Kwiat Hibiskusa • Padma Patil

By milorzab

2.1K 330 4.7K

Rok 2004. Padma ma wszystko, o czym zawsze marzyła. Atelier mody na Pokątnej, mnóstwo pomysłów na nowe kolek... More

Wstęp
Bohaterowie
Słowo na koniec

221 28 536
By milorzab


Dwa Kielichy


czerwiec 2004

W życiu nie prosimy się o miłość.

Nieustannie powtarzały mi to mama, siostra, wróżka, najlepsza przyjaciółka. Nawet cholerny Adrian Pucey nie omieszkał wygłosić podobnego frazesu, gdy porzucał mnie w barze Pod Wirującym Miłorzębem z ledwie muśniętym wargami Kwiatem Hibiskusa.

A Kwiat Hibiskusa był eliksirem samego Brahmy*. Prostym i efektownym, wystarczyło zmieszać Prosecco, likier, odrobinę soku ze świeżo wyciśniętej limonki, a całość posypać różowymi płatkami suszonego hibiskusa. Odkąd pamiętam, Ginkgo podaje go w tych samych kieliszkach — cienkich, szklanych, o wysokich nóżkach, rozchylających prowizoryczną szypułę na pięciokrotny, dzbankowaty okwiat, gotowy pomieścić nadzwyczajną objętość alkoholu, którą ja równie gotowa byłam wypijać.

Nawet sama Ginkgo wyjątkowo precyzyjnie spijała mi z oczu samotność, zlewając ją miarkami w powoli napełniający się Kwiat Hibiskusa, jakby głęboko wierzyła, że można ze mnie uczynić ekosystem o zamkniętym obiegu, który wraz z parującym alkoholem skropli do głowy nieco rozumu.

Na ten moment Adrian Pucey leżał w zamkniętej na klucz szufladce z grawerem Przeszłość i od nieco ponad trzydziestu minut nie zapowiadało się, by ten stan rzeczy miał ulec zmianie. Wcale nie żałowałam, w końcu Adrian nienawidził używek. Ani Kwiatu Hibiskusa, ani baru Pod Wirującym Miłorzębem. Nawet rozkoszna Ginkgo nie była w stanie przedrzeć się przez tę skutą lodem fasadę sztywności, o mnie już nie wspominając. W całokształcie maginżynieryjnej kariery Adriana byłam wyłącznie stojącą na przeszkodzie używką, którą należało błyskawicznie podpalić i zgasić — tak, jak lonty miłorzębnych świeczuszek, porozstawianych w każdym kącie niewielkiego baru z dosłownie czterema dwuosobowymi stolikami, zręcznie rozlokowanymi w przestrzeni od wejścia do lady.

A więc zostałam sama. Ja, Padma Patil, zapalona modystka, czarownica, joginka i wróżka. Córka Priyanshi i Rohana, siostra bliźniaczka niepowtarzalnej Parvati, najlepsza przyjaciółka Min Ji. Uwikłana w nieokreśloną relację z Deanem Thomasem powierniczka nadmiaru kąśliwych uwag rzucanych we wszystko, co warte było skrytykowania, w tym również mnie samą.

— Patil! — rzucił wesoło Dean, szybując nieubłaganie do mojego stolika, co, zważywszy na gabaryty lokalu, zajęło mu mniej niż pół sekundy. — Wiedziałem, że cię tutaj... — I urwał myśl.

Bystry wzrok Deana zatrzymał się na dwóch opróżnionych kieliszkach Hibiskusa, przeskoczył szybko na ten, który wytrwale sączyłam przez słomkę. Na moment spoczął na czwartym kieliszku — tym, który gapił się na mnie z drugiego końca kwadratowego stołu — i wreszcie podążył do mojej rozdzierająco nieszczęśliwej twarzy.

— To twoje? — zapytał podejrzliwie, trącając palcem kieliszek numer cztery.

I choć nie przepadałam za Deanem, nie mogłam odmówić mu piekielnej błyskotliwości — niewygodnej wręcz inteligencji, którą w moim towarzystwie lśnił aż za bardzo.

— Nie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą, mając na uwadze, że ktoś taki jak on z pewnością nie uwierzyłby w żadne wymyślone na poczekaniu kłamstwo. I tak byłam na straconej pozycji. Zawartość czwartego kieliszka zdradzała wszystko. Kostki lodu zdążyły stopnieć, suszone płatki hibiskusa spęcznieć od wezbranej wody, a zgryziona nieelegancko słomka przekazać Deanowi informację, że ten akurat Hibiskus nie należał do mnie. Ja nigdy nie gryzłam słomek.

— Pucey? — zaniepokoił się, zajmując miejsce, gdzie jeszcze pół godziny temu Adrian odmawiał całą litanię powodów, dla których nasz związek nie miał prawa się udać.

— Pucey — potwierdziłam, ani na chwilę nie odrywając ust od słomki.

— I tak go nie lubiłem. — Dean rozparł się wygodnie na krześle, błyskając porozumiewawczo zębami do Ginkgo.

Barmanka natychmiast zerwała się do szklanej półki za barem, przywołując różdżką karafkę Miłorzębiny.

— Nawet go nie poznałeś.

— Znam go ze szkoły. — Dean wsparł łokieć o oparcie krzesła w irytująco swobodnej pozie i pochwycił w dłoń nadlatującą ku niemu szklankę.

— Ale nie poznałeś jego dorosłej wersji. — Przyssałam się do Hibiskusa, miażdżąc Deana wyzywającym spojrzeniem.

— Wszystko jedno, Patil. — Wzruszył ramionami i pociągnął łyk Miłorzębiny, barowego klasyka, którego zamawiał zawsze, raz tylko robiąc ustępstwo na poczet spróbowania mojego ulubionego Kwiatu Hibiskusa; najpewniej po to, by wytrącić mnie z równowagi, określając jego walory oburzającym „bez szału", i zaraz powrócić do chłeptania tej swojej pospolitej, zielonej wódki. — Zawsze miałaś beznadziejny gust...

Wciągnęłam głośno powietrze i wzniosłam o kilka cali ponad powierzchnię stołu.

— ...do mężczyzn — dokończył.

— Thomas — warknęłam ostrzegawczo.

— Mam na imię Dean — skwitował z triumfalnym uśmieszkiem.

Lubił mieć ostatnie słowo i to był kolejny powód, dla którego tak pieruńsko mnie irytował.

— Po co tutaj przyszedłeś? — westchnęłam, odsuwając od siebie pusty kieliszek. Alkohol buzował mi w żyłach.

— Dla towarzystwa. — Mrugnął do mnie zaczepnie. — Zawsze po to przychodzę.

— Dla mojego towarzystwa? — Uniosłam powątpiewająco brew.

— Zawsze, kwiatuszku. — Uśmiechnął się szeroko i upił kolejny łyk ze szklanki. — No to opowiadaj, co mnie ominęło.

Z Adrianem spotykałam się niecałe pół roku. Nic wartego wspominania. Poznaliśmy się na przyjęciu urodzinowym mojej przyjaciółki Min Ji, zawsze hucznie świętującej każdą okazję do rozlewu Ognistej, Prosecco z likierem czy innego alkoholu wprawiającego w ten upragniony stan podwyższonego nastroju i pozbawionej zmartwień głowy.

Adrian był wziętym maginżynierem, zajmował się mechaniką i budową maszyn. Rzecz jasna, tych magicznych maszyn, w większą ilość szczegółów nie wchodziłam, uznając, że ani się na tym nie znam, ani nie interesuję. Adrian również nie był skory mnie wdrażać. Zresztą, od początku wiedziałam, że uczucia, które wobec mnie żywi, są co najwyżej mentorskie, jako że to on był Wielkim Panem Maginżynierem, a ja zwyczajną, prowadzącą sklepik na Pokątnej modystką.

Sklepik. Tego właśnie słowa używał nagminnie w odniesieniu do warsztatu, który skrupulatnie rozwijałam od trzech lat, nie raz zarywając noce, projektując i szyjąc nowe kolekcje szat dla wybrednych, czystokrwistych panienek oraz ich zblazowanych mamusiek.

Pomijając wszelkie niuanse, Adrian nie był złym partnerem. Był nudnym pracoholikiem, a jego intelekt nie wykraczał poza granice wrodzonego zmysłu technicznego, co czyniło go nieciekawym rozmówcą i jeszcze mniej ciekawym kompanem do życia. Na swój pokręcony sposób poczułam ulgę z powodu rozstania. Nienawidziłam nudy niemal tak bardzo, jak sprowadzania moich osiągnięć do poziomu sklepiku.

— Patil? — Dłoń Deana machająca tuż nad moją twarzą wyrwała mnie z letargu.

— Nie ma o czym mówić — skwitowałam ponuro. — On teraz dużo pracuje, blablabla, ma mnóstwo projektów, blablabla, zupełny brak czasu na budowanie relacji. Musi się skupić na firmie, maszynach, na ekspansywnym rozwoju świata, który miałby się wydarzyć za sprawą boskiego Adriana Puceya, zbawcy magicznej Anglii. To właśnie powiedział, tłumacząc, dlaczego nie ma czasu angażować się w miłostki z prostymi sklepikarkami.

— Narcyz — podsumował szyderczo Dean. Mogłabym się założyć o całego Hibiskusa, że intensywnie czarne spojrzenie dużych, hipnotyzujących oczu rozbłysło czysto esencjonalną satysfakcją. — Od początku miałem rację, co?

— Ty krytykujesz każdy mój wybór! — jęknęłam z wyrzutem.

Mimowolnie zerknęłam na Ginkgo. Byłam pewna, że barmanka po raz kolejny przysłuchuje się naszej rozmowie, co nie stanowiło dla niej większego wysiłku, zważywszy, że od stolika do lady dzieliły nas nie więcej niż dwa duże kroki.

— Wcale nie każdy — polemizował przekornie Dean.

— Każdy wybór miłosny.

— Nie schlebiaj sobie, Padmo. — Uśmiechnął się samym kącikiem ust i opróżnił szklankę do dna.

— Prawie każdy wybór życiowy. — Nie ustępowałam.

— Nieprawda — zaprzeczył Dean, porozumiewając się z Ginkgo na migi w kwestii powtórnego nalania kolejki Miłorzębiny. — Kiecki projektujesz niezłe, szyjesz jeszcze lepsze. Własny biznes był świetną decyzją, którą od początku aprobowałem.

— Bo sam jesteś artystą i kręcisz podobny biznes — westchnęłam, przeskakując spojrzeniem po trzech pustych kieliszkach Hibiskusa, zbiegających się w równą linię wzdłuż krawędzi kwadratowego stolika.

— I kręcę go pół roku dłużej od ciebie. — Dean przysunął sobie nową, posłaną mu przez Ginkgo szklaneczkę Miłorzębiny. — Stąd wiedziałem, że to będzie dla ciebie dobre.

Nie mogłam nie przyznać mu racji. Dean posiadał ten sam pierwiastek artystycznej duszy, co ja. Był tylko bardziej utalentowany. Przyznawałam to bez cienia zazdrości, jako że mój kierunek rozwoju nie wymagał tak rozległych umiejętności plastycznych, jak jego. Projektowanie ubrań, zwłaszcza oryginalnych, indyjskich sari, przebiegało według ściśle opracowanego schematu. Wystarczyło poprawnie operować ołówkiem, znać podstawy rysunku i przelewać pomysły na pergamin w sposób przemyślany i wyważony. Najstarsza zasada świata, Mniej znaczy więcej, czyni moje projekty klasycznie prostymi, acz wzbudzającymi pożądany efekt. Dean maluje obrazy. To jego zawód wymaga abstrakcji i złotej ręki artysty, nie mój.

Postanowiłam zmienić temat.

— Co u twoich francuskich dziewczyn?

— Czekałem na to pytanie — wyszczerzył się Dean. — Walą drzwiami i oknami, a to wszystko za sprawą aktu Dafne Greengrass, swoją drogą naprawdę wyśmienitego. Pokazać ci?

Natychmiast pokręciłam głową.

— Nie, dzięki, nie piszę się na podziwianie wdzięków Dafne. — Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie jej wyzywających, koronkowych tasiemek, które w założeniu miały pełnić funkcję bielizny. — Miałam tę sposobność, gdy jeszcze pracowałam u Malkin, i uwierz, to mi wystarczy.

Z całego serca dziękowałam Bogowi Brahmie za moją odważną siostrę, Parvati. To ona kazała mi rzucić posadę u wyniosłej madame Malkin i zająć się rozkręcaniem własnego biznesu.

— Nie znasz kogoś, kto chciałby przyjść do mnie na akt? — Dean zerknął na mnie spod rzęs; w czarnych oczach zapłonęły ogniki. — Może Parvati?

— To moja siostra! — Zachłysnęłam się śliną. — Bliźniaczka!

— Ta milsza siostra — sprecyzował, wciąż z tym samym, szerokim wyszczerzem, który doprowadzał mnie do białej gorączki. — I mniej zgryźliwa.

— Podobno panny walą do ciebie drzwiami i oknami. — Uniosłam brwi i odgarnęłam włosy; długie do pasa, hebanowe, spływające gładkimi kosmykami na plecy. Włosy były moją chlubą, sytuującą się na podium zaraz za najnowszą kolekcją sari i własnym atelier mody na Pokątnej.

— Ale akty to szybki i łatwy zarobek, a ja potrzebuję większego mieszkania.

— Żeby sprowadzać do niego jeszcze więcej Francuzek?

— Żadnej z nich nie zapraszam dalej niż do pracowni. — Dean zadarł wysoko podbródek, jakby urażony. — Jestem profesjonalistą.

— To czego chcesz od mojej siostry?!

— Niczego, Patil. — Dean roześmiał się na głos, poczochrał gęste, czarne loczki przy skroniach i odpiął guzik równie czarnej co jego włosy koszuli. Miałam wrażenie, że te niepozorne gesty były swojego rodzaju odpowiedzią na moje zarzucenie włosów na plecy, jakby psikusami mowy ciała, których zanadto wolałam nie interpretować. — Chciałem cię trochę ożywić.

— Robisz to nieustannie od trzech lat, a po dzisiejszych ekscesach — machnęłam dłonią na trzy puste kieliszki Hibiskusa — nie potrzebuję więcej wrażeń.

— Trzy lata... — zamyślił się Dean. — A my wciąż tutaj przychodzimy.

Z Deanem poznałam się właśnie tutaj, w barze Pod Wirującym Miłorzębem — niezmiennie ciasnym, z czterema dwuosobowymi stolikami, na których zwolnienie niemal zawsze musiałam poczekać przy ladzie. Nie przeszkadzało mi to wcale. Zawsze byłam cierpliwą osobą, a sączenie drinka na wysokim stołku barowym w towarzystwie Ginkgo stanowiło równie przyjemną odskocznię od dnia codziennego, co samotna degustacja przy stoliku obok. W tygodniu wpadałam sama, na kawę lub drinka, najczęściej bezalkoholowego, mając na uwadze późniejszą deportację do domu, która po alkoholu trąciła mianem ryzykownej.

Któregoś wieczoru ślęczałam nad wyjątkowo wymagającym projektem od Malkin, siorbiąc przez słomkę Hibiskusa, a krzesło naprzeciwko mnie było jedynym wolnym miejscem w barze. Wtedy właśnie dosiadł się do mnie Dean, równie zrozpaczony, co ja, dzierżąc pod pachą zwiniętą rolkę płótna. Jak się później okazało, był to rozpoczęty szkic portretu Ginny Potter. W prawej dłoni trzymał szklankę po sam brzeg wypełnioną Miłorzębiną.


— Ironia losu — rzucił z przekąsem, sadowiąc się bezczelnie na krześle naprzeciwko mnie, wcześniej nawet nie pytając, czy to miejsce jest wolne. — Rano zlecają ci portret byłej dziewczyny, a wieczorem rzuca cię twoja aktualna. Obie te rzeczy docierają do ciebie za pośrednictwem sowy, a ty nie możesz nic zrobić.

Uniosłam głowę znad projektu i odłożyłam ołówek na bok.

— Naprawdę? — Wychyliłam się, żeby zerknąć na płótno, które pospiesznie rozłożył. Dorosła, wciąż piekielnie ładna Ginny Potter powitała mnie zniewalającym uśmiechem. — Harry kazał ci namalować portret...?

— Nie Harry — sprostował szybko. Jego przedramiona, wsparte łokciami o powierzchnię stołu, natychmiast powędrowały do twarzy. Dłonie zginęły w burzy kędzierzawych loków. — Ministerstwo.

— Ministerstwo kazało ci namalować portret Ginny Potter?! — Wytrzeszczyłam oczy.

— Ktoś z sekcji dekoracyjnej uznał, że trzeba wzbogacić atrium o nowe portrety bohaterów wojennych — odpowiedział, rozprostowując przed sobą palce; zabarwione farbą i z odciśniętymi nań zgrubieniami. Ten typ odcisków znałam doskonale. Duże kratery przy opuszkach były charakterystycznym wyglądem rąk, które całymi dniami nie wypuszczały pędzla. — Harry'ego, Rona i Hermionę już skończyłem. Teraz czas na Ginny.

— Hogwart skończył się trzy lata temu — odpowiedziałam może nieco głupio, bo będący ze mną na roku Dean Thomas z pewnością wiedział, kiedy ukończył szkołę. Albo przynajmniej kiedy miał ją ukończyć, bo pamiętałam, że w czasie wojny, jako mugolak zmuszony był się ukrywać poza bezpiecznymi murami szkoły. — Nadal przeżywasz tę Ginny?

— Kąśliwa jesteś, co? — Skrzywił się kwaśno, ale coś w wyrazie jego oczu podpowiadało mi, że nie poczuł się urażony. — Nie, nie przeżywam jej. Wieki minęły od naszego rozstania, ale to trochę co innego, gdy musisz się z tą samą Ginny konfrontować na żywo, a potem jeszcze malować. Rozpracowywać każdy szczegół twarzy. Po kolei przypominać o wszystkim, co kilka lat temu tak ci się w niej podobało.

— Ja na twoim miejscu bardziej przeżywałabym rozstanie z aktualną dziewczyną.

— To też jest beznadziejne — westchnął Dean, nabierając w usta potężny haust Miłorzębiny. — Dobrze się z tobą rozmawia, Patil.


I tak się wszystko zaczęło.

— Halo, Hibiskus do Patil. — Dean wychylił się ponad stolik i szturchnął mnie w ramię.

— Co? — Zamrugałam intensywnie. — O! — Prawie podskoczyłam w miejscu, dostrzegłszy przed sobą kieliszek ulubionego drinka o jasnoróżowej poświacie i kwiatowej posypce.

— Na zdrowie. — Mój Hibiskus brzdęknął o szklankę Deana. W ostatniej chwili złapałam za nóżkę, gdy zawartość kielicha sięgnęła brzegu, gotowa rozlać się jak wodospad wokół stołu. — Pij szybko i odprowadzam cię do domu.

— Aż tak ci się spieszy? — rzuciłam półżartem, czując lekkie ukłucie zawodu, najpewniej wywołane zbawiennym wpływem Hibiskusa na nadszarpnięte zdrowie moich czakr, które wciąż domagały się alkoholu.

— A nie masz mnie jeszcze dość? — zapytał zaczepnie.

Zawsze mam cię dość.

— Nigdy nie mam cię dość.

I wiedziona jakąś nienaturalną pokusą, jakby kierowana rozdaniem Diabeł, Kapłanka, Dwa Kielichy** w tarocie, spojrzałam Deanowi w oczy, prześlizgnęłam dłonią po idealnie gładkich włosach i jednym, mocnym ruchem strzepnęłam je na plecy.

Dean poluzował kołnierzyk.




*Brahma — jeden z najważniejszych bogów w hinduizmie.

**Diabeł, Kapłanka, Dwa Kielichy — układ kart wskazujący na silną więź emocjonalną, romans.

Dwa Kielichy — karta reprezentująca zgodność emocjonalną, spotkanie bratniej duszy, radość, przyjaźń, przyjemność. Kielichy są niczym toast wznoszony na cześć więzi łączącej dwoje ludzi. Mówi o początkach związku, w którym nowo poznane osoby bardzo szybko zyskują świadomość zespolenia, poczucie jedności i dopasowania.

Continue Reading

You'll Also Like

21.7K 1K 87
You think, you know the story, But only know how it's ends, To get to the heart of the story, You have to go back to the beginning... Silver Potter n...
77.8K 3K 53
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
29.7K 2.6K 40
❝ NIENAWIDZĘ CIĘ, ADELAIDE FAUNTLEROY, ALE TO SPRAWIA, ŻE MOGĘ KOCHAĆ CIĘ DOKŁADNIEJ, SZCZERZEJ I MOCNIEJ❞ 𝐑𝐄𝐆𝐔𝐋𝐔𝐒 𝐀𝐑𝐂𝐓𝐔𝐑𝐔𝐒 𝐁𝐋𝐀𝐂𝐊...
94.8K 3.6K 200
Pamiętniki Wampirów, Pierwotni i Dziedzictwo- mniej lub bardziej znane ciekawostki, fakty i inne Zapraszam was również do moich pozostałych prac z mu...