Heart attack | J. Dornan / A...

By xunperfect

15.5K 796 49

Anastasia ucieka przed swoją przeszłością aż do Nowego Jorku, gdzie zaczyna swe życie od nowa. Zdobywa pracę... More

Prologue
One
Two
Three
Five
Six
Seven
Eight
Nine
Ten
Eleven
Twelve
Thirteen
Fourteen
Fifteen
Sixteen
Seventeen
Eighteen
Nineteen
Twenty
Twenty one
Twenty two
Twenty three
Twenty four
Twenty five
Twenty six
Twenty seven
Twenty eight
Twenty nine
Thirty
A/N + preview 31
Thirty one
Thirty two
Thirty three
Thirty four
Thirty five
Thirty six
Thirty seven
Thirty eight

Four

433 23 0
By xunperfect

Przeglądam się w lustrze, nie widzę człowieka. Widzę jego absolutny brak, co po mistrzowsku ukrywam pod maską obojętności. Nie pozwalam sobie na ani jedną łzę, nie tutaj. W tym miejscu pozostaję twarda i silna, każdy musi tak uważać. Nie mogą postrzegać mnie za małą dziewczynkę, płaczącą cichutko w kącie, gdy coś nie idzie po jej myśli. Oni nie zrozumieją, nikt nie zrozumie, z nikim się tym nie podzielę. To moja tajemnica, którą zabiorę do grobu. Mam szczęście, że w damskiej toalecie nie ma nikogo prócz mnie. Mogę więc spokojnie zebrać siły i uspokoić negatywne myśli. Buntują się, wcale nie chcą być okiełznane. Najchętniej zrobiłabym to samo - wyszła i wykrzyczała mu, co o nim myślę. Zachowuję jednak kamienną twarz, chowając wszystkie negatywne uczucia, które mną targają. Złość, rozdrażnienie, ogarniającą apatię i czystą nienawiść krążącą w moich żyłach. Nienawiść do człowieka, który z premedytacją zniszczył mi życie.

- Spokojnie, Ana – szepczę do siebie, opierając ciężar ciała na umywalce. Odgarniam włosy do tyłu i upewniam się, że mascara nie spływa po moich policzkach. Ale jest idealnie. Nie. Ja nie jestem idealna, nigdy nie byłam i nie będę. Spędzam w pomieszczeniu jeszcze kilka sekund, potem wychodzę, starając się nie zważać na fakt, że moje nogi stają się najprawdziwszą watą i odmawiają prawidłowego funkcjonowania. Z trudem dochodzę do drzwi biura Christiana. Biję się z myślami, naprawdę chcę tam wejść, ale jestem niemal sparaliżowana strachem. Wiem, muszę pokazać mu, że jestem silniejsza niż te nieszczęsne kilka lat temu, lecz wystarczy krótkie spojrzenie, a wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą i ranią mnie coraz bardziej.

Widzę ich, całą uwagę skupiam na nim. On też bacznie mnie obserwuje, puszczając mi oczko w drodze do windy. Jest pewny siebie, myśli, że zapomniałam. Ale ja nie zapomnę, nigdy. Jakby tego było mało, bez szczególnego zażenowania mija się ze mną. Staram się go ignorować, ale nie mogę. Ten idiota łapie mnie za tyłek i nareszcie znika z pola widzenia. Widzę po minie Brewera, że rozszarpałby go na strzępy, a po tej sytuacji powstrzymuje się od tego ostatkiem silnej woli. Ja momentalnie odskakuję, jestem bliska łez. Robi to z premedytacją, chce mi przypomnieć, co zrobiłam. Tak bardzo go nienawidzę. Odprowadzam go beznamiętnym spojrzeniem. Marzę jedynie o tym, by zaszyć się pod kocem z popcornem i obejrzeć jakiś dobry film. Chcę stąd wyjść. 

 Carlson, mam nieodpartą ochotę zrzucić cię z dachu drapacza chmur, w którym obecnie się znajdujemy. Wiesz o tym, prawda? Jestem pewna, że tak, bo jeśli nie – uświadomienie cię będzie czystą przyjemnością. Ach, dlaczego akurat mi musisz niszczyć życie? 

 Muszę się z tym pogodzić, Brody mieszka w Nowym Yorku, jest na pewno jakimś cenionym biznesmanem, idę o zakład, że będę spotykać go regularnie. Może dzisiaj jedynie wpadam na niego przykrym zrządzeniem losu, lecz idę o zakład, że ta sytuacja będzie się powtarzać. 

 - W porządku? – pyta Christian. Nawet nie zauważam, kiedy do mnie podchodzi. 

Wyrywam się z transu, przyklejając na twarz sztuczny uśmiech i kolejną maskę złudnej pewności siebie. Mam już tego dość. 

 - Najlepszym – kłamię nie mrugnąwszy nawet okiem. Powoli się łamię, chcę wykrzyczeć całą prawdę, by reszta dowiedziała się, co tak naprawdę we mnie drzemie. Ten potwór wie, gdzie jestem, znowu mi coś zrobi! A ja znowu zostanę sama, nienawidzę go, Christianie! I nie, nic nie jest w porządku! 

 - Pozwól jeszcze na chwilę – ruchem ręki zaprasza mnie do swojego biura.Jeśli mam być szczera, przyznaję, że okropnie się boję. Co ja mu powiem? Wszystko, byleby nie prawdę. Nie poradzę sobie z tym, jestem przecież za słaba.Przegram. 

 - O co chodzi? – pytam nieśmiało, stojąc z nim w twarzą w twarz. Unoszę wzrok, by spotkać jego magnetyzujące spojrzenie. Patrzymy na siebie, ale te oczy nie mają wyrazu. Nie odczytuję z nich nic, a nic. Muszę się oderwać, ale nie mogę, nie chcę. 

Czy tak powinno być?

 - Powinnaś wiedzieć, Anastasio – mruczy, a ja nieruchomieję. Naprawdę rzadko używa mojego pełnego imienia... na sam tego dźwięk przechodzą mnie dreszcze. Brody Carlson zaczyna z premedytacją niszczyć to, co udało mi się zbudować przez te kilka lat. Pewność siebie i stabilizację, której nic nie potrafi zachwiać. No cóż, jemu przychodzi to zadziwiająco łatwo – że nienawidzę kłamstwa. 

 - Christianie... - zaczynam, choć słowa grzęzną mi w gardle. Nerwowo przełykam ślinę i przeczesuję swoje blond włosy. Wolę zaczekać, aż on sam przejmie pałeczkę i odezwie się pierwszy. Spuszczam wzrok, jednocześnie wyczekując jakiejś reakcji. 

Obojętnie jakiej. 

 - Martwię się o ciebie.

Cofam to. Na pewno nie takiej.

Zaskoczona unoszę brwi i z nerwów oblizuję spierzchnięte wargi. Nie mam odwagi, by wypowiedzieć chociaż jedno słowo. Jestem słaba. Kiedyś przez chwilę naiwnie myślałam, że jest inaczej. Jestem po prostu za słaba na to wszystko. 

 - Czemu tak zareagowałaś na obecność Brody'ego? – niemalże od razu otwieram usta, by temu zaprzeczyć, lecz Brewer jest szybszy i wyprzedza moje zamiary. – Nienawidzę kłamstwa, choć o tym dobrze wiesz... Zastygam w bezruchu, czuję, jakby zaschło mi w gardle i nie mam siły nic z siebie wykrztusić. Ta sytuacja jest cholernie przytłaczająca.

 - Wiem, ale naprawdę... nie masz o co się martwić – postanawiam uchylić przed nim rąbek tajemnicy, ale to dopiero namiastka całego koszmaru. Wyjawiam mu jedynie to, o czym musi wiedzieć. – Chodziliśmy razem do liceum, to wszystko. Zareagowałam tak, ponieważ wtedy za nim nie przepadałam i jednak wolałabym uniknąć kolejnego spotkania twarzą w twarz z tym człowiekiem. 

 - No proszę... - nie jestem pewna, czy wierzy w moją historię, czy jednak nie, ale to nie zaprząta mojej głowy. Liczy się tylko jedno. Co robi w tej firmie ludzkie ucieleśnienie szatana? 

– Więc nie tylko mi zepsuł całe mnóstwo krwi. - Kim on jest? To znaczy... pracuje dla ciebie i Dylana? – zadaję nurtujące mnie pytanie, a oczekując odpowiedzi siedzę jak na szpilkach. Mam nadzieję, że jego obecność jest jednorazowa. Nie wiem, czy dam sobie radę z musem widywania go. 

 - Nie, Chryste, nie! – jęczy, czym, chcąc nie chcąc, mnie rozbawia. Mimowolnie uśmiecham się w jego stronę, co odwzajemnia. – Nigdy nie było i nie będzie tu takiego pasożyta. Carlson to pracownik konkurencji... jako, że niedługo odbywa się przetarg w Miami, Scott – domyślam się, że chodzi o jego szefa – ostrzy sobie na niego kły. Chociaż to całkowicie zbyteczne, ponieważ my zamierzamy go wygrać. - Będzie tu przychodził? – pytam cicho. 

 Proszę, odpowiedz, że nie... proszę. 

 - Niestety, tak. Mi też się to nie podoba, ale to taki typ człowieka, który zawsze pcha się głównie tam, gdzie go nie chcą... spodziewaj się go jeszcze dzisiaj. 

 Nie wiesz jeszcze, że masz wiecznego pecha, Anastasio?, słyszę niewinny głosik w głowie, a moja podświadomość ma kolejny powód do drwin. No cóż, przyzwyczaiłam się i nie jest to coś niezwykłego. 

 - Jeśli to wszystko, pozwolisz, że pójdę. Nie chcę ci przeszkadzać – odpowiadam, wstając z miejsca. Kieruję się do drzwi. Cały czas czuję jego wzrok na sobie, przez co muszę uważnie patrzeć pod nogi, by nie doznać bolesnego spotkania z podłogą.

~*~

 - Ale ty nie rozumiesz. Idziesz tam dzisiaj ze mną. Nie ma, że nie! – słyszę stanowczy głos Ariany i żałuję, że nie zostawiłam telefonu w pracy. 

Kroczę przez zatłoczone ulice Nowego Yorku z kawą w dłoni, korzystając z przerwy na lunch, by zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Szczerze mówiąc, dobrze mi to robi. Mogę się oderwać, a widok zabieganych ludzi i zasłyszane urywki ich rozmów całkowicie odciągają mnie od problemów. Staję się niewidzialna dla reszty, nikt nie zwraca na mnie uwagi, zajmuje się sobą. Całkowicie odrywam się od smutnej rzeczywistości, sącząc ulubiony napój, i mijam pozornie takich samych jak ja, lecz w rzeczywistości – całkowicie różnych. Uśmiecham się na widok kobiety z dzieckiem, które uporczywie próbuje namówić mamę na kupno zabawki z wystawy. Powstrzymuję łzy z wielkim trudem za każdym razem, gdy widuję podobną scenę. Na jej miejscu mogłam stać ja... ale już nie mogę. 

 - Anastasio Rosalie Crawford, wiedz, że cholernie działasz mi na nerwy – burczy z powodu kilku sekund ciszy z mojej strony. Co mam powiedzieć? To zła chwila na jakiekolwiek zabawy, a tym bardziej na otwarcie nowego klubu. 

 - Ariano Savannah Parks – mruczę niezadowolona jej uporem. – Wiedz, że jeśli ktoś komuś działa na nerwy to ty mi. Nie mam ochoty na wyjścia!

 - Matko, kochana, dobrze się czujesz? – drwi. Ona nie wie wszystkiego, nikt nie wie. Zna tylko część prawdy. Tyle, ile pozwalam. 

 - Miałaś rację co do Brody'ego... jest w mieście, był dzisiaj u Christian'a – wyjaśniam szybko powód mojego złego humoru. Kobieta po drugiej stronie w mig pojmuje powagę sytuacji. Z początku słyszę serię przekleństw pod adres Carlson'a, potem wyrazy współczucia, a na sam koniec, że wpadnie po mnie o dwudziestej pierwszej. Rozłącza połączenie, nie dając mi dojść do słowa. No tak, negocjacje z Arianą. Ja naprawdę myślałam, że dam radę ją przekonać? Ją? Najbardziej nieustępliwego człowieka na Ziemi? 

Nie ma na to nawet najmniejszych szans.

Wzdycham zrezygnowana, kierując swoje kroki z powrotem do miejsca pracy. Zostało mi co prawda jeszcze piętnaście minut, ale w jednej chwili tracę ochotę na wszelkie spacery. Brody rozmawia z kimś zaciekle przez telefon, żywo przy okazji gestykulując. Nie zauważa mnie, przez co mogę bez problemu uciec. Tym razem ja to robię, wtedy on najzwyczajniej w świecie stchórzył, nawet nie próbował stawić czoła problemowi. Przez niego musiałam godzić się na to wszystko. Pomiatanie, ciągłe upokorzenia. Nie zasłużyłam sobie na to, jednak nic nie mogłam zrobić. Byłam samotna, sama jak palec. Myślałam o nim? Tak, niemal codziennie. Lecz nie tęskniłam. Wyklinałam go, z całego serca pragnąc, by napotkał na swojej drodze makabryczne nieszczęście. Choć w połowie okrutne jak moje. Wstyd mi za samą siebie, boję się spojrzeć w jego oczy i wygarnąć wszystko prosto w twarz. Planowałam to od dobrych paru lat, a teraz, gdy wreszcie przychodzi co do czego, odwracam się na pięcie i uciekam, gdzie pieprz rośnie. 

 Masz tam podejść, Ana. TERAZ!, słyszę w głowie. Przymykam oczy, analizując wszystko po kolei. Jesteśmy na neutralnym gruncie, nic nie może mi zrobić... nie ma tu nikogo znajomego, tym lepiej. Nie będę martwić się, że ktoś się dowie. Unoszę powieki z idiotyczną nadzieją, że mężczyzna rozpłynie się w powietrzu. Mam pecha, wciąż jest w jednym miejscu. Ludzie coraz to zasłaniają mi widok na niego, lecz wiem, że tylko odwlekam to, co nieuniknione. 

 Wyrzucam kubek do pobliskiego śmietnika, podchodząc niego tak szybko, na ile pozwalają mi nieszczęsne obcasy. Stoi odwrócony plecami, więc trącam go w ramię, odwraca się natychmiast. Na mój widok zamiera. Uśmiecha się przewrotnie i rozłącza połączenie, tłumacząc brakiem zasięgu. Carlson, jesteś taki oryginalny. 

 - Anastasia Crawford – cmoka z uznaniem, biegnąc spojrzeniem od nosków butów po czoło. Mam nadzieję, że coś powie i skończy bezpardonowo pożerać mnie wzrokiem. Zakładam ręce na piersi, wyczekuję jego reakcji. 

 - Zamierzasz tu tak stać? Muszę być za chwilę w pracy – warczę. Dużo mnie kosztuje, by jak gdyby nigdy nic stać koło swojego największego koszmaru z kamienną twarzą. W myślach rzucam się na niego i zabijam gołymi rękami. Szkoda tylko, że jestem o wiele za słaba, by takową rzecz uczynić. Pozostaje tylko wierzyć, że jakiś dobroduszny człowiek, najlepiej bokser walczący w klatkach, wyznaczy go sobie jako cel. 

O tak, wiele bym zapłaciła, by móc obejrzeć takie widowisko.

- Ależ skąd – obrzuca mnie zaciekawionym spojrzeniem. Zaskoczyłam go? Siebie prawdopodobnie jeszcze bardziej. 

 - To dobrze. Posłuchaj, musimy wyjaśnić parę spraw. Masz czas dzisiaj wieczorem?

W co ty się pakujesz, kobieto?!, myślę przerażona własnym postępowaniem. Samowolnie rzucam się na głęboką wodę, a wiem, że nie umiem pływać. Zatonę.

 - Dla ciebie zawsze – mruczy gardłowo i wzdycha. – Ana... tyle lat... nie mogę uwierzyć, że... ach, zmieniłaś się. Jesteś taka piękna. 

 Kiedyś pragnęłam poruszyć Niebo i Ziemię, by usłyszeć takie słowa z jego ust. Spijałam je niczym najpyszniejszy nektar, rzecz niezbędną do życia. Teraz wzbudza to tylko i wyłącznie odrazę. Do niego, ale też do samej siebie, że uważa mnie za piękną. 

Niedobrze mi... 

 - Nie czas na wspomnienia, Brody – odpowiadam hardo, silę się, by nie rozpoznał w moim głosie strachu. Tak, boję się go i nic na to nie poradzę. Jestem tylko małą dziewczynką, która za każdym razem znajduje się w złym miejscu i złym czasie. Los sobie ze mnie kpi i nie chce, bym choć na chwilę zaznała prawdziwego szczęścia. Proszę o tak wiele?

 - Daj spokój! Na to zawsze jest czas... ale masz rację, ja też się śpieszę i to do twojego... szefa? Jak sądzę, jesteś tą nową sekretarką Brewera? – przytakuję. Nawet nie chcę wiedzieć, skąd czerpie te informacje. – Świetnie, wobec tego cię odprowadzę. Chyba masz mi sporo to opowiedzenia – posyła mi znaczące spojrzenie, wiem, o co mu chodzi. Jednak wolałabym nie wiedzieć... to przecież mnie zniszczyło. 

 - Tak, chyba tak – z niechęcią przyznaję. – Ale wieczorem, nie mam zamiaru teraz się w to zagłębiać. Nie tutaj. 

 Spoliczkowanie cię na ruchliwej rzeczy byłoby rzeczą co najmniej dziwną, więc mam zamiar powstrzymać się kilka godzin. W tej chwili myślę, że plany Ariany będą moim ratunkiem. Carlson pójdzie szybciej, niż przyjdzie, a ja później się odstresuję i wreszcie pozbędę się ciężaru tego koszmarnego dnia. Znowu wychodzi na to, że Parks ratuje mi skórę, jestem jej ogromnie wdzięczna.Przez całą drogę nie odzywam się do niego ani słowem, nie widzę takiej potrzeby. Mężczyzna co chwilę zagaduje mnie i wypytuje o różne rzeczy, lecz zbywam go półsłówkami. Na wyjaśnienia przyjdzie czas... później. Wtapiam się w tłum i czuję, jakby go nie było. Ani jego, ani nikogo innego. Kroczę samotnie, nic mnie nie powstrzymuje, nie zamartwia. Czuję się sama, samiutka na świecie. Chociaż na krótką chwilkę. Wspaniała perspektywa. 

 - Ana, do cholery, możesz raz normalnie się odezwać? – burczy nieprzyjemnie, jednak zbywam go szybko, dziękując Bogu, że znajdujemy się już w miejscu mojej pracy. Przyśpieszam kroku, a w pewnej chwili pojawia się dla mnie światełko w tunelu. 

Christian właśnie wchodzi do budynku, kończąc jakieś połączenie. Niższy od niego o głowę blondyn deklaruje ku niemu kilka słów, a zaraz potem odchodzi. Wzdycham z ulgą, gdyż niemal od razu nas zauważa. Z jego twarzy nie umiem nic odczytać. Niby jestem do tego przyzwyczajona, lecz działa to na mnie irytująco. Brewer to tykająca bomba zegarowa, lecz nie wiem, kiedy dojdzie do wielkiego wybuchu.

Wiem, że zachowuję się jak wystraszone dziecko, lecz nic nie mogę na to poradzić. Uśmiecham się lekko w stronę swojego szefa, posyłając mu proszące spojrzenie. Doskonale odczytuje o co mi chodzi. Nic dziwnego, z jego wcześniejszych wypowiedzi wnioskuję, że z jakiegoś powodu Brewer i Carlson się nienawidzą. 

 - Kogo my tu mamy? – śmieje się drwiąco, rozpoczyna się ich walka na spojrzenia, lecz Brody pierwszy odwraca wzrok. Chce przytrzymać mnie przy sobie, lecz szybko wyrywam się i staję kilka centymetrów za Chrisem. Widzi, że się boję? Na pewno, ślepy by to zauważyć. 

 - Rozmawialiśmy sobie i pomyślałem, że ją odprowadzę – spogląda na mnie, przez co mam ochotę zapaść się pod ziemię. To nie była rozmowa, na nią nadejdzie czas dzisiaj wieczorem. Musimy ustalić sobie parę rzeczy, nie chcę przez niego po raz kolejny rezygnować z całego życia i zaczynać wszystko od nowa. Zrobiłam to już raz... i o jeden raz za dużo. 

 - Myślisz nieczęsto, a jeśli już to robisz to nic dobrego z tego nie wynika – unosi brwi, a uśmiech mimowolnie ciśnie się na moją twarz. Mimo iż Christian nie ma takiego zamiaru, znacznie poprawia mi humor. Jestem mu za to wdzięczna. - Drażniąco działasz nie tylko na mnie, lecz na moją sekretarkę – dodaje, zanim ten drugi otwiera usta. - Postaram się przekazać ci to najłagodniej, jak tylko potrafię - zapewnia, choć nie jestem co do tego przekonana. - Wypierdalaj stąd, bo inaczej wezwę ochronę, albo rozbiję twoją twarzą ten chodnik, czego bardzo nie chciałbym zrobić, bo musiałbym ubrudzić sobie tobą ręce, na co naprawdę szkoda mojego cennego czasu. Powiedz swojemu szefowi, że nie rezygnujemy z przetargu. Mało tego, mamy zamiar go wygrać, więc jeśli biedny Scott zamarzył sobie zabawę w inżyniera, z wielką przyjemnością sprowadzę go na ziemię. Czy to jasne? 

 Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego. Ani razu nie mruga, w ogóle się nie denerwuje, czego nie mogę powiedzieć o Carlsonie. Jest aż czerwony ze złości. Klnie pod nosem i zmierza w kierunku, z którego szliśmy, obrzucając nas jeszcze ostatnim morderczym spojrzeniem. 

Gdy znika z zasięgu wzroku, znowu kieruję spojrzenie na Chrisa, nie mogę wyjść z podziwu. Ten człowiek jest aż przesadnie pewny siebie, niczego się nie boi i dąży do wyznaczonego celu, nie przejmuje się, że w każdej chwili może się sparzyć, chociaż - prawdę mówiąc - jemu nie grozi to w żadnym wypadku. Zawsze dostaje to, czego chce. Tak bardzo zazdroszczę mu tego podejścia do życia i innych ludzi. 

 - W porządku? - pyta, wyczuwam lekką nutę troski w jego głosie, lecz odpędzam od siebie tę myśl. 

– Zbladłaś, Anastasio. 

 - Wszystko gra, dziękuję - odpowiadam, siląc się na uśmiech. - Po prostu źle reaguję na jego obecność, musisz to zrozumieć. 

 - Nie powiesz mi, co się stało, że zachowujesz się tak wobec niego? - chce się upewnić, lecz odpowiedź po raz kolejny będzie taka sama. 

 - Już mówiłam, że nie będę opowiadać ci o swoim życiu prywatnym, Christian – powtarzam, czując się jeszcze bardziej zawstydzona. Byłoby sto razy lepiej, gdybyśmy znajdowali się w jego biurze, a nie na zewnątrz, gdzie każdy może bez żadnego kłopotu podsłuchać naszą rozmowę. - Uwierz, nie chciałbyś tego słuchać - zapewniam, wstając z miejsca. On robi to samo, przelotnie się uśmiechając, przez co na jego policzkach zauważam słodkie dołeczki. Jest idealny... w pewnym stopniu zazdroszczę Rebecce, mimo paskudnego charakteru potrafiła przygruchać sobie takiego faceta, wygrała los na loterii. Potrafi w pełni zadowolić najbardziej wybredną kobietę i to pod każdym z możliwych względów. Mimowolnie rumienię się na samo wyobrażenie jego możliwości.

Zapomnij, nie masz u niego szans, moja podświadomość szyderczo śmieje mi się w twarz, wytykając palcem. Ma rację, nie mam nawet prawa myśleć o nim w taki sposób, jestem idiotką. Oswoiłam się z tym już bardzo dawno temu.

Continue Reading

You'll Also Like

1.8M 136K 62
"ရှင်သန်ခြင်းနဲ့သေဆုံးခြင်းကြား အလွှာပါးပါးလေးကိုဖြတ်ကျော်ခါနီးမှာမှ ငါမောင့်ကိုစွန့်လွှတ်တတ်ဖို့ သင်ယူနိုင်ခဲ့တယ်၊ လူတွေက သံသရာမှာ ရေစက်ရယ်၊ဝဋ်ကြွေး...
1.5M 91.9K 38
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...
162K 32.8K 49
Becca Belfort i Haze Connors, choć przez swoich znajomych zmuszani do spędzania razem czasu całą paczką, od dawna się nie znoszą. Dogryzają sobie prz...
375K 23.2K 20
𝐒𝐡𝐢𝐯𝐚𝐧𝐲𝐚 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 𝐱 𝐑𝐮𝐝𝐫𝐚𝐤𝐬𝐡 𝐑𝐚𝐣𝐩𝐮𝐭 ~By 𝐊𝐚𝐣𝐮ꨄ︎...