Till the Last Breath / ZOSTAN...

By KarolinaZ_autorka

32.1K 2.7K 871

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział jedenasty

627 51 19
By KarolinaZ_autorka

                                                                      Rozdział jedenasty

                                                                           LUCILLE


Budzi mnie spokojna melodia. Delikatne dźwięki fortepianu koją moje rozdygotane serce po przeżytym koszmarze. Znów mnie gonili. Uciekałam co sił, ale byli silniejsi. Powalili mnie na zimny, twardy śnieg i zaczęli rozbierać. Och, to było takie okropne! Czuję jak łzy spływają mi po policzkach. Szukam bezpieczeństwa, ale jedyne co znajduję to cierpienie. Lekkie uderzenia placów w klawisze instrumentu owijają mnie niczym kokon. Są wszędzie. A każda nuta wciąga mnie coraz głębiej w mroczną otchłań niepokojącej muzyki. Wyobrażam sobie szczupłe męskie palce zwinnie tańczące na biało-czarnych klawiszach. Czy ktoś, kto tak pięknie gra na fortepianie może być bezlitosnym mordercą? Unoszę powieki, podciągam się do pozycji siedzącej i patrzę na mężczyznę. Jest bez koszulki, a napięte mięśnie jego szerokich pleców drgają nerwowo pod skórą. Zauważam dwie blizny ciągnące się od lewego boku aż do lędźwi. Ślad jest podobny do tego co mam na policzku, a więc musiał zostać zaatakowany nożem.

Ogarnia mnie nieprzyjemny dreszcz.

– Dzień dobry, Lucille. – Głęboki, opanowany baryton sprawia, że cała drżę.

– Gdzie nauczyłeś się tak grać? – Wypalam pierwszą lepszą myśl, która przychodzi mi do głowy.

–Moja mama – Ostrożnie wymawia słowa, jakby wciąż się wahał czy powinnam je usłyszeć. – Ona była pianistką.

– Była? Nie żyje?

Nagle Thoren jak oparzony odrywa palce od klawiatury. Prostuje się, a potem wstaje ze stołka i mrozi mnie lodowatym spojrzeniem.

– Przepraszam, nie chciałam... – Bąkam ale zaciśnięte zęby uwydatniające ostrą linę szczęki i pulsująca, gruba żyła na szyi podpowiadają, że nie lepiej nie kończyć zdania. Nabieram powietrza w płuca, a on wściekły, długim krokiem przemierza pokój, by znaleźć się w kuchni. Nie rozumiem jego zachowania, chociaż może jednak się mylę? Krótko po śmierci taty też nie potrafiłam, o nim rozmawiać. Wszelkie wspomnienia bolały tak bardzo, że wolałam się ich wyrzec niż kolejny raz przechodzić przez to samo piekło. Wstaję z sofy, zarzucam koc jak pelerynę i decyduję się skonfrontować z wielkim, złym wilkiem, któremu najwidoczniej nadepnęłam na ogon. Opieram się o drewnianą ścianę. Obserwuje jak nalewa wodę do czajnika. Nie wymieniamy między sobą żadnego zdania, ale czuję coś...

Ból.

Ten sam ból, który od czterech lat wypełnia moje serce. Mam wrażenie, że w powietrzu unoszą się niewidzialne cząstki tęsknoty i gniewu, które po zderzeniu powodują jeszcze większą zgorzkniałość. Otwieram usta, by powiedzieć, że wiem z czym się zmaga lecz wtedy podsuwa mi pod nos talerz z kanapkami i czarną, parującą herbatę.

– Po posiłku weź leki. – Przypomina chłodno.

– Mój tata był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć, dbał o mnie i nigdy nie dopuszczał do tego, by lodówka ziała pustką. Pracował przy rybach i na budowie.

– Po co mi to mówisz? – Kładzie swoje dłonie na blacie i dopiero teraz zauważam jakie są poranione.

– Tata pokazywał mi zorze polarne i opowiadał, o wędrujących niedźwiedziach, które szukają swoich bliskich. Mówił mi także, że dusze osób, które kochamy ulatują do nieba i czuwają nad nami przybierając postać najjaśniejszych gwiazd. Patrzyłeś kiedyś w rozgwieżdżone niebo?

– Nie.

– Może któreś nocy, to zmienisz.

– Gwiazdy powstają z wodoru, a nie ludzkich dusz. Przykro mi, ale twój tata wcisnął ci kit.

– Nieprawda.

– Zatem sam był idiotą, skoro w to wierzył.

Jego uwaga rani, ale nie mam zamiaru dawać mu tej satysfakcji. Nie zobaczy moich łez.

– A może to ty nim jesteś? – Wbijam spojrzenie w zdartą skórę na jego knykciach. Czy to są ślady po walce? Wyobrażam sobie jak te same dłonie zaciskają się na czyjeś szyi. Jak skutecznie odcinają dopływ tlenu i miażdżą gardło. Czy właśnie to wydarzyło się wczoraj nad jeziorem? Thoren powoli odsuwa się od blatu. Jego szare oczy przyszpilają mnie do ściany. Intensywne, pełne złości spojrzenia mrozi mi krew w żyłach.

– Powiedz to jeszcze raz, a nie będę miał dla ciebie litości. – Cedzi przez zęby.

– Nie masz prawa oceniać mojego taty. – Syczę mimo strachu. Zadzieram wojowniczo podbródek, gdy unosi rękę i łapie mnie za gardło. Zupełnie tak jak w moich ponurych wyobrażeniach. Długie, szczupłe palce pianisty zaciskają się na mojej krtani.

– Rybko – Jego szept osiada na moich rozchylonych ustach. – W dorosłym świecie prawa nie mają racji bytu. Im szybciej to pojmiesz, tym lepiej dla ciebie.

– Nie nazywaj mnie w ten sposób.

Gardłowy, drapieżny śmiech, który wydostaje się z jego wnętrza nie ma w sobie nic z wesołości.

– Wciąż sądzisz, że jesteś w pozycji do żądań. – Palce puszczają moją krtań i wędrują w kierunku żuchwy. – Jakie to zajebiście naiwne. – Nie chcę na niego patrzeć, więc spuszczam wzrok na zasięg podłogi lecz szybko chwyta mnie za brodę i zmusza, bym utrzymała z nim kontakt wzrokowy.

– Po co tutaj jestem? – Pytam wyzywająco. – Co chcesz ze mną zrobić?

– Jesteś tu by zapewniać mi rozrywkę i zrobię z tobą, cokolwiek, kurwa będę chciał. Zatem proponuję, żebyś przestała się rzucać i wykonywała moje polecenia. Pierwsze z nich dotyczy leków. Zażyj je.

– Pierwsze? To jakie jest drugie polecenie? Mam się przed tobą rozebrać? – Złoszczę się, a gdy na jego twarzy pojawia się ironiczny uśmiech, mam ochotę wydrapać mu oczy.

– To kuszące, zwarzywszy na to, że już kilka razy widziałem twoje ciało, ale zdołam się powstrzymać, wiedząc, że używano cię jak wora na spermę. – Zdaje mi kolejny cios, a kolana uginają się bezwiednie. Doskonale wiedział gdzie zaboli. Podły, bezlitosny człowiek.

– Nie jestem dziwką.

– Nie jesteś. – Muska mnie po policzku. – Co nie zmienia faktu, że ich fiuty pozostawiły na tobie skazę. – Pochyla się nad uchem, a żar jego oddechu wypala dziurę na mojej skórze. – Kiedyś ją z ciebie zdejmę i uleczę twoje ciało, ale teraz, moja mała rybko, powodujesz we mnie jedynie obrzydzenie.

Czuję przeszywający ból, a spod powiek tryskają łzy. Thoren spogląda na mnie w milczeniu, a jego dłoń nie przestaje czule gładzić mojego policzka. Jestem przerażona jego zachowaniem, słowami i tym, że wciąż znajdujemy się tak blisko siebie. Szybko przypominam sobie zimny las. Niemalże słyszę trzask łamanych gałęzi i chrzęst śniegu pod jego butami, gdy szedł mi z pomocą. Wówczas wydawał mi się bohaterem. Wybawcą, z którym nigdy nie spotka mnie nic złego. Och, jaka byłam głupia!

– Cii – Zadziwia mnie ten delikatny szept. – Nie trać czasu na łzy. Weź leki, a potem pojedziemy do miasta. Potrzebujesz ubrań.

– Chcę wrócić do domu. – Skomlę. – Proszę, pozwól mi wrócić.

– Nie zapomnij o syropie. – Mówi, kompletnie mnie ignorując.

– Thoren – Krztuszę się jego imieniem w swoich ustach. – Błagam.

– Tabletki i syrop. – Odsuwa się. – Daję ci pięć minut.

– Thoren – Jęczę wbijając paznokcie w jego twarde ramię. – Muszę wiedzieć co z moją matką.

– Powiedziałem, że mogę się tym zająć, jeśli otrzymam adres. Nie podałaś.

– Muszę tam wrócić! – Nie ustępuję.

– Lubisz wystawiać moją cierpliwość na próbę. – Odwraca się. Znika w drugim pokoju, który jak już zdążyłam się zorientować jest jego sypialnią. Serce wali mi jak młotem. Ściskam mrowiejące, skostniałe z zimna dłonie i zanosząc się kaszlem tłumię płacz. Obiecałam sobie, że nie będę ronić łez, że będę silna i nie zobaczy z jaką łatwością się rozpadam, ale jego obecność jest tak wszechogarniająca i przytłaczająca, że nie daję rady. Jego gniew paraliżuje mi mięśnie, a ociekające jadem słowa zatruwają głowę. I mimo, że nie wyrządził mi żadnej fizycznej krzywdy, to psychicznie złamał jak zapałkę. Gdy wraca ma na sobie granatową bluzę z kapturem i czarne dżinsy. Ułożył też niesforne włosy, a roztaczająca się ziemista, mocna woń sugeruje, że także spryskał się perfumem.

– Lucille. – Woła mnie do siebie jak krnąbrne dziecko.

Nie. Tak bardzo nie chcę do niego iść. Chyba wyczytuje to z mojej postawy, bo sięga z blatu stolika leki, a następnie staje tuż naprzeciwko mnie.

– Otwórz usta.

Zamieram.

– Otwierasz po dobroci czy mam zrobić to siłą? – Warczy.

Powoli rozchylam wargi, a on w skupieniu nalewa syrop na łyżeczkę i wolno wsuwa ją do mojej buzi.

– Znasz Ezekiela? – Pyta wyduszając z bistra tabletkę antybiotyku.

Rozszerzam źrenice.

– Co mu zrobiłeś?

– Czyli znasz. – Stwierdza ponuro. – To jakiś twój krewny?

– Nie. – Niepokoję się. – Czemu o niego wypytujesz? Skrzywdziłeś go? – Nie czekając za jego odpowiedzią, sama wysuwam wnioski i atakuję; – Za co!?

Prycha pod nosem, a następnie każe mi wysunąć język. Gdy spełniam jego polecenie, na koniuszek podaje mi gorzką białą tabletkę.

– Gdybym go zabił, to nie miałbym powodu pytać. – Mruczy niezadowolony. – Nie twierdzę, że tego nie zrobię, ale na ten moment jest dla mnie zbyt cenny, żeby z nim kończyć. Połknęłaś?

Kręcę przecząco głową.

– Nie umiem bez wody. – Mamroczę krzywiąc się, gdy lek rozpuszcza mi się na języku.

Thoren obdarza mnie taką miną, jakby zaraz chciał napluć mi w otwarte usta, ale o dziwo tego nie robi. Bez żadnego komentarza idzie do kuchni, bierze plastikową butelkę i odkręcając nakrętkę wręcza mi ją do w dłoń. Powoli uspakajam nerwowe serce, zamykam oczy i biorę łyk. A potem kolejny i następny. Ubywa pół zawartości, a ja wciąż nie zdołałam przełknąć tej cholernej tabletki.

– Połknęłaś?

– Nie dam rady. – Wzdycham. – Przestań patrzeć na mnie, jakbyś chciał mnie obedrzeć ze skóry. Stresuję się.

– To nie chęci. – Uśmiecha się bezczelnie. – To są pragnienia.

Nie reaguję. Nie mogę. Inaczej znów wpadnę w popłoch i dam mu przewagę. Korzystając z tego, że odwraca wzrok w kierunku wylegującego się na swoim legowisku psa, biorę dwa potężne łyki i odchylam głowę. Połykam. Tabletka wolno sunie wzdłuż ścianek gardła zostawiając po sobie obrzydliwą gorycz. Mężczyzna wciąż durnie się uśmiechając, odbiera ode mnie butelkę. Odstawia ją na stoliku przy sofie i z mebla podnosi coś, co szybko rozpoznaję jako kurtkę. Nie mówi nic, gdy zdejmuje ze mnie koc, a następnie zarzuca na ramiona ciężkie, zimowe okrycie.

Swoją kurtkę.

Jest przeogromna i bardzo, bardzo ciepła.

– Na zewnątrz. – Rzuca krótko.

Och, mogłam się tego spodziewać. Przecież nie dałby mi swojej kurtki, bym mogła się ogrzać. Zanim udaje mi się zaprotestować, jego silne ramię wypycha mnie za drzwi. Na dworze panuje ziąb. Śnieg spadający z szaro-czarnego nieba przypomina białe, wirujące pióra. Thoren ruchem głowy wskazuje na drewnianą wiatę, pod którą stoi czarny terenowy samochód. Boleśnie wolno wsiadam na fotelu pasażera, zapinam pasy i staram się nie patrzeć w stronę wściekłego kierowcy. Thoren uruchamia silnik, a przyjemne mruczenie silnika wypełnia całą kabinę. Wjeżdżamy na zaśnieżoną drogę i nagle niewidzialna pięść uderza mnie w sam środek żołądka. To nie może być prawda. Nasłuchuję, czy aby na pewno mój mózg prawidłowo rozpoznał sączącą się z głośników muzykę, ale za każdym razem jestem przekonana, że to ten zespół. Pearl Jam. Wyłamuję sobie palce u dłoni, udając, że wcale nie podążam za teksem, którego znam lepiej niż słowa do popularnej piosenki urodzinowej Happy Birthday. Kapela Eda kojarzy mi się z tatą. Z jego kolekcją płyt i nuceniem utworów podczas domowego majsterkowania. Boże, dlaczego mi to robisz? Dlaczego skazujesz mnie tę męki? Nie dość, że muszę przebywać z tym psycholem, to jeszcze stawiasz na mojej drodze muzykę, która rozkrwawia wszystkie rany.

– To nie jest twój ulubiony zespół. – Szepczę opierając głowę o zagłówek. – Proszę, powiedz mi, że to tylko przypadek.

– Nic nie dzieje się przypadkiem. – Odpowiada bębniąc palcami w kierownicę. – Nie lubisz rocka?

– Mój tata...– Głos mnie zawodzi. – Tata kochał tę kapelę.

Thoren łypie na mnie okiem.

– A zatem jest szansa, że wcale nie był aż tak wielkim idiotą.

– Przestań!

– Nie każda nam bliska osoba jest elokwentna. – Drgają mu kąciki ust. – Szacunek wymaga by mówić o zmarłych dobrze, a więc bez kłamstwa.

– Nie znałeś go. Nie masz pojęcia jakim był człowiekiem! – Denerwuję się.

– Po tym jak wychował swoją córeczkę, śmiem twierdzić, że uchodził za wrzód na dupie. – Sznuruję usta, na co on dodaje: – Byłaś nią, prawda? Córeczką tatusia.

– Co w tym złego?

– Nie, absolutnie – Znów zerka na mnie jednym okiem. – Pod warunkiem, że nie brał cię na kolanka.

– Jesteś chory.

– Doświadczony, Lucille. – Stwierdza zmieniając bieg. – Widziałem i słyszałem więcej niż możesz sobie wyobrazić i zapewniam cię, że nie wszyscy tatusiowie są zesłani z nieba. Ty miałaś szczęście, a córka znajomej Vincenta już nie. Kierował dziewczynę na obdukcję. Wiesz ile razy została zgwałcona? Osiemnaście. Osiemnaście razy w swoim pokoju.

– Jezu – Zaczynam się trząść. Odczuwam ból nieznajomej dziewczyny jak swój własny.

– Jezusa wtedy nie było. – Warczy zaciskając palce na kierownicy. – To ciekawe, nie? Gość znika w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny. Kiedy z bezsilności rwiesz włosy z głowy i błagasz, o pomoc, on nagle rozpływa się w powietrzu. – Na jego twarzy malują się żal i gniew, a ja zaczynam rozumieć, że słowa, które wyrzuca pasują nie tylko do sytuacji skrzywdzonej dziewczyny.

– Thor.... – Urywam, gdy widzę na liczniku zawrotną prędkość. – Zwolnij!

– Jesteś sam. Zupełnie sam. Nie ma boga. Na tym popierdolonym świecie nie ma boga! – Krzyczy uderzając dłonią w kierownicę. – Nie ma!

Oszołomiona nie wiem co powiedzieć. Jak zinterpretować ten nagły wybuch? Kulę się na siedzeniu. Świadomość, że tak niebezpieczny człowiek traci kontrolę jest zatrważająca. Jeep mknie przez nierówną nawierzchnię, a moje ciało podskakuje jak pingpongowa piłeczka. Ostry zakręt w prawo, następnie kolejne dwa mocne uskoki. Uderzam policzkiem w szybę. Zapadam się w jego kurtce marząc, o końcu tej straszliwiej jazdy. Gdy koła łapią asfalt, silnik przestaje buczeć. Przestrzegając przepisów zmierzamy główną ulicą. Mijamy sklep Brada i czuję na ciele lodowate dreszcze. Niedaleko jest blok, w którym mieszkam. Jeżeli tylko odważyłabym się otworzyć drzwi i wyskoczyć z jadącego auta, mogłabym uciec. Miałabym szansę. Walczę. Rozważam wszystkie za i przeciw, aż nieoczekiwanie samochód zatrzymuje się na parkingu. Thoren wysiada, okrąża pojazd i otwiera mi drzwi. Zupełnie jakby w jakiś przedziwny sposób przechwycił wszystkie moje myśli. Jego mroczne spojrzenie opada na moje usta, ale zaraz przywołuje się do porządku. Obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do jednego z nielicznych butików w Skagway z markową odzieżą. Przepuszcza mnie pierwszą, stwarza pozory. Ktoś patrzący na nas z boku mógłby uznać go za gentelmana, ale ja znam prawdę. Wiem jakim jest potworem. Otaczają mnie nieznane kosztowności, drogie zapachy. Eleganckie materiały, które dotychczas mogłam jedynie sobie wyobrażać i opisywać w swoich wierszach. Wnętrze przestronne, jasne. Z bielą, złotem i brązem. Wpycham dłonie w kieszenie kurtki czując się jak intruz. Dlaczego tu jesteśmy? Wystarczyłoby gdybyśmy pojechali do sklepu z używaną odzieżą. Nie jestem wymagająca, nigdy nie byłam.

– Pomóc w czymś? – Wysoka, piękna kobieta o bursztynowych oczach mierzy mnie od góry do dołu. Widzę jej zdumienie, a potem z trudem powstrzymywany śmiech.

– Szukamy ubrań. – Thoren podchodzi do mnie i przyciąga do swojej szerokiej piersi. Nieruchomieję.

– Och, oczywiście. Co państwa interesuje?

– Wszystko. – Mężczyzna wbija pogardliwie spojrzenie w pracownicę sklepu. – Weźmiemy wszystko, co tylko spodoba się tej uroczej, młodej damie.

Dama. Nazwał mnie damą. Zrobił to bez żadnego wahania.

– Jasne, em...zaraz coś poszukamy na pańską... – Kobieta marszczy swoje jasne brwi, a ja zdenerwowana prawie tonę w swoim zawstydzeniu.

– To mój wuja. – Wyrzucam z siebie w pośpiechu.

Thoren nie reaguje.

– Świetnie. Poprosimy wuja, aby usiadł sobie tutaj – Wskazuje miejsce na puchatej dwuosobowej sofie przy stoliczku z kobiecą prasą i ekspresem do kawy. – A my zajmiemy się powiększaniem twojej garderoby. Jaki styl preferujesz? Casual? Może urban city?

– Normalny. – Moje policzki płoną czerwienią. – Taki...codzienny.

Wiem, że moje słowa na niewiele się zdają, ale cholera jasna, naprawdę nie przywiązywałam wagi do tego jak wyglądam. Im bardziej mogłam się wtopić w tłum tym lepiej. Kobieta nadal wygląda na mało zadowoloną, ale daje mi znak, więc idę za nią jak wystraszony szczeniak. Mijam sofę, na której Thoren rozsiadł się niczym król. Rozpiął kurtkę, spod której wystaje granatowa bluza. To powinno się gryźć w tak eleganckim miejscu, ale z jakiegoś pokręconego powodu, mężczyzna pasuje tutaj lepiej niż ja. Bije od niego władczość, która w połączeniu z pewnością siebie nadają mu wytworności. Pracownica pokazuje mi beżową, leciutką koronką bluzkę, na co zaciskam usta.

– Zbyt prześwitująca?

– Mhm.

– To może...takie coś? – Zdejmuje z wieszaka mięciutki sweter w kolorze błękitu. – Widzę, że ci się podoba. To twój rozmiar, przymierz.

Zachęcona ruszam w stronę przymierzalni. Zdejmuję męską kurtkę i rozpinam koszulę. Zakładam kaszmirowy sweter, a do moich oczu napływają łzy. Rany, minęły wieki odkąd miałam na sobie coś równie pięknego. Przeglądam się w podłużnym lustrze, nawet uśmiecham do swojego odbicia, aż nagle zauważam z nim jakąś postać. Wystraszona odwracam się i uchylam zasłonkę.

– Wszystko w porządku? Znalazłam dla ciebie jeszcze wiele innych modeli. – Kobieta podaje mi cały stos ubrań. Kiwam głową. Muszę się uspokoić. Ta postać równie dobrze mogła być odbiciem czegoś z wyposażenia sklepu. Z ukłuciem niepokoju zakładam obcisłe dżinsy, które mocno podkreślają mój tyłek i zgrabne nogi. Ach, tego właśnie unikałam... Kolejne pary spodni wcale nie były lepsze. W każdych wyglądałam kobieco, niemal ponętnie. Przygryzając wargę okręcam się wokół własnej osi. Mam na sobie tylko stary, nieco zniszczony biustonosz i ciemnozieloną dzianinową spódniczkę. Nie wiem czy powinnam ją kupować. Jest zbyt elegancka, mało praktyczna.

– Wybrałaś już jakieś ciu... – Męski głos milknie, gdy Thoren unosi na mnie swoje oczy. – Wyglądasz – Chrząka nerwowo. – Wyglądasz bardzo ładnie.

– Nie pasuje mi.

– Nonsens. Idealnie podkreśla twoje – Bierze głęboki wdech i masuje dłonią skroń. – Powinnaś ją wziąć. Jest ładna, jest naprawdę bardzo, bardzo ładna.

– Hm...

– Tak ładna. – Szepcze pod nosem, a potem ściąga gniewnie brwi i odwraca się na pięcie. Zostawia mnie samą z całym ładunkiem niezrozumianych emocji. No bo, u licha ciężkiego, co się właśnie wydarzyło? Wciągam na siebie swoje spodnie od dresu i zarzucam koszulę, kiedy znów dostrzegam postać w lustrze. Serce podchodzi mi do gardła, a z mojego wnętrza wydostaje się pełen przerażenia krzyk. Boję się tak bardzo, że zaczynam okładać pięściami taflę lustra. Pękające kawałki szkła ranią mnie w palce, ale nie mogę przestać.

– Co się dzieje!? – Thoren wpada do przymierzalni, a jego czujne spojrzenie od razu dostrzega rozbite lustro. – Lucille, co się dzieje?

– Widziałam tam – Drżę. – Widziałam kogoś w odbiciu.

– Kogo?

– Nie wiem!

Spodziewam się, że mnie zbruka ale nic takiego nie ma miejsca. Skupiony zbiera ubrania z podłogi, a potem chwyta mnie za rękę. Płaci za wszystko, wyprowadza na zewnątrz i już zbiera się, by coś powiedzieć, kiedy nagle ktoś zachodzi go od tyłu. Moje mięśnie paraliżuje strach, nie wiem co robić. Przed oczami błyska mi ostrze noża. Kimkolwiek jest ten facet, pragnie krwi Thorena. Odkładam zakupy i biegnę do sklepu z nadzieją, że ktoś nam pomoże lecz butik jest pusty.

– Halo?! – Drę się przechodząc między stojakami. – Wezwijcie policję! Halo!

Strach dociera do mojego żołądka. Zaraz zwymiotuję! W pośpiechu wchodzę za ladę i zamieram na widok martwej kobiety. Jej odcięta głowa spoczywa na zakrwawionej klawiaturze komputera, a bezwładne ciało leży w ogromnej kałuży ciemnobordowej krwi, w której odbija się jasny blask lamp. Spod okrwawionego rękawa satynowej koszuli wyłania się wyżłobiony w skórze symbol nieskończoności. Stojąc przed zwłokami czuję jak opuszcza mnie siła, odwaga, wszystko co jeszcze nie tak dawno popychało mnie na przód. Niespodziewanie rozlega się brzdęk tłuczonego szkła, a zaraz potem do wnętrza sklepu wpada mężczyzna w czarnym płaszczu. Patrzę z przerażeniem jak Thoren przeskakuje przez rozbitą szybę witryny, dopada do faceta i wymierza mu potężne ciosy w twarz. Obejmuje się ramionami. Nie umiem sobie poradzić z tą wszechobecną brutalnością. Nie mogę nabrać powietrza, zaczynam się dusić. Thoren rozrywa pięściami skórę tamtego człowieka, a kiedy ma pewność, że ten jest wystarczająco otępiony bólem, szarpie go za poły płaszcza.

– Dla kogo pracujesz?! – Ostry krzyk wzmaga moje mdłości. – No mów, kurwa! Kto kazał ci to zrobić?!

Pobity mężczyzna nie odpowiada. Thoren zrywa się na nogi, łapie go za płaszcz, a następnie unosi i rzuca na podłogę. Odrażający dźwięk pękających kości jest nie do zniesienia. Zakrywam dłońmi uszy, ale wciąż słyszę obrzydliwie trzaski.

Trrrrrach! Trrrrach! Trrrach!

Nieprzytomny oprawca nie reaguje, kiedy wilk łamie mu piszczel.

– Śmierć jest dla ciebie nagrodą, ty jebana kupo gówna!

Zwijam się w kłębek, zaciskam powieki, ale to na nic.

Thoren chwyta za metalowy pręt i wbija go mężczyźnie prosto w brzuch. Krew wraz z wnętrznościami wypływa z podrygującego w przedśmiertnych konwulsjach ciała. Przez zamknięte oczy widzę fragmenty różowego jelita, które wije się niczym wściekły wąż. Dźwięki chlupania przedostają się przez moje ręce. Do nozdrzy dociera smród morderstwa. Nagle czuję na skórze coś ciepłego i lepkiego, a potem to coś zaciska się na moim przegubie. Wystraszona podnoszę powieki i widzę przed sobą granatowy materiał bluzy upaćkany krwią. Chcę krzyczeć, ale strach odbiera mi głos.

– Szukają cię. – Thoren mówi niepokojąco spokojnym tonem.

– Ta kobieta...ona miała...znak wspólnoty.

– Zabili ją dla porządku. Wiedzą, że ktoś cię chroni.

Chroni?

– Ty?

– Nawet się nie domyślają – W jego szarych oczach błyska gniew. – Bierz zakupy i spadajmy stąd zanim pojawi się policja. Zdechnę, jeśli będą kazać mi relacjonować przebieg tego... – Zerka za siebie. – Nieszczęśliwego incydentu.

– Zamordowałeś go.

– Powinienem zawlec do lasu i torturować, aż sam błagałby o śmierć. – Odsuwa się, łapie torby i spogląda na mnie z wyczekiwaniem. – Gdybym tego nie zrobił, to w tym momencie moja dusza wędrowałaby ku niebu. Nie miałem wyjścia. Zastosowałem obronę konieczną.

– Zamordowałeś go. – Powtarzam jak automat. Jestem wstrząśnięta.

– I niczego nie żałuję. – Odpowiada lodowato. – Zanim odzyskam spokój, świat jeszcze wiele razy spłynie krwią.

                                                                                         *

Siedzę na skórzanej sofie. Na sobie mam beżową kurtkę, a pod nią błękitny sweter, który dobrze współgra z obcisłymi dżinsami. Przebrałam się w łazience należącej do restauracji, w której czekamy na nasze zamówienia. Zamglonym wzrokiem spoglądam na Thorena. Nie zdjął kurtki, a ja jestem jedyną osobą, która wie dlaczego. Skręca mnie na samą myśl o przesiąkniętym krwią materiale bluzy.

– Wszystko w porządku. – Mówi jednocześnie zerkając w stronę sąsiedniej szyby. Nie bez powodu zajęliśmy tutaj miejsca. Mężczyzna obserwuje policję, która rozpoczęła śledztwo w butiku zaledwie dwie ulice dalej.

– Wsadzą nas do więzienia?

– Nie.

– Tam są nasze odciski.

– Nie martw się. Nic nam nie zrobią. – Niespodziewanie wyciąga rękę w przód i opuszką palca ściera zaschniętą plamkę krwi z mojego nadgarstka. – Podaj mi adres matki, sprawdzę czy jest bezpieczna.

– Zabiłeś człowieka. Byłam świadkiem. Będą mieć nasze ślady.

– Powiedziałem, że masz nie panikować. Nic się nie stanie.

– Dlaczego mnie szukają? Chodzi, o te tabletki, które zgubiłam?

– Tabletki to tylko początek. – Uśmiecha się ponuro. – Zamów sobie wino, alkohol pomoże ci przetrwać ten jakże wyjątkowy czas.

– Mam dziewiętnaście lat. – Szepczę wypranym z emocji głosem. – Nie sprzedadzą mi.

Boże, to jakiś horror. Absolutny koszmar. Widziałam zabójstwo, znalazłam trupa. W butiku roi się od moich odcisków. Nie wierzę mężczyźnie, kiedy wciąż przekonuje, że policja nic nam nie zrobi. Dlaczego, do cholery, miałaby nic nie zrobić, skoro ma nas podanych jak na talerzu?! Pójdę siedzieć. Trafię do więzienia w wieku jebanych dziewiętnastu lat.

– Wujek ci zasponsoruje. – W oczach Thorena czai się rozbawienie, którego za cholerę nie powinno być. Nie teraz!

– Nie dam rady.

– Weźmiemy butelkę na pół.

– Nie dam rady dłużej tego wytrzymać. To...mnie przerasta, rozumiesz? Tyle okropnych rzeczy się dzieje. Najpierw uzależnienie matki, potem ta cholerna wspólnota, tabletki, ty...nawet nie wiem, kim ty do diabła jesteś? Grasz rolę dobrego czy złego? Straszysz mnie, znęcasz psychicznie żeby potem nazywać rybką i mówić, że mnie ochraniasz? – Wybucham ze złości jak Wezuwiusz.

– Żeby zrozumieć niektóre sprawy, musisz zacząć dostrzegać inne barwy poza bielą i czernią. Nie jestem ani dobry ani zły. Nie stosuję dekalogu, a moje morale są od dawna zeszmacone. Zabijam nie odczuwając litości, ale zawsze stanę w obronie tych, którzy jej potrzebują. Nie gwałcę, nie pierdolę się z trupami. Dużo palę, jeszcze więcej przeklinam. Jestem człowiekiem, który żyje dla zemsty. I dokonam jej, choćbym miał za to zapłacić najwyższą cenę. 

Continue Reading

You'll Also Like

82.3K 4.4K 53
*Pierwsza część trylogii* Grace nie pozostawiono wyboru. Dziewczyna musi przeprowadzić się do zimowego miasteczka położonego najbliżej Pustki - miejs...
256K 10.2K 32
Rok 2112. Przyszłość, która nadeszła, a razem z nią średniowieczny system. W każdym kraju zapanowała monarchia, z którą pojawiły się klasy społeczne...
201K 9.7K 198
Witam!! Tutaj będzie pojawiać się drugi sezon<3 Kolejna część na profilu!!
369K 15.4K 33
Byłam zwykłą dziewczyną, jak każda inna. No właśnie. Byłam. Wystarczył jeden dzień, aby całe moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nik...