawia jeden sklepikarz z Górzyska, Karol w końcu ogarnął harmider i zawołał nas na kolację. Wszystkie roczniki jadły o tych samych godzinach, ale w różnych pomieszczeniach. Jadalnie były umieszczone w głównym budynku, na pierwszym poziomie sutereny, gdzie ponoć znajdowały się też kuchnie, gdzie według Karola nie wolno było nam wchodzić, ale ja na przekór wszystkiemu, postanowiłam kiedyś tam zajrzeć. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale po terenie szkoły przeplatały się wyznaczone ścieżki i trawniki. Karol ruszył w stronę wejścia do głównego budynku, bardzo pewnie wybierając drogę, a jako że chyba wszyscy byliśmy już głodni, to poszliśmy za nim.

***

Po przejściu przez duże, główne drzwi, Karol zaprowadził nas na dół, a później w prawo, do jadalni. Było to duże pomieszczenie, którego ściany pomalowano na jasnobrązowo, a pośrodku ustawiono duży stół w kształcie półkola, wokół którego ustawione były krzesła.

-Dobra, dzieciaki, przy każdym miejscu jest karteczka z imieniem, znajdźcie swoją, a Zoję poproszę na chwilę do mnie- oznajmił Karol, kiedy już wszyscy weszli do jadalni.

- O co chodzi? - spytałam go, kiedy reszta zaczęła szukać swoich miejsc.

- Wiem, że niektóre łąki nie mogą jeść wszystkiego, ty też tak masz? - zapytał Karol

-Właściwie to nie, po prostu jak przesadzę z roślinami to rzygam. No i przynajmniej raz dziennie muszę zjeść mięso. - odpowiedziałam, wspominając jak parę razy przeholowałam z ilością zjedzonych roślin, co nieodmiennie kończyło się spektakularnymi wymiotami.

-Acha, dobrze przekażę kucharzom, że nie muszą szykować dla ciebie oddzielnego jedzenia. Idź już na miejsce, za chwilę wam powiem o co chodzi z wydawaniem posiłków. - stwierdził Karol i odesłał mnie na miejsce, czyli jak się okazało na prawo od drzwi, do dłuższego boku stołu.

- Dobrze młodziaki, system odbierania posiłków jest taki, że jak najpewniej zauważyliście, pod tylną ścianą są taśmociągi, z okienkami na końcach, za chwilę wyjadą stamtąd obiadokolacje dla was, zazwyczaj posiłkiem jest jakaś potrawka, ale nie wiem co będzie dzisiaj. W każdym razie postarajcie się nie pozabijać, OK? - Karol wygłosił całe to przemówienie na jednym wdechu, i teraz musiał nabrać powietrza. Profilaktycznie spiorunował nas wszystkich spojrzeniem, a później po prostu wyszedł na korytarz.

Faktycznie za chwilę z okienek wyjechały tace, każda z miską. Reszta od razu rzuciła, ale ja chciałam uniknąć najgorszego ścisku, a że dzięki nauce polowania umiałam czekać, to nie stanowiło to dla mnie problemu. Dopiero kiedy większość już wzięła sobie posiłek, to podeszłam i zabrałam pozostałą tacę. Wróciłam na swoje miejsce i zajrzałam do miski. Posiłek składał się z makaronu, pokrojonej konserwy i był zalany sosem pomidorowym.

Co to makaron i sosy dowiedziałam się dzięki targowisku w Górzysku, w ten sposób wiedziałam mniej więcej jakiego smaku się spodziewać. Zaczęłam jeść, szybko, żeby nie zdążyło wystygnąć, choć jedzenie było niezłe, bo prawie wszyscy na około rozmawiali, i myślałam, że hałas rozsadzi mi uszy, z tego powodu, oraz coraz bardziej łupiącej mi w głowie magii, chciałam się stąd zmyć jak najszybciej. Parę osób chciało się ze mną poznać, ale wymówiłam się zmęczeniem, nigdy nie umiałam łatwo nawiązywać nowych znajomości i nie lubiłam tego robić, ale może tym razem zamiast zwyczajowych dwóch miesięcy, wystarczy mi pół, żeby nawiązać jakąś relację? W każdym razie szybko dokończyłam obiadokolację i wymiksowałam się do pokoju. Idąc przez trawnik zastanawiałam się czy ktoś już wrócił. Miałam nadzieję, że nie, ponieważ chciałam szybko ogarnąć się w łazience i wypuścić Krystka z tatuażu. Tak, pomimo bycia rysiołakiem, wychowanym przez Rysicę umiałam się umyć wodą, choć tego nie lubiłam i zazwyczaj myłam się jak każdy ryś, językiem. Zgodnie z moimi przewidywaniami, reszta wciąż była na kolacji, a przynajmniej tak myślałam, jednak ktoś wrócił jeszcze wcześniej, bo z łazienki wyraźnie słyszałam szum wody i ciche nucenie. Dobra i tak musze się ogarnąć, więc bez zastanowienia wbiegłam po schodach pod mój pokój. Nawet nie zadyszałam się zbytnio- niech żyją wieczne gonitwy po górach! Czasem biegałam za zwierzyną, a czasem tylko dlatego, że mogłam.

Zwinęłam z pokoju niewielką sakiewkę z prostymi kijkami w ramach planu czyszczenia zębów i korzystając z tego, że nikogo nie słyszałam, paroma skokami dostałam się na dół, mogłam sobie spokojnie skakać, ponieważ jak każda kotowata, bez trudu lądowałam na czter... wróć dwie łapy. Nie czekając dłużej, poszłam za dźwiękiem lejącej się wody oraz poziomkowego mydła. Zmysły mnie nie zawiodły, faktycznie dość szybko odnalazłam, znajdującą się naprzeciwko wejścia do baraku łazienkę. Kiedy weszłam do środka zobaczyłam po lewej coś w rodzaju nieruchomych wygódek, zamykanych na zatrzask oraz umywalki. Z kolei po prawej stronie znajdowały się dwie pary drzwi, z jednych z nich dochodziły sygnały, które doprowadziły mnie na miejsce. W takich momentach cieszyłam się z tego, że tyle czasu spędzałam w Górzysku, bo dzięki temu rzadziej musiałam dopytywać o przeznaczenie i nazwy różnych przedmiotów. Nie wchodząc głębiej w tego typu rozważania wyciągnęłam jeden patyk i zaczęłam go gryźć by zmienił się w miotełkę i wypuścił soki które ułatwiały czyszczenie uzębienia. Od kiedy podczas jednego targu usłyszałam co dzieje się, kiedy nie czyścisz zębów... cóż powiedzmy, że wolałam o nie dbać. Oparłam się o ścianę, obok umywalki, dzięki czemu od razu zauważyłam wychodzącą z dziewczęcej przysznicowni tą białowłosą dziewczynkę. Nosiła za duża koszulkę i szorty, a choć owinęła włosy ręcznikiem, to kilka jasnych kosmyków wysunęło się spod materiału.

-Nie wiedziałam, że już wróciłaś-stwierdziła ostrożnie podchodząc. Na ramieniu niosła otwartą torbę, z której wystawała suszarka i mniejszy worek.

-Umiejętność kotów, szybkie i ciche chodzenie-wyjaśniłam jej i po raz ostatni splunęłam wiórami do umywalki. Później wypłukałam buzię i spłukałam kawałki drewna. Patyk już nie nadawał się do niczego, ale i tak wsadziłam go do sakiewki, którą następnie włożyłam do kieszeni spodni. Dziewczynka podłączyła suszarkę do kontaktu w ścianie i uruchomiła ją. Nie specjalnie polubiłam ten dźwięk i nagłe uderzenie ciepłego powietrza, więc tylko powiedziałam do niej cześć i pobiegłam do pokoju.

Weszłam przez moje skrzypiące drzwi i przez otwarte okno wypuściłam mojego smoka z tatuażu, a później zamknęłam szklaną taflę i zwinęłam się na łóżku, owijając się kocami. Z powodu zmęczenia całym dniem, dość szybko zasnęłam i tym razem nic mi się nie śniło.

Continue Reading

You'll Also Like

260K 11.6K 44
When Americans turn 20, they become immortal- if they can afford it. Ilana is ready for her birthday so that she can become immortal and enjoy a wor...
11.7M 302K 23
Alexander Vintalli is one of the most ruthless mafias of America. His name is feared all over America. The way people fear him and the way he has his...
53.9M 1.3M 70
after a prank gone terribly wrong, hayden jones is sent across country to caldwell academy, a school for the bitchy, the dangerous and the rebellious...