Burned Layout [ZAWIESZONE]

anonimowa20021 द्वारा

12.2K 391 1.4K

„Ona pokochała go zbyt późno, żeby mógł podjąć inną decyzję." II tom trylogii Układ अधिक

Zapowiedź
Prolog
1. Czwarty listopad, cztery kule, czarny worek.
2. Piekielna ścieżka.
3. Wolałabym, żebyś nie żył.
4. Jedno wielkie kłamstwo.
5. Nie wnoszę sprzeciwu, panie prezydencie.
6. Może jakoś się wyliżę.
7. I niby, kurwa, Lucas-kutas jest ode mnie w czymś lepszy?
8. Nie wiedziałem, że tak na mnie lecisz.
9. Szyfr Cezara
10. Wyglądasz dobrze w moich koszulkach.
12. Nie łatwo mnie zabić.

11. Osiem minut i czterdzieści jeden sekund.

1.1K 35 165
anonimowa20021 द्वारा

‼️UWAGA TEN ROZDZIAŁ ZAWIERA BRUTALNE SCENY PRZEMOCY GŁÓWNIE FIZYCZNEJ MIEJCIE TO NA UWADZE‼️

a tymczasem życzę wam powodzenia, heh...

Emiliano

Trzymając peta między zębami, poszukiwałem zapalniczki po kieszeniach spodni, kiedy pchnąłem drzwi wejściowe od swojego klubu. Zimne powietrze dało mi siarczystego plaskacza w pysk, a gdy wypuściłem oddech ciepła para opuściła moje usta z mieszającym się chłodnym powietrzem. Pociągnąłem
nosem od chwilowego kataru, wyciągając wreszcie zapalarę. Przystawiłem płomień do końcowki marlboro, po czym zaciągnąłem się mocno, poprawiając poły swojej kurtki.

Niespiesznym krokiem wyruszyłem w stronę mojego zaparkowanego białego porsche, popalając po drodze swojego zaczętego
peta. Oblizałem wargi, przesuwając spojrzeniem po spustoszałym parkingu co nie było aż tak dziwne, patrząc na to, że było dziesięć po czwartej nad ranem. Ziewnąłem przeciągle, wydmuchując nikotynowy dym, lecz zatrzymałem się na ułamek sekundy, gdy odniosłem wrażenie, że wyłapałem ruch po swojej prawej. Zmarszczyłem brew, przystając w miejscu. Wyjąłem papierosa i spuściłem dłoń wzdłuż ciała, okręcając się uważnie wokół własnej osi z dziwnym odczuciem, że ktoś mnie obserwuje.

Kurwa, zjarałem tylko trzy blanty, nie mogło mi tak mocno dać we znaki...

Pokręciłem sam do siebie głową, a następnie zacząłem grzebać w kieszeni kurtki w poszukiwaniu kluczyków do swojego porsche. W tym samym czasie zawibrował mój telefon, dlatego zaprzestałem poszukiwań, aby zobaczyć
od kogo pochodziło powiadomienie.

Odblokowałem iPhone'a widząc nową wiadomość od Lorenzo, zatem z zainteresowaniem zerknąłem na pole tekstowe.

Carter: Jestem w domu, ale nie sam. Nie drzyj więc pizdy, jak wrócisz.

Uniosłem brew zaskoczony. Nie sam?

Zastanawiałem się co to mogło oznaczać,
lecz od razu wykluczyłem opcje, że był z jakąś dziwką, albo laską wyrwaną w klubie na numerek.

Po pierwsze: zawsze pieprzył się w miejscu, gdzie poznawał jakąś dziewczynę i nie zapraszał jej do domu, zaś po drugie nie pieprzył się z nikim, niż podczas ostatniego razu z Anastasią przed swoją rzekomą śmiercią, czyli dwa lata temu, co zaprzeczało pierwszemu.

Sam zastanawiałem się jakim cudem to było możliwe, bo nie dość że Lorenzo był typowym ruchaczem, to z pewnością na jego miejscu przez okres dwóch lat wybuchłby mi jaja.

Powątpiewałem, żeby okłamywał mnie w tej kwestii, bo raczej nie dzielił się swoim życiem seksualnym, oprócz tego co widziałem, aczkolwiek kiedy ostatnim razem wybraliśmy się razem do burdelu żadna laska, która kiedyś mogłaby go interesować, nie zrobiła na nim wrażenia. Najlepsze było to, że nawet nie spojrzał na żadną ocierającą się o niego dziwkę, czy inną kobietę, która najchętniej obciągnęłaby mu na widoku.

Cóż, to tylko udowadniało prawdzie, że nie zapomniał od tak o Anastasii, jak na początku sam zapewniał. Potarłem brodę z zamyśleniem, dopalając papierosa, który zdołała się samoistnie spalić co najmniej do połowy.

Postanowiłem odpisać, widząc że jest wciąż
aktywny.

Gatto: To z kim jesteś? Zdradzasz swoją ex narzeczoną?

Przerolowałem wnętrze policzka językiem z rojącym się uśmieszkiem, kiedy trzy kropki podskoczyły.

Carter: Popierdoliło cię? Jestem z Anastasia.

Uniosłem brwi zaskoczony, chociaż z drugiej strony spodziewałem się jak to się skończy w przypadku tej dwójki. Schowałem telefon do kieszeni kurtki, po czym przebiegłem palcami po włosach, chcąc wcisnąć przycisk otwierający
samochód, jednak znowu zauważyłem coś kątem oka. Zamarłem w bezruchu, dostrzegając czyjąś zakapturzoną postać, która była ubrana cała na czarno. Nie mając pojęcia co powinienem zrobić, cofnąłem się automatycznie o krok, chowając kluczyki do auta z powrotem do kieszeni kurtki.

Najwyraźniej jakiś gość wciąż się we mnie wpatrywał, lecz ani drgnął w moją stronę. Zmarszczyłem brwi, przechylając głowę w bok, próbując zrozumieć co się tutaj odpierdala. Chciałem sięgnąć dłonią po glocka, którego miałem w kaburze przy pasku spodni, ale ktoś nagle złapał mnie za nadgarstek i wykręcił mi rękę.

(comics - caravan palace)

- Cześć Emiliano, dawno się nie widzieliśmy, prawda?- byłem pewien, że rozpoznałem ten skurwysyński głos, chociaż nie byłem w stanie go dokładnie określić. - Stęskniliśmy się za tobą. - oznajmił, a potem poczułem kopnięcie
w kręgosłup, sprawiające że zgiąłem się w pół z przeciągłym warknięciem.

Wylądowałem mordą na mokrym betonie, boleśnie uderzając klatką piersiową w podłoże, chociaż mimo to zacząłem się buntowniczo wierzgać, lecz zauważyłem również drugą obecność faceta, który złapał moje włosy w
garść.

- Kurwa... - wymamrotałem, gdy szarpnął mnie za kosmyki, podrywając moją głowę w górę.

- Dobry wieczór, Gatto. - zamruczał jeszcze bardziej znajomy ton, a gdy podniosłem głowę, zorientowałem się, że to nikt inny jak... pierdolony Devil. - Cóż za miłe spotkanie...

- Pierdolony tasiemiec Goldena. - zarechotałem pod nosem, kręcąc głową mimo bólu w cebulkach włosów. - Wiedziałem, że dalej się z nim zadajesz. - prychnąłem, czując jak ktoś z drugiej strony dociska mnie kolanem do betonu.

- Mądry chłopiec. - poczochrał mnie po włosach, a następnie przeniósł oczy na moją twarz. - Szkoda tylko, że moja siostrzyczka jest taką naiwną szmatą. - zacmokał.

- To interesujące, że mówisz tak o swojej siostrze, wiesz?- poderwałem brwi z zainteresowaniem, przesuwając wzrokiem po jego cozach, które jako jedyne wystawały z pod chusty, skrywającą jego twarz. - Z wielką
przyjemnością przekażę jej to wraz z twoimi pozdrowieniami, po tym jak cię zapierdolę.

Roześmiał się w głos razem ze swoim współpracownikiem, który przytrzymywał
moje ręce za plecami, nie pozwalając mi się nawet ruszyć o milimetr.

- Jeśli tylko będziesz z nami współpracować, to nie widzę przeciwskazań. - mruknął z zadowoleniem malującym się na mordzie.

- Czego chcesz?- wycedziłem zniecierpliwiony, wierzgając kończynami w
próbie wydostania się z uścisku. - Moglibyśmy załatwić to chociaż raz cywilizowani ludzie?- wywróciłem oczami ze znudzonym westchnieniem.

- Powiedz mi, gdzie jest Carter.

Początkowo poczułem ukłucie w żołądek, lecz szybko zamaskowałem jakiekolwiek zwątpienie, czy szok, który mógł pojawić się na mojej twarzy i wybuchnąłem szczerym śmiechem. Zacząłem śmiać się w głos, zastanawiając się w międzyczasie jak wykaraskać się z tego całego syfu.

- Przestań się, kurwa, szczerzyć. - wycedził, chwytając mnie za kołnierz kurtki i posyłając mi rozdrażnione spojrzenie.

- Mam ci powiedzieć gdzie jest Carter?- wydusiłem ostatki śmiechu, zanim
pokręciłem z niedowierzaniem głową. - W grobie, kurwa. A gdzie ty byś chciał, żeby był?- żachnąłem, patrząc na niego jak na debila.

- Nie leć ze mną w chuja, dobra? Doskonale wiem, że żyje, więc skończ pierdolić i grać nieświadomego, bo nie skończy się to dla ciebie dobrze. - poklepał mnie po policzku, przyodziewając; jak zauważyłem po oczach
parszywy uśmieszek za którym kryło się ostrzeżenie.

- Skoro wiesz, to na chuj, się mnie pytasz?- prychnąłem. - Carter nie żyje. Nie wciskaj mi jebanego kitu. Nie wiem jaki jest twój motyw, ale bynajmniej ja nie widziałem go od dwóch lat, odkąd twój szef go rozstrzelał.

- Widziałem go.

- Chuja widziałeś, bo na takiego mi wyglądasz. - odszczeknąłem, na co mocniej odchylił mi głowę, nieprzerwanie trzymając mnie za włosy.

- Więc przypomnij mi... gdzie ostatni raz widziałeś Cartera?

- W grobie. - powiedziałem, jakby to była
najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Czyli gdzie?

Popatrzyłem na niego jakby wyrósł mu kutas na czole.

- Nie wiem, może w konfesjonale?- zamyśliłem się na głos, kpiąc sobie z niego. - A gdzie, kurwa, chowa się ludzi? W jebanym burdelu?- parsknąłem rozbawionym śmiechem z powodu jego głupoty.

- Grzeczniej. - wzmocnił uścisk na moich włosach, gdy spojrzałem na niego wciąż rozbawiony. - Mam rozumieć, że znajdziemy go na cmentarzu?- zapytał, uważnie śledząc reakcję na mojej twarzy.

- Gratuluję inteligencji, braciszku!- zawołałem entuzjalistycznie i gdyby nie to, że miałem obezwładnione ręce, prawdopodobnie zabiłbym mu brawo. - Rozwiałem twoje wątpliwości?

- Oczywiście, aczkolwiek to nie wszystko. Musisz mi udowodnić, że tam rzeczywiście znajdę twojego przyjaciela. - puścił mi oczko, po czym rozluźnił uścisk na moich włosach, więc zwiesiłem głowę w dół. - Sonny. - zwrócił
się do gościa za moimi plecami.

- Hola, hola, powiedziałem wam wszystko co chcecie!- wycedziłem rozwścieczony, kiedy poderwał mnie z mokrego betonu, aż syknąłem na uczucie szarpnięcia ramionami, które byłem pewien, że zaraz wylecą mi ze stawów.

- Myślisz, że ci uwierzę na słowo?- zaśmiał się, kręcąc głową na boki. - Lepiej żebyś miał dużo siły, Emilianku. Przyda się ci dzisiaj dużo bardziej niż ci się wydaje. - zamruczał z zadowoleniem, przejeżdżając językiem po zębach.

- Ssij mi fiuta. - wyplułem z siebie wraz ze śliną, którą splunąłem mu prosto na zabłocone już buty.

- Zaraz ty mi możesz possać, jeżeli nie przestaniesz kłapać jęzorem. - powiedział, a potem niespodziewanie przypierdolił mi pięścią prosto w brzuch.

Zgiąłem się w pół i gdyby nie to, że Sonny za mną mnie trzymał, prawdopodobnie upadłbym na kolana.

Zakrztusiłem się własną śliną, przez moment widząc gwiazdy przed oczami z powodu konkretnego pierdolnięcia mnie prawym sierpowym. Potrzebowałem chwili, żeby dojść do siebie, lecz Devil złapał mnie za kark i poprowadził w stronę zaparkowanego za budynkiem klubu czarnego jeepa.

- Mówiłem, że jesteś pedałem to i miałem rację. - wydusiłem słabo, nieco zginając się, aby pozbyć się bólu w żołądku.

- Zamknij mordę, bo ci pomogę.

Wywróciłem oczami na te nieznaczące nic  groźby. Szedłem obok nich jak pies, posłusznie udając że się poddałem.

Chociaż Emiliano Gatto się nie poddaje, ale o tym nie musieli jeszcze wiedzieć. Jeszcze.

- Pakuj go do bagażnika. - rzucił jeden do drugiego, na co posłałem im, zarozumiałe spojrzenie i wygiąłem brew, patrząc na nich jak na wariatów.

- No bez jaj. - zbuntowałem się, zaczynając się gwałtownie szarpać w próbie wyrwania się.

- Nie ma się czym chwalić. - odmruknął zacięcie, popychając mnie w stronę bagażnika jeepa, który otworzył Sonny.

- Pierdolcie się. - splunąłem jadowicie, a następnie gwałtownym ruchem wyrwałem się Devilowi, odpychając go od siebie.

Poleciał prosto na maskę samochodu, dlatego dopadłem do niego, chwytając go za poły bluzy, po czym wziąłem zamach i przypierdoliłem mu prosto w szczękę, aż się zachwiał. Warknąłem, czując że ten drugi chce mnie od niego oderwać, więc postanowiłem się nim zająć. Podtoczyłem rękawy skóry, aby wymierzać lepiej ciosy, a następnie wyszczerzyłem się wariacko i pokiwałem do siebie palcem, inicjując mu, aby się do mnie zbliżył. Od razu rzucił się do mnie pięściami, więc obaliłem go przez słabe nogi, których stabilność była na tyle słaba, że padł jak długi na beton. Zanim zdołał
się podnieść z ziemi, dosiadłem go okrakiem i poczęstowałem kilkoma uderzeniami prosto w pysk.

- Kurwa mać. - jęknął przeciągle, przewracając się na drugi bok z palcami
zaciśniętymi na rozwalonym nosie.

Poderwałem się do pionu, zauważając kątem oka, że Devil zmierza w moim kierunku. Zrobiłem szybki unik i ponownie chwyciłem w pięści materiał bluzy, aby uderzyć go prosto w prosto w nos. Zaczął się ze mną szarpać, więc tylko dzięki zwinności i temu, że nie wypiłem za dużo uniknąłem kilku uderzeń, chociaż niejednokrotnie pchnął mnie na ścianę budynku obok, zamykając mnie w potrzasku. Wykorzystałem odpowiedni moment w którym zaprowadziłem Devila w ślepy zaułek i zwinnym ruchem sięgnąłem do kabury z której wysunąłem glocka, po czym wycelowałem lufą prosto w łeb tego skurwiela. Odsunął się o chwiejny krok w tył, gdy położyłem palec na spuście gotów wystrzelić, wznosząc ręce w geście obronnym.

- Trzy kroki do tyłu, szczeniaku. - rozkazałem zdyszany, pokazując spluwą na bok, chcąc zrobić sobie bezpieczne pole do manewru. - A ty się nie waż ruszyć. - wycedziłem do leżącego na betonie Sonny'ego.

Oblizałem wargi z posmaku brwi, przeskakując uważnym spojrzeniem pomiędzy dwójką kolesi, którzy jeszcze niecałe pięć minut temu chcieli
wpierdolić mnie do bagażnika. Oddychając szybko, ostrożnie z oczami dookoła głowy zacząłem się wycofywać, podczas gdy dwójka facetów trzymała dłonie w górze, najwidoczniej skapitulowani. Przeskakiwałem dłonią z pistoletem pomiędzy Devilem, a tym drugim, wycofując się powoli, niespiesznie do tyłu. Chciałem się rozejrzeć ile brakuje mi do dotarcia do swojego samochodu, lecz zanim zdołałem mrugnąć, ktoś zarzucił mi na szyję ramię, a jakby tego było małe, poczułem ostrze przy gardle, które rozcięło moją skórę, aż wywołało to ze mnie syknięcie.

- Nie rób gwałtownych ruchów, bo poderżnę ci gardło, a tym razem nie chybię. - ostrzegł mnie jakiś obcy, męski głos, który słyszałem po raz pierwszy. - Opuścisz broń i grzecznie pójdziesz do przodu prosto do samochodu, jasne?- zapytał, raniąc w dalszym ciągu skórę przy moim gardle, a kiedy zerknąłem w dół, zauważyłem pierwsze plamy krwi zastygające na moim jasnym swetrze.

Zawahałem się, aczkolwiek nie opuściłem lufy, tylko uparcie sterczałem w miejscu, nie pozwalając aby choćby drgnęła mi ręka, którą celowałem do tamtych dwóch kretynów. Przełknąłem ślinę, czując jak drży mi grdyka
na której ostrze zostawiało krwawe ślady.

Chłodny dreszcz oblał moje ciało, chociaż nie zamierzałem pokazać jakiegokolwiek strachu i dać satysfakcji tej jebanej trójcy świętej.

- Pistolet na ziemię, już, kurwa!- wydarł mi się do ucha, szarpiąc moimi ciałem i jednocześnie mocniej wbijając we mnie nóż.

Odetchnąłem cicho, lecz nie pokusiłem się o wykonanie polecenia. W zamian za to, gość przypierdolił mi prosto w kręgosłup, aż zgiąłem się w pół i wypuściłem pistolet. W ostatniej chwili nacisnąłem na spust, przez co huk wystrzału zmącił otaczającą nas ciszę i odrobinę wystraszył stojącą przed nami dwójkę.

- Teraz się zabawimy, Gatto. - klasnął w dłonie, a potem potarł je o siebie.

Przypierdolił mu butem w zgięcia kolan, powodując że prawie runąłem na pysk, ale pozostała dwójka dołączyła do towarzystwa. Zacząłem wierzgać nogami i próbowałem się bronić, jednak w tym samym momencie Devil
złapał mnie pod pachami, po czym zmusił mnie do uklęknięcia w kałuży przodem do zamaskowanego faceta, który przykładał mi nóż do gardła.

- Bierzcie się za niego. - kiwnął brodą prosto na mnie, kiedy szarpnąłem spętanymi ramionami, które Devil trzymał w ciasnym uścisku. - Nie mamy całej nocy.

Sonny, któremu wcześniej spuściłem łomot, podszedł do mnie i wymierzył pierwszy cios. Rąbnął mnie pięścią w szczękę, aż poczułem że coś mi przeskakuje na bok, jakby co najmniej była złamana. Nie pozwolono mi wziąć chociażby wdechu, a dostałem kolejne uderzenie, tym razem nos. A później szło już z pierdolonej górki. Sprzedał mi porządny wpierdol.

Napierdalał mnie po mordzie jak leciało, nie pozwalając mi nawet na swobodne wzięcie wdechu. Nie miałem siły na dalsze wyrywanie się, dlatego przyjmowałem wszystkie ciosy, które odbijały mi się trzaśnięciami w czaszce, a w uszach mi szumiało. Zamknąłem oczy, tracąc rachubę w liczeniu pięści, które kilkadziesiąt razy wylądowały mi na pysku, ponieważ krew zaczęła zamazywać mi całkowicie widoczność. Jucha tryskała na wszystkie strony, wylatując mi z ust wymieszana ze śliną. Byłem tak otumaniony bólem, że praktycznie go nie czułem przez odcięcie mnie od rzeczywistości z którą miałem coraz gorszy kontakt. Zacząłem mimowolnie mrużyć oczy na wpół świadomy tego co się ze mną dzieje. Wiedziałem, że nie mogę stracić przytomności, bo wciąż miałem przy sobie telefon, żeby móc wysłać cynk do Cartera, że coś się dzieje.

Kiedy Devil mnie puścił, bezwiednie runąłem na ziemię, a z pomiędzy moich warg wypłynął stożek posoki zmieszany ze śliną. Oddech mi szeleścił i nie mogłem go swobodnie złapać, bo zaraz się krztusiłem.

- Pakujcie go do bagażnika. - usłyszałem stłumiony głos jednego z facetów, który mnie tak załatwił. - Macie sprzęt?

- Wszystko przygotowane. - odparł ten drugi, gdy wyplułem nadmiar krwi z ust, czując jej posmak nawet na zębach. - Bierzcie go.

Dosadnie poczułem, kiedy mnie podnieśli, ponieważ ból w klatce piersiowej i brzuchu z powodu ciosów dał o sobie znać, na co w reakcji wypuściłem zbolały jęk. Złapali mnie pod pachami, niemal ciągnąc moje bezwładne
nogi po ziemi, przez co otarłem sobie kolana, ale to było na ten moment moim najmniejszym zmartwieniem. Zakręciło mi się we łbie, kiedy wrzucili mnie do bagażnika jak psa. Byłem pewien, że to już koniec tego przedstawienia,
lecz zanim klapa została zamknięta, usłyszałem:

- Odpocznij trochę. Przyda ci się więcej siły na atrakcje, które na ciebie czekają jeszcze dziś. - zaśmiał się ochryple.

Nie rozumiałem o co mu chodziło, dopóki nie poczułem ostatecznego ciosu w łeb, którym zgasił mi światło. I z minuty na minutę wszystko zaczęło cichnąć. Nie słyszałem trzasków, odgłosów rozmów, warkotu silnika, absolutnie, kurwa, nic. Zorientowałem się, że straciłem przytomność, chociaż odczuwałem
skutki uboczne uderzenia, które towarzyszły mi niemal cały czas odkąd mnie odcięło. Byłem w ciasnym bagażniku ściśnięty jak pierdolona sardynka w puszce, co doprowadzało mnie do jebanej białej gorączki, nawet podczas gdy byłem nieprzytomny.

Nie miałem pojęcia ile upłynęło czasu odkąd władowali mnie do samochodu, ale w pewnym momencie zaczynały do mnie docierać pojedyncze bodźce, usłyszałem odgłos rozmów, które brzmiały jakby były oddzielone grubą szybą.

Zimny podmuch powietrza odrobinę mnie ocudził, ale wciąż czułem się zbyt źle, żeby otworzyć oczy, bo miałem wrażenie, że jeżeli to zrobię, to puszczę autentycznie pawia. Leżałem skulony w tej samej pozycji nie zdolny chociażby do poruszenia samodzielnie palcem.

- Emilianku, pobudka, wstajemy już pora na ciebie. - zawołał donośnie mi nad uchem, aż miałem ochotę go strzelić za to w pysk i zrobiłby to, gdybym tylko miał siłę. Skronie mi zapulsowały, jednak ani drgnąłem. - Wstawaj, kurwa!- huknął mi nad głową, pozbywając się miłego ton w towarzystwie którego złapał za poły mojej kurtki, chcąc mnie wyciągnąć
z samochodu. - Devil, przygotuj dla niego pobudkę.

Półprzytomnie rejestrowałam jak wypchnął mnie z bagażnika, a potem wylądowałem kolanami na czymś mokrym, ledwo utrzymując równowagę. Zwiesiłem ciężko głowę w dół, zipiąc z przemęczenia i bólu, który mi
nieustannie towarzyszył. Klęczałem nie wiedząc tak naprawdę na co czekałem, ale wkrótce po tym doskonale poznałem odpowiedź na własnej skórze.

Wiadro lodowatej zimnej jak skurwysyn wody chlusnęło mi prosto w twarz, aż nabrałem głęboki chaust powietrza, gdy przeszedł mnie lodowaty dreszcz z powodu szoku termicznego. Rozszerzyłam gwałtownie gały, jakby ktoś kopnął mnie w dupę, po czym zacząłem się krztusić wodą, która dostała mi się do nosa i ust. Charknąłem, próbując pozbyć się wody z nozdrzy, ale tylko bardziej pogorszyłem sprawę. W oczach miałem mgłę, którą przyczyną był nagły chlust prosto w oczy.

Warknąłem cicho, jęcząc z pieczenia na twarzy, jak tylko ciecz dostała się do otwartych ran w których byłem udekorowany jak pieprzona choinka w Boże Narodzenie. Prawie runąłem
na ziemię jak kłoda, ale poczułem stanowczy zacisk palców na ramionach, podtrzymujący mnie od zbliżającego się omdlenia.

- Ten sposób zawsze działa. - zaśmieszkował Devil, klepiąc mnie zaczepnie w policzek, aż miałem ochotę rąbnąć mu czołem z dynki.

Szumiało mi we łbie jakbym był na ostrym kacu, lecz porównaniu do kaca, on był bardziej znośny, niż pulsowanie z rozciętej skroni. Przymknąłem oczy, sycząc boleśnie pod nosem. Z opóźnieniem wyplułem resztki wody z ust, po czym podniosłem głowę, przez co kosmyki moich mokrych włosów przylepiły mi się do skroni i czoła. Zakręciło mi się w głowie, gdy tylko podniosłem oczy na rozciągający się przede mną obraz, lecz powoli zamrugałem,
chcąc zorientować się przynajmniej gdzie mnie wywieźli. Zassałem dolną wargę, chcąc pozbyć się krwi z ust, która nieustannie towarzyszyła mi metalicznym smakiem na podniebieniu i przemknąłem spojrzeniem po okolicy.

Niebo zalewała gęsta, mleczna mgła, która ograniczała pole widzenia, a tym bardziej przysłaniała intensywnie świecący w pełni księżyc. Zamrugałem, pozbywając się z oczu kropelek wody, dlatego mój wzrok się wyostrzył
na tyle, bym mógł dostrzec coś więcej, niż tylko rozmazaną plamę. Niewielki lasek ogołoconych gałęzi z liści przykuł moją uwagę, a sekundę później spuściłem nieco wzrok i natrafiłem na porozstawiane nagrobki na trawie pokrytej rosą. Co, do kurwy?

Przełknąłem powoli ślinę, przez co
skrzepnięta do tej pory krew na mojej szyi ponownie zaczęła się uaktywniać i spływać po moim gardle. Betonowe krzyże na niektórych nagrobkach przykuły moją uwagę, chociaż były spowite naokoło gęstą mgłą. Zimny dreszcz oblał moje ciało do tego stopnia, że wstrząsnął mną dreszcz spowodowany dodatkowo mokrą głową po tak zwanej pobudce.

- Wiesz po co tutaj jesteś?- pierwszy ciszę przerwał Devil, zbliżając się do mnie niespiesznym krokiem, gdy uważnie śledziłem jego ruchy, mknąc za nim oczami.

- A czy ja ci, kurwa, wyglądam na wróżkę?- sarknąłem bez humoru, praktycznie bełkotem, który był spowodowany obitą twarzą i spuchniętymi wargami.

- Nie cwaniaczkuj mi tu. - warknął rozdrażniony, po czym zadał mi cios w żołądek. Mimo że nie było to mocne uderzenie, bardziej chcące wzbudzić we mnie strach, natomiast przez poprzednie robienie sobie ze mnie worka
treningowego, odczułem go podwójnie. - Wiesz, czy nie?!- wszczepił mi palce w kark, aż zdarłem brodę w górę.

- Devil, daj sobie spokój, jeszcze się chłopiec zdąży namęczyć. - wymamrotał kpiąco któryś z pozostałej dwójki.

Oddalił się od nas o kilka kroków, dlatego obserwowałem go z klęczek, jak podchodzi do rozwalonego pomnika, którego wcześniej nie zdołałem zauważyć. Wygiąłem bardzo powoli brew, omiatając wzrokiem całkiem nową płytę nagrobkową, która najprawdopodobniej została zniszczona specjalnie, chociaż nie miałem jebanego pojęcia do kogo to należało.
Zmrużyłem oczy, widząc jak podchodzi niespiesznym krokiem do gromady popękanej płyty, po czym kuca, aby sięgnąć po jeden z odłamków. Zamrugałem z niezrozumieniem, widząc jak zdmuchunął piasek z marmuru, a potem się do mnie zbliżył.

- Poznajesz, czy nie?

Rzucił mi odłamek centralnie przed ziemią w której klękałem, więc podążyłem wzrokiem w tamtą stronę. Rozchyliłem usta, gdy tylko odczytałem co widniało na nagrobku.

Lorenzo Enrico Carter 16.03.1993 - 4.11.2018r.

Ja pier-kurwa-dolę.

Miałem przejebane i to konkretnie.

Z trudem przywróciłem nieporuszoną postawę i tylko zatrzymałem otumanione spojrzenie na rozpierdolonej płycie po nagrobku, który należał do Lorenzo Zawiesiłem wzrok na wyżłobionym imieniu, nazwisku i dacie urodzenia, oraz śmierci mojego... cóż teoretycznie nie żyjącego przyjaciela, chociaż
w praktyce było odrobinę inaczej, o czym nie musiał nikt wiedzieć poza zaufanym gronem.

- Widzisz, czy nie?- Devil ponownie złapał mnie za kark. - Powiedziałeś, że tutaj jest.

- Powiedziałem, ale to nie jest powód, żeby rozpierdalać mojemu zmarłemu wspólnikowi pomnika. - zaśmiałem się nieco nerwowo, muskając czubkiem języka górny szczyt zębów.

- Doprawdy zmarłemu... - zamyślił się pod nosem, nagle mnie puszczając. Facet, który pokazał mi płytę, wyminął mnie bez słowa i zniknął gdzieś za moimi plecami, aczkolwiek nie pokusiłem się o zerknięcie gdzie. Usłyszałem jednak charakterystyczny brzdęk, a zaraz po tym ten sam gość wrócił z dwoma łopatami w rękach i tlącym się petem w pomiędzy wargami. - Skoro zmarłemu, odkopiesz trumnę i to sprawdzimy.

Nie no, kurwa, ktoś sobie zdecydowanie robi ze mnie dzisiaj jaja.

- Co?- parsknąłem, na początku nadzwyczajniej w świecie uznając to za jakąś podpuchę, albo żart. Ale kiedy przesunąłem spojrzeniem po trójce sterczących nade mną gości, dostałem jasną, klarowną odpowiedź. On
nie żartował. - Z chujem na rozumy się pozamienialiście? Mam odkopać trupa, żebyście zobaczyli ciało?- roześmiałem się z niedowierzaniem.

Do chuja pana. Przecież Carter nie był na tyle głupi. Oczywiste było to, że musiał dać jakiegoś innego trupa na swoje miejsce, aby nie wzbudzać wątpliwości grabarzom, którzy ładowali "jego" trumnę do dołku. Miałem
odkopać dołek tylko po to, aby pokazać im jakiegoś innego trupa? Niedorzeczne.

- Nie pierdol, tylko łap za łopatę i zapierdalaj. Czas nam się kończy. Tik-tak, Gatto. - popukał palcem wskazującym w tarczę swojego zegarka, który oplatał jego nadgarstek. - No chyba, że nie będzie w środku nikogo, to wtedy sam zajmiesz miejsce swojego najlepszego kumpla.

Popatrzyłem na nich jak na trójkę największych debili na świecie.

- Popierdoliło was, no nie?- przebiegłem po nich spojrzeniem i parsknąłem śmiechem. - Dobre to było. - pstryknąłem do nich palcami, wybuchając jeszcze głośniejszym śmiechem.

- Stul pysk i zacznij współpracować, dopóki jestem pobłażliwy. - wycedził mi do ucha, nakłuwając ostrzem noża moją napierdalającą dziko tętnicę. - Albo potnę cię na małe kawałeczki i podzielę na tyle paczek ile masz lat, a później wyślę kurierem pod same drzwi do twojej matki. - zaśmiał się, dmuchając oddechem w moją małżowinę.

Kurwa.

Poczułem pchnięcie w plecy, dlatego zerkając na nich ukradkiem, powoli zacząłem się podnosić z klęczek. Spojrzałem na przygotowane dla mnie łopaty, a potem z cichym jękiem podniosłem się na równe nogi. Na wpół zgięty przez pobite żebra, podążyłem ciężkim krokiem w stronę wygładzonego dołu, który miałem teraz odkopać. Ja pierdolę.

- Masz czas do świtu. - poinformował mnie, a następnie oparł się plecami o maskę samochodu z papierosem w zębach.

"A może powinienem któremuś z nich przypierdolić łopatą?"- pomyślałem, ale od razu wykluczyłem ten plan z łba, bo nie chciałem się ocknąć rankiem dwa metry pod ziemią.

Wypełniłem policzki powietrzem i wbiłem butem łopatę w twardą ziemię. Nie no, zajebiście. Szła jak krew z nosa. Zacząłem
odkopywać dołek. Początkowo miałem ochotę rzucić łopatą i oznajmić, że pierdolę tą śmiertelną robotę, bo nie jestem jebanym grabarzem, ale ostatecznie zacząłem wykopywać coraz więcej dołu. Nie wiedziałem ile minęło czasu, ale zorientowałem się, że dół sięgał mniej więcej do moich kolan. Było mi coraz ciężej wyrzucać piach w górę, bo co chwilę spadał z powrotem do dołu, utrudniając mi robotę.

Odetchnąłem zmachany, pociągając nosem od zimna i ręką odgarnąłem wilgotne włosy od potu, oraz wody, którą mnie oblano. Zimne dreszcze przelatywały po moim ciele od mokrych ubrań i gdyby nie to, że byłem w ruchu, prawdopodobnie zdechłbym tutaj na zapalenie płuc. Przestałem na krótki moment i splotłem ze sobą dłonie, podpierając je o rączke od łopaty.

- Może któryś z was by mi pomógł?- warknąłem.

- Zapierdalaj, bo mogę ci pomóc, ale odstrzałem kulką w łeb. - usłyszałem
charakterystyczne załadowanie naboju, więc nie zwlekając zacząłem wykopywać dalej dół.

Zastanawiałem się poważnie, czy faktycznie Lorenzo zrobił to, co przewidywałem, czy naprawdę był skory załadować w ziemię pustą trumnę. Teraz, miałem kompletnie zryty beret i czułem jak moje ciało atakuje gorączka, przez co wstrząsały mną spazmy dreszczy, a na dodatek zaczynałem mieć zwidy przez temperaturę. Pociągnąłem nosem z przemęczenia, wbijając po raz kolejny pomocnicze narzędzie w piach, a potem zamachnąłem się, wyrzucając go na zewnątrz. Pod butami zacząłem wyczuwać coś twardego, więc byłem o krok od odtańczenia tańca radości, gdy zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie po kilku godzinach bez przerwy.

Przerwałem, będąc pewien, że jeśli nie
przestanę, to za chwilę sam zamienię się w tego nieboszczyka, który być może był pod ziemią.

Wydostałem się o własnych siłach z dołku, a
potem opadłem na ziemię pod jednym z drzew, opadając z jakichkolwiek sił. Nie wiedziałem ile minęło czasu, ale byłem pewien, że straciłem
przytomność z przemęczenia i bólu jaki towarzyszył mi w całym ciele. Wybudził mnie głośny krzyk, które po chwili odczułem na własnej skórze, kiedy ktoś zadał mi cios prosto w żebra.

- Kurwa, gdzie jest trup?!- wydarł się, szarpiąc mnie gwałtownie za poły kurtki, przez co miałem wrażenie że zaraz się na niego zrzygam. - Pierdolony skurwiel. Załatwcie go, dzwonię do szefa.

***

Anastasia

Ciche pochrapywanie sprawiło że przebudziłam się z przyjemnego snu, zdając sobie sprawę, że naprawdę dawno nie spało mi się tak dobrze i
ciepło. Oblizałam spierzchnięte od snu wargi, odchrząkując poranną chrypkę, po czym poruszyłam się odrobinę, zdając sobie sprawę, że zdrętwiała mi ręka od tej samej pozycji od wielu godzin, aczkolwiek poczułam pewnego
rodzaju ograniczenie, dlatego ze stęknięciem zmusiłam się do uchylenia powiek. Chciałam poprawić głowę na poduszce, ale zamiast tego wyczułam miękką, ciepłą skórę w którą wtulałam policzek. Jak się po krótkiej chwili
okazało leżałam na boku, wtulona piersiami w umięśnione plecy bruneta, który smacznie spał zwrócony tyłem do mnie. Wyczułam, że trzyma moją jedną dłoń splecioną ze sobą w ciasnym uścisku bardzo blisko serca, które dudniło
w miarowym, spokojnym tempie.

Potarłam policzkiem jego umięśniony bark, powoli przyzwyczajając wzrok do jasności, która i tak była przyćmiona ciemnymi zasłonami. Przez szczelinę pomiędzy nimi z okna wpadało delikatne słońce, więc mogłam stwierdzić, że był już poranek, bądź świt. Poruszyłam dłonią, wyczuwając pod opuszkami palców twarde mięśnie brzucha, które
wciągnął z cichym pomrukiem, gdy prawdopodobnie go połaskotałam. Chciałam zabrać dłoń, jednak on mnie przed tym powstrzymał, tym pewniej wzmacniając na niej uścisk. Delikatnie uśmieszek zaroił się w moim kąciku, gdy obserwowałam go jak śpi, zwrócony do mnie tyłem i nie potrafiąc się powstrzymać podparłam brodę o jego bark, aby móc go lepiej dostrzec.

Na wspomnienia wczorajszego wieczoru poczułam dwie dominujące emocje. Pierwsza z nich to piekielny i ogromny ból, który dopiero zaczynał być zalążkiem cierpienia w moich zakończeniach nerwowych, którego nie pozbędę się tak szybko jak mogłabym chcieć z powodu tego co dowiedziałam się dzięki Lorenzo na temat mojego aktualnie już byłego narzeczonego.

On jeszcze o tym nie wiedział, natomiast ja tak.

Na niego również miała przyjść kolej.

Druga natomiast... to to na co pozwoliłam. Chyba nie do końca mieściło mi się jeszcze w głowie co zrobiłam, albo raczej jak bardzo zgrzeszyłam oddając się w ręce swojego diabła, który mógł tylko i wyłącznie zaburzyć mój spokój w życiu, który i tak zresztą został już naruszony. Być może dla wielu innych osób był to temat rzeka i najlepiej byłoby go olać, skoro
ktoś z kim byłam mnie zdradził, a najlepszym wytłumaczeniem było po prostu to, że na mnie nie zasługiwał. Ale... pojawiało się jedno ale, które psuło wszystko.

Zakochanie.

Byłam i jestem w nim zakochana, nawet po tym jak doszczętnie mnie zranił i zniszczył cokolwiek między nami było i miało prawo mieć dalszy byt. Czułam na ten moment ból również z dwóch powodów. Pierwszy z nich to ból spowodowany tym, że byłam w nim zakochana, zaś drugi był taki, że mimo że go kochałam z tyłu głowy roił mi się nadruk ogromnymi literami na temat tego, iż mnie zranił i mimo że uczucie nie wygasało tak jak na pstryknięcie palca, to chciałam aby wygasło i chciałam to odczuć jak najmniej. Uczucie przygniecenia zaczynało mnie powoli bezlitośnie dopadać, dlatego chciałam skupić myśli na czymś, co odciągnęłoby mnie od tego wszystkiego. I mogłabym powiedzieć, że spędzona noc z Lorenzo, który wypieprzył mnie jakieś pięć razy, o ile nie straciłam podczas tego rachuby byłaby dobrą terapią, albo plastrem
na moje złamane serce, to nie czułam tego tak.

Może i kiedy go pocałowałam po raz pierwszy po tym jak zobaczyłam te obrzydliwe zdjęcia przeszło mi to przez myśl, natomiast później...? Później tylko zaczęłam sobie zdawać sprawę jak niebezpiecznie mocno za nim tęskniłam. Za dotykiem. Za pocałunkiem. Za muśnięciem. Za zaborczością. Za troskliwością, która uaktywniała się nawet w najmniej korzystnych momentach, gdy w innym przypadku facet myślał tylko o tym jak zaspokoić samego siebie, a dopiero później o kobiecie. Czy brzmiałam jak desperatka? Pewnie w pewnym sensie tak, ale najgorsze, bądź najlepsze; jak zwał tak zwał, było to, że nie żałowałam żadnej sekundy, którą z nim spędziłam zeszłej nocy.

Ostrożnie podniosłam jego ramię, aby wyślizgnąć zdrętwiałą dłoń i zmienić pozycję, a kiedy mi na to pozwolił, odwróciłam się w przeciwną stronę, układając wygodnie na drugim boku. Nie musiałam długo czekać, ponieważ nie minęło nawet pięć minut, a mężczyzna z ulotnym westchnieniem przekręcił
się na drugi bok i ułożył się tak blisko, że moje plecy stykały się z jego gorącym torsem. Ciężkie ramię osiadło w moim wcięciu talii i przysunęło
mnie do siebie jeszcze bliżej, aż nie poczułam kłującego zarostu ocierającego się o mój nagi kark. Wzięłam cichy wdech, mrużąc sennie oczy i spróbowałam się odsunąć, ponieważ łaskotał mnie ciepły oddech, ale w odpowiedzi
zostałam przyciągnięta jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Lorenzo grzał jak przeklęty kaloryfer, dlatego było mi duszno i gorąco, aż miałam ochotę go z siebie zepchnąć bo kiedy spał, dysząc we mnie gorącym oddechem byłam pewna, że za chwilę będę cała mokra.

Najprawdopodobniej przysnęłam na dłuższy czas nieokreślony, jednak zdałam sobie sprawę, kiedy usłyszałam wibracje z mojego telefonu, który leżał na szafce nocnej po mojej stronie.
Stęknęłam cicho, odsuwając policzek, który miałam wciśnięty w nagi tors przez dłuższą chwilę. Wyplątałam się ostrożnie z jego ciasnego uścisku, nie chcąc go obudzić, a gdy jakimś cudem mi się to udało, sięgnęłam na
wpół oślep dłonią po iPhone'a. Przewróciłam się na plecy, odblokowując telefon za pomocą kodu, kiedy na pasku powiadomień wyświetliło mi się kilkadziesiąt nowych wiadomości.

Zagryzłam wargę i wciągnęłam ją w pomiędzy zęby, gdy moje oczy zatrzymały się na najnowszej wiadomości, która została wysłana dwie godziny temu z nieznanego numeru. Podniosłam się powoli na łokciach, przyciskając skrawek pościeli do nagich piersi, ponieważ pierzyna zaczęła mi się zsuwać. Zerknęłam kątem oka na śpiącego na boku
Lorenzo z twarzą przyciśniętą do poduszki i niewinną, spokoną mimiką. Zassałam oddech, po czym z dozą niepewności weszłam w konwersację z nieznanym numerem.

Nieznany: Incontriamoci dove riposa. Tik sì, il tempo sta scadendo, meglio che ti sbrighi.

Zamrugałam nagle przerażona, czując jak gęstnieje mi ślina i na ekranie pojawiają się czarne plamki. Wciągnęłam powietrze przez nozdrza, po czym zbliżyłam się do Lorenzo, szarpiąc go za ramię.

- Lorenzo. - zniżyłam się twarzą do jego wysokości, w odpowiedzi uzyskując jedyne senne burknięcie. - Lorenzo, obudź się!- zawołałam z rosnącą paniką w głosie, wbijając mu paznokcie w mięśnie ramienia.

Drgnął gwałtownie i poderwał głowę z poduszki, otwierając szeroko oczy jakby w przerażeniu. Natrafił na mnie spojrzeniem, początkowo omiatając mnie nim, jakby szukał u mnie jakichś usterek, bądź czegokolwiek co
wskazywało na to, że coś mi się stało, ale spostrzegłam jak uleciało z niego westchnienie wymieszane z ulgą, kiedy nie zauważył niczego podejrzanego. Objął szorstkimi dłońmi moje policzki, marszcząc bardzo powoli brwi w
niezrozumieniu.

- Co się stało?- popatrzył mi głęboko w oczy, a czarne tęczówki przyglądały mi się z badawczą troską, która sprawiła że poczułam osiadający się ciężar i ogromny uścisk w żołądku. - Hej, Anastasia?- podniósł się odrobinę, jakby miało mu to pomóc w zrozumieniu o co mi chodziło.
Pochylił się nad moją twarzą. - Powiedz mi czy wszystko w porządku.

- Znowu... dostałam jakąś wiadomość z nieznanego numeru. - wydusiłam przez ściśnięte od nerwów gardło, po czym podałam mu telefonu, by mógł sprawdzić zawartość. - Nie wiem co to znaczy...

Przyglądałam mu się uważnie jak tylko przyjął ode mnie iPhone'a, a potem utkwił wzrok w zawartości tekstu. Oczekiwałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony, ale autentycznie wydawało mi się, że to trwało wieczność, bo milczał przez dobre dwie minuty, trzymając mnie w niekończącym się napięciu, przez które myślałam, że go uduszę. Zacisnął szczękę, tak
jakby nagle go oświeciło i znowu otworzył szerzej oczy, utrzymując jeszcze przez kilka sekund wzrok na zawartości telefonu. Nagle odrzucił mój telefon na materac, po czym z prędkością światła odrzucił pościel i całkowicie
nagi wyfrunął z łóżka.

Bez słowa pospiesznym krokiem zniknął w swojej garderobie za drzwiami, po niecałych dziesięciu sekundach wrócił z czystymi bokserkami na tyłku i ubraniami zarzuconymi na ramieniu. Odwróciłam się w jego stronę, osłaniając piersi kołdrą, mrużąc podejrzliwie oczy.

- Lorenzo, o co chodzi?- zapytałam odrobinę zaniepokojona jego zachowaniem, ponieważ w niemożliwie szybkim tempie zaczął się ubierać. - Co znaczyła ta wiadomość?- zadawałam mu kolejną serię pytań, chociaż nie uzyskałam
ani jednej odpowiedzi.

Zarejestrowałam jak zapina rozporek spodni, guzik, a później wsuwa pasek w pomiędzy szlufki. Zaczęłam się denerwować, a moje ciśnienie podskoczyło jak rozżarzony ogień, gdy się nie odzywał. Sapnęłam zupełnie przerażona,
kiedy zarzucił sobie na ramiona kamizelkę, która najprawdopodobniej była kuloodoporna i stwierdziłam, że nie zamierzam dłużej czekać na rozwój tej coraz bardziej chorej sytuacji. Owinęłam się ciasno pościelą, obserwując jak zapina sobie na gołej piersi ochronę, po czym zsunęłam się z łóżka, wyrastając tuż przed nim.

- Co ty wyprawiasz, Lorenzo?!- wycedziłam z braku cierpliwości do tego człowieka, który najwidoczniej ponownie chciał mnie doprowadzić na skraj. Zamachałam mu dłońmi przed oczami, próbując zwrócić na siebie uwagę, ale on nadzwyczajnie mnie ignorował. - Mówię, do ciebie!- wykrzyknęłam rozemocjonowana.

Literalnie wyglądał i zachowywał się tak, jakby wpadł w jakiś pieprzony obłęd i nie liczył się z tym co działo się wokół niego, ani kto co do niego mówił, a jedynie robił swoje, jak zaprogramowany. Z trudem przytrzymałam
pościel w której stałam owinięta, kiedy złapałam go za nadgarstek, chcąc aby mnie posłuchał.

- Anastasia, nie mam czasu na wyjaśnienia. - wymamrotał pospiesznie, nerwowym tonem, wsuwając na kamizelkę czarną obcisłą koszulkę. - Muszę coś załatwić. - oznajmił tylko.

- O nie, Lorenzo. - zagrzmiałam hardym, zaciętym głosem, torując mu drogę do ucieczki. - Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie wyjaśnisz mi co się dzieje. - postanowiłam uparcie.

Przeczesał z frustracją włosy palcami, poddenerwowany tym, że nie pozwalałam
mu wyjść. Złapał mnie za ramiona z próbą zepchnięcia mnie sobie z drogi, lecz wkurzona strząsnęłam jego dłonie, popychając go do tyłu.

- Kurwa, muszę iść zrozum to. - warknął gorączkowo wiercąc się w miejscu. - Zostań tu i na mnie poczekaj, jak wrócę to wszystko ci...

- A jak znowu nie wrócisz?!- zawołałam pozbawiona jakichkolwiek murów i łamliwym, żałośnie zrozpaczonym głosem. Mój krzyk sprawił, że zmarszczył brwi i wreszcie na mnie spojrzał. - Nigdzie nie musisz iść. Cokolwiek co
ci siedzi teraz w głowie to zalecam: wybij to sobie z niej, bo nie opuścisz tego pokoju!- przestałam kontrolować jak się na niego wydzierałam, zapewne przyprawiając o zawał nawet Lorda, który spał na dole. - Co znaczyła
ta wiadomość?

- Muszę się właśnie tego dowiedzieć. - wyjaśnił niespokojnie. - Zaczekasz tutaj w bezpiecznym miejscu, dopóki nie wrócę. - delikatnym ruchem zdjął mój kosmyk włosów, błąkający się po mojej twarzy i chciał ruszyć dalej przed siebie.

Wiedziałam, że jeżeli nie wezmę spraw w swoje ręce, to skończy się to w taki sam sposób jak ostatnio.

- Ani kroku dalej!- wrzasnęłam głosem pozbawionym spokojności. Na mój wrzask zatrzymał się niczym żołnierz pod rozkazem generała i zastył w bezruchu. - W tej chwili tutaj wracaj i siadaj!- rozkazałam władczo,
celując dosadnie palcem na łóżko.

- Nie mam czasu na jebane ploteczki...
Kiedy się odwrócił, aby rzucić mi kilkusekundowe spojrzenie, a potem
według swojego planu wyjść, podeszłam do niego i zamachnęłam się, aby z całej siły uderzyć go otwartą dłonią w policzek. Moje uderzenie było tak mocne, że głośny plask zmącił ciszę w sypialni, a w dodatku jego głowa
odleciała mocno w bok pod wpływem siły uderzenia.

- Może Cię to trochę otrzeźwi. - powiedziałam z wybrzmiewającym ostrzeżeniem, patrząc na niego bezlitośnym spojrzeniem, licząc że tym razem postanowi
mnie posłuchać, bądź skończy się to dwa razy gorzej. - Siadać mi tu, ale już!- przestałam silić sie na prośby, ponieważ wystarczająco
nadszarpnął moje nerwy od samego rana i podniósł ciśnienie.

Mój głos wybrzmiewał gniewnym rozkazem, po którym rzuciłam mu pełne dezaprobaty spojrzenie. Popatrzył się na mnie tak, jakby się
przesłyszał, aczkolwiek kiedy dostrzegł że moje złowrogie nastawienie się nie zmieniło, spostrzegłam jak drgnęła mu powieka. Mocno napiął mięśnie szczęki, zerkając na mnie surowo z pod byka, lecz posłusznie czmychnął do tyłu i zajął miejsce przede mną na materacu, robiąc minę jak zbuntowane dziecko.

Tak się, kurwa, buduje legendę.

Ukróciłam smycz mafiozie, znakomicie.

- A teraz powiedz mi gdzie się wybierałeś i co oznaczał ten SMS. - zażądałam głosem nie znoszącym sprzeciwu.

- Anastasia. - musnął koniuszkiem języka dolną wargę, lecz szybko go uciszyłam
stanowczym gestem ręki.

- Ani słowa na temat uciszania mnie. Nie puszczę cię nigdzie samego! Naprawdę jesteś takim dupkiem? Pomyślałeś jak będę się czuła, gdy znowu coś ci się stanie, egoisto!

- Mckelmerg... - cicho westchnął.

- Nie Mckelmerguj mi tutaj! Wciąż nie
rozumiesz! Jedyne co byś zrobił, gdybym cię nie zatrzymała to trzasnął drzwiami i poszedł zostawiając mnie samą! Zostań tu dla bezpieczeństwa?! Serio?! Sądzisz, że jeśli ty pojedziesz załatwiać swoje sprawy i zostawisz mnie tu samą, to będę bezpieczna?

- Jeśli by ci się coś stało...

- Co by mi się stało? Co mogłoby mi się stać tym razem, skoro znowu nie pomyślisz nawet przez moment o mnie, tylko najlepiej zamknąłbyś mnie w klatce i pozwolił wyjść dopiero na polecenie? Już ostatnim razem tak mówiłeś. I spójrz do czego to doprowadziło... - pod koniec wyszeptałam, bezwiednie wyrzucając dłoń w górę z powodu braku
spokoju na świadomość wybudzenia koszmarów z przeszłości, które nie raz nękały mnie po nocach wraz z wyrzutami sumienia. - Mało ci po ostatnim?- zapytałam o wiele ciszej i spokojniej.

- Anastasia sama widziałaś jak się to wczoraj skończyło. Gdy tylko ktoś widzi nas razem, od razu będą uderzać do ciebie, abyś ich do mnie
doprowadziła.

- Zatem uważasz, że miałabym cię wydać prosto w ich ręce i skazać cię na pewną śmierć?- prychnęłam z niedowierzaniem, łapiąc się za głowę. - Wyrzuty sumienia wystarczająco mnie wykończyły, żebym
miała ci pozwolić na powtórkę z rozrywki. - przeczesałam palcami włosy z cichym stęknięciem.

- Nie masz o co się obwiniać, Anastasia.

- Więc wytłumacz to mojemu rozumowi, który już dawno przestał przez ciebie normalnie funkcjonować!

Zacisnął usta w wąską kreskę i spuścił spojrzenie pod swoje martensy, które miał już ubrane. Potarł swoją szczękę w zadumie, zanim nie postanowiłam przerwać ciszy.

- Dlatego albo jadę z tobą, albo nigdzie się stąd nie ruszasz. - bąknęłam oschle, po czym mając wszystko już zupełnie gdzieś puściłam trzymaną pościel przy piersiach.

Nie przejmując się, że jestem całkowicie naga,
wyruszyłam na poszukiwania swoich fig, które na całe szczęście znalazłam na wierzchu obok sterty ubrań i dwóch rozerwanych opakowań
prezerwatyw. Czułam na swoim nagim tyłku oczy Lorenzo, dopóki nie wsunęłam na niego bielizny, a potem ignorując go wyruszyłam prosto do jego garderoby.

- Pozwolisz, że użyczę sobie jakieś dresy i bluzę!- zawołałam nieco bardziej rozchmurzona przez to, że więcej mi się nie sprzeciwiał. - Bo wątpię, nada się do tego moja sukienka i rajstopy, które wczoraj mi porwałeś!- odkrzyknęłam, nie szczędząc sobie docinki.

Pospiesznie wygrzebałam jakąś parę szarych dresów, starając się nie narobić mu bałaganu w szafie, oraz nieco mniejszą czarną bluzę w
odmętach szafy, stwierdzając że zapewne skurczyła się w praniu, bądź coś w tym stylu. Ubrałam się i powracając do Lorenzo, który o dziwo posłusznie czekał na mnie, robiąc coś na swoim telefonie spięłam w międzyczasie włosy w wysokiego koka. Zdałam sobie sprawę, że
jestem bez makijażu, przez co odczułam osiadający na moich ramionach ciężar z powodu uciążliwego kompleksu.

- Kurwa, nie mogę się skontaktować od wczoraj z Emilianem. - odetchnął głęboko, przecierając swoją twarz dłonią.

- Może zabalował?- podsunęłam, odnajdując swoje skarpetki, które wsunęłam na stopy i pospiesznie odnalazłam parę botków.

- Nie, Anastasia. On nigdy tak nie robił. Niemal zawsze był pod telefonem niezależnie od tego co się z nim działo i gdzie był.

Oblizał usta z narastającym napięciem.

Zaczęłam intensywnie myśleć nad tym wszystkim, nie mając pojęcia o co tu do cholery chodziło. Co się stało z Emiliano? Czy zwyczajnym zbiegiem okoliczności była ta
wiadomość, której znaczenia wciąż nie znałam i Emiliano ulotnił się gdzieś tak po prostu? Słowa bruneta utkwiły mi w pamięci na tyle, że
dopóki oboje nie zeszliśmy na dół tkwiliśmy w milczeniu pochłonięci własnymi myślami. Zgarnęłam kurtkę z oparcia kanapy, która od wczorajszego wieczoru na niej leżała, po czym chciałam ją ubrać, lecz przeszkodził mi
w tym dźwięk przychodzącego połączenia. Spojrzeliśmy na siebie z brunetem niemal
w tym samym momencie, początkowo stojąc w bezruchu w trakcie gdy mój aparat wydawał z siebie dźwięk dzwonka.

Wysunęłam ostrożnie telefon, jakby miał za moment wybuchnąć, po czym spuściłam wzrok na ekran, spostrzegając:

Numer Nieznany.

Znowu to samo.

Carter zbliżył się do mnie, przekrzywiając telefon w mojej dłoni, by dotrzec kto to. Utkwił na dłuższą chwilę oczy w ekranie, po czym przerolował językiem wnętrze policzka i kiwnął do mnie palcem.

- Odbierz i włącz na głośnomówiący. - polecił na wpół szeptem, jak gdyby wydawało
mu się, że ktoś może nas podsłuchiwać.

Zerknęłam na niego, kiwając energicznie głową, a następnie przesunęłam zieloną słuchawkę w bok, odbierając połączenie. Coś zaszeleściło w tle rozmówcy, a przy tym usłyszałam charakterystyczny dźwięk, jakby na coś nacisnął. Odgłos pstryczka rozbił się w moich uszach, a zaraz po tym usłyszałam oddech.

- Tak, słucham?- podjęłam najspokojniej jak tylko byłam w stanie, spodziewając się, że zacznie mówić po włosku, więc przynajmniej Carter cokolwiek by z tego pojął.

- Och, ślicznotko... - zamruczał głębokim, barytowym głosem, zatem byłam przekonana, że użył jakiegoś programu, który zniekształcał głos. - Wybacz za moje gapiostwo, że nie rozumiesz po włosku. - przyznał ze zbolałym,
pełnym współczucia tonem. - Powiedz mi... jest tam gdzieś obok ciebie Carter?- zapytał nagle, schodząc z tematu.

Rozchyliłam bezwiednie usta i popatrzyłam ze zdezorientowaniem na mężczyznę. Pokręcił stanowczo głową, przykładając sobie palec wskazujący do ust, na znak, abym o nim nie wspominała.

- Że co?- roześmiałam się w głos z politowaniem, świetnie wkręcając go aktorską grą. - Stroisz sobie żarty? Przecież Carter nie żyje. - żachnęłam kpiąco.

Nastąpiła kilkudziesięciosekundowa cisza przerywana jedynie jakimś szumem.

- Doprawdy? Och, ślicznotko nie wiesz, że kłamstwo ma zawsze krótkie nogi?- parsknął pod koniec śmiechem. - W każdym razie... zapewne stoi gdzieś obok ciebie, więc możesz przekazać mu najświeższą informację. - zaczął przeciagając specjalnie samogłoski, dlatego instynktownie zbliżyłam się do Lorenzo, zerkając na niego kątem oka. - Niech przestanie dzwonić na marne do Emiliana. Lepiej niech się pospieszy. Bo inaczej jego przyjaciel,bmoże zająć twoje puste miejsce spoczynku. Tik-tak... nie wiadomo jakbdługo wytrzyma. A dołek jest gotowy do zajęcia miejsca. - roześmiał się
gardłowo.

Dwukrotnie piknięcie poinformowało mnie o zakończeniu połączenia. Zlękniona podniosłam bardzo powoli oczy na Lorenzo, spoglądając na
niego z tym samym strachem. Mężczyzna zawiesił oczy na wygasającym ekranie, rozdymując wściekle nozdrza, a jego oddech nagle stanowczo przyspieszył, przez co byłam pewna, że słyszałam łomotanie jego serca.
Sapnęłam wystraszona, kiedy owinął palce wokół mojego nadgarstka, po czym ruszył przed siebie niemożliwym pędem, aż musiałam dosłownie za nim biec, aby nadążyć. Cudem zdołałam zgarnąć kurtkę, ponieważ nie
minęło dziesięć sekund a wyskoczył na zewnątrz, a ja zaraz za nim.

- Wskakuj do samochodu. - polecił nerwowo wciskając klucz w drzwi wejściowe, a drugą dłonią rzucił mi pilot do swojego czarnego jeepa, który stał zaparkowany przy garażu. Zręcznie go złapałam, jednak zacięłam się na moment, więc gwałtownie odwrócił głowę. - No już!- krzyknął ponaglająco.

Wyrwałam przed siebie, biegnąc prosto do lśniącego auta. Słyszałam przekręcenie zamka w drzwiach, więc wskoczyłam na wysokie siedzenie pasażera i nie chcąc tracić czasu uruchomiłam silnik, zauważając, że Lorenzo biegnie za kierownicę. Zajął miejsce obok mnie, po czym już jadąc zatrzasnął drzwi ze swojej strony, oraz zapiął pasy.

- Wiesz gdzie jechać?- zapytałam tylko, spoglądając na niego niespokojnie, podgryzając dolną wargę w nerwach.

- Tam gdzie jest mój grób. - parsknął na wpół rozbawiony, a na wpół sarkastycznie.

To tylko potwierdziło moje przekonania o tym co powiedział typek z nieznanego numeru. Carter skupił się maksymalnie na drodze, co raz zaciskając mocniej palce na kierownicy, jakby z każdym zbliżającym się kilometrem denerwował się coraz bardziej. Wcisnęłam plecy z zaniepokojeniem w skórzane oparcie siedzenia, wzdychając cicho i niecierpliwie zaczęłam podgrygiwać nogą. Uczucie strachu tak bardzo zawładnęło moim krwiobiegiem, że czułam jak drżały mi dłonie przez zbierzność tego wszystkiego. Cóż za wspaniały poranek.

Zerknęłam kątem oka na zwiększającą się prędkość deski rozdzielczej, a na ten widok serce łomotało mi z sekundy na sekundę coraz szybciej. Zacisnęłam spierzchnięte wargi w wąską kreskę i potarłam je o siebie w
napięciu. Nieświadoma tego, że przez niemal całą drogę podskakiwała mi noga ze stresu, dopiero dłoń Lorenzo, która wyladowała na moim udzie sprawiła że przestałam i wypuściłam nieświadomie wstrzymywane powietrze od którego aż zabolały mnie płuca.
Zacisnął odrobine palce na moim idzie, więc
zerknęłam na niego ukradkiem, zauważając jak spogląda na mnie kątem oka, a w jego policzku pojawiły się nieznaczny dołeczek.

Mężczyzna zaczął niemal pędzić po kolejnych dłużących się mu dziesięciu minutach, więc
dotarliśmy pod cmentarną bramę. Mimowolnie poczułam dreszcze przechodzące po moim kręgosłupie ze świadomością, że po raz ostatni zawitałam tutaj dokładnie dwa lata temu, zanim przeprowadziłam się do Nowego Jorku.

Czułam się naprawdę dziwnie na świadomość, że ostatnim razem byłam tutaj sama, a teraz dosłownie szłam odwiedzieć grób Lorenzo w towarzystwie Lorenzo. Boże... jak to absurdalnie brzmiało.

Zawahałam się, gdy zaparkował pod przerażająco wyglądającą bramą cmentarza i wciągnęłam głęboko powietrze przez nozdrza.

- Coś nie tak?- zapytał z nutą troskliwości, odpinając pasy bezpieczeństwa w popłochu.

- Nie... - zassałam dolną wargę, również idąc w jego ślady. - ... po prostu byłam tu ostatni raz się z tobą pożegnać przed wylotem do Nowego
Jorku. - wyjaśniłam, wyskakując z samochodu, który po chwili zamknął. - Szkoda tylko, że naiwnie gadałam do pustego nagrobka. - wymamrotałam chłodno pod nosem, nie potrafiąc zignorować ścisku głęboko w moim
roztrzaskanym sercu.

- Ana...

- Nie ważne. - burknęłam oschle, nie chcąc się w to zagłębiać. - Idziemy.

- Prowadź. - zachęcił, wskazując dłonią przed siebie. - Jak możesz się domyślić nie wiem gdzie...

- Gdzie jesteś pochowany. - dokończyłam za niego, zdając sobie sprawę jak surrealistycznie to, kurwa, brzmiało.

Pierwsza wyruszyłam przed siebie, ponieważ jak można było się domyślić doskonale znałam tą ścieżkę na pamięć i mogłam dojść tam z zamkniętymi oczami. W końcu przez okrągły miesiąc przychodziłam tam codziennie i
rozmawiałam z cholernym, nic nie znaczącym kamieniem, zanim nie wyjechałam do Nowego Jorku. Nie wiedzieć czemu przybycie tutaj okropnie mocno odcisnęło na mnie bolesne piętno, a wraz z tym odczułam nieprzyjemne
kołatanie w piersi. Świadomość, że przychodziłam tu sama, aby się z nim spotkać i płakałam nad grobem od świtu do nocy, a teraz miałam go tak zwyczajnie na wyciągnięcie ręki, sprawiała że ból skryty w głębi mnie stał się nie do zniesienia. Wypuściłam drżąco wdech, jednak wiedząc, że muszę się wziąć w garść i nie rozkleić jak małe dziecko, odgarnęłam pospiesznie kosmyk za ucho i truchtem ruszyłam w odpowiednim kierunku. Wybrałam
drogę na skróty, bo jako że nagrobek mieścił się na samym końcu cmentarza tuż przy kamiennym murze odgradzającym go od gęstego lasu, obejście naokoło wymagało zbyt dużo czasu, a my go nie mieliśmy. Przeciskałam się więc między pomnikami, będąc coraz bliżej końca.

Poderwałam głowę i zastygłam w bezruchu, aż Lorenzo niemal wpadł na moje plecy, gdyby
nie to, że położył dłoń na moich łopatkach, aczkolwiek ja zamarłam w miejscu na widok, który ujrzałam. Pomnik, w którym rzekomo został pochowany brunet, został doszczętnie zniszczony. Cała kamienna płyta była pobita, a generalnie cały grób został rozbity i wokół na trawie walały się tylko jego pozostałości i odłamki marmuru. Rozkopany został dół,
gdzie mieściła się trumna, a obok ogromnej dziury w wielkiej stercie piachu zostały wbite dwie łopaty. Prześledziłam pozostałości nagrobka i kiedy natrafiłam spojrzeniem na coś, albo na kogoś, kto leżał bez ruchu na ziemi, rozszerzyłam oczy w szoku.

Nie myśląc rozsądnie wyrwałam przed siebie i nie zatrzymała mnie nawet dłoń bruneta zaciskająca się na moim przegubie. Przebiegłam drogę dzielącą mnie od dotychczasowego grobu Cartera, aż nie zatrzymałam się przed nieprzytomnym ciele, na którego widok wygięłam twarz w przerażeniu. Opadłam na kolana obok ciała bruneta, nie przejmując się ani trochę tym, że obok mnie był mokry piach. Czułam metaliczną woń dosłownie wszędzie, aż moim ciałem
wstrząsnął dreszcz, który spowodował ciarki w każdym zakątku mojego ciała.

- Emiliano?!- wykrzyknęłam spanikowana, kładąc dłonie na zakrwawionych barkach i potrząsnęłam nim, niemal błagając w myślach, aby się ocknął.

Cała rozstrzęsiona pochyliłam twarz nad jego ustami i przyłożyłam policzek do klatki piersiowej. Przeraziłam się, gdy nie wyczułam żadnego oddechu.

- Lorenzo, on nie oddycha!- wydarłam się zapewne na cały cmentarz w dalszym ciągu potrząsając bezwiednym ciałem Emiliano.

Mężczyzna podbiegł do nas od razu opadając na kolana obok swojego przyjaciela i pospiesznie skontrolował oddech.

- Kurwa, nie ma pulsu... - nabrał ogrom powietrza w policzki, po czym prędko przesunął się tak, aby mieć do niego pełen dostęp. - Mckelmerg, trzymaj jego głowę. - pokierował mną, klękając u jego boku.

Stosując się do jego polecenia przetoczyłam się tak, że głowa Emila znalazła się do góry nogami, więc ostrożnie, nie chcąc sprawić niepotrzebnego bólu, albo uszkodzenia czegokolwiek więcej, objęłam jego głowę po bokach czaszki, potrzymując ją między kolanami. Krew od razu pokryła moją skórę,
chociaż ledwie go dotknęłam. Wyglądał naprawdę przerażająco i poważnie. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Cała pobita twarz tak bardzo zakrwawiona, że nie byłam w stanie odróżnić skąd leciała krew. Miał siną wargę, oba policzki, rozciętą brodę, łuk brwiowy, guz na czole i to wszystko co mogłam dostrzec na pierwszy rzut oka, chociaż zapewne było tego więcej. Dresy, które ukradłam Lorenzo natychmiastowo wchłonęły krew, która ciekła mu gdzieś z boku głowy.

Brunet obok mnie przystąpił do pierwszej pomocy, splatając ze sobą palce, po czym zaczął wykonywać trzydzieści uciśnięć klatki piersiowej. Liczył pod nosem nieprzerwanie do trzydziestu w czasie gdy do moich oczu napłynął potok łez.

- Dawaj, stary. - wysapał Lorenzo, między uderzeniami. - Nie pozwalam ci odejść, pierdolony gnojku. - mówił gorączkowo.

Obserwowałam Cartera, który nieprzerwanie uderzał w klatkę piersiową przyjaciela, próbując przywrócić mu funkcje życiowe. Byłam bliska rozpłakaniu się gdy mężczyzna, próbował go odzyskać, a z jego czoła lał się pot, spływając mu po skroniach. Boże, żadne z nas nie mogło pozwolić, aby Emilian odszedł. Ten człowiek był zbyt dobry, zbyt pomocny, żeby miał dostać najsurowszą karę. Pierś zafalowała mi od wzmarzającego się szlochu, który
pchał mi się do gardła i wkrótce po tym zaczęłam cicho łkać.

- Kurwa, Emil!- warknął do niego zdyszany po trzydziestu uciśnięciach, po których przyłożył ucho do jego twarz, a dwa palce do tętnicy. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy powiedział do niego zdrobniale. - Ty
skurwielu... - wycedził z niesłyszalną przeze mnie nigdy wcześniej bezsilnością w głosie.

- Nie ma chuja, że się poddamy. - pokręcił zdeterminowany głową, z powrotem zaczynając reanimację.

Zaczął z szaleńczym rytmem uderzać w jego klatkę piersiową z upartością jak nigdy dotąd. Z powarkiwaniem pod nosem uciskał tors Emiliana. Nie minęło zbyt wiele czasu, a połowa uderzeń była za nim z urwanym wydechem, wypuścił cichy jęk, najwyraźniej pozbawiony sił.

- Kurwa mać!- wykrzyknął niespodziewanie ochrypłym głosem, dysząc ze zmęczenia. - Anastasia, wykonaj dwa wdechy. - rozkazał.

Od razu po poleceniu pochyliłam się nad twarzą Gatto, by udrożnić drogi oddechowe, a potem zacisnęłam skrzydełka nosa i dwukrotnie wpuściłam powietrze w jego usta. Oblizałam krew, która przeniosła się na moje usta i oboje w napięciu obserwowaliśmy jakiekolwiek zmiany.

- Nie... - wychrypiał, zdając sobie sprawę że nie przywróciliśmy funkcji życiowych. - Nie... nie, kurwa, nie!- ryknął na całe gardło, a potem zaczął szarpać za ciało swojego przyjaciela. - Nie rób... - wydusił, po czym z całych sił uderzył go klatkę piersiową. - ... mi... - ponownie go uderzył. - ... tego!- wydarł się, uderzając go po raz ostatni.

Podbiegłam do niego, chcąc go jak najszybciej powstrzymać. Złapałam go za ramię, próbując go uspokoić, ale on uparcie lgnął w dalszym ciągu do Emila. Próbowałam go odciągnąć, lecz był ode mnie silniejszy, więc rąbnął nieprzytomnego mężczyznę raz jeszcze, a potem wydarł się głosem przepełnionym bólem i cierpieniem. Wziął gwałtownym, głośny wdech i byłam pewna, że znowu zacznie krzyczeć, gdyby nie to, że usłyszałam cichy jęk, nie wypadający z jego ust.

Odwróciłam się gwałtownie za siebie,
dostrzegając Emiliano, który miał szeroko otwarte oczy i otworzył szeroko usta, jakby wybudził się z jakiegoś zwyczajnego snu.

- C-co... je-st... k-kurw-wa?- wydukał zupełnie otumaniony, krzywiąc się, jakby zjadł coś niedobrego.

- Boże... - przytknęłam dłoń do czoła, jakbym płonęła z gorączki.

- Stary, wyglądasz jak gówno. - Lorenzo poklepał go po policzku w kumpelskim geście, a ja zauważyłam jak na jego twarzy maluje się ulga, której pragnął.

- Co ty nie powiesz?- sarknął Emiliano, nieustannie się krzywiąc i podtrzymał się dłońmi o ziemię, chcąc się podnieść, jednak szybko mu to uniemożliwiliście.

- Nie ruszaj się, skurwielu. - warknął Lorenzo, umoralniając go. - Trzeba cię zabrać do szpitala, muszą cię poskładać.

- Stary, robiłem wszystko, żeby się nie dowiedzieli...

- Jebie mnie to teraz. - powiedział wymijająco, kucając przed swoim przyjacielem. - Przeze mnie prawie zszedłeś, więc to nie jest absolutnie twoja wina. A teraz do góry.

Lorenzo złapał go pod ramię, więc podeszłam z drugiej strony, aby mu pomóc bo Emil do najlżejszych nie należał, dlatego też dzięki pomocy, pomogliśmy mu stanąć na równe nogi.

- Długo tu leżałeś?- zapytał brunet, przerzucając na siebie większą część ciężaru.

- Chuj wie, było tu jeszcze ciemno jak w dupie u murzyna. - jęknął, gdy postawił pierwsze kroki.

- Anastasia, weź kluczyki i otwórz samochód. - przytrzymując swojego przyjaciela, wygrzebał pilot do jeepa i rzucił go w moją stronę.

- Poradzicie sobie?

- Mhm. - przytaknął, wyginając niemrawo usta.

***

Kiedy zamknęłam drzwi od sali zabiegowej, Lorenzo natychmiastowo poderwał głowę, wyrywając się zapewne z głębokich rozmyśleń. Z cichym westchnieniem podeszłam do rządku krzesełek i opadłam na plastik, przymykając powieki ze znużeniem.

- Co z nim?- zapytał, podając mi plastikowy kubeczek zimnej wody, które z chęcią przyjęłam.

- Ma złamane sześć żeber, mostek z przemieszczeniem, nos i zwichniętą rękę. Podejrzenie zapalenia płuc przez wyziębienie. - wymamrotałam, znając już na pamięć godzinną formułkę od lekarza. - Jest w zabiegowej i mają mu znieczuleniowo nastawić rękę, a w dodatku wygląda to fatalnie. - zacisnęłam usta w wąską kreskę, opierając głowę o zimną ścianę.

Musiałam podać się za narzeczoną Emiliano, ponieważ numer z bratem nie przeszedł i dzięki temu jako pierwsza uzyskałam jakiekolwiek informacje na temat stanu zdrowia Emila. Byłam zmęczona tym porannym rollercoasterze
i naprawdę miałam kompletnie dość wszystkiego. Carter przetarł swoją twarz z głośnym upustem powietrza, po czym zerknął na mnie.

- Chcę wrócić do domu. - odezwałam się pierwsza po dłuższym milczeniu. - Jestem zmęczona.

- Anastasia...

- Nie, Lorenzo. Naprawdę mam dość uciekania. Connor nic mi nie zrobi, jestem tego pewna, nie musisz się o to obawiać. Zadzwoniłam do niego, że nocowałam u Jamesa, a on podobno jest jeszcze w pracy. - wykonałam cudzysłów w powietrzu, bo dobrze wiedziałam, że to nie prawda, ale próbowałam sobie wmówić, że jest inaczej. - Nie ma go w domu, więc wrzucę do pralki te ciuchy i nie wzbudzę podejrzeń.

- Wszystko zaplanowałaś?- spojrzał na mnie nieprzekonany, przecierając dłonią czoło.

- Mhm... - skinęłam nieśmiało głową, zerkając na mężczyznę. - Naprawdę chcę wrocić do siebie. Wykorzystam najbliższą okazję, kiedy zostawi telefon i znowu przejrzę jego wiadomości, bo jestem pewna, że...

- Anastasia nie rób tego więcej. - pokręcił ostrzegawczo głową, najwyraźniej chcąc mi ten plan wybić z głowy. Sięgnął do kosmyka moich włosów i nawinął sobie go na palec, a potem założył mi go delikatnie za ucho, muskając
palcami mój podbródek. - To niebezpieczne. Nie wiemy jak zareaguje, jeśli by cię przyłapał, bo wątpię, żeby był zadowolony. To zbyt ryzykowne.

- Ale... mogłabym to wykorzystać i dowiedzieć się czegoś jeszcze...

- Nie, Mckelmerg. - zaprzeczył stanowczo, naciskając mocniej kciukiem na mój podbródek. - Obiecaj mi, że nie będziesz tego robić. Mam gdzieś co planują, ale nie zamierzam poświęcać twojego bezpieczeństwa w zamian za takie pierdoły.

- To nie są pierdoły... gdybyśmy byli szybsi można by było...

- Nie. Nie dam się tak łatwo złapać, a ty nie będziesz traktowana jak moja przynęta, rozumiemy się?- popatrzył mi głęboko w oczy, aż czarne tęczówki zalśniły od intensywnego spojrzenia. - Obiecaj mi to, bo nie będzie takiej
siły, która zmusiłaby mnie, abym odwiózł cię do domu.

Potraktowałam dolną wargę czubkiem języka, kiedy moje myśli pracowały na najwyższych obrotach, walcząc z rozsądkiem, a jednocześnie pokusą spróbowania. Wreszcie cicho westchnęłam i spuściłam oczy na pierś Lorenzo, kiwając powoli głową.

- Obiecuję. - potwierdziłam, zaciskając usta w wąską kreskę. - Nie będę ryzykować.

Chociaż jeszcze nie wiedziałam, czy to nie było kłamstwem, przybrałam zrezygnowaną postawę. Nie musiał o wszystkim wiedzieć. W końcu będę w domu co mógłby mi zrobić?
Zapewne skończyłoby się to jakąś drobną
sprzeczką, a znalazłabym godną wymówkę.

- Mam nadzieję, że nie chodzi ci nic innego po głowie. - obdarzył mnie mrocznym spojrzeniem, jakby chciał zasięgnąć do czeluści mojego umysłu.

- W takim razie musimy iść.

- A co z Emilem?- spytałam zmartwiona, gdy złapał mnie za rękę, zmuszając mnie do wstania z krzesła.

- Przecież nie ma pięciu latek, to duży chłopiec. Może nie będzie płakał przy nastawianiu ręki. - zaśmieszkował na rozluźnienie, chociaż byłam pewna, że widziałam odrobinę przejęcia tą cała sytuacją.

Nie dziwiłam mu się. Doskonale wiedziałam, że przyjaźni się z Emilem o czym świadczyło wspólne mieszkanie, chociaż dzisiejsza sytuacja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że byli dla siebie jak prawdziwi bracia i oddali by za siebie życie. Sama poczułam przerażenie na myśl, że faktycznie mogliśmy go stracić. Po części byłam skora stwierdzić, iż nadałam mu
już te dwa lata temu łatkę najlepszego przyjaciela, ponieważ zawsze głównie dzięki jego dobroci uzyskiwałam od niego pomoc jak tylko potrzebowałam. Chociaż wmawiałam sobie, że to po wszystkim, tak czy owak
zmartwienie ciążyło na moich ramionach do tego stopnia, że nie mogłam odpędzić wiercenia w żołądku na myśl, że jego stan może się pogorszyć. Razem z brunetem, który też nie wyglądał najlepiej cały w zakrwawionych ubraniach, skierowałam się na szpitalny parking. W momencie w którym chciałam wsiąść do samochodu, mój telefon zaczął dzwonić. Z poczuciem ponownego strachu wyjęłam iPhone'a z dużej kieszeni bluzy, którą ukradłam Lorenzo, a gdy zatrzymałam oczy na ekranie telefonu, automatycznie stała stężałam,
a moje ciało oblała fala gorąca. Carter wsiadł za kierownicę, lecz zapewne zauważając, że do niego nie dołączyłam, wysiadł ze swojego jeepa i obszedł swój samochód, by stanąć naprzeciwko mnie.

- Anastasia, wsiadasz?- zapytał, sprawiając że ocknęłam się z transu, gdy przede mną wyrósł. - Hej?- chciał złapać za mój nadgarstek, lecz zacisnęłam tylko zęby i pokazałam mu ekran z przychodzącym połączeniem.

- Pieprzony skurwysyn. - wysyczałam, prawie przesuwając zieloną słuchawkę. - Zaraz mu wygarnę i mnie popa...

- Zaczekaj. - przerwał mi pospiesznie. - Chcesz mu tak to puścić płazem? Co teraz ci da wygarnięcie mu wszystko przez telefon, hm? Lepiej najlepsze zostaw na koniec. Teraz odbierz i udawaj, że wszystko jest w porządku.

- "Najlepsze?"- powtórzyłam ze zdziwieniem. - Co masz na myśli?

- Zostaw to mnie, teraz odbierz i zachowuj się normalnie, zaufaj mi.

Nadal nie do końca przekonana, mimo sprzeciwności, które wykrzykiwało do mnie moje serce, odebrałam szybko połączenie, zanim zostałoby urwane.

- Halo?- rzuciłam najspokojniej jak potrafiłam, chociaż złość i nienawiści pchała mi się bezlitośnie na usta.

- Cześć, skarbie. - zaczął pogodnie, przez co miałam ochotę skręcić mu kark przez telefon. - Chciałem cię... przeprosić za wczoraj...

Uniosłam wyniośle brwi, zerkając na Lorenzo,
który przede mną stał, uważnie mnie obserwując, jakby kontrolował, czy nie wypalę czegoś głupiego, co by mnie wydało w kwestii tego, że byłam świadoma jego zdrady, albo może nawet wielu zdrad pod moją nieobecność.

- Tak?- pociągnęłam, zagryzając zęby ponieważ na usta pchał mi się kpiący, ckliwy ton. - Co chcesz przez to powiedzieć?- zagryzłam wnętrze policzka, spoglądając na Cartera, który czujnie mi się przyglądał, mrużąc konspiracyjnie oczy.

- Chciałem cię przeprosić za to, że odstawiam ci dzień w dzień takie sceny zazdrości, które cię wciąż denerwują. - wymamrotał z poczuciem
winy i gdyby nie to, że wiedziałam o jego kłamstwie, to zdałam sobie sprawę jak łatwowierna byłam do tej pory. Był doskonałym oszustem.

Manipulował mną, a w dodatku doskonale wykorzystywał moje zakochanie w nim dla swoich korzyści.

(w.d.y.w.f.m - the ngbh)

- Wiem, że ostatnio coraz częściej przeginam. - ciągnął w dalszym ciągu brnąc w swoje kłamstwa. - Przepraszam cię, kochanie. Zwyczajnie za tobą tęsknię i nie mogę znieść faktu, że jesteś tak daleko ode mnie...

"... co działa na twoją korzyść, bo możesz bez skrupułów dymać tą cycatą blondynę na moim fotelu." - dodałam w myślach, chociaż niewiele brakowało, abym powiedział to na głos.

Przerolowałam językiem wnętrze policzka,
kiwając sama do siebie głową na te bzdury.

- Wiem, mi też jest ciężko. - odparowałam z przyklejonym uśmieszkiem, pełnym fałszywości. - Ale musisz wytrzymać jeszcze trochę. Niedługo do ciebie wrócę, kochanie. - zaakcentowałam dokładnie, przez co stojący naprzeciw mnie Lorenzo, zacisnął mięśnie szczęki i zerknął gdzieś w bok, przez co
widziałam tylko jego profil.

- Uświadomiłem sobie to, że byłem zbyt nachalny. Miałaś rację, że przerwa nam dobrze zrobi. - mhm, chyba dlatego, że dzięki temu możesz bez wyrzutów bzykać inne na boku. - Co u ciebie? Jak spędziłaś wczorajszy wieczór.

Pieprzyłam się ze swoim byłym niedoszłym narzeczonym, którego nienawidzę, było zajebiście, miałam orgazm pierwszy raz odkąd weszłam z tobą w związek i generalnie
użalałam się nad sobą, bo jeden fiut postanowił zakisić ogórka w innej
brzoskwince.

- Byłam... u przyjaciela. - kłamstwo spłynęło mi po języku jak woda. - Właśnie wracam do domu z nocowania. - oznajmiłam.

- Tęsknie za tobą... łóżko jest zimne bez ciebie...

Och, tamta suka ci nie grzeje? Podobno plastik
to dobry przewodnik ciepła.
- Tak, ja też za tobą tęsknię.

- Nawet nie wiesz ile razy robiłem sobie dobrze z myślą o tobie. - wymruczał niskim, ochrypłym głosem.

Zerknęłam ukradkiem na Lorenzo, który mocno rozdymał nozdrza, więc byłam pewna, że usłyszał co mówi. Wprawiło mnie to w zalążek satysfakcji, bo nie miałam już wątpliwości co do tego, że był o niego zazdrosny i skakało mu ciśnienie, gdy tylko o
nim wspominałam, albo rozmawiałam.

- Lucas, muszę kończyć. Wsiadłam do samochodu, oddzwonię jak będę miała chwilę, bo dziś muszę się spotkać ze swoją ciotką i bratem. - wymyśliłam na poczekaniu, nie chcąc dłużej słyszeć głosu, którym właścicielem był
ten zakłamany skurwiel.

- Jasne, będę czekał, koteczku. Kocham cię, skarbie.

Kłamstwo

Kłamstwo

   Kłamstwo
  
Kłamstwo

   Kłamstwo.

Ale za to jak bolesne.

- Mhm, ja ciebie też. - odparowałam beznamiętnie, czując jak dosłownie palą mnie policzki od wzbierającej się we mnie złości.

Jak poparzona odsunęłam telefon od ucha i wściekle wcisnęłam czerwoną słuchawkę, chcąc jak najszybciej zakończyć tą rozmowę. Zacisnęłam wargi, wciskając telefon z powrotem do kieszeni, a potem bez słowa wślizgnęłam się na otwarte siedzenie pasażera. Zapięłam pasy i zatopiłam twarz w
dłoniach, przecierając ją kompletnie wykończona tym wszystkim co aktualnie
mnie otaczało. Stęknęłam cicho, przesuwając palce na czubek głowy i wplotłam nerwowo palce w pasma od nasady, pociągając za nie. Słysząc trzask po sąsiedzku wyprostowałam się, po czym wbiłam spojrzenie w boczną szybę, opierając przedramię o bok samochodu.

Carter wyjechał z szpitalnego parkingu, po czym wyjechał na główną drogę. Dochodziła
prawie dwunasta, zatem ruch był umiarkowany i wkrótce, a w zasadzie po niecałych piętnastu minutach jeep wjechał na osiedle. Mój telefon wydał z siebie dźwięk, więc odblokowałam go, by sprawdzić wiadomość.

Connor: Za piętnaście minut powinienem być. Możemy zamówić coś do jedzenia, jesteś za?

Anastasia: tak, najlepiej jakieś chińskie żarcie, jestem mega głodna.

Zablokowałam iPhone'a, chowając go z powrotem do kieszeni i odchrząknęłam,
przerywając ciszę, trwającą odkąd wyjechaliśmy z pod szpitala.

- Mój b... - ucięłam, zdając sobie sprawę że wymówienie tego słowa po wczorajszych wydarzeniach sprawiło mi zbyt wiele trudu. - Connor ma być za piętnaście minut. - oświadczyłam, podgryzając nerwowo dolną partię ust.

Carter nie odpowiedział, do momentu aż nie zaparkował centralnie pod moim apartamentem i zaciągnął ręczny. Przez pierwsze sekundy trwaliśmy w milczeniu, którą przerwał odpinany przeze mnie pas bezpieczeństwa.

Z cichym upustem powietrza oparłam głowę w zagłówek fotela i przechyliłam głowę w stronę Lorenzo, który w tej samej sekundzie zwrócił oczy w moją stronę. Wydawał się zamyślony i równie zmęczony tym wszystkim, tak jakby dzisiejsza sytuacja z Emiliano do reszty go wykończyła.

- Muszę iść. - poinformowałam go z niezbyt wielkim entuzjazmem, zerkając na jego dwudniowy zarost zdobiący idealnie wyżłobioną szczękę.

Spostrzegłam jak tylko kiwa nieznacznie głową, a potem potarł swoją żuchwę w zadumie.

- Nic nie powiesz?- zapytałam cicho, lecz tak naprawdę nie wiedziałam co chciałam, by mi powiedział.

- A co chciałabyś usłyszeć?- odbił pytaniem na pytaniem, przechylając głowę lekko w bok, jakby chciał mi się lepiej przyjrzeć.

Wzruszyłam słabo ramionami i na krótką chwilę spuściłam z niego wzrok, by zerknąć na przednią szybę.

- Nie ważne. - mruknęłam, widząc że nie jest skory do rozmowy, dlatego złapałam za klamkę.

Poczułam nikły ból w podbrzuszu na wspomnienie naszej wspólnej nocy, która teraz zdawała się odejść w zapomnienie, aczkolwiek o tym mogłam pomyśleć wcześniej.

- Uważaj na siebie, Carter. - rzuciłam na ochodne.

Przełamując swoją niewidzialną barierę,
zbliżyłam się do niego, podpierając łokieć o skórzany podłokietnik. Nachyliłam się, chcąc złożyć szybki pocałunek na szorstkim policzku, ale kiedy zbliżyłam usta, jego głowa gwałtownie
zwróciła się w moją stronę, dlatego nasze wargi otarły się o siebie przypadkowo. Wypuściłam zduszony jęk, nie będąc w stanie wziąć wdechu, gdy oplótł hardo dłoń wokół mojego karku i mocno wpił się w moje wargi. Gorące usta sprawiły, że zakręciło mi się w głowie, władczo prosząc się o wślizgnięcie się do środka.

Przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej, ponieważ było mi ciężko dosięgnąć do mężczyzny, gdy zasysał moje wargi zgodnie z trącającym moje podniebienie językiem. Przesunął dłonie śmiało na moje biodra, a potem bez oporu poderwał mnie z fotela, usadzając mnie na swoich udach. Przytrzymałam się za kołnierz jego kurtki, aby nie stracić równowagi i jęknęłam mu śmielej w wargi, kiedy ścisnął moje pośladki, przyciągając
mnie bezczelnie do siebie, aż wylądowałam prosto na wyczuwalnym wybrzuszeniu w spodniach. Zakręciłam niekontrolowanie biodra, układając mu dłoń na policzku, gdy jego silna dłoń powędrowała do mojego karku,
który zaczął rozkosznie uciskać i go masować zwinnymi palcami. W samochodzie odbijał się jedynie odgłos naszych ocierających się o siebie warg ze śliną, gdy pieszczota nabrała zawistnego tempa. Podgryzłam jego dolną partię ust, przymykając oczy z powodu ogarniających mnie dreszczy, które sprawiały że nie mogłam normalnie oddychać z powodu buzującego we mnie gorąca.

- Tak bardzo, kurwa, nienawidzę tego jak się do ciebie zwraca. - warknął prosto w moje usta, scałowując z nich absolutnie wszystko. Chętnie wślizgnął dłonie pod moją bluzę i pieszczotliwym ruchem musnął moje żebra. -
Tylko ja mam prawo mówić do ciebie: kochanie, skarbie, czy cokolwiek innego. Tylko ja w ogóle mam prawo na ciebie patrzeć i o tobie fantazjować.

- Fantazjujesz o mnie?- spytałam zaczepnie kąsając jego wargi, a potem polizałam jego brodę, aż nie skończyłam na szyi. Gardło drgnęło mu pod moim koniuszkiem języka.

- Codziennie. W każdej, jebanej, wolnej chwili. - wychrypiał mi wprost do ucha, pieszcząc kciukami moją nagą skórę. - A teraz wysiadaj. - powiedział nagle, odrywając się od moich ust.

Rozchyliłam usta, marszcząc brwi kompletnie zdezorientowana na jego słowa. Zaskoczona i z wyraźnym niezadowoleniem, szarpnęłam za klamkę Jeepa ze strony kierowcy, gdy Lorenzo zaczął mnie pospieszać. Wypadłam z samochodu, prawie potykając się o własne nogi przez nagłą wysokość z wysokiego auta. Stanęłam na chodniku, zerkając po raz ostatni na Cartera z zamiarem pożegnania się, ale krzyknęłam nagle, kiedy poszedł w moje ślady, a potem dopadł mnie gwałtownie.

Złapał w dłonie moje pośladki, a następnie poderwał mnie w górę, aż byłam zmuszona opleść go nogami w pasie, ponieważ przycisnął mnie do maski Jeepa i zaatakował moje wargi. Z trudem zaczęłam oddawać pocałunek, ponieważ niespodziewanie zaczął iść przed siebie.

- Lorenzo, co ty robisz?- sapnęłam, pomiędzy muśnięciami, zauważając, że kieruje się w stronę drzwi.

- Jak to co? Zamierzam cię pożądnie przelecieć, więc lepiej szukaj kluczy do drzwi.

- Ale... my nie zdążymy... - wymamrotałam przerażona.

Popatrzył na mnie jakby z powątpieniem.

- Aż tak nisko mnie cenisz?- roześmiał się kpiąco, jakby poczuł się urażony. Podszedł do drzwi, kiedy zdołałam odnaleźć klucze, które na całe szczęście miałam w torebce, która wisiała ledwo na moim ramieniu, prawie się z niego zsuwając. - Sądzisz, że nie jestem w stanie doprowadzić cię do dwóch orgazmów w niecałe dziesięć minut?

- Ja... nie... - wydusiłam, ale zostałam uciszona pocałunkiem.

Przekazałam Lorenzo klucz, którym otworzył drzwi i nie puszczając mnie zaczął iść w nieznanym mi kierunku tak jakby był u siebie.

(obssesed  - zandros, limi)

Poczułam, że moje pośladki stykają się z zimną powierzchnią i po chwili zorientowałam się, że posadził mnie na kuchennym blacie. Spojrzałam na niego z przerażeniem, a kiedy moje oczy uciekły do drzwi wejściowych,
pospiesznie ujął mój podbródek w pomiędzy moje palce.

- Nie rozpraszaj się, patrz tylko i wyłącznie na mnie. - rozkazał władczo.

Kiedy wpił się na nowo w moje wargi z urwanym westchnieniem zsunęłam dłoni prosto do jego skórzanego paska od spodni, gdy wsunął dłoń pod moją bluzę, muskając niespiesznie mój brzuch. Z trudem przez drżące
dłonie pozbyłam się paska, a potem rozpięłam guzik w jego jeansach i zaraz po tym rozporek. Nie zwlekając zdarł ze mnie zwinnym ruchem
dresowe spodnie, aż zostałam przed nim w samych majtkach, które również wczoraj ze mnie ściągał. Nogi zaczęły mi drżeć w momencie w którym jego język zaczął pieścić moją szyję w najczulszym punkcie. Lorenzo chcąc mi pomóc wyjął z bokserek swojego penisa, który był w pełnej erekcji.

Przełknęłam gęstą ślinę, która stanęła mi w przełyku, gdy zaczął w ekspresowym tempie klepać dłońmi po kieszeniach kurtki i spodni.

- Ja pierdolę... nie mam... - wymamrotał spanikowany.

- Ciii... biorę tabletki. - uspokoiłam go, oplatając dłonią jego kark, aby bez zwlekania przyciągnąć go do pocałunku.

Niemal wyczułam jak szczerzy się z zadowolenia, bo chociaż wczoraj o tym nie powiedziałam, to odkąd zaczęłam uprawiać seks z Lucasem postanowiłam dla dodatkowego bezpieczeństwa zainwestować w tabletki antykoncepcyjne ze względu na to, że Lucas już od dawna męczył mnie z tematem dziecka, a ja wolałam być podwójnie zabezpieczenia, ponieważ niezbyt ufałam mu w kwestii używania gumek. Być może brzmiało to idiotycznie, ale w tym temacie bardziej ufałam Lorenzo, niż jemu.

Zdarł majtki z moich ud zwinnym, prężnym ruchem, a potem ustawił się pomiędzy moimi nogami. Potarł moją kobiecość czubkiem penisa, a kiedy moja wilgoć poczuła praktycznie cały jego koniec, złapał mnie za biodra, po czym wierzgnął biodrami w
wdarł się we mnie płynnym ruchem.

Przymknęłam powieki, gdy podwinął także materiał mojej bluzy, ponownie błądząc chętnymi dłońmi po mojej rozgrzanej skórze. Całował mnie mocno i dominująco. Prawie zapłakałam przyjemności, gdy po raz pierwszy miałam okazję poczuć go bez żadnych osłon. Gorący, gruby pulsujący członek przesuwał się po moim wnętrzu, doprowadzając mnie prawie od razu na skraj. Czułam wszelkie wypustki i żyłki, a kiedy się wokół niego zacisnęłam, mocno wbił palce w moje biodro, aby zacząć mnie bezlitośnie posuwać. Czując nagłą potrzebę bliskości, przytuliłam się do niego, obejmując ramionami jego kark i zaciągnęłam
się kojącą, męską wonią. Wsunęłam palce we włosy mężczyzny, sama dodając coś od ciebie, kiedy rozkosznie kręciłam miednicą, sama chcąc nadać sobie jak najwięcej przyjemności.

Wygięłam plecy w łuk z każdym kolejnym intensywnym, pełnym siły pchnięciu, zaciskając się wokół niego niczym pięść, aż wymsknął mu się zduszony jęk. Ściskał moje biodra raz za razem, aż pośladki boleśnie obijały mi się o kuchenny blat na którym mnie rżnął. Stanowcze dłonie przesunęły się na moje uda, aż wydobyłam z siebie syk.

- Kurwa. - zaklął szpetnie, wbijając się we jak najdalej tylko potrafił. - Pieprz mnie, kochanie. - wychrypiał w pomiędzy moje zagłębienie szyi,
a bark. - Zaciskaj się na mnie. - wbił palce w moje lędźwie, kiedy zaczęłam wykonywać polecenie.

- Podobno o mnie fantazjujesz... - zauważyłam chytrze, uśmiechając się pod nosem, kiedy sama nabijałam się na jego penisa. - Jak wielką masz obsesję na moim punkcie?

- Nie jestem w stanie opisać tego słowami. - warknął, kąsając zębami moją szyję i łagodząc ugryzienia językiem.

- Lorenzo... - wyjęczałam, czując jak blisko byłam. - Weź mnie... weź mnie tak, jak nigdy nie wziął mnie Lucas.

Łapczywie zassałam jego wargi i wiedząc, że nie muszę zbyt długo czekać, Lorenzo zaczął brnąć we mnie jeszcze szybciej, aż z każdym ruchem jego bioder wymykały mi się głośne jęki rozkoszy.

- Chyba nie wiesz o co się prosisz, księżniczko.

A po tych słowach wykonywał jeszcze szybsze ruchy bioder, doprowadzając mnie do stanu w którym ujrzałam mroczki przed oczami. Niekontrolowany krzyk wydostał się z mojego gardła, aż wywróciłam oczami.

- Jesteś tego nadal pewna?- droczył się ze mną, specjalnie przedłużając mój orgazm.

- T-tak... - wykrztusiłam z jękiem, ocierając czubek nosa o jego, a kiedy natrafiłam spojrzeniem na oczy, niemal zlękłam się na te czarne, pochłonięte mrokiem tęczówki. - Pragnę cię, Lorenzo. - wyszeptałam, nie mając siły nic więcej powiedzieć.

- Nigdy... - pchnął we mnie gwałtownie, sam będąc blisko. - ... więcej... nie pozwolisz mu się dotknąć. - wymruczał z warknięciem, gdy wyczułam jak pulsował od nadchodzącego orgazmu, kiedy ja goniłam drugi.

- Nigdy. - potwierdziłam jego słowa pomiędzy westchnieniami rozkoszy.

- Ja pierdolę... nawet nie wiesz jak bardzo chciałem poczuć cię bez osłon i w tobie dojść. - podgryzł moją szyję.

Wykonał ostatnie pchnięcia, kiedy zawładnęła mną niemożliwie silna rozkosz. Z gardłowym warknięciem doszedł we mnie, a ciepła ciecz wypełniła mnie aż po same brzegi, ściekając mi po udach. Przymknęłam oczy zupełnie
wykończona intensywnym doznaniem. Oparłam czoło o jego bark, a wtedy on złożył delikatnie, zupełnie dalekie względem zaborczości od poprzednich muśnięcie. Emanujące ciepło od ciała Lorenzo sprawiało,
że nie chciałam go puścić, a jedynie zostać w tej pozycji. Poczułam jak łapie moje rozpuszczone włosy i zarzuca mi je na plecy, zabierając spocone kosmyki z czoła.

- Dokładnie osiem minuty i czterdzieści jeden sekund. - oznajmił ochryple z cwanym uśmieszkiem, stukając palcem w tarczę zegarka. Oburzona pchnęłam go w tors, sprawiając że się ze mnie wysunął. - Obwieszczam rekord. - powiedział z dumą.

- Dupek. - fuknęłam, chcąc zsunąć się z blatu, aczkolwiek Carter mi pomógł. - Idź już, będzie cud, jeśli zdążysz przed Connorem. - wywróciłam oczami na tą niedorzeczność.

- Zdążyłbym jeszcze jeden raz. - puścił mi zawiadiackie oczko, a potem odsunął, muskając mnie pospiesznie w opuchnięte usta. - Gdyby coś się działo, zadzwoń do mnie. - polecił, więc skinęłam głową, obciągając bluzę kiedy on zapiął pasek spodni. - Uważaj na siebie.

- Ty też.

- Anastasia?- odwróciłam głowę, gdy zatrzymał się przed drzwiami.

- Tak?

- Pamiętaj, że jesteś śliczna bez makijażu.

***

Po prysznicu i ogarnięciu całej siebie wraz ze swoim bratem zjadłam chińszczyznę, którą ze sobą przywiózł i tylko dlatego Lorenzo zdążył się przed nim ulotnić, na co naprawdę odetchnęłam z ulgą. Zdołałam wszystko sprzątnąć, a także wrzucić zakrwawione ciuchy na dno swojego kosza na pranie. Przeglądałam wiadomości na Instagramie, kiedy Connor zmywał naczynia po jedzeniu. Przyglądałam się mu uważnie, szukając jakiejś odpowiedzi, czy podpowiedzi potwierdzającej to, że mnie okłamywał.

Jedyne co było dość podejrzane to to, że często pisał z kimś na swoim telefonie, aczkolwiek nie byłam na sto procent pewna czy pisał z tym
kimś. Pałaszowałam lody waniliowe z wielkiego kubła łyżeczką, zerkając coraz w stronę bruneta, a jednocześnie oglądałam jakiś głupi serial. Podskoczyłam na nagłą muzyczkę płynącą z górnego piętra, rozszerzając oczy, lecz szybko uświadomiłam sobie, że to po prostu pralka skończyła prać ubrania.

- Anastasia, możesz nastawić zmywarkę?- zagadnął, wycierając dłonie w ścierkę. - Moje pranie się skończyło, muszę je rozwiesić, żeby mieć koszulkę na jutro.

- Pewnie. - kiwnęłam głową na zgodę.

Posłał mi lekki uśmiech, a ja go odwzajemniłam, dopóki nie upewniłam
się, że nie zniknął za drzwiami pralni, oraz tam gdzie mieściły się wszystkie rzeczy do sprzątania. Zerwałam się z kanapy, podążając natychmiast w stronę kuchni. Na widok wygaszonego ekranu telefonu, niemal podbiegłam do niego, nie zastanawiając się nad tym zbyt długo. Porzucając rozsądek,
odwróciłam się tyłem do schodów, by przescrollować całe najnowsze wiadomości. Miałam mniej więcej na to pięć minut, więc od razu uruchomiłam swój telefon, oraz aparat, by zrobić dowody zdjęciowe. Zauważyłam stos
nowych wiadomości zaszyfrowanych szyfrem Cezara o którym mówił Carter, więc wykonałam wszystkie zdjęcia. Z czystej ciekawości weszłam jeszcze w jego galerię, mając wrażenie, że znajdę tam coś ciekawego. I
nie myliłam się.

Ponieważ odnalazłam zdjęcie nieprzytomnego, zakrwawionego Emiliano. Dokładnie w tym samym miejscu w którym znaleźliśmy go dzisiaj rano na cmentarzu. Poczułam strach otaczający mnie silnymi ramionami do tego stopnia, że zapomniałam jak się oddycha.

Przesunęłam drżącym palcem w bok, a kolejne zdjęcia jedynie potwierdziły moje przypuszczenia.

Rozkopany dół, mnóstwo błota, piachu i wszystkiego naokoło łącznie z odłamkami płyty marmurowej. Wciągnęłam głęboko powietrze przez nozdrza, czując jak mój oddech przyspiesza i wszystko dookoła zaczyna się rozmazywać. Piszczało mi w uszach do tego stopnia, że nie mogłam odróżnić rzeczywistości od własnego umysłu. Nie miałam pojęcia ile minęło czasu, ale dosłownie czułam się jak w jakimś transie. Zaczęłam się bać i trząść jak jakaś osika z powodu nadmiaru tych wszystkich informacji. Zrobiłam zdjęcia ekranu z telefonu Devila i zablokowałam swojego iPhone'a, którego schowałam do kieszeni jeansów. Poświęciłam jeszcze chwilę czasu na przeglądanie iPhone'a brata, dopóki nie usłyszałam jego głosu.

- Anastasia, wiesz co znalazłem coś dziwnego... - słysząc stukot butów, gdy schodził po schodach wprawił mnie w taką gwałtowność, że upuściłam jego aparat z rąk. Kurwa, już po mnie. - Na dnie twojego kosza na pranie znalazłem... - słysząc że stanął praktycznie u szczytu schodów, podniosłam jego telefon. - ... co robisz?- zapytał pozornie spokojnie, lecz już z daleka widziałam tworząca się między brwiami bruzdę.

- J-ja... przez przypadek strąciłam twój telefon, bo zmywałam blat i mi upadł, ale chyba nic mu się nie stało. - moje wargi drgnęły, gdy próbowałam wygiąć je w pełnym niewinności uśmiechu. Powoli przetoczyłam wzrok na ubrania, które miał zarzucone na ramieniu.

A najgorsze było to, że była to zakrwawiona bluza i dresy Cartera.

Podszedł do mnie, skradając się niczym dzikie zwierzę nieustannie patrząc mi głęboko w oczy.

Nawet na moment nie zwrócił uwagi na swój telefon, który wciąż trzymałam w dłoni, chcąc mu go oddać, tylko przerażająco intensywnie się we mnie wpatrywał.

- Przepraszam, że go strąciłam, to było niechcący...

- Grzebałaś w moim telefonie?- zignorował moje słowa, a na wydźwięk tego co powiedział automatycznie moje ciało stężało, a wszystkie zmysły maksymalnie się wyostrzyły.

- Co?- sarknęłam, udając że się przesłyszałam i cofnęłam się automatycznie o krok w tył. - Nie, zwariowałeś? Tylko go podniosłam, nic nie zrobiłam. - kurczowo zacisnęłam palce na krawędzi blatu, gdy się do mnie zbliżał.

- Masz mnie za pierdolonego durnia, siostrzyczko?- wyszczerzył się w złowieszczym uśmiechu, aż zadrżałam w strachu.

Podszedł do mnie jednym, dużym krokiem, aż podskoczyłam cała zdenerwowana.

- Connor, o co ci chodzi?- prychnęłam nerwowo, zdając sobie sprawę, że wkopałam się w niezłe bagno. - Nie rozumiem...

- Doskonale rozumiesz. - potwierdził tylko kiwnięciem głowy, wyginając usta w parszywym uśmiechu. - Bo jak wytłumaczysz mi te zakrwawione ubrania, które myślałaś, że przede mną schowasz?- jego ręce z łoskotem opadły pomiędzy moim ciałem, zamykając mnie w ciasnej klatce.

Otworzyłam szerzej oczy.

- Boisz się. Tylko pytanie czego, skoro nic nie zrobiłaś?- przybliżył twarz do mojej, obdarzając mnie agresywnym spojrzeniem.

- Rozwaliłam sobie kolano, bo się poślizgnęłam, stąd ta krew. - oznajmiłam dosadnie, po czym położyłam ręce na jego klatce piersiowej i go odepchnęłam. - Przestań snuć jakieś teorie, Connor. Od dłuższego czasu dziwnie się zachowujesz. - rzuciłam szczerze, próbując od niego uciec, ale bezskutecznie, bo otoczył mnie swoim ciałem. - Puść mnie, chcę iść do swojego pokoju. - próbowałam utrzymać stabilność głosu, mimo pchającej się do niego paniki.

Przyparł mnie niespodziewanie mocniej do blatu, po czym poderwał dłoń do góry i rąbnął pięścią w mebel.

- Jesteś taka, kurwa, głupia, siostrzyczko. - wyszydził z nienawiścią, gdy zacisnęłam powieki pod wpływem łoskotu. - Mała pizda Cartera. - złapał mnie za szczękę i mocno wbił nią w palce aż jęknęłam z bólu.

- Connor, to boli. - poinformowałam go, gdy docisnął mnie mocniej do blatu. Poczułam się niekomfortowo, gdy na brzuchu wyczułam jego męskość prężącą się pod spodniami.
Wciągnęłam powietrze przez nos i jak najbardziej wtopiłam plecy w marmur. - Connor, przestań tak do mnie mówić.

- Prawda Cię zabolała, suko? Ostatnim razem byłaś bardziej wyszczekana, kiedy wysyłałaś zdjęcie moich wiadomości do Cartera. Myślisz, że jestem takim durniem?- wzmocnił uścisk na mojej szczęce, miażdżąc także moje policzki. - A teraz odpowiesz mi na jedno, bardzo istotne pytanie. Jeśli skłamiesz, złamie ci ten kark, zanim zdążysz, chociażby, kurwa, pisnąć. - warknął, ściskając moją żuchwę jeszcze mocniej.

- Connor, proszę... - załkałam, mając wrażenie że zaraz złamie mi szczękę. - ... to bardzo boli...

- Zamknij się, głupia dziwko! Jeszcze raz odezwiesz się niepytana, to nie dość, że połamie ci wszystkie kości, to jeszcze nagram jak wyrucham cię na tej podłodze. Rozumiesz?!- ryknął mi prosto w twarz, opluwając mnie kropelkami śliny.

Pierwsza łza spłynęła mi po policzku, wypalając piekielną ścieżkę. Pokiwałam energicznie głową i zacisnęłam powieki, błagając aby to był jakiś przeklęty koszmar. Boże... kogo ja wpuściłam pod swój dach?

- Gdzie byłaś w nocy?- wycedził, zasysając powietrze.

- Byłam u Jamesa, p-przysięgam... - wykrztusiłam, czując jak narasta we mnie panika.

- Powiedziałem, że masz powiedzieć prawdę!- wydarł się mi prosto w twarz.

Oddychając szybko i głęboko z niewiedzą jak miałam z tego wybrnąć, zrobiłam wymach nogą i kopnęłam go kilkukrotnie w łydkę. Osłabiając go, kolejny cios wylądował miedzy jego nogami, przez co miałam większe pole do popisu. Odepchnęłam go od siebie i jak opętana pobiegłam prosto w kierunku korytarza, dysząc tak, jakbym się dusiła.

Boże, jeśli istniejesz błagam, pomóż mi.

Złapałam za swoje rozsznurowane Air Force i pospiesznie wcisnęłam je na stopy, zdając sobie sprawę, że to nie jest pora na rozmyślenia. Widząc że mój brat rzuca się do biegu w moim kierunku, szybko podeszłam do drzwi, zaczynając przekręcać zamek. Prawie zapłakałam ze szczęścia, kiedy płyta ustąpiła, ale gdy chciałam wyjść, poczułam bolesne szarpnięcie za włosy, uniemożliwiające mi ucieczkę.

Przez to, że nie zdążyłam zabrać dłoni ze szpary drzwi, a Connor czym prędzej chciał je zamknąć, przytrzasnął mi rękę, aż wydarłam się z bólu. Usłyszałam gruchot kości, przez co bezsilnie dałam się mu pociągnąć za włosy, sprawiając że z powrotem wylądowałam w domu. Z powodu nagłego bólu w dłoni rozpłakałam się i gdyby tego było mało, boleśnie zderzyłam się tyłkiem z podłogą.

- Nigdzie mi nie spierdolisz, mała pizdo. - zaśmiał się psychopatycznie, a potem popchnął mnie jeszcze bardziej na płytki, aż uderzyłam w nie plecami.

Zaczęłam od niego uciekać, czołgając się po ziemi. Złapałam się wieszaka, który był obwieszony bluzami, kiedy chciałam się podnieść, aczkolwiek on wylądował na ziemi odgradzając mi drogę od Connora. Z głupią nadzieją, że ktokolwiek mnie usłyszy, zaczęłam przeraźliwie krzyczeć, jednocześnie podpierając się piętami i próbując wycofać się daleko do tyłu.

- Jaka z ciebie cwana dziwka, siostrzyczko. - złapał mnie za kostkę i szarpnięciem przyciągnął do siebie. - Masz taką ładną buźkę, że szkoda byłoby, gdybym ją troszkę ozdobił w kilka szram. - wyszczerzył się jak nienormalny.

- Zostaw mnie, skurwielu!- załkałam przerażona, że ponownie próbuje mnie dopaść.

Gdy złapał mnie za łydki, którymi zaczęłam wierzgać na wszystkie strony, nabrałam śliny i splunęłam mu nią prosto w między oczy.

- Goń się, Devil!- wrzasnęłam. Z trudem przez drżące nogi podniosłam się do pionu.

Uciekłam może raptem metr, a chłopak ponownie mnie dopadł. Szarpnął mnie za ramiona, a potem poderwał rękę tuż nad moją głową i wymierzył siarczyste uderzenie w mój policzek, zanim zdołałam zacisnąć powieki. Jęknęłam cicho, czując okropne pulsowanie, ponieważ pod wpływem ciosu z powrotem wylądowałam na podłodze. Zamroczyło mnie od siły ciosu.

- Ten fiut znowu cię zmanipulował. Ty naiwna pizdo. Znowu wsadzi ci kutasa do mordy i cię zostawi. A ty znowu będzie wyła i darła mordę, że tak bardzo ci źle. - zaśmiał się obrzydliwie, gdy przycisnęłam dłoń do policzka.

- To ty mną manipulowałeś! Lorenzo otworzył mi oczy na to wszystko, pierdolony oszuście! Jesteś zwykłym oszustem, Devil! Od początku zależało ci tylko na tym, żeby wkupić się w moje łaski! Wykorzystałeś fakt, że cierpiałam po śmierci Lorenzo i byłam załamana, więc najłatwiej było ci mnie wykorzystać! Kurwa, jak ja tobą gardzę!- splunęłam niemalże ponownie w jego stronę.

- No proszę, proszę... mała głupia Mckelmerg połączyła wreszcie kropki. - parsknął najwyraźniej będąc pod wrażeniem. - Szkoda tylko, że twój rycerz Cię nie uratuje, tylko będzie patrzył jak Cię niszczę, a potem pozbędę się twojego ciała. Wrzucę cię do śmietnika, aż zeżrą Cię szczury. Specjalnie nie dobije Cię do końca, żebyś cierpiała, głupia kurwo!- popchnął mnie ponownie na ścianę.

Byłam pewna, że już nic mnie nie uratuje. Ba! W myślach wertowałam między swoimi najlepszymi wspomnieniami w życia i po krótce stwierdziłam że było ich na tyle mało, że nie mogę umrzeć.

Jeszcze nie teraz, a już napewno nie przez takiego kutasiarza.

Oczami przebiegłam naokoło, szukając czegoś co pomogłoby mnie od wybawienia z opresji. Devil dopadł mnie, zaciskając dłoń na moim gardle, coraz mocniej mnie podduszając, dlatego otwierając usta w próbie zaczerpnięcia wdechu, zaczęłam błądzić dłonią po komodzie.

Próbowałam go odepchnąć, walczyłam jak lwica, szarpiąc się, ale on tylko bardziej pozbawiał mnie tchu. Wreszcie poczułam między palcami gliniany wazon, który zawsze stał pusty odkąd go kupiłam. Cóż... przyda się chociaż teraz. Złapałam za jego ucho, unosząc go z trudem jedną ręką przez ciężar i zamachnęłam się, celując prosto w czubek głowy mojego brata kata. Glina roztrzaskała się w drobny mak do tego stopnia, że wylądowała między naszymi nogami.

Przez pierwsze sekundy byłam pewna, że to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, ale odliczyłam mniej więcej do dziesięciu, a Connor wywrócił oczami i osłabiony runął prosto na podłogę. Nie zastanawiając się nawet czy aby napewno jest nieprzytomny, depcząc go po rękach dotarłam do drzwi i wypadłam na zewnątrz.

Oddychałam bardzo szybko i utrudniało mi to w normalnym funkcjonowaniu na tyle, że ledwo co zatrzasnęłam drzwi. Z duszą na ramieniu, zaczęłam biec przed siebie w nieznane w próbie ucieczki. Wybiegłam na ulicę, ktoś na mnie zatrąbił, ale byłam na tyle oszołomiona, że nie sposób było mnie zatrzymać. Bieglam.

Biegłam, biegłam, biegłam między osiedlami, próbując uciec jak najdalej. Kiedy tylko myślałam że jeśli się nie zatrzymam do zemdleję z wysiłku, zatrzymałam się między jakimiś apartamentowcami. Drżącymi dłońmi wyjęłam swój telefon i zaczęłam jak opętana przeszukiwać kontakty w poszukiwaniu jednego.

Sygnał dłużył się jak informacja o wyroku mojej śmierci. Prawie się rozpłakałam, gdy usłyszałam jego głos.

- Wow, Mckelmerg, nie spodziewałem się, że tak szybko zatęsknisz.

- Lo-Lorenz... - urwałam, nie będąc gotowa do wypowiedzenia słów przez stan w jakim byłam.

- Anastasia? Coś się stało? - Ja... ja nie czuję się... b-bezpiecznie... - zdławiłam jęk, omal nie dusząc się własnym oddechem. - Anastasia, spokojnie, oddychaj. Już wsiadam w samochód i do ciebie jadę. Powiedz mi tylko gdzie jesteś, a zaraz będę przy tobie. Wciągnęłam gwałtownie powietrze przez nozdrza, aż prawie zadławiłam się własnym łkaniem. - Mckelmerg? Jesteś tam?

- T-tak... - zdławiłam jęk, zaciskając palce na chropowatej powierzchni budynku, mając wrażenie że zaraz połamie sobie palce pod wpływem siły nacisku.

Łzy zasłaniały mi całkowicie drogę przed sobą i byłam o krok od stracenia kontroli nad swoim ciałem. Nogi zrobiły mi się miękkie jak z waty, przez co niekontrolowanie się trzęsłam.

- Księżniczko, posłuchaj mnie. Jadę do ciebie. Gdziekolwiek jesteś będę za mniej niż dziesięć minut, wystarczy że powiesz mi gdzie teraz jesteś. - mówił łagodnym, opanowanym tonem a w tle usłyszałam trzask drzwi samochodu. - Spokojnie, słuchaj mojego głosu i postaraj się oddychać. Powoli, nigdzie nam się nie spieszy. - obniżył ton praktycznie do szeptu, sprawiając że ścisk w piersi zaczął odrobinę puszczać. - Wdech i wydech, Anastasia. - poprosił z naciskiem na moje imię. - Weź głęboki wdech... a teraz spokojnie go wypuść. - polecił, jednocześnie sam wciągając powietrze ze świstem.

Posłuchałam się go mimo plączących się myśli w mojej głowie, które nie dawały mi spokoju. Wbiłam mocno zęby w dolną wargę, cała drżąc.

- A teraz opisz mi gdzie jesteś. Jesteś w domu?

- Nie. - wycharczałam ciężko, łapiąc się za uporczywie zaciskające się gardło.

- Jesteś gdzieś na zewnątrz w pobliżu domu?

- Mhm... - potaknęłam ożywiona.

- W porządku, już tam jadę, ale posłuchaj mnie uważnie. Jeśli jesteś w stanie i dasz radę, skieruj się do najbliższego sklepu, gdzie zawsze robisz zakupy, dobrze? Będzie mi łatwiej cię znaleźć i od razu cię stamtąd zabiorę, okej?- dopytywał, kiedy omiotłam niepewnym spojrzeniem okolice, chcąc wybrać kierunek który obiorę. - Słońce, słyszysz?

- Tak... idę w... t-tamtą stronę. - wyszeptałam ciężko, przytrzymując telefon przy uchu. - Z- zostaniesz... n-na... linii?- poprosiłam słabo, oddychając szybko, kiedy mając wrażenie, że ktoś mnie śledzi zaczęłam biec.

- Oczywiście, dopóki nie zobaczysz mojego samochodu. Nie rozłączaj się.

- Lorenzo... 

- Tak, principessa? - J-ja się tak bardzo boję... - rozpłakałam się na nowo czując jak drętwieje mi całe ciało.

- Anastasia, zrób to dla mnie. Idź w kierunku sklepu, przysięgam, że za chwilę będę.

Cudem zmusiłam swoje ciało do ruchu, jednocześnie wyjąc głośno i krztusząc się łzami. Biegłam ponownie przed siebie. Nie rozłączając się przebiegłam chodnik, który prowadził prosto do sklepu na skróty. Non stop oglądałam się za siebie, upewniając się, że nikt mnie nie goni.

- Już prawie jestem. - zawołałam zmęczona, mając wrażenie że za chwilę wyzionę ducha. - Świetnie, jestem z ciebie bardzo dumny, Anastasia.  Pokazuje mi, że będę za niecałe trzy minuty. Jeszcze chwilę i będę obok. - zapewniał.

Wybiegłam na ulicę nawet nie rozglądając się wokół siebie, bo tylko przejście dla pieszych dzieliło mnie od supermarketu w którym mogłabym się schować. Byłam na tyle roztargniona, że nie zwróciłam uwagi na jadący samochód z naprzeciwka.

Kątem oka mignął mi biały Jeep.

Złapałam głęboki wdech, zatrzymując się w połowie przejścia, gdy go rozpoznałam.

Nagle białe auto zatrzymało się, a potem kierowca gwałtownie wcisnął pedał gazu, pędząc prosto w moją stronę.

Pisnęłam, rzucając się do ucieczki na bok, ale nadepnęłam sznurówkę rozwiązanego buta, co sprawiło, że nie zdążyłam uciec.

Zdołałam tylko krzyknąć, kiedy rozpędzony samochód uderzył prosto we mnie, a potem usłyszałam już tylko dźwięk rozbijającego się szkła.

Wylądowałam na czymś twardym, a kiedy moja głowa uderzyła w tą powierzchnię, zaczęło mi głośno piszczeć w uszach. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo, ale czułam się jak sparaliżowana. Nie mogłam poruszyć żadna kończyna, chociażby głupim palcem, bo moje powieki zaczęły bardzo sennie opadać.

- Anastasia?!- słysząc głos Lorenzo, powstrzymałam się od ostatecznym odleceniem w krainę snu. - Kurwa! Odezwij się, zaraz będę, Anastasia!- wrzeszczał do telefonu, który leżał gdzieś obok mojej głowy.

Nie czułam bólu. Nie czułam niczego. Przestały docierać do mnie jakiekolwiek inne bodźce. Czułam tylko jak odpływam.

Powoli, w głęboki sen, a w tle słyszałam już tylko przerażony krzyk Lorenzo, na który nie zdołałam już odpowiedzieć.

***

no także tego...
miłej nocki

ETERNALFLAME

पढ़ना जारी रखें

आपको ये भी पसंदे आएँगी

113K 7.7K 27
Mason Crawford myślał, że po ostatnim, ciężkim sezonie, w którym jego drużyna przegrała finał Pucharu Stanleya nic gorszego nie może się stać. W końc...
492K 25.3K 48
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
87.3K 6.2K 9
Po aresztowaniu Remo wszystko, w co wierzyła Lucy Graves, okazało się paskudnym kłamstwem. Za rozkazem matki wyjeżdża z Filadelfii, aby plotki na jej...
428K 17.3K 54
A co jeśli to kobieta uratuje wielkiego szefa mafii? Powinno być chyba na odwrót, prawda? Czasy kobiet w opałach jednak już dawno minęły. Hank jest...