Fred patrzył na swojego starszego brata, który został pokiereszowany w walce. Kiedy do zamku wtargnęli śmierciożercy, Bill natrafił na Greyback'a. Teraz twarz rudzielca zdobiło pełno blizn.
Blizn, które przypominały jednemu z bliźniaków o pannie Black...
- A może Tiana...?-zaczęła Molly, patrząc z nadzieją na Fred'a.
Wszyscy szukali sposobu, by Bill powrócił do poprzedniego wyglądu. By znów był tamtym Bill'em.
- Nie pomoże-odparł Weasley, przeczesując swoje rude włosy dłonią.
- Co?-zdziwiła się Ginny.
- Dlaczego?-dopytywała Fleur.
Francuzka cały czas siedziała przy boku Bill'a. Wyraźnie nie podobało się to pani Weasley. Kobieta uważała, że Delacour patrzyła wyłącznie na wygląd jej pokiereszowanego syna. Tak samo myślały Hermiona czy Ginny. Tylko kiedy Tiana przebywała w Norze, blondwłosa ćwierć-wila nie czuła się tak bardzo oceniana. Jednak Toany nie było. Przepadła, a Fred najwyraźniej wiedział gdzie.
- Pokłóciliśmy się-oznajmił, unikając prawdy.-Nie rozmawiamy od jakichś dwóch tygodni... Tiana raczej... Nie pomoże.
- Najpierw jeden syn, a teraz drugi?-zaszlochała pani Weasley.-Fred! Co żeś zrobił tej ukochanej dziewczynie!? Myślałam, że chociaż wam się uda, skoro Bill'owi nie będzie to dane! Tak piękny, utalentowany chłopak... Mój synek...-szlochała dalej.-Tak przystojny... Bill, oh Billy... A miał się żenić...!
- Co ma pani na myśli?-zdziwiła się Fleur.-Co ma pani na myśli, mówiąc, że miał się żenić!?-dodała zbulwersowana.
- Sądziłam, że...
- Sądziła pani, że nie będę chciała za niego wyjść!?-wrzasnęła blondynka.
Już dawno udało jej się pozbyć francuskiego akcentu, gdy mówiła po angielsku. Jednak teraz, kiedy wybuchła, wszyscy ponownie zdali sobie z tego sprawę.
- Jestem hybrydą! Tak samo jak Tiana! Tak samo jak wielu moich znajomych! Sądziła pani, że rany zadane przez wilkołaka sprawia, że przestanę go kochać!? Że zacznę go widzieć jako zagrożenie!?-mówiła wściekle.-Myślała pani, że nie będę chciała za niego wyjść!? A może miała pani taką nadzieję!? Ocenia pani każdego! Nawet własne dzieci mają pani dość! Więc może zamiast krytykować innych za coś, czego nawet się nie dopuścili, powinna pani skrytykować sama sobię!-warknęła.
Fred patrzył jak Francuzka udowadnia jego matce jak małostkową i opiniotwórczą osobą była Molly Weasley. Pamiętał jak Tiana już kiedyś powiedziała coś podobnego.
Tiana...
Jasna cholera!
Mógł nie wychodzić. Mógł posłuchać. Dać jej wytłumaczyć. Ale nie... Najwyraźniej był o wiele bardziej podobny do matki, niż przypuszczał.
Jemu też bardzo łatwo przyszło osądzenie kogoś bez poznania powodu takiego wyboru...
*'*
Spacerowanie po Londynie nie było bezpieczną opcją na spędzenie sobotniego popołudnia. Jednak Tiana musiała pomyśleć.
Venus właśnie testowała zaklęcie, które miała opracować dla śmierciożerców. Lucas spał po kolejnej, wyczerpującej wizji. Michael siedział w pokoju brunetki, studiując różne czarnomagiczne księgi. Draco przebywał w Malfoy Manor. A Tiana potrzebowała pomyśleć.
Snuła się uliczkami miasta. Jakby duch pomiędzy hordami ludzi. Nawet mugole przeczuwali, że coś nie jest w porządku. Widać było ich poddenerwowanie, czuć było niepewność...
- Oh, przepraszam-mruknęła, kiedy traciła ramieniem jakiegoś chłopaka.
Ten tylko skinął głową i ruszył dalej. Wyczuła jego magię, był czarodziejem... Miał może 15 lat. Ciemne, nieco kręcone włosy. Nieco skośne oczy... Na barkach skórzana kurtka. Jednak nim Tiana zdążyła się mu lepiej przyjrzeć, on zniknął.
Tak samo jak wszystko co dobre zniknęło z jej życia...
*'*
- Albus nie żyje...
Delikatny szept odbił się od kamiennych ścian jakby był krzykiem, a nie zdławionym głosem pełnym żalu, ale i zadowolenia.
- Przykro mi.
- Które z was go zabiło?-spytał starzec, siedzący za kratami.
Galatea wyciągnęła dłoń, łapiąc za rękę brata. Gellert nie miał dużo czasu. Nadchodził moment jego powitania ze śmiercią.
- Snape... Jak przewidziałeś. Moje zaklęcie uderzyło chwilę później.
- Będą cię szukać, Gallie.
- Robią to od wieków.
- Znowu będą chcieli cię zwerbować...
Blondynka pokrecila przecząco głową, słysząc słowa starszego brata.
- Nie, Gellert. Nie będą. Ambing i Lupin mu wystarczą. Przynajmniej na razie.
- Pilnujesz ich, prawda?-spytał stary czarnoksiężnik, który lata świetności już dawno miał za sobą.
- Haruki łazi po Londynie. Jeżeli coś zobaczy...
- Wysłałaś go tam?-zdziwił się Grindelwald.
- Sam poszedł. Wiesz jaki jest. Opowiadałam ci o nim...
Gellert tylko pokiwał głową. Wiedział kim jest Haruki. Wiedział co chłopak zrobi w przyszłości.
I czego wykonanie zostanie mu zabronione...
*'*
Venus miała dość. Nie mogła wrócić do Galway. Wiedziała o tym. Jednak zostawiła ojca samego sobie. Zostawiła go, nawet jeśli znów zdrowego na umyśle, na pastwę Invidii. A ona sama? Dostała cholerne zadanie od Czarnego Pana, by wymyślić kolejne, czarnomagiczne zaklęcie.
Fakt, kiedy jeszcze chodziła do Hogwartu i jej największym zmartwieniem były kłótnie z matką, starała się wymyślić jakieś małe zaklątka. To było coś jej. Jej własnego, osobistego... To był jej odpowiednik magii leczniczej, którą parała się Tiana.
A teraz? Nawet hobby zostało jej zniszczone. Z resztą jak większości śmierciożerców z przymusu...
- Jasna...
Drugie słowo ugrzęzło jej w gardle. Wybuch zaklęcia spowodował rozwalenie kubka z gorącą czekoladą, którą Tiana przygotowała dla wszystkich nim wyszła.
To nadal nie było to. Nadal nie to zaklęcie, którego od niej oczekiwano...
*'*
Lucas nie potrafił przejść obok ruin Wool's. Jeżeli gdzieś szedł, omijał tamtą ulicę jak największym łukiem. Albo deportował się z jej jednego końca na drugi.
Jake...
McKinnon poświęcił miłość nad własne dobro. Wiedział, że rozczarował tym wszystkich. A już zwłaszcza swoich zmarłych rodziców. Pozwolił, by to strach nim kierował, nie na odwrót.
A teraz nie mógł żyć z tym poczuciem winy. Nie potrafił żyć ze względu na tęsknotę za Lewis'em.
Lucas miał nadzieję. Dość zgubną, ale jednak. Miał nadzieję, że jedno z zaklęć Venus pozwoli mu wskrzesić Lewis'a. Albo, że dzięki niemu przeniesie Jake'a sprzed pożaru do powojennych realiów.
Bo wojna kiedyś się skończy. Musi. Nie może trwać wiecznie.
Prawda?
Dlaczego jego wizje nie mogą mu pokazać tak dalekiej przyszłości? Dlaczego jest tak ograniczony, jednak nadal na tyle potężny, że gdyby nie dołączył do śmierciożerców, zabitoby go?
I dlaczego akurat musiało to być Wool's?
*'*
- Wycelować różdżkę, a otruwać go przez prawie rok to cokolwiek innego-oznajmił Snape.
Zaledwie kilka dni później zostało zwołane zebranie śmierciożerców. Venus została przepgtana odnośnie prac nad zaklęciami. Lucas odnośnie wizji. Michael miał powiedzieć czy nie zna jeszcze jakichś hybryd, a Black? Black dostała informacje na temat stanu zdrowia Bill'a. Miała ocenić czy wyjdzie z niego jakikolwiek rodzaj likantropa, bo jeśli tak, przydałby się śmierciożercom.
- Wykorzystywał nas. Na wszelki sposób!-syknęła dziewczyna.
Stała z nauczycielem w jadalni, która zdążyła już opustoszeć po zebraniu. Nikt nie mógł ich usłyszeć. Nikt poza nią, Snape'm i Draco, który również tam został.
- Zrobiłbyś to samo na moim miejscu!-ciągnęła dalej.-Mógł to przewidzieć! Mógł się domyślić! Jego manipulacji nadszedł kres! Może obwiniać tylko siebie! Gdybyś był Black'iem...-powiedziała, patrząc Snape'owi prosto w oczy.-Gdybyś wiedział to co ja... Jestem przekonana, że zrobiłbyś to samo!-oznajmiła oschle.
Snape patrzył na nią przez sekundę, pozwalając nagłemu wybuchowi dziewczyny dotrzeć do jego mózgu.
Zdawał sobie sprawę, że Dumbledore manipulował wszystkimi dookoła. Starzec, gdy jeszcze żył, prawdopodobnie wiedział, że kiedyś ktoś przyjdzie, by się na nim zemścić.
Jednak Snape nie rozumiał jednego. Wskazania na rodzinę dziewczyny. Co do tego wszystkiego mieli Black'owie...? Próbował wtargnąć do jej umysłu, jednak ta szybko go wyrzuciła. Zatoczył się nieco na własnych nogach, a kiedy na nią spojrzał, ujrzał furię wymalowaną na jej twarzy.
W tamtym momencie była przerażająco podobna do Bellatrix sprzed wielu, naprawdę wielu lat. Była idealną kopią swojej zmarłej babki. Babki, która zapewne nadal by trzasła całym Wizemgamotem, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Black była potężna nie tylko magicznie, ale i ze względu na wpływy i wychowanie. Dlatego zarówno Dumbledore jak i Voldemort chcieli ją po swojej stronie.
- Rozumiem, że na wojnie nie ma reguł, dyrektorze-ostatnie słowo wypluła z jadem w głosie.-Jednak spróbuje pan jeszcze raz czytać mi w myślach, a Czarny Pan będzie zmuszony szukać kolejnego kandydata na dyrektora Hogwartu-dodała.
Snape wiedział, że nie blefowała. Black wiele przeszła. Wiele się zmieniło. Nie było już Weasley'a u jej boku. Nie było nikogo, kto mógłby ją utrzymać w ryzach po tej jaśniejszej stronie, po stronie Zakonu Feniksa. Tylko Draco był tym jednym ognikiem nadzieji. Tylko dla niego walczyła dalej.
Gdyby nie Malfoy, Black już dawno poddałaby się Voldemortowi.
Snape skinął głową i wyszedł, łopocząc za sobą swoją czarna szatą. Tiana spojrzała na brata, który siedział głęboko zamyślony. Podeszła do niego i położyła dłoń na jego ramieniu.
- Druzgotku...?
- Nie myślałaś, żeby uciec?-spytał, patrząc jej głęboko w oczy.-Do Carlosa? Do Rodriguezów?
- I tak by mnie tam znaleźli-odparła, gładzac go po ramieniu.-Poza tym... Już kiedyś powiedziałam to Narcyzie. Moja rodzina jest stąd. Ta brytyjska, hiszpańska... No i francuska-dodała, myśląc o Malfoy'ach.
Blondyn tylko skinął głową. Wiedział, że słowa Tiany skierowane do Snape'a nie były denną obietnicą. To była pełnoprawną groźba.
Tiana Lupin stała się Addie Black w zatrważającym tempie. I nikt nie mógł tego zatrzymać poza zakończeniem wojny.
Tiana tak bardzo nie chciała, by jej brat stał się kolejnym Regulus'em rodziny, że nawet nie spostrzegła, że to ona nim była...
*'*
Strych Grimmauld Place to dziwne miejsce. Na pierwszy rzut oka? Zwyczajny strych. Graciarnia przepełniona wspomnieniami po poprzednich mieszkańcach. Jednak po chwili zaczyna się odczuwać to łaskotanie, pieczenie na skórze. Magia Black'ów unosiła się z każdego, choćby najmniejszego przedmiotu. A stare obrazy? Zakryte były szmatami.
Tiana stanęła przed jednym z nich, biorąc głęboki oddech. Został spalony, doskonale to pamiętała...
- Trzy...-wypowiedział Remus, celując różdżką w obraz Walburgi.
- Dwa!-krzyknęła podekscytowana Tonks, która niemalże skakała z nogi na nogę.
- Jeden!-zakończyła Tiana, a w jej zielonych oczach odbił się pomarańczowy płomień.
Ogień powoli trawił rame obrazu Walburgi, która darła się w niebo głosy i przeklinała uśmiechniętego od ucha do ucha wilkołaka za to, że wypowiedział to cholerne incendio. Dora śmiała się tak glośno i tak chaotycznie, że po jakimś czasie musiała się mocno chwycić za brzuch z powodu tak wielkiej ekscytacji zmieszanej z euforią. O tak, Walburga Black dała dziewczynie w kość nawet jeśli przebywała na Grimmauld Place tylko miesiąc. Tonks z dziecinną łatwością mogła stwierdzić, i nie skłamać, że
nienawidziła Walburgi całym swoim sercem.
Walburgi, która teraz płonęła płomieniem w barwie, której najchętniej na stale pozbyłaby się z palety. Krwisty ogień trzaskał wesoło, nie zwracając uwagi na jej przerażone i nie miłe dla uszu krzyki olejnej pani Black, którymi jednak żadne z trójki czarodziejów się nie przejmowało. Stworek tego dnia został wysłany po zakupy, dlatego nie widział "rzezi", w której ostatnie wspomnienia o paskudnej kobiecie zniknęły na zawsze z czterech ścian Grimmauld Place. Tylko Leo, który na samym początku stał jeszcze ze swoją panią, postanowił ulotnić się w trybie nagłym, kiedy Walburga zaczęła wydzierać się w niebo głosy.
Aż w końcu nastała błoga cisza...
Tiana bardzo dobrze to pamiętała. Jej ojciec... Jej siostra... I babka Walburga.
Teraz dziewczyna ponownie została ogarnięta tą ciszą. Przypalona rama wystawała spod szmaty. Black chwyciła za kawałek materiału i zdecydowanym ruchem ściągnęła go, równocześnie wzbijając tabuny kurzu w powietrze.
Magia rodu Black była potężna i nikt tego nie kwestionował. Jednak nikt również nie przypuszczał, że magia zmarłych członków rodu nadal funkcjonowała na Grimmauld Place i dbała, by o nich pamiętano.
Dlatego spalona podobizną Walburgi odrodziła się na płótnie, jakby nigdy nie została spalona. Tylko rama miała przysmolone ranty, oblepione przez sadzę pomieszaną z kurzem.
- Widzę, że sporo czasu minęło...-oznajmiła kobieta z obrazu, oceniając wnuczkę wzrokiem.
- Siedem lat od ostatniej rozmowy z tym obrazem.
- Pozwoliłaś mnie spalić!-oburzyła się Walburga.
- I tak znowu istniejesz. Żadna różnica-prychnęła żyjąca Black, wywracając nieco oczami.-Cześć, babciu...-dodała już delikatniej.
- Kochana Adara...-na twarzy Walburgi pojawił się uśmiech.-Widzę, że dorosłaś... I dotrzegłaś jaki jest świat-powiedziała, dostrzegając znak na przedramieniu wnuczki.
- Wolałabym zostać dzieckiem już do końca-odparła Tiana, a kobieta z obrazu skinęła głową.
- Mówiłam, żeś mądra. Jako dziecko i jako dorosła wiedźma... Nie to, co twój ojciec-prychnęła.
- Twój syn nie żyje-oznajmiła Tiana.-Syriusz Orion Black III nie żyje.
Walburga patrzyła na wnuczkę, czekając na dalsze informacje. Nigdy nie była blisko ze starszym synem. To ten młodszy był jej ulubieńcem. Wszyscy o tym wiedzieli. Jednak to Syriusz był dziedzicem. A jeśli umarł, wszystko znów należało do Tiany. Wszystko było takie jak podczas jego pobytu w Azkabanie.
- Jak?-spytała.
- Zabiłam go-odparła Tiana.
Walburga przez chwilę przyglądała się wnuczce. Tak jakby czekała na informację, że się przesłyszała. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Kobieta z obrazu skinęła głową. Nic nie mówiła przez dość długi okres czasu. A Tiana tylko czekała.
- Mówilam, że mądre z ciebie dziecko...
*'*
Przekątna zdawała się być ułożona z milionów korytarzy. Czarodzieje chodzili po omacku jakby w labiryncie. W dodatku zdawało się gdyby ten labirynt poruszał się z każdym człowiekiem, który do niego wszedł.
Black'owie mieli mapę miasta, która cały czas samoistnie się rysowała. Jeśli tylko powstał jeden dom lub ze starej kamienicy powstało centrum handlowe, ród Black'ów o tym wiedział. Na tym planie, wykonanym na starym, pożółkłym pergaminie w stylu średniowiecznych prospektów (prawdopodobnie już wtedy zaczął powstawać), okolica ulicy Świętego Nokturna świeciła pustą bielą jaką na mapach oznacza się lądy i krainy niezbadane. Lub te niepewnej egzystencji. A właśnie taki był Nokturn. Niezbadany, niepewnej egzystencji i magicznie dziki. Nawet jeśli widać tam było ślady cywilizacji w postaci kamienic, nadal była to dzicz.
Trzeba zwrócić uwagę na dwuznaczny i wątpliwy charakter tej ulicy. Nie można tego pominąć. Ten czarny rynek to najmroczniejsza czarodziejska ulica na całym świecie. Nie ma takiej w żadnym innym mieście. Charakter tej londyńskiej ulicy czarnej magii jest tak całkowicie odbiegający od zasadniczego tonu całego miasta... Miasta, które niegdyś było ideowym rajem wszystkich magicznych, i które teraz tych magicznych miało coraz mniej.
Nokturn zawsze rządził się własnymi prawami i nikt nie potrafił opanować tej ulicy. Nawet nauczenie się drogi na pamięć bywało zgubne. I tak nigdy nie ładowałeś tam, gdzie akurat chciałeś być. A jeśli ci się udało, miałeś niesamowite szczęście.
Jednak Black'owie rozpoznawali tu pewny schemat. I nawet jeśli uliczki wraz z kamienicami poruszały się, by aurorzy nie mogli wpaść na trop danego maga, Black'owie po tylu wiekach zamieszkiwania w Londynie dostrzegali system w ruchu tych rzeczy martwych.
Choć czy były martwe, skoro karmiły się magią?
Jasne włosy Draco były jedynym promykiem w otaczającym go mroku. Nawet garnitur miał całkowicie czarny, jak nazwisko, które było mu tak bliskie.
Gubił się. Jak każdy. Rozglądał się i chaotycznie skręcał w kolejne uliczki, szukając wyjścia.
Cały czas trafiał w to samo miejsce.
Sklep Borgina i Burkesa.
Za każdym razem gdy przed nim stawał, zdawał się być młodszy o siedem lat. Jakby znów był w pierwszej klasie Hogwartu. Na jego ciele nie było garnituru, lecz szaty ślizgona. Włosy nie miały jeszcze ciemnego pasemka, a w oczach czaiło się dziecięce przerażenie. Za każdym razem szeptał coś pod nosem. Coś czego nie dało się usłyszeć.
Tiana podeszła bliżej, zauważając, że ona również staje się coraz młodsza. Znów miała trzynaście lat. Znów chciała zapewnić brata, że bycie ślizgonem wcale nie jest takie złe.
Jednak zarówno ona, jak i Draco, mieli na ramionach mroczne znaki.
- To przez Tianę tu jestem... To przez Tianę tu jestem... To przez Tianę...
- Druzgotku?-spytała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Nokturn znów zaczął się poruszać. Black została zmuszona, by zrobić kilka kroków w tył. Kiedy ulica przestała się trząść i przemieszczać, wszystkie kamienice zagrodziły jej drogę za plecami.
Przed jej oczami rozciągał się widok na jezioro schowane w skale.
Tiana stała na małej wysepce złożonej z kryształów i kamieni. Na samym środku tego małego kawałka ziemi na środku jeziora stała misa zrobiona z tychże kryształów. W środku znajdował się eliksir. Ten sam, którym poiła Dumbledore'a.
- Stworek nie chciał... Stworek przeprasza... Stworek nie chciał...
Chlipanie skrzata ocuciło jej zmysły. Spojrzała na brzeg wysepki, dostrzegając tam swojego ukochanego pomagiera. Stworek siedział i płakał, wpatrzony w ton jeziora.
W dłoni trzymał medalion. Black go nie rozpoznawała. Był podłużnym ośmiokątem z wymalowanym na nim wężem układającym się w kształt litery S.
Tiana podeszła do skrzata w ciszy i usiadła tuż obok. Spojrzała w tym samym kierunku, dostrzegając czyjeś martwe ciało w mrocznej toni.
Regulus...
Draco...
Dziewczyna krzyknęła i wskoczyła do wody, chcąc ratować wuja. Chcąc ratować brata. Chcąc ratować... Coś nagle chwyciło ja za kostki, ciągnąc w dół. Kiedy próbowała się uwolnić, złapano również jej nadgarstki. Teraz to ona się topiła. Zupełnie jak Regulus. Zupełnie jak Draco...
Tiana obudziła się zlana potem. Oddychała nierównomiernie, rozglądając się po pomieszczeniu. Zdała sobie sprawę, że znajduje się w swojej sypialni. Tuż obok niej spał Michael. Przyszedł do niej wieczorem, kiedy zauważył, że coś ją gryzie. Pocieszył i już został.
Tak samo jak uratował jej życie i został na Grimmauld Place. Venus i Lucas już się przyzwyczaili. Nadal mu nie wybaczyli, ale uratował ich przyjaciółkę przed zgubną śmiercią, więc coś mu się należało. Choćby mała namiastka tolerowania jego osoby.
Tiana przetarła twarz dłonią, wzdychając głęboko. To był tylko koszmar...
Spojrzała na komodę, na którym stało stare z nią i jej bratem. Na jej twarzy nie pojawił się uśmiech. Sytuacja, w której się znaleźli była zbyt pogmatwana. Już nawet na Nokrutnie było łatwiej...
- Nie będziesz kolejnym Regulusem rodziny...-szepnęła, patrząc na uśmiechniętego blondaska na fotografii.
- Znów miałaś koszmar?-rozległ się głos Michael'a.
Czarodziej nie czekał na odpowiedź. Oplótł ramiona wokół jej talii i przyciągnął bliżej. Następnie pocałował ją w czoło, by obdarzyć ją delikatnym uśmiechem.
- Wyśpij się, Addie-szepnął, przejeżdżając dłonią po jej plecach.-Nie zadręczaj się. On nie ma ci za złe... Nie Draco...
Dziewczyna skinęła głową, uśmiechając się delikatnie. Wiedziała, że Ambing używał swoich merfolczych zdolności, jednak pomagało.
Nawet nie pamiętała momentu, w którym znów zasnęła. Tym razem opatulona ramieniem przez Michael'a.
*'*
Fred wybiegł ze sklepu, dostrzegając śmierciożerców na ulicach. Wypalił kilka zaklęć, chcąc pomóc panu Ollivander'owi, jednak smierciozerca, który go trzymał zwyczajnie się deportował. Został Fred, został George i został Lee. Cała trójka walczyła z czwórką śmierciożerców, którzy pozostali na ulicy.
Fred'owi udało się zapędzić jednego z nich w kozi róg. Próbował walczyć, lecz Weasley'owy udawało odbijać się wszystkie zaklęcia, równocześnie podchodząc coraz bliżej. Aż w końcu przyszpilił czarnoksiężnika do ściany jednego z budynków, celując w niego różdżką. Cała Pokątna była doszczętnie zniszczona. A wszystko przez grupę idiotów...
Rudzielec machnął różdżką, a maska spadła z twarzy śmierciożercy. Na jego twarzy wymalował się głęboki szok połączony z tęsknotą.
- Tiana...-szepnął, cofając się dwa kroki i opuszczając różdżkę.
Brunetka zacisnęła szczękę, a knykcie jej pobielały na różdżce. Fred próbował podejść, przytulić... Jednak jedno wyciągnięcie dłoni w jego stronę wyraźnie go zatrzymało.
- Ja przepraszam...-powiedział.
- Nie chce tego słuchać, Weasley-odparła sucho, chcąc odejść.
Rudzielec złapał ją za dłoń w ostatniej chwili. Pociągnął ją z powrotem w swoim kierunku, stawiając pod ścianą i tym razem blokując jej drogę ucieczki.
- Tia, zrozum...
- Nie! Ja nie muszę niczego rozumieć, Fred! To właśnie ty powinieneś!-żachnęła się.
- NIGDY BYM CIĘ NAWET O TO NIE POSĄDZIŁ, A TY...!? TY PRZYJĘŁAŚ ZNAK!-krzyknął sfrustrowany.
Odzew był natychmiastowy. Brunetka przyłożyła mu różdżkę do krtani. Bolało ją to. Chyba o wiele bardziej, niż moment odejścia bez kłótni.
- NIC NIE WIESZ O MOJEJ RODZINIE, WEASLEY!-oznajmiła.-Nie masz pojęcia co się działo odkąd skończyłam 3 lata!-dodała, patrząc przez chwilę nad ramieniem rudzielca.-Mike miał rację. Nie rozumiesz... I najważniejsze nie chcesz...-powiedziała spokojniej, choć jej głos nadal był spięty.
- Mike...? Masz na myśli...? Ambinga!?-oburzył się gryfon.
Tiana szybkim ruchem różdżki odsunęła od siebie Weasley'a, zamieniając ich miejscami. Teraz on stał przy ścianie jednego ze sklepów. Dziewczyna schyliła się, sięgając po maskę i podeszła do śmierciożercy, który stał tuż za nią.
- Mam na myśli człowieka, który chciał zrozumieć powód mojej decyzji-syknęła, ponownie zakładając maskę.
Ostatnim co Fred zobaczył przed deportowaniem się dwójki śmierciożerców była dłoń mężczyzny na biodrze Tiany.
Rudzielec był wściekły. Nie dość, że stracił ją przez głupią ideę czystej krwi, jaką dała się omamić, to jeszcze łapy położył na niej cholerny Ambing! Fred nie rozumiał jakim cudem Tiana była zdolna mu wybaczyć.
Zagryzł policzki i ścisnął ręce tak mocno, że palce zrobiły mu się całkowicie białe. Był wściekły, zrozpaczony i... i cholernie zazdrosny.