Heart attack | J. Dornan / A...

By xunperfect

15.5K 796 49

Anastasia ucieka przed swoją przeszłością aż do Nowego Jorku, gdzie zaczyna swe życie od nowa. Zdobywa pracę... More

Prologue
One
Three
Four
Five
Six
Seven
Eight
Nine
Ten
Eleven
Twelve
Thirteen
Fourteen
Fifteen
Sixteen
Seventeen
Eighteen
Nineteen
Twenty
Twenty one
Twenty two
Twenty three
Twenty four
Twenty five
Twenty six
Twenty seven
Twenty eight
Twenty nine
Thirty
A/N + preview 31
Thirty one
Thirty two
Thirty three
Thirty four
Thirty five
Thirty six
Thirty seven
Thirty eight

Two

566 27 0
By xunperfect

   Mój pierwszy dzień, okropnie się denerwuję. Znowu czuję się zagubiona, nie wiem, co powinnam zrobić. Zastanawiam się nawet nad zrobieniem kroku w stronę szafy, gdzie wisi mój potencjalny wybór na dzisiaj. Jeśli nie chcę wpaść, nie mogę przecież pokazać się w pracy w krótkich, czarnych spodenkach i różowym topie, sięgającym do połowy brzucha, który poprzedniej nocy służył mi jako piżama. Moje marzenie na tamtą chwilę? Zamknąć się w sypialni z wielkim pojemnikiem popcornu, dobrym filmem na laptopie i nie wychodzić już do końca życia. Tak, perspektywa spędzania czasu w satynowej pościeli wydaje się być dość kusząca, ale to znaczyłoby, że się poddałam. Mam ochotę się rozpłakać, bezsilność mnie przytłacza. Ale łzy były oznaką słabości, tak przynajmniej sądzi moja matka.

  Przed pierwszym dniem już się poddajesz? Jesteś do niczego, moja podświadomość ma pole do popisu, ale nie przejmuję się tym. Jestem odporna na drwiny i uszczypliwości, tego przez całe życie od siebie wymagałam i wymagam nadal.

  Dość. Pójdę tam i pokażę, że Christian podjął najlepszą decyzję, jaką tylko mógł podjąć. Nie przegram, stawka jest za wysoka.

  Nie byłam jeszcze u Henry'ego, żeby mu podziękować, wczorajszy dzień był wystarczająco zakręcony. Zrobię to dziś, gdy skończę pracę. Mój dług u niego rośnie i rośnie, z każdym dniem. Gdyby to spisywał, lista wyszłaby dłuższa niż cała wysokość Emipire State Building, jestem tego pewna.

  Nie jestem już tą samą małolatą, którą byłam parę lat temu. Jestem inna, silniejsza niż wtedy. Lepsza, niż wtedy. A nowa Anastasia nigdy się nie poddaje i zawsze walczy... nawet do upadłego. Jest tylko jeden problem. Tak, za chwilę zabrzmię jak typowa plastikowa lala. Nie mam się w co ubrać. Jestem w kropce. Czego ode mnie oczekują? Czego Chris ode mnie oczekuje? Sekretarka na pewno nie założy jasnych, przedartych szortów i czarnego crop-topu, który teraz wpadł mi w oko. Zwyczajny dres też odpada, to pewne. Decyduję się na coś poważnego, stonowanego, lecz też seksownego. Jestem gotowa. Przynajmniej fizycznie, bo ze stanem psychicznym jest u mnie o wiele gorzej.

  Dziękuję Bogu, że mechanik załatwił wszystko wczorajszego popołudnia. Mogę więc bez problemowo jechać do pracy. Spoglądam na swój telefon, siódma trzydzieści siedem. Punkt ósma mam stawić się w biurze Christian'a Brewera, jednego z moich nowych szefów.

  Siódma pięćdziesiąt sześć. Wchodzę do budynku, od razu witam się z miłym spojrzeniem kobiety, siedzącej przy biurku. Nie mam czasu rozejrzeć się po parterze, bo od razu idę do windy. Odwracam się za siebie. Widzę tych wszystkich ludzi – niektórzy w pośpiechu wychodzą, inni dopiero przychodzą do pracy.

  Od dzisiaj jesteś jedną z nich, słyszę w głowie, wciskając odpowiedni przycisk. Drzwi windy zamykają się, ruszam do góry. Dopiero wtedy na moją twarz wkrada się uśmiech. Jestem z siebie zadowolona, coś mi się udało. Wchodzę na piętro, mijając się z kilkoma osobami – zaszczycają mnie powitalnym uśmiechem, ja w odpowiedzi kiwam głową i odwzajemniam ich gest. Widzę ją. Ta sama blondynka, która wczoraj weszła do biura Chris'a. Jeśli nie myli mnie pamięć, ma na imię Rebecca. Jest bardzo ładna, wręcz piękna. Ubrana w miętową sukienkę bez ramiączek do połowy uda i białe szpilki na niebotycznym obcasie, przez co jej nogi wyglądają na jeszcze dłuższe i szczuplejsze, niż są w rzeczywistości.

  Jest zajęta rozmową z jakimś mężczyzną w garniturze, mam szczęście. Nie chcę, żeby mnie zobaczyła, więc szybko idę w odpowiednim kierunku, wczoraj zapamiętałam drogę. Zauważam puste biurko niedaleko z dwoma teczkami na biurku. Za chwilę będzie ono należeć do mnie. Lekko pukam w drzwi, a następnie wchodzę, dostrzegając posturę Christian'a. Ubrany w czarne spodnie, jasną koszulę i lekko rozluźniony krawat, wygląda o wiele więcej niż dobrze. Włosy prezentują się podobnie jak wczoraj – idealnie, wygląda niesamowicie. Widzi mnie, a na jego twarz wstępuje delikatny uśmiech. Unosi głowę znad papierów i wstaje. Podchodzę do niego, ściskając wystawioną ku mnie dłoń.

  - Dzień dobry – mówi, zajmując z powrotem swoje miejsce. Siadam na fotelu naprzeciwko, widząc jak składa ostatni podpis na dokumencie, a następnie całą swoją uwagę poświęca mi.

  - Dzień dobry, panu – odpowiadam, na co się śmieje. Nie mam pojęcia, czemu to robi.

  - Nie. Skoro mamy razem pracować, proponuję przejść na „ty". Jestem Chris Brewer, żaden ze mnie pan – jest taki rozluźniony i pewny siebie, chciałabym taka być.

  - Anastasia Crawford, ale osobiście preferuję Ana – uśmiecham się, napotykając jego czekoladowe, elektryzujące spojrzenie.

  - A więc, Ana... śpieszę się teraz na spotkanie, ale Dylan, twój drugi szef, zgodził się pokazać ci budynek. Nie ma teraz żadnego spotkania, a on jest ku temu odpowiednią osobą. To, że jesteś moją sekretarką, nie zwalnia cię z wykonywania jego drobnych poleceń. To chyba jasne?

  - Jak słońce – odzywam się szybko. Rozsadza mnie ciekawość, jaki jest wspomniany Dylan. Jeśli taki sam jak Chris, wszystko pójdzie dobrze, ale jeśli całkiem inny? Jeśli od razu postawi na mnie krzyżyk? Nie chcę tego.

  - Jest jeszcze jedna kwestia. Czasami muszę wyjeżdżać na kilka dni, nawet za granicę. Ty w takich sytuacjach musiałabyś mi towarzyszyć, jesteś moją asystentką – dodaje, nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego. Kąciki jego ust drgają, wykrzywiając się w uśmiechu. Szelmowskim, seksownym, zapierającym dech w piersiach uśmiechu.

  Drzwi w pewnej chwili otwierają się, oboje przenosimy na nie wzrok. Staje w nich mężczyzna. Wysoki, przystojny, trzymający w rękach jakieś dokumenty. Ma krótkie włosy, regularne rysy twarzy i uroczy uśmiech, jednak do Christian'a zdecydowanie mu daleko.

  - To Ana, a ja lecę do Henderson. To babsko nienawidzi czekać – stwierdza Brewer z niezadowoleniem, podnosząc się z miejsca i chwytając swoją marynarkę. Robię to, co on, czując na sobie wzrok nieznajomego.

  - Wiesz co? Myślę, że to babsko po prostu nienawidzi ciebie – oponuje, śmiejąc się przy tym. Mój szef obdarza go morderczym spojrzeniem, lecz zaraz też się śmieje. Czyli to jest Dylan? Tak, chyba na to wygląda. – No idź, bo wiesz, jakie to ważne.

  Mija nas, zaszczycając mnie kolejnym uśmiechem i wychodzi w pośpiechu. Zostajemy sami. Mężczyzna wystawia ku mnie rękę, którą ściskam.

  - Dylan Mellark – przedstawia się, ładne imię. – Skoro mam ci pokazać, co i jak, zaczynajmy. Chris wprowadził cię już w zakres obowiązków, prawda?

  - Mniej więcej tak.

  - W takim razie chodźmy – otwiera przede mną drzwi i wychodzimy na korytarz.

  Jedno mogę o nim powiedzieć, to naprawdę miły człowiek. Nie jest typowym biznesmenem – wstrętnym gburem, dla którego liczą się tylko pieniądze, kupno nowego jachtu, odrzutowca, czy własne ego, powiększające się z każdą chwilą. Jest naprawdę miły, zabawny i inteligentny. Nie traktuje mnie jak równą sobie. Nie jak sekretarkę, podwładną czy kogoś gorszego.

  - Nigdy nie pomyślałabym, że pan...

  - Nie pan, po prostu Dylan! – upomina mnie. – Nie lubię, kiedy ktoś z firmy mówi do mnie per pan, to postarza – mruczy niezadowolony, mam ochotę się roześmiać, ale to chyba nie stosowne.

  - A więc, Dylan... nigdy nie pomyślałabym, że zrobisz coś takiego – przyznaję zaskoczona. Z nim naprawdę jest coś nie tak, ale nie jestem pewna czy w tym dobrym sensie. Kto wyrywa się ze spotkania z ważnymi inwestorami z Niemiec i idzie sobie poskakać na spadochronie?! To przecież skrajnie nieodpowiedzialne, mógł narobić problemów całej firmie.

  - Ale widzisz, to jest tak, że zamiast gadać można działać – stwierdza. – Wiem, co myślisz. Współwłaściciel największej korporacji w Nowym Yorku to duże dziecko, ale... jeśli cię to pocieszy, Chris też taki jest. Musisz się z tym pogodzić – śmieję się, ja razem z nim. Coś czuję, że ta praca to coś dla mnie.

  - Chris też? Chyba nie rozumiem.

  - Ja skaczę na spadochronie, a on na bungee... to było urozmaicenie do konferencji. Kto nie chciał, nie skakał. Ale chciał każdy... - mówi, po czym oboje się śmiejemy. – Dobra, jeśli ci powiem więcej, uciekniesz w podskokach, a chcę cię tu zatrzymać.

  - Bez obaw, nie wybieram się nigdzie – zapewniam, gdy wychodzimy z windy i kierujemy się znowu do mojego biurka.

  Dylan za chwilę ma dołączyć do Christian'a i pani Henderson – która, według opowieści Mellarka, naprawdę nie cierpi Brewera – więc nasza mała wycieczka musi się zakończyć. Jednak czeka nas mała niespodzianka. Rebecca.

  Wychodzi z biura mojego pracodawcy, jest rozdrażniona. Od razu swój wzrok kieruje na nas, chyba nie podoba jej się moja obecność. Wczoraj pokrzyżowałam jej plany, więc wątpię, bym przypadła jej do gustu.

  - Gdzie Chris? – pyta obojętnym tonem, jakby Dylan był osobą zupełnie obcą. – Byłam z nim umówiona, a tu go nie ma. Poszedł gdzieś?

  - Na spotkaniu. No wiesz, to się nazywa p r a c a. Słyszałaś kiedykolwiek ten termin? – warczy nieprzyjemnie, a mnie przechodzą dreszcze. – Nie będzie go przez co najmniej godzinę. Wiesz, gdzie jest winda, więc możesz z niej śmiało skorzystać. Trzeba wcisnąć ten szary guziczek z cyfrą zero – instruuje, jakby była małym dzieckiem. Zastanawia mnie tylko, kim jest rzeczona blondynka. Na pierwszy rzut oka widać, że niechęć między nimi jest wręcz namacalna, ale jaki jest tego powód?

  - Przestań, Mellark! Skończyłam dziesięć lat dawno temu, nie jestem małą gówniarą!

  - No właśnie trochę jesteś – mówi przesłodzonym głosem. Kobieta odchodzi z podniesioną głową, po drodze spoglądając na mnie z wyższością.

  Myśli, że jest lepsza. I jest.

  - Poznałaś już moją ukochaną Rebeccę? – zmusza się na przyjazny ton, lecz nie brakuje w nim trującego jadu. Najchętniej chyba zrzuciłby tę dziewczynę z okna w swoim biurze. Cóż... nie dziwię mu się.

  - Wczoraj miałam okazję – odpowiadam dość niechętnie. – Kim ona w ogóle jest?

  - Dziewczyna Chris'a – słyszę.

  Nie wiem czemu, ale... jestem lekko zawiedziona. Przecież nie mam ku temu powodu! Nie, to na pewno nie to. Po prostu dziwi mnie, że tak miły facet może być z kimś takim jak ona, choć nie znam jej jeszcze zbyt dobrze.

  - A nie lubisz jej, ponieważ... - przerywam, w celu uzyskania odpowiedzi.

  - Jakby to ująć... - chwilę się zastanawia. – Po prostu nie lubię. Tego się nie da racjonalnie wytłumaczyć. To rozkapryszona księżniczka z IQ niższym od przeciętnej czwartoklasistki, ma bogatych rodziców i duże tyły, więc myśli, że wszystko należy do niej. A tak nie jest. Może i jest w miarę normalna, kiedy są sami, bo do mnie zawsze ma jakieś pretensje.

  - Znam ten ból – przypomina mi się wydarzenie sprzed paru lat. Tkwiło w mojej pamięci, żeby dać o sobie znać akurat w tej chwili. Wtedy doskonale wiedziałam, że robię dobrze... ale potem zmieniłam zdanie. To największy błąd w moim życiu.

  - No dobrze, zostawiam cię. Mam nadzieję, że sobie poradzisz, ja muszę lecieć.

  Po kilku sekundach już go nie ma, zostaję sama. Spoglądam na biurko i czekające na nim papiery. Siadam na krześle, otwierając jedną teczkę. Uśmiecham się sama do siebie, pierwsze wrażenie chyba wypadło dość dobrze, a moi pracodawcy są naprawdę mili i uprzejmi, choć ich „wyskoki" nie należą zbytnio do tych normalnych.

 ~*~

  Jestem tu od dwóch godzin. Muszę powiedzieć, że to naprawdę odpowiednie zajęcie. Mimo że świeża absolwentka może mieć z pracą nieco problemów, ja mam jeszcze wsparcie. Jest nim Clarie, sekretarka Dylana. To ta sama rudowłosa, która wczoraj prowadziła mnie do biura Christian'a. Szybko złapałam z nią nić porozumienia, rozumiemy się. Oczywiście nie jest to to samo co z Arianą, moją najlepszą przyjaciółką, ale też daje radę. A propos, muszę dzisiaj ją odwiedzić. Miałam to zrobić wczoraj, ale kompletnie zapomniałam. No, tak samo jak z Henry'm, do niego też powinnam iść i podziękować mu za to wszystko.

  - Nie potrzebujesz pomocy? – pyta Daniels, sącząc kawę i siedząc na moim biurku, gdy zapisuję namiary ostatniego dzwoniącego, by Brewer mógł później wykonać do niego telefon.

  - Nie, jest dobrze. Chyba jakoś mi idzie – zauważam. Nagle kobieta staje na równe nogi, ja również. Nie może powstrzymać śmiechu, a mała garstka osób, przechodzących akurat, nie ma odwagi wydać z siebie dźwięku. Po prostu idą dalej, kiwając głową w stronę niedawno przybyłych Christian'a i Dylana. Ten pierwszy chichocze pod nosem, a drugi... posyła mu krnąbrne spojrzenie i trzyma się za bolące czoło, na którym znajduje się odrobina zaschniętej krwi. Okay, ta firma nie należy do normalnych.

  - Clarie, zrobisz naszemu geniuszowi kawy? – pyta Brewer, a zdenerwowany Mellark śmieje się cynicznie w jego stronę i znika za ścianą, by udać się do swojego biura. Rudowłosa nie wie, co powinna zrobić, więc tylko uśmiecha się i znika. Spoglądam zaskoczonym wzrokiem w stronę swojego szefa. Biorę oddech, chcę coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymuję i zaciskam usta.

  On jakby od razu odczytuje, o co mi chodzi, co chyba nie jest aż takie trudne.

  - Miał mały wypadek – wyjaśnia. – Nic strasznego, może będzie siniak, ale nic poza tym. Często chodzi rozkojarzony.

Na usta ciśnie mi się jedno pytanie, ale boję się, że jeśli je zadam, ten dzień w pracy będzie jednocześnie moim pierwszym i ostatnim.

Ale, jak to mówią, do odważnych świat należy, czyż nie?

- Chciałabym o coś zapytać, ale nie jestem pewna, jak zareagujesz – zaczynam. Mężczyzna podszedł do mojego biurka, opierając się o nie.

- Jakkolwiek bym nie zareagował, pytaj – mówi z uśmiechem.

Znowu to elektryzujące spojrzenie. Boże, to za dużo.

- Jak to jest, że jesteście przed trzydziestką, prowadzicie największą korporację w Nowym Yorku, a czasami zachowujecie się jak... jak duże dzieci? Nie zrozum mnie źle... Dylan opowiadał mi o waszych... skokach z wysokości - dukam nieśmiało, natychmiast żałując wypowiedzianych słów. Bez żadnych przeszkód może stwierdzić, że go tym obraziłam.

Jednak nie, on tylko się śmieje. Nie powiem, uśmiech też ma zniewalający.

- Ciężka praca, motywacja i zaangażowanie, to klucz do sukcesu, Ana. Fakt, często mamy jakieś „odchyły", delikatnie rzecz biorąc oczywiście, ale gdybyśmy byli tacy poważni jak większość tych wszystkich prezesów i dyrektorów... nie wiem, jak to ująć, ale ja osobiście bym zwariował. Jest czas na obowiązki, ale też na chwilę odpoczynku. To odświeża pomysł... zwłaszcza skoki na bungee z ważnymi inwestorami – nie mogę się powstrzymać i również wybucham śmiechem. – Próbowałaś kiedyś?

- Nie miałam okazji – stwierdzam zgodnie z prawdą. Dla mnie to niebezpieczne i okropnie się tego boję, nie jestem fanką wielkich wysokości.

- Kiedyś trzeba będzie coś z tym zrobić – odpowiada, zaskakując mnie. Czy on właśnie sugeruje to, co myślę?

- A właśnie, niejaki Sebastian McKinley dzwonił jakąś godzinę temu – podaję mu karteczkę z nazwiskiem, napisanym adresem i numerem telefonu. – Powiedział, że masz do niego zadzwonić od razu, jak wrócisz. To pilne.

- Tak, dziękuję. Nie przeszkadzam ci więcej, wracaj do pracy – kończy, uśmiechając się i znika w swoim biurze, podczas gdy ja zajmuję swoje miejsce, bo dźwięk kolejnego telefonu dochodzi do moich uszu.


Continue Reading

You'll Also Like

1M 15.2K 38
Ivy Williams had always aspired to complete her university journey without any interruptions or complications. However, not even two months into her...
223K 24.1K 30
She is shy He is outspoken She is clumsy He is graceful She is innocent He is cunning She is broken He is perfect or is he? . . . . . . . . JI...
295K 24.5K 15
MY Creditor Side Story ပါ။ Parallel Universe သဘောမျိုးပြန်ပြီး Creation လုပ်ထားတာမို့ main story နဲ့ မသက်ဆိုင်ပဲ အရင် character ကို ရသအသစ် တစ်မျိုးနဲ...
1.5M 92.1K 38
"You all must have heard that a ray of light is definitely visible in the darkness which takes us towards light. But what if instead of light the dev...