Till the Last Breath / ZOSTAN...

By KarolinaZ_autorka

32.9K 2.7K 875

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział dwudziesty pierwszy

577 42 20
By KarolinaZ_autorka

                                                   Rozdział dwudziesty pierwszy

                                                        THOREN

Nie wiem ile zdołam wytrzymać. Chcę dać z siebie wszystko, ale jestem realistą i zdaję sobie sprawę, że mając na ciele kilka głębokich ran ciętych, z których nieustanie wypływa świeża krew grozi mi co najmniej utrata przytomności. Prawdą jest, że kierowanie samochodem naraża mnie, nas na mnóstwo pieprzonych komplikacji lecz nie mieliśmy innego wyjścia, musiałem wsiąść za kółko inaczej utknęliśmy w norze Ezekiela. Z trudem wciągam powietrze w płuca. Mijane drzewa obiecują, że już niedługo dotrzemy do domu i cieszę się, bo każdy kolejny oddech przyprawia mnie o gęsią skórkę.

Boli. Instynktownie łapię się za bark ale w chwili, gdy moje palce dotykają przesiąkniętej krwią waty z rozprutej kurwi prawie zaczynam dygotać. To nie pierwszy raz, gdy cierpię. Moje ciało nosi wiele blizn, a głowa z łatwością przypomina każdy strzał wroga oddany w moim kierunku podczas wojny. Przeżyłem wiele złego gówna, a to nie będzie stanowiło wyjątku. Próbuję zapanować nad mdłościami, niespokojnie kręcę się w fotelu starając się przywołać w pamięci tamten tragiczny lot.

Huk

Zgrzyt blachy

Świst wdzierającego się powietrza.


Traciłem wysokość, a kontrolki rozbłyskiwały czerwonym światłem. Głowa pękała, serce zamierało w piersi.


Ziemia.

Twarda, pomarańczowa, sucha

Zbliżała się

Coraz bardziej i bardziej.


Ciągnąłem za stery, próbowałem przejąć kontrolę nad maszyną, która wpadała w śmiercionośny korkociąg.


Wir.

Niebo zlewa się z ziemią.

Brakuje mi tchu.

Ciśnienie rozrywa płuca.


– Kostucho, jak się trzymasz?

– Rewelacyjnie. – Krzywię się. – Właśnie w duchu tańczę jebanego fokstrota.

– Podoba mi się twój humor.

Cóż, mnie także się on podoba. Jest delikatnie pokręcony, ale przynajmniej bije po oczach autentycznością. Nigdy nie próbowałem się wpasowywać w obowiązujące standardy. Uśmiecham się ze smutkiem wspominając szczeniackie kłótnie z rodzicami, gdy kolejny raz odpyskowałem sąsiadce. Nie mam nic na swoją obronę, byłem trudnym dzieckiem. Żal ściska mi pierś. Źle, że pozwalam sobie na wspominki, bo one osłabiają bardziej niż upływająca z ran krew. Pociągam nosem, drżącą dłonią ocieram pot z czoła i dzielnie znoszę ostatnie szarpnięcia na leśnej, twardej nawierzchni. Zatrzymując samochód pod wiatą czuję się jak prawdziwy bohater. Gapię się w przednią szybę i zapewne trwałbym tak przez kolejne sto lat, gdyby nie Lucille. Dziewczyna ostrożnie chwyta mnie pod ramię, próbuje unieść, ale na litość boską jestem ciężkim, bezwładnym facetem, który waży co najmniej z pięć razy tyle co ona.

– Odejdź. – Charczę, chcę ją odprawić. Niech zajmie się Ezekielem, a mnie da spokój. Poradzę sobie bez konieczności łamania tego kruchego kręgosłupa. Na samą myśl o delikatnych kosteczkach Lu przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze. Mała sporo ryzykowała ratując mnie przed tamtymi skurwysynami.

– Pomogę ci. – Upiera się.

– Nie. – Cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Thoren, proszę! – Coś w jej głosie podpowiada mi, że również działa na oparach wytrzymałości, a mój sprzeciw odbiera nie jako swojego rodzaju ulgę, a utrudnienie. – Spróbuj się podnieść, dobrze? Będę liczyć do trzech. Jeden – Nieoczekiwanie jej oczy odnajdują moje. – Dwa – Nie umiem oderwać wzroku. – Trzy.

Napinam mięśnie i warcząc pod nosem wydostaję się na zewnątrz.

– Od kiedy stałaś się taka silna, co? – Syczę wspierając się na jej ramieniu. – Jesteś cholerną wojowniczką, McCarthy.

– A ty cholernym uparciuchem...

– Davies. – Przypominam cicho.

– Davies. – Powtarza, a ja jak ostatni kretyn delektuję się brzmieniem swojego nazwiska w jej ustach.

Docieramy do drzwi, Lucille prosi Ezekiela, żeby wyjął klucze z kieszeni jej spodni, a następnie wszyscy wtaczamy się do mieszkania. Shadow z impetem odbija się od drewnianej podłogi stając na tylnych łapach przyciska swój włochaty łeb do mojego brzucha. Wachluje ogonem, choć zauważam nagłe zainteresowanie moimi ranami i...kurwa mać, może tracę rozum, ale jestem pewny, że on wie co się wydarzyło. Patrzę w mądre psie ślepia, a Shadow powoli opada na łapy i potulnie siada pod ścianą.

– Nie martw się. – Mówię do niego i odpychając się od Lucille ruszam w kierunku łazienki. Czas zmyć z siebie odór śmierci. Wlokę się jak ślimak, bo każdy krok okazuje się trudniejszy od poprzedniego, a jako, że nie chcę pomocy, to zaciskam zęby i wmawiam sobie, że ból, który czuję to tak naprawdę tylko wymysł znudzonego umysłu. Z całych sił skupiam się na filozoficznej stronie moich nieprzyjemnych doznaniach czuciowych aż w końcu docieram do pomieszczenia. Zdejmuję kurtkę, która gwałtownie spada na podłogę i spoglądam na bluzę, która jest do połowy upaćkana juchą.

Kurwa, lubię ją jest od Under Armour i jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Ostrożnie próbuję zdjąć z siebie ubranie, ale jakikolwiek ruch lewym ramieniem jest nie do zniesienia i zamiast się rozebrać, ja plątam się w rękawach, co tylko nasila moje wkurwienie.

– Jasny szlag! – Krzyczę sapiąc.

Nie spodziewałem się, że zdjęcie pieprzonej bluzy będzie tak męczące. Opieram się o ścianę, przymykam powieki i już mam ochotę walić w nią łbem, gdy niespodziewanie do łazienki wchodzi Lucille. Nie muszę otwierać oczu, by wiedzieć, że jest obok. To nienormalne.

– Nie zgrywaj twardziela. – Strofuje mnie. – Daj sobie pomóc.

– Gdzie jest Vincent? Dlaczego jeszcze nie przyjechał? Zadzwoniłaś w ogóle do niego? – Zarzucam ją gradem pytań. Staję się obcesowy, marudny i co tu ukrywać-wredny.

– Panują złe warunki na drodze, na pewno one spowalniają przyjazd.

– Złe warunki? Kpisz sobie?!

Lucille nie odpowiada, przysuwa sobie drewniany stołek, wspina się na niego, a gdy równa się ze mną wzrostem, powoli unosi materiał bluzy i delikatnie wyjmuje z pułapki moje dłonie.

– Poradziłbym sobie. – Wściekam się.

– Wiem. – Nie wyczuwam w tym ani grama szyderczości. – Chcę ci pomóc, bo...cierpisz.

– Cierpiałem gorsze katusze.

– Co nie zmienia faktu, że teraz też ledwo się trzymasz.

Ma rację. Dlaczego, cholera jasna, musi mieć rację?!

Mimo wszystko pozwalam jej, żeby zdjęła ze mnie bluzę, a nawet i odpięła pasek od spodni. Ze względu na bólu ucieka mi cała dwuznaczność tej sytuacji. Nie myślę penisem, jestem zbyt obolały, ale nawet nie mając ochoty na seks zauważam słodkie rumieńce na twarzy dziewczyny. Jej dłonie szybko odrywają się od srebrnej klamry i omal nie spada ze stołka, gdy pytam czy ma zamiar zostawić mnie w przeklętych dżinsach.

– Dalej sobie poradzisz. – Mamrocze.

– Nie sądzę. – I nie mówię tego, żeby jej dokuczyć. Rany boskie, naprawdę nie mogę się schylić. To kurewsko frustrujące! Lucille nieporadnie wysuwa pasek ze szlufek, a potem trzęsącymi się dłońmi odpina guzik. Dziękuję jej, choć bardziej to przypomina jakieś warknięcie. Unoszę rękę, a ból w lewym obojczyku rozlewa się na całe ciało. Oberwałem jeszcze w wielu innych miejscach, ale najwidoczniej brzuch i lędźwie zdołały się obronić. Zerkam kątem oka na rozciętą skórę, z której wciąż sączy się krew. Sądząc po ranie, te dranie kilka razy pakowali nóż w jeden punkt. Przypadek czy chora taktyka? Nie wiem. Opuszkami palców ostrożnie dotykam grubych brzegów, które rozkrwawiają się pod najmniejszym naciskiem. Nieznośny ból sprawia, że mam ochotę wymiotować ale zamiast tego, powoli kieruje dłoń w stronę krocza i rozsuwam rozporek. Spodnie opadają mi nisko na biodra, a Lucille schodzi ze stołka i lekko się pochylając zsuwa je z moich nóg.

Zaciskam powieki, czując palącą żałość tej sytuacji.

– Gdzie trzymasz apteczkę?

Wzdycham ociężale, chcę powiedzieć, żeby dała mi spokój lecz w tej samej chwili obraz przed moimi oczami zaczyna się zamazywać. Nie wiem co się dzieje. Słyszę jej głos ale nie umiem zrozumieć ani jednego słowa, które wypowiada. Moje ciało spowija przerażająca ciepłota i mam wrażenie, że zaraz wpadnę w nikczemną otchłań. Mdleje i jestem tego świadom. Nie powstrzymam tego procesu. Kolana uginają się pode mną, a ból jest ostatnim co pamiętam zanim uderzam głową w podłogę.


– To boli! Mamo! Zostaw!

Wydzieram się spoglądając na matkę oczami pełnymi łez. Dwadzieścia minut temu przewróciłem się podczas jazdy na rowerze. Upadając wystawiłem ramię, które z impetem uderzyło w twardy chodnik rozcinając skórę. Krew spływa aż do łokcia, gdy biegłem do domu.

– Bądź dzielny, Thor. – Odpowiada łagodnie.

– Ale... – Trzęsę się z emocji. – To naprawdę boli i było tak wiele krwi.

– Dasz sobie radę, synku. Jesteś silnym chłopcem. – Zakłada mi opatrunek i całuje w czubek głowy. – Nawet najgorszy ból kiedyś musi minąć.

Czułe słowa matki ulatują w echo, a gdy ponownie na nią patrzę nie zauważam niebieskich oczu skąpanych w bezgranicznej miłości. W spojrzeniu wuja Edgara widzę tylko chód i odrazę.

– Będziesz maszyną do zabijania. – Rechocze nacinając moją skórę długim nożem. Chce mnie naznaczyć jak wieprza przeznaczonego na rzeź. Nic z tego. Szarpię się tak mocno, że udaje mi się rozerwać krępujące mnie pasy i uciekam. Biegnę jak najdalej i jak najszybciej jestem w stanie. Łzy zasychają na moim policzku, krew kapie na posadzkę.

– Dostałem! Dostałem! Tracę wysokość...to chyba koniec. – Z trudem rozpoznaję swój przerażony głos. Już nie uciekam, nie mam dokąd. Siedzę sztywno na fotelu pilota i zaciskam dłonie na sterach kiedy samolot wiruje na niebie. Czuję swąd dymu, a tuż potem słyszę wybuch ognia. Łapię za radio, chcę powiedzieć tak wiele ale strach nie pozwala mi wydusić z siebie choćby najmniejszego dźwięku.

– Będę dzielny, mamo. – Szepczę odkładając radio i twardo spoglądając na zbliżający się ląd. Zaciskam zęby, a moje serce omal nie staje, kiedy krzyżując ramiona na piersi powtarzam: – Będę dzielny.

Śmierć nie może być taka zła, skoro obiecuje ponowne spotkanie z rodziną.

Dam radę. Cokolwiek się stanie, przejdę przez to bez paniki.


– Thoren, Thoren – Dziwnie znajomy głos przedziera się do mojej obolałej głowy. Nie wiem gdzie się znajduję ani czy w ogóle jeszcze żyję. Próbuję przełknąć ślinę, lecz gardło mam wyschnięte na wiór. Ktoś, kto przed chwilą wypowiadał moje imię, teraz unosi mi powieki i świeci w oczy jasnym światłem, które doprowadza mnie do szewskiej pasji. Ignorując ból w ramieniu unoszę rękę i jednym mocnym uderzeniem wytrącam latarkę.

– Won z tym gównem. – Warczę schrypnięty.

– Witaj wśród żywych, Davies.

Spoglądam na faceta i oddycham z prawdziwą ulgą, gdy rozpoznaję w nim Vincenta. Kątem oka próbuję rozpracować, w którym pomieszczeniu jesteśmy. Szare ściany, biały sufit, ciężkie zasłony...czyżbym leżał w swoim łóżku? Zerkam po sobie i wzdycham z irytacją widząc na nagiej piersi kilka szerokich plastrów i opatrunki. Wyglądam jak ofiara losu!

– Nie mogłeś po prostu zszyć? – Pytam wskazując ruchem ręki na obojczyk.

– A myślisz, że co robiłem tutaj przed ostatnią godzinę? – Prycha. – Masz założone szwy, więc żadnych gwałtownych ruchów, jasne?

– Co z Ezekielem? – Z jakiegoś powodu zaczęło mi zależeć na tym staruszku. – Powinieneś go zbadać.

– Zbadałem, zresztą tę małą także. Oboje są tylko trochę poobijani i osłabieni. Mieli więcej szczęścia. – Przygląda mi się uważnie. – Nie będę dociekał co się stało, chcę tylko wiedzieć, czy jestem bezpieczny?

– Na tym popierdolonym świecie nikt nie jest bezpieczny, Mercer.

– Nie mam zamiaru mieszać się w twoje sprawy. – Mówi poważnym tonem. – Lubię cię i zawsze możesz na mnie polegać, ale nie chcę mieć nic wspólnego z mafią czy innymi grupami przestępczymi.

– To nie jest mafia.

– Nieważne.

– Okej. – Mamroczę wyginając usta w grymasie. – Nie bój się, nic się nie stanie.

Wzdycham ciężko i zamykam powieki. Czuję się jakbym właśnie przebiegł maraton, mój organizm jest słaby i potrzebuję odpoczynku, mimo, że cholernie nie chcę się do tego przyznawać. Odpływam, gdzieś w oddali dociera do mnie głos Vincenta mówiący, że niedługo stanę na nogi i mam ochotę się uśmiechnąć, bo to przecież oczywiste. Sam o to zadbam. Jak przez mgłę, moja świadomość rejestruje wbicie wenflonu i podanie kroplówki. Mam nadzieję, że to coś przeciwbólowego, bo rany rwą jak diabli. Zasypiam lecz moje sny nie przynoszą ukojenia. Wręcz przeciwnie. Wracają do mnie rzeczy, które sądziłem, że już dawno pogrzebałem. Wracają i od nowa sieją zamęt w mojej głowie. Nie rozumiem dlaczego zaczęły atakować, trzymałem je na grubym łańcuchu i nigdy nie pozwalałem się do siebie zbliżać, a teraz kąsają mnie. Jedno po drugim. Wygłodniałe, bolesne wspomnienia. Czy to przez Lucille? Czy ta dziewczyna poruszyła we mnie niewidzialną strunę, która przywołuje wszystko jak za sprawą jakichś czarów? Czy to jej obecność powoduje, że odbywam te cholerne wycieczki w głąb swojej zaczerniałej duszy? Czy jej tęsknota za ojcem jest równe silna co moja tęsknota za rodziną? Co jeśli oboje żyjemy tylko po to, żeby pewnego dnia spotkać się z naszymi bliskimi?


Trzask, huk. Świst powietrza wdzierającego się pod rozwalone poszycie.

Gorąc. Ogień. Płomienie ognia wybuchające tuż za moimi plecami.

Ziemia. Pomarańczowa, spęka, ziemia obiecująca bolesną śmierć.

Będę dzielny.

Spójrz na mnie mamo, nie boję się.


–Zwierzęta zebrały się w gromadę, ślepia płonęły im z wielkiego podniecenia, a każde wykrzykiwało o swoich bohaterskich czynach w bitwie.

Znajome zdania układają się w moim umyśle w niedoskonałą całość. Jeszcze chwilę temu byłem w samolocie, pilotowałem nim próbując zachować zimną krew i pożegnać się z życiem, a teraz jestem na...folwarku zwierzęcym? Znam tę książkę jak własną kieszeń. W zasadzie nie tylko ten tytuł, bo niemal wszystkie pozycje Orwella znalazły szczególne miejsce w moim paskudnym sercu. Co lubię w nim najbardziej? Paradoksalnie jego wrażliwość. Coś, czego sam nie posiadam. Kto u licha porządził się i wziął książkę z mojej biblioteczki? Przyznaję, nie jest zbyt piękna. To po prostu drewniany regał, z którego odłazi farba, ale był tutaj, gdy kupowałem ten dom i nie mogłem się go pozbyć. To byłoby nie w porządku. Zupełnie tak jakbym wyrzucał lokatora, który sumiennie płacił czynsz poprzedniemu właścicielowi. Dobra, może trochę przegiąłem z tym lokatorem, ale chodzi o zasady. Nie mogłem go wyrzucić. I wcale nie żałuję, że został. Ten głos... czysty, spokojny i bardzo dziewczęcy. Ten głos pasuje tylko do jednej osoby. Do Lucille. Mam ochotę wyciągnąć rękę, zrobić cokolwiek, żeby się do niej zbliżyć, ale okazuje się, że nie jestem w stanie wykonać żadnego ruchu. Mogę tylko leżeć. Więc leżę wsłuchany w przepiękną, słodką melodię zastanawiając się czy jeśli kiedykolwiek uda mi się posmakować jej ust. Czy również będą tak wspaniałe? Cholera, naprawdę mógłbym ją teraz pocałować. To cholernie brutalne, ale jestem pewny, że jeszcze nigdy się nie całowała. Ani nie uprawiała seksu. Została zgwałcona, wykorzystana, zbrukana i potraktowana jak kubeł na spermę, ale na pewno jeszcze nigdy nie poczuła prawdziwej rozkoszy. To smutne, naprawdę wiele traci. Nagle przypominam sobie wszystkie te podłe słowa, które kierowałem pod jej adresem i robi mi się...smutno. Tak zwyczajnie smutno. Dlaczego zacząłem o niej myśleć podczas słuchania Orwella? To właśnie było w niej niesamowite. Zaprząta mi umysł... coraz częściej i intensywniej.

Nagle unoszę powieki i dziwię się, że w pokoju panuje przyjemny półmrok. Spodziewałem się bezkresnej ciemności lecz pomarańczowe światło lekko rażące w oczy wcale nie jest złe. Dzięki temu jestem w stanie zobaczyć dwie poduchy, kołdrę, drewnianą ramę łóżka i dziewczynę w pozycji półsiedzącej. Jest tuż obok mnie. Gdy ostrożnie wciągam powietrze w płuca mogę wyczuć zapach kwiatowego żelu pod prysznic. Niespodziewanie odkłada książkę i chyba chce sięgnąć szklankę z wodą, która jest po mojej stronie. Pochyla się nade mną i widząc moje szeroko otwarte oczy, z jej ust wydobywa się cichy jęk.

– Thoren – Odsuwa się.

– Poczytaj mi jeszcze. – Proszę łagodnie.

– Och, myślałam, że spałeś...nie chciałam cię budzić. Trochę się nudziłam i pomyślałam, że mogłabym... – Plącze się.

– Dobrze pomyślałaś. Cieszę się, że to zrobiłaś.

– Nie znam Orwella.

Wykrzywiam usta w grymasie.

– Nie chwal się, nie ma czym.

– Kojarzę jego nazwisko. – Uśmiecha się zajmując poprzednią pozycję. – Głównie ze szkoły. Wiesz, angielski i obowiązkowe lektury. Jak się czujesz? Vince powiedział, że nie powinieneś wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, bo rozerwiesz szwy. Zostawił też tabletki przeciwbólowe i witaminy. Wcześniej dostałeś kroplówkę wzmacniającą.

– Bałaś się? – Unoszę na nią wzrok. – Bałaś się o mnie, Lucille?

– Było dużo krwi. – Mamrocze cicho. – I straciłeś przytomność.

– Bałaś się o mnie, Lucille? – Powtarzam nie spuszczając z niej spojrzenia.

– Tak. – Przyznaje nieco zawstydzona.

Jej odpowiedź daje mi satysfakcję i coś jeszcze. Przyjemność i ciepło, które powoli rozchodzi się po całym ciele. Nie wiem czy kłamie lecz to i tak nie powstrzymuje mnie przed delektowaniem się tym uczuciem. Dawno nie czułem się jak teraz....

Potrzebny.

– Przepraszam. – Mówię powoli przesuwająca dłoń w jej kierunku.

– To nie jest twoja wina.

– Przepraszam za to, że wcześniej byłem dupkiem. – Zakrywam dłonią jej rękę. – Wiem, że moje słowa mogą wydawać się...nieszczere, protekcjonalne ale chcę żebyś miała świadomość, że nigdy nie pomyślałem o tobie w tak sam sposób w jaki o tobie mówiłem. Spróbujmy od nowa.

– Od nowa? – Dziwi się.

– Cześć śliczna nieznajoma. – Mam okropnie ochrypnięty głos. – Gdzie podziali się twoi rodzice?

– Ojciec zmarł, gdy byłam nastolatką. A matkę...cóż, matkę zabiłam.

– Nie zabiłaś. To był wypadek.

– Na jedno wyszło.

– To była też jej wina.

– Nie powinno się obwiniać zmarłego, prawda? Wiem co zrobiłam, pamiętam tamtą kłótnię.

– No dobra, zatem jeśli to ci poprawi nastrój. – Wzdycham głęboko. – Również zabijam. Czasami dostaję zlecenia, czasami to efekt uboczny tortur. W każdym razie, trafił swój na swego. Mam na imię Thoren.

Dziewczyna parska śmiechem.

– Nadal bawimy się w tę dziwną zabawę?

– Mhm.

– Może lepiej wrócę do czytania.

– Proszę. – Układam się wygodnie na boku. – Podoba mi się twój głos.

– Jest zwyczajny.

– Skoro tak uważasz. – Przyciskam policzek do poduszki. – Po tej książce będziesz mądra jak sowa. Tylko musisz ją zrozumieć, to nie będzie łatwe dla tak młodej osoby.

– Nie mam pięciu lat.

– Ani dwudziestu. – Odcinam się. – No już, czytaj dziecino. Czytanie rozwija.

Uśmiecham się pod nosem, bo to lekkie strofowanie budzi moje rozbawienie. Leżę na boku zaledwie kilka minut, ale ból jest nieugięty i muszę znów opaść na plecy. Wbijam oczy w sufit i wsłuchując się w głos Lucille po raz kolejny doświadczam znużenia. Nie lubię tego uczucia, nienawidzę być słaby, a w tej chwili z bólem przyznaję, że pokonałaby mnie ruda wiewiórka, która zamieszkuje dawne legowisko Shadow. Jak ją nazwała? Fistaszek? Nereczka? Nie mam pojęcia, ale na pewno coś związane z orzechami. Mała wspięła się na szczyt oryginalności, nie ma co... Gdybym ja musiał nazwać wiewiórkę stanęłoby na rudej.

Mała, ruchliwa, czasami wredna. Ruda. Pasuje.


Fragment pochodzi z książki G. Orwella „Folwark zwierzęcy"

Continue Reading

You'll Also Like

171K 13.6K 51
2 część serii "Pogrzebany świat" Życie na Powierzchni i w Podziemiu toczy się dalej. Souline szybko wdraża się w stary tryb i nadrabia zaległości po...
100K 12.4K 88
Ja tylko tłumaczę! Jest to kontynuacja po przedniego tłumaczenia. Zaczyna się od 62 rozdziału Serdecznie zapraszam ❤️
47.8K 1.9K 35
Przyjaźnili się od przedszkola, jednak okoliczności sprawiły, że ich drogi się rozeszły. Stella wraca do rodzinnego miasta po dwuletnim pobycie w An...
55.1K 2.1K 78
Pan Devries to mój nauczyciel, ale to nie powstrzymuje mnie od message pranku na nim. Chcecie dowiedzieć się, co z tego wynikło? Chętnie wam opowiem...