TIME of lies | ZOSTANIE WYDAN...

By autorkadalva

249K 6.4K 1.3K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... More

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
16. Upadek w przewrażliwienie
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
36. Czas spowity ogniem piekielnym
37. Trzepot skrzydeł motyla
38. Aura potrafi oślepić
39. Nadzieja jest okrutną bestią
40. Bezkres między prawdą a kłamstwem
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ

25. Bieg ognia w kałuży benzyny

4.6K 135 11
By autorkadalva

18.09.2017 r.

Wypuszczenie kogoś wymaga od nas o wiele większej odwagi, niż zatrzymanie" powiedział człowiek nazywany przeze mnie niegdyś ojcem. Te słowa padły z jego ust zaledwie kilka godzin przed tym, nim odszedł. Ja zostałam zmuszona, aby go wypuścić, on natomiast dobrowolnie mnie opuścił. Skoro przetrwałam porzucenie, które z czasem okazało się moim zbawieniem, czy zakład z Timothym Jangiem może również stać się czymś takim?

Chociaż w poniedziałek czułam się lepiej, moje zwolnienie lekarskie miało trwać jeszcze przez tydzień. Z początku naprawdę podobała mi się wizja spędzenia kolejnego tygodnia w łóżku, bez konieczności przebywania wśród dwulicowych, piekielnie bogatych, nastolatków. Chęci wyparowały dokładnie w tym samym momencie, gdy zaczęły przychodzić pierwsze SMS'y od Timothy'ego Janga.

Do tej pory nawet nie sądziłam, że ktoś może być zdolny do tak szybkiego pisania. Był już wieczór, a czarnooki przysłał trzysta wiadomości. Okazuje się, że można być wciąż irytującym snobem, nie wypowiadając na głos ani jednego słowa.

Niemal wszystkie SMS'y dotyczyły tego, jakim rzekomo jestem tchórzem i naiwniakiem. Myślał, że opuszczam szkołę przez Próbę Czasu. Podobno się przestraszyłam i uciekłam.

Ha, akurat!

Doskonale wiedziałam, jaka była rzeczywistość. A skoro on nie wiedział o mojej chorobie, tym lepiej dla mnie. Miałam w planach ignorować wszystkie wiadomości i nie brać ich do siebie, a po powrocie do szkoły zwrócić Jangowi telefon.

Psychopata Jang: Czyli naprawdę masz zamiar stchórzyć?

Psychopata Jang: Niewiarygodne!

Psychopata Jang: Spodziewałem się po Tobie niemal wszystkiego, ale nie tego, że jesteś zwykłym kamieniem. Pozwalasz się codziennie kopać przez tak wielu ludzi. Myślałem, że nie szukasz i nawet nie znasz czegoś takiego, jak prosta droga. A ty jedynie bezczynnie czekasz, aż ktoś Cię znowu kopnie.

Psychopata Jang: Albo po prostu zostajesz w tyle.

Psychopata Jang: Skoro lubisz, jak ktoś Cię kopie, to trzeba było powiedzieć. Milion razy powstrzymywałem się przed skopaniem Ci dupy.

Poprawka. Miałam zamiar ignorować wiadomości aż do tego momentu.

Tego było już za wiele! Proszę bardzo, niech mówi, że jestem ignorantką lub tchórzem, nawet nie zaprzeczę. Ale nikt nie będzie mnie obrażał od kawałków gruzu!

Wkurzona, wystukiwałam odpowiedź, wylewając w nią cały mój gniew i żale. Zanim zdążyłam ją wysłać, pojawiła się kolejna wiadomość.

Psychopata Jang: Nigdy nie czekaj na kopnięcie i nie szukaj prostej drogi. Kwiaty nie kwitną na gładkim asfalcie, lecz na wyboistej ziemi.

Psychopata Jang: Sama zdecyduj, czy jesteś gruzem, czy kwiatem.

Po przeczytaniu tych zaledwie trzech zdań, moja złość gdzieś wyparowała, a na jej miejscu pojawiło się uczucie, którego nie potrafiłam jednoznacznie określić.

Ulga? Spokój? Zdezorientowanie? Szok? Niepokój? A może wszystko po trochu?

Wiedziałam jedno. Chociaż w moich oczach Timothy Jang był moim największym wrogiem i kimś stworzonym na podobieństwo diabła, nikt, nigdy, nie powiedział mi czegoś tak dogłębnie trafiającego w czuły punkt duszy.

Te wiadomości były dla mnie czymś na kształt zapałki wrzuconej do kałuży benzyny. Nieświadomie zyskałam dodatkowe siły i determinację. Naszła mnie chęć spalenia wszystkiego, łącznie ze samą sobą. Być może po tym będę mogła zdecydować, czym jestem. Szybko spalającym się kwiatem, czy kamieniem niemożliwym do zniszczenia.

Nadal pamiętałam, że to właśnie przez chłopaka, którego twarz była zbyt piękna na tak okropną duszę, musiałam przechodzić przez tak wiele rzeczy i złych emocji, jednak ten sam chłopak w pewnym sensie mnie docenił. Niemal obca osoba dostrzegła, że mogłabym być pięknym, delikatnym kwiatem. Nie potrafili tego zrobić moi rodzice, a zrobił to arogancki, zarozumiały koszmar San Francisco.

Takie sytuacje potrafią podbudować bardziej, niż mogłoby się przypuszczać.

Ostatnie SMS'y zmieniły moje nastawienie. Postanowiłam wrócić jutro do szkoły, nie zważając na trwające zwolnienie lekarskie. Ani na to, że mój stan zdrowia wciąż pozostawał wiele do życzenia.

Może oprócz Janga jeszcze coś, a dokładniej ktoś, zmienił moje nastawienie i dodał otuchy.

Ivan: Mam nadzieję, że się nie poddajesz. Tym razem nie mogę Cię uratować przed zatonięciem, ale mogę czekać i Ci pogratulować, gdy nauczysz się unosić na wodzie.

***

Czując sporą determinację, wstałam we wtorek rano z łóżka. Nadal towarzyszył mi ból gardła i kaszel, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Aby nikt nie dostrzegł mojej słabej kondycji nałożyłam większą ilość makijażu, niż zazwyczaj. Spakowałam torbę na trening i ruszyłam do wyjścia.

– Dlaczego wstałaś!? Lekarz kazał Ci leżeć do końca tygodnia! – Usłyszałam krzyki babci dochodzące z kuchni.

– Mogę być jednocześnie kwiatem i kamieniem. I muszę to komuś udowodnić – odparłam, kończąc zakładać buty.

– Nic z tego nie rozumiem, ale mam nadzieję, że wiesz, co robisz – odpowiedziała spokojnie. – A po co Ci torba treningowa? – Przyjrzała mi się uważnie.

– Wracam do treningów. Nie boli mnie już noga i nie mam zamiaru się dłużej obijać.

– Rób, jak uważasz, ale jak coś Ci się stanie, to ja nie pokrywam kosztów operacji – stwierdziła, zapewne próbując mnie w ten sposób odwieść od pomysłu.

Byłam nieugięta. Wytrzymałam jej przenikliwy wzrok, z hardo uniesioną głową i zaplecionymi na klatce ramionami. Babcia Rose szybko zrozumiała, że nie zmienię zdania.

– Poczekaj dziesięć minut, to zrobię Ci śniadanie – westchnęła, kapitulując.

– Zjem coś w szkole, nie kłopocz się – ucałowałam staruszkę w policzek.

Ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, zacisnęłam pięści i przybrałam najbardziej obojętną minę, na jaką było mnie stać. Po tym, jak babcia uparła się, żebym chociaż zabrała jakąś przekąskę, wyszłam z domu.

Dzień w szkole wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewałam. Monotonne zachowania innych uczniów przestały robić na mnie wrażenie. Na każdej przerwie szłam z wysoko uniesioną głową, jakby w pobliżu nie było żadnych oczu wywierających dziury w mojej głowie. Skoro i tak zostałam przez wszystkich bezpodstawnie oceniona, nie widzę powodu to prezentowania się, jako pogodna i spokojna dziewczyna.

Mimo wszystko w porze lunchu nie poszłam na stołówkę. Obrałam za cel swoje bezpieczne miejsce. Ruby chciała pójść ze mną, ale zbyłam ją tłumaczeniami, że muszę iść coś załatwić. Ku mojemu zdziwieniu, Ivan już tam był.

Siedział na ławce, którą do tej pory zajmowałam z przyjaciółką. Chłopak, jakby wyczuł moją obecność, natychmiast przeniósł wzrok z drzew na mnie.

To, w jaki sposób promienie słońca oświetlały jego twarz i komponowały się z czarnym strojem, było... Urzekające.

Gdybym nie miała chłopaka, mogłabym nawet ośmielić się pomyśleć, że chciałabym być właśnie z takim człowiekiem. Oczywiście nie mówię o kimś z psychopatycznymi zapędami, a jedynie o cichym i spokojnym usposobieniu.

Ale Ivan był jednym z nich, dlatego tylko mogłabym tak pomyśleć, a nie, że faktycznie tak myślałam.

A moje serce było już zajęte przez Simona.

– Cześć – powiedział brunet delikatnie szatyn, gdy kończyłam wchodzić po schodach.

– Cześć – odparłam nieco ochrypnięta.

Usiadłam obok Ivana, zostawiając między nami bezpieczną odległość. Wyciągnęłam z torby pojemnik ze sporą ilością truskawek. Położyłam owoce między naszymi ciałami i zabrałam jedną truskawkę. Ivan zrobił dokładnie to samo.

Jedliśmy w ciszy, patrząc na dobrze nam znany widok. Jedynymi dźwiękami były moje sporadyczne kaszlnięcia.

Chociaż nie spędzałam zbyt wiele czasu z rówieśnikami, rzadko kiedy doświadczałam ciszy. Moje myśli bywały zbyt głośne. Ale wtedy było inaczej.

Głosy w głowie umilkły.

A ja niekontrolowanie lekko się uśmiechnęłam.

Ivanowi ten drobny gest nie umknął uwadze. Odwrócił głowę w moją stronę, uważnie przyjrzał się mojej twarzy i równie delikatnie uniósł kąciki ust. Po chwili znów siedział w poprzedniej pozycji, jednak teraz uniósł podbródek, aby promienie słońca ogrzewały jego twarz.

Urzekające.

– Udowadnianie, że się nie poddajesz, przychodząc do szkoły z chorobą, nie jest raczej mądrym posunięciem. Nie sądzisz, Auroro? – Zapytał półszeptem.

– Mnie się nie kopie. Tylko to próbuję udowodnić – odpowiedziałam pewnie.

Brunet wstał, zabrał swoje rzeczy, po czym delikatnie położył dłoń na moim barku.

– Do zobaczenia jutro. Dbaj o siebie i bierz leki.

Sprawdziłam godzinę na telefonie i uświadamiając sobie, że było już pięć minut po dzwonku, również spakowałam swoje rzeczy i podążyłam śladami Ivana.

Będąc kilkanaście stóp przed odpowiednią salą, dostrzegłam, zbliżającą się w moim kierunku, postać z burzą czarnych włosów. Moim skromnym zdaniem jego dusza jest dokładnie taka sama – czarna niczym smoła.

W pierwszej chwili mój instynkt przetrwania podpowiedział mi, że powinnam jak najszybciej biec do sali zajęciowej. Właśnie dlatego zachowałam się zupełnie odwrotnie. Nie mogłam dać po sobie poznać, że wzbudzał we mnie strach.

Nie mógł mieć nade mną przewagi, ani władzy.

Przyjęłam dokładnie taką samą postawę, jak rano w lustrze, ścisnęłam mocniej trzymane w dłoniach książki i pewnie ruszyłam przed siebie. W pierwszej chwili pomyślałam, że chłopak jest na tyle zarozumiałym narcyzem, że nie zauważył jedynej osoby na korytarzu. Jednak, kiedy nasze ciała się minęły, a brunet znajdował się, co najwyżej, dwie stopy za mną, znów usłyszałam ten ochrypły, lodowaty głos.

– Mam nadzieję, że udało Ci się odczytać wskazówki dotyczące naszego nadciągającego zakładu.

– To, że klepsydra wygląda imponująco, nie musi wcale oznaczać imponujących trudności z jej odczytaniem – powiedziałam, zatrzymując się i wciąż stojąc tyłem do Janga.

To było jawne kłamstwo. Nie miałam pojęcia, jak cokolwiek z niej odczytać, a co dopiero zrozumieć.

– Aby zobaczyć słońce, nie musisz czekać całej nocy, ale żeby zobaczyć księżyc, musisz czekać cały dzień – wyrecytował niczym najpiękniejszy wiersz.

Potem po prostu ruszył dalej.

Nic z tego nie rozumiałam. Chociaż nie chciałam, by brunet miał nade mną władzę, w takich chwilach sam fakt, że tak myślałam, wydawał się żałosny. Bo Timothy Jang cały czas zachowywał się tak, jakby miał władzę nad każdym.

***

Kolejne dwa dni szkoły były do siebie podobne. Na lekcjach i przerwach udawałam pewną siebie i starałam się nie zwracać na nic uwagi. Lunch jadłam już na stołówce, zaciągnięta przez Ruby. Charlie i Sophie zapewniali mnie, że nie mają problemu z moją obecnością, przyznając nawet, że się stęsknili.

Zaraz po zajęciach spędzałam dwie godziny na treningu. Z obolałym gardłem, kaszlem i ciągłym zwracaniem uwagi na kostkę, było to nieco problematyczne, ale dokładałam wszelkich starań, by przygotować się do zakładu. Bez względu na to, kiedy miał się odbyć. Trenowałam ciężko i sumiennie, starając się jak najszybciej wrócić do swojej kondycji z końca wakacji.

Wczoraj zauważyłam, że piasek znów się przesypał, ale nie w taki sposób, jak wcześniej. Ubyła minimalna ilość, a ziarenka zlatywały co kilka godzin. Z mojej dedukcji wynikało, że starcie z szatanem było coraz bliżej.

Muszę wygrać.

W takich chwilach przydałoby mi się wsparcie Simona, ale on też miał na głowie swoje sprawy. Głównie treningi i mecze futbolowe. Nie widzieliśmy się od dnia mojego zachorowania i nie miałam pojęcia, kiedy znów znajdzie czas, by się zobaczyć.

Tęskniłam za nim.

Nadszedł późny czwartkowy wieczór, a ja leżałam na łóżku i wpatrywałam się w czarno-złotą klepsydrę. Mechanizm uwalniał piasek w nieregularnych odstępach czasu i najróżniejszych porach dnia. W górnej bańce została zaledwie jedna piąta piasku, co było na początku. Czarna karteczka unosząca się na ziarenkach, pozostawała pusta. Ani jednego słowa.

Co miałam z tym zrobić?

Skąd miałam wiedzieć, kiedy mechanizm przepuści do dolnej bańki pozostałą część piasku?

Nawet nie wiedziałam, gdzie ma się odbyć Próba Czasu. Tak naprawdę nie wiedziałam nic.

Nie chcąc przegapić właściwego momentu, postanowiłam nie spać. Nie mogłam się poddać bez walki. Musiałam uważnie obserwować klepsydrę. Dokładnie tak, jak radził Jang.

Byłam nieco śpiąca od wciąż zażywanych leków. Walczyłam sama ze sobą. Kiedy było po północy, a moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe, od zaśnięcia uratował mnie dźwięk wiadomości. Sięgnęłam zaspana po telefon.

Rub: Wciąż trzymam kciuki <3

Rub: Jesteś najlepsza!

Niespełna pięć sekund później przyszły kolejne dwa SMS'y.

Psychol Jang: Aby zobaczyć słońce, nie musisz czekać całej nocy, ale żeby zobaczyć księżyc, musisz czekać cały dzień.

Psychol Jang: A jeśli czytałaś Małego Księcia, to zapewne wiesz, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Jego wiadomości od razu postawiły mnie na nogi. Wiedziałam, że nie bez powodu w pierwszej wiadomości napisał dokładnie to samo, co dwa dni temu powiedział na korytarzu. To musiało być istotne. Stanowić wskazówkę.

Co z drugim SMS'em? Oczywiście, że czytałam Małego Księcia. To była jedna z moich ulubionych książek, ale nie miałam pojęcia, jak ten cytat miał mi pomóc. Co miałam zrobić z tymi informacjami?

Niewidoczne... Czego nie widziałam? Moje oczy albo musiały czegoś nie widzieć albo nie były w stanie czegoś zobaczyć.

Na przykład czegoś takiego, jak... Napis!

Może kartka umieszczona w szkle wcale nie była pusta, tylko ja nie potrafiłam zobaczyć, co jest na niej zapisane? Jak miałam to dostrzec? Serce w tym przypadku nie mogło pomóc mi tak, jak pomogło Małemu Księciu.

Myślałam i myślałam. Przetwarzałam w głowie wszystkie spotkania z Jangiem, szukając w jego słowach lub zachowaniach jakiejkolwiek podpowiedzi. Jedyne, co wydawało się w jakimś stopniu istotne, to przedostatnia wiadomość. Odkąd go poznałam, nigdy niczego nie powtarzał. To był pierwszy raz, gdy powiedział coś dwa razy.

Spędziłam kolejną godzinę na wpatrywaniu się w SMS'a. Moje oczy piekły niemiłosiernie, ale nie poddawałam się. Szukałam powiązań. Czegokolwiek.

Rozproszył mnie przejeżdżający obok domu samochód, który najwidoczniej musiał zapomnieć o wyłączeniu świateł drogowych. Ich światło wpadło przez okno pokoju, nieco mnie oślepiając.

Momencik...

Światło! Oczywiście!

Dlaczego nie zauważyłam tego wcześniej? Słońce i księżyc. Promienie słoneczne i blask księżyca. Łączy ich światło.

A kiedy nie możemy czegoś dostrzec? Na przykład wtedy, gdy jest ciemno. Tak czarno, jak odcień kartki w klepsydrze.

Z zawrotną prędkością podniosłam się do siadu i włączyłam latarkę w telefonie. Skierowałam światło w górną bańkę, starając się podświetlić czarny pasek. Jeśli się nie myliłam, a słowa zostały zapisane czarnym markerem, to pod wpływem światła powinny pobłyskiwać, wybijając się z czarnego tła.

Tak właśnie było.

Nie chcąc przegapić żadnego szczegółu, wyszłam spod kołdry i wzięłam leżącą na biurku lupę. Wróciwszy do łóżka, w jedną dłoń chwyciłam ponownie telefon, w drugą szkło powiększające. Wytrzeszczyłam oczy, uważnie wpatrując się w podświetlaną kartkę.

Może zamiast zawsze uciekać, stawisz czoła konsekwencjom?

Spodziewałam się jakiegoś konkretnego adresu, albo chociaż współrzędnych geograficznych, a nie kolejnej zagadki. Odkąd tylko pojawiłam się w Lowell High School, każdego dnia stawiam czoła konsekwencjom decyzji. O co więc chodziło? Jak powinnam to zrozumieć?

Zawsze uciekać... Czy chłopak wiedział coś o mojej przeszłości? Nigdy mu nic nie mówiłam. Nie zdradziłam też prawdziwego powodu, przez który nauczyłam się szybko biegać.

Biegać! Ależ jestem głupia!

Sama mu to powiedziałam. Pierwszego dnia szkoły wybiegłam ze stołówki, a on gonił mnie po bieżni. Powiedziałam wtedy, że zawsze będę przed nim uciekać.

Jakim cudem to zapamiętał?

I dlaczego teraz wykorzystywał te słowa przeciw mnie?

Odpowiedź mogła być tylko jedna – konsekwencją był on, a miejscem, gdzie miałam mu stawić czoła, zamiast uciekać, jak wcześniej, był szkolny stadium. To jedyne logiczne rozwiązanie.

Duma z samej siebie niemal natychmiast mnie uśpiła. Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy obudził mnie dzwoniący telefon. Coś jednak się nie zgadzało. Mój budzik miał ustawioną zupełnie inną melodię.

Przetarłam oczy i sięgnęłam po urządzenie. Momentalnie zmrużyłam oczy przez oślepiające światło ekranu. Kiedy w końcu przyzwyczaiłam się do jasności, dostrzegłam na wyświetlaczu połączenie od Ivana.

– Halo? – Zapytałam zaspana.

– Słuchaj uważnie co teraz powiem – powiedział bardzo powoli i wyraźnie, po czym zrobił krótką przerwę. – Timothy prawdopodobnie mnie zabije, jeśli się dowie, że Ci powiedziałem, dlatego ani słowa, nikomu, o tym telefonie. Skoro przed chwilą usłyszałem Twój zaspany głos, to prawdopodobnie nie obserwowałaś przez ostatnie kilka godzin klepsydry – westchnął zmęczony. – Próba Czasu jest dzisiaj. O piątek rano. Zrozumiałaś?

– Tak, tak, w porządku. To życzę dobrej nocy – ziewnęłam i miałam zamiar rozłączyć połączenie.

– Wyzwanie jest dzisiaj o piątej rano – powtórzył dosadniej. – Jest prawie czwarta trzydzieści.

Starałam się rozbudzić i przeanalizować słowa Ivana.

O Boże!

– Co!? I dopiero teraz mi o tym mówisz!? – zapytałam przerażona, niemal wybiegając z łóżka.

– Próbuję się do Ciebie dodzwonić od prawie trzydziestu minut – wyjaśnił markotnie.

– Matko, przepraszam. Te tabletki są naprawdę mocne i śpię po nich, jak zabita. Nieważne. Dzięki za pomoc – powiedziałam niezbyt spójnie, wyciągając ubrania z szafy.

– Auroro?

– Tak, Timothy się nie dowie. Spokojnie.

– Tak, to też, ale... Pomogłem Ci, więc mam nadzieję, że dobrze wykorzystasz tę szansę – powiedział już znacznie spokojniej, po czym się rozłączył.

Tak, to z pewnością było miłe, ale nie mam teraz czasu na miłe rzeczy.

Nie mam czasu na nic...

Jestem spóźniona!

Mam niecałe trzydzieści minut do rozpoczęcia wyzwania, a dopiero co skończyłam się ubierać. Autobusy o tej godzinie nie jeździły, więc został mi jedynie bieg. Przynajmniej mogłam zafundować sobie szybką rozgrzewkę, Ale to nie zmieniało faktu, że Jang był dupkiem!

Pieprzone gierki!

Założyłam wygodne ubrania sportowe, zapięłam na ramieniu opaskę na telefon, a w rękę chwyciłam klucze od domu i klepsydrę. Jeszcze nigdy tak szybko nie wyszłam z domu.

To była naprawdę dobra rozgrzewka. Zostało mi piętnaście minut, a miałam jeszcze niecałą milę do szkoły. Oczywiście, że normalnie mogłabym to przebiec w jakieś sześć minut, ale nie teraz. Nie miałam pojęcia, jaki bieg mnie czeka, więc byłam zmuszona oszczędzać siły. Jeśli byłabym zmęczona, nie dałabym rady dotrzymać Jangowi tempa.

W międzyczasie odczytałam kolejną wiadomość.

Rub: Mi Charliemu i Soph udało się kupić bilety

Rub: Nigdzie Cię nie widze, ale jak coś to siedzimy w pierwszym rzędzie i trzymamy kciuki

Niewiarygodne! Czyli o wszystkim wiedziała i nic nie powiedziała!? Przecież tak nie można! Powinna mi powiedzieć!

O ile to nie była jakaś kolejna zasada albo zastraszanie rówieśników, że może wiedzieć każdy, z wyjątkiem mnie.

Wtedy mogę wybaczyć Ruby.

Wkurzona, z buzującą w ciele adrenaliną, dobiegłam na szkolny stadion z pięciominutowym zapasem. I dopiero wtedy dotarł do mnie sens wiadomości przyjaciółki. Całe trybuny były zapełnione ludźmi. Przyszła zapewne cała szkoła, a może i osoby spoza niej.

Obłęd...

Stadion lekkoatletyczny został w pełni oświetlony, niczym w trakcie prawdziwych zawodów. Z daleko można było usłyszeć wrzawę i podekscytowane rozmowy, które przeplatały się z muzyką puszczaną z głośników. Robiłam kolejne kroki w przód, nie mogąc wyjść z podziwu, jak stadion się prezentował.

Jakim cudem szkoła pozwalała na takie rzeczy!?

W niezmiennym szoku rozglądałam się w każdą możliwą stronę. Zdecydowałam się pójść w kierunku kilku, zebranych na bieżni, osób. Założyłam, że właśnie tam rozpocznie się rywalizacja.

Z każdym krokiem czułam coraz większy niepokój i dostrzegałam nowe rzeczy, których nie spodziewałam się zobaczyć.

Palące się pochodnie z zewnętrznej strony bieżni, ścianka, basen z wodą... Zasieki!?

– Proszę, proszę – usłyszałam cmokanie. – Mam rozumieć, że lubisz widowiskowe wejścia? – zadrwił Jang, krzyżując ręce.

– Mam rozumieć, że lubisz mieć zawsze obszerną widownię? – odbiłam piłeczkę, z otępieniem przejeżdżając palcem wskazującym po trybunach.

Charlie miał rację, że ktoś ucieszy się z mojej niedoli. Musieli zebrać z biletów kupę kasy.

– Upokarzanie kogoś smakuje lepiej, gdy inni również mogą to zobaczyć – wzruszył ramionami.

– Dobra, rozstawiliśmy i sprawdziliśmy każdą przeszkodę, łącznie z kamerami na linii mety – wyjaśnił Mason, podchodząc do nas wraz z Elliotem.

– Wszystko w porządku. Za dziesięć, piętnaście minut możecie zaczynać – poinstruował ten drugi.

– Już mówiłem, że to niepotrzebne. Mogę się założyć, że maksymalnie po stu jardach przestanie dotrzymywać mi tempa, albo podda się po którejś przeszkodzie, więc będzie oczywiste, kto wygrał – powiedział z wyższością i cynicznym uśmiechem.

– Pycha przywodzi człowieka do upadku, lecz pokorny duchem dostępuje czci – zacytowałam słowa z Biblii, tym samym wybijając bruneta nieco z dobrego humoru. – Rozumiem, że klepsydra już się do niczego nie przyda? – Zapytałam, na co chłopak skinął głową.

Odłożyłam wszystkie zbędne rzeczy na ławkę zawodników i ponownie rozejrzałam się po stadionie.

To wyglądało... Makabrycznie.

– Chyba powinieneś wywiązać się z podpisanych dokumentów i wyjaśnić mi, na czym będzie polegał zakład – powiedziałam zamglonym głosem, podchodząc z powrotem do Janga.

– Nie widać? Bieg z przeszkodami.

– Skoro to bieg z przeszkodami, to dlaczego na bieżni nie ma ustawionych żadnych przeszkód, tylko na zewnątrz? – Zdziwiłam się.

– A jak wyobrażasz sobie, chociażby, czołganie się pod siatką z błotem? Chciałaś rozlać błoto na tory? – Odparł apatycznie.

Jakie, do cholery, czołganie się po błocie!?

Jang, widząc moją zdezorientowaną minę, westchnął oburzony i kontynuował.

– Słyszałaś kiedyś o czym takim, jak survival race? – Zapytał oschle.

– Obiło mi się coś o uszy – przytaknęłam.

– Za chwilę będziesz mogła wciąż udział w takim biegu. Stworzonym przeze mnie, z myślą o tym, jakże, wyjątkowym dniu, Panno Freeman – przewrócił oczami i ruszył w kierunku Elliota.

Chyba zaszła jakaś wielka pomyłka. Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam brać w tym udziału. Jak mam niby przeżyć, skoro dosłownie ten zakład będzie opierał się na wyścigu przetrwania!? A fakt, że wymyślił go sam Jang, tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że został stworzony tak, bym nie przetrwała!

Znów nie potrafiłam uspokoić swojej głowy i trzęsących się rąk. Wzięłam kilka głębokich wdechów, które na niewiele się zdały. Poprawiłam sportowy T-shirt, ponownie zawiązałam sznurówki i poprawiłam kucyk na głowie. Podskoczyłam kilka razy, zrobiłam ostatnie wdechy uspokajające i ruszyłam w tym samym kierunku, co wcześniej Jang.

Byłam tylko ja i bieżnia. I Jang. I kilkadziesiąt rzeczy, które wyglądały na cholernie niebezpieczne.

– Wyjaśnię wam na szybko zasady, chociaż nie ma zbyt wiele do tłumaczenia – powiedział widocznie podekscytowany Elliot.

Naprawdę, Elliocie Woodzie? Nie ma co tłumaczyć? Kolejny wariat!

– Rozegraliśmy szybką partyjkę marynarzyka i jestem szczęśliwcem, który będzie Waszym sędzią startowym – kontynuował z promiennym uśmiechem. – Wokół bieżni jest rozłożonych siedem różnych stanowisk. Wymienię teraz każdą zgodnie z kolejnością ich pokonywania. Zaczynacie od przeplatanki, czyli biegu w oponach, po czym musicie przejść przez ściankę o wysokości ośmiu stóp. Następnie czeka Was basen z wodą i lodem, aby po chwili podjąć się przejścia pod tkaninową siatką zatopioną w błocie. Gdy się z tym uporacie, będziecie musieli pokonać, wyłącznie za pomocą rąk, metalowe drabinki. Potem czeka Was kolejne schylanie, ale tym razem pod zasiekami. Polecam uważać na gałki oczne i inne delikatne części ciała, bo można się nieźle pokłóć. Przedostatnią przeszkodę stanowi gęsta, oduszająca zapora dymna. Na samym końcu musicie zmierzyć się z biegiem po rozżarzonym drewnie. Jeśli uda Wam się wytrwał siedem przeszkód, wbiegacie na bieżnię i pokonujecie jedno pełne okrążenie, kończąc tutaj, gdzie stoimy teraz, czyli na jednoczesnej linii startu i mety. Startujecie z bloków startowych. Jeden falstart nie będzie oznaczał dyskwalifikacji, a jedynie ponowne rozpoczęcie biegu. Drugi falstart tej samej osoby oznacza dyskwalifikację. Na całym terenie są rozłożone kamery i fotokomórki, dzięki czemu Wasze poczynania będą na bieżąco śledzone.

– Proszę zebranych o uwagę! Za chwilę rozpoczniemy Próbę Czasu, dlatego proszę o ciszę – przez mikrofon, z pełną powagą, odezwał się Mason, a kilka sekund później, na szkolnym stadionie, rzeczywiście nastała idealna cisza. – Zaczynamy! – Wykrzyczał z ogromnym uśmiechem blondyn, a po stadionie rozniosły się gromkie oklaski i wiwaty.

Przymknęłam na chwilę oczy, jak to miałam w zwyczaju przed każdym startem. To jedyny moment, kiedy potrafiłam w pełni wyłączyć swoją głowę. Byłam tylko ja i ta chwila. Ja i moje nogi. Płuca i serce.

Zdeterminowana, ponownie spojrzałam na bieżnię. Startowaliśmy z tej samej długości, z wyrysowanej sprayem czerwonej linii. Mój plan przewidywał jedno – pobiec tak szybko, jak tylko było to możliwe. Początkowo zgodziłam się na zakład, by ocalić życie Simona, ale teraz chciałam to również zrobić dla samej siebie.

Zbyt wiele razy w życiu zostałam upokorzona i nie chciałam na to więcej pozwalać.

Usłyszałam wyraźnie w głośnikach głos Elliota mówiący "Na miejsca". Przyjęłam pozycję klęku podpartego, opierając odpowiednio stopy o ścianki bloków i wyprostowałam ręce w stawach łokciowych. Dłonie ustawiłam idealnie przed linią startową na szerokości barków.

Usłyszałam "Gotów". Rozluźniona uniosłam biodra nieco powyżej poziomu barków.

Usłyszałam strzał z pistoletu.

I ruszyłam. A już po chwili rozbrzmiał drugi wystrzał.

Falstart.

– Ups – wydusił z siebie Jang, drapiąc się po głowie i śmiejąc się prosto w moją twarz, gdy wkurzona odwróciłam głowę w jego stronę.

Oczywiście. Czego innego mogłam się spodziewać. Lekceważył mnie i pogrywał. Nie ze mną takie numery. W tym momencie trzymałam nerwy na wodzy.

Wszystkie, z wyjątkiem przerażenia. Przecież nikt normalny nie byłby spokojny, wiedząc, że za chwilę będzie musiał przebiec przez gorące kawałki drewna!

Odetchnęłam głębiej i ponownie stanęłam we właściwym miejscu. Nie obchodziło mnie to, że teoretycznie Jang był starszy, lepiej zbudowany i miał przewagę płci. Ja mam swoje nogi i talent, któremu, w tamtym momencie, w pełni zaufałam.

Usłyszałam te same komendy, co niespełna minutę wcześniej. Później kolejny strzał. I znów ruszyłam.

Nie zważając na nic.

Przeplatanka wydawała się stosunkowo najłatwiejsza ze wszystkiego. Mieliśmy podobne ćwiczenia na treningach, a ja pracę nóg miałam wyćwiczoną niemal do perfekcji. Ukończyłam pierwszą przeszkodę bez obrażeń, na równi z brunetem.

Ścianka była znacznie wyższa ode mnie. Miałam trudności z przeskoczeniem. Ponawiałam próbę przejścia cztery razy. Rozbawiony Jang siedział okrakiem na drewnie i przyglądał mi się z góry.

– Może podać Ci pomocną dłoń? – Zadrwił.

Wystawiłam w jego kierunku środkowy palec, po czym zrobiłam rozbieg i wybiłam się najwyżej, jak potrafiłam. Udało mi się chwycić górnej części. Podparłam się nogami i wspięłam. Chłopak, widząc to, szybko zeskoczyć ze ścianki i ruszył przede mną.

Trzecia przeszkoda była niemal ponad moje siły. Nigdy nie brałam kąpieli w zimnej wodzie, a co dopiero w lodowatej. Skorzystałam ze swojej szybkości i przebiegłam przez basen niczym błyskawica, jedynie raz tracąc nieco równowagi. Jang wciąż był przede mną. Pokonał basen szybciej i podbiegał do ogromnej kałuży błota.

On był w połowie, ja dopiero zaczynałam. Ale szybko mogłam zyskać przewagę. W ostatnim czasie faktycznie nieco schudłam, dzięki czemu moja sylwetka była smuklejsza. Jang nie tylko był wysoki, ale również umięśniony. W tym przypadku jego postura uniemożliwiała swobodne przeczołganie się pod siatką zatopioną w błocie. Udało mi się go przegonić. Wyszłam cała ubrudzona od błota, biegnąc w stronę rozstawionych drabinek.

Moje ręce były już zmęczone po podciąganiu się na ściance, ale musiałam temu jakoś sprostać. Szybko zrozumiałam, dlaczego stacje były w takiej, a nie innej kolejności. Błoto na ciele uniemożliwiało dobrą przyczepność. Moje dłonie ślizgały się na drążkach. Zrobiłam kilka podejść, ale chwyt był na tyle niestabilny, że od razu spadałam. Próbowałam szybko coś wymyślić. Nic wpadłam na rozwiązanie, Jang pojawił się obok i sam mi je podał. Ściągnął koszulkę i otarł dłonie w czystą skórę brzucha, po czym sprawnie przystąpił do pokonywania metalowych drążków. Na szczęście założyłam stanik sportowy, więc chwilę później stałam bez koszulki. Przewiesiłam ubranie przez biodra i zrobiłam dokładnie to samo, co Jang. Chłopak zyskał jednak znaczącą przewagę. Jego umięśnione ramiona w tym przypadku się przydały. Moje były porażką.

W końcu, po niemiłosiernych męczarniach, udało mi się złapać ostatni drążek drabinki i ruszyć do kolejnej stacji. Nadszedł jeden z momentów, których obawiałam się najbardziej. Zasieki. Wszystko wszystkim, ale to już było przegięcie. Zanim weszłam pod druty, założyłam koszulkę, by choć trochę uniknąć zadrapań. Widziałam, jak Jang, z widocznymi zadrapaniami na ramionach, zbliżał się do końca przeszkody. Nie mogłam zostać w tyle. Zdecydowałam się na odważne rozwiązanie. Położyłam się wzdłuż zasieki, skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, maksymalnie przyciągając je do sylwetki i zaczęłam się obracać. Na szczęście moja sylwetka była na tyle drobna, że w momencie wykonywania obrotu, nie dotykałam przeszkody. Udało mi się wyjść stamtąd szybciej, niż zakładałam.

Na zaporę dymną również przygotowałam w głowie plan. Podniosłam ubłoconą koszulkę i przytkałam ją do twarzy, zakrywając usta oraz nos. Pomimo tego czułam, jak zrobiło mi się nieco duszno. Biały dym był naprawdę gęsty. Na tyle, że z trudem widziałam kierunek, w którym powinnam pobiec. Nie chciałam wiedzieć, czym tak naprawdę był ten dym, albo co do niego dodali.

Wybiegając ze sztucznej chmury, widziałam przed sobą Janga kończącego już ostatnią przeszkodę. Ja dopiero podbiegałam do rozżarzonego drewna, a brunet już zmierzał na bieżnię. Nie mając chwili do stracenia, wzięłam głęboki wdech, ignorując pojawiający się ból głowy i ruszyłam znów przed siebie. Postanowiłam zacząć sprint znacznie wcześniej. Nie było sensu się oszczędzać.

Od tego zależało tak naprawdę wszystko. Moje życie. Dobroć. Człowieczeństwo.

Timothy Jang nie mógł wygrać.

Pobiegłam tak szybko, że z ledwością poczułam coś ciepłego pod stopami. Nie zatrzymując się, pędziłam w stronę wyznaczonego początku biegu na bieżni. Po zaledwie kilku stopach, weszłam w swój rytm.

Sprawne, ale równe wymachy ramion, plecy wyprostowane, ciało lekko pochylone do przodu, każdy skok w przód wykonywany ze śródstopia. A co najważniejsze, równe oddechy i energiczne przebieranie nogami. Cała siła jest była w moich nogach. To one musiały mnie ponieść do zwycięstwa.

Biegłam tak, jakby nie było nikogo wokół. Jakby wszystko, oprócz mnie, się zatrzymało. Właśnie dla takich wrażeń kocham to robić. Bieganie było dla mnie lepszym życiem. Lekkoatletyka opierała się na ciągłej rywalizacji, a nie na gromadzeniu fortun. Chodziło wyłącznie o gromadzenie i wykorzystywanie talentu.

Pędziłam przed siebie, czując wiatr w zepsutych włosach. Musiałam włożyć nieco więcej wysiłku. Błoto na ubraniach zaczęło zastygać, tym samym czyniąc mnie znacznie cięższą. Z każdą sekundą, zamiast tracić na sile, przyśpieszałam. Biegłam tak, jakby moje życie od tego zależało. Jakbym nie mogła się zatrzymać, bo inaczej zginę.

Bo w istotcie tak właśnie było.

Sprawnie pokonywałam dzielący mnie z Jangiem dystans. Nim zdążył się obejrzeć, byłam już przy jego ramieniu. Minimalnie odwróciłam głowę w jego stronę nie zwalniając tempa. Chłopak zrobił dokładnie to samo. Na ułamek sekundy nasze spojrzenia się zetknęły. I poczułam coś naprawdę dziwnego. Jakby piorun uderzył w moje ciało. Dokładnie tak, jakbyśmy się nawzajem naelektryzowali.

Szybko wyrzuciłam myśl ze swojej głowy i znów, w pełni, skupiłam się na pokonywanym dystansie.

Biegliśmy z tą samą prędkością, a do mety pozostawało coraz mniej jardów. Naprężyłam całe swoje ciało i włożyłam w każdy ruch jeszcze więcej siły i energii. Włożyłam w te kilka ostatnich ruchów całą swoją moc. Całe swoje serce.

I przekroczyłam linię mety.

A on przekroczył ją razem ze mną.

Nie miałam pojęcia, kto wygrał.

Naprawdę się starałam, ale nie byłam pewna, czy to wystarczyło.

Uniosłam głowę znad bieżni, ciężko dysząc. Spojrzałam w stronę czarnookiego. Wyglądał nie tylko na zmęczonego, ale przede wszystkim na zaskoczonego. Jakby nie wiedział, co się właśnie wydarzyło. Jakby stracił całą wcześniejszą pewność siebie.

A na trybunach, kolejnego, tego dnia, poranka, zapanowała idealna cisza.

– Chciałbym poinformować, że mamy dość niespodziewaną sytuację – rozniósł się po całym stadionie głos Elliota. – Fotokomórka zarejestrowała dokładnie ten sam czas. Całość biegu z przeszkodami zająć zawodnikom siedemnaście minut i dwadzieścia cztery sekundy. Prosimy o cierpliwość, w zaistniałej sytuacji musimy sprawdzić nagrania z kamer, aby podać zwycięzcę – wytłumaczył Latynos, zmierzając w towarzystwie Masona w stronę kamer ustawionych na linii końcowej.

Stałam jakieś sześć stóp od swojego rywala i po prostu na niego patrzyłam. A on patrzył na mnie. Obserwowałam uważnie jego zmierzwione od wiatru czarne kosmyki włosów, niektóre ubrudzone od błota. Pojedyncza kropla potu spływała po jego czole. Oddychał niemiarowo, wciąż zmęczony, z lekko rozwartymi ustami. Policzki miał delikatnie poczerwieniałe.

Poczułam to samo, co w trakcie ostatnich sekund biegu. W tej samej chwili, Jang ruszył w moim kierunku.

– Jakim cudem potrafisz tak szybko biegać? – Zapytał zszokowany. – Nie sądziłem, że uda Ci się przejść wszystkie przeszkody, a co dopiero, że mnie dogonisz. Z ledwością dałem radę utrzymać Twoje tempo – powiedział z wciąż przyśpieszonym oddechem.

– Naprawdę chcesz wiedzieć, jakim cudem potrafię tak szybko biegać? – Odetchnęłam ciężko, zwilżając językiem usta.

– Tak. Chcę wiedzieć, dlaczego coś niemożliwego stało się faktem – popatrzył uważnie.

– Gdy biegnę, wyobrażam sobie, że uciekam przed przeszłością. Oto moja tajemnica.

Chłopak wpatrywał się we mnie jeszcze intensywniej, niż wcześniej, o ile było to w ogóle możliwe. Był zszokowany tym, co się stało i jeszcze bardziej tym, co właśnie usłyszał. Pierwszy raz widziałam Timothy'ego Janga, niepotrafiącego ukryć emocji.

W końcu chciał coś powiedzieć, ale głos Elliota go wyprzedził.

– Dziękujemy za cierpliwość! Chcemy, aby wszyscy na własne oczy zobaczyli ujęcie z obu kamer, dlatego prosimy o spojrzenie na telebim – wydał polecenie.

Wszyscy zebrani, w tym również ja i Jang, przenieśliśmy spojrzenia na duży ekran. Na telebimie ukazało się ujęcie z prawej kamery, następnie z lewej.

Niemożliwe.

– Wszyscy jesteście świadkami tego historycznego momentu. W dzisiejszej Próbie Czasu nie zostanie wytypowany zwycięzca. Nawet najmniejszy cal twarzy, nawet najmniejszy fragment stopy, nie przesądził o wygranej. Ciała Timothy'ego i Aurory wyglądają, jak zlepione. Są wręcz idealnie zsynchronizowane, dlatego zakład niespodziewanie kończy się remisem – oświadczył z powagą Elliot. – Dziękujemy wszystkim za liczne przybycie i do zobaczenia kolejnym razem – pomachał razem z Masonem, po czym ukłonili się dostojnie, niczym aktorzy po rozegranej sztuce.

Wszyscy oglądający zaczęli się rozchodzić. W akompaniamencie niedowierzania i niezrozumienia, oczywiście.

Aż nagle ktoś mnie uścisnął.

– Nie mogę uwierzyć! Tak się cieszę, że Ci się udało! – Zaczęła wykrzykiwać Ruby.

W końcu to do mnie dotarło. Jang nie wygrał. Nie musiałam spełniać żadnego życzenia.

Naprawdę mi się udało.

Kiedy to zrozumiałam, moje ciało odzyskało wszelkie funkcje. Zamrugałam, próbując powstrzymać zbierające się łzy i odwzajemniłam uścisk przyjaciółki. Razem zaczęłyśmy podskakiwać z radości i piszczeć, jak małe dziewczynki.

– Udało mi się! – Krzyknęłam uśmiechnięta od ucha do ucha.

– Co Ci się udało? – Zapytał Jang, przecierając swoje ubłocone ciało czystym ręcznikiem i ponownie się do mnie zbliżył.

– To, że nie muszę spełniać żadnego Twojego życzenia – odparłam dumnie, zakładając ręce na biodra, kołysząc się przy tym na palcach.

– Och, oczywiście, że musisz spełnić mojego życzenie – odparł obojętnie, rzucając na bok ręcznik. – Był remis. Rozumiesz?

Zdziwiona, zmarszczyłam brwi i naprawdę nie rozumiałam, o czym ten człowiek do mnie mówił. W końcu brunet westchnął zmęczony.

– Cytuję fragment zasad Próby Czasu, które podpisałaś. "Osoba przegrywająca zobowiązuje się spełnić jedno życzenie zwycięzcy". – zrobił krótką przerwę. – Remis, jak sama nazwa wskazuje, nie jest wygraną, a to oznacza, że automatycznie stajesz się przegranym. Co jest równoznaczne z tym, że musisz zrobić to, co będę Ci kazał zrobić.

Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to mrugać. Dosłownie odebrało mi mowę. Ruby stała tak samo nieruchomo. Nie mogłam w to uwierzyć.

Naprawdę mi się nie udało.

– Zatem chcesz usłyszeć moje życzenie? – Zapytał zaciekawiony Jang.

Mogłam się kłócić. Mogłam znaleźć argumenty i próbować się bronić w zaistniałej sytuacji. Ale prawda była taka, że nic by mi to nie dało. Nie zrozumiałam w pełni zasad, więc za szybko się ucieszyłam. I tylko ja byłam temu winna.

Poza tym, byłam sportowcem. Sportowcy powinni być honorowymi ludźmi trzymającymi się zasady rywalizacji fairplay.

Nie pozostało mi nic innego, jak ponieść konsekwencję swoich czynów.

Nawet jeśli miały oznaczać upadek mojej moralności.

– W porządku – westchnęłam zrezygnowana, przecierając zmęczone oczy. – Mam do Was dołączyć, tak?

Odpowiedziałam za chłopaka, domyślając się, co powie. Przecież dał mi wcześniej jasno do zrozumienia, że właśnie tego dążył. Chciał zobaczyć, jak daleko wytrwam w dobroduszności.

– Oczywiście, że nie – niespodziewanie, chłopak zaprzeczył. – Jeśli myślałaś, że uda Ci się mnie w jakimś stopniu przechytrzyć, odgadując moje życzenie, to wiedz, że jest to niemożliwe. Wcześniejsza sytuacja była sztuczką. Zatem – odkaszlnął teatralnie. – Panno Auroro Freeman, ponieważ wygrałem nasz zakład, życzę sobie, abyś zerwała ze swoim chłopakiem. Moja prośba ma limit czasowy. Siedem dni. – uśmiechnął się wyraźnie zadowolony ze swoich słów.

Za kogo on się uważał, by prosić mnie o coś takiego!?

Moje czyny nigdy nie były zbyt mądre, dlatego konsekwencje zawsze były mocno odczuwalne. Tak było i tym razem.

Wzięłam głęboki wdech z zamiarem nawrzucania Jangowi i wyładowania kumulującej się złości. Niemal wydobyłam z siebie pierwszy dźwięk, aż nagle mnie olśniło.

W głowie pojawiła się ta jedna myśl, która była w stanie mnie ocalić.

Niemożliwym jest przechytrzenie Janga? Skoro tak powiedział, to nie zdawał sobie sprawy, jak wiele sytuacji była w stanie przeanalizować moja głowa. Ile scenariuszy i rozwiązań pojawiało się przed moimi oczami każdego dnia.

I zapewne nie wiedział, że zapamiętałam absolutnie wszystkie słowa z podpisanych dokumentów.

Pieprzony manipulant musiał pomyśleć, że strach znów odbierze mi umiejętność racjonalnego myślenia. Otóż nie tym razem.

– Wiesz, Jang... – zaczęłam, podchodząc bliżej do bruneta i patrząc z pogardą. – Tak się składa, że przed wspomnianym podpunktem był jeszcze jeden, ciekawy zapis, który brzmiał: "Aby uchodzić za zwycięzcę Próby Czasu, należy bezwzględnie wygrać" – powiedziałam pewnie, a arogancki uśmiech Janga natychmiast został zastąpiony czystym gniewem. – Remis nie jest bezwzględną wygraną.

Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Może i nie byłam zwyciężczynią, ale tak się właśnie poczułam. 

*******

#dalvatime #dalvaTOL

tiktok i twitter: autorkadalva

Link do playlisty: https://open.spotify.com/playlist/41AEObikP7mgGO49p4sOZM?si=e7d3621c69fe4c36

Continue Reading

You'll Also Like

47.1K 1.1K 41
"Pragnęłam go. Wszystkiego, co z nim związane. Jego demonów, zranionej duszy, jego ust na moim ciele. Ust, które paliły mnie, ściągając na mnie piekł...
232K 7K 54
Maeve straciła rodziców w wieku dziesięciu lat. Wychowali ją dziadkowie, a po ich śmierci przeprowadza się do nielubianej ciotki do Los Angeles, zost...
164K 10.7K 34
[Okładkę wykonała @Stokrotka_22_11] Hazel Gonzales, to utalentowana, ale zamknięta w sobie siedemnastolatka, która przenosi się do elitarnej szkoły s...
28.1K 654 22
Siedemnastoletnia Aurora Evans jest kochającą czytać romanse blondynką o błękitnych oczach. Dziewczyna od lat jest zakochana w starszym o trzy lata b...