TIME of lies | ZOSTANIE WYDAN...

By autorkadalva

250K 6.4K 1.3K

Aurora Freeman, obiecująca lekkoatletka, za sprawą stypendium zyskuje możliwość wkroczenia w mury nowego lice... More

DEDYKACJA
Prolog
1. Wszystko ma swój początek
2. Upragniony spokój
3. Spływające krople piękna
4. Nowy niedźwiedź w głowie
5. Przyjemny krzyk zagłuszający nieznośną ciszę
6. Początek kształtującego dobra, a może...
7. ...Kształtujące zło
8. Zrób to, co potrafisz najlepiej
9. Nie wiesz, co narobiłaś, dziewczyno
10. Współczesna bitwa pod Saratogą
11. Przypadki losu zahaczające o głupotę
12. Odrobina prawdy
13. Zasady genialnych szaleńców
14. Przegrzany iloraz inteligencji
15. Słodko-gorzkie zwycięstwo
17. Sztuczna uprzejmość
18. Zaliczony dołek
19. Nietypowa piłeczka golfowa
20. Opady wylewające się spod powiek
21. Syndrom Matki Teresy
22. Wiara bywa zgubna
23. Pierwszy krok w stronę sukcesu
24. Czasami zastanawiamy się, dokąd zmierzamy
25. Bieg ognia w kałuży benzyny
26. Arogancja przysłaniająca prawdę
27. Dar przekonywania
28. Utracona cząstka siebie
29. Bolesność powrotów
30. Ślady niewłaściwych wyborów
31. Smak ekscytującego życia
32. Ludzie zakładają maski nie tylko w Halloween
33. Marzenie o prawdziwym domu
34. Strach ma postać wilków
35. Otchłań, w którą z czasem wpadłam
36. Czas spowity ogniem piekielnym
37. Trzepot skrzydeł motyla
38. Aura potrafi oślepić
39. Nadzieja jest okrutną bestią
40. Bezkres między prawdą a kłamstwem
41. Każde kłamstwo kiedyś się skończy
Epilog
OD AUTORKI, KTÓRĄ PRAWDOPODOBNIE MACIE OCHOTĘ ZABIĆ

16. Upadek w przewrażliwienie

4.3K 140 20
By autorkadalva

Przekraczając próg domu, odłożyłam torbę i plecak przy komodzie, czując odurzający zapach docierający z kuchni.

– Nareszcie jesteś! Zaczynałam się już martwić – usłyszałam okrzyki radości w chwili wejścia do kuchni.

Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale miało swój urok. Przywodziło na myśl babcine ciepło.

Meble były w kolorze jasnego drewna z białymi wstawkami, a przy prawej ścianie znajdował się stół ze sześcioma krzesłami, dokładnie w tych samych odcieniach, co wszystkie meble. Na przeciwko wejścia do kuchni było średniej wielkości okno, a na parapecie mnóstwo kwiatów doniczkowych i świeżych ziół. Oczywiście jak na dom z babcią przystało, nie mogło zabraknąć haftowanej, białej firanki. Nie było to w żadnym stopniu luksusowe miejsce, ale niezwykle przytulne.

Najbardziej w kuchni uwielbiam to, że w pełni oddaje duszę mojej babci. Zarówno Rose Freeman, jak i kuchnia, stanowią serce naszego domu. Rodziny.

– Przepraszam. Trener przedłużył trening – odpowiedziałam.

Cóż, wydłużył tylko mi, ale to niewielki szczegół.

– Nic się nie stało, kochanie. To nie Twoja wina. Koleżankom smakowały babeczki? – Zapytała zaciekawiona.

– Tak, były zachwycone – uśmiechnęłam się pogodnie.

Nie wszystkie kłamstwa są złe.

– To świetnie! – Ucieszyła się. – Umyj ręce i siadaj do stołu. Mówiłaś coś o tym, że musisz zmienić dietę i jeść lżejsze rzeczy, więc popytałam trochę koleżanek i sprzedawczyń w markecie. Myślę, że ryba z gotowanymi ziemniaczkami i marchewką będzie w porządku.

Rose Freeman dbała o każdego. Zawsze. Nie wiem, kim bym się stała bez jej dobroci i opieki.

– W jak najlepszym porządku, babciu – przytaknęłam i wracając z łazienki, obdarowałam ją buziakiem w policzek. 

- No, to opowiadaj. Jak pierwszy dzień w szkole pierdolonych bogaczy i lizodupów? - Zapytała zaciekawiona, siadając obok mnie z kubkiem herbaty.

To by było na tyle z uprzejmości typowej starszej Pani. Babcia Rose nigdy się nie hamowała, nie zważała na powagę słów ani cięty język. Czasami miałam wrażenie, że zachowuje się tak, jakby wciąż była w moim wieku.

Przez kolejne piętnaście minut opowiadałam o całym dniu w Lowell High School. Nie szczędziłam szczegółów, bo tej kobiecie można było powiedzieć dosłownie o wszystkim. Zawsze uważnie słuchała, nigdy nie oceniała, pomagała, gdy tylko mogła.

Jest najszczerszą osobą, jaką znam.

– To przypomina zakład dla obłąkanych, a nie prestiżowe liceum – stwierdziła po wysłuchaniu wszystkiego.

– Tak, pomyślałam dokładnie o tym samym – odpowiedziałam z ustami pełnymi jedzenia, wskazując widelcem na twarz kobiety.

– Jak skończysz jeść, to dam Ci lód na kostkę i pójdziesz się położyć. Zawsze musisz coś sobie zrobić, niezdaro – szturchnęła mnie lekko w ramię i ruszyła w stronę zamrażalnika.

– Hej, to nie moja wina, że mam w życiu pecha! – Uniosłam się zirytowana.

Babcia jedynie lekko się zaśmiała, po czym przygotowała obkład na obolałą kostkę. Pięć minut później byłam już w swoim pokoju, leżąc na łóżku. Mój telefon, nawet po spędzeniu całej nocy i połowy dnia w ryżu, nie zadziałał. Wzięłam więc od babci Rose komórkę, żebym mogła się w końcu skontaktować z Simonem.

Dziwnie było chodzić do szkoły, w której go nie było. Przyzwyczaiłam się do codziennej obecności i wspólnego spędzania przerw. Nie mieliśmy kontaktu od wczorajszego wieczoru i zdążyłam się już stęsknić.

Chłopak nie odebrał żadnego z moich połączeń. Strasznie mi się to nie podobało. Martwiłam się. Przecież miał zapisany numer mojej babci i wiedział, że na razie tak będziemy się kontaktować. Zadzwoniłam już siedem razy i wciąż łapała mnie poczta. W międzyczasie napisałam do Ruby.

Ja: Nie dam rady iść dzisiaj z wami na impreze

Ja: Na treningu zrobiłam coś w kostkę i boli jak chodze

Ruby: przyjechać do ciebie!? zabrać cię do szpitala!?

Ja: Odpocznę i będzie okej

Ja: Dzwoniłam do Simona i nie odbiera

Ja: Chyba coś się stało

Ruby: pisz gdyby coś się działo to przyjadę

Ruby: simon to dupek przez wielkie D

Ruby: A może i nawet przez wszystkie wielkie

Ruby: DUPEK

Ruby: zaczynam się ogarniać na wyjście

Ruby: zdam ci jutro relacje z imprezy <3

Tak, Ruby Torres była jedną z tych dziewczyn, które potrzebowały minimum trzech godzin na pomalowanie się i ubranie. W tej kwestii też się różniłyśmy. Mi to zajmowało zaledwie dwadzieścia minut. 

Zadzwoniłam do Simona kolejnych osiem razy, ale nadal odzywała się poczta głosowa. Dzwoniłam tak długa, aż w końcu nie pamiętałam ostatniego telefonu. Wyczerpana, zasnęłam z komórką przy uchu.

Obudziłam się dopiero kilka minut po dziesiątej. W pokoju panowała całkowita ciemność. Jedynie minimalne światło lampy ulicznej wdzierało się przez okno. Nigdy nie zasłaniałam okna w pokoju. Gdy znajdowałam się w całkowicie ciemnych pomieszczeniach, czułam dziwny niepokój, który bardzo szybko mnie przytłaczał.

Uniosłam się na łokciach, włączyłam niewielką lampkę stojącą na szafce nocnej. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do światła, rozejrzałam się po łóżku w poszukiwaniu telefonu.

Simon do mnie nie oddzwonił.

Resztę wieczoru, a bardziej nocy, spędziłam w samotności. Moją głowę zaczęły zalewać wszystkie momenty i myśli z dzisiejszego oraz wczorajszego dnia. W końcu nie wytrzymałam i z moich oczu wydobyło się kilka pojedynczych łez. Szybko przerodziło się to w ciche łkanie. Ledwo słyszalne dla mnie samej.

Ściany w domu są bardzo cienkie, a ja nie lubię martwić innych, więc nauczyłam się płakać w ciszy.

Znowu zrobiłam wszystko nie tak. Dlaczego ten dzień był kompletną porażką? I dlaczego kostka nadal boli!? Jestem porażką losu i niczego nie potrafię zrobić dobrze.

– Aurora, chcesz herbatę!? – dobiegły z dołu krzyki babci.

Szybko pociągnęłam nosem i pomachałam dłońmi przed oczami, aby moje łzy jak najszybciej wyschły.

– Nie! Idę zaraz spać, jestem zmęczona! – wykrzyczałam odpowiedź wyćwiczonym do perfekcji głosem.

– Jasne, do jutra młoda!

Jest trzecia w nocy, a ja nadal nie śpię. Czekam z nadzieją na telefon od Simona. Kostka wciąż boli. Moja głowa od natłoku myśli również sprawia ból. To mnie jednak nie powstrzymuje przed kolejnym dryfowaniem po nieprzyjemnych myślach. Wciąż myślę o okropnym początku nauki w Lowell High School i możliwym, bardzo szybkim, końcu edukacji w tamtym miejscu. O tym, że Simon próbuje się ode mnie oddalić, Nie jestem gotowa na jego zdystansowanie. Nie chcę tego. Musiałam gdzieś popełnić błąd. Pamiętniku, myślę, że mama miała rację mówiąc, że niczego nie potrafię zrobić dobrze.

Obudziłam się rano z telefonem w ręce. Wyświetlacz wskazywał na dwadzieścia minut po dziesiątej i zero nieodebranych połączeń. Coraz bardziej zaczynałam się niepokoić. Przez cały stres, ból i zmartwienie, zasnęłam dopiero o świcie. Nienawidzę tego uczucia zmęczenia. Stanu wycieńczenia.

Zdałam sobie sprawę, że wczorajsze myśli tak mnie pochłonęły, że nadal nie poszłam się wykąpać. Momentami jestem naprawdę obrzydliwa. Pulsujący ból wciąż dawał o sobie znać, więc ostrożnie postawiłam stopę na podłodze i wstałam z łóżka.

Myślałam, że będzie lepiej. Niestety się przeliczyłam.

Po dobrych pięciu minutach męczarni na schodach, w końcu dotarłam do łazienki. Wiem, że chorą kostkę powinno się moczyć w zimnej wodzie, ale nawet najgorszy ból na świecie nie zmusi mnie do zrezygnowania z gorącej kąpieli. Tak też zrobiłam i tym razem – pozwoliłam się otulić ciepły strumieniem. Potrzebowałam tego. Stanie pod prysznicem z bolącą kończyną było nieco kłopotliwe, szczególnie, gdy w mojej głowie pojawiło się nieprzyjemne wspomnienie wczorajszego wepchnięcia pod prysznic. Kiedy udało mi się je wyprzeć, poczułam magiczne ściąganie niewidocznego ciężaru z moich barków.

Po nieco dłuższej kąpieli oraz wysuszeniu ciała i włosów, założyłam czystą bieliznę, wygodne czarne spodnie dresowe i szarą bluzę z kapturem. Wyciągając z apteczki maść chłodzącą, usłyszałam dzwonek do drzwi i kroki babci, zmierzającej właśnie w tamtym kierunku. Obstawiałam wizytę którejś z koleżanek staruszki na poranną, a bardziej południową herbatkę. Zdążyłam posmarować kostkę i mocno ją usztywnić bandażem, jednak coś było nie tak. Z kuchni nie dobiegały odgłosy żywych dyskusji i obgadywania sąsiadów.

Zaciekawiona, powolnym krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z łazienki, wychodząc na wąski korytarz. Odwróciłam głowę w stronę drzwi wejściowych do domu i nie wiedziałam, czy wczoraj uszkodziłam sobie coś jeszcze poza kostką, czy może gorąca woda stopiła mi mózg i miałam halucynacje. W drzwiach do mojego domu, tuż przed moją babcią, stała Ruby. Przed południem. I to w sobotę.

Ktoś umarł, czy może Torres narodziła się na nowo w ciągu jednej nocy?

– Ruby, co tu robisz o porze, która oznacza dla Ciebie środek nocy? – zapytałam, stając obok babci.

– Skończyłaś się szykować? Świetnie! To zjedz śniadanie i się zbieramy – stwierdziła pewnie, wchodząc do środka i idąc prosto w stronę kuchni.

– Gdzie mamy się niby zbierać? – Zapytałam, idąc za przyjaciółką.

– Poprosiłam tatę, żeby umówił Ci wizytę u ortopedy – wyjaśniła, nalewając do szklanki wodę i wypijając od razu całą zawartość.

– Sama z siebie o to poprosiłaś? – Spojrzałam przenikliwie na Ruby.

– Ja ją o to poprosiłam – odezwała się, wchodząca do kuchni, babcia Rose.

– Dlaczego to zrobiłaś?

– Twoja kostka wygląda fatalnie i powinien ją obejrzeć specjalista. A tata Ruby zna dobrych lekarzy – wytłumaczyła, jakby to było oczywistością.

– Jedyne, czego potrzebuję, to odpoczynku, a nie wizyty u doktora – zarzekłam.

– Jedyne, czego potrzebujesz, to umiejętności przyjmowania pomocy – odgryzła się przyjaciółka.

Tak, to też. To znaczy, rzeczywiście nie mam takiej umiejętności, ale nieszczególnie jest mi potrzebna do szczęścia.

– Babciu, przecież Ruby jest na kacu! Nie może mnie nigdzie zawozić, to niebezpieczne! – Wytknęłam palcem Torres, niczym małe dziecko, wykorzystując w ten sposób drugą taktykę.

– Zaraz na kacu! – Oburzyła się dziewczyna, odkładając z hukiem pustą szklankę na stół. – Wypiłam wczoraj o połowę mniej niż zazwyczaj i byłam w domu przed piątą rano! Mogę kierować! – szła w zaparte.

– Widzisz. Mówi, że może kierować – odparła spokojnie babcia Rose, wzruszając obojętnie ramionami.

– Obie jesteście niepoważne – spiorunowałam kobiety spojrzeniem. – Jak kiedyś zginę przez Wasze skrajnie nieodpowiedzialne decyzje, to przysięgam, że będę Was nawiedzać każdej nocy – stwierdziłam oburzona.

Ruby spojrzała kątem oka na babcię, a babcia Rose spojrzała na Ruby. Jednocześnie wzruszyły ramionami, wydymając przy tym usta.

– Zgoda – odpowiedziały w tym samym czasie.

Nie mam rodzeństwa, a jednak czuję się tak, jakbym codziennie walczyła na miecze ze swoją starszą siostrą, której stronę trzymają wszyscy.

– Na którą jest wizyta? – Westchnęłam kapitulując.

– Na dwunastą trzydzieści – odpowiedziała Ruby.

– W porządku. Zjem śniadanie i możemy jechać.

– Nie chcesz się wcześniej pomalować, albo założyć normalnych ubrań? – Dopytała, lustrując mnie od góry do dołu.

– Roo, już o tym rozmawiałyśmy. Dla mnie dresy są normalnymi ubraniami. I jedziemy tylko do ortopedy, nie muszę się stroić na wizytę do lekarza – odburknęłam niezbyt przyjaźnie.

To nie tak, że chodziłam w samych dresach. Byłam szesnastoletnią dziewczyną, więc to oczywiste, że lubiłam się wystroić. Ale nie lubiłam też marnować czasu na zbędne przygotowania. Dlatego, na co dzień, ubierałam się w to, co było wygodne i nie nakładałam dużej ilości makijażu, za to stroiłam się na wyjścia i ważne okazje.

Ruby wciąż próbowała zrobić ze mnie mini wersję siebie. Chociaż w rzeczywistości, to ona była mini, bo sięgała do moich barków. A sama miałam zaledwie pięć stóp i pięć cali wzrostu.

– Co chcesz zjeść, słoneczko? Kanapkę, owsiankę, granolę? – Zapytała czule babcię.

– Wodę – odparła Torres, wydychając ciężko powietrze.

– Widzisz! Będzie kierować na kacu i zabije mnie w drodze do lekarza! – Oburzyłam się ponownie.

– Jak już, to zabije nas, a nie Ciebie. Jadę razem z Wami, bo nigdy nie słuchacie, co mówi lekarz i jakie daje zalecenia – stwierdziła tonem nietolerującym sprzeciwów i wyszła z kuchni, zapewne idąc spakować torebkę w milion niepotrzebnych rzeczy.

Od dwóch lat samodzielnie zarabiam pieniądze, ale nie mogę iść sama do lekarza? Istna drwina!

W którą dałam się wciągnąć.

Napiłyśmy się wspólnie kawy, zjadłam śniadanie i pojechałyśmy na umówioną wizytę. Chociaż w klinice byłyśmy przed czasem i tak musiałyśmy czekać. Weszłam do gabinetu czterdzieści minut później niż powinnam była. Ruby, z czarnymi okularami słonecznymi na nosie, przysypiała na krześle w poczekalni, kiedy z babcią Rose wchodziłyśmy do lekarza.

Czułam się jak dziesięciolatka. Potrafiłam o siebie zadbać, a jakimś cudem siedziałam u doktora z babcią u boku. Czułam się zażenowana.

Doktor Layton był naprawdę w porządku. Zdałam stopę, zachowując ostrożność do tego stopnia, że nie czułam żadnego dodatkowego bólu.

– Skręciłaś staw skokowy – stwierdził pewnie, siadając z powrotem przy biurku.

Jakim cudem Jang naprawdę wiedział, co się stało z kostką? Już się pogubiłam, czy jest psycholem, czy jednak jasnowidzem.

Przez kolejne kilka minut doktor był skoncentrowany na monitorze, wystukując przy tym coś na klawiaturze. Wydrukował i wręczył mi receptę oraz zwolnienie lekarskie.

– Nie potrzebuję go – odezwałam się, oddając Panu Laytonowi zwolnienie.

– Cieszę się, że w tych czasach wciąż istnieją dzieciaki, które pilnie się uczą, ale to jest zwolnienie ze szkoły. To zaświadczenie o urazie, które masz pokazać trenerowi. Nie możesz biegać przez następne trzy tygodnie.

– Co proszę? – popatrzyłam na mężczyznę, jak na szaleńca. – Pan doktor chyba nie rozumie. Wczoraj był mój pierwszy dzień w nowej drużynie lekkoatletycznej. Nie mogę sobie pozwolić na trzy tygodnie przerwy.

– To ty chyba czegoś nie zrozumiałaś, Auroro. Jeśli nie wyleczysz urazu teraz, może potem dojść do takich kontuzji, jak stany zwyrodnieniowe miednicy, zwichnięcie rzepki, czy całkowite zerwanie więzadła w kostce. Chyba lepiej wyleczyć skręcenie teraz, niż później użerać się z rehabilitacją po operacji, nie sądzisz? – Popatrzył stanowczo, wysuwając w moją stronę zwolnienie.

– Nie dyskutuj i bierz zwolnienie. Nie mam zamiaru płacić później za operację, bo nawet tyle nie mam – warknęła babcia, szturchając mnie z łokcia w ramię.

Brak pieniędzy jest najlepszym argumentem.

Niechętnie przyjęłam kartkę ze zwolnieniem. Dziękując za poświęcony czas i diagnozę, opuściłyśmy gabinet, po czym skierowałyśmy się do recepcji, aby ustalić datę wizyty kontrolnej. Po trzech tygodniach mam się pojawić ponownie. Wtedy doktor Layton zadecyduje, czy mogę wrócić do treningów.

To będą najgorsze trzy tygodnie mojego życia. Treningi były jedyną rzeczą, która dawała mi motywację. Tylko to utrzymywało mnie przy chęci chodzenia do szkoły współczesnej arystokracji.

Jak mam teraz przetrwać?

Ze skręconą kostką nawet nie ucieknę przed Jangiem i pozostałą trójką dziwacznej świty.

Pani pielęgniarka wpisała nas do terminarza i życzyła szybkiego powrotu do zdrowia. Za to ja, praktycznie odkąd opuściłyśmy dom, miałam dziwne uczucie. A bardziej powinnam to nazwać wewnętrznym przeczuciem.

Chodziłam niespokojna. Rozglądałam się wszędzie, chociaż nie wiedziałam, za czym i po co. Prawdopodobnie zaczęłam być przewrażliwiona. Rozejrzałam się po poczekalni, ale była w niej tylko śpiąca Ruby, staruszek i matka z dzieckiem. Nic nadzwyczajnego.

– Trzeba było spać w nocy, a nie w dzień – z zamyślenia wyrwał mnie śmiech babci Rose, która uderzała palcem wskazującym w głowę Torres, próbując ją dobudzić.

– To nic nie da, babciu. Patrz, jak to robią zawodowcy – zaśmiałam się cicho, z lekkimi trudnościami podchodząc do przyjaciółki. – Ruby! Mason przyszedł do kliniki i usiadł trzy krzesła dalej – powiedziałam dość głośno i wyraźnie, zaraz przy jej twarzy.

– Co!? Gdzie!? – Natychmiast zerwała się na równe nogi, rozglądając się chaotycznie po całym korytarzu.

Działa niezmiennie od ponad trzech lat.

– Naprawdę jesteś zawodowym budzikiem – zaśmiała się radośnie babcia Rose, po czym zarzuciła rękę na moje barki.

W drodze do samochodu, obie śmiałyśmy się z niepohamowanego zamiłowania do blondyna, na co Ruby jedynie fukała lub jęczała. W ten sposób spędziłyśmy jazdę do najbliższej apteki i marketu.

Kostka wciąż bolała, ale dyskomfort zmniejszył się po zażyciu tabletek przeciwbólowych. Z początku sądziłam, że zostanę w samochodzie na czas robienia przez babcię zakupów, ale w końcu zdecydowałam się do nich dołączyć. Jeśli Ruby z babcią Rose idą na zakupy, nawet do zwykłego marketu, to trwa to w nieskończoność. W samochodzie zanudziłabym się na śmierć.

Obie poleciały na przód, wymieniając się spostrzeżeniami na temat win w alejce z alkoholami, tymczasem ja robiłam małe kroczki, podtrzymując się wózka.

Im szybciej zacznę chodzić i przyzwyczajać ciało do bólu, tym szybciej wrócę do treningów.

Przez kolejne trzydzieści minut chodziłam za dwójką zakupoholiczek niczym parobek. Pchałam wózek, w którym znajdowało się coraz więcej produktów spożywczych. Doceniałam, że babcia Rose pytała się mnie o pojedyncze rzeczy, które będą nadawać się do spożywania przeze mnie. Nigdy nie byłam wybredna w kwestiach żywieniowych, nie mam też żadnej alergii, ale na wakacyjnym spotkaniu drużyny trener zapowiedział, że muszę zrzucić kilka kilogramów. Muszę się starać, aby osiągnąć dobre efekty, a tym samym, jestem zmuszona do słuchania Lyncha.

Minusem był jednak czas trwania zakupów. Przez troskę, babcia wybierała składniki dwa razy dłużej, czytając różne składy lub pytając o polecenia ekspedientki. Cała sytuacja była zbędna – miałam wszystkie potrzebne dla siebie produkty spożywcze w wózku po niecałych piętnastu minutach od wejścia do marketu.

Na dodatek wyglądałam komicznie. Kulejąca oferma robiąca zakupy. Chciałam mieć to z głowy i wrócić szybko do domu. I pozbyć się uczucia, że wciąż ktoś zerka w moim kierunku. Patrzy na porażkę życia i śmieje się pod nosem.

Nienawidziłam spędzać czasu wśród tłumów ludzi.

Moja głowa była niespokojna, ale nic nie wydawało się niepokojące. Odwracałam się, rozglądałam, uważnie obserwowałam przechodzące w pobliżu osoby, ale żadna nawet nie zwróciła na mnie uwagi. A mimo to, nadal odczuwałam niepokój.

Stałam się przewrażliwiona.

Z tym przekonaniem, odetchnęłam głęboko kilka razy i zabrałam się za dalsze podążanie za kobietami.

– Rory, mogłabyś pójść do alejki obok po ręcznik papierowy? – Zapytała babcia, na co przytaknęłam i odwróciłam się we właściwym kierunku. – Tylko weź dużą rolkę! Wychodzi taniej, niż dwie małe! – Upomniała mnie, zanim zniknęłam za rogiem.

Przecież mam wzrok i umiem czytać ceny. To logiczne, że nie kupię czegoś, co się nie kalkuluje. Każdy cent jest ważny.

Przystanęłam w połowie alejki, dostrzegając na półkach ręczniki papierowe od różnych producentów. Przejechałam wzrokiem najpierw po cenach, potem po informacjach o ilości warstw kawałków w jednej rolce. Wybrałam najkorzystniejszą opcję, która, na moje nieszczęście, była na najwyższej półce. Posunęłam nieznacznie wózek, robiąc sobie miejsce przy półce. Starałam się dosięgnąć rolkę utrzymując ciało tylko na jednej nodze. Nie chciałam nadwyrężać kostki, ale okazało się to niewykonalne.

Zirytowana nieudanymi próbami, postawiłam obolałą stopę na podłodze, po czym, z największą ostrożnością, bez pośpiechu, zaczęłam stawać na palcach. Wciąż byłam za niska, ale nie miałam zamiaru wracać do babci i prosić, żeby sama poszła po ręcznik, bo ja nie jestem w stanie tego zrobić. Nie jestem ofertą. Poradzę sobie sama.

Przecież to tylko skręcona kostka, a nie złamanie. Jeden podskok niczego nie zmieni.

Tak też zrobiłam. Wybiłam się i podskoczyłam w górę, łapiąc, upatrzony wcześniej, ręcznik papierowy. Zabrakło tak niewiele, aby misja zakończyła się szczęśliwie. Udało mi się ściągnąć produkt, ale problem pojawił się przy lądowaniu. Poczułam piekący ból i ścisk w lewej stopie, który sprawił, że straciłam równowagę. Nie byłam w stanie utrzymać nogi na podłodze, a co dopiero podtrzymać nią ciężar ciała.

Machałam rękoma, starając się złapać równowagę na jednej stopie. Przechylałam się to wprzód, to w tył. Na marne. Lecąc w tył, nie zdążyłam złapać się półki ani wózka. Zacisnęłam powieki, wyobrażając sobie, z jak mocno obitą kością ogonową zakończy się spacer po ręcznik papierowy.

O dziwo, upadek nie zakończył się ogromnym bólem. Nie zakończył się niczym. Zamiast grzmotnąć na tyłek, zawisłam w powietrzu. Zdumiona, otworzyłam oczy, czując w tej samej chwili jakąś siłę, ciągnącą moje ciało ku górze. Stając, na nogi, a bardziej na jednej nodze, z drugą lekko uniesioną w powietrzu, odwróciłam się o kilkanaście stopni w bok, dostrzegając czarnowłosego potwora, którego dłoń spoczywała na kapturze bluzy.

– Nie sądzisz, że tak mocno rozwinięta niezdarność, to już jakaś choroba? – Zapytał.

Może i jestem nieco niezdarna, ale jak tylko widzę Janga, doskwiera mi zupełnie inny problem. Alergia na psychicznie chorych arogantów.

Dlatego jak najszybciej powinnam się oddalić od przyczyny mojego schorzenia.

– Puść – powiedziałam na pozór spokojnie, próbując wyszarpać bluzę z jego uścisku.

– Wypadałoby najpierw podziękować, a nie wydawać rozkazy.

– Och, racja. Dzięki. A teraz puszczaj – odezwałam się głośniej niż wcześniej.

– Panno Auroro Freeman, przecież wcześniej już to sobie wyjaśniliśmy. Wypełniam tylko własne rozkazy.

– Rozkazujesz samemu sobie? Czy to już jakaś choroba? – prychnęłam pod nosem.

Cholera.

Dlaczego to powiedziałam? Przecież używanie mózgu nie boli...

Naprawdę proszę się o zakończenie żywota.

– Samodyscyplina, ale domyślam się, że mogłaś nie mieć sposobności o niej usłyszeć – odpowiedział, drwiąc ze mnie.

– Dlaczego ją dotykasz? – Usłyszałam znajomy głos.

Przeniosłam wzrok z chłopaka na zaintrygowaną babcię, która stała na samym początku alejki.

Jang natychmiast puścił skrawek mojej bluzy i wykonał dwa kroki w bok, zachowując między nami bezpieczną odległość.

– Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Nie dotykałem jej bez pozwolenia, a jedynie podtrzymywałem.

– Nie widzę zbytniej różnicy – odparła hardo babcia, zmierzając w naszym kierunku.

– Różnica jest taka, że gdyby nie mój refleks i silna dłoń, ta młoda niezdara by upadła – odpowiedział podobnym tonem, co kobieta.

Babcia Rose stanęła na przeciwko Janga. Zamilka, obserwując z pełną powaga i uwaga bruneta. On robił dokładnie to samo. Ja natomiast przyglądałam się z boku, zerkając to na twarz babci, to na twarz wysokiego aroganta. Trwało to, co najwyżej, pięć sekund, aż moja babcia gwałtownie zamrugała.

– To naprawdę ty? – Zapytała cichym i niepewnym głosem, wyciągając swoją dłoń w kierunku twarzy bruneta.

Kobieta zaczęła kierować dłoń w stronę policzka Janga. Dopiero wtedy chłopak zaczął znów kontaktować. Wybałuszył oczy, a jego ciało się spięło. Babcia Rose najwidoczniej tez musiała to dostrzec, bo szybko odsunęła rękę i schowała ją za swoimi plecami. W tym samym czasie Jang wykonał duży krok w tył.

– Obawiam się, że nie rozumiem Pani pytania – odkaszlnął, przywracając obojętny wyraz twarzy.

– Co z Tobą? Znasz go? – Skierowałam niepewnie pytanie do babci.

– A kto ich nie zna? Gladys przy każdej partyjce pokera opowiada o celebrytach i pokazuje ich zdjęcia – odpowiedziała z błąkającym się na twarzy uśmiechem.

– Chciałaś pogłaskać po twarzy siedemnastoletniego celebrytę? Dziwnie się zachowujesz – Dopytałam, nie potrafiąc zrozumieć jej czynów.

– Ach, to?! – Podniosła głos, wysuwając dłoń przed swoją twarz. – Chciałam mu przywalić za to, jak Cię wczoraj potraktował, ale zdałam sobie sprawę, że nie stać nas na proces za naruszenie cielesności ani wypłacenie odszkodowania – podrapała się niezręcznie po skroni.

– Podjęła Pani słuszną decyzję – wtrącił się do rozmowy Jang. – Skoro mamy już wszystko wyjaśnione, czy mogę porozmawiać z tą niezdarną młodą kobietą na osobności? – Zapytał uprzejmie.

Wtedy coś sobie uświadomiłam. Nie byłam wcale przewrażliwiona. Gdyby Jang wziął się całkowitym przypadkiem w markecie, po co chciałby teraz ze mną rozmawiać. Przecież nie było o czym dyskutować. Powinien po prostu odejść. A to oznaczało...

Że moje przeczucie jest niezawodne. Ktoś naprawdę mnie obserwował. Tym kimś, najwyraźniej, był Timothy Jang.

Czyli tak będzie wyglądała moja śmierć. Umrę z powodu nadmiernego wkurwienia.

I stresu.

Psychol, jasnowidz, stalker. To moje podsumowanie Janga.

*******

#dalvatime #dalvatol

tiktok i twitter: autorkadalva

Link do playlisty: https://open.spotify.com/playlist/41AEObikP7mgGO49p4sOZM?si=f0e0e3633f9a4fc3

Continue Reading

You'll Also Like

273K 23.2K 43
Aria Astor to dziewczyna, z którą nie warto zadzierać. Na co dzień jest perfekcyjną uczennicą z pasją do gry na skrzypcach, lecz potrafi również poka...
232K 7K 54
Maeve straciła rodziców w wieku dziesięciu lat. Wychowali ją dziadkowie, a po ich śmierci przeprowadza się do nielubianej ciotki do Los Angeles, zost...
116K 2.9K 30
Nastolatka z bogatej rodziny skrywa pewien sekret przed światem. Pewnego dnia jej rodzice wyjeżdżają. Zaniepokojeni o nią zatrudniają jej ochroniarza...
117K 11.4K 29
Poznaj historię córki głównego bohatera z "Wszystko, co skrywa twoje serce" Można powiedzieć, że życie Penelope Porter było idealne. Miała kochającą...