TIME of lies | ZOSTANIE WYDAN...

By autorkadalva

249K 6.4K 1.3K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... More

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
16. Upadek w przewrażliwienie
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
25. Bieg ognia w kałuży benzyny
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
36. Czas spowity ogniem piekielnym
38. Aura potrafi oślepić
39. Nadzieja jest okrutną bestią
40. Bezkres między prawdą a kłamstwem
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ

37. Trzepot skrzydeł motyla

6.3K 149 90
By autorkadalva

11.11.2017 r.

Trzymają Cię niewidzialne sznury. Nie możesz się ruszyć, chociaż bardzo chcesz. Całe Twoje ciało jest unieruchomione, ale oczy wciąż widzą. Wszystko zapamiętają. Przeleją widok do Twojej głowy, wywołując w późniejszym czasie koszmary. Widzisz coś okropnego i zamierasz, ale nie umierasz. Żyjesz, chociaż już nie chcesz. Chcesz się uwolnić od niebezpiecznego świata. Od widoku krwi, która wylewa się jeszcze z ciepłego ciała.

Krew, pot i łzy. Krew wydobywająca się z leżącego na ziemi ciała Evansa. Kropelki potu na czole Janga trzymającego broń. Moje załzawione oczy, zapamiętujące każdy, najdrobniejszy szczegół. A gdzieś między tym głośne krzyki. Moje? Nasze? Nikogo?

– Czy ty... – zaczęła niepewnie Ruby.

– Właśnie... – dodała łamiącym się głosem Emily.

– Go zastrzeliłeś? – Dokończyłam ze łzami w oczach, patrząc na dłoń, która wciąż trzymała broń.

Wyprana ze wszystkich emocji, utkwiłam wzrok w Timothym, który musiał najwyraźniej poczuć. Przestał wpatrywać się w leżącego Evansa, przesuwając ciało w moim kierunku. Powędrował swoim spojrzeniem za moim. Razem patrzyliśmy na jego dłoń. Wyglądał tak, jakby zapomniał, co w niej ma. Jakby nie pamiętał, co przed chwilą zrobił.

Odchrząknął niedbale, chowając broń do wewnętrznej kieszeni kurtki.

– Rory, może lepiej... – wyjąkał nieswojo Elliot, kładąc delikatnie rękę na moje ramię.

– Nie dotykaj mnie – warknęłam, zrzucając dłoń.

Skierowałam się wprost na wysokiego bruneta. Kogoś, kto okazał się być zdolny do morderstwa z zimną krwią. Bo jego twarz była w tym momencie zimna. Oziębła. Bez cienia emocji. Tak bardzo pochłonięta mrokiem.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Zapytałam z gulą w gardle, ledwo wypowiadając jakiekolwiek słowa.

– Dla lepszego widowiska – odpowiedział sarkastycznie.

– Zabijasz ludzi dla lepszego widowiska!? Czy ty się słyszysz!? – Mój głos przybierał na sile, podobnie jak spływające łzy.

– Nie...

– Jesteś pierdolonym mordercą! – Wykrzyczałam, przerywając mu. – Przez Ciebie niczego się nie dowiem! Wszystko zepsułeś! Co ja mam teraz zrobić!? – Zaczęłam panikować, chodząc w kółko, zanurzając przy tym dłonie we włosach.

– Aurora, co z Tobą? O czym ty mówisz? – Z oddali usłyszałam głos Ivana.

– Czego się nie dowiesz? – Zapytał zachrypniętym głosem Jang.

– Niczego. Już niczego się nie dowiem. Zabiłeś jedyną osobę, która mogła coś wiedzieć! – Wykrzywiłam jak opętana, ciągnąć z całej siły za swoje włosy.

Poczułam, jak ktoś zbliżył się do mojego ciała. Chwycił mocno za nadgarstki, ciągnąc je w dół ciała. Po chwili zostały uwolnione z uścisku, a osoba stojąca przede mną, odgarnęła z mojej twarzy zmierzwione włosy. Znów zobaczyłam ten cholerny mrok. Czarne oczy.

– Nie zabiłem go – powiedział ostro. – Więc się, do cholery, uspokój – warknął, chwytając za moje ramiona, tym samym unieruchamiając całe moje ciało.

– Nie kłam. Jest cały we krwi. Masz w kieszeni broń i wszyscy słyszeli wystrzał. Zabiłeś go! – Wysyczałam prosto w jego twarz.

– W zasadzie...

– Ty pojebie! – Jangowi przerwał jakiś zapłakany i przerażony głos.

Simon? Mam omamy?

Przecież trupy nie mówią...

Z szybko bijącym sercem odwróciłam dynamicznie głowę w prawą stronę. W kierunku leżącego na parkingu ciała.

Zmrużyłam oczy, aby móc lepiej się przyjrzeć. Zobaczyłam jakiś ruch. Usłyszałam wrzask. Łkanie.

– Frajer ma tak wypalony od prochów mózg, że nawet z opóźnieniem reaguje na kulkę – odezwał się nieprzejęty niczym Mason.

Ponownie spojrzałam na twarz trzymającego mnie Timothy'ego. Nie wyrażała absolutnie niczego. A ja niczego nie rozumiem. Przecież leżał. Nie ruszał się. Widziałam krew.

Zmarszczyłam brwi, kręcąc zdezorientowana głową.

– Naprawdę myślałaś, że go zabiłem? Masz aż tak złe zdanie o mnie? – Popatrzył z pogardą. – Ja naprawdę nie lubię brudzić sobie rąk gównem. Masz pojęcie, ile czasu zajęłaby nielegalna kremacja? – Popatrzył jakby zirytowany.

– Nie wiem, bo nigdy tego nie robiłam! – Warknęłam, pociągając nosem i przecierając zapłakane oczy.

– Fakt – jego twarz złagodniała, kiedy dotarło do niego, że nie każdy zajmuje się w wolnym czasie kremacjami zabitych przez siebie ludzi. – Nigdy tego nie rób, rozumiemy się? – Pogroził palcem.

– Myślisz, że mając schowaną broń w kieszeni, jesteś odpowiednią osobą do pouczania?

– W każdym razie... – westchnął teatralnie, ignorując moje słowa. – Zakopanie w lesie byłoby znacznie prostsze, ale jest mały problem. Taki śmieć zwiększyłby trzykrotnie zanieczyszczenie środowiska. Nie zabiłem go, bo szkoda planety – wzruszył ramionami, puszczając moje ramiona – Zamiast męczyć się z jego zwłokami, wolałbym przeznaczyć czas na coś istotniejszego. Na przykład na randkę z Tobą – wypalił jak gdyby nigdy nic.

– Czy to jest jakaś propozycja? – Uniosłam pytająco brwi tak wysoko, że niemal osiągnęły orbitę.

– A chcesz, żeby nią była?

– Pewnie, nie zwracajcie na nas uwagi. Bo to wcale nie tak, że wszystko słyszymy! – Krzyknął gdzieś w oddali Elliot.

– Przed chwilą postrzeliłeś mojego byłego, a teraz chcesz się umówić!?

– Tak, właśnie tak – przytaknął.

– Jesteś niemożliwy! – Westchnęłam rozdrażniona.

– Chyba chciałaś powiedzieć – niesamowity – uśmiechnął się cynicznie, puszczając przy tym oczko.

Dlaczego jest tak cholernie nieznośny!?

Nie czekając na odpowiedź, ruszył pewnie w kierunku wyjącego z bólu blondyna. Popatrzył na niego pogardliwie z góry, przez chwilę obserwując jego kulanie się na ziemi.

Jang najwidoczniej musiał mieć dość tego widoku. Zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem, uniósł nogę i położył ją na klatce piersiowej Evansa, skutecznie go unieruchamiając.

– Zamknij się, bo skrzeczysz głośniej niż sroki. Nikt nie lubi skrok – powiedział chłodno, skutecznie uciszając chłopaka, który płacząc, przyglądał się swojemu tyranowi. – Świetnie. A teraz zadam Ci bardzo ważne pytanie, więc zastanów się na odpowiedzią. – polecił pewnym głosem. – Wiesz, dlaczego postrzeliłem Cię w ramię?

– Bo jesteś jebanym kretynem ze słabą celnością? – Bez zastanowienia odpowiedział pytaniem na pytanie, śmiejąc się przez łzy.

– Zła odpowiedź – zacmokał karcąco, kopiąc po chwili Evansa w żebra. – I nie ma więcej prób. Za kilka minut przyjadą służby, więc chyba sam rozumiesz mój lekki pośpiech. Zatem to Twój szczęśliwy dzień. Sam Ci odpowiem – popatrzył na leżącego z kpiącym uśmieszkiem. – Jeśli nie będziesz mógł ruszać ręką, to nie będziesz dotykał kobiet bez ich pozwolenia. Możesz się potem chwalić, że dostałeś nauczkę od samego Timothy'ego Janga – stwierdził ironicznie, ściągając nogę z tułowia Ivania.

Myślałam, że Timothy na tym zakończy i zostawi Evansa jak niedopałek papierowa na chodniku. On jednak nie potrafił odpuszczać. Każdy występ musiał kończyć czymś spektakularnym.

Brunet ukucnął przy zbolałej twarzy Simona, patrząc na niego z perfidnym uśmiechem. Wyciągnął nagle z kieszeni kurtki komórkę, wystukując coś z niej. Kiedy skończył, przeniósł urządzenie nad twarz blondyna tak, aby mógł zobaczyć ekran.

– A Twój szef właśnie się dowiedział, że puściłeś z dymem towar wart trzy miliony. Na Twoim miejscu już bym się pakował – powiedział z udawaną troską.

Zabrał sprzed twarzy Evansa komórkę i zanim się podniósł, kilka razy poklepał blondyna po policzku.

Z całą pewnością nie było to delikatne klepnięcie. Stałam jakieś piętnaście stóp od tej dwójki, ale wyraźnie widziałam pojawiającą się czerwień na twarzy Simona.

– Zbieramy się. Za pięć minut będzie tu niezłe zbiorowisko – zarządził Ivan.

Wymieniliśmy między sobą spojrzenia, jednak żadne z nas się nie odezwało. Wszyscy zaczęli się odwracać w stronę zaparkowanych niedaleko samochodów.

– I tak po prostu go tutaj zostawimy? – Zapytałam zdziwiona, nie ruszając się ze swojego dotychczasowego miejsca.

– Mundurowi się nim zajmą – odparł obojętnie Elliot.

– I żeby było jasne. Piśniesz choćby słówko o tym, że nas tutaj widziałeś, to następna kulka utknie między Twoimi oczami. Rozumiemy się? – Warknął groźnie Jang.

– Pierdol się – odparł z zaciśniętymi zębami Evans.

– Uznam to za przyjęcie faktu do wiadomości – odpowiedział niewzruszony niczym Jang, kierując się w stronę Aston Martina.

Oprócz mnie, wszyscy byli już niedaleko aut. Ja jednak wciąż przyglądałam się leżącemu na ziemi chłopakowi. Skoro moja szansa nie przepadła, musiałam ją wykorzystać. Nie będę miała więcej okazji.

– To ty podłożyłeś mi kopertę w klubie. Mam rację? – Zapytałam szeptem, kiedy znalazłam się obok blondyna.

– Jak zwykle błyskotliwa – stwierdził niezbyt przyjemnie.

– Ty za to nie jesteś ani trochę błyskotliwy. Dlatego wiem, że to nie Twoja sprawka i chcę wiedzieć, kto kazał Ci to zrobić – wychrypiałam.

– A dlaczego miałbym Ci powiedzieć? – Prychnął oburzony.

– Bo powiem tylko słowo i Jang wpakuje Ci drugą kulkę. Ewentualnie zrobię to sama – powiedziałam chłodno, starając się utrzymać nerwy na wodzy.

– Właśnie obok nas płoną prochy o wartości kilku milionów. I tak jest już po mnie, więc co za różnica, który pojeb mnie zastrzeli – stwierdził niezbyt przejęty.

– Powtórzę. Kto kazał Ci przekazać wiadomość? – Zapytałam jeszcze groźniej, niż wcześniej.

– Ktoś, dzięki komu niedługo podzielisz mój los – uśmiechnął się kpiąco, śmiejąc się złowieszczo pod nosem.

– Rory, zostaw tego skurwiela! – Usłyszałam za plecami krzyki Ruby.

– Mam nadzieję, że spotka Cię coś znacznie gorszego, niż wieczne potępienie w ogniu piekielnym – wysyczałam, na odchodne kopiąc Evansa dokładnie w to samo miejsce, co wcześniej Timothy.

Nie oglądając się za siebie, pełna złości i goryczy, ruszyłam w stronę samochodów.

– Ty i Timothy naprawdę jesteście do siebie podobni – stwierdził Elliot, pokazując z uznaniem dwa kciuki w górze.

– Myślisz, że możesz paradować z bronią i strzelać kiedy tylko zechcesz? Jesteś jakiś uprzywilejowany, bo srasz do złotego kibla!? – Ryknęłam, podchodząc do Janga, kolejny raz ignoruj słowa Wooda.

– Następnym razem postaraj się bardziej, Freeman – popatrzył z litością, robiąc kilka kroków w moją stronę, przez co staliśmy teraz niemal twarzą w twarz, odsunięci jedynie o kilka cali. – Rozczarowała mnie Twoje słaba pamięć. Przecież byłaś w mojej łazience i doskonale wiesz, jaki kolor ma mój kibel – odparł niewzruszony, nawet na chwilę nie tracąc perfidnego uśmiechu.

– Jesteś tak cholernie irytujący – wysyczałam, mrużąc gniewnie oczy.

– O co Ci chodzi? Po części zrobiłem to dla Ciebie. Skrzywdził Cię i okłamał, a ty masz jakieś obiekcje. Przecież to nie tak, że skrzywdziłem niewinną osobę. Należało mu się, więc dałem mu małą nauczkę. Dlatego teraz mi należy się coś w zamian, nie sądzisz? – Popatrzył przenikliwie, unosząc brew w dwuznaczny sposób.

– Skoro ani nie umiesz załatwiać spraw w cywilizowany sposób, ani robić czegoś bezinteresownie, to Twój problem – odparłam nieprzejęta, zakładając ręce na klatkę.

– A Twoim problemem będzie teraz to, co założyć na randkę z takim cudownym bohaterem, jak ja?

– Nie będzie żadnej randki, psycholu!

– Nie będę prosił, bo nigdy nie proszę. Nie, to, kurwa, nie – prychnął zirytowany.

– A ja nie będę prosić, żebyś się ode mnie odpierdolił. Nie mam zamiaru zadawać się z osobą, która wymachuje bronią na lewo i prawo! – prychnęłam w ten sam sposób, co Jang.

– Nie wymachiwałem. Od początku była skierowana na Evansa – popatrzył dumnie.

– Wypchaj się tym czepialstwem o każdy szczegół! – Warknęłam, odwracając się do chłopaka plecami. – Emily, podrzucisz mnie do domu? – Zapytałam w kierunku szatynki, podchodząc do jej auta.

– Tak, jasne. Wsiadaj – przytaknęła z pogodnym uśmiechem.

– Przyjechałaś ze mną, więc ze mną wracasz – rozkazał ozięble.

– To ja chciałem z Tobą jechać. Mieliśmy pogadać – wtrącił się Ivan, kierując swoje słowa do Emily.

– Wracam z tym, kogo widok jestem w stanie znieść – odpowiedziałam, uśmiechając się cynicznie w stronę Janga.

– A ja zabieram tego, kogo mam ochotę słuchać – odparła Emily, nieprzychylnie mierząc wzrokiem Ivana.

Równocześnie wsiadłyśmy do bordowego Mercedesa, niespełna minutę później wyjeżdżając z parkingu.

– Naprawdę nie wiedziałaś o tym wszystkim? – Zapytałam Emily po dobrych dziesięciu minutach jazdy.

– A czy gdybym wiedziała, byłabym w takim samym szoku, jak ty? – Odpowiedziała na pozór obojętnie, sama zadając pytanie.

– Fakt – przytaknęłam. – I nie przeszkadza Ci to?

– Ivan może na pierwszy rzut oka wygląda groźnie, ale w rzeczywistości nie miałby serca zabić muchy – zaśmiała się delikatnie pod nosem.

– Bez zabijania też mogą robić straszne rzeczy – zauważyłam.

– Fakt – tym razem to szatynka przytaknęła. – A Tobie to przeszkadza? – Zapytała, patrząc na mnie kątem oka.

Czy mi to przeszkadza? Z całą pewnością ich czyny nie są moralne. Jednak Jang miał rację w jednej kwestii – po części zrobił to dla mnie. Byłam równie winna całego zajścia, jak on. Nie mogłam ich skreślać, skoro przed niczym ich nie powstrzymałam, a jedynie stałam i bezczynnie się przyglądałam.

Ale jakimś cudem przed moimi oczami wciąż pojawia się widok Timothy'ego, stojącego z bronią w ręku. Nie mogę zapomnieć widoku jego cieszącej się krzywdą innych twarzy.

– Nie przeszkadza – odpowiedziałam niepewnie po dłuższym namyśle.

– Ale?

– Boję się.

– Czego?

– Boję się Timothy'ego, Emily – odpowiedziałam półszeptem, wlepiając wzrok w boczną szybę.

18.11.2017 r.

Ja się nie boję. Jestem wręcz przerażona. Moje ciało spina się na samą myśl o tym, do czego może być zdolny Timothy Jang. Jak daleko jest w stanie się posunąć? Czy ma jakiekolwiek granice?

Minął tydzień od postrzelenia Evansa. Nie ruszyłam się z domu. Nie poszłam do szkoły ani pracy. Opuściłam tydzień treningów, chociaż za trzy tygodnie mam zawody. Boję się gdziekolwiek wyjść.

Dopiero kiedy wszystkie emocje opadły, mogła głowa zaczęła analizować każdy moment. Każde słowo. Każde spojrzenie. Dopiero w nocy po wyzwaniu dotarło do mnie, jak wiele razy byłam w niebezpieczeństwie. Tyle wiele razy Jang patrzył na mnie morderczym spojrzeniem. Tak wiele razy przypierał mnie do ściany. Groził. Trzymał mocniej. Obrażał.

Tak niewiele brakowało, abym skończyła jak Evans.

Nawet w Halloween miał przy sobie broń. Była w jego kieszeni, bo miał ochotę komuś z nas zrobić krzywdę?

Nie mogę wyjść z domu, bo Evans żyje. A w każdym razie tak mi się wydaje. Co, jeśli obserwuje mnie z ukrycia i będzie chciał się zemścić za kulkę w ramieniu? Co, jeśli znów mnie skrzywdzi?

Nie mogę wyjść z domu z jeszcze jednego powodu. Ktoś, dzięki komu niedługo podzielisz mój los. Słowa Simona wciąż wybrzmiewają w mojej głowie. Ktoś chce się mnie pozbyć? A może ktoś chce, abym leżała postrzelona na ziemi? Clarissa? Simon? Timothy? Każdy?

Chyba tracę rozum. Popadam w paranoję. Słyszę w uszach powracający odgłos wystrzału.

– Nie! – Podskoczyłam na łóżku, a z moich ust wydobył się niekontrolowany krzyk.

Rozejrzałam się przestraszona po swoim pokoju. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że dzwoni telefon. To jego dźwięk wyrwał mnie z zamyślenia. Nie strzał z broni.

– Halo – powiedziałam niepewnie, gdy moje drżące ciałe nieco się uspokoiło.

– Cześć, Rory. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – usłyszałam w słuchawce spokojny głos brata Ruby.

– Ty nigdy nie przeszkadzasz, Alex – starałam się brzmieć miło, chociaż padałam ze zmęczenia.

Psychicznego zmęczenia.

– Świetnie. W takim razie wizyta na komisariacie też nie będzie Ci przeszkadzać?

– Gdzie? – Zapytałam, aby się upewnić, czy na pewno dobrze usłyszałam.

– Musisz przyjść do nas na komisariat, młoda – powtórzył.

– Ale... Ale po co?

– Chodzi o pożar magazynu sprzed tygodnia.

Niespełna trzydzieści minut później wysiadałam z autobusu pod komisariatem. Ze spoconymi dłońmi, szybko bijącym sercem i głową pełną niepewności zbliżałam się do budynku. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że mając szesnaście lat, będę wzywała na posterunek. Bałam się wyjść z domu, a zostałam zmuszona przez policjanta.

Czy funkcjonariusze państwowi nie powinni przypadkiem dbać o dobro obywateli?

Weszłam do głównego holu, kierując się od razu do recepcji.

– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – Zapytała serdecznie kobieta za biurkiem.

– Dobry wieczór. Ja do detektywa Alexandra Torresa. Nazywam się Aurora Freeman – odpowiedziałam, starając się brzmieć pewnie.

– Schodami na pierwsze piętro i trzecie drzwi na lewo – wyjaśniła, uśmiechając się miło.

Odpowiedziałam uśmiechem, kierując się we wskazane miejsce. Wchodząc do pomieszczenia zobaczyłam zbiorowisko kilku policjantów i Alexa siedzącego za biurkiem.

– Rory, już jesteś. Świetnie! – Uśmiechnięty szatyn klasnął w dłonie, wstając z miejsca.

– O co chodzi, Alex? Czemu jest tu tylu policjantów? – Zapytałam coraz bardziej przerażona, rozglądając się dookoła.

Czyżby Simon powiedział policji, co mu się stało?

– Też chciałbym wiedzieć o co chodzi – zaśmiał się speszony, drapiąc się po skroni.

– Dzisiejsze dzieciaki nie mają żadnych skrupułów. Teraz nawet w sprawach osobistych będziesz się wysługiwał policją, Panie Jang? – powiedział, pół żartem, pół serio, jeden ze stojących policjantów, kładąc na kogoś barkach ręce.

Czy ja się właśnie przesłyszałam? Tak. Z całą pewnością. Na pewno nie wymówił tego nazwiska.

A jednak.

Zrobiłam dwa niepewne kroki w przód. W tym samym czasie postać siedząca twarzą do biurka Torresa zaczęła powoli obracać się w moją stronę. Pierwsze co dostrzegłam, to cyniczny uśmiech, który rozpoznałabym nawet z księżyca.

Wszechmocna oaza spokoju, Timothy Jang, faktycznie siedział na posterunku policji, jak pierdolona oaza spokoju. W swoich idealnie skrojonych ubraniach, perfekcyjnie zaczesanych pod górę włosach, z założoną nogą i z palcami splecionymi na kolanie. Po tym, jak tydzień wcześniej postrzelił rówieśnika, siedział rozluźniony, otoczony przynajmniej dziesięcioma policjantami.

O co chodzi w tym kabarecie?

– Co to wszystko ma znaczyć? – Zapytałam zdezorientowana.

– Panowie, proszę się rozejść i nie robić z tego wielkiego zamieszania – brunet wstał z krzesła i skierował słowa do zebranych policjantów.

Nie wierzyłam własnych oczom, ale naprawdę mężczyźni zaczęli się rozchodzić. Nikt nie protestował. Siedemnastolatek wydawał polecenia policjantom.

– Bałem się, że zaginęłaś, więc przyszedłem to zgłosić. Tak się akurat złożyło, że dzisiejszą zmianę pełni detektyw Torres, który powiedział, że Cię zna, więc zaproponował pomoc – wyjaśnił spokojnie Jang, splatając dłonie na piersi.

– Mów mi Alex, jestem tylko kilka lat starszy – powiedział zadowolony.

– Oczywiście. Zatem Alex... Miałeś rację. Nasza Aurora jest cała i zdrowa – popatrzył na mnie kpiąco.

– Dlaczego miałabym niby zaginąć? – Zapytałam zirytowana, czując narastającą złość.

– Jeśli ktoś ma mój numer telefonu, ale nie odbiera, ani nie odpowiada na wiadomości, to zaczynam się niepokoić. Bo co innego mogłoby się stać, jak nie porwanie? – Zapytał z udawanym przejęciem.

Czy od tygodnia ignorowałam wiadomości i telefony Janga? Tak. Czy kazałam babci Rose nie wpuszczać go do domu? Tak. Czy było mi z tego powodu przykro albo czułam wyrzuty sumienia? Absolutnie nie.

– Co innego? Hm, pomyślmy – przyłożyłam palec do ust, udając, że się zastanawiam. – Może stało się to, że mam Cię serdecznie dość i nie chcę z Tobą gadać!? – Uniosłam się, przez co policjanci znów popatrzyli się w naszym kierunku.

– To może resztę spraw załatwicie między sobą? Poza komisariatem? – Zaproponował Alex, śmiejąc się pod nosem.

– Doskonały pomysł. W takim razie chodźmy, Auroro. Niech Panowie wykonują w spokoju swoje obowiązki – złapał mnie pod ramię, prowadząc w stronę wyjścia, jednak udało mi się wyszarpać z jego uścisku.

– Poza komisariatem, to się z Tobą policzę, Torres – ostrzegłam brata swojej przyjaciółki, wyciągając w jego kierunku palec.

– Widzimy się w czwartek, młoda! – Krzyknął zadowolony w moim kierunku.

Alexander Torres od zawsze był wnerwiający i to się nigdy nie zmieni.

– Wcześniej powiedziałem, że jesteś cała i zdrowa, ale jak tak teraz na Ciebie patrzę, to nie jestem pewien, czy zdrowa – odezwał się, kiedy wyszliśmy z posterunku.

Spojrzałam przenikliwie na bruneta, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. On tymczasem zmierzył wzrokiem całe moje ciało. Spuściłam nieco głowę, patrząc na swój ubiór, żeby zobaczyć, co wprawiło chłopaka w taką konsternację. Nie musiałam się długo zastanawiać nad odpowiedzią.

Wyglądałam jak bezdomny.

– Nie każdy rodzi się z perfekcjnym wyglądem – odparłam speszona, zakładając ręce na klatkę piersiową, próbując w ten sposób zakryć swój ubiór.

– Ale każdy myje i czesze włosy – zauważył ni to rozbawiony, ni to zdziwiony.

– Odwal się – wybełkotałam, ruszając w stronę przystanku autobusowego.

Brawo, Rory. Odpowiedź na poziomie przedszkola jest zawsze mile widziana.

– W zasadzie, to skąd wiedziałeś, że Alex pracuje w policji? I skąd wiedziałeś, na którym posterunku? – Zatrzymałam się w pół kroku, patrząc podejrzliwie na Janga.

– Zaciekawiło mnie Twoje pytanie, czy spotkanie Ivana też było ustawione. Kiedy mu o tym powiedziałem, z jakże ogromną niechęcią opowiedział mi o waszym pierwszym spotkaniu. Ale wspomniał o każdym szczególe, nawet o niejakim bracie przyjaciółki, który jest policjantem – wyjaśnił, a jego usta wygięły się w grymas.

Ivan Kelly miał zadziwiająco dobrą pamięć.

– Jakim cudem zgodził Ci się pomóc?

– Być może pisnąłem słówko lub dwa, że w zamian za małą przysługę, Jangell dorzuci ładną sumę na remont komisariatu.

– Wszystko załatwiasz pieniędzmi?

– Co robisz w Święto Dziękczynienia? – Zapytał, ignorując moje pytanie.

– Pewnie, ignoruj to, co mówię – prychnęłam zła, siadając na ławce przystanku. – A co mogę robić? Spędzam go z rodziną, tak jak powinno się to robić.

– Muszę iść na jakiś cholerny bankiet. Może wybrałabyś się ze mną? Nudne przyjęcia są mniej nudne, kiedy możesz kogoś irytować – powiedział obojętnie, siadając obok mnie.

– Wymyśliłeś tą całą akcję z policją tylko po to, żeby móc mnie jak o to zapytać, prawda? – Popatrzyłam przenikliwie na bruneta.

– Być może – odparł nieprzejęty, zakładając nogę na nogę. – Czyli się zgadzasz?

– Nie, nie zgadzam się. Moja noga nie postanie w żadnym miejscu, w którym może się pojawić Twoja matka.

– Kompletnie o niej zapomniałem – popatrzył przed siebie, mrużąc oczy, jakby faktycznie zapomniał o istnieniu swojej matki.

– Jak mogłeś o niej zapomnieć?

– Normalnie. Jest gościem w domu, więc czasami zapominam o jej istnieniu.

– Tak, jak mówiłam wcześniej. Jesteś nienormalny. A teraz zostaw mnie w spokoju – powiedziałam chłodno.

– Odwiozę Cię do domu – zaproponował.

– Wrócę autobusem. Nie chcę być z Tobą sam na sam w takiej małej przestrzeni, jaką jest wnętrze samochodu – przyznałam szczerze.

– Dlaczego nie?

– Co, jeśli zmienię piosenkę w radiu na taką, która Ci się nie spodoba, a ty się wkurzysz, wyciągniesz z kieszeni pistolet i wpakujesz mi kulkę w głowę? Chcę jeszcze trochę pożyć – wzruszyłam niedbale ramionami.

– Poważnie? Nadal jesteś zła o postrzelenie Evansa? – Prychnął zirytowany.

– Nie jestem zła o postrzelenie Evansa, tylko o sam fakt, że nie miałeś zahamowań, żeby użyć broni.

– Wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych rozwiązań – odparł oschle.

– Jesteśmy nastolatkami, Jang. Ani w naszym wieku, ani w żadnym innym, nie powinno się robić takich rzeczy.

– Och, daj spokój – odparł lakonicznie, próbując położyć dłoń na moim ramieniu.

Widząc kątem oka ruch jego ręki, moje serce przyspieszyło, a ciało się spięło. Znów poczułam przerażenie. Odsunęłam się gwałtownie do tyłu, niemal spadając z ławki na ziemię.

Patrzyłam rozbieganym wzrokiem na Timothy'ego. Jego spojrzenie za to było spokojne. Skupione ja jednym punkcie. Mojej twarzy.

Przyglądał mi się skonsternowany, marszcząc brwi. Zrobił to tak mocno, że między nimi pojawiły się dwie zmarszczki. Usta zacisnął w cienką linię.

– Ja... Ja...

– Nic nie mów – przerwał moje jąkanie. – Już wszystko wiem – powiedział zachrypniętym, poważnym głosem, wstając z ławki.

Błyskawicznie oderwał ode mnie wzrok, odwracając się i ruszając z powrotem w stronę posterunku. Nie zatrzymał się ani razu. Szedł pewnym, dynamicznym krokiem.

A potem już tylko słyszałam pisk opon, gdy odjeżdżał z policyjnego parkingu i ryk silnika Astona Martina przynajmniej trzy przecznice dalej.

23.11.2017 r.

Święto Dziękczynienia. Jeden z najbardziej znienawidzonym przeze mnie dni w roku. Bo niby komu i za co miałabym dziękować? Losowi, że moja rodzina jest biedna i przez to mam ciągle pod górkę? Ojcu, że nas zostawił? Matce, że o mnie nie dba? Babci, która zaczęła mnie okłamywać? A może nieznajomej osobie, która kazała mi wręczyć kopertę z informacją i tym samym zasiała we mnie ziarnko niepewności?

Przypuszczam, że czuję się tak samo, jak indyki. Niby święto ma polegać na dziękowaniu i spędzaniu czasu w gronie najbliższych, ale nikt nie pomyślał, że indyki też chciałyby spędzić ten dzień ze swoimi indyczymi przyjaciółmi. Nie chcą być zabijane i zjadane przez zarozumiałych amerykanów. Moich potrzeb też nikt nie dostrzega. Nawet ja sama.

– Pójdziesz podlać indyka, Rory? – Zapytała babcia, wpatrując się w ekran telewizora.

– Jasne – rzuciłam czytaną książkę na stół, ruszając do kuchni. – Indyk jest prawie gotowy. Nie za wcześnie? Mamy jeszcze nie ma – krzyknęłam po sprawdzeniu mięsa.

– Mama pisała, że w szpitalu jest oblężenie, więc mamy za nią nie czekać, bo pewnie wróci w nocy – odkrzyknęła.

– Czyli jak co roku – mruknęłam pod nosem.

Dziwnym trafem moja matka nigdy nie była obecna w Święto Dziękczynienia. Ani w Boże Narodzenie. Ani w Sylwestra. Nigdy. Ciągle tylko praca i praca.

– Pójdę otworzyć. Może Ruby i Alex przyszli wcześniej – krzyknęła babcia Rose, kiedy po domu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi.

Przecież Ruby nigdy nie dzwoni do drzwi. Wchodzi jak do siebie. W końcu jesteśmy przybranymi siostrami.

– Kto przyszedł, babciu? – Krzyknęłam, wychodząc z kuchni, kiedy przez dłuższą chwilę nie słyszałam żadnych dźwięków.

– Cześć, besti! – Przez ramię babci dostrzegłam uśmiechniętego Elliota.

– Co tutaj robisz? – Zapytałam zdziwiona.

Babcia otworzyła szerzej drzwi, a ja stanęłam obok niej. Na ganku nie stał wyłącznie Lio. Stali wszyscy.

Wszyscy.

– Ty ich zaprosiłaś? – Zapytała równie zdziwiona, na co pokiwałam przecząco głową, mrugając w zatrważającym tempie.

– Timmy powiedział, że spędzasz Dziękczynienie z rodziną, więc... Jesteśmy! – Krzyknął zadowolony, wchodząc bez zaproszenia do domu. – Babciu Aurory, zgłaszam się na pomocnika do gotowania! – Dodał radośnie, zmierzając w głąb kuchni.

Oszołomiona babcia popatrzyła niepewnie najpierw na mnie, później na resztę, wciąż stojącą na dworze. W końcu westchnęła przeciągle, pokazując, aby weszli do środka. Sama ruszyła do kuchni, zapewne sprawdzić, co w jej królestwie wyczynia rozanielony Elliot.

– Ruby nie ma? – Zapytał Mason, rozglądając się po domu.

– Ruby ma swoją rodzinę i swoją kolację. Przyjdzie późnym wieczorem z bratem na ognisko – odparłam, pozostając wciąż w lekkim osłupieniu.

– Ognisko? – Zdziwiła się Emily, zostawiając na moim policzku całusa.

– Ruby ma brata? – Ponownie zapytał blondyn.

– Ma. Sympatyczny człowiek. W przeciwieństwie do niej – wtrącił się Jang, stając w przejściu – Mogę wejść, czy nadal się mnie boisz?

Oczywiście, że wiedział. On zawsze wszystko wiedział.

– Skoro właścicielka domu pozwoliła Wam wejść, to ja nie mam zbyt wiele do gadania – odpowiedziałam wymijająco. – A ognisko to taka nasza mała tradycja – odpowiedziałam Emily z delikatnym uśmiechem, wskazując całej reszcie drogę do kuchni.

– Dlaczego jest Was aż tak dużo!? Jak mam niby wykarmić taką bandę dzieciaków? – Babcia Rose złapała się za głowę, przesuwając wzrok po każdej osobie.

– Spokojnie, babuniu! Zanim przyjechaliśmy, zrobiliśmy zakupy – wyszczerzył się do mojej babci Elliot, na co ta szturchnęła go w ramię.

– Nie jestem Twoją babunią. Pani Freeeman, smarkaczu!

Abuelita mojej przyjaciółki, to również moja abuelita – pokiwał głową z uznaniem dla samego siebie.

– Myślisz, że nie znam hiszpańskiego? Oglądam codziennie telenowele, więc wiem, że nadal nazywasz mnie babunią. Nie ze mną te numery! – Mruknęła oschle.

– To będzie długi wieczór – westchnął zrezygnowany Mason.

– Lepiej pójdę wyciągnąć zakupy – odezwał się Ivan, który jak zwykle był dość cichy, gdy byliśmy wszyscy razem.

– Pomogę Ci – zaproponował Timothy.

– A ja chętnie pomogę w gotowaniu, babciu – dodała uśmiechnięta Emily, przytulając się do jej boku.

– Świetnie. Razem pójdzie nam szybciej – pogłaskała ją pieszczotliwie po głowie.

– To ona może Cię nazywać babcią, a ja to już nie? Dlaczego!? – Oburzył się Lio, zakładając ręce, jak małe, obrażone dziecko.

– Bo ja tak mówię – popatrzyła z politowaniem na chłopaka.

Zapewne dlatego, że przez ostatnie półtorej tygodnia, gdy złapał mnie moralny kac i nie chciałam wychodzić z własnego łóżka, to Emily i Ruby były tutaj niemal codziennie. Pożyczały notatki, opowiadały co się działo, po prostu przy mnie były. A ja starałam się być przy nich, bo nie tylko ja byłam świadkiem ostatnich wydarzeń. One też nie znosiły tego najlepiej.

Odkąd Emily po raz pierwszy przekroczyła próg domu, babcia Rose ma jedną przybraną wnuczkę więcej.

Emily Hudson to prosta, radosna dziewczyna. Poukładana, spokojna, pomocna. Tak bardzo niepasująca do Ivana, który walczy z setkami demonów w swojej głowie.

– W Święto Dziękczynienia powinno się zmówić modlitwę. Ktoś chętny? – Zapytała babcia, patrząc uważnie na każdego z nas.

– Ja bym chciała – Emily podniosła rękę w górę, szczerze się uśmiechając.

Dziewczyna złożyła dłonie, a zaraz za nią cała reszta. Wszyscy siedzieliśmy spokojnie, ciesząc się swoim towarzystwem.

– Panie Boże, dziękujemy, że w tym dniu pozwoliłeś nam wspólnie zasiąść przy zastawionym po brzegi stole – zaczęła, przymykając oczy. – Życie jest cennym darem, dlatego pozwól nam się kochać jak najmocniej i żałować jak najmniej. Z jakiegoś powodu zdecydowałeś, abyśmy wszyscy się spotkali i kroczyli jedną ścieżką. Niech zatem droga będzie otoczona pięknymi krajobrazami. Amen – uśmiechnęła się delikatnie, uchylając powoli powieki.

Chciałabym kiedyś być taka spokojna, piękna i mądra, jak Emily.

– Może szanowna seniorka też chciałaby coś dodać? – Zapytałam, wiedząc, że babcia Rose wręcz uwielbia przemawiać.

– W porządku – od razu się zgodziła, opierając łokcie o blat stołu, splatając przy tym palce. – Pewnego dnia wszyscy dorośniecie. Niektórzy szybciej, niektórzy trochę później. Nadejdzie moment, gdy będziecie musieli zmierzyć się ze światem i dać sobie radę bez niczyjej pomocy, chociaż jestem przekonana, że już dawno to robicie. Czego potrzebujecie w takich trudnych chwilach? – Zapytała, czekając zaciekawiona, jednak nikt się nie odezwał. – Jedzenia! – zaklaskała, na co wszyscy cicho się zaśmiali. – Nawet jeśli będą dni, w których będziecie jeść sami, a przez to poczujecie się samotni, nie możecie opuszczać żadnych posiłków. Musicie się nauczyć karmić samych siebie, by być prawdziwymi dorosłymi. Dlatego w przyszłym roku albo nie uciekajcie z bankietów, albo sami ugotujcie kolację i nie zawracajcie dupy takiej starej i biednej babie, jak ja – babcia Rose na koniec sama się roześmiała, wskazując dłońmi na stół, abyśmy się częstowali.

I właśnie tak zrobiliśmy. Przez następne dwie godziny siedzieliśmy w kuchni, którą prawie w całości zajmowały rozłożone stoły. Z ledwością udało nam się znaleźć siedzenie dla każdego. Trochę chaotycznie, nieco głośno, bo niemal każdy żywo dyskutował, jednak przede wszystkim radośnie. Wszyscy mieliśmy swoje problemy i zmartwienia, które na kilka godzin zostały zapomniane. Cieszyliśmy się tą chwilą, starając się wspólnie stworzyć jeden z pięknych krajobrazów. Jak równy z równym. W tym dniu nie liczyły się znajomości, pieniądze i pochodzenie. Znaczenie mieliśmy tylko my, jako żywe istoty. Nasze dusze pałały się niewymuszonym, prawdziwie szczęśliwym czasem.

– To najlepsze jedzenie, jakie kiedykolwiek jadłem – przyznał z uśmiechem Elliot, gładząc się po swoim objedzonym brzuchu.

– Lepiej żeby Twoja hiszpańska babcia nigdy się nie dowiedziała, co powiedziałeś, bo Cię ukatrupi – zaśmiał się pod nosem Mason.

– Lepiej żeby nikt nie wiedział, gdzie uciekliście, bo wtedy to mnie ktoś ukatrupi – skwitowała babcia, popijając wino.

– Zastanawia mnie jedna rzecz, Pani Freeman. Jakim cudem tak dobrze nas Pani rozumie? Inni dorośli raczej nie byliby w obecnej sytuacji tacy zadowoleni i przychylni – odezwał się Ivan, przyglądając się z zaciekawieniem starszej kobiecie.

– Fakt. Inne babcie są tak okropnie sztuczne i irytujące – przytaknął Elliot, cały się wzdrygając.

– Rozumienie dzieciaków, to zapewne skutek uboczny mojego zawodu – zaśmiała się delikatnie.

– To znaczy? Gdzie Pani pracowała? – Dopytywał dalej Ivan.

– W sierocińcu. Przez dwadzieścia lat byłam dyrektorką.

– Wow. Tego się nie spodziewałam – przyznała Emily, wpatrując się w kobietę z podziwem.

Kiedy inni zaczęli zachwycać się odpowiedzią, ja patrzyłam na staruszkę zdezorientowana. Nie tylko moi przyjaciele dopiero co się o tym dowiedzieli. Ja też nie wiedziałam, gdzie pracowała babcia. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek pracowała. Moje trybiki zaczęły pracować na najwyższych obrotach.

– Jakim cudem nigdy mi nie powiedziałaś, że pracowałaś w sierocińcu? – Zapytałam zachrypniętym głosem.

– Nie wiedziałaś, gdzie pracowała Twoja babcia? – Zdziwił się Timothy, uważnie na mnie patrząc, na co pokiwałam przecząco głową.

– Jakoś nigdy nie było okazji, żeby Ci o tym opowiadać – wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk wina.

– Dlaczego już nie pracujesz? – Dopytałam.

– Bo ty się urodziłaś. Twoi rodzice musieli pracować, więc postanowiłam się Tobą zająć.

– I to jedyny powód?

– Najważniejszy – odpowiedziała wymijająco, opróżniając kieliszek.

– Chyba muszę się przewietrzyć – stwierdziłam chłodno, wstając od stołu i wychodząc tylnymi drzwiami kuchni prowadzącymi na podwórek.

Usiadłam na bujanej huśtawce, podkulając nogi. Oparłam podbródek o kolana, a wzrok utkwiłam w ziemi.

Co to wszystko ma znaczyć? Najpierw dowiaduję się, że moje wspomnienie było zniekształcone. Rodzona matka chciała mnie porzucić. Zrobiła to, tylko babcia Rose mnie odnalazła. Dostaję potem wiadomość, że moje miejsce jest w sierocińcu. Nie znalazłam nigdzie swojego aktu urodzenia, a matka trzyma w szafie jakiś karton z tajemniczą zawartością. Teraz dowiaduję się, że babcia Rose pracowała w domu dziecka.

Czy to możliwe, że moja matka nie miała skrupułów przed porzuceniem małego dziecka, bo tak naprawdę nie jest moją matką? Czy ojciec nas zostawił, bo nie jestem jego prawdziwą córką? Czy babcia Rose postanowiła się mną zająć, zabierając mnie z domu dziecka?

– Daj spokój, babciu. Nikt inny jej nie przemówi do rozumu!

Z zamyślenia wyrwały mnie krzyki Ruby. Nawet nie wiedziałam, że już przyszła. Od jak dawna tutaj siedzę? Znów straciłam poczucie czasu?

Uniosłam głowę, patrząc na tylne drzwi domu. Zobaczyłam wychodzącego na zewnątrz Timothy'ego.

Proszę, tylko nie on.

– Babka Rose z całą pewnością nie pała do mnie sympatią. Przywaliła mi ścierką kuchenną, bo chciałem do Ciebie wyjść – powiedział obojętnie, siadając po drugiej stronie huśtawki, tym samym zostawiając między nami bezpieczną przestrzeń.

– Przywaliła Ci, a i tak wyszedłeś?

– Chodziłem po podpalonym magazynie i nic mi się nie stało, a dziwisz się, że ścierka mnie nie zatrzymała?

– Fakt.

Siedzieliśmy przez moment w kompletnej ciszy, jednak w końcu oboje parsknęliśmy śmiechem.

To był gorzki śmiech.

– Nie jestem ekspertem w pocieszaniu. W zasadzie to jestem gównianym pocieszycielem, bo nigdy tego nie robiłem. Ale jeśli chcesz się wygadać, to śmiało. I tak pewnie nie będę słuchał – niezbyt przejęty, przywołując swoją pełną powagi minę, wzruszył ramionami.

– Nie wiem, co mam robić. Ani co myśleć. Ani co czuć. Czy tylko dla mnie zatajanie miejsca pracy wydaje się dziwne? – Zapytałam cicho, przykładając policzek do kolan.

– To jest dziwne. Bardzo – odparł, opierając kark o zagłówek ławki.

– Podobno miałeś nie słuchać – zauważyłam.

– Zmieniłem zdanie. Poza tym, chciałem coś powiedzieć.

– Co takiego? – Zdziwiłam się.

To nie był typ człowieka, który chciał mówić coś sam z siebie.

– Nie chciałem Cię wystraszyć – wyznał, cichym, nieco zachrypniętym głosem.

– Ostatnio mnie przerażasz – przyznałam szczerze.

– Czy mogłabyś przestać się mnie bać? – Zapytał powoli, niepewnie.

– Nie wiem, czy potrafię. Nie wiem, do czego jesteś zdolny.

– Problem w tym, że ja sam nie wiem. Ale mogę Ci obiecać jedno.

Powoli obróciłam twarz w stronę bruneta, opierając teraz drugi policzek. Obserwowałam uważnie Timothy'ego, czekając, aż dokończy swoje zdanie. Serce zaczynało mi przyspieszać. Po dłużących się w nieskończoność sekundach, otworzył delikatnie powieki, spuszczając nieco głowę. Odszukał wzrokiem mojej twarzy.

Patrzył tylko na mnie. A ja patrzyłam tylko na niego.

– Nigdy Cię nie skrzywdzę, Aura – wyszeptał, patrząc w moje oczy.

Nie poruszyliśmy się nawet o cal. Nie oderwaliśmy spojrzeń. Całą sobą trwałam w tej chwili, czując jednocześnie napływający do umysłu spokój i zmierzający do serca huragan.

– To jest tak cholernie trudne – wyszeptałam z gulą w gardle po dobrych kilkunastu minutach.

– Co jest trudne? – Zapytał, nachylając się i opierając ramiona na nogach, dzięki czemu nasze twarze były teraz na równym poziomie.

– Dorastanie – uśmiechnęłam się gorzko.

– Gołąbeczki! Idziemy do Was! – Timothy nie zdążył nic odpowiedzieć, bo z domu dobiegł ekscytujący okrzyk Elliota.

Niespełna godzinę później całą ósemką siedzieliśmy na drewnianych ławeczkach wokół żarzącego się drewna. Babcia Rose stwierdziła, że jest na to za stara i pójdzie na lampkę wina do Glindy.

Płomień dawał wystarczającą temperaturę, aby nikt z nas nie dygotał z zimna. Siedziałam między Emily a Ruby, smażąc razem ostatnie sztuki s'mores. Timothy zarzekał się, że nie będzie jadł takich obrzydliwych smakołyków, które mają setki gramów cukru.

– I jak? Smakują Ci pianki? – Zapytała Ruba, z chamskim uśmieszkiem.

– Cóż... Być może są lepsze, niż przypuszczałem – odparł niechętnie Timothy, pożerając kolejną sztukę s'mores.

– Czyżby? Zatem jak bardzo smakuje Ci coś, co miało być zjedzone przeze mnie, ośle!? – Warknęła oburzona.

– Ujmę to tak... – zrobił przerwę, biorąc w dłonie kolejne dwa ciastka z piankami. – Ten przysmak oceniłbym między czymś wspaniałym a wyśmienitym – roześmiał się szyderczo, wsadzając do buzi obie porcje.

Tak, ta dwójka z całą pewnością się kiedyś pozabija.

Widok Timothy'ego, który po raz pierwszy smażył pianki na ognisku był... Jedyny w swoim rodzaju. Jego twarz przypominała małego chłopca. Nie robił nic szczególnego. Po prostu siedział, opowiadał z resztą jakieś historyjki i zajadał się piankami. Nawet się nie uśmiechał. Znów próbował zgrywać tego poważnego, tajemniczego gościa. Jego oczy jednak się śmiały. Widziałam to. Czerń tęczówek wręcz połyskiwała blaskiem niczym światło księżyca w trakcie pełni.

Po jego idealnie ułożonych na bankiet włosach nie było śladu. Wiatr potargał pojedyncze kosmyki, a bladą cerę ocieplał płomień z ogniska. Słuchał piosenki granej przez Masona na gitarze, niemal niezauważalnie podrygując głową.

– Hej, Ruby. Czemu Mason gra Twoją ulubioną piosenkę? – Zapytałam przyjaciółki, nie potrafiąc oderwać wzroku od Timothy'ego.

– Nie mam pojęcia – speszyła się, jedząc nieśmiało kolejną piankę.

Zawstydzona Ruby to był niemal niespotykany widok. Tak rzadki, że należałoby zapisać to wydarzenie w kalendarzu.

– Jesteście ze sobą? – Zapytała szeptem Emily, delikatnie chichocząc.

– No coś ty! Podwiózł mnie tylko na wyzwanie. Po tym wcale nie gadaliśmy. Przed tym zresztą też nie – odparła niepewnie.

– A czy to nie tak, że się ze sobą przespaliście w Halloween? – Przypomniałam swojej przyjaciółce.

– Każdy dostał to, co chciał i tyle – wzruszyła ramionami, zaczynając się irytować tematem.

– Chyba jednak nie każdy – wtrącił się Elliot.

Nieświadome tego, że siedział obok nas i podsłuchiwał rozmowę, cała nasza trójka odwróciła głowy w jego stronę.

– Jak długo tu siedzisz? – Zapytała zdziwiona Emily.

– Wystarczająco długo, żeby stwierdzić, że Mason gra FourFiveSeconds specjalnie dla Ruby, a ona boi się przyznać, że ją to kręci. Morał? Jedna noc to za mało. Prześpijcie się znowu, bo jak widzę wasze codziennie wzdychanie do siebie, to aż sam mam motylki w brzuchu – zarechotał z buzią pełną pianek, obrywając od Ruby z łokcia w żebra.

– Czemu nie siedzisz z pozostałymi samcami alfa? – Wtrąciłam się do rozmowy.

– Bo jest mi, kurwa, wstyd! – Jęknął niczym męczennica.

– Zawsze się tak dziwnie zachowujesz w pobliżu Alexa. Pokłóciliście się, czy jak? – Ruby spojrzała przenikliwie na Wooda.

– Okej, zbliżcie się nieco – zaczął wymachiwać dłońmi przysuwając nam blisko, aby cała reszta nie usłyszała, co ma zamiar powiedzieć. – Jak miałem dwanaście lat, to on miał osiemnaście. Kiedyś jak u Was byłem i czekałem, aż wrócisz od Rory, to graliśmy razem na konsoli. Palnąłem nagle, że dzięki niemu polubiłem latynoskich facetów.

– Powiedziałeś to mając dwanaście lat? – Zdezorientowana Emily zamrugała pośpiesznie, podobnie jak ja i Ruby.

– Zawsze byłem świadomym dzieckiem – wzruszył obojętnie ramionami – Ale to nie jest w najgorsze. Powiedziałem potem, że na razie jestem dzieckiem, więc nie wypada mi się umawiać, ale jak będę w jego wieku, to się z nim umówię – zapiszczał zestresowany.

– Z moim bratem!? – Uniosła się Ruby, przez co pozostała czwórka od razu przeniosła na nas spojrzenia.

– A on na to, że jestem uroczym dzieciakiem i mu schlebiam, ale on gustuje tylko w kobietach. Moja pierwsza i jedyna porażka – pokręcił głową zrozpaczony, wycierając z policzka niewidzialną łzę.

– Kobiety też lubisz. Mogłeś powiedzieć, że zrobicie trójkąt. Ostatnim razem Ci się chyba podobało – stwierdziłam rozbawiona.

– Miałem dwanaście lat! – Zirytowany podkreślił drugie słowo.

– Co, jak co, ale Twój brat jest gorący – przyznała Emily, patrząc w kierunku Alexa.

– A czy ty przypadkiem nie jesteś w związku z Ivanem? – Przypomniała jej Ruby.

– Nie jestem – zaprzeczyła. – Co jest strasznie frustrujące, bo wróciłam do Stanów dla niego – prychnęła pod nosem, biorąc z rąk Ruby butelkę wina, wypijając na raz niemal połowę butelki.

Zrobili naprawdę porządne zakupy.

– A ty, Rory? Co z Tobą i Timem? – Wypaliła, przecierając zewnętrzną częścią dłoni poplamione od wina wargi.

– A co ma być? – Zapytałam niepewnie.

– Co Was łączy? Wasza relacje zmienia się jak w kalejdoskopie – zauważyła.

– Tak, wiem – przytaknęłam.

– Ivan już Ci się nie podoba? – Dopytała Ruby.

– Chyba nigdy mi się nie podobał. Pomyliłam zakochanie ze zrozumieniem – odparłam obojętnie, biorąc z ręki Emily butelkę.

– A Timmy Ci się podoba? – Wtrącił się Elliot, wpatrując się we mnie ze świecącymi oczami.

Kolejny, tego wieczoru, raz, przeniosłam wzrok na bruneta. Zadarł podbródek, unosząc twarz ku gwiazdom. Oparł dłonie na ławce, a nogi wyprostował. Jedna stopa delikatnie podrygiwała w rytm granej przez Masona melodii.

Myślę, że właśnie w tej chwili uświadomiłam sobie, co czuję do Timothy'ego Janga. Nie, kiedy spotkałam go pierwszego dnia szkoły. Nie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały na bieżni, kiedy to odbywał się nasz pojedynek. Nie, kiedy pokazał mi ławkę na wzgórzu i przyznał się do finansowania mojej edukacji. Nie, kiedy pierwszy raz się pocałowaliśmy. Zakochałam się w Timothym, kiedy siedział przy ognisku w gronie swoich przyjaciół, będąc zwykłym siedemnastolatkiem.

Dlaczego zakochałam się w nim, w tak na pozór zwykłym momencie, a nie w jakiejś wcześniejszej, bardziej ekscytującej i nierealnej chwili? Bo chwile nie są wyjątkowe ze względu na okoliczności, lecz nasze podejście i myśli. Najzwyklejsze momenty staną się tymi najpiękniejszymi, jeśli tylko będziemy chcieli, aby takie były. Kiedy w zwyczajności dostrzeżemy nadzwyczajność.

Dla mnie widok beztroskiego i szczerze szczęśliwego chłopaka, o kruczych włosach i równie ciemnych oczach, był najpiękniejszy.

Dopiero kiedy Ruby krzyknęła, że przypaliłam pianki, zdałam sobie sprawę, że przestałam słuchać, co do mnie mówili. Że nawet na chwilę nie przestałam wpatrywać się w Timothy'ego. Wrzaski Ruby i jego przywołały do rzeczywistości. Oderwały wzrok od gwiazd, patrząc w naszym kierunku. Patrząc na mnie. A ja patrzyłam na niego. Peszyło mnie to, jednak nie potrafiłam przestać.

Uniosłam minimalnie kąciki ust, jednak ten pełny nieśmiałości uśmiech był najbardziej prawdziwą rzeczą, jaką zrobiłam w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Twarz bruneta niemal niezauważalnie rozluźniła się i ku mojego zdziwieniu, na jego usta również wkradł się minimalny uśmiech.

To był właśnie ten moment, gdy wszystko wokół zwolniło. Ucichło. Czas zatrzymał czas. Przez krótką chwilę nie liczyło się nic więcej.

W końcu oderwał ode mnie wzrok, wracając do obserwowania gwiazd. Zrobiłam dokładnie to samo. Uniosłam głowę, patrząc na niemal bezchmurne niebo. Chociaż przy ognisku byliśmy wszyscy, tę chwilę dzieliła wyłącznie nasza dwójka.

Nie mogłam jednak przestać o czymś myśleć. Podświadomie zdawałam sobie sprawę, że ukrył swój mrok, oślepiając mnie swoim pięknem. A jego pozory nigdy nie utrzymywały się zbyt długo. Światło zawsze było tłamszone. Bo prawda była taka, że Timothy Jang był kimś bez najmniejszej skazy na zewnątrz, jednak w środku od dawna gnił. Pożerała go ciemność. A on wcale się temu nie sprzeciwiał. Zaakceptował to. Przyjął pogrążoną w mroku duszę jak starego, dobrego przyjaciela.

Czy Timothy mi się podoba? Nie.

Jestem w nim zakochana.

I tym razem jestem pewna, że nie pomyliłam tego uczucia z żadnym innym. Skąd wiem?

Jego wewnętrzny mrok przestał mi przeszkadzać.

Nie tylko bałam się w ostatnim czasie jego, ale również siebie. Byłam przerażona tym, jak całe moje ciało reagowało w jego obecności i do czego mogłoby to doprowadzić. Uciekałam od momentu, w którym zaakceptuje jego pogrążoną w ciemności duszę tak samo, jak on to zrobił.

Nadal jestem przerażona.

Przeraża mnie miłość.

Ale nie jestem w stanie uciekać przez całe życie.

Wstałam z ławki, ruszając pewnie przed siebie. Podeszłam do ławki, którą zajmowała pozostała czwórka.

– Elliot powiedział, że chcesz od Ruby czegoś więcej, niż jednej wspólnej nocy. Jeśli to prawda idź do niej. Dziewczyna tylko za tym czeka – powiedziałam pewnie, patrząc z góry na blondyna.

Chłopak przyglądał mi się w szoku, nie wiedząc co powiedzieć, lub co zrobić. W końcu poruszył dynamicznie głową, odłożył gitarę na ziemię i wstał.

– Jeśli ją zranisz, ja zranię Ciebie – ostrzegłam.

– Dzięki, Rory – uśmiechnął się szczerze, klepiąc moje ramię.

Tym razem to brunet przyglądał mi się z uwagą. Przełknęłam głośno ślinę i usiadłam obok niego.

– Zrobiłaś to, żeby móc koło mnie usiąść? – Zapytał zaciekawiony, powracając wzrokiem do gwiazd.

– Być może – odparłam cicho, opierając głowę o ramię Timothy'ego.

– Być może cieszy mnie to – oparł policzek o moją głowę.

Weszłam do swojego pokoju przed trzecią w nocy. Zapaliłam lampkę nocną, przebierając się w spodenki i koszulkę na krótki rękaw. Czułam się zadziwiająco dobrze. Jakby z moich barków zdjęto tonowy głaz.

Podeszłam do łóżka, chcąc zanurzyć się po uszy w kołdrze, jednak coś przykuło moją uwagę. Spojrzałam na środek materaca, biorąc w ręku przedmiot, którego z całą pewnością wcześniej nie było.

– Prezent na Dziękczynienie? Babcia Rose z każdym rokiem robi się coraz dziwniejsza – wyszeptałam sama do siebie.

Weszłam pod pościel, przyglądając się małemu woreczkowi, który wyglądał na dość stary. Na obu stronach czarnym markerem namalowane były równe kratki, a u dołu zapisano literki "A&O". Nazwa firmy produkującej?

Zaciekawiona, rozwiązałam sznurek, wysypując na pościel zawartość woreczka. Zobaczyłam malutkie kamyki. Dziesięć płaskich, ręcznie pomalowanych kamyków. Pięć z nich przedstawiało niebieskiego motyla, natomiast drugie pięć białe kwiaty. Nie były to zbyt umiejętnie wykonane obrazki, ale z całą pewnością mały swój urok.

Wpatrywałam się w przedmioty tak długo, dopóki nie zrozumiałam, czym tak naprawdę są. A były ręcznie robioną planszą do gry w kółko i krzyżyk. A może należałoby bardziej powiedzieć – w motylki i kwiatki?

Zasypiałam z myślą o tym, że powinnam podziękować babci Rose za prezent i namówić Timothy'ego żebyśmy zagrali w taką dziecinna grę. Nie mogę doczekać się jego irytacji, gdy przegra.

– Co narysujesz na swoich kamykach? – Zapytał mały chłopiec.

– Kwiatki. A ty? – Odparła jeszcze mniejsza dziewczynka.

– Motyle.

– Zawsze rysujesz motylki.

– Bo je lubię – przyznał chłopczyk, skupiając się na malowaniu.

– Dlaczego? – Popatrzyła ciekawa wielkimi oczami.

– Są wolne i nikogo nie potrzebują. Wychowały się bez pomocy rodziców.

– Czyli są takie, jak my? – Zachichotała wesoło.

– Nie. – chłopiec pokręcił głową.

– My nie mamy rodziców.

– Ale nie jesteśmy wolni – chłopiec wyraźnie posmutniał.

– Chcę być motylkiem – stwierdziła, nie tracąc entuzjazmu.

– Nie możesz – chłopczyk popatrzył karcąco.

– Dlaczego? – Zrobiła smutną minę, będąc blisko płaczu.

– Bo jesteś dzieckiem – chłopiec oderwał się od malowania i pogłaskał dziewczynkę po głowie.

– A ty możesz być motylkiem? – Zapytała, pociągając nosem.

– Ja też nie mogę być motylkiem – roześmiał się delikatnie, wciąż gładząc jej włosy.

– A dorośli mogą być motylkami? – Zadała kolejne pytanie, gdy wróciła do malowania swoich kamyków.

– Tak, dorośli tak. Oni są wolni i nikogo nie potrzebują.

– Więc zostańmy motylkami, jak będziemy dorośli – uśmiechnęła się promiennie do chłopca, przymykając oczy.

– Dobrze. Będziemy motylkami – chłopiec uśmiechnął się nieśmiale.

– Obiecujesz, Ollie?

– Obiecuję, Aura.

Dzieci splotły ze sobą dwa, najmniejsze palce, a kciukami zapieczętowały swoją obietnicę.

Tym razem spałam spokojnie. Śniłam o pięknych motylach i dzieciach, które chciały nimi być. Poczułam się tak, jakbym sama chciała zostać małym motylkiem.

*******

Dobry wieczór gwiazdeczki! A bardziej dzień dobry, bo ja dopiero będę się kładła, a wy niedługo będzie wstawać :p

Ja wiem, że to zabrzmi niepoważnie, ale publikuję rozdział parę minut po 4:30

Przepraszam, że to już czwartek, a nie środa, ale nadgodziny w pracy mnie wykańczają i nie wyrabiam się :(

Kolejny powód? Mam ogromny sentyment do tego rozdziału. Prawdopodobnie pisałam go najdłużej ze wszystkich, bo najbardziej chwytał mnie za serce i czułam ogromną więź z bohaterkami. Mam nadzieję, że też ją poczuliście <3

Poza tym... 37. rozdział jest jednym z moim ulubionych z całej pierwszej części trylogii (więc nie mogłam go spieprzyć, logiczne)

Chociaż Mason grał piosenkę na gitarze, ja polecam posłuchać oryginalnego wydania, zatem piosenka z ogniska: Rihanna, Kanye West, Paul McCartney - FourFiveSeconds

Piosenka rozdziałowa: Lana Del Rey - Black Beauty

I oficjalnie oświadczam, że teraz ta piosenka należy tylko i wyłącznie dla Timothy'ego Janga, ok? (sami przyznajcie, że idealnie do niego pasuje)

Przy okazji przypomnę, że na Spotify dostępna jest playlista ze wszystkimi utworami!

WAŻNE INFO!

Następny rozdział nie będzie w niedzielę, tylko w poniedziałek. Planuję wypad na Targi Książki do Poznania, więc sami rozumiecie, że jeden dzień pisania odejdzie. Przy okazji, jeśli ktoś ma ochotę na wspólne spędzenie książkarowego dnia, to możecie do mnie pisać na tablicy albo priv, to się zgadamy <3

Dajcie znać, jak odczucia po nowym rozdziale ;)

Do następnego!

Wasza Dalva 🌙

Continue Reading

You'll Also Like

16.5K 1.2K 25
07.03.2024, 31.03.2024 nr 1 w #cars🤎 27.03.2024, 10.04.2024, 23.04.2024 nr 1 w #destiny🤎 Jeśli lubisz książki, w których znajdujesz swoich "książko...
116K 11.4K 29
Poznaj historię córki głównego bohatera z "Wszystko, co skrywa twoje serce" Można powiedzieć, że życie Penelope Porter było idealne. Miała kochającą...
53.8K 2.3K 47
Sky przeprowadza się do Chicago wraz z rodzicami, by zacząć nowy rozdział w swoim życiu. Jej dążenie do ideału i perfekcjonizmu sprawia, że nie odnaj...
121K 1.7K 9
Livia Young nie widzi od urodzenia, jednak nie powstrzymuje jej to przed tym, by oddać swoje serce sztuce. Na jednym z wernisaży poznaje Alexa Weaver...