Till the Last Breath / ZOSTAN...

By KarolinaZ_autorka

32.9K 2.7K 875

W powieści występują brutalne sceny przemocy seksualnej, przemocy fizycznej oraz plastyczne opisy morderstw... More

Wstęp
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział drugi (dokończenie)
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział trzynasty (II)
Rozdział trzynasty (dokończenie)
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty I
Rozdział dwudziesty piąty II
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Rozdział trzydziesty pierwszy
Rozdział trzydziesty drugi
Rozdział trzydziesty trzeci (część I)
Rozdział trzydziesty trzeci (II częśc)
Rozdział trzydziesty czwarty
Rozdział trzydziesty piąty
Rozdział trzydziesty szósty
*
Rozdział trzydziesty siódmy
Rozdział trzydziesty ósmy
Rozdział trzydziesty dziewiąty
Rozdział czterdziesty
Rozdział czterdziesty pierwszy
Rozdział czterdziesty drugi
Rozdział czterdziesty trzeci
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty czwarty
Rozdział czterdziesty piąty
Rozdział czterdziesty szósty
Rozdział czterdziesty siódmy
*
Rozdział czterdziesty ósmy
Rozdział czterdziesty dziewiąty
Rozdział pięćdziesiąty
Rozdział pięćdziesiąty pierwszy
Rozdział pięćdziesiąty drugi (OSTATNI)

Rozdział trzeci

844 57 9
By KarolinaZ_autorka

Rozdział trzeci

THOREN

Zimne podmuchy północnego wiatru smagają mnie po twarzy. Mrużę oczy przed atakującymi mnie płatkami śniegu. Napełniam płuca rześkim, zimowym powietrzem i stojąc przed niskim budynkiem z czerwonej cegły obserwuję otoczenie. Wszedł do środka jakieś półgodziny temu. W czarnym, długim płaszczu i wełnianej czapce wyglądał zwyczajnie. Gdybym był choć trochę mniej skupiony, to na pewno mógłby mi uciec. Zlać się z otoczeniem.

Nie byłem.

Zanim tutaj przyjechałem opracowałem szczegółowy plan. Rozpisałem w głowie każdy możliwy scenariusz, a w kieszeni mojej kurtki czeka naładowany Sig Sauer. Nic nie dzieje się przypadkiem. Każdy mój krok, każdy jego oddech. Wszystko naznaczone jest idealnym dopracowaniem. Nie ma miejsca na błędy. Już nie. Wściekam się kiedy wspominam zeszły tydzień. Miałem go tak blisko, ale jeden nieodpowiedni ruch sprawił, że wypuściłem go z rąk. Od tamtego czasu nieźle się ukrywał, nawet nawiązał współpracę z policją. Kretyn narobił tylu komplikacji, że dopiero teraz mogę uderzyć. Odklejam się od muru i zaciskam w pięść sztywną od mrozu dłoń. Zerkam na zegarek, a potem idę w kierunku drzwi wejściowych. To nie powinno potrwać długo. Ustawiam się tak, że gdy je otworzy staną się moim schronieniem. Wyczekuję. Moją uwagę na moment pochłaniają krzyki dochodzące z pobliskiego sklepu spożywczego. Wzrokiem rejestruję wybiegającą dziewczynę z plecakiem, z którego wypadają bułki i konserwy. Zaraz za nią leci facet wymachując rękoma jak prawdziwy obłąkaniec. Cała scena wygląda na klasyczną kradzież, a ja mógłbym pomóc. Spoglądam w kierunku dziewczyny, jest chuda jak szkapa więc powalenie jej nie byłoby problemem. Odzyskałbym skradzione fanty, a to małe pochrzanione miasto nazwałoby mnie bohaterem. Jedyny szkopuł w tym, że jestem egoistycznym draniem i w dupie mam radość bliźniego. Nie interesują mnie mieszkańcy. Nie mam cierpliwości wobec ich kłopotów. Odwracam głowę. Na mojej twarzy pojawia się dobrze znana obojętność. Czekam. Powoli zakładam czarne lateksowe rękawiczki. Wiatr przedziera się przez ubrania, lodowate podmuchy stają się coraz bardziej irytujące.

No wyłaź wreszcie.

Nadal czekam. Nauczone cierpliwości ciało nie protestuje przed wieloma minutami bezczynności. Wykorzystując każdą sekundę wyobrażam sobie jak niczego nieświadomy facet załatwia swoje sprawy, jak rozciąga usta w uśmiechu nie wiedząc, że to tak naprawdę jego ostatni. Pławię się w tym uczuciu. Siła wynikająca z kontroli jest cholernie uzależniająca. W pewnym momencie dociera do mnie skrzypienie. Schody w budynku są stare, a ostatnie stopnie wydają z siebie szczególnie wkurwiający dźwięk. Zastygam, moje serce spowalnia. Jestem prawie pewny, że przestaję mrugać. Typ wychodzi na zewnątrz. Jest mu zimno, bo zaczyna dygotać i w pośpiechu naciąga czapkę na uszy. Mięczak. Wyłaniam się zza drzwi. Z kieszeni wyjmuję broń.

– Cześć, pamiętasz mnie? – Zadaję mu krótkie pytanie, na które nie chcę odpowiedzi. Zanim się orientuje, wykonuję potężny zamach i kolbą pistoletu uderzam go w kark. Długie nogi załamują się pod wpływem ciosu. Facet szybko traci przytomność. Zawlekam bezwładne ciało do samochodu. Nie zatrzymałem się daleko, zaledwie po drugiej stronie. Udaję, że koleś stracił kontakt po kilku piwach, a kiedy docieram do auta wpycham go na fotel pasażera. Krępuję mu dłonie plastikowymi opaskami, zakładam czarny worek na łeb i nie mogąc się powstrzymać spluwam na niego z pogardą.

Nie mam litości.

Ani jebanego grama.

Wsiadam za kierownicę, przekręcam kluczyk w stacyjce i ruszam w stronę głównej ulicy. Uderzenie z kolby jest bolesne i może powodować wiele obrażeń, ale nie jest na tyle mocne, by zabić. Wiem, że koleś się ocknie. I prawdę mówiąc wyczekuję tej chwili. Pragnę cieszyć oczy jego nierówną walką. Karmić się jego strachem. Jadąc przepisowo nikt nie zwraca na mnie uwagi. Śnieg okleja szyby tak szczelnie, że nawet wycieraczki pracujące na pełnych obrotach mają trudności. Odbijam w lewo i zmieniając bieg na wyższy obieram kierunek na Icy Holes. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w okręg przerębli z powodu paraliżującego lęku. Telewizja nadawała o ciałach znajdowanych w lodowatych wodach jeziora Dewey. Każdego dnia mówiono o tajemniczym mordercy. Cóż, nigdy nie łaknąłem sławy. Moim celem nie jest panika, a skuteczność. Gdy wysiadam z samochodu, w powietrzu unosi się zapach krwi. Złakniony niczym wygłodniałe zwierzę otwieram drzwi od strony pasażera i wyrzucam faceta na twardą, zmarzniętą ziemię. Zatrzymałem się parę metrów od brzegu, ale to nie powstrzyma mnie przed wejściem na zlodowaciałą powierzchnię ciemnej wody. Mężczyzna w płaszczu zaczyna coś bełkotać. Odzyskał przytomność. Rozsadza mnie ponury śmiech, na samą myśl jak bardzo musi się bać. Bez słowa podchodzę bliżej, zrywam z jego głowy worek i wyjmuję broń.

– Nie strzelaj! – Przerażenie ściska mu krtań. Nie podobają mi się jego gwałtowne ruchy, więc daję mu nauczkę. Szybki cios w brzuch trochę go uspakaja. – Ja nic nie wiem!

Wykonuję krok w przód, szarpię go za kołnierz okrycia. Gdy materiał się rozrywa, dostrzegam niewielką bliznę na szyi w kształcie symbolu nieskończoności.

– Gdzie jest Tony?! – Krzyczę potrząsając typem. – No mów!

– Nie wiem!

Kłamie. W jego oczach czai się zatajona prawda, która nieustanie ze mnie kpi. Wściekłość wzrasta, unoszę naładowaną broń i przyciskam ją do skroni faceta.

– Co oznacza symbol na twojej szyi? – Zadaję kolejne pytanie, ale wciąż nie chce współpracować.

– To blizna. – Duka po dłużej chwili.

– Ktoś ci ją wypalił. Tony? – Podsuwam mu lufę pod brodę. – On ci to zrobił?

– Nie. Nikt mi nic nie zrobił. Proszę, pozwól mi odejść. – Drżący głos zdradza głęboki strach. Wysoki, postawy facet teraz trzęsie się jak liść na wietrze. To dość zabawne. Łapię gnoja za poły płaszcza i prowadzę w kierunku grubej pokrywy lodu na spokojnym jeziorze. Nierówne kroki wzmagają poślizg, ale jestem nieugięty. Prawie wlokę go za sobą, kiedy szarpiąc się ugięły mu się kolana i przyjął półleżącą pozycję. Pot spływa mi po czole, zaciskam zęby. W moim sercu rodzi się bestia, która musi zostać zaspokojona. Chwytam go za siwe włosy, zmuszam, by wyciągał szyję. Do pierwszej przerębli mamy zaledwie kilka kroków. Zmrożony śnieg skrzypi pod podeszwami naszych butów, w oddali słychać zaniepokojone odgłosy tłustych fok.

– Proszę – Skomli spoglądając na mnie błękitnymi, pełnymi łez oczami.

Przykładam zimną lufę do boku jego szyi. Wbijam metal prosto w tętniącą żyłę. Zwykle kończyłem sprawę oddając dwa strzały w potylicę. Lubiłem ten sposób egzekucji, jednak dziś chcę zrobić wyjątek.

Gość wyjątkowo mnie drażni.

Podciągam go jeszcze trochę. Wyrywam mu włosy wraz z cebulkami, na co głośno protestuje krzykiem. Jego szyja robi się czerwona przez gotującą się krew. Przyglądam się dwom pulsującym, grubym żyłom, a potem przeładowuję broń i strzelam. Pocisk rozrywa skórę, przebija tkanki miękkie i dociera aż do tętnicy. Jaskrawoczerwona posoka wystrzeliwuje w powietrze, brudzi moją twarz, wsiąka w śnieg i spływa po lodzie wprost do otworu pod którym faluje woda. Facet traci ogromne ilości krwi. Spomiędzy jego bladych warg wylatują dziwne świsty. Płuca nie są w stanie oddychać. Zaczyna kaszleć i dławić się gorącą, lepką krwią. Patrzę na niego bez najmniejszego wzruszenia. Jego twarz tężeje, a łzy zmieszane z krwią zastygają na ogolonym policzku.

– No i po co kłamałeś? – Rzucam z dezaprobatą, a zamglone bólem i nieuchronną śmiercią oczy mężczyzny spoglądają na mnie z niezrozumieniem. – Gdybyś mówił prawdę dostałbyś strzał w łeb i już dawno byłoby po wszystkim. A teraz będziesz się wykrwawiał jak jebany wieprz.

Ciało opada bezwładnie na lód. Jeszcze żyje, ale agonia już jest blisko. Mógłbym zakończyć jego męki, okazać choć odrobinę dobroci lecz zamiast tego wbijam w niego swoje spojrzenie i czekam. Cierpliwie czekam aż wyzionie ducha. Nie czuję nic. Pustka, którą mam za przyjaciela już od wielu lat ściska w swoich długich, ostrych szponach moje małe, czarne serce. Ktoś mógłby zasugerować, że jestem niebezpiecznym szaleńcem i miałby w tym absolutną rację. Łypię okiem na dyszącego mężczyznę i czubkiem buta trącam jego głowę. Skubany wciąż się trzyma. Bez namysłu podnoszę go, a kiedy próbuje coś powiedzieć napinam mięśnie ramion i wyrzucam na wpół martwego człowieka do przerębla. Plusk lodowatej wody płoszy wylegujące się foki. Odbija od wątłych gałęzi drzew, które porastają brzeg i wibrując wraca po tafli lodu. Fale zachłannie zalewają mężczyznę, który ledwie macha rękoma. Toń pochłania go kawałek po kawałku, a ja oczarowany patrzę na ten dziki spektakl.

Walka pomiędzy życiem a śmiercią. Drżąca dłoń mężczyzny wynurza się na powierzchnię, formuję pieść, a następnie rozprostowuje palce. To koniec. Widzę jak kat zabiera swoje żniwo poddając kończynę zesztywnieniu. Ręka wpada do wody. Znikają pęcherzyki powietrza. Zamykam oczy, a potem otwieram je i przywołuję na usta uśmiech. Nie wiem czy świat mi podziękuję za tę humanitarną akcję, ale ja jestem zadowolony. W końcu to jeden świr mniej.

Przez kilka sekund podziwiam plamy jaskrawoczerwonej krwi, a następnie odwracam się na pięcie i schodzę z lodu. Trup to dopiero początek zabawy. Teraz trzeba pozbyć się śladów. Nie specjalnie obawiam się lokalnej policji. Szczerze mógłbym posłać do diabła całą tę marną jednostkę, ale to oznaczałoby również nagłe zainteresowanie, które z pewnością pokrzyżowałoby mi plan.

Zemsta lubi ciszę. 

Continue Reading

You'll Also Like

51.5K 1.2K 15
[16+]On nie jest władczy, zaborczy i nie ma co tydzień innej kobiety. Za to ma... najwyższy wskaźnik dobroduszności. Ona nie jest przyjazna, miła i...
83.5K 4.5K 53
*Pierwsza część trylogii* Grace nie pozostawiono wyboru. Dziewczyna musi przeprowadzić się do zimowego miasteczka położonego najbliżej Pustki - miejs...
27K 2.1K 95
Będę tu pisał głównie o mojej dysforii, problemach, sytuacjach z życia i przemyśleniach. Uznajmy, że będzie to coś na kształt mojego dziennika. Z gór...
316K 8.7K 81
Victoria Stone po pewnej imprezie postanawia zadzwonić do swojego ex i wykrzyczeć mu przez telefon jak bardzo go nienawidzi, za to, że ją zdradził...